CZYLI PLAN ROZWIĄZANIA PROBLEMU DOSTĘPU NIEMIEC DO PRUS WSCHODNICH PRZEZ POLSKIE POMORZE
Jak doszło do sytuacji w wyniku której wybuchła II Wojna Światowa, która rozpoczęła się z pozoru błahego powodu odmowy polskiej strony budowy przez Niemcy eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej do Prus Wschodnich przez fragment polskiego Pomorza - czyli dostępu Polski do Bałtyku, naszego morskiego "okna na świat"? Oczywiście większość powodów przez które potem wybuchają wielkie wojny, to z reguły są błahostki, które łatwo można by było rozwiązać, gdyby po obu stronach były tylko dobre chęci. Jednak z tym projektem jest drobna różnica, bowiem projekt budowy eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej przez Pomorze do Prus Wschodnich i do Niemiec, nie był projektem niemieckim, a... polskim, który to potem Hitler odświeżył i dodając do nich kilka innych punktów jak podpisanie wzajemnego układu o nieagresji na 25 lat, budowy podobnej eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej z Polski do Gdyni - głównego portu morskiego II Rzeczpospolitej, oraz wejście Polski do paktu antykominternowskiego, wymierzonego w sowiecką Rosję - wszystko to razem wzięte nieco zmieniło ów pierwotny projekt i spowodowało, że w konsekwencji strona polska musiała go odrzucić, jako że realnie Polska zostałaby w nim sprowadzona do roli satelity Niemiec, a to w głowach ludzi którzy własną krwią i własnym czynem odbudowali niepodległą Polskę, było nie do pomyślenia.
Hitler jednak parł do szybkiej wojny, zdając sobie doskonale sprawę że taka musi wybuchnąć albo w 1938, albo w 1939, a najpóźniej w 1940 r., ponieważ każdy kolejny rok powodowałby wzmocnienie potencjałów państw takich jak Polska, Francja czy Wielka Brytania i zwycięstwo niemieckie z każdym kolejnym rokiem byłoby coraz mniej prawdopodobne. Strona polska oczywiście również myślała o tym, jak możliwie najlepiej rozwiązać problem Prus Wschodnich które stanowiły swoistą niemiecką esklawę, otoczoną od południa granicą z Polską, od wschodu z Litwą, od zachodu z Wolnym Miastem Gdańskiem, a od północy z Morzem Bałtyckim. Powstawały więc różne projekty począwszy już od lat 20-tych, gdyż było oczywistym że nie uporządkowanie spraw Prus Wschodnich może w przyszłości doprowadzić do wybuchu wojny polsko-niemieckiej, która również przerodzić się może w wojnę europejską, a także i światową. Na tych projektach więc pragnę się teraz skupić.
I
OKNO NA ŚWIAT
Polska nigdy nie miała wielkich tradycji morskich. Wyjąwszy pewien okres wczesnego średniowiecza kiedy to sami Pomorzanie grasowali na Bałtyku i zapuszczali się nawet na ziemie Wikingów grabiąc je i paląc (notabene Wikingowie wyprawiali się zarówno na Zachód, jak i na Wschód. Pustoszyli ziemie Anglii, Francji, Niemiec, Hiszpanii i Italii, a także Rusi i zapuszczali się Dnieprem nawet na Morze Czarne i pod Konstantynopol, natomiast nie atakowali ziem pomorskich, które były najbliżej nich samych, ziem którymi władało plemię Pomorzan. Natomiast można znaleźć informacje że Wikingowie obawiali się Pomorzan i ataków z ich strony - kiedyś jeszcze bardziej ten temat rozwinę). Natomiast zjednoczone państwo polskie, a szczególnie Rzeczpospolita Obojga Narodów nie miała tradycji morskich. Królowie najczęściej wynajmowali lokalnych kaprów, którzy mieli patrolować wybrzeże lub w przypadku wojny blokować dane porty (czy to moskiewskie czy duńskie czy też szwedzkie). Największe zaś zwycięstwo polskie z czasów świetności dawnej Rzeczypospolitej, odniesione zostało w bitwie morskiej ze Szwedami pod Oliwą (na północ od Gdańska) 28 listopada 1627 r. Zatopiono wówczas jeden szwedzki okręt, a jeden wzięto do niewoli, pozostałe zaś okręty zmuszono do rozproszenia się. Okrętami polskimi dowodził w tej bitwie holenderski admirał Arend Dickmann, który od 1608 r. mieszkał w Gdańsku i po jakimś czasie się spolszczył, wstępując jednocześnie na służbę do tworzącego flotę króla Zygmunta III Wazy. Zginął on w tej bitwie trafiony pociskiem (kulą armatnią która obcięła mu nogi i wykrwawił się), ale bitwa została wygrana (podobnie jak Nelson pod Trafalgarem).
OKRĘTY Z CZASÓW RZECZPOSPOLITEJ OBOJGA NARODÓW
(GŁÓWNIE) z XVII WIEKU
(w TYM RÓWNIEŻ z BITWY pod OLIWĄ w 1627 r.)
w MUZEUM MARYNARKI WOJENNEJ w GDYNI
(ZDJĘCIA ZROBIONE OSOBIŚCIE)
ŚWIĘTY JERZY
SMOK
WODNIK
Ale Rzeczpospolita Obojga Narodów mimo to nie była krajem morskim. Był to kraj uskrzydlonych jeźdźców, którzy najlepiej czuli się pod siodłem, a nie na okrętach, a owi uskrzydleni jeźdźcy byli nie do pokonania i mówiło się, że jeśli do trzeciego szeregu piechoty nie uda się zatrzymać polskich husarzy, to należy już żegnać się z życiem, bowiem ucieczka też jest niemożliwa.
Mimo jednak tak nielicznych i bladych morskich tradycji Rzeczypospolitej, z chwilą odrodzenia Państwa Polskiego - 11 listopada 1918 r. (tego dnia rozpoczęto rozbrajanie wojsk niemieckich w Warszawie, a rządząca dotychczas z niemieckiego nadania Rada Regencyjna przekazała Komendantowi Legionów Polskich Józefowi Piłsudskiemu dowództwo nad tworzącą się Armią Polską) już wówczas Naczelnik Państwa Józef Piłsudski w 291 rocznicę bitwy pod Oliwą powołał do życia Marynarkę Wojenną Rzeczpospolitej Polski. Odradzająca się Polska nie miała jeszcze swoich granic, nie miała nawet dostępu do morza, a już miała swoją morską siłę zbrojną (przynajmniej oficjalnie, co też nie było bez znaczenia). 28 czerwca 1919 r. w wyniku postanowień Traktatu Wersalskiego (również dzięki działalności takich ludzi jak Ignacy Jan Paderewski i Roman Dmowski), Polska uzyskała skąpy dostęp do morza (długość granicy 70 km.). Bez Gdańska (który zawsze był częścią dawnej Rzeczypospolitej, nawet gdy doszło do pierwszego rozbioru Polski w 1772 r. to Gdańsk dalej pozostał przy Rzeczypospolitej i wcale nie chciał przyłączyć się do Prus) który to stał się teraz Wolnym Miastem Gdańskiem. Gdańsk był bez wątpienia największym portem tego regionu i utrata Gdańska spowodowała, że pas morski który otrzymała Polska, pozbawiony był jakiegokolwiek dużego portu morskiego (reszta osad była po prostu zwykłymi nadmorskimi wioskami, takimi jak: Gdynia, Oksywie, Władysławowo czy Hel). Z końcem stycznia 1920 r. 2 Pułk Szwoleżerów Rokitniańskich wyruszył aby przejąć w polskie ręce przyznany w Traktacie Wersalskim obszar Pomorza (który potem zostanie nazwany - głównie przez stronę niemiecką- niezbyt poprawnym określeniem "Korytarz"). 10 lutego 1920 r. gen. Józef Haller (pod którego to rozkazami służył mój pradziadek, o czym wspominałem) dokonał w Pucku oficjalnych zaślubin Polski z Morzem, wrzucając w fale Bałtyku pierścień (niektórzy twierdzili, że był to pierścień, który w 1647 r. podczas swej wizyty w Gdańsku królowa Ludwika Maria Gonzaga - żona króla Władysława IV - ofiarowała jednemu z rajców gdańskich). Polska odzyskała tym samym dostęp do morza, ale wciąż pozbawiona była swojego własnego portu, swego okna na świat.
W roku 1920 (a był to przecież rok ogromnego zagrożenia istnienia dopiero co odrodzonego kraju, gdyż w czerwcu i lipcu ruszyła wielka ofensywa bolszewicka na Zachód pod wodzą Michaiła Tuchaczewskiego i Siemiona Budionnego. To właśnie z tego powodu Polska musiała odwołać swój udział w Igrzyskach Olimpijskich w Antwerpii, a miała to być pierwsza olimpiada, w której polscy sportowcy mogli uczestniczyć z Orłem Białym na piersi i pod biało-czerwoną flagą. Trzeba było na to poczekać kolejne cztery lata) w Warszawie powstało I Polskie Towarzystwo Kąpieli Morskich SA, które planowało budowę nowoczesnego kąpieliska bałtyckiego. W tym samym roku inżynier Tadeusz Wenda (oddelegowany przez admirała Kazimierza Porębskiego, szefa Departamentu Spraw Morskich przy Ministerstwie Spraw Wojskowych) wskazał Gdynię, jako najdogodniejsze i najlepsze miejsce pod budowę portu wojennego, rybackiego i handlowego. Z końcem 1920 r. rusza budowa drewnianego Tymczasowego Portu Wojennego i Schroniska dla Rybaków. Gdynia (czyli niemieckie Gdingen) składała się przed 1920 r. z kilkunastu chałup rybackich, jednej gospody i jednego murowanego domu, zamieszkiwanego przez księdza z lokalnej parafii. Adolf Nowaczyński (publicysta i dramatopisarz) odwiedził tę wioskę w 1911 r. i tak o niej pisał: "Cichszej miejscowości chyba nie było wówczas na całej kuli ziemskiej. Po zoppockiej Sodomie odkryta Arkadia pasterska i patriarchalna". Odnotował wówczas trzy ulice (Johanniskrugstrasse, Altdorfstrasse i Kurhausallee) "ani kościoła, ani apteki, poczta ze szkołą razem". Poza tym trzy sklepy, dwie karczmy (Grzegorzewskiego i Skwiercza), mały tartak i cegielenka. Nad brzegiem morza zaś (na terenie dzisiejszego skweru Kościuszki) stał Kurhaus z fortepianem w paradnej sali. Tamta Gdynia liczyła ok. 900 mieszkańców i Nowaczyński określił ją mianem "letniska dla Polaków".
W 1921 r. Gdynię zamieszkiwało już 1300 osób, ale tempo prac budowlanych Portu Tymczasowego wciąż było bardzo wolne. 23 września 1922 r. Sejm przyjął ustawę o budowie portu morskiego w Gdyni, a inżynier Wenda kreślił śmiały projekt nowoczesnych głębokich kanałów i szerokich basenów portowych (oczywiście kraj który dopiero co wyszedł z pożogi I Wojny Światowej, kraj wówczas bardzo biedny, zniszczony dodatkowo inwazją sowiecką, nie był w stanie wysupłać takich pieniędzy, jakie były potrzebne na realizację projektów Wendy). Mimo to prace się rozpoczęły, a port uroczyście został otwarty 29 kwietnia 1923 r. i na tę uroczystość przyjechał prezydent Polski Stanisław Wojciechowski, premier gen. Władysław Sikorski i ksiądz prymas kardynał Edmund Dalbor. Wojciechowski w swej przemowie stwierdził: "Trzeba, aby cały naród polski zrozumiał, jakie znaczenie ma wolny dostęp do morza, zagwarantowany pełnym posiadaniem jego wybrzeża. Tutaj winni zwrócić swój wzrok i prężność gospodarczą Mazurzy i Małopolanie, nazbyt w przeszłości zapatrzeni ku wschodnim rubieżom i czarnoziemom podolskim, bo tutaj jest gwarancja wolnego oddechu dla piersi całego narodu". Wciąż jednak przed rozwojem miasta i portu stał brak pieniędzy. Niemcy również dążyli do storpedowania projektu budowy Gdyni. W swej prasie nazywali Gdynię "polskim zatorem" i pokazywali Polaków jako świnie, które uczą się pływać w morzu. W 1925 r. wybuchła wojna handlowa polsko-niemiecka, a Niemcy liczyli, że polska gospodarka szybko się załamie i będą mogli odzyskać nie tylko Pomorze, ale również Śląsk i Wielkopolskę (czyli Poznańskie). Tak się jednak nie stało, gdyż na początku 1926 r. wybuchł strajk górników i dokerów angielskich, a przed polskim węglem stanęły otworem rynki skandynawskie. Miasto też powoli zaczynało się rozwijać.
W marcu 1925 r. w Gdyni była już elektryczność (ludzie powitali ją symbolicznym pogrzebem naftowych lamp - nieco przedwczesnym, bowiem stacje transformatorowe dostosowane były zaledwie do potrzeb 4000 mieszkańców, a ludność miasta rosła w zastraszającym tempie). Słomiane dachy rybackich chat sąsiadowały teraz z pierwszymi kamienicami. Powstała ulica 10 lutego i inne, które istnieją do dzisiaj. 10 lutego 1926 r. Gdynia otrzymała prawa miejskie, a pod koniec tego roku miasto miało już 12 000 mieszkańców. W opracowanym w maju 1926 r. planie miasta, przewidywano iż ostatecznie zamieszka tutaj 60 000 mieszkańców, szybko jednak plany te uległy zmianie i w kolejnej korekcie mowa była o 120 000. Ulice wzorowano na zabudowie berlińskiej. Z końcem 1926 r. otwarto do użytku na Oksywiu okazałą siedzibę dowództwa Floty Marynarki Wojennej (choć flota wojenna jaką wówczas Polska dysponowała, była mała i nieliczna). Rok 1926 to również rok otwarcia dworca kolejowego w Gdyni, gdyńskiego kina "Czarodziejka", ale przede wszystkim kontynuowana była budowa Portu Wojennego oraz magazynów przy Nabrzeżu Pilotów i mostu przeładunkowego na Nabrzeżu Szwedzkim. W 1927 r. powstało Polsko-Skandynawskie Towarzystwo Transportowe Polskarob (Gdynianie tłumaczyli nazwę firmy na "Polska rób!"), na jej czele stanął Napoleon Korzon. To on właśnie - wraz ze swym zastępcą Janem Hołowińskim - wiele ryzykując, doprowadzili do nabycia wielu nowoczesnych, a jednocześnie pionierskich urządzeń przeładunkowych. W niemieckiej firmie Demag w Duisburgu kupili w 1927 r. dwa 7-tonowe żurawie (okazało się to strzałem w dziesiątkę, choć początkowo obawiali się że przez to splajtują). W roku następnym dyrektor Demagu zaproponował im kupno - skonstruowanej przez siebie - wywrotnicy, której nie było jeszcze nigdzie w Europie, ani na świecie, Gdynia byłaby więc pierwszym takim portem. Korzon się wahał i stwierdził: "Ja się na tym nie znam (był specjalistą od kolejnictwa) i nie mogę ryzykować". Dyrektor Demagu przekonał jednak Hołowińskiego i ostatecznie kupili ową wywrotnicę i... to był kolejny strzał w dziesiątkę, bo nikt inny nie miał czegoś takiego i do Gdyni zjeżdżały wycieczki z całej Europy żeby podziwiać owe dzieło.
Eugeniusz Kwiatkowski (minister przemysłu i handlu w latach 1926-1930, a od 1935 r. minister skarbu i wicepremier) w 1932 r. w opublikowanych przez siebie "Dysproporcjach. Rzeczy o Polsce przeszłej i obecnej" napisał: "Każdy metr Wybrzeża, każdy nowy dźwig, każdy skład towarowy, każda nowa placówka handlowa w Gdyni, każde ulepszenie komunikacji, każdy nowy okręt, każda nowa fabryka na wybrzeżu, każdy nowy bank, każda nowa więź cementująca Gdynię z Pomorzem, a całe województwo pomorskie z resztą państwa, to wielka zdobycz, to poważny aktyw naszego dorobku państwowego. Tu koncentruje się jedyna, praktyczna, akademia kupiecka Polski, tu stoi otworem droga najpewniejsza i najkrótsza dla wyrównania wartości człowieka w Polsce z wartością człowieka w Europie, tu zbiega się granica współpracy z narodami całego świata, tu wreszcie harmonizują się automatycznie wszystkie różnice poglądów, wszystkie starcia myśli i programów całej Polski". Budowa i rozbudowa miasta oraz portu w Gdyni spowodowała, że kilka tysięcy (a być może kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt) Polaków zamiast szukać szczęścia za granicą (w hutach Westfalii czy za oceanem), wyruszyło do Gdyni, aby tam budować siłę morską odrodzonego Państwa Polskiego. Wielu też w Gdyni poznało to, czego nie mieli u siebie, w swoich miejscowościach. Na przykład przeniesiony w grudniu 1928 r. z Bydgoszczy do Gdyni Kazimierz Niemkiewicz (który został zastępcą naczelnika Urzędu Pocztowo-Telegraficznego) był oczarowany budynkiem, jak i rodzajem pracy. Budynek posiadał automatyczną centralę telefoniczną i elektryczną rozdzielnię listów, wydzielone było też miejsce na pocztę i na urząd telegrafów, a dla pracowników są mieszkania służbowe w nowoczesnych blokach.
LINIA ŻEGLUGOWA GDYNIA AMERYKA
TRANSATLANTYK "PIŁSUDSKI"
W roku 1928 miasto było już prawdziwą metropolią (oczywiście nie przesadzajmy, nadal posiadało wiele z elementów rybackiej wioski, ale było ich już coraz mniej). Powstały szkoły, boiska sportowe, korty tenisowe, kryte pływalnie, kina dźwiękowe. Powstał szpital sióstr miłosierdzia na 40 łóżek (przy Placu Kaszubskim), gotowy był Bank Gospodarstwa Krajowego przy 10 lutego i siedziba Żeglugi Polskiej przy ul. Jerzego Waszyngtona. Tak się rozwijało miasto - o którego rozwoju i budowie opowiedzieć należało, gdyż bez tego nie poznalibyśmy kontekstu, oraz tego, o co chodziło w owych planach budowy eksterytorialnej autostrady i drogi kolejowej z Niemiec przez polskie Pomorze do Prus Wschodnich i dlaczego owe "okno na świat" jakim była Gdynia i dostęp do Bałtyku było tak ważne dla państwa polskiego. Ale o tym wszystkim w kolejnej części.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz