WYŚWIETLENIA

23 listopada 2025

WIZYTA W CIENIU INWAZJI - Cz. II

CZYLI JAK PRZEBIEGAŁA WIZYTA SOWIECKIEJ DELEGACJI z CHRUSZCZOWEM NA CZELE w POLSCE w PAŹDZIERNIKU 1956 r.





" - Chcą nas oderwać od naszych wojsk w Niemczech Wschodnich - powiedział Chruszczow.
- Kto chce? - zapytał Gomułka.
- Polska! (...) Nie możemy do tego dopuścić, jeśli postawicie nas przed faktami dokonanymi, będziemy zmuszeni brutalnie ingerować"



W kraju coraz bardziej odczuwano nadciągający wiatr zmian. We wrześniu robotnicy Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu przystąpili - jako pierwsi - do oddolnego tworzenia rad robotniczych (wkrótce w ich ślady poszli robotnicy innych zakładów, a zamierzono takie rady wprowadzić w całej Polsce z dniem 1 stycznia 1957 r.). Było to coś wcześniej niespotykanego, jako że teraz to robotnicy sami, oddolnie, wybierali rady, a nie jak wcześniej dyrekcja była narzucana z góry. Władze początkowo przez palce patrzyły na taką samowolę, zupełnie niezgodną z komunistyczną teorią partii, jako "przewodniej siły narodu" (w tym okresie o którym obecnie piszę, już tak zapewne nie było - chociaż trudno do końca to sprawdzić i zapewne wciąż tacy ludzie się zdarzali, ale w okresie międzywojennym i powojennym wielu ideowych członków partii naprawdę wierzyło w nią jak w Boga i utożsamiało partię z Bogiem. Całe swe życie podporządkowywali partii, całą swą przyszłość, całą walkę z burżuazją, z "sanacją" upatrywali właśnie jako działanie na korzyść partii. Wszystko zaś co mogło doprowadzić do wykluczenia ich z partii, było dla nich katastrofą. Ci ludzie gdy zostawali wykluczeni z partii, targali się na swoje życie, oni nie widzieli sensu dalszego istnienia poza partią, bo jedyne życie było w partii - przynajmniej tak nasrane mieli w głowie. Przytoczę taką anegdotę, pewnego razu Mieczysław Hejman (prawdziwe imię Mordka), jeden z radiotelegrafistów kierownictwa Polskiej Partii Robotniczej, popadł kiedyś w konflikt z wykładowcą szkoły Kominternu. Zamknął się wtedy w pokoju i chciał popełnić samobójstwo z obawy, że zostanie wyrzucony z partii. Jego siostra, Eugenia Brun, wspominała: "Myśmy wywalili drzwi. On leżał na kanapie i jęczał a właściwie łkał. Wyglądał straszliwie. - Jak to - powiedział - ja całe życie, całą młodość oddałem partii. Nie mam nic innego poza partią, to mnie teraz wyrzucą z partii? Ja tego nie przeżyję!" Niezły świr, ale tak to jest, jak tworzymy sobie tutaj na ziemi własne bożki, aby zapełniły pustkę jaką mamy w duszy, pustkę odejścia od Boga. Ten okres można by nazwać w dość zabawny sposób określeniem "Kiedy partia była Bogiem" 😂).




Co zaś się tyczy Boga, to w tych właśnie dniach i tygodniach pojawiło się pytanie: co dalej z prymasem Stefanem Wyszyńskim? Wkrótce po śmierci Stalina, 26 września 1953 r. został on internowany przez komunistyczne władze, gdyż nie chciał potępić skazanego przez komunistów w sfingowanym procesie, ordynariusza kieleckiego biskupa Czesława Kaczmarka, któremu zarzucano szpiegostwo, działalność na szkodę Związku Sowieckiego oraz współpracę w czasie wojny z Niemcami. Skazano go na wieloletnie więzienie. Prymas Wyszyński zaś został początkowo osadzony w Rywałdzie, 12 października przewieziono go do Stoczka Warmińskiego, 6 października 1954 r. do Prudnika, a od 27 października 1955 r. znajdował się w klasztorze sióstr nazaretanek w Komańczy. W kwietniu 1956 r. po śmierci Bieruta Episkopat Polski wystosował list do władz partyjnych z prośbą o uwolnienie prymasa, ale komuniści nie odważyli się wówczas na to. 26 sierpnia wokół klasztoru na Jasnej Górze zgromadziło się kilkaset tysięcy wiernych, aby odnowić akt ślubów jasnogórskich króla Jana II Kazimierza z 1656 r. (w których oddawał siebie samego i całą Rzeczpospolitą pod opiekę Matki Bożej). Symbolem nieobecnego prymasa Wyszyńskiego był tron, ze spoczywającą na nim wiązanką kwiatów. Doszło do odnowienia ślubów, a z kilkuset tysięcy gardeł dało się słyszeć słowa pieśni: "Boże coś Polskę przez tak liczne wieki, otaczał blaskiem potęgi i chwały, coś Ją osłaniał tarczą swej opieki, od nieszczęść które przygnębić Ją miały. Przed twe ołtarze zanosi błaganie, Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie..." Komuniści nie mogli już tego zbagatelizować. Mało tego przestraszyli się tych słów, a przede wszystkim tych tłumów i było oczywiste że zwolnienie Wyszyńskiego to już tylko kwestia tygodni (niekiedy ów strach przybierał formę żartobliwą, jak choćby wówczas gdy na jednym z posiedzeń rządu ktoś zapytał: "A co dalej z towarzyszem Wyszyńskim").




I tak oto nadszedł październik 1956 r. 9 października odsunięta od władzy została dotychczasowa twarz dawnej epoki odpowiedzialna za gospodarkę, czyli Hilary Minc (sam zrezygnował - zapewne nie mając innego wyjścia - z członkostwa w Biurze Politycznym i z funkcji wicepremiera). 12 października rozpoczęło swe posiedzenie Biuro Polityczne KC PZPR na które zaproszony został Władysław Gomułka i na którym już otwarcie zaczął domagać się dla siebie stanowiska I sekretarza partii, jednocześnie żądając usunięcia z jej szeregów dawnych współpracowników Bolesława Bieruta. 15 października (podczas obrad Biura Politycznego) Edward Ochab ogłosił oficjalnie, że gotów jest ustąpić ze stanowiska I sekretarza, jeśli jego następcą zostałby Gomułka. Gomułka określany był jako "prawdziwy komunista" i przeciwstawiany Bierutowi i jego ekipie. Postanowiono też na 19 października zwołać VIII Plenum Komitetu Centralnego, na którym wybrać miano nowe partyjne władze. 16 października Bolesław Piasecki czyli przedwojenny "faszysta" (należący do Obozu Narodowo-Radykalnego i Ruchu Narodowo-Radykalnego, a obecnie przewodniczący Stowarzyszenia "Pax") opublikował na łamach "Słowa Powszechnego" artykuł pt.: "Instynkt państwowy", w którym ostrzegał, że jeżeli obecny proces demokratyzacji nie zostanie ujęty w jakiejś ramy porozumienia ponad-frakcyjnego, to może się to skończyć wprowadzeniem stanu wyjątkowego, a nawet krwawymi represjami. 17 października sporządzono i rozesłano członkom Komitetu Centralnego listę nowych władz Biura Politycznego, a wiadomość o tym bardzo szybko się rozeszła i na drugi dzień mówiło już o tym Radio Wolna Europa. Oczywiście informacje te szybko dotarły też do Moskwy. Problem polegał na tym, że dotarły tam nie dzięki polskim towarzyszom, ale właśnie przez Wolną Europę. Moskwa była zarówno zaskoczona tempem zmian zachodzących w Polsce, jak i wściekła, okazało się bowiem że na I sekretarza Polacy zamierzali powołać Gomułkę, jakiegoś "nacjonalistę", niebezpiecznego człowieka. Moskwa musiała szybko interweniować. Oczywiście to nie tak że Sowieci nie znali wcześniej Gomułki, znali go. Był przecież przed wojną w Związku Sowieckim, a i w trakcie wojny tam przebywał i raczej miał stamtąd niezbyt przyjemne wspomnienia (szczególnie że nie mógł się dobrze ubrać, bo nie dano mu środków na ładny garnitur, tylko przyniesiono jakieś zużyte łachy z wytartym kołnierzem. Ta trauma pozostała w nim do końca życia i potem, gdy został już I sekretarzem kazał sobie szyć garnitury na miarę. Ale to była jedyna ekstrawagancja na którą się zdobywał, ogólnie rzecz biorąc był wrogiem wszelkiego zbytku i żył bardzo skromnie. Za niego to przecież zaczęto budować te sławne mieszkania z ciemną kuchnią bez okna i ze wspólną toaletą na korytarzu dla kilku rodzin. Już w latach 60-tych było to żenujące, nie mówiąc już o epoce Gierka. Gomułka lubił też oglądać filmy i czynił to również będąc w Związku Sowieckim, ale nie lubił golizny na ekranie i jak ją widział, to kazał wyłączać film mówiąc, że nic ciekawego nie ma do obejrzenia. Pewnego razu zwrócił uwagę aktorce Kalinie Jędrusik - będącej seksbombą lat 60-tych, że ubrała suknię ze zbyt dużym dekoltem. Ponoć na następny raz ubrała się w sukienkę zapiętą pod szyję, ale z takim wycięciem na plecach że sięgało aż do pupy). Tak więc Sowieci znali Gomułkę i nawet przez pewien czas stawiali na niego po śmierci Bieruta. Ale w tamtym czasie, w październiku 1956 r. uznali go za niebezpiecznego nacjonalistę, że pod jego rządami Polska wyjdzie z Bloku Wschodniego i postanowili interweniować.




18 października ambasador sowiecki w Polsce Pantelejmon Ponomarienko zażądał od Edwarda Ochaba przesunięcia terminu zjazdu VIII plenum Komitetu Centralnego partii, ten jednak odmówił. Zaś Nikita Chruszczow otrzymał informację, że w warszawskich fabrykach robotnikom rozdawana jest broń (co okazało się nieprawdą) i robotnicy przygotowują się do obrony stolicy przed wojskami sowieckimi, które tego właśnie dnia wyruszyły ze swych koszar w zachodniej i północnej Polsce ku Warszawie. Dowodził nimi - kto jak kto, ale "marszałek" Polski Konstanty Rokossowski. Wśród ludności gruchnęła zaś wiadomość, że są już sporządzone listy proskrypcyjne członków nowych władz Biura Politycznego, którzy mają zostać aresztowani i zapewne wywiezieni do Związku Sowieckiego. Te obawy były coraz silniejsze, tym bardziej że wojska sowieckie rzeczywiście zmierzały ku Warszawie. Gen. Edwin Rozłubirski zaproponował Gomułce i Spychalskiemu ochronę złożoną z "czwartaków" czyli żołnierzy z jego batalionu, ten jednak odmówił. Gomułka stwierdził bowiem: "Odmawiam i zabraniam wam robić cokolwiek wbrew mojej woli. Moje sprawy partyjne będą załatwione po partyjnemu, a nie pistoletami". Jednak część polskich oficerów podjęła się przygotowania obrony przed Sowietami, np. gen. Wacław Komar wraz z gen. Włodzimierzem Musiem postawili jednostki Wojsk Obrony Wewnętrznej i KBW w stan gotowości bojowej. Gen. Jan Frey-Bielecki nakazał podległej eskadrze bombowej z Poznania, zbombardowanie sowieckich jednostek pancernych, jeśli nie udałoby się doprowadzić do porozumienia. A kontradmirał Jan Wiśniewski nie wpuścił do Zatoki Gdańskiej krążownika "Żdanow" i kilku innych sowieckich okrętów, grożąc otwarciem ognia. W tej atmosferze w godzinach nocnych sowiecki ambasador poinformował członków Biura Politycznego - z Ochabem na czele - że do Polski dnia następnego rano przyjedzie sowiecka delegacja z Nikitą Chruszczowem. Było oczywiste że wizyta ta przebiegać będzie w cieniu już postępującej sowieckiej inwazji na Polskę.

Pierwszy samolot Tu-104 pojawił się na płycie warszawskiego lotniska Okęcie, dnia 19 października ok. 7:30 rano. Wysiedli z niego Mołotow i Mikojan. Ci byli spokojni i milczący, przywitali się z obecną na lotnisku polską delegacją złożoną z Ochaba, Cyrankiewicza i Zawadzkiego. Ok. godziny 8:00 drugim samolotem przyleciał Chruszczow i tutaj już zaczyna się ciekawie, a żeby nie umniejszyć nic z tamtych chwil, przyjdę teraz do opisu Edwarda Ochaba, który pozostawił taką oto relację z tamtych wydarzeń: "Ledwo wysiadł, zaczął ostentacyjnie, z daleka wygrażać nam pięścią. Podszedł do generałów radzieckich, których stał cały rząd, i z nimi najpierw się witał. Potem dopiero podszedł do nas i znowu zaczął mi wywijać pięścią pod nosem. Był to, oczywiście, afront skierowany nie tylko do mnie, ale do całej polskiej partii. Obok stała spora grupa ludzi: kilkudziesięciu szoferów, funkcjonariuszy Bezpieczeństwa, radzieccy wojskowi, członkowie polskiego kierownictwa. Jasne było że ten incydent stanie się publiczną tajemnicą. Wciąż wymachując mi pięścią pod nosem, nazwał mnie zdrajcą, podchodząc zaś do Gomułki drwiąco zapytał: - a to kto? Gdy powiedziałem że to towarzysz Gomułka i że będzie moim następcą, od tej pory to jemu już wygrażał pięścią. (...) Groził nam interwencją, był zły że nie uzgodniliśmy z nim przyjęcia Gomułki do Biura Politycznego. Przerwałem mu wtedy i powiedziałem, że wy towarzyszu Chruszczow też nie uzgadniacie z nami składu swojego Komitetu Centralnego. Zaczął wtedy rzucać przekleństwami" (to był rzeczywiście chamuś, ten jego słynny but na sesji Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku w 1960, gdy chcąc zaprotestować ściągnął z nogi but i zaczął nim uderzać w pulpit - jasno pokazuje że facet był zwykłym chamem). "W pewnym momencie towarzysz Gomułka stwierdził, że lepiej będzie pojechać do Belwederu i nie urządzać publicznie takiego spektaklu". W Belwederze umieszczono "jednostkę informacyjną" pod dowództwem pułkownika Zbigniewa Paszkowskiego, która miała na bieżąco informować przywódców partii i państwa o postępach wojsk sowieckich zmierzających do Warszawy. Miało to wywrzeć na delegacji sowieckiej wrażenie o nieustępliwości strony polskiej i gotowości do zapłacenia przez nią każdej ceny. Nie wiadomo jednak jak wyglądało pierwsze kilkanaście minut owego spotkania, ponieważ nie zachował się żaden na ten temat dokument. Natomiast szyfrogram z tego spotkania zaczęto spisywać dopiero po pół godzinie od rozpoczęcia rozmów, a spisywał go Jan Dzierżyński - syn Feliksa... Krwawego Felka.




Oto Jak wyglądała owa "rozmowa":
- "Wasz przyjazd jest ingerencją w nasze sprawy" - stwierdził Władysław Gomułka.
- "Chcą nas oderwać od naszych wojsk w Niemczech Wschodnich" - powiedział Chruszczow.
- "Kto chce? - zapytał Gomułka.
- "Polska! Macie zamiar usunąć z Biura Politycznego towarzyszy Rokossowskiego, Jóźwiaka, Nowaka, Gierka, a wprowadzić Morawskiego. Nie możemy do tego dopuścić. Jeśli postawicie nas przed faktami dokonanymi, będziemy zmuszeni brutalnie ingerować".
- "Polscy komuniści siedzieli w waszych więzieniach i widocznie znowu będą siedzieć" - stwierdził Ochab.
- "Ja tak nie powiedziałem, nie przekręcajcie" - przerwał Chruszczow - "Zrozumcie, że nie przyjechaliśmy po to, żeby was wykorzystać i coś wam zabrać. Nigdy nie wtrącaliśmy się do waszych spraw". 🤭
- "Chodzi o to, że skoro nie wtrącaliście się, to niech wszystko zostanie po staremu i teraz też się nie wtrącajcie" - powiedział Gomułka.
- "Wasza prasa oskarża nas, właśnie teraz, że pod koniec wojny wywieźliśmy z Polski jakieś drobiazgi, a faktycznie Związek Sowiecki zawsze pomagał i pomaga Polsce Ludowej" (oni naprawdę uwierzyli w tę swoją propagandę i to nie tylko społeczeństwo rosyjskie, ale również władze, czego dowodem jest chociażby Chruszczow. Tak naprawdę to po wojnie w Związku Sowieckim panowała ogromna bieda - ogromna, i żeby to w jakiś sposób usprawiedliwić przed swoimi niewolnikami, - bo tym w rzeczywistości dla Stalina i komunistów byli mieszkańcy Związku Sowieckiego - Stalin kazał rozgłaszać że to dlatego, że Związek Sowiecki musi pomagać innym krajom Bloku Wschodniego: Polsce, Węgrom, Rumunii, Bułgarii nawet Niemcom Wschodnim. Wszystkim pomagali, a sobie odbierali od ust - tak im wmawiano. I w to uwierzyli... a może naprawdę chcieli w to wierzyć?).
- "Mógłbym wręczyć wam, drogi towarzyszu Gomułka, listę osób zjedzonych w latach 1946-1947 podczas głodu na Ukrainie, gdy w tym czasie dawaliśmy wam zboże. Nie nadwyżki, ale odrywaliśmy je od żywego ciała naszego narodu (😂). Oto, jaki jest nasz stosunek do Polski".

Gomułka poprosił wówczas o dwu, trzygodzinną przerwę, w celu naradzenia się. Na odchodne polska delegacja usłyszała jeszcze od Chruszczowa:
- "Towarzyszu Gomułka, taki towarzysz jak Rokossowski zrobił dla wyzwolenia Polski nie mniej od każdego z was, a być może więcej. Odrzućcie emocje, wzburzone w wyniku naszej ostrej rozmowy i porozmawiajmy spokojnie. Zrozumcie, że bez Związku Radzieckiego Polska nie może zapewnić swojej niepodległości i nienaruszalności granic, a rewanżyści z Niemiec Zachodnich są coraz bardziej zuchwali" (i to jest to, czego Gomułka bał się przez wszystkie lata swoich rządów w Polsce, czyli przez 14 lat do 1970 r. Zdawał sobie bowiem doskonale sprawę że jeżeli nie będzie się trzymał Związku Sowieckiego, to może mieć problem z Niemcami, którzy zażądają zwrotu polskich ziem zachodnich czyli Ziem Odzyskanych. Obawiał się że bez wsparcia Moskwy, a wręcz przeciwnie przy poparciu Moskwy dla Niemców, dojdzie do próby przekazania tych ziem Niemcom Wschodnim. Dlatego zawsze kurczowo trzymał się Moskwy i jedyne czego pragnął, to swobody w sprawach wewnętrznych). Do dalszych rozmów wrócono po godzinie 12:00:
- "Nasi towarzysze są szczególnie zaniepokojeni uwagą towarzysza Chruszczowa o ingerencji" - zaczął Ochab - "Trzeba wyjaśnić o jakim ingerowaniu jest mowa".
- "Towarzyszu Ochab, wy, wracając z Chin, nie zatrzymaliście się w Moskwie żeby omówić pojawiające się rozbieżności" - stwierdził Mikojan. - "Nie ufacie nam? Poza tym amerykańskie Radio (Wolna Europa) podało komunikat o podziale w polskim Komitecie Centralnym na "stalinowców" i "zwolenników odwilży". (...) Związek Radziecki ekonomicznie nie potrzebuje Polski, ale cały obóz socjalizmu czeka na wasz węgiel. Przekazaliśmy wam nasze tajemnice wojskowe, kupujemy w Polsce statki. W zamian w Polsce uważają towarzysza Chruszczowa niemal za antysemitę. Czego potrzebujemy od Polski? Potrzebna nam jest wieczna polsko-radziecka przyjaźń (😝) którą w obliczu zagrożenia imperialistycznej agresji i wywrotowych działań imperialistów skierowanych przeciwko PRL, należy umacniać. Klęska socjalizmu w Polsce byłaby i naszą klęską" - podsumował swój wywód Mikojan.
- "Wszystkim towarzyszom wiadomo, że minęło zaledwie kilka tygodni od mojego powrotu do aktywnej polityki" - powiedział Gomułka. - "Skoro wróciłem, to właśnie po to, żeby naprawić sytuację. W ostatnim okresie było sporo nieprawidłowych nastrojów wśród niektórych członków partii i pisarzy, skierowanych przeciwko ZSRR. Nie negujemy tego. Rzecz w tym, żeby zjednoczyć partię, żeby odbudować zaufanie członków partii i społeczeństwa do kierownictwa partii. Obecny skład Komitetu Centralnego to sami aparatczycy, a robotników w jego składzie prawie nie ma. Ten skład KC jest odpowiedzialny za obecną sytuację w Polsce. Jeśli byłaby w nim określona liczba robotników, sprawa wyglądałaby inaczej. Ze wszystkich stron słychać żądania, żeby do kierownictwa weszli nowi ludzie. Dłużej czekać nie wolno. Trzeba spróbować zjednoczyć partię, również po to, aby ustanowić taką przyjaźń z ZSRR, o jakiej mówiłem wcześniej. To jest nie tylko mój pogląd, ale wszystkich naszych towarzyszy. O przyczynach sytuacji w Polsce nie będę mówił".

Nie ma sensu przedstawiać kolejnych przekomarzań, bo niewiele to wnosi. Warto tylko dodać że napięcie cały czas rosło, a nie malało. Wreszcie oburzony Chruszczow stwierdził:
- "Tak zaogniliście sytuację, że przyjazd delegacji radzieckiej ocenia się jako zagrożenie dla Polski. Kim jesteśmy, wrogami? Po co podnieśliście szum o radzieckiej ingerencji w sprawy Polski?"
- "Bo to jest ingerencja" - przerwał Gomułka - "Przyjechaliście po to, żeby wpłynąć na decyzję plenum KC i zatwierdzenie nowego składu kierownictwa".
- "Przyjechaliśmy wbrew waszemu życzeniu, jeśli o to chodzi, zgadzam się, że była to pewna ingerencja" - stwierdził Chruszczow - "Ale nie mogliśmy patrzeć spokojnie. Wy w słowach jesteście za przyjaźnią, a w rzeczywistości przeciwko nam".
Znowu ogłoszono przerwę, podczas której Gomułka powiedział coś przykrego o Bierucie, na co Chruszczow rzekł:
- "Towarzyszu Gomułka, nie opluwajcie towarzysza Bieruta. To był uczciwy, wspaniały komunista, jeden z lepszych synów narodu polskiego. Obyście mieli więcej takich Bierutów!"
Na co Mołotow dodał:
- "Pamiętajcie, towarzyszu Gomułka, że to, że jesteście wśród żywych, jest zasługą Bieruta".
- "Można człowieka aresztować i zabić, ale nie można zmusić do mówienia nieprawdy" - powiedział Gomułka.
- "Nie szkalujcie wszystkiego, co było za czasów towarzysza Bieruta" - dodał Mołotow - "Nie myślcie, że wtedy wszystko było złe, a wy teraz macie w kieszeni jakąś cudowną receptę. Za czasów towarzysza Bieruta PRL miał wielkie osiągnięcia, w zdobyciu których decydującą rolę odegrała klasa robotnicza".
W pewnym momencie rozmowy Gomułka stwierdził:
- "Właśnie otrzymałem komunikat o ruchach radzieckich i polskich czołgów. W jednym miejscu czołg zmiażdżył sekretarza terenowej organizacji partyjnej".
- "To tylko zwykłe jesienne manewry" - powiedział Chruszczow. - "Nie macie się czym martwić".
- "Towarzyszu Gomułka, nie bądźcie tacy strachliwi, nie przystoi to komuniście" - dodał Mołotow.
- "Towarzyszu Mołotow, nazywaliście Polskę bękartem, to już lepiej teraz byście się na te tematy nie wypowiadali" - odparł Gomułka (był to prztyczek do przemówienia Mołotowa z 31 października 1939 r. w której stwierdzał m.in.: "Koła rządzące Polski chełpiły się trwałością swego państwa i potęgą swojej armii. Okazało się jednak, że wystarczyło krótkie natarcie najpierw wojsk niemieckich, a następnie Armii Czerwonej, by nic nie pozostało po tym pokracznym bękarcie traktatu wersalskiego, żyjącym z ucisku niepolskich narodowości").




Atmosfera rozmów pomiędzy delegacją polską a sowiecką wcale nie słabła, a wręcz przeciwnie, momentami iskrzyła.

- "Chcecie tutaj sprowadzić rząd londyński, Mikołajczyka! Chcecie odwilży i wyrwania Polski z Układu Warszawskiego, a to stanowi dla nas poważne niebezpieczeństwo i na to nigdy się nie zgodzimy!" powiedział Chruszczow.
- "Towarzyszu Chruszczow, gdyby to była prawda, to polscy komuniści sami błagali by was o pomoc" - odpowiedział Gomułka.

Rzeczywiście, zarzut sprowadzenia do Polski przedstawicieli antykomunistycznego Rządu Londyńskiego, czy chociażby byłego premiera Stanisława Mikołajczyka, zakrawały o śmieszność. Ale jednocześnie pokazywały, że Sowieci realnie bali się wybuchu w Polsce jakiejś kontrrewolucji, która pociągnęła by za sobą inne kraje Bloku Wschodniego i realnie odcięła by Związek Sowiecki od wojsk sowieckich stacjonujących w Niemczech Wschodnich. Powrót Mikołajczyka był niemożliwy, jako że raz zdobytej władzy komuniści nie zamierzali oddawać już nigdy (o czym zresztą powiedział sam Gomułka, jeszcze w 1945 r.). Co zaś się tyczy samego Stanisława Mikołajczyka, to nie należy on do moich ulubionych postaci z tamtych czasów, głównie z tego powodu że był żałośnie naiwny i i miał jakąś tam nadzieję że uda się porozumieć z komunistami. Gen. Władysław Anders próbował Mikołajczykowi wyperswadować myśl o powrocie do kraju i próbach porozumienia z "rządem lubelskim" - a tak naprawdę z rządem moskiewskim, ale nie udało mu się tego dokonać. Stanisław Mikołajczyk powrócił do Polski w czerwcu 1945 r. Jako były premier (rządu Rzeczypospolitej na Uchodźstwie w Londynie od lipca 1943 do listopada 1944) od razu też wstąpił do reaktywnego w kraju (12 lipca 1945 r.) Polskiego Stronnictwa Ludowego. Po śmierci 31 października 1945 r. Wincentego Witosa, Mikołajczyk został prezesem tej partii, która bardzo szybko się rozwijała (przechodziło do niej wielu członków z dotychczasowej, koncesjonowanej przez komunistów formacji ludowej) i już w styczniu 1946 r. liczyła 500 tys. członków. Tworzono lokalne struktury partyjne, założono też "Gazetę ludową". O członkach PSL-u zaczęto mówić że są "oficerami bez armii", a rozwój tej partii bardzo niepokoił komunistów, którzy do pierwszego ataku ruszyli w czasie zorganizowanego 30 czerwca 1946 r. referendum na temat przyszłości Polski. 




Komuniści oczywiście obawiali się klęski wyborczej w wyborach do pierwszego powojennego Sejmu, dlatego też zorganizowali akcję referendalną, która miała przede wszystkim pokazać że PSL nie chce współpracować dla dobra Polski, a po drugie i najważniejsze, referendum było próbą przed totalnym sfałszowaniem wyborów do Sejmu. Tak więc do referendum stanęło z jednej strony Polskie Stronnictwo Ludowe, z drugiej zaś partie podporządkowane komunistom startujące w jednym bloku, czyli Polska Partia Robotnicza (komuniści) i przystawki: Polska Partia Socjalistyczna, Stronnictwo Ludowe, Stronnictwo Demokratyczne i Stronnictwo Pracy. Pytania referendalne zostały specjalnie tak ułożone, że nie można było na nie odpowiedzieć inaczej, niż "trzy razy tak", czyli tak jak chcieli komuniści. Pierwsze pytanie brzmiało: "Czy jesteś za zniesieniem senatu?" (notabene przed wojną PSL był za zniesieniem Senatu i każde wystąpienie w Sejmie przedstawiciele PSL-u kończyli stwierdzeniem: "A poza tym jestem za zniesieniem senatu", przywołującym na myśl słowa Katona Starszego, który tak samo mówił o zniszczeniu Kartaginy przed 149 r. p.n.e. Pytanie to było więc tak ułożone, żeby członkowie tej partii nie mogli na nie odpowiedzieć przecząco). Drugie pytanie brzmiało: "Czy chcesz utrwalenia w przyszłej konstytucji ustroju gospodarczego wprowadzonego przez reformę rolną i unarodowienie podstawowych gałęzi gospodarki narodowej z zachowaniem podstawowych uprawnień inicjatywy prywatnej?" (na to pytanie też nie mogli zwolennicy PSL-u odpowiedzieć inaczej, niż tylko "tak", gdyż uchwalenie reformy rolnej - z korzyścią oczywiście dla chłopów - to była podstawa ich politycznej działalności w II Rzeczpospolitej). Ostatnie pytanie referendalne brzmiało zaś: "Czy chcesz utrwalenia zachodnich granic państwa polskiego na Bałtyku, Odrze i Nysie łużyckiej?" I na to pytanie nie można było odpowiedzieć inaczej, niż tylko twierdząco, gdyż po utracie naszych Kresów Wschodnich i włączeniu ich do Związku Sowieckiego (a raczej do Republik sowieckich: ukraińskiej i białoruskiej), w sytuacji gdybyśmy nie otrzymali rekompensaty terytorialnej na Zachodzie, to wrócilibyśmy do czasów Księstwa Warszawskiego, czyli małego kadłubowego państewka. Poza tym ogrom zniszczeń i zbrodni niemieckich na ziemiach polskich był tak wielki, że nikt nawet nie zakładał że ziemie zachodnie mogłyby w tej sytuacji nie przypaść Polsce (zresztą nawet gdybyśmy nie utracili Ziem Wschodnich, to w polskich planach powojennych m.in. w planie "O co toczymy wojnę" było zapisane, że po zwycięstwie nad III Rzeszą Polska nie tylko odrodzi się w granicach sprzed 1939 r. ale otrzyma również całe Prusy Wschodnie, Górny Śląsk i znaczne tereny na Pomorzu Zachodnim, być może nawet pod samą Odrę). W tej sytuacji PSL nie mógł zagłosować inaczej niż "trzy razy tak" - czyli tak jak chcieli komuniści, ale to by oznaczało że realnie niczym by się od nich nie różnił. Dlatego też zapowiedziano że jedynie na pierwsze pytanie zwolennicy PSL-u powinni odpowiedzieć "nie", ponieważ w nowej sytuacji politycznej Senat byłby jednak jakąś przeciwwagą dla wszechwładzy komunistów. Referendum z 30 czerwca zostało sfałszowane (specjalnie w tym celu przyjechała z Moskwy grupa pod dowództwem płk. Arona Pałkina, która zajmowała się "kontrolą" wyborów w Związku Sowieckim, oczywiście przyjechali "z bratnią pomocą" - jak zawsze). Według oficjalnych danych na pierwsze pytanie "tak" odpowiedziało 68% biorących udział w referendum, na drugie 77%, a na trzecie 91%. Wiadomo tylko że przedstawicielom PSL-u władze uniemożliwiły udział we wszystkich komisjach wyborczych, a w tych, w których wzięli udział, stanowili mniejszość. Urny wyborcze "zabezpieczała" milicja i Urząd Bezpieczeństwa, w wojsku zaś głosowano jawnie, co oczywiście nie zachęcało do głosowania na "nie". Władzom komunistycznym zależało jednak na poznaniu prawdziwych wyników referendum i dlatego stworzyli oryginalną dokumentację referendum, z której można wywnioskować że na pierwsze pytanie "nie" odpowiedziało 69,5%, na drugie 55,5%, a na trzecie 31,7%


TAK POWINNA WYGLĄDAĆ POLSKA PO ZAKOŃCZENIU II WOJNY ŚWIATOWEJ 

(Realnie jednak nie było to możliwe, gdyż nie można było całego tego terytorium obsadzić ludnościowo, szczególnie po ucieczce oraz wysiedleniu Niemców z terenów zachodnich - gdyż nie można było dopuścić do tego, żebyśmy mieli w nowym państwie potężną piątą kolumnę. Mimo to bezwzględnie całe byłe Prusy Wschodnie, cały Górny Śląsk, spora część Pomorza Zachodniego i pewne skrawki ziem na Dolnym Śląsku)



Jeszcze przed owym referendum władze przypuściły nagonkę na PSL, a Władysław Gomułka nazwał Mikołajczyka "faszystą i zdrajcą". Następowały też aresztowania członków tej partii (przedstawiciel PSL-u w Krajowej Radzie Narodowej - Michał Głowacz również został aresztowany i oskarżony o kolaborację z Niemcami, wypuszczono go po trzech miesiącach). Wiece partyjne PSL-u były atakowane i rozbijane przez milicję i bezpiekę, zamordowano też ok. 140 członków tej partii, aresztowano ok. 10 tys. (w tym 149 kandydatów na posłów), w 10 okręgach wyborczych unieważniono PSL-owskie listy przed wyborami do Sejmu, na 6726 obwodów wyborczych, jedynie w 296 dopuszczono mężów zaufania z PSL (mimo to wyglądało to tak, że po zakończeniu głosowania wkraczała milicja i kazała przedstawicielowi PSL-u opuścić budynek, a jeśli nie chciał - wypychano go na siłę. Następnie do woli można było dosypać już przygotowane głosy wyborcze). W takiej też atmosferze odbyły się 19 stycznia 1947 r. wybory do Sejmu Ustawodawczego. Otwarcie w zakładach pracy, w wojsku i wszędzie gdzie to było tylko możliwe agitowano za tzw. "Blokiem Demokratycznym", złożonym z partii które wymieniłem wyżej. Ponownie sprowadzono z Moskwy grupę Pałkina, aby pomogła w "przygotowaniu" wyborów. Liczenie owych głosów trwało prawie dwa tygodnie i ogłoszono je dopiero 31 stycznia 1947 r. Oficjalnie w wyborach wzięło udział 90% uprawnionych, na Blok Demokratyczny (czyli na komunistów i przystawki) głosować miało 80% wyborców, na PSL 10%, na PSL "Nowe Wyzwolenie" 3,5%, na Stronnictwo Pracy 5% i półtora procent na pozostałe niewiele znaczące partyjki. Przekładało się to na 394 posłów dla PPR, PPS, SD i SL, 28 posłów dla PSL, 12 dla Stronnictwa Pracy, 7 dla PSL "Nowe Wyzwolenie" i 3 dla katolickiej grupy "Dziś i Jutro". Po wyborach PSL w dalszym ciągu był atakowany jako "zdrajcy", i "agenci reakcji", ostatecznie też uniemożliwiono jakąkolwiek działalność tej partii. Znów zaczęły się nowe aresztowania i w tej sytuacji Stanisław Mikołajczyk uznał, że jedyną szansą będzie ucieczka z kraju. W przeciwnym razie czeka go aresztowanie, publiczny proces, więzienie albo nawet kara śmierci. 20 października 1947 r. Stanisław Mikołajczyk - przy pomocy przedstawicieli ambasady USA - uciekł z Warszawy ciężarówką ambasady, dotarł do Sopotu i tam ukrył się na brytyjskim statku, którym odpłynął najpierw do Wielkiej Brytanii, a następnie do USA. W kraju oczywiście komuniści uznali go za zdrajcę i odebrali mu obywatelstwo. Organizowano też wśród chłopów masówki, na których potępiać oni mieli "szkodliwą działalność Mikołajczyka". Dlatego też twierdzenie, że mógłby on z powrotem wrócić do Polski, było nie tylko śmieszne, ale wręcz głupie ze strony Chruszczowa i całej tej jego ferajny.


STANISŁAW MIKOŁAJCZYK



Rozmowy oczywiście toczyły się po rosyjsku, ale w pewnym momencie Władysław Gomułka zaczął mówić po polsku i to przemawiał z taką pewnością siebie, z takim zaangażowaniem i przejęciem w głosie, że Chruszczow - choć nie rozumiał polskiego - to był pod wrażeniem jego przemowy. Gomułka mówił że partia potrzebuje odnowy, że potrzebuje nowego składu, przede wszystkim więcej robotników a mniej intelektualistów i inteligentów. W pewnym momencie jednak znów przyszły informacje o postępach wojsk sowieckich w drodze na Warszawę i o organizowaniu obrony przez robotników (szczególnie Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu). Gomułka wtedy powiedział:

- "Towarzyszu Chruszczow, nasze rozmowy tutaj nie mają żadnego sensu, skoro wasze wojska zmierzają ku Warszawie!".
- "Nie przyjechaliśmy do was po to, żeby z wami walczyć, tylko żeby wyjaśnić wam naszą sytuację" - powiedział Mikojan.
- "Skoro nie przyjechaliście żeby z nami walczyć, to dlaczego wasze wojska wciąż idą ku Warszawie?" - zapytał Gomułka.
- "Mówiłem wam, że to tylko jesienne manewry. Zresztą dowodzi nimi marszałek Rokossowski, którego wy chcielibyście się pozbyć z Biura Politycznego. Nie możemy do tego dopuścić, bo to by oznaczało że Polska zerwie z Układem Warszawskim" - stwierdził wzburzony Chruszczow.
- "Jak usunięcie jednego człowieka, albo nawet grupy ludzi może spowodować zerwanie Polski z Układem Warszawskim?" - dopytywał Gomułka.
- "Może!" - butnie stwierdził Chruszczow - "Wy już o tym dobrze wiecie, nie mydlcie mi tutaj oczu".
- "Towarzyszu Chruszczow, nasza rozmowa nie ma sensu, jeśli nadal wasze wojska będą szły ku Warszawie. Jeśli rzeczywiście są to tylko manewry, to możecie je przecież zatrzymać. Jeśli tego nie zrobicie uważam nasze spotkanie za zakończone!" - powiedział Gomułka.

Wzburzony Chruszczow podszedł do telefonu, wykręcił numer, połączył się z Rokossowskim i nakazał mu wstrzymać marsz sowieckich oddziałów na Warszawę. Wówczas zdziwiony Gomułka zapytał:

- "Jak to, przecież Rokossowski jest polskim ministrem obrony, a tutaj chodzi o żołnierzy radzieckich?"
- "Ale z was pedant" - kpiąco odrzekł Chruszczow.

Dalsze rozmowy nie miały już w sobie nic ciekawego i skupiały się na już wcześniej przedstawionych kwestiach które powtarzano do znudzenia, lecz ostatecznie Sowieci uznali, że nie ma sensu dalej się spierać, widząc determinację po polskiej stronie. Gomułka obiecał tylko że o pozostaniu Rokossowskiego w Biurze Politycznym zdecyduje głosowanie, a Chruszczow odebrał to jako zapewnienie że Rokossowski w Biurze Politycznym pozostanie. Rozmowy zakończyły się 20 października 1956 r. gdy zaczęło już świtać i delegacja sowiecka zbierała się do wyjazdu. Na odchodne jednak Chruszczow odwrócił się do Gomułki i reszty polskiej delegacji i rzekł:

- "Wyjeżdżamy zatrwożeni. Wy nam plunęliście w twarz. Ale nie jesteśmy niezguły i nie powiemy: dziękuję! Poszukamy wyjścia".

Sowieci odlecieli w godzinach rannych 20 października, nie uzyskawszy żadnych formalnych ustaleń. Warto zaznaczyć że co prawda wojska sowieckie zatrzymały się, ale wciąż stacjonowały nieopodal Warszawy i nie wracały do swoich koszar. Od 19 października zaś trwały obrady VIII Plenum Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Po zakończeniu rozmów z Sowietami, delegacja polska wraz z Gomułką wróciła na owe obrady, podczas których Władysław Gomułka wygłosił bodajże najostrzejszą krytykę stalinizmu w dziejach Polski Ludowej. Powiedział on bowiem (przemówienie to było transmitowane przez radio): "System ten gwałcił zasady demokratyczne i praworządność. Przy tym systemie łamano charaktery i sumienia ludzkie, deptano ludzi, opluwano ich cześć. (...) Wielu ludzi poddano bestialskim torturom. Siano strach i demoralizację. Na glebie kultu jednostki wyrastały zjawiska, które naruszały, a nawet przekreślały sens władzy ludowej (...) „Klasa robotnicza dała ostatnio kierownictwu partii i rządowi bolesną nauczkę. Robotnicy Poznania, chwytając za oręż strajku i wychodząc manifestacyjnie na ulice w czarny czwartek czerwcowy, zawołali wielkim głosem: Dosyć! Tak dalej nie można! Zawrócić z fałszywej drogi! Klasa robotnicza nigdy nie chwytała się strajku jako oręża walki o swoje prawa w sposób lekkomyślny. Tym bardziej teraz, w Polsce Ludowej, rządzonej w jej imieniu i w imieniu wszystkich ludzi pracy, nie zrobiła tego kroku lekkomyślnie. Najwidoczniej przebrała się miara. A miary nie można nigdy przebrać bezkarnie". Do głosowania doszło w niedzielę 21 października. I sekretarzem Komitetu Centralnego PZPR wybrany został Władysław Gomułka, funkcje sekretarzy objęli: Jerzy Albrecht, Edward Gierek, Witold Jarosiński, Władysław Matwin i Edward Ochab. Do Biura Politycznego weszli zaś: Józef Cyrankiewicz, Władysław Gomułka, Stefan Jędrychowski, Ignacy Loga-Sowiński, Jerzy Morawski, Edward Ochab, Adam Rapacki, Roman Zambrowski. Nie weszli zaś: Konstanty Rokossowski (który otrzymał tylko 23 głosy na 75 możliwych), Jakub Berman, Franciszek Mazur, Zenon Nowak (było potem takie powiedzenie: "Tak czy owak Zenon Nowak" 🤭), Franciszek Jóźwiak i Stanisław Radkiewicz. Owe plenum przebiegało w charakterze olbrzymiego poruszenia społeczno-narodowego, w całym kraju organizowano masowe wiece poparcia dla nowych władz, a co ciekawe nie były one organizowane przez władze tylko spontanicznie i oddolnie przez ludzi, którzy naprawdę poczuli że zawiał wiatr zmian i ten wiatr przyniesie wreszcie coś dobrego dla Polski, tak umęczonej nieustannymi atakami, mordami i zniszczeniami od 17 lat. Przede wszystkim liczono - a wręcz domagano się - dalszej demokratyzacji życia społecznego i politycznego w kraju. To wszystko oznaczało że "natolin" ("chamy") rzeczywiście przegrał, natomiast frakcja "puławian" ("żydzi") rosła w siłę. Ale należy pamiętać że wojska sowieckie wciąż wówczas stacjonowały w okolicach Warszawy.




Dopiero 24 października Chruszczow zadzwonił do Gomułki i poinformował go o wycofaniu wojsk sowieckich z powrotem do koszar w zachodniej i północnej Polsce (dzień wcześniej do Moskwy przybył Liu Shaoqi, jeden z prominentnych członków Komunistycznej Partii Chin, który wypowiedział się zdecydowanie negatywnie przeciwko jakiejkolwiek sowieckiej interwencji przeciwko Polsce i zapowiedział że jeżeli do niej dojdzie, to Chiny oficjalnie zaprotestują, a tego akurat Moskwa chciała uniknąć, aby nie dawać Zachodowi satysfakcji z rozbicia wspólnego bloku komunistycznego - byłby to bowiem jawny przykład otwartych podziałów w tym bloku. Jednak o takim stanowisku Chin dowiedział się Gomułka dopiero 27 października od polskiego ambasadora w Chinach, któremu chińskie stanowisko w tej sprawie przekazał sam Mao Zedong). Tego też dnia (24 października) ok. godz. 15:00 na warszawskim Placu Defilad pod Pałacem Kultury i Nauki (imienia Stalina, notabene miesiąc później zlikwidowano ten dopisek), zebrały się ogromne tłumy, mówi się nawet o pół milionie Polaków, w każdym razie była głowa przy głowie. Wszyscy oczekiwali przemówienia nowego I sekretarza partii. Gdy pojawił się Gomułka wszyscy byli podekscytowani, ale nie on. On był blady, on był wręcz przerażony, on dygotał ze strachu. Sama myśl o owych tłumach i rozbudzonych nadziejach przyprawiała go o dreszcze. On tego nie chciał, on wolałby nie mieć takiego poparcia, tym bardziej że był zwykłym partyjnym aparatczykiem, a nie trybunem ludowym. Wolałby poprawiać położenie mas pracujących po cichu i powoli. Wystarczyłaby mu też ich wdzięczność, ich miłości zaś nie pragnął, a ten tłum, ten zebrany na Placu Defilad tłum rzeczywiście go pokochał. Dziś go kochają, a jutro rozbudzone nadzieje zażądają daleko idących zmian, których nie zaakceptuje Moskwa. Sądzę wręcz że ten dzień był jednym z najgorszych dni w jego życiu. Nim na trybunę wszedł Gomułka, stała tam już grupka partyjnych towarzyszy, wśród nich był marszałek Rokossowski, który zaczął przepychać się do przodu. Widząc to Stefan Staszewski poprosił go, żeby ten się cofnął bo to nie jest audytorium dla niego. Rokossowski zacisnął zęby i wrócił na swoje miejsce (Staszewski tak naprawdę obawiał się że ludzie, widząc Rokossowskiego na trybunie, czymś w niego rzucą, bo to byłoby skandalem i mogłoby ponownie sprowokować Moskwę do kolejnych burzliwych posunięć). Za plecami Gomułki stanął premier Józef Cyrankiewicz, który nerwowo palił papierosa, Gomułka zaczął swoje przemówienie:




"W ciągu ubiegłych lat nagromadziło się w życiu Polski wiele zła, nieprawości i bolesnych rozczarowań. Idee socjalizmu, przeniknięte duchem wolności człowieka i poszanowania praw obywatela, w praktyce uległy wypaczeniom. Słowa nie znajdowały pokrycia w rzeczywistości. Ciężki trud klasy robotniczej i całego narodu nie dawał oczekiwanych owoców. Wierzę głęboko, że te lata minęły bezpowrotnie w przeszłość. Kierownictwo partii nie chce i nie będzie rzucać narodowi pustych obiecanek. Zwracamy się z całym zaufaniem do swojej klasy, do klasy robotniczej, do inteligencji, do chłopów (...) Towarzysze! Nie pozwólmy reakcyjnym podżegaczom i różnym chuliganom stawać w poprzek naszej drogi. Wara im od czystego nurtu walki socjalistycznych i patriotycznych sił narodu! Pędźcie precz prowokatorów i reakcyjnych krzykaczy! (...) Dzisiaj zwracamy się do ludu pracującego Warszawy i całego kraju z wezwaniem: dość wiecowania i manifestacji! Czas przejść do codziennej pracy, ożywionej wiarą i świadomością, że partia zespolona z klasą robotniczą i narodem poprowadzi Polskę po nowej drodze do socjalizmu".

Ostatnie słowa nie spodobały się zebranym, oni chcieli realnie zmian trwałych i zmian coraz dalej idących, natomiast Gomułka oficjalnie już nawoływał do zakończenia tej kontrrewolucji i powrotu do pracy. On naprawdę bał się, że te setki tysięcy ludzi zebranych na placu Defilad w Warszawie i dziesiątki milionów w całej Polsce mogą zażądać od niego rzeczy, które okażą się niemożliwe do realizacji i pragnął aby uznali oni, że zmiana już nastąpiła i trzeba zakończyć dalsze żądania i dalsze próby reform ustrojowych. Tak więc naród - po zakończeniu przemowy Gomułki - zaczął krzyczeć "Spy-chal-ski, Spy-chal-ski!" pragnąc aby teraz on zabrał głos. Spychalski podszedł do mikrofonu na trybunie, ale wypadł fatalnie. Jąkał się, stękał trzy po trzy, także jak skończył mówić to chyba większość była z tego powodu uradowana. Wreszcie zebrany tłum zaczął krzyczeć: "Wy-szyń-ski do Biura". Sprawy zaczynały wymykać się spod kontroli i to, czego obawiał się na początku Gomułka, jakby zaczynało się sprawdzać. Tłum wysuwał bowiem coraz bardziej absurdalne żądania, bo jakże inaczej uznać owe słowa "Wyszyński do Biura", czyli co, kardynał Stefan Wyszyński do Biura Politycznego KC PZPR, to przecież niedorzeczność, i tak też myślał Gomułka. Polecił więc aby rozwiązano zgromadzenie, bo zabrany tłum coraz bardziej zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością. Sam zaś podziemnym przejściem wrócił do Pałacu Kultury, a potem od Sali Kongresowej odjechał do Komitetu Centralnego. Zgromadzenie zaś co prawda zostało rozwiązane, ale tłum się nie rozszedł, a wręcz przeciwnie, ruszył na ulicę Belwederską, gdzie mieściła się... ambasada sowiecka. Stefan Staszewski wspominał potem, że Gomułka: "Trząsł się przy telefonie. Dzwonił co chwila i pytał, czy ja ręczę, że ta manifestacja nie dojdzie do ambasady i nie skończy się rozruchami w Warszawie. W pewnym momencie wpadł na pomysł, by wezwać wojsko. - Nie ważcie się - powiedziałem - żadnego wojska nie chcę. Ludzie się uspokoją, rozumieją że nie można urządzać żadnych rozrób i demolować ambasady radzieckiej. Znowu pytanie: - Ręczycie?, Ręczę! - odpowiedziałem!". Tłum manifestantów rzeczywiście się uspokoił, a wkrótce uwagę ludzi przykuły wydarzenia dziejące się na Węgrzech i atak sowieckich jednostek pancernych na demonstrujące tłumy ludzi pragnących wolności, demokracji, sprawiedliwości i przede wszystkim niepodległości.




W Polsce zaczynała się nowa epoka, epoka Władysława Gomułki (która potrwa aż do grudnia 1970 r.). 27 października 1956 r. zlikwidowano tzw. "sklepy za żółtymi firankami", w których sprzedawano specjalne (zachodnie) towary dla elity partyjnej. 28 października kardynał Stefan Wyszyński został zwolniony z internowania (na którym przebywał od 26 września 1953 r.) i powrócił do Warszawy. Od 24 października rozpoczęto w sądach rewizję aktów oskarżeń w procesach poznańskich. Rozpoczęto również akcję rehabilitacji ludzi oskarżonych i skazanych na więzienie, roboty lub karę śmierci w czasach stalinizmu. Ministrowie i wysocy urzędnicy partyjni opuszczali dotychczasowe wille i przenosili się do mniejszych mieszkań (wszystko odtąd miało być skromne i proste, bez zbytku i bez zbytniego przymusu... no chyba że okaże się potrzebny. Gomułka nie lubił zbytku, więc dla niego nie miało to znaczenia. Był też niezwykle punktualnym, trzymał się zawsze określonego rytmu dnia i zawsze przychodził do pracy o tej samej godzinie i zawsze wychodził o tej samej godzinie. Na jego biurku zaś wszystkie dokumenty leżały zawsze w taki sam sposób i jeżeli któraś z sekretarek je ruszyła to bardzo się gniewał). Po październiku 1956 r. zniesiono w Polsce zakaz posiadania zagranicznych walut, złota i platyny. Zaprzestano zagłuszania Radia Wolna Europa (zaczęto je ponownie zagłuszać w 1970 r.). Do pracy na uczelniach wyższych zaczęto ponownie przyjmować zwolnionych wcześniej profesorów (np. Taylora, Górskiego, Elzenberga, Kostrzewskiego). 10 grudnia zniesiono nazwę Stalinogród (przyjętą 7 marca 1953 r.) i powrócono do starej nazwy Katowice. 17 grudnia 1956 r. podpisano w Moskwie układ regulujący stacjonowanie wojsk sowieckich w Polsce (wcześniej Sowieci stacjonowali tutaj po prostu, od tak sobie, bo mogli), w którym zapisano że "W niczym nie może ono naruszać suwerenności państwa polskiego i nie może prowadzić do ich ingerencji w wewnętrzne sprawy PRL". Ponownie przywrócono istnienie Związku Harcerstwa Polskiego i zaczęto używać krzyż harcerski, likwidując (istniejącą w czasach stalinizmu) Organizację Harcerską (będącą tylko przybudówką Związku Młodzieży Polskiej). Tak więc zaczynały się nowe czasy, ale rozbudzone ludzkie marzenia i nadzieje z października 1956 r. nigdy nie zostały spełnione.



WIELKA WOJNA NA WSCHODZIE - Cz. XIV

OSTATNIA WOJNA 
HELLEŃSKIEGO ŚWIATA





EGIPT PTOLEMEUSZY
(RETROSPEKCJA)
Cz. XIV



GWAŁT NA LUKRECJI



 Po klęsce Lacedemończyków w bitwie pod górą Eryks na zachodniej Sycylii i śmierci Dorieusa (510 r. p.n.e.) część jego towarzyszy przeżyła tę bitwę i następnie przez jakiś czas błąkali się oni po okolicy, niczym wyrzutki. Zebrali się oni pod przywództwem niejakiego Euryleona. Uznając że współwinnym klęski jest również tyran Selinusu - Pejtagoras, który miast udzielić wsparcia greckim "braciom" (tym bardziej że Selinus był konkurentem handlowym Segesty - głównego miasta plemienia Elymów, którzy to zadali Dorieusowi ową klęskę), pozostał bierny i tego nie uczynił. Teraz Euryleon i jego towarzysze postanowili go za to ukarać. Przybyli do Selinusu i udało im się dostać przed oblicze tyrana Pejtagorasa, a następnie Euryleon go zamordował, ogłaszając się nowym tyranem Selinusu. Rządy Lacedemończyków w tym mieście nie trwały jednak długo (ok. 509 r. p.n.e.), gdyż nie wzięli oni pod uwagę przywiązania ludu Selinusu do ich dotychczasowych partnerów handlowych, i o ile Segesta rzeczywiście była konkurentem handlowym Selinusu, o tyle już fenickie porty w zachodniej Sycylii to byli partnerzy, z którymi Grecy z Selinusu zawierali bardzo intratne dile handlowe i nie zamierzano teraz tego psuć (tym bardziej że na tym zarabiano). Dosłownie w kilka dni po zamordowaniu Pejtagorasa, lud Selinusu zbuntował się przeciwko nowemu tyranowi i Euryleon wraz z innymi Lacedemończykami zostali zabici. W tym samym mniej więcej czasie, w pierwszym roku rzymskiej Republiki (509 r. p.n.e.) zawarty został inny sławny traktat handlowy. Bowiem mieszkańcy kupieckiego miasta bogini Tanit (czyli Kartaginy), dostrzegli potencjał miasta położonego na siedmiu wzgórzach, mniej więcej już wówczas otoczonego murami serwiańskimi (nazwa pochodzi od imienia szóstego króla Serwiusza Tuliusza, który miał panować w latach ok. 578-535 p.n.e. Tak naprawdę nie wiadomo czy wówczas już powstały owe sławne mury, złożone z bloków żółtawego kamienia. Według archeologów zbadane fragmenty murów serwiańskich są młodsze o jakieś 200 lat od okresu panowania owego króla, można więc założyć, że jeśli cokolwiek powstało w jego czasach, to był to co najwyżej wał ziemny, a nie mur sensu stricte, który zbudowano później. W każdym razie Rzym w ramach murów serwiańskich zajmował powierzchnię 426 hektarów).




Było to już znaczne miasto, dużo większe niż wiele greckich polis na Sycylii, większe również od samej Kartaginy, która w VI wieku p.n.e. obejmowała zaledwie 100 hektarów zabudowań wokół Zatoki Kram (gdzie odnaleziono pierwszy tofet w tym mieście, czyli święte miejsce do składania ofiar) oraz wokół wzgórza Byrsa. Rzym - choć wówczas przypominał jeszcze dużą wioskę (w 90% wciąż drewnianą) musiał mimo wszystko zrobić na władzach Kartaginy spore wrażenie, skoro uznano że należy akurat z tym miastem (jednym z wielu wówczas w Lacjum) zawrzeć układ handlowy. Tym bardziej że rok 510-509 p.n.e., to był rok obalenia władzy królewskiej w mieście Romulusa. Stało się tak po 25-letnich rządach ostatniego (siódmego) rzymskiego króla - Lucjusza Tarkwiniusza Superbusa ("Pysznego"). Według rzymskiej tradycji ten król miał rządzić despotycznie, bez oglądania się na Senat czy lud. Do władzy miał dojść (ok. 535 r. p.n.e.) również w wyniku zamachu stanu i morderstwa. Sprzymierzył się bowiem z Tulią, córką poprzedniego króla Serwiusza Tuliusza, kobietą bezwzględnie ambitną i żądną władzy (władzy po trupach). Ona była żoną Arunsa Tarkwiniusza - brata Lucjusza Tarkwiniusza - on zaś był mężem jej młodszej siostry. Oboje zamordowali: ona swego męża, a on żonę, a następnie pobrali się i wspólnie dokonali zamachu na króla Serwiusza Tuliusza. Dokonać się to miało w następujący sposób: podczas obrad Senatu Lucjusz Tarkwiniusz wdarł się do sali obrad, a następnie siłą zrzucił króla z tronu i wyprowadził na zewnątrz, gdzie jego ludzie zadali mu śmiertelne ciosy sztyletami. Potem nadjechała Tulia swym rydwanem i nakazała woźnicy przejechać po ciele swego starego ojca. Teraz Lucjusz Tarkwiniusz został królem Rzymu a Tulia królową, szybko też zabrał się za "oczyszczenie" Senatu z ludzi, którzy byli przeciwni jego wstąpieniu na tron i oskarżali go o morderstwo - wszyscy oni zostali zabici. Nowy król szybko otoczył się gwardzistami (dla własnej ochrony i aby zapobiec kolejnemu zamachowi stanu - tym razem skierowanemu przeciwko niemu), pierwszy raz w dziejach Rzymu powołując coś w rodzaju gwardii pretoriańskiej. Rządził despotycznie, nie powoływał nowych senatorów i sam decydował o polityce wewnętrznej oraz zagranicznej, był także najwyższym sędzią (często skazując majętnych obywateli na śmierć, aby tylko przejąć ich włości). Wszczął wojny z innymi miastami Lacjum i większość z nich podporządkował swej władzy (czy to na zasadzie podboju czy też podstępem). Najmłodszy z jego trzech synów - Sekstus, udając konflikt z ojcem, uciekł do miasta Gabie, gdzie został dobrze przyjęty przez tamtejszych mieszkańców i wkrótce przejął władzę w mieście. Będąc jednak niedoświadczonym młodym królem, wysłał posła do ojca, aby spytać się go jak ma czynić ze swymi poddanymi. Lucjusz Tarkwiniusz zabrał posła do swego ogrodu, oprowadzając go w całkowitym milczeniu, ale co jakiś czas ścinał swą laską wystające ponad resztę maki. Poseł zdziwiony powrócił do Gabie i opowiedział Sekstusowi że król Tarkwiniusz nie udzielił mu żadnej rady, jedynie chodził i ścinał maki - Sekstus jednak zrozumiał jak należy postępować z poddanymi.




Po dokonaniu podbojów okolicznych miast, Lucjusz Tarkwiniusz ogłosił budowę wielkiej Świątyni Jowisza Najlepszego Największego na Kapitolu. Ściągnął więc inżynierów i kapłanów z miast Etrurii, a do budowy Świątyni zmusił rzymski plebs. Jeszcze podczas budowy tego przybytku, do pałacu króla Tarkwiniusza (który wówczas mieścił się na Eskwilinie, a nie na Palatynie) przybyła pewna staruszka, ofiarowując mu kupno dziewięciu zwojów i żądając w zamian znacznej kwoty. Tarkwiniusz wybuchł śmiechem, po czym ona trzy z owych zwojów wrzuciła do pałacowego kominka, a za resztę zażądała takiej samej kwoty. Król nazwał ją szaloną, po czym kolejne trzy zwoje wrzuciła w ogień i za ostatnie trzy żądała tej samej kwoty. Zaciekawiło to Tarkwiniusza, zapłacił jej i otrzymał spisane greckim heksametrem przestrogi i wyrocznie, które miały ocalić miasto na wypadek jakiegoś nieszczęścia. Król uznał że owa staruszka to słynna kapłanka boga Apollina z Kyme - Sybilla, a owe zwoje otrzymały nazwę ksiąg sybilińskich. Budowana Świątynia Jowisza na Kapitolu (gdzie złożone zostały owe księgi) co prawda poświęcona została Bogu burz, ale Tarkwiniusz - po raz pierwszy w rzymskich dziejach - ustawił w tej Świątyni (jeszcze nie ukończonej) posągi tzw.: "Trójcy Kapitolińskiej" czyli Jowisza, Junony i Minerwy (innymi słowy ojca, matki i córki). Po raz pierwszy rzymscy chłopi (bo przecież pierwotnie byli to okoliczni latyńsko-etruscy chłopi) ujrzeli na własne oczy posągi bóstw, których wcześniej nie znano, gdyż bogów utożsamiano jako potężne, ale jednak nieludzkie postacie (bardziej duchowe). Cykl ludzkiego życia wyznaczały pory roku, a co za tym idzie bogowie utożsamiali najróżniejsze żywioły i przeciwności ludzkiego losu, ale nie robiono im posągów i nie przedstawiano na ludzkie podobieństwo. Teraz to się zmieniło. Król jednak miał nie doczekać zakończenia prac budowlanych na Kapitolu.


ŚWIĄTYNIA NA KAPITOLU W CZASACH CESARSTWA 
TRIUMF TYTUSA - 71 r.

(Po lewej stronie widoczne Tabularium, a dalej znajdowało się Forum Romanum. Droga którą kroczy pochód wraz z łukiem triumfalnym, dochodziła do Forum Holitorium i dalej do Teatru Marcellusa)



 Król Tarkwiniusz, oprócz najmłodszego Sekstusa, miał również dwóch starszych synów, których wysłał w podróż do Grecji, do tamtejszej świątyni Apollina w Delfach (która w VI wieku akurat przeżywała swój rozkwit). W podróży towarzyszył im ich kuzyn - Lucjusz Juniusz (który ze względu na fakt, iż król nie lubił w swym otoczeniu ludzi wyróżniających się zarówno inteligencją, mądrością czy choćby odwagą, udawał głupca, aby nie był być narażonym na ewentualny królewski wyrok śmierci). Ponieważ ze względu na swe zachowanie, otrzymał on przezwisko "Brutus" (czyli "Prostak") nikt nie brał go na poważnie jako ewentualnego kandydata do tronu. Król chciał się dowiedzieć czy Bóg mu sprzyja i czy jego panowanie będzie spokojne i szczęśliwe - tego też mieli dowiedzieć się jego synowie, ale postanowili oni również zapytać się wyroczni delfickiej, który z nich zasiądzie na tronie po śmierci ojca. Pytia odpowiedziała: "Ten, który pierwszy pocałuje matkę". Bracia postanowili że nie będą się kłócić i nie będą ze sobą konkurować, a o tym kto pocałuje ich matkę, zadecyduje łut szczęścia w postaci losowania. Niewielu jednak zauważyło że w tym właśnie momencie Juniusz Brutus upadł na ziemię, co wyglądało jakby się potknął i wzbudziło wśród braci szydercze komentarze. Nie zauważyli oni jednak że w tym momencie pocałował on ziemię, na której stał. Wkrótce powrócili oni do Rzymu, ale obaj młodzieńcy nie cieszyli się dobrą opinią, a wręcz przeciwnie - wydawało się że każdy z nich jest równie zepsuty jak ich ojciec i matka. Myśleli tylko o własnej wygodzie i o tym, aby przejąć ojcowski tron (co uważali że należy mi się z racji urodzenia). Pewnego razu podczas uczty młodzieńcy chwalili się która z ich żon jest lepsza. Krewny królewiczów Tarkwiniusz Kollatyn stwierdził, że w całym Rzymie nie ma lepszej kobiety nad jego Lukrecję. Twierdził że jest to kobieta łagodna i posłuszna - postanowiono więc to sprawdzić. Udawszy się do komnaty w której biesiadowały panie, znaleziono tam wszystkie żony owych młodzieńców oprócz Lukrecji, ta bowiem siedziała w swoim domu przędąc wełnę i oczekując na małżonka. Zwycięstwo przyznano Kollatynowi, ale jednocześnie najstarszy z synów króla Tarkwiniusza (który również nosił imię Sekstus, tak jak jego najmłodszy brat - władca Gabii), zapragnął posiąść Lukrecję. Podczas gdy reszta mężczyzn biesiadowała, on nocą włamał się do domu Kollatyna, a następnie zgwałcił dziewczynę. Ta, nie mogąc znieść hańby, przebiła się sztyletem, a w jej pogrzebie wziął udział cały Rzym. Ludzie litowali się nad losem nieszczęsnej kobiety, która musiała ulec kaprysom pozbawionej wszelkich zasad rodzinie królewskiej - płakano i lamentowano nad nią. Wówczas do jej ciała - spoczywającego na marach pogrzebowych - podszedł ów Brutus i trzymając w ręku zakrwawiony sztylet przysiągł na jej krew, że nie pozwoli aby ród Tarkwiniuszy dalej rządził Rzymem. Przyjął również takową przysięgę od innych zebranych tam osób i... się zaczęło.



 
Króla Tarkwiniusza akurat wówczas nie było w mieście, był na jednej ze swych kampanii w obozie wojskowym pod Ardeą, ale w Pałacu na Eskwilinie przebywała królowa Tulia, która teraz została stamtąd wygnana, wśród okrzyków wzburzonego tłumu który zwał ją morderczynią. Ludzie przypominali jej świętokradztwo, jakiego dopuściła się na osobie jej zamordowanego ojca na ulicy, która od tej pory zwała się Zbrodniczą. Uciekła ona do obozu swego małżonka. Gdy król Tarkwiniusz wrócił do Rzymu, zastał bramy miasta zamknięte na cztery spusty, a lud - zebrany na Zgromadzeniu Ludowym (Komisjach Centurialnych) ogłosił zniesienie monarchii "po wsze czasy" i ustanowienie nowej formy rządów zwanej - Republiką. Miało to miejsce z końcem roku 510 p.n.e. Teraz władzę mieli sprawować wybierani przez lud corocznie dwaj konsulowie. Pierwszymi konsulami wybranymi na rok 509 p.n.e. byli Brutus i Kollatyn. A tymczasem król Tarkwiniusz nie złożył jeszcze broni i zamierzał zawalczyć o odzyskanie tronu, a w tym celu postanowił wykorzystać wpływy jakie posiadał wśród senatorów. Na początku więc zażądał zwrotu własnego majątku. W tej kwestii doszło w Senacie do sporów, jako że część uważała iż majątek tyrana przepada na rzecz państwa wraz z jego obaleniem, inni jednak twierdzili, że co prawda usunęliśmy króla, ale jakim prawem mamy zabierać również jego własność. Obrady się przedłużały, a w tym czasie wysłani przez króla posłowie (którzy mieli odzyskać jego majątek) w tym samym czasie urabiali tych, którzy mogli liczyć na nagrodę, gdy król ponownie zasiądzie na tronie. Do owego spisku wciągnięci zostali dwaj małoletni synowie Lucjusza Juliusza Brutusa (który, podobnie jak Kollatyn, spokrewniony był z Tarkwiniuszami). Uznali oni bowiem że ustrój republikański im nie służy, gdyż należą oni do rodu królewskiego, a król po powrocie na tron obdarzy ich swymi łaskami i nagrodzi. Spisek ten jednak został ujawniony dzięki jednemu z niewolników, a listy uczestników spisku szybko trafiły do konsulów i do Senatu. Ponieważ konsulowie mieli teraz prerogatywy sędziów (odebrane królowi), musieli zadecydować co uczynią ze spiskowcami. Wiadomo było że na listach są dwaj synowie Brutusa i powszechnie oczekiwano na jego decyzję. Ten najpierw nakazał wyczytać wszystkich uczestników spisku na Forum Romanum, a następnie zwrócił się do swych synów słowami: "Tytusie, Tyberiuszu, brońcie się!" Ponieważ młodzieńcy milczeli, trzykrotnie powtórzył te słowa, a że nie było reakcji z ich strony, oddał ich katu na śmierć przez zachłostanie. Ponoć przyglądał się ich egzekucji z kamienną twarzą i nawet jedna łza nie spadła z jego powiek. Inni uczestnicy spisku zostali ukarani w podobny sposób, a tym samym stłumiono pierwszy bunt w dziejach Republiki. 

Posłom królewskim oczywiście odmówiono w tych warunkach zwrotu królewskiej własności, a prywatne tereny króla Tarkwiniusza za miastem, zostały poświęcone pradawnemu rzymskiemu Bogu wojny - Marsowi i dzięki temu powstało tam sławne Pole Marsowe (Campus Martius), gdzie odtąd odbywały się Zgromadzenia Ludowe, a w zwykłym czasie igrzyska i ćwiczenia młodzieży. Wszystkich krewnych króla odesłano do jego obozu (w tym - z nieznanych powodów - również drugiego konsula Tarkwiniusza Kollatyna). Na opróżnione stanowisko drugiego konsula wybrano Publiusza Waleriusza, który wraz z Juniuszem Brutusem stali się ojcami nowego ustroju. Ale Republika (Res Publica - czyli "Rzecz Wspólna") była młodziutka, wręcz wydawała się być noworodkiem, któremu wszystko trzeba układać na nowo. Poza tym tak naprawdę nie była "Wspólna", o wszystkim decydowała i tak grupa najmocniejszych obywateli, a cała reszta ludu tak naprawdę pozbawiona była wpływu na politykę swego miasta (dysproporcja pomiędzy patrycjuszami a plebejuszami była również kwestii małżeństw, łączone małżeństwa pomiędzy tymi dwoma grupami były zakazane przez prawo, co również było jawnym symbolem dyskryminacji). Wiele panowało nieścisłości i niejasności np. w kwestii składania ofiar bogom. Kto teraz po - obaleniu monarchii - miał składać ofiary, skoro do tej pory tę funkcję pełnił król? Miał to czynić wybieralny na rok urzędnik polityczny? A co jeśli bogowie się obrażą na taką zniewagę i ześlą na miasto jakieś nieprawdopodobnie wielkie nieszczęścia? To wcale nie było bezpodstawne, ludzie wówczas żyli w ciągłym strachu przed bogami, gdyż wszystko co ich otaczało było groźne, a to prowadziło albo do znalezienia sposobu zapobieżenia niebezpieczeństwu, albo też jakiejś formy ochrony. Lucjusz Juniusz Brutus zaproponował więc powołanie dożywotniej funkcji kapłana z tytułem "rex sacrorum" (czyli "król ofiar"). Miało to zastąpić funkcję królewską przy składaniu ofiar bogom i jednocześnie... jakoby ich oszukać, aby nie zostali upokorzeni jednorocznym urzędnikiem w roli ofiarnika (to też pokazuje że Rzymianie swoich bogów mieli za mało inteligentnych 😉).




Jeszcze w tym samym 509 r. p.n.e. król Tarkwiniusz Pyszny postanowił zbrojnie odzyskać miasto. Zwerbował chętnych do tej walki (główni Etrusków) i wysłał do boju swego drugiego syna Arunsa Tarkwiniusza. Była to pierwsza bitwa Republiki stoczona pod Rzymem i zakończyła się ona co prawda zwycięstwem Rzymian, ale ich dowódca i jednocześnie konsul Lucjusz Juniusz Brutus poległ w tym starciu. Cały Rzym opłakiwał jego śmierć, a rzymskie matrony nosiły po nim żałobę przez cały rok, pamiętając jego wystąpienie w obronie czci Lukrecji. Nowym konsulem roku 509 p.n.e. został więc w miejsce poległego Brutusa Marek Horacjusz. Jego kolega na urzędzie Publiusz Waleriusz wprowadził zaś prawo, na mocy którego konsul nie mógł teraz samodzielnie skazać na śmierć obywatela rzymskiego, tylko musiał oddać go pod sąd ludu ("lex Valeria de provocatione" - czyli prawo Waleriusza o odwoływaniu czy też delegowaniu). Było to jednym z kośćców istnienia ustroju rzymskiego nie tylko w czasach Republiki, ale również w czasach Cesarstwa, a nawet po upadku Imperium Rzymskiego prawo to weszło do prawodawstwa państw narodowych, które powstały następnie w Europie. Oznaczało ono po prostu że nikt nie mógł skazać obywatela rzymskiego, który zawsze miał prawo odwołać się od decyzji sędziego do ludu, a potem do cesarza (z tego prawa skorzystał chociażby św. Paweł, który został oskarżony o wywołanie zamieszek w Świątyni Jerozolimskiej i przewieziony do więzienia w Cezarei Nadmorskiej, gdzie miał być sądzony i zapewne zostałby skazany na śmierć. Jako że jednak miał on obywatelstwo rzymskie, stwierdził że przysługuje mu prawo odwołania się do cesarza, co spowodowało że cesarz musiał osobiście rozpatrzyć jego sprawę, a z tego powodu został też przewieziony do Rzymu, gdzie ostatecznie został ułaskawiony). Był to więc jeden z fundamentów nowego ustroju państwa rzymskiego. Za tę ustawę Waleriusz otrzymał od ludu rzymskiego przydomek "Publicola" (czyli "Miłośnik ludu" czy też Dbały o lud"), oraz grunt na wzgórzu Welia. Ponieważ jednak - jak to często bywa przy tego typu przewrotach -wkrótce wśród obywateli gruchnęła plotka, że Waleriusz zamierza tam zbudować sobie zamek i żyć jak król, ponoć opuścił on to miejsce i wzniósł sobie dom u podnóża owego wzgórza. Jego zaś kolega na urzędzie Marek Horacjusz oficjalnie w idy wrześniowe (13 września 509 r. p.n.e.) otworzył wybudowaną wreszcie w całości Świątynię Jowisza Najlepszego Największego i Trójcy Kapitolińskiej. Była to największa i najlepsza świątynia w mieście, symbol państwowości i symbol ustroju. To właśnie tutaj złożone były zwoje ksiąg sybilińskich, to tutaj kapłani wznosili modły i składali ofiary za pomyślność Republiki (również w czasach Cesarstwa, bo należy pamiętać że praktycznie do okresu Dominatu bez względu na fakt że panowali już cesarze czyli jednowładcy, dla Rzymian ciągle istniała Republika. Nieco zmieniona oczywiście niż pierwotnie, ale wciąż była to Republika, dlatego też nazwa Cesarstwo nie funkcjonowała w czasach starożytnego Rzymu), to tutaj też każdy młody Rzymianin osobiście udawał się do owej Świątyni, aby złożyć ofiarę, gdy z chłopca stawał się mężczyzną, czyli przywdziewał togę męską (było to między 15 a 17 rokiem życia). To tutaj też kończyły się wszystkie triumfy. 

Świątynia była wręcz wbudowana w naturę Rzymian i Rzymu (doszło do tego, że gdy we wrześniu 394 r. Cesarz Flawiusz Teodozjusz Wielki pokonał nad rzeką Frygidus w północnej Italii, buntowników Arbogasta i Eugeniusza, a następnie zawitał na chwilę do Rzymu - wówczas przebywając prawie na stałe w Mediolanie lub w Konstantynopolu - to właśnie tutaj napotkał największy opór przy wprowadzaniu obowiązku wyznawania religii chrześcijańskiej. Wielu senatorów (nie mówiąc już o zwykłych mieszkańcach miasta) nie zamierzało rezygnować z religii swych praojców. Powstał wówczas spór pomiędzy senatorami a cesarzem właśnie na temat wyznawania pierwotnej religii rzymskiej. Deklarowano więc że Rzym istnieje już od 1200 lat nieprzerwanie właśnie dzięki łasce bogów i temu, że oddaje się im tu cześć i składa ofiary. Jeśli teraz zaniecha się tych praktyk, zgasi święty płomień Westy i przestanie oddawać cześć Jowiszowi Największemu, Najlepszemu - nie wiadomo co wówczas stanie się z miastem i całym rzymskim światem. Cesarz jednak nie dawał za wygraną, przyjął chrzest już na początku 380 r. leżąc obłożnie chorym w Tesalonice i oczekując śmierci lada dzień. Wyzdrowiał jednak i zaraz potem wydał swój pierwszy z wielu tego typu nakazów, a mianowicie określających religię chrześcijańską (rytu nicejskiego) za jedyną istniejącą w całym Cesarstwie i nakazywał wszystkim mieszkańcom Imperium, aby od tej pory wyznawali tylko chrześcijaństwo nicejskie. Było to pierwsze jeszcze nie tak dramatyczne, ale jednak już zerwanie z dotychczasową polityką tolerancji religijnej, która panowała od 313 roku (czyli od edyktu mediolańskiego cesarzy Konstantyna Wielkiego i Licyniusza, chociaż w Galii, Hiszpanii i Brytanii weszła w życie już w 311, w Italii i Afryce Północnej w 312 i dopiero potem w całym Imperium w 313), która po latach prześladowań i podziemnego wyznawania chrześcijaństwa, dopuszczała tę religię, jako pełnoprawną religię rzymską, wraz z innymi kultami pogańskimi. Od tej pory świątynie pogańskie stały obok kościołów chrześcijańskich i w ogromnej większości nie dochodziło między nimi do żadnych konfliktów. Edykt z Tesalonik Teodozjusza był pierwszym, który tę zasadę łamał. W lutym 391 r wydana została druga tego typu ustawa, która definitywnie zabraniała wyznawania religii pogańskiej, świątynie bogów miały być zamknięte lub zamienione w świątynie chrześcijańskie (w tym celu należało odpędzić dawne "demony", czyli taką świątynię należało całkowicie oczyścić). To właśnie wówczas tłum w Aleksandrii zniszczył Serapejon i Wielką Bibliotekę. 




Jednak dopiero w ustawie z listopada 392 r. cesarz Teodozjusz definitywnie zabraniał wyznawania jakichkolwiek kultów pogańskich. Ci, którzy nadal wyznawaliby dawne kulty, mieli mieć zamkniętą drogę kariery politycznej i wojskowej, ale przede wszystkim ustawa ta godziła w religię ludową, szczególnie wyznawaną na wsiach, gdzie powszechne były ołtarzyki ku czci bogów (również te falliczne). Teraz, jeśli ktokolwiek oplutł drzewo wstążkami, kto wzniósł niewielki ziemny ołtarzyk, kto położył tam kwiaty, kto wylał oliwę, nie mówiąc już o składaniu krwawych ofiar, ten tracił swoją posiadłość. I w ustawie tej nie było różnicy pomiędzy faktem, że właściciel posiadłości nie wiedział co też inni wyprawiają na jego ziemi, chociaż w tym przypadku przewidziane były kary finansowe. Wszyscy, którzy byli świadkami takiego świętokradztwa (jak twierdziła ustawa Teodozjusza), zobowiązani byli natychmiast poinformować o tym władze, ktokolwiek tego nie uczynił, był współwinny i był traktowany tak samo jak ci, którzy składali ofiary bogom. To właśnie ta ustawa pociągnęła za sobą definitywny upadek religii pogańskiej, która teraz - jeśli miała przetrwać - to albo musiała przejść do podziemia, albo się przeobrazić. Początkowo jeszcze przez parę lat, a czasem również dziesięcioleci udawało się zastosować tę pierwszą opcję (np. Igrzyska Olimpijskie w roku 393 już się nie odbyły, chociaż edykt Teodozjusza był tylko jednym z powodów dla których tak się stało i to wcale nie decydującym. Innym było wojenne wyludnienie znacznych połaci obszarów Mezji i Grecji, brak funduszy na kontynuowanie owych Igrzysk, a także obecność barbarzyńskich Wizygotów króla Alaryka nieopodal obszaru Olimpii, którzy w brutalny sposób rabowali, napadali i gwałcili okoliczną ludność. Tak więc kolejne Igrzyska Olimpijskie odbyły się dopiero latem 1896 r. w Atenach). W Nowy Rok 404 r. doszło do tragedii podczas munera organizowanych w Rzymie. Wówczas to na arenę Koloseum wszedł mnich Telemach, który zaczął rozdzielać walczących ze sobą gladiatorów, nawołując ich aby złożyli broń. Został zasieczony mieczami, a to spowodowało że cesarz Honoriusz definitywnie zakazał organizowania dalszych walk gladiatorów i rozwiązał wszystkie szkoły gladiatorskie w całym Imperium. Natomiast szkoła neoplatońska w Atenach działała aż do roku 529. Mimo to religia pogańska przestała być atrakcyjna i zaczęła ewoluować, dodając do chrześcijańskiego wyznania pogańskie zwyczaje i dzięki temu przetrwała, jako część religii ludowej.

Wracając jednak do Rzymu i zawarcia pierwszego układu handlowego z Kartaginą w roku 509 p.n.e. miasto z założone przez Romulusa, musiało w jakiś sposób przyciągnąć kupieckie władze Kart Hadaszt. Nim jednak przyjdziemy do Geli i Syrakuz oraz tamtejszych tyranów, a także wrócimy do Teb, Sparty i Aten, a następnie na dwór Wielkiego Króla do Persepolis i Suzy, oraz ostatecznie nad życiodajne tereny Nilu, warto słów kilka powiedzieć również o tym układzie, gdyż pomimo upadku monarchii w Rzymie, nowa rzymska Republika (która miała symboliczną twarz Lucjusza Juniusza Brutusa) pomimo utraty dotychczasowych latyńsko-etruskich powiązań i zależności z czasów monarchii, wciąż jednak była atrakcyjnym partnerem handlowym dla coraz bardziej rosnącej w siłę Kartaginy. Natomiast przydomek "Brutus" stał się synonimem republikańskich ideałów i bardzo dobrze wiedział o tym Gajusz Juliusz Cezar, który swego protegowanego (oraz syna swej kochanki Serwili) Marka Juniusza Brutusa, starał się Cezar nawet wysłać do Grecji, aby tylko jego nazwisko nie stało się symbolem walki z nowym ustrojem Rzymu jaki zamierzał wprowadzić Cezar. Ostatecznie mu się to nie udało.




CDN. 

BOHATEROWIE WRZEŚNIA - Cz. I

OSTATNI BÓJ Dziś chciałbym rozpocząć nową serię opowiadającą o żołnierzach broniących tamtej, wywalczonej po 123 (150) latach zaborów, odrod...