CZYLI, CZY RZECZYWIŚCIE WOJNA ROKU 1939 BYŁA Z GÓRY SKAZANA NA KLĘSKĘ?
W tej serii chciałbym powrócić do tematu niemieckiej napaści na Polskę i udowodnić, że we wrześniu 1939 roku nie byliśmy całkowicie skazani na klęskę (choć oczywiście w tym założeniu należałoby wykluczyć interwencję sowiecką z 17 września 1939 r., w przeciwnym bowiem razie jakiekolwiek dywagacje na ten temat pozbawione są sensu). Ten temat jednak będzie nieco inny od tych które wcześniej podejmowałem, a mianowicie to nie ja będę starał się tutaj udowodnić że wojna roku 39 nie była od początku skazana na klęskę, a posłużę się w tym celu książką autorstwa pana Tymoteusza Pawłowskiego pt.: "Sowieci nie wchodzą. Polacy mogli wygrać w 1939 roku. Fakty, a nie historia alternatywna". Zatem pozwolę sobie zaprezentować w tej właśnie serii tematycznej wybrane przeze mnie fragmenty książki pana Pawłowskiego i jeśli zajdzie taka konieczność również podzielę się swoim własnym komentarzem na ten temat (co oczywiście bardzo łatwo będzie można rozpoznać, jako że użyję w tym celu czcionki błękitnego koloru).
Nim jednak przejdę do tematu, chciałbym od razu wyjaśnić pewne nieścisłości. Mianowicie wrzesień roku 1939 miał wybuchnąć pierwotnie... rok wcześniej, w czasie kryzysu sudeckiego hitlerowskich Niemiec z Czechosłowacją. Wtedy to się nie udało Hitlerowi (bo on właśnie pragnął tej wojny) i doszło do kapitulacji Czechosłowacji przypieczętowanej jej rozbiorem w Monachium przez Francję, Wielką Brytanię, hitlerowskie Niemcy i Włochy Mussoliniego (29-30 września 1938 r.). Wówczas Hitler (zły z powodu tego, że do wojny wówczas nie doszło) powiedział do swoich generałów: "Panowie, ukradliście mi wojnę!". Hitler bowiem był zafiksowany totalnie na punkcie swojej ideologii rasowej (która w konsekwencji doprowadziła go do klęski), był też bardzo niestabilny emocjonalnie, często wybuchał gniewem, a i zaraz potem uśmiechał się i gratulował sukcesów swoim oficerom. Ale Hitler pragnął wojny, pragnął pokazania że to co napisał w "Mein Kampf" jest prawdą, że naród niemiecki rzeczywiście jest narodem panów, a przede wszystkim że naród niemiecki jest silny i zjednoczony wokół swego wodza, a Niemcy wracają jako mocarstwo na arenę światową. Polityczne sukcesy, czyli bezkrwawe zdobywanie ziem, takie jak Anschluss Austrii czy zdobycie pasa Sudetów na granicy z Czechami, lub też Kłajpedy z Litwą, tak naprawdę Hitlera denerwowały. Bowiem polityczne nabytki nie mogły dopełnić tego, czego on pragnął i o czym pisał w "Mein Kampf", czyli zjednoczenia narodu jako nowej, czystej siły rasowej. Do tego potrzebna była wojna, przelana krew i ofiary po stronie niemieckiej, z tym że Hitler (bądź co bądź żołnierz frontowy I Wojny Światowej), nie chciał i nie pragnął takiej wojny, jaką widział w latach 1914-1918 na froncie zachodnim, czyli powolnego wykrwawiania się w okopach. Pragnął wojny - owszem, ale szybkiej, zwycięskiej, manewrowej wojny, która potwierdzi jego rasowe idee o Niemcach jako narodzie panów, o Niemcach jako zdobywcach, kruszących wszelki opór podludzi, a za takich miano właśnie Polaków, Rosjan Ukraińców, Białorusinów i wszystkich Słowian. Wojna z Polską (ale również wojna ze Związkiem Sowieckim) w rozumieniu Hitlera miała być wojną kolonialną, wojną, jaką toczyli Brytyjczycy w XIX wieku w Indiach, czyli wojną z dzikusami. Pokazaniem wyższości "narodu panów" nad bandą dzikusów, którzy nie dorośli do cywilizacji. I takiej właśnie wojny pragnął Hitler, szybkiej i zwycięskiej, dlatego też gdy - jeżdżąc we wrześniu 1939 r. za swymi armiami po Polsce - dowiadywał się o stratach ponoszonych przez Wermacht, o silnym oporze Wojska Polskiego, to po prostu (mówiąc kolokwialnie) brała go kurwica, i obsobaczał swoich generałów w sposób niesamowicie chamski. A to przecież byli żołnierze frontowi I Wojny Światowej, częstokroć cesarscy oficerowie, a tutaj kapral Hitler mieszał ich z błotem, bo coś nie stykało w jego rasowych enuncjacjach i okazywało się że "słowiańskie dzikusy" powstrzymują napór Wehrmachtu stworzonego z "narodu panów", to było dla niego nie do pomyślenia.
Należy też od razu dopowiedzieć i wyjaśnić że Hitler (wbrew temu co się o nim mówi, że był "szczurem tyłowym" w czasie I Wojny Światowej i unikał walki), Hitler nigdy nie był tchórzem i nie bał się ani świszczących nad głową kul, ani też wykonania rozkazów które często bywały niebezpieczne. To trzeba przyznać i oddać prawdę, bo tak właśnie było. Zresztą Wojna Światowa uratowała mu życie, gdyż w 1913 r. przyjechał z Austrii do Monachium jako kandydat do Akademii Sztuk Pięknych. Jednak tamtejszym profesorom jego szkice nie przypadły do gustu (nie wiem, ja może się nie znam, ale widziałem szkice Hitlera z lat późniejszych, te, które robił o krasnoludkach i królewnie Śnieżce i muszę powiedzieć że były dosyć dobre, ale może nie mam tego artystycznego drygu co owi profesorowie z Monachium). Został więc odrzucony jako kandydat do Akademii Sztuk Pięknych i w tym okresie przypadł najtrudniejszy czas jego życia, jako że finansowe wsparcie rodziny praktycznie ustało, a on wylądował w przytułku dla bezdomnych bez grosza przy duszy. Doszło też do tego że sypiał w parkach na ławkach. Ciekawa konstatacja bo 26 lat później, po swoim zwycięstwie nad Francją Hitler stał się nawet nie tyle wszechwładnym wodzem III Rzeszy, ale realnie bogiem dla milionów Niemców. Tak, Hitler w roku 1940 stał się dla Niemców bogiem. Miał wszystko czego dusza zapragnie, całe państwo niemieckie i większa część Europy stały się jego własnością. Jak to się dziwnie układają koleje ludzkiego losu - prawda? Od menela do boga - niesamowite. I właśnie wybuch I Wojny Światowej wyrwał go z tej wegetacji, z tego marazmu życiowego i dał mu nową misję życiową (jak to się skończyło oczywiście wszyscy wiemy, ale w tamtym czasie było to dla niego samego bardzo ożywcze). Hitler znajdował się w tłumie wiwatujących ludzi na monachijskim Odeonsplatz - 2 sierpnia 1914 r. (widoczny jest w tłumie na zdjęciu). Zgłosił się na ochotnika do armii już 5 sierpnia, ale został wówczas odprawiony z kwitkiem, bo nie było dla niego miejsc, jednak już 16 sierpnia dostał powołanie do 16 Rezerwowego Pułku Piechoty i po przeszkoleniu w połowie września znalazł się na Froncie Zachodnim. Brał udział w ciężkich walkach pod Ypres, gdzie o mały włos nie został ranny (pocisk dosłownie zdmuchnął rękaw jego munduru, ale ręka pozostała cała). W czasie szturmu na Gheluvelt Hitler w swych listach opisywał ataki w sposób euforyczny, chociaż inni żołnierze jego pułku pisali jakoby musieli wytrzymać "cztery straszne dni", albo w liście do matki pisał inny z żołnierzy: "To czego doświadczyłem, już wystarczy!" Hitlera zaś radowała ta bitwa (zresztą został w niej odznaczony Krzyżem Żelaznym II klasy, czyli nie mógł być tchórzem i nie chował się z tyłu, jak potem twierdzono). 3 listopada Hitler został awansowany na gefraitra (starszego szeregowego), a 9 listopada przeniesiony do sztabu pułku. Mówi się że od tej chwili Hitler już tylko sporadycznie miał kontakt z walkami na froncie, ale przecież służył jako informator przekazujący rozkazy dowództwa, a to wcale nie była łatwa i przyjemna służba, a wręcz przeciwnie. Często trzeba było się przekradać pod gradem kul z jednej pozycji na drugą i nie było że nie pójdę, bo rozkaz musiał zostać dostarczony bez względu na okoliczności - inaczej takiego żołnierza czekał sąd wojenny - czyli kara śmierci. Warto jeszcze odnotować że 5 października 1916 r. Hitler został ranny odłamkiem granatu w lewe udo, co spowodowało że stracił wiele krwi i potem długo nie mógł chodzić.
Ta jego szaleńcza brawura ukazała się również we wrześniu 1939 r. gdy (co prawda pod silną ochroną) ale jednak jeździł za swymi armiami po Polsce. I czasem bywało tak że rankiem tego dnia przez daną miejscowość przechodziło jeszcze Wojsko Polskie, a po południu jechał tamtędy już Hitler i wystarczyłaby jakaś zbłąkana kula, jakiś rykoszet i byłoby po ptokach (🤭). Ale w wielu tych sprawach Hitler miał prawdziwego farta i to zarówno na froncie I Wojny Światowej jak i później. I to należy mu oddać Hitler się cholernik nie bał i często narażał swoje życie na niebezpieczeństwo. Ale wydaje mi się że na tym poprzestańmy i przejdźmy teraz do głównego tematu, czyli do wyjaśnienia powodów, dla których Wojna roku 1939 mogła zakończyć się dla nas zwycięstwem. Zatem do dzieła:
"SOWIECI NIE WCHODZĄ"
(TYMOTEUSZ PAWŁOWSKI)
WSTĘP
Ostatni rozkaz marszałka Polski Edwarda Śmigłego-Rydza, wydany 20 września 1939 roku w rumuńskim mieście Krajowa, zaczyna się następująco: "Żołnierze! Najazd bolszewicki na Polskę nastąpił w czasie wykonywania przez nasze wojska manewru, którego celem było skoncentrowanie się w południowo-wschodniej części Polski, tak, by mając do otrzymywania zaopatrzenia i materiału wojennego komunikację i łączność przez Rumunię z Francją i Anglią, móc dalej prowadzić wojnę. Najazd bolszewicki uniemożliwił wykonanie tego planu".
Od tamtych wydarzeń minęło 85 lat, i nikt nie zwraca uwagi, jaki dokładnie plan miało Wojsko Polskie. Kampania 1939 roku przedstawiana jest powszechnie jako chaotyczny bój odwrotowy polskiej kawalerii z niemieckimi czołgami, od samego początku skazany na porażkę. Dowódcy Wojska Polskiego przedstawiani są jako romantyczni straceńcy, cenieni tym wyżej, im mniejsze straty poniosły dowodzone przez nich wojska. Skoro wszystko i tak miało się skończyć po trzech, czterech tygodniach, to po co było walczyć?
Ocenianie przeszłych wydarzeń z perspektywy dzisiejszej nazywa się prezentyzmem. Nasze postrzeganie kampanii polskiej 1939 roku obarczone jest błędem prezentyzmu. Tymczasem Wojsko Polskie 1 września 1939 roku stanęło do walki z Wehrmachtem, mając realne szanse na zwycięstwo. Kalkulacje szans opierały się na doświadczeniach z poprzednich wojen; na pomocy sojuszników; na olbrzymiej przestrzeni, którą musieli pokonać Niemcy; na warunkach pogodowych; na obliczeniach zdolności przewozowej sieci kolejowej. Szanse te zostały pogrzebane przez najazd 17 września Armii Czerwonej sprzymierzonej z Wehrmachtem.
(...) Analizy te oparłem na badaniach prowadzonych przeze mnie od wielu już lat. Czasy studenckie zakończyłem doktoratem, wydanym jako: "Armia marszałka Śmigłego". (...) Wspólnie z Markiem Deszczyńskim zorganizowałem międzynarodową konferencję: "Kampania Polska 1939" (...) Oprócz tego pisałem artykuły i wydawałem książki o działaniach wojennych, m.in. o wojnie polsko-rosyjskiej 1920 roku i kampanii 1939 oraz o przygotowaniach do nich. (...) Mam również nadzieję że po lekturze książki Czytelnik bliższy będzie znalezienia odpowiedzi na pytanie: "kto jest winny klęski wrześniowej?"
TAK MIAŁY WYGLĄDAĆ PRZYGOTOWANIA WOJSKA POLSKIEGO DO WOJNY Z SOWIETAMI W RAMACH PLANU WSCHÓD
(OCZYWIŚCIE PRZY ZAŁOŻENIU ŻE NIEMCY NAS NIE ZAATAKUJĄ OD ZACHODU)
DOŚWIADCZENIA I INSPIRACJE
Zwykliśmy patrzeć na wydarzenia roku 1939 ze współczesnej perspektywy, wiedząc dokładnie, jak przebiegała II wojna światowa, jakiej broni użyto i jakie były jej skutki. (...) Nasi przodkowie mieli zupełnie inne doświadczenia, a jeszcze bardziej odmienne były ich inspiracje. Niemal wszyscy pamiętali wielką wojnę - wówczas nikt nie nazywał jej "pierwszą wojną światową", bo przecież nie było "drugiej". Wojskowi studiowali natomiast ostatnie wojny - wojny, które dziś zostały już zapomniane. Warto je sobie przypomnieć.
Największy rozgłos w Europie zdobyła oczywiście wojna domowa w Hiszpanii. Rozpoczęła się w lipcu 1936 roku, gdy wojsko zbuntowało się przeciwko rządowi. Rząd Hiszpanii - utworzony przez partie Frontu Ludowego - zaczął realizować politykę Związku Sowieckiego. W pierwszych dniach wojny strona rządowa - zwana również republikańską - zdołała zdusić spisek w większości garnizonów i utrzymać kontrolę nad większością Hiszpanii. Strona wojskowa - zwana również jako rebelianci, narodowcy, frankiści od nazwiska generała Francisco Franco - szybko zmobilizowała siły i ruszyła do ataku na stolicę państwa - Madryt.
Wojska generała Franco wyruszyły na Madryt w lipcu, a już w listopadzie rozpoczął się szturm na stolicę. Przez obserwatorów manewry te zostały uznane za błyskawiczne. Szturm na Madryt nie powiódł się, a wojska obu stron utknęły w okopach. Kilkukrotnie próbowano przywrócić wojnie charakter manewrowy, ale rzadko kiedy przynosiło to rezultaty. Strona republikańska otrzymała olbrzymią pomoc od Związku Sowieckiego. Strona narodowa wspierana była przez Włochów i - w mniejszym stopniu - przez Niemców. Wojna zakończyła się wiosną 1939 roku, gdy - niemal dosłownie - rozpadło się państwo republikanów. (...)
Wojna domowa w Hiszpanii przyniosła jej obserwatorom wiele materiału do przemyśleń, z tym że wnioski, jakie na ich podstawie wyciągnięto, były wzajemnie sprzeczne. Zgadzano się tylko z jednym - wojna domowa w Hiszpanii była klęską Związku Sowieckiego. Klęską na każdym szczeblu: militarnym, technicznym, ekonomicznym, ideologicznym i politycznym. Okazało się, że sowiecka sztuka wojenna - szczególnie jakość i styl dowodzenia - stoi na dużo niższym poziomie, niż sztuka wojenna Zachodu. (...) Uwagi obserwatorów nie umknął również fakt, że najbardziej zaawansowane systemy uzbrojenia sowieckiego są kopiami - licencyjnymi bądź bezlicencyjnymi - rozwiązań zachodnich. Artyleria pochodziła z czasów carskich (a właściwie z licencji zakupionych za cara), czołgi z Wielkiej Brytanii lub Stanów Zjednoczonych, a silniki lotnicze z Francji, Niemiec bądź Ameryki.
Fatalne wrażenie - szczególnie na lewicy - sprawiał fakt, że pomoc sowiecka była całkowicie odpłatna. Republika wysłała do Związku Sowieckiego 2/3 swoich olbrzymich - czwartych na świecie - rezerw walutowych: 176 ton złota przez Francję i 510 ton drogą morską. Według dzisiejszych cen wartość tego złota wyniosłaby około 30 miliardów dolarów. Gdy jesienią 1938 roku hiszpańskie zapasy złota się skończyły - skończyła się również pomoc sowiecka. (...) Moskwa nie miała skutecznych rozwiązań dyplomatycznych - republikański rząd Hiszpanii stawał się coraz bardziej izolowany, izolowany był również Związek Sowiecki. Pod koniec 1938 roku prestiż Sowietów sięgnął dna: nie tylko rozpadły się fronty ludowe w innych państwach, ale powstała nawet - konkurencyjna dla stalinowskiej - trockistowska międzynarodówka komunistyczna.
Czysto militarne wnioski z hiszpańskiej wojny domowej były, jak wspomniano, wzajemnie sprzeczne, a przez to mylące. Okazało się, że uderzenia kolumn zmechanizowanych są w warunkach europejskich niemożliwe do przeprowadzenia. Również czołgi okazały się mniej warte, niż się spodziewano. Co więcej, małe włoskie czołgi zwane tankietkami wydawały się dobrym
rozwiązaniem: choć miały małą siłę ofensywną, to były niewielkie i względnie trudne do zniszczenia. Czołgi większe - których reprezentantami były sowieckie T-26 oraz BT - były podatne na ogień przeciwpancerny tak samo jak tankietki. Uznano, że w roli broni przeciwpancernej doskonale sprawdza się broń uniwersalna: najcięższe karabiny maszynowe (działka) kaliber 20 mm, ciężkie rusznice przeciwpancerne oraz działa piechoty. Wyspecjalizowane armaty przeciwpancerne zdawały się nadmiernym luksusem i należało skierować je do odwodów dywizyjnych.
Przewidywano, że przyszła wojna będzie podobna do wielkiej wojny - potwierdzał to również przebieg wojny hiszpańskiej. Walki miały charakter pozycyjny, nawet w kluczowych dla losów wojny miejscach. Ciężkie walki o Madryt trwały przez blisko pół roku, nie dały żadnego rozstrzygnięcia, a następnie front stał w miejscu - na przedpolach stolicy - przez równe dwa lata. Wojnę manewrową można było prowadzić jedynie wobec zdemoralizowanego przeciwnika, jak latem 1936 roku, gdy frankiści opanowali zachodnią Hiszpanię, jak latem 1937 roku, gdy uderzono na osłabionych wewnętrznymi sporami Baskijczyków i Asturyjczyków, czy tak jak latem 1938 roku, gdy republika chwiała się w posadach. Inne wielkie bitwy - Brunete, Teruel, Ebro, były zbliżone charakterem do bitwy pod Verdun z 1916 roku: trwały tygodniami a nawet miesiącami i polegały na zamiennym ostrzale artyleryjskim oraz szturmach piechoty. Były to bitwy materiałowe, wygrywała w nich ta strona, która miała lepiej rozwiniętą służbę kwatermistrzowską zapewniejącą amunicję, oraz służbę uzupełnień zapewniającą mięso armatnie.
(...) Do czasów wojny domowej w Hiszpanii duże znaczenie dla rozwoju lotnictwa wojskowego miała doktryna Giulia Dougheta, włoskiego generała, który zakładał że masowe bombardowania miast doprowadzą do kapitulacji całego państwa (jednak, co ciekawe, to paradoksalnie wcale nie niemieckie lotnictwo czy czołgi były siłą przełamującą pozycje wroga, a właśnie artyleria, która była prawdziwą pancerną pięścią Wehrmachtu). Gdy 26 kwietnia 1937 roku samoloty włoskie i niemieckie zbombardowały historyczną stolicę Basków - Guernicę - postronnym obserwatorom mogło się zdawać że Doughet miał rację: republikanie ogłosili że zginęło 1700 cywilów a 3/4 miasta zostało doszczętnie spalone. W kręgach specjalistów szybko pojawiły się wątpliwości, a neutralni obserwatorzy - w tym brytyjscy i polscy - zauważyli, że charakter zniszczeń przypomina raczej planowe wyburzenia niż efekt bombardowania (np. zniszczone zostały trzy dzielnice mieszkaniowe, czwarta dzielnica o charakterze symbolicznym zachowała się w zadziwiająco dobrej kondycji). Dziś wiemy też, że ofiar nie było 1700 tylko ponad 10 razy mniej (zachowane dokumenty ze szpitali mówią o 120 zabitych, choć mogło ich być więcej).
Ataki powietrzne na inne miasta republikańskie potwierdzają niewielką skuteczność bombardowań. Madryt - leżący tuż za frontem, w zasięgu nie tylko bombowców, lecz także ognia artylerii - był bombardowany regularnie i systematycznie. Ataki te nie wpłynęły w znaczący sposób na sytuację militarną ani na morale mieszkańców (chociaż rząd opuścił miasto). (...) Teoria Dougheta nie została potwierdzona w praktyce. Rozbudowa sił bombowych jako rdzenia sił powietrznych okazała się nietrafionym rozwiązaniem.
Uznano natomiast, że bardzo duży wpływ na działania wojenne mają ataki szturmowe na wojska walczące w polu. Najlepszym dowodem na to było zatrzymanie ataku włoskiej kolumny zmechanizowanej na Madryt pod Guadalajarą. Nie zwrócono uwagi, że było to związane ze specyficzną sytuacją pogodową (lotniska włoskie tonęły w deszczu i błocie, czołgi włoskie tonęły w błocie, ale niebo nad nimi było błękitne i republikanie mieli suche lotniska i wspaniałą pogodę). (...) Po 1939 roku - nawet w kampanii polskiej - Piechota strzelała do wszystkiego, co latało, nie patrząc na przynależność państwową (ewenementem pod tym względem był amerykański 10 Pułk Piechoty, który podczas II Wojny Światowej masowo strzelał również do własnych samolotów, a żołnierze tego pułku powtarzali że w powietrzu mają dwóch wrogów: Luftwaffe i US Air Force. Było to spowodowane tym, że pułk ten ponosił znaczne straty w czasie tak zwanego "friendly fire" - który nadchodził właśnie z powietrza).
Wojna domowa w Hiszpanii sprawiła, że nieco inaczej niż dziś postrzegano Włochy. Być może jeszcze większe znaczenie miała wojna abisyńska, która wprowadziła Italię Mussoliniego do pierwszej ligi światowych mocarstw, będącym w stanie prowadzić długotrwałą wojnę na innym kontynencie, nie zważając na opinie - i sprzeciw - innych potęg (II Wojna Światowa bardzo szybko podważyła tę opinię, jako że Włochy stojąc po stronie Niemców były dla nich obciążeniem, a nie wsparciem. Dlaczego bowiem jesienią 1943 załamał się front wschodni? Dlatego że dywizje które miały pójść do walki z Sowietami, zostały skierowane przez Hitlera na front włoski {i częściowo do Francji}, gdzie po upadku Mussoliniego i kapitulacji Włoch przed Aliantami - 3 września 1943 r. - tamtejsze "miękkie podbrzusze Europy" mogło spowodować, że Alianci wdarli by się z południa do Niemiec, a ze wschodu do Francji. Włochy zresztą trzeba było wspierać militarnie już wcześniej w północnej Afryce i dla III Rzeszy w tych warunkach znacznie lepszym wyjściem było, aby Włochy nie przystępowały do wojny, a zachowały wobec Niemiec życzliwą neutralność, to by było znacznie bardziej korzystne, niż żałosna wojna jaką toczyli Italiańcy. Co ciekawe, latem 1940 r. Hitler chciał namówić gen. Francisco Franco - dyktatora Hiszpanii, aby również Hiszpania przyłączyła się do wojny. Ten jednak przedstawił Hitlerowi tak długą listę życzeń, których spełnienie doprowadziłoby niemiecki przemysł zbrojeniowy do upadku, a przynajmniej potwornej niewydolności, gdyż Franco - być może blefował, być może nie - twierdził, Hiszpania potrzebuje praktycznie wszystkiego i obecnie nie jest zdolna aby włączyć się do wojny. I rzeczywiście, chociaż początkowo Hitler złorzeczył na Franco, twierdząc że "wolałby dać sobie wyrwać wszystkie zęby, niż jeszcze raz z nim rozmawiać", to jednak, paradoksalnie nie włączenie się Hiszpanii do wojny po stronie III Rzeszy było dla Niemiec korzystne, podobnie zresztą jak dla Hiszpanii, i tak samo mogło być w przypadku Włoch. Zresztą w ostatnich dniach swego życia, w bunkrze kancelarii Rzeszy w Berlinie, Hitler twierdził, że największym błędem jego życia było wsparcie, jakie udzielił Włochom Mussoliniego).
(...) Wojna w Abisynii, wojna domowa w Hiszpanii, oraz odległa wojna japońsko-chińska zdawały się potwierdzać przewidywania teoretyków wojskowych: dopóki przeciwnicy są dobrze przygotowani do walki, działania wojenne przypominają walki pozycyjne, toczone jak w wielkiej wojnie z lat 1914-1918. (...) Szybkie manewry i błyskawiczne rozstrzygnięcia są możliwe tylko wówczas, gdy przełamie się morale jednej z armii. (...) Wrzesień 1939 roku był więc dla wszystkich dowodem na to, że Rzeczpospolita Polska była państwem kalekim. Przekonanie to - wzmocnione sowiecko-fińską wojną zimową - trwało do maja 1940 roku, czyli do upadku Europy Zachodniej.
Wojna w Hiszpanii była toczona w państwie o podobnym stopniu rozwoju gospodarczego i militarnego co Polska. Była to jednak wojna domowa, Polska natomiast przygotowywała się do wojny koalicyjnej. Dlatego też badano doświadczenia państw średniej wielkości, oddalonych od swych potężnych sojuszników, państw zmuszonych do walki z silniejszym przeciwnikiem i pokładających nadzieję, że wojna koalicyjna zakończy się ostatecznym zwycięstwem.
Takimi państwami były w czasie wielkiej wojny Serbia i Rumunia. (...) Austro-Węgry miały dwóch potencjalnych wrogów: Serbię na południu i Rosję - sojuszniczkę Serbii - na północy. Latem 1914 roku siły zbrojne Austro-Węgier podzielono na trzy rzuty: trzy armie strzegły granicy z Rosją, dwie armie szykowały się do ataku na Serbię, a jedna armia stanowiła rezerwę, która mogła być wykorzystana do obrony na północy, albo do ataku na południu.
Gdy Austro-Węgry zaatakowały Serbię 28 lipca 1914 roku, do wojny włączyła się Rosja. Konieczność przerzucenia na północ armii rezerwowej, opóźniła habsburskie działania wojenne. Główne uderzenie na Serbię ruszyło dopiero 12 sierpnia i to siłami jedynie dwóch armii. Na Bałkanach panowała niemal idealna równowaga sił: austriacki dowódca Feldzugmeister Oskar Potiorek miał 275 batalionów piechoty i 510 dział, a serbski wojewoda Radomir Putnik - 270 batalionów piechoty i 528 dział. Serbowie mieli jednak istotną przewagę, ponieważ znali plany inwazji armii austro-węgierskiej, wydane im przez zdrajcę pułkownika Alfreda Riedla. Serbom udało się zatrzymać pierwsze uderzenie wroga, a nawet - wraz z Czarnogórcami - przeprowadzić niezbyt udaną ofensywę w Bośni. We wrześniu jednak wojska Potiorka sforsowały rzekę Drinę, pobiły obrońców i - po trwających kilka tygodni walkach pozycyjnych - w początkach grudnia zajęły opuszczony Belgrad.
Do jesiennych porażek armii serbskiej przyczyniła się techniczna przewaga wroga oraz brak właściwego uzbrojenia, a zwłaszcza amunicji, której nie produkowano na miejscu, lecz sprowadzano ją z zagranicy. Brak bezpośredniego połączenia morskiego z sojusznikami zmuszał Serbów do korzystania z tranzytu przez państwo neutralne. Grecy zgodzili się udostępnić port w Salonikach dla francuskich statków z pomocą dla Serbii, jednak bardzo niechętnie. Grecy - a szczególnie ich król - mieli ochotę na Macedonię, pozostającą wówczas w granicach Serbii. Gdyby nie interwencja Paryża, Grecja stałaby się wrogiem Serbii. Materiałowa pomoc aliantów dotarła do Serbii - via Saloniki - po dwóch miesiącach, niemal w tym samym czasie, gdy Serbowie zmuszeni byli oddać swoją stolicę. Pomoc wykorzystano niemal natychmiast do przeprowadzenia rozpaczliwej ofensywy i 15 grudnia 1914 roku odzyskano Belgrad. Wówczas to na froncie bałkańskim zapadła cisza - podobna do opisanej przez Remarque'a w "Na zachodzie bez zmian" na 10 długich miesięcy.
7 października 1915 roku armia austro-węgierska - wzmocniona posiłkami niemieckimi - uderzyła ponownie i po dwóch dniach zajęła Belgrad. Serbowie wycofali się w jako takim porządku na południe, utrzymując linie komunikacyjne z Salonikami. Połączenie zostało przerwane przez uderzenie bułgarskie. 11 października 1915 roku Bułgaria opowiedziała się przeciwko entencie i zaatakowała - aż ciśnie się na usta słowo: zdradziecko - Serbię. Wojewoda Putnik próbował - bez powodzenia - zorganizować odwrót przez Macedonię do Grecji, ostatecznie jednak został zmuszony do wydania 25 listopada rozkazu sauve qui peut ("ratuj się kto może"). Nakazywał on całej armii opuszczenie terytorium państwa i połączenie się z wojskami sojuszniczymi. Wraz z armią Serbię mieli opuścić także urzędnicy państwowi oraz... chłopcy od 12 roku życia, by ewakuować także przyszłych poborowych. Serbska armia została rozproszona. Jedyna droga ucieczki wiodła przez górzystą Albanię. 12 grudnia pierwsi szczęśliwcy weszli na pokłady alianckich okrętów. "Szczęśliwcy", bowiem zimowe warunki w albańskich górach były zabójcze i jedynie 155 000 Serbów dotarło do wybrzeży Adriatyku. Ponoć dwa razy tyle zginęło z głodu i chłodu, a wśród ofiar były też tysiące austro-węgierskich jeńców. Spośród 30 000 chłopców w wieku 12 - 18 lat ewakuowanych z Serbii jedynie 7 000 dotarło na Korfu: 15 000 zginęło jeszcze w górach, 6 000 w Albanii, oczekując na zaopatrzenie (...) a 2 000 podczas krótkiej podróży morskiej.
Króla Piotra, wojsko oraz rząd - w którym poczyniono pewne zmiany zgodnie z francuskimi sugestiami - ulokowano na greckich wyspach, przede wszystkim na wspomnianej Korfu. Armią - ze względu na śmiertelną chorobę Putnika dowodził teraz Petar Bojowić, a następnie Żiwoin Miszić - zreorganizowano i dozbrojono, a następnie wysłano na front. W tym czasie siły ententy w Grecji stawały się coraz większe (...) Na froncie macedońskim - oprócz sześciu dywizji serbskich - walczyli Brytyjczycy, Włosi, Grecy, Rosjanie i właśnie Francuzi. Do pierwszej ofensywy wojsk ententy doszło jesienią 1916 roku. Nie osiągnęła ona większych sukcesów i przez wiele kolejnych miesięcy wojna na tym froncie miała charakter pozycyjny. Dopiero 15 września 1918 roku ruszyła operacja, która miała zakończyć się sukcesem. Serbskie i francuskie dywizje zdołały przełamać front, a po dwóch tygodniach walk Bułgaria poprosiła o zawieszenie broni. Dywizje brytyjskie i greckie ruszyły na wschód, w stronę Stambułu, a Francuzi i Serbowie na północ, w stronę Belgradu. 5 listopada miasto było wolne, a 10 listopada siły aliantów sforsowały Dunaj. To właśnie błyskawiczne uderzenie na Bałkanach zadecydowało o militarnym wyniku wielkiej wojny: w przeciągu sześciu tygodni wszyscy sojusznicy Austro-Węgier i Niemiec musieli prosić o zawieszenie broni. Autorem zwycięstwa był dowódca sił ententy na Bałkanach: Louis Franchet dEsperey. W uznaniu jego zasług tuż po wojnie nadano mu tytuł marszałka dwóch państw - Francji i Serbii.
(...) Wiedza o losie Serbii i o wydarzeniach walk na Bałkanach - choć dziś zapomniana - była doskonale znana oficerom i politykom II Rzeczypospolitej.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz