WYŚWIETLENIA

29 sierpnia 2025

PANGERMANIA - Cz. I

CZYLI ŚWIAT PODZIELONY 
POMIĘDZY TRZY IMPERIA


ZASTANAWIALIŚCIE SIĘ KIEDYŚ, JAKBY POTOCZYŁO SIĘ NASZE ŻYCIE, GDYBYŚMY DOKONALI INNYCH WYBORÓW, NIŻ BYŁO TO W RZECZYWISTOŚCI? CZY NASZE ŻYCIE WÓWCZAS WIELE BY SIĘ ZMIENIŁO W PORÓWNANIU Z TYM OBECNYM? A CO GDYBYŚMY PRZYJĘLI ZAŁOŻENIE TAKIEJ DYWAGACJI NA TEMATY SPOŁECZNO-POLITYCZNE, A NAWET WIĘCEJ - GEOPOLITYCZNE. W TYM TEMACIE POSTANOWIŁEM ZAPREZENTOWAĆ TAKIE WŁAŚNIE PRÓBKI ALTERNATYWNYCH WYDARZEŃ I PROPONUJĘ ABYŚMY PRZYJRZELI SIĘ EUROPIE ORAZ ŚWIATU PO ZWYCIĘSTWIE HITLEROWSKICH NIEMIEC W II WOJNIE ŚWIATOWEJ:


 WITAJCIE W NOWYM ŚWIECIE





"KREW i ZIEMIA"

"NA WSCHODZIE NASZA JUTRZENKA, DLA NIEMIEC PRZYSZŁY JUŻ ROK
TAM NARÓD TROSKĄ SWĄ SIĘGA, TRIUMF I RYZYKO CO KROK
TAM BRACIA W WIERNOŚCI TRWALI, SZTANDAR ŁOPOTAŁ NA ZNAK
PÓŁ TYSIĄCLECIA TAK TRWALI - STRZEGLI, PODZIĘKI IM BRAK

TAM ŻYZNEJ GLEBY POŁACIE, A SIEJBA TO JEST JEJ WRÓG
ZAGRÓD NI GNIAZD NIE ZOBACZYSZ, POLE TAM BŁAGA O PŁUG
OBCZYZNĘ TĘ ZDOBYĆ MUSIMY, GDZIE ONGIŚ NIEMIECKI STAŁ DOM
W NIEJ NOWY POCZĄTEK STWORZYMY, DO BRONI WIĘC NIEMCY - NA KOŃ"

 Niemiecka piosenka autorstwa
HANSA BAUMANNA



"Oto nowa mapa Europy. Europy powstałej po zakończeniu tzw.: II wojny światowej, zwanej także "Wielką Wojną o zdobycie niemieckiej przestrzeni życiowej". Wojna ta, jak informują dzisiejsze podręczniki do nauki historii (1971 r.), rozpoczęła się od niemożności zawarcia pokojowego porozumienia z byłym państwem polskim w 1939 r. Wówczas to nasz: "Führer zaradził dużej części niesprawiedliwości wersalskiej w sposób pokojowy i bez rozlewu krwi. Okazało się jednak, że pokojowe porozumienie z Polską nie jest możliwe. Polska czuła, że ma wsparcie Anglii i Francji, i nie chciała negocjować uregulowania kwestii Korytarza Gdańskiego. W wojnie na nas wymuszonej Polska została pokonana w 18-dniowej kampanii. Została całkowicie rozwiązana po tym, jak 60 tysięcy etnicznych Niemców padło ofiarami polskiego podżegactwa i morderstw. Gdańsk został wyzwolony i zwrócony, wraz z Prusami Zachodnimi państwu niemieckiemu. Poznań znów stał się częścią Rzeszy Niemieckiej. Po przyłączeniu sąsiednich obszarów zamieszkanych przez ludność niemiecką utworzono tam obwód Wartheland. Niemcy będą w nim wprowadzali porządek w miejsce tzw.: "polskiej ekonomii". Führer rozkazał przesiedlenie do okręgu Wartheland, etnicznych Niemców z regionu Bałtyku, dystryktu Chełm-Lublin, z Wołynia, Galicji, Bukowiny, Besarabii, Dobrudży i Litwy. Ci etniczni Niemcy w Warthegau i w Gdańsku-Prusach Zachodnich przyniosą tym ziemiom nowy rozkwit oraz formę żywego muru, chroniącego niemiecki wschód. Polacy żyjący na tych terenach zostali przesiedleni do innych pozostałych polskich regionów".


"Wkrótce nadeszły kolejne zwycięstwa, niepokonanego niemieckiego oręża - rok 1940, to rok opanowania Danii, Norwegii, Holandii, Belgii, Luksemburga, oraz Francji. Rok 1941, przyniósł zwycięstwa w byłej Jugosławii i Grecji. W tym też roku (1971), mija dokładna 30-ta rocznica rozpoczęcia "Wielkiej Wojny o zdobycie niemieckiej przestrzeni życiowej" na Wschodzie", przeciwko Związkowi Sowieckiemu. Ta wojna była długa i męcząca, opanowanie Moskwy w listopadzie 1941 r. rozbiło co prawda sowiecką obronę, ale jej nie unicestwiło. Potrzeba więc było kolejnych morderczych wysiłków naszych dzielnych wojsk, by ten krwawy, barbarzyński, dziki kraj, pełen odrażających, morderczych słowiańskich kreatur, wspomaganych i kierowanych przez żydowskich komisarzy politycznych - całkowicie zniszczyć. Dopomogli nam w tym dziele żołnierze sprzymierzonej Cesarskiej Armii Japońskiej, którzy zaatakowali Sowiety od Wschodu, z rejonu Mandżurii i południowej Syberii. Wspólny atak naszych armii doprowadził do całkowitej klęski tego imperium zła - wojna na Wschodzie zakończyła się w maju 1945 r. Tak oto narodziła się Nowa Europa, Nowa Azja i Nowy Świat".


Z WYSTĄPIENIA TELEWIZYJNEGO KANCLERZA TYSIĄCLETNIEJ WIELKONIEMIECKIEJ RZESZY NARODU NIEMIECKIEGO 
 CLAUSA von STAUFFENBERGA - 22 czerwca 1971 r.



IMPERIUM NIEMIECKIE







Z BROSZURY PROPAGANDOWEJ
KANCLERZA STAUFFENBERGA:


"JAK ZJEDNOCZYLIŚMY NASZ KRAJ i CYWILIZOWALIŚMY BARBARZYŃSKIE ZIEMIE"


"Główną częścią składową Wielkoniemieckiej Rzeszy Narodu Niemieckiego, są oczywiście dawne etniczne, niemieckie ziemie. W jej skład wchodzą wszystkie niemieckie krainy, plus nabytki z czasów wojny światowej, z których wysiedlono ludność słowiańską bądź romańską. Byłe państwo czeskie, podzielono pomiędzy niemieckie krainy i okręgi - Bayreuth, Oberdonau (Górny Dunaj) i Niederdonau (Dolny Dunaj), prowincje powstałe z byłej Austrii, która była tworem sztucznym, nieprawdziwym i od zawsze dążyła do zjednoczenia z Rzeszą. Z części głównej byłego państwa czeskiego, stworzono niemiecki Sudetenland (Kraj Sudetów), po to, by całkowicie zniemczyć ten kraj i wprowadzić go na wyżyny rozkwitu gospodarczego i kulturalnego, czego pod "słowiańskimi rządami", nigdy by nie osiągnął. Byłe państwo polskie, podzielone zostało na Wartherland (Kraj Warty), z Poznaniem. Tzw.: Pomorze, czyli "polski korytarz", przyłączony został do okręgu Prusy Zachodnie. Rejon rzeki Wkry, aż do zakola Wisły, włączony został do Prus Wschodnich, tereny "polskiego Górnego Śląska", wydarte nam w powstaniach śląskich wspieranych przez Francję po I wojnie światowej - ponownie połączyły się z okręgiem górnośląskim. Generalne Gubernatorstwo, podzielono po zakończeniu wojny na trzy okręgi - Weichselland (Kraj Wisły), z byłą stolicą Polski - Warszawą na czele (obecnie noszącą nazwę Nowe Niemieckie Miasto Warszawa i zredukowaną do zaledwie 120 000 mieszkańców), Kraj Beskidów z odwiecznym niemieckim miastem Krakowem i Galicję ze Lwowem.

Dawną Holandię i Belgię podzielono na okręgi: Holandia, Fryzja, Geldria, Północna Brabancja, Południowa Brabancja i Flandria, a Luksemburg włączono do Kraju Mozy. Przyłączono również bezpośrednio do Germanii, zdobyte na Francji Alzację i Lotaryngię i wschodnią Szampanię. Utworzono dla tych ziem nowe okręgi Rzeszy - Burgundię, okręg Górnego Renu i Marchię Zachodnią. Bezpośrednio do Germanii włączona została także Dania. Część południowa tego byłego państwa, włączona została do okręgu Schleswig-Holstein, północna kontynentalna stała się okręgiem jutlandzkim, a wyspiarska zelandzkim. Germania jest krajem macierzystym, głównym, centrum polityczno-militarno-gospodarczo-kulturalnym Rzeszy Wielkoniemieckiej. Reszta ziem zdobytych w czasie wojny to prowincje niemieckie. Germania nie jest i nigdy nie będzie prowincją - to germańska Macierz, Kraj Środka, to tu zrodziła się siła i geniusz naszego narodu, która uosobiła się w postaci naszego genialnego przywódcy Führera Rzeszy Wielkoniemieckiej Narodu Niemieckiego - Adolfa Hitlera".
 





"Pozostałe prowincje zdobyte na Wschodzie podczas "Wielkiej Wojny o zdobycie niemieckiej przestrzeni życiowej", to Ostland (Wschodni Kraj), teren dawnych terenów polskich, litewskich, łotewskich, estońskich, białoruskich i częściowo zachodnio-rosyjskich. Na południe od niego leży prowincja Ukraina (teren dawnej Ukrainy i południowej Rosji, ale bez Krymu). Krym, czyli Kraj Gotów (dawnego germańskiego plemienia) - został bezpośrednio włączony do Germanii i zamieniony w ogromy kurort dla niemieckich pensjonariuszy. W Tcheodorichshafen (powstałym na gruzach dawnego Sewastopolu), jako głównej bazie, stacjonuje również potężna niemiecka Flota Czarnomorska. Dalej na wschód i południe znajdują się inne prowincje - Russland (Kraj Rusów), na południe od niego znajduje się prowincja Turkiestan, a na zachód od niej prowincja Kaukaz. Te wyżej wymienione prowincje, są już "oczyszczone" z elementu słowiańskiego (który przez wiele wieków doprowadzał te tereny do gospodarczego i moralnego upadku), oraz gotowe pod całkowite zasiedlenie przez żywioł niemiecki. Jedynie prowincja zachodniosyberyjska, znajduje się pod ciągłą wojskową okupacją, gdyż to właśnie tam element słowiański jest jeszcze dość liczny. Dlatego też kraj ten wymaga ciągłej kontroli militarnej, choć widać już pewne przejawy normalizacji, w czerwcu ubiegłego roku (1970) zniesiono wprowadzony tam od 1943 r. stan wojenny i godzinę policyjną. Oznacza to więc, że nasze władze spacyfikowały już tę słowiańską hołotę".



Społeczeństwo "Wielkich Niemiec", dzieliłoby się na trzy stany. Pierwszy to oczywiście rdzenni Niemcy i wszyscy inni, którzy zostali uznani za narody germańskie (Holendrzy, Szwajcarzy, Duńczycy, Flamandowie, Alzatczycy, Lotaryńczycy, Norwegowie i Szwedzi). Wszystkie te narody miały stopić się w jeden naród niemiecki, a właściwie wielkoniemiecki. Ten pierwszy stan, był stanem dominującym i rządzącym. Tylko Germanie mieli prawo głosu i pełne prawa obywatelskie, w tym ochronę potężnego aparatu urzędniczo-militarno-sądowego (nawet najbiedniejszy niemiecki bauer stał wyżej w hierarchii ważności na zdobytych terenach, od lokalnego bogacza, który pieniędzmi próbowałby wkupić się w łaski nowych panów). "Rasa Panów" - czyli Germanie (stan pierwszy) również wewnętrznie byłby zhierarchizowany, ale o tym potem.

Drugim stanem byliby tzw.: "Mieszkańcy" ("Einwohnerschaft"). Była to ludność miejscowa, która nie zostałaby określona za "rasę podludzi", najczęściej byli to Francuzi lub Włosi, zamieszkujący na ziemiach włączonych do Rzeszy Wielkogermańskiej. Ludzie ci byli oficjalnie wolni osobiście, czyli mieli możliwość podróżowania i zamieszkania na wybranych przez siebie terenach (co do tego ostatniego - pozwolenie na zamieszkanie udzielano by jedynie za wstawiennictwem niemieckiego obywatela). Pozbawieni byliby jednak wszelkich praw obywatelskich (w tym sądowych, co oznaczało, że nie mogliby np.: być powoływani przed niemiecki sąd w roli świadków - jednak niemieckie prawo uznawałoby związki małżeńskie jakie między sobą zawierali). Jako nie-obywatele byli oczywiście zwolnieni ze służby wojskowej (mogli służyć tylko w tzw.: "Pomocniczych Oddziałach Tyłowych", a i to w bardzo nielicznych przypadkach). Armia była bowiem dumą niemieckiego państwa i narodu, oraz gwarantem utrzymania niemieckiego stanu posiadania i imperialnej, światowej pozycji Rzeszy Wielkoniemieckiej. Byli jednak obłożeni wieloma świadczeniami (głównie finansowymi), na rzecz Rzeszy - otworzenie jakiegokolwiek interesu, chociażby był to stragan na rynku - wymagało wielu pozwoleń i równie wielu pieniędzy (i to zarówno tych oficjalnych - opłat byłoby bowiem bez liku, jak i tych nieoficjalnych - w formie łapówek dla urzędników). "Mieszkańcy" mieli swoje szkoły i mogli się kształcić, choćby na lekarzy (nie wolno im było jednak leczyć niemieckiego obywatela, jedynym wyjątkiem było natychmiastowe udzielenie pomocy w przypadku braku w pobliżu niemieckiego lekarza i jak najszybsze zawiadomienie miejscowego szpitala - świadome nieudzielenie pomocy "obywatelowi niemieckiemu" byłoby równoznaczne z wyrokiem śmierci - lub długoletniego, ciężkiego więzienia). Nie mieli jednak dostępu do wielu zawodów, jak choćby prawnika, czy historyka.




Stan trzeci był najliczniejszy, a co za tym idzie wciąż bardzo niebezpieczny - to byli "Podludzie" ("Untermensch"), w przeważającej większości Słowianie oraz Bałtowie, Kazachowie i ludy kaukaskie (Żydzi zostaliby już wówczas prawie w większości "unicestwieni"). Oni także dzielili się na trzy klasy. Klasa pierwsza to byli ci Słowianie, których można byłoby odpowiednio przyuczyć do służby domowej nowej aryjskiej elicie (o czym niżej). Tzw.: "domowi niewolnicy" byli słowiańską elitą, gdyż poziom ich życia był dość wysoki (oczywiście w zależności od tego, na ile zezwalali im na to ich niemieccy panowie). Początkowo nie mieli prawa zawierania związków małżeńskich pomiędzy sobą, potem (w 1960 r.), prawo to uchylono, zezwalając "untermenschom domowym" na zawarcie małżeństw (tylko pomiędzy sobą), ale jedynie za zgodą ich właścicieli. Istniały nawet specjalne szkoły, które przygotowywały wybraną ludność słowiańską do roli niewolników dla ich nowych panów. Takiego niewolnika można było sprzedać lub oddać innemu Niemcowi ("Mieszkańcy" nie mieli prawa posiadać "Untermenschów"). Istniały też specjalne zasady których mieli przestrzegać niewolnicy domowi. Początkowo wszyscy niewolnicy przebywający w domu swego właściciela, w przypadku jego morderstwa - byli skazywani na tortury i śmierć, potem zmieniono prawo i o losie niewolników decydowała wola nowego właściciela. Mimo to "niewolnicy domowi" byli najlepiej ubierani i najlepiej żywieni ze wszystkich innych niewolniczych klas.




Drugą klasą untermenschów byli ci niewolnicy, których wykorzystywano do ciężkich prac fizycznych (jak choćby przy budowie monumentalnych rzeźb teutońskich rycerzy, wykutych w litych skałach Uralu, a przedstawiających zwrócone w kierunku wschodnim ogromne postacie rycerzy, wsparte na równie wielkich mieczach, zwróconych ostrzem ku ziemi. Posągi te wykuwano w niewielkich od siebie odległościach na całym ogromnym obszarze gór Ural. Przy budowie tych megalitów zginęły setki tysięcy słowiańskich i kaukaskich niewolników). Niewolnicy drugiej klasy żyli w prymitywnych warunkach (bez prądu, bieżącej wody itd.), w specjalnych gettach robotniczych, ogrodzonych ogromnymi murami i otwieranych codziennie rano przez oddziały strażnicze (gdy ludność tych gett udawała się kolumnami do prac), oraz zamykanych w nocy, gdy niewolnicy wracali do getta. Przebywając w takich odosobnionych od siebie, zamkniętych i ściśle pilnowanych miejscach, ludzie ci nie mieli możliwości wywołania jakiegokolwiek buntu, gdyż gdyby nawet do czegoś takiego doszło - wystarczyłoby po prostu... spuścić na getto kilka bomb, by zgasić bunt w zarodku. Klasa trzecia tego stanu, była zaś wyjątkiem (mówię tu już o początku lat 70-tych), gdyż kwalifikujący się do niej "podludzie", byli z góry przeznaczeni do fizycznej eliminacji (taki los spotkałby prawie wszystkich Żydów i Cyganów, oraz tę grupę Słowian, której nie udałoby się ani zniemczyć, ani też przysposobić do dwóch wyżej wymienionych grup niewolniczych).




Warto jednak powrócić do "rasy panów" i przyjrzeć się jak zróżnicowany był i ten najważniejszy germański stan społeczny. Przede wszystkim na czele całego niemieckiego społeczeństwa stała odtąd nowa germańska elita - była to elita "Zakonu SS". Esesmani (jeszcze pod przywództwem Heinricha Himmlera) stworzyli ogromny kompleks zakonny w Wawelsburgu. Wawelsburg (położony niedaleko Paderborn), początkowo nieduży zamek w Westfalii, został wybrany przez Himmlera jeszcze w czerwcu 1934 r. na miejsce powstania nowego, współczesnego zakonu teutońskiego, wzorowanego po części na Zakonie Krzyżackim i po części na Zakonie Jezuitów (Himmler płacił 1 markę rocznie opłaty z tytułu wynajmu zamku). Zamek stał się miejscem uroczystych spotkań przedstawicieli "Zakonu SS", oraz miejscem wiecznego spoczynku sławnych, zmarłych braci zakonnych, którzy odznaczyli się w czasie "wypraw zdobywczych" (jak choćby w czasie "Wielkiej Wojny o zdobycie Niemieckiej Przestrzeni Życiowej", głownie na Wschodzie). Ich ciała spoczywały w majestatycznych grobowcach, złożonych pod kaplicą zamkową. W centralnym miejscu zamku, w tak zwanej "Sali Walhalli" (będącej miejscem spotkań rycerzy zakonu SS), płonął "Wieczny Ogień Germańskiej Siły i Germańskiego Ducha". W sali zawsze było na tyle dużo dymu, by sprawiał on wrażenie, że wraz z rycerzami zakonnymi przebywają tutaj duchy dawnych teutońskich przodków. Tu też odbywały się najważniejsze ceremonie elity nazistowskiej (czyli członków Zakonu SS), takie jak chrzest dzieci (bez udziału księży, rolę tę pełnili członkowie zakonu, np. brat zakonny dotykał pałeczką główki dziecka i wypowiadał formułę, by wszystko co nie niemieckie odtąd było mu do śmierci obce), małżeństwa (tylko "czyste rasowo") i oczywiście pogrzeby. Kompleks Wawelsburgu (rozbudowywany od końca lat 40-tych), był ogromny - kilkakrotnie przewyższał Watykan.






W samym Zakonie SS też było kilka bractw, z których najważniejszymi były trzy: "Bractwo Wiary Germańskiej" (wybitnie antychrześcijańskie), którego mottem był wiersz: "Nadejdzie dzień, w którym powstaną starzy, kamienni bogowie i strząsną z oczu pył tysiącleci. A Thor, idąc przed siebie z ogromnym młotem rozbije w proch gotyckie katedry". "Bractwo Wiary Germańskiej", było jednym z najsilniejszych bractw zakonu, jego przeciwnikiem było równie potężne: "Towarzystwo Wotańskie", które za głównego germańskiego boga uważało Wotana (pierwsze zaś bractwo - Thora). Mottem "Towarzystwa Wotańskiego" było: "Zanim uderzy, wybiera najbardziej sprzyjający czas, wyznaczony przez gwiazdy". Trzecim bractwem była "Wspólnota Wierzeń Germańskich", również wyznające wiarę w Wotana, ale jednocześnie także czczące Thora i innych nordyckich bogów. To właśnie "Wspólnota Wierzeń Germańskich", zapoczątkowała bardzo uroczyste święto ku czci... młota Thora. Najważniejszymi rycerzami zakonu SS było "Dwunastu Rycerzy Okrągłego Stołu", zasiadających w "Walhalli" (centralnej sali zamku Wawelsburg - wybierani z najdzielniejszych rycerzy, po czterech z każdego bractwa).

Ale były też i inne zamki zakonu SS - Vogelsang (niedaleko Eifel) majestatyczny zamek (choć o wiele mniejszy od kompleksu Wawelsburgu). Przed wejściem do zamku, stał gigantyczny, monumentalny wręcz posąg nagiego, atletycznego mężczyzny, trzymającego w prawej dłoni uniesioną w górę pochodnię, z płonącym w niej "Wiecznym Ogniem Germańskiej Siły i Germańskiego Ducha". Wykuty na nim napis głosił: "Bądźcie nosicielami pochodni narodu, nieście przed sobą światło ducha w walce dla Adolfa Hitlera". Vogelsang mieścił również "Dziedziniec Orłów", na którym stały wykute ogromne, białe orły. W centrum tego dziedzińca znajdowała się wielka czara, na której miał płonąć "Wieczny Ogień". Vogelsang mieścił również "Salę Dzwonową", w której stał ołtarz, wykonany i iluminowany na modłę starogermańską. Trzecim zaś zamkiem zakonu SS był stojący w przepięknej okolicy - zamek Sonthofen. Był to też dość duży kompleks "świątynny", jednak znacznie ustępował pola Wawelsburbowi, będącemu głównym miejscem "pielgrzymek" członków zakonu.







CDN.

MOGLIŚMY TO WYGRAĆ! - Cz. IV

CZYLI, CZY RZECZYWIŚCIE WOJNA ROKU 
1939 BYŁA Z GÓRY SKAZANA NA KLĘSKĘ?





SOWIECI NIE WCHODZĄ 
(TYMOTEUSZ PAWŁOWSKI)



DLACZEGO DOSZŁO DO WOJNY? 
Cz. I





"PANOWIE, W POLSCE BEZPIECZNEGO KĄTA NIE MA, A WAM SIĘ TRÓJKĄT MARZY?! JESTEŚMY W TAKIEJ SYTUACJI, ŻE NAS Z KAŻDEJ STRONY MOGĄ ZAATAKOWAĆ!"

ODPOWIEDŹ MARSZAŁKA PIŁSUDSKIEGO NA PROPOZYCJE GENERAŁÓW, IŻ W ŚRODKOWEJ POLSCE NALEŻY STWORZYĆ TRÓJKĄT BEZPIECZEŃSTWA, NA KTÓRY BĘDZIE MOŻNA SIĘ WYCOFAĆ W RAZIE ZAGROŻENIA ZE WSCHODU CZY Z ZACHODU (RZECZYWIŚCIE, NASZE POŁOŻENIE BYŁO TRAGICZNE Z KAŻDEJ STRONY, CHOĆ NAJLEPIEJ WYGLĄDAŁO TO NA WSCHODZIE, GDZIE OBSZAR JESZCZE DZIAŁAŁ NA NASZĄ KORZYŚĆ, NA ZACHODZIE ZAŚ OBSZAR DZIAŁAŁ NA NASZĄ NIEKORZYŚĆ)



Najważniejszą przyczyną wybuchu wojny we wrześniu 1939 roku był brak doświadczenia, cierpliwości i zwykłego myślenia u niemieckich przywódców. Polityka Rzeczypospolitej - a także jej sojuszników - nie była bezbłędna, ale prowadzono ją w sposób racjonalny. Politykę niemiecką trzeba natomiast określić jako irracjonalną, chaotyczną, szaloną, samobójczą. Warto zwrócić uwagę, że Niemcy są państwem bardzo młodym, pozbawionym tradycji i doświadczeń, a przez to nieprzewidywalnym. Widać to szczególnie wyraźnie, gdy porównamy je z Wielką Brytanią, kontynuującą politykę równowagi sił od czasów Elżbiety I. Tymczasem zjednoczone państwo niemieckie powstało bardzo niedawno - w 1871 roku. Przed rokiem 1871 na miejscu Niemiec istniał konglomerat królestw, księstw i republik (notabene pierwsze obywatelstwo niemieckie wprowadził dopiero Adolf Hitler w roku 1934, wcześniej bowiem Niemcy posiadali obywatelstwa państw składowych Rzeszy Niemieckiej, czyli jak byłeś obywatelem Saksonii czy Bawarii to automatycznie byłeś obywatelem Niemiec, chociaż takie obywatelstwo - oficjalnie - przed Hitlerem nie istniało. Należałoby więc obecnie zastanowić się, czy skoro państwo niemieckie jako całość istnieje tak naprawdę dzięki zbrodniarzowi, to czy nie należałoby tego procesu cofnąć? Uważam że jest to bardzo ciekawy temat do rozważenia na najbliższą przyszłość). Zresztą historia Cesarstwa Niemieckiego nie trwała nawet pół wieku, a zmiany spowodowane wielką wojną były tak istotne, że datę powstania nowoczesnych Niemiec należy przesunąć do roku 1918. (...)

Przez stulecia bowiem - z półwiekową przerwą - przymiotnik "niemiecki" kojarzył się powszechnie z cesarstwem Habsburgów, a Niemcy byli traktowani jako naród poetów i filozofów. Nowe państwo niemieckie było zatem kontynuatorem polityki "austriackiej", musiało zwracać uwagę na wschodniopruskich junkrów, przemysłowców z Zagłębia Ruhry, robotników z Westfalii, handlowców z Hamburga czy drobnych rolników z katolickiej Bawarii. W porównaniu ze swoimi sąsiadami - nawet z Polską - Rzesza Niemiecka była zapóźniona cywilizacyjnie, społecznie i politycznie (zauważmy że historia znów zatoczyła koło; podobnie jest dzisiaj; gdzie technologicznie i  cywilizacyjnie Niemcy stoją znacznie dalej za większością krajów Europy. Na przykład w Polsce płatność bezgotówkowa jest naturalna praktycznie wszędzie, nawet w największej wiosce; w Niemczech często w miastach nie jest to możliwe i nie żebym był wielkim zwolennikiem płatności bezgotówkowej, wręcz przeciwnie. Ale utrzymując gotówkę - jako ostoję naszej niezależności - miejmy również możliwość płacić tak, jak chcemy i jak jest nam wygodnie). Istniał co prawda rozwinięty przemysł, ale brakowało instytucji demokratycznych, pragmatycznych rozwiązań problemów społecznych, a nawet modelu dyskursu politycznego. W latach 20 i 30 XX wieku metody, jakimi walczono o władzę w Niemczech, nie były metodami europejskimi, a raczej latynoamerykańskimi czy nawet azjatyckimi. Częste były pucze, próby zamachów stanu, powstania robotnicze, morderstwa polityczne (szczególnie w latach 20-tych w Niemczech było to prawdziwą plagą). (...) Mordy polityczne miały charakter masowy - jak na przykład noc długich noży, podczas której zamordowano co najmniej 85 przeciwników politycznych, z byłym kanclerzem Kurtem von Schleicherem i kilkoma członkami Reichstagu na czele (Schleicher chciał wykorzystać Hitlera jako tego, który doprowadzi do ponownej remilitaryzacji Niemiec, a w razie sprzeciwów państw zachodnich, weźmie na siebie ich gniew i w odpowiednim momencie zostanie usunięty, ale silne, mocarstwowe Niemcy już zostaną. Schleicher myślał też że kontroluje Hitlera i trzyma go niczym pacynkę na sznurku, musiał się mocno zdziwić gdy w noc owych "długich noży" - 29/30 czerwca 1934 r. - otworzył drzwi do swego mieszkania i otrzymał kilkanaście kul karabinu maszynowego, a wraz z nim zginęła jego małżonka). Już po dokonanym fakcie Reichstag był tak uczynny, że przyjął ustawę aprobującą te morderstwa (z pogwałceniem zasady że prawo nie działa wstecz, co chyba najlepiej świadczy o kulturze prawnej Niemców).

Warto przyjrzeć się jak w porównaniu z metodami używanymi przez Niemców wyglądały te stosowane w Polsce. We wrześniu 1930 roku dokonano aresztowań przywódców Centrolewu - sojuszu socjalistów, ludowców i narodowych demokratów, zawiązanego do zwalczania rządów sanacji. W czerwcu 1930 roku proklamowali oni na Kongresie Obrony Prawa i Wolności Ludu w Krakowie "walkę o usunięcie dyktatury Józefa Piłsudskiego", do której to walki przygotowywali się na wewnętrznych spotkaniach i nawoływali na masowych wiecach. Aresztowanym politykom Centrolewu zarzucono, "że po wzajemnem porozumiewaniu się i działając świadomie, wspólnie przygotowywali zamach, którego celem było usunięcie przemocą członków sprawującego w Polsce władzę rządu i zastąpieniu ich przez inne osoby, wszakże bez zmiany zasadniczego ustroju państwowego". Brutalne aresztowanie i surowe warunki w więzieniu stały się przedmiotem dyskusji publicznej w prasie i w parlamencie. Wyroki - od uniewinnienia do trzech lat więzienia - wydano w styczniu 1931 roku (jeden z sędziów ogłosił wotum separatum, opowiadając się za uniewinnieniem wszystkich podsądnych). W kolejnych latach odbyły się rozprawy - apelacyjna, kasacyjna i ponownie apelacyjna - które wyroki utrzymały. Już w XXI wieku, podczas prób rehabilitacji skazanych, okazało się, że (...) ustalenia te były prawidłowe i zgodne z zebranymi w sprawie i ujawnionymi na rozprawie dowodami (...) nie można zatem wykazać, że skazanie oskarżonych nastąpiło z rażącym naruszeniem prawa.




Gdy w 1933 roku sformowano w Niemczech nowy rząd z Adolfem Hitlerem jako kanclerzem, większość Europy uznała to za rozsądny wybór umiarkowanej opcji politycznej (niewielu było takich, którzy już wówczas widzieli w Hitlerze niszczyciela światów, a jednym z nich był Józef Piłsudski, który właśnie w 1933 roku postanowił wprowadzić w życie plan usunięcia Hitlera i tym samym eliminacji oczywistego zagrożenia dla Polski i Europy, ale mogło się to odbyć tylko przy poparciu Francji. Francuzi, którzy w tym właśnie czasie budowali sojusz antyniemiecki, w skład którego wchodziła Czechosłowacja, Związek Sowiecki i Polska... odmówili uczestnictwa w projektowanej przez Piłsudskiego wojnie prewencyjnej, co automatycznie cały projekt niwelowało, gdyż Polska nie mogła sama uderzyć na Niemcy, jako że stałaby się wówczas zwykłym agresorem i w oczach opinii publicznej całego świata zostałaby potępiona, a wojna prewencyjna stałaby się tak naprawdę wojną oskarżycielską przeciwko Polakom. Francuzi zaś byli strasznie pacyfistyczni i problem ten nie dotyczył tylko okresu po I Wojnie Światowej kiedy - szczególnie po Verdun - zostali mentalnie wykastrowani. Francuzi przecież już w lipcu 1914 r. gdy Niemcy wkroczyły do Belgii i szły na północną Francję, cofnęły swoje siły zbrojne 10 km od granicy, aby... nie prowokować wojny. Zresztą w sprawach niemieckich w okresie międzywojennym Francja orientowała się zawsze na Londyn i dopiero po uzyskaniu ewentualnej zgody Londynu co do jakichś zamierzeń, Francuzi przystępowali do działań. Ale powiedzmy sobie szczerze, Londyn też nie chciał prowokować Niemiec i odradzał Paryżowi jakiekolwiek akcje w tej kwestii, a to było niczym miód na serce Francuzów, którzy nie chcieli się angażować zbrojnie, siedząc bezpiecznie za linią Maginota {notabene politycy brytyjscy jeszcze latem 1939 r. w rozmowach z politykami francuskimi mówili takie rzeczy: "Mamy nadzieję że Polacy wreszcie się opamiętają i do wojny nie dojdzie"}. 😯 Co się zaś tyczy polskich możliwości uderzenia na Niemcy, to oczywiście była szansa pokonać Niemców i wedrzeć się głęboko na terytorium niemieckie {szczególnie na Górny Śląsk i do Prus Wschodnich}, gdyż co prawda armia niemiecka składała się tylko ze 100 000 żołnierzy, ale to była armia zawodowa która mogła zostać szybko powiększona za pomocą mobilizacji. Jednak Niemcy w tej wojnie szans nie mieli, jako że po prostu nie mieli czym strzelać, nie mieli amunicji. To, co posiadali starczyłoby im na jakieś dwa, trzy tygodnie i koniec. Tak więc interwencja Polska była skazana na sukces - zapewne Hitler zostałby obalony i można by było narzucić nowemu niemieckiemu rządowi przede wszystkim kolejną demilitaryzację, ale opinia światowa zrobiłaby z nas agresorów i bandytów i Niemcy do dzisiaj by to podkreślali we wszystkich możliwych przypadkach, tak jak podkreślają że po II Wojnie Polacy niby zamordowali kilkaset tysięcy biednych Niemców, którzy uciekali ze Wschodu. Wstydu nie mają opowiadając takie brednie).

To poprzednie rządy były radykalne i rewizjonistyczne. Rząd Franza von Papena był całkowicie posłuszny postulatom formułowanym przez niemiecką generalicję i nazywany "rządem Reischwehry". W grudniu 1932 roku porzucono jakiekolwiek subtelności i kanclerzem został Kurt von Schleicher - a właściwie General der Infanterie von Schleicher. Tymczasem NSDAP - jako partia lewicowa - skupiona była przede wszystkim na poprawie życia robotników, sposobach wyjścia z kryzysu gospodarczego i sprawach wewnętrznych. W polityce zagranicznej narodowym socjalistom zależało na unormowaniu stosunków z sąsiadami. Jednym z dowodów na to było podpisanie w 1934 roku polsko-niemieckiej deklaracji o niestosowaniu przemocy. Podobną umowę Rzeczpospolita podpisała w 1932 roku ze Związkiem Sowieckim. Obie miały zachować ważność przez 10 lat. Druga połowa lat 30-tych przebiegała zatem w Polsce pod znakiem takiego rozegrania dyplomatycznego, żeby wygaśnięcie obu układów nie nastąpiło w tym samym czasie oraz przygotowania Wojska Polskiego do obrony kraju w momencie wygaśnięcia tych układów. Trzeba pamiętać, że w tamtym czasie zasada "pacta sunt servanda" ("umów należy dotrzymywać") była niepodważalna, a państwo łamiące ją spotykało się z najpoważniejszymi konsekwencjami. Czas powszechnego lekceważenia i łamania umów międzynarodowych miał dopiero nadejść. Mogło się zdawać, że Niemcy zostały ucywilizowane.

Także z niemieckiej perspektywy lata 30-te XX wieku były czasem normalizacji stosunków - Rzesza odzyskiwała należne jej miejsce w świecie. Poprawił się klimat gospodarczy, Berlin odzyskał suwerenność nad niemieckim terytorium - Nadrenią, wojskowi zaś równouprawnienie w dziedzinie zbrojeń wojskowych, powietrznych i morskich. Wiosną 1938 roku udało się nawet doprowadzić do przyłączenia Austrii do Niemiec. Współcześnie Austriacy przedstawiają się jako pierwsze ofiary agresji Hitlera, a słowo "Anschluss" tłumaczą jako aneksję, jednak połączenie obu krajów było przede wszystkim marzeniem mieszkańców Wiednia i okolic. Lektura ówczesnej prasy - polskiej, angielskiej czy amerykańskiej - pokazuje, że niemal nikt nie uznawał tego za działania agresywne. Austria - państewko wokół Wiednia - nie była wówczas traktowana jako suwerenny kraj, spadkobierca monarchii habsburskiej, tylko jako jedna z niemieckich prowincji. Adolf Hitler był Austriakiem, tak samo jak Kant był Prusakiem, Goethe - Sasem, a Richard Strauss - Bawarczykiem. Austria dała Niemcom nie tylko takich ludzi, jak Adolf Hitler, Adolf Eichmann, Odilo Globocnik i Franz Kutchera, lecz także spuściznę w postaci konfliktu z Republiką Czechosłowacji. Przedmiotem sporu byli tzw. Niemcy sudeccy, których nazwa była niewłaściwa z dwóch powodów: mieszkali nie tylko w Sudetach i - przede wszystkim - byli oni Austriakami. Jednoczący niemieckie ziemie Adolf Hitler przedstawiał rządowi w Pradze coraz dalej idące żądania, dążąc do destabilizacji Republiki Czechosłowackiej. Jej prezydent - Edward Beneš - żądania te odrzucał, mając poparcie sojuszników i wierząc w potęgę czechosłowackich sił zbrojnych (jak badałem porównanie armii polskiej, czechosłowackiej i niemieckiej na wypadek konfliktu w roku 1938, to wyszło mi bezwzględnie, że co prawda Czesi mieli więcej artylerii ciężkiej, ale ich czołgi były w większości przestarzałe, podobnie jak lotnictwo. Poza tym opierali swoją strategię na planie defensywnym - tak jak Francuzi, czyli na umocnieniach sudeckich, jednocześnie maksymalnie dzieląc swoje siły. Niemcy zaś - skupiając uderzenie w jednym punkcie - byli w stanie przełamać te umocnienia i wejść w głąb Republiki Czechosłowackiej. Co wtedy zrobiliby Czesi? Co się zaś tyczy naszych uderzeń w rejonie Śląska {nie mówiąc już o Pomorzu i Prusach Wschodnich}, to aby rozwinąć skuteczną ofensywę, potrzebowaliśmy na to co najmniej tygodnia, a być może nawet dwóch. Problemem oczywiście byłyby niemieckie umocnienia na Pomorzu i różnych punktach Śląska, a ich zdobywanie mogłoby zająć mnóstwo czasu. Jednocześnie w tym samym czasie Niemcy byliby już zapewne w Pradze. Czesi mieli okropny, rachityczny i skazany na klęskę plan wojenny. Nic więc dziwnego że woleli się poddać niż walczyć 🤔).


OTO MAPKA JAK MOGŁABY WYGLĄDAĆ WOJNA, GDYBY WE WRZEŚNIU 1939 ROKU FRANCUZI RUSZYLI TYŁKI I REALNIE ZAATAKOWALI RZESZĘ. TYM SAMYM ODCIĄŻYLIBY NASZE SIŁY NA WSCHODZIE, KTÓRE MOGŁYBY  RÓWNIEŻ PRZEJŚĆ DO KONTROFENSYWY I TAKA WOJNA ZAPEWNE SKOŃCZYŁABY SIĘ NAJPÓŹNIEJ NA POCZĄTKU 1940 r.



Wiosenna mobilizacja wykazała, że armia Czechosłowacka jest silna jedynie na papierze. Brak było armat przeciwpancernych i przeciwlotniczych, eskadry bombowe "istniały", ale nie miały żadnych samolotów, dywizje szybkie - dziś nazwalibyśmy je zmechanizowanymi - nie zostały wyposażone w czołgi. Najważniejsze było jednak to, że połowę armii czechosłowackiej stanowili Słowacy, Niemcy, Węgrzy, Rusini i Polacy (to był też jeden z kluczowych argumentów, dla których we wrześniu 1939 r. przyjęliśmy taką, a nie inną taktykę wojenną, czyli rozlokowanie sił zbrojnych na granicach, a nie na linii wielkich rzek w centrum kraju. Przecież najważniejsze zakłady przemysłowe, centrum gospodarcze, naukowe i polityczne mieściło się właśnie w zachodnich i centralnych rejonach państwa, a wschód to były "kolonie", pełne "niepiśmiennego ruskiego chłopstwa". Potrzebowaliśmy więc czasu aby ewakuować najważniejsze fabryki i centra gospodarczo-naukowe na wschód {chociaż tam też nie było gdzie ich umieścić}, a było to możliwe tylko w przypadku wojny pozycyjnej, a nie blitzkriegu jaki zastosowali Niemcy. Oczywiście mogliśmy się bronić na linii wielkich rzek i na tak zwanym Przedmościu Rumuńskim, ale należy pamiętać że żeby się skutecznie bronić, trzeba mieć rezerwy, bo współczesne wojny wygrywa się rezerwami, a nie nawet najbardziej spektakularnymi zwycięskimi bitwami, które często przynoszą ogromne straty i nie ma czym później uzupełnić jednostek. Natomiast czym moglibyśmy uzupełniać nasze rezerwy w sytuacji takiej obrony, Ukraińcami, Białorusinami? Dlatego też potrzebowaliśmy czasu żeby - co tu nie mówić - najbardziej wartościowy element polski z zachodu ewakuować na wschód, a tego czasu było mniej niż zero - niestety).

Co więcej, zmieniło się także nastawienie Europejczyków do konfliktu niemiecko-czeskiego. Przez wiele lat europejska opinia publiczna była wrogo nastawiona do Niemców i sympatyzowała z - lub nie interesowała się - Czechosłowacją. W drugiej połowie lat 30-tych nastąpiła istotna zmiana: to Niemcy zyskały sympatię, a Czechosłowacja straciła zaufanie. Skąd te zmiany? Na przełomie 1934 i 1935 roku władze sowieckie wybrały - i ogłosiły to poprzez podporządkowany sobie Komintern - nową taktykę, polegającą na tworzeniu frontów ludowych. Partie komunistyczne w poszczególnych krajach miały wejść w - zabronione do tej pory - sojusze wyborcze z partiami socjaldemokratycznymi. Sowieci zdestabilizowali w ten sposób Europę Zachodnią, doprowadzając do wieloletniej wojny domowej w Hiszpanii. Ponieśli w niej klęskę, ale ponownie przypomnieli Europejczykom o agresywnej naturze komunizmu. Wobec tego zagrożenia istnienie silnych Niemiec, mogących go zwalczać, leżało w interesie prawicowej Europy. Paradoksalnie lewicowy program NSDAP miał wiele wspólnych elementów z postulatami europejskich socjalistów i postępowców, a polityczne i gospodarcze sukcesy socjalisty Hitlera przez wielu ludzi lewicy przyjmowane były z zadowoleniem. Postępowe społecznie i gospodarczo narodowosocjalistyczne Niemcy stały się państwem dużo bardziej sympatycznym niż kajzerowsko-junkrowskie Prusy. Z kolei agresywna polityka Moskwy - szczególnie interwencja w Hiszpanii - zaszkodziła Czechosłowacji. Współpraca polityczna i militarna pomiędzy Moskwą a Pragą - akceptowalna jeszcze w 1935 roku - osiągnęła w następnych latach tak wysoki poziom, że Czechosłowacja zaczęła być postrzegana jako niezatapialny sowiecki lotniskowiec zakotwiczony w sercu Europy. W świetle sowieckich "dokonań" w Hiszpanii rządy europejskie straciły sympatie do czeskich przyjaciół Stalina, a tym samym Republika Czechosłowacka straciła poparcie mocarstw (Czechom została tak naprawdę tylko Polska, której znów Beneš nie znosił i gotów był nawet poddać się Niemcom, niż zawrzeć z Polską układ polityczno-militarny, dający Czechosłowacji szansę przetrwania).




 Nic więc dziwnego, że jesienią 1938 roku, bez poparcia sojuszników, z wrogą sobie opinią publiczną Europy, z armią niegodną zaufania (chociaż nam się wciska kit, jaka to potężna była armia Czechosłowacka 🥴) - sytuacja Pragi była tak trudna, że prezydent Edward Beneš skłaniał się ku kapitulacji. Już latem wysłał do Berlina sygnały, że pogodzi się z utratą części terytoriów. Gdy w połowie września Niemcy sudeccy opanowali niewielkie skrawki czechosłowackiego terytorium, Beneš nie odważył się na siłowe przywrócenie tam władzy państwowej. Francuzi i Brytyjczycy namawiali go do oporu, ale prezydent Czechosłowacji wybrał kapitulację. 30 września 1938 roku przywódcy czterech europejskich państw podpisali w Monachium porozumienie, ale nie było ono - wbrew legendzie - zgodą na rozbiór Czechosłowacji, tylko technicznym "rozkładem jazdy", opisującym tempo i sposób przejmowania ziem przez Niemców. Praga skapitulowała, Benešia na stanowisku prezydenta zastąpił Emil Hacha, a sojusz z Francją został zerwany. Sporne ziemie przekazano III Rzeszy od której przyjęto gwarancje bezpieczeństwa. Warto zauważyć, że rząd w Pradze mógł w czasie kryzysu monachijskiego liczyć na pomoc Rzeczpospolitej - pomimo że przez poprzednie kilkanaście lat nie odpowiadał na wysuwane przez Polaków propozycje współpracy i aliansu. Badania Marka Piotra Deszczyńskiego - opublikowane w książce "Ostatni egzamin. Wojsko Polskie wobec kryzysu czechosłowackiego" - udowodniły, że we wrześniu 1938 roku Wojsko Polskie szykowało się do zaatakowania III Rzeszy w obronie Czechosłowacji i dopiero po kapitulacji Pragi Warszawa zażądała zwrotu Zaolzia.

Warto poświęcić chwilę, aby zastanowić się, czy wydarzenia z jesieni 1938 roku były dla Rzeczypospolitej niekorzystne, czy też korzystne. Z perspektywy II wojny światowej, jako walki z "niemieckim, faszystowskim najeźdźcom" osłabienie Czechosłowacji może wydawać się błędem. Ale przecież II wojna światowa nie była wojną, w której agresorem byli jedni Niemcy, przede wszystkim jednak we wrześniu 1938 roku nikt nie mógł takiej wojny przewidzieć (polskie założenia wojenne też wyglądały zupełnie inaczej przed wojną, gdy więc marszałek Rydz-Śmigły zobaczył po pierwszych dniach września jak ta wojna wygląda, całkowicie zmienił swoje plany - było już jednak na to za późno). Nawet jeśli w Warszawie byli tacy, którzy zauważali nadchodzące ze strony III Rzeszy niebezpieczeństwo (w 1934 r. Marszałek Józef Piłsudski zebrał wielu polskich oficerów i zadał im zagadkę intelektualną, która brzmiała: "Które z państw: Niemcy czy Związek Sowiecki w najbliższych latach będą stanowić największe zagrożenie dla Polski?" Mieli czas na przemyślenia i odpowiedź kilka dni. Większość z nich odpowiedziała że największe zagrożenie stanowią Niemcy, gdyż na wschodzie to właśnie terytorium jest naszym zabezpieczeniem, innymi słowy mamy tam gdzie się wycofać, żeby przegrupować swoje siły i uderzyć ponownie, a na zachodzie nie ma takiej możliwości, tutaj bowiem centrum obrony musi stanowić linia wielkich rzek. Tym bardziej że w ogóle centrum naszego kraju znajduje się na zachodzie, a nie na wschodzie. Jedynie płk. Józef Beck i późniejszy marszałek Edward Rydz-Śmigły stwierdzili, że największe zagrożenie stanowi Związek Sowiecki, podobnie myślał Józef Piłsudski, który jednocześnie zdawał sobie sprawę z trudności obrony naszej zachodniej granicy, ironicznie powtarzając że tam znajdują się "pagórki, pofałdowania i wypukłości" mając na myśli pofałdowany przebieg naszej zachodniej granicy), to doskonale zdawali sobie również sprawę, że wciąż istniało zagrożenie ze strony Związku Sowieckiego. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wątpił, że Czechosłowacja wzięłaby udział w sowieckiej agresji na Polskę, bo przecież Czesi występowali militarnie przeciwko Rzeczpospolitej za każdym razem, gdy tylko Polska walczyła na wschodzie (w roku 1919 i w roku 1920, nie wspominając także o tym, że Praga wspierała terrorystów ukraińskich). Rząd Czechosłowacji wielokrotnie odrzucał polskie propozycje zawiązania sojuszu (w Pradze sądzono bowiem, że to Polska będzie pierwszą ofiarą agresji niemieckiej, a być może również i sowieckiej - nie ma więc sensu wchodzić z Polakami w sojusz. Jakże się pomylili, gdy to oni stali się pierwszą ofiarą Niemców), mimo że w zamian Warszawa godziła się na utratę Zaolzia (dawnego Księstwa Cieszyńskiego, które w ponad 80% zasiedlone było przez Polaków). Z perspektywy Warszawy układ monachijski znacznie zwiększał bezpieczeństwo państwa, eliminował bowiem ryzyko zadania przez Czechosłowację ciosu w plecy Wojsku Polskiemu, gdyby przyszło mu walczyć z rosyjską agresją.


EDWARD BENEŠ



CDN.

WIELKA TRWOGA - Cz. III

CZYLI WOJNY GRECKO-PERSKIE,
WIDZIANE OCZYMA 
NIE TYLKO ZWYCIĘSKICH
ATEŃCZYKÓW I SPARTAN, 
LECZ RÓWNIEŻ INNYCH HELLENÓW 
Z ZAGROŻONYCH PRZEZ PERSÓW 
WYSP I MIAST





Ο φόβος των Περσών
Cz. III






PRIENNE
UPADEK i ODNOWA
(545 r. p.n.e.)


Po zdradzie i ucieczce do Kyme Paktyesa (o czym było w poprzedniej części), "Wielki Król Anszanu" (jak tytułowali się pierwotnie władcy Persji) Cyrus, postanowił przykładnie ukarać wszystkie małoazjatyckie greckie polis, tak, aby już nigdy więcej nikt nie ośmielił się udzielić pomocy jakiemukolwiek buntownikowi. Wyrok został wydany, a osamotnieni małoazjatyccy Grecy w konfrontacji z ówczesną potęgą Persów i Medów byli na przegranej pozycji i mogli z ich strony spodziewać się wszystkiego najgorszego. Miasto Prienne - należące do tzw.: Dodekapolis (czyli związku 10 miast i dwóch wysp) stało wówczas w awangardzie anty-perskich knowań. Co prawda Bias z Prienne radził Grekom w Świątyni Posejdona w Panionion zbiorową emigrację na słabo zaludnioną Sardynię, ale jego pomysł nie spodobał się przedstawicielom innych polis (wsparli go jedynie Fokejczycy i Tejczycy). Zamiar ewakuacji ludności zagrożonych miast nie podobał się, ponieważ - abstrahując całkowicie od całkiem realnego zagrożenia zniszczenia miasta i wzięcia mieszkańców do perskiej niewoli - to jednak los politycznego uchodźcy nie był w greckim świecie niczym przyjemnym. Nie tylko że trzeba było zmagać się z głodem i przeciwnościami natury, to jeszcze najczęściej tacy ludzie budzili u innych odrazę połączoną z obawą, a nie litość. Zresztą trudno się dziwić, tym bardziej gdy duża grupa uchodźców z jakiegoś miasta przemierzała tereny, gdzie miejscowa ludność była w mniejszości - wówczas można było obawiać się wielu niedogodności, łącznie z zakazem wstępu na teren takiego polis. Był to bowiem akt samoobrony ze strony lokalnych ludów, gdyż zdarzały się sytuacje, że miejscowi - przyjmując wcześniej serdecznie uchodźców - sami zostawali pozbawieni swego państwa (taka sytuacja miała miejsce np. ok. 700 r. p.n.e. gdy część Kolofończyków została wygnana ze swojego miasta na skutek walk wewnętrznych, wówczas udali się oni w dużej liczbie na północ, do Smyrny - oba miasta znajdowały się w Jonii, choć mieszkańcy Smyrny byli Eolami - gdzie też zostali przyjęci z gościnnością. Ale ponieważ była ich spora liczba, a Smyrneńczycy właśnie odbywali święto ku czci Dionizosa i z tego powodu opuścili swoje miasto by świętować poza jego obrębem, pozostali wewnątrz Kolofończycy... po prostu zamknęli bramy i nie chcieli wpuścić z powrotem powracających mieszkańców. Ci musieli potem apelować do innych Eolów z prośbą o pomoc, ale swego miasta już nie odzyskali - Kolofończycy oddali im jedynie ich ruchomy dobytek, ale w zamian pozostawili sobie przebywające wraz z nimi w mieście żony, córki i niewolników poprzednich mieszkańców).

Los tułacza nie był więc miły i zewsząd groziło niebezpieczeństwo (wzgardy okolicznych ludów, czasem ataki z ich strony, a przede wszystkim dochodziła do tego codzienna walka o przeżycie dla całej zbiegłej społeczności i konieczność utrzymania się w jedności, żeby zbytnio się nie dzielić). Co prawda uchodźcy mogli powoływać się na "święte prawo gościnności" (tzw.: "prawo błagalników") podtrzymywane powagą bogów - Zeusa Kseniosa, Apollona i Ateny Kseni, które zapewniało "błagalnikom" bezpieczne przejście nawet przez tereny dotąd wrogie wobec owych uciekinierów - to w praktyce jednak wyglądało to zupełnie inaczej (każde z polis indywidualnie decydowało o zasadzie gościnności i przyznawało, lub zabraniało uchodźcom prawa przejścia przez swoje terytorium). W każdym razie, nawet jeśli dane polis zapewniło im proksenię (ochronę i opiekę) to i tak los wygnańców nie był wesoły, gdyż nie mogli oni nigdy czuć się tam do końca bezpiecznie (Persja mogła przecież w każdej chwili zażądać wydania zbiegów, grożąc w przypadku odmowy najazdem na polis, które takiej ochrony udzieliło, a poza tym dzieci wygnańców musiały uczyć się tych praw, które obowiązywały w państwie przyjmującym, zatracając tym samym pojęcie wspólnotowej jedności z dawnym miastem i swymi przodkami). Dlatego też los uchodźców nie był przyjemny (greccy dziejopisi są pod tym względem zgodni - los uciekiniera, to los nieszczęśnika, a ucieczka z dawnego miasta zawsze była traktowana jako powszechne nieszczęście). Nic więc dziwnego, że dziewięć pozostałych miast Dodekapolis sprzeciwiło się planom Briasa powszechnej ewakuacji i odpłynięcia w stronę Sardynii (na której wybrzeżu już istniały poszczególne fenickie oraz kartagińskie kolonie, zaś górzysty środek wyspy zamieszkiwał bitny i dość barbarzyński lud Sardów, z którymi znacznie później nawet Rzymianie mieli duży kłopot, a ujarzmienie Sardynii - od czasu, gdy w 238 r. p.n.e. wymusili na Kartaginie oddanie tej wyspy wraz z Korsyką {237 r. p.n.e.} - zajęło im łącznie kilkadziesiąt kolejnych lat). Każde z polis na małoazjatyckim wybrzeżu Jonii oczekiwało więc teraz indywidualnie ataku Persów.




Prienne - podobnie jak i inne miasta - szykowało się do obrony, ulepszano więc mury, szkolono hoplitów, budowano okręty - na niewiele się to jednak wszystko przydało. Gdy pod miasto podszedł - wysłany wraz z Tabalosem - Med o imieniu Mazares i przystąpił do ataku, pomimo odwagi i poświęcenia obrońców (którzy przecież walczyli w obronie swego prawa do życia i przetrwania - a jak wiadomo, dla Greków lepiej było polec w walce, niż wieść los tułacza lub niewolnika) miasto zostało zdobyte (gdy już było widać że mury miejskie nie wytrzymają ataku i Persowie wdarli się do miasta, część mieszkańców ruszyło do portu, aby dostać się na okręty które stały przy brzegu i tym samym uciec stąd, unikając śmierci lub niewoli. Ale Persowie byli szybsi i większość statków nie odbiła nawet od brzegu gdy została podpalona, choć niewielkiej części ludności na kilku dosłownie statkach udało się w porę uciec i odpłynąć zanim Persowie podłożyli w porcie ogień). Ludność zdobytego miasta (głównie kobiety, dzieci i dotychczasowi niewolnicy) została zamieniona w niewolników i deportowana do Persji. Ale to nie koniec historii miasta Prienne oraz jego mieszkańców, gdyż samo polis nie zostało zniszczone przez Persów (nie wiadomo czy Tabalos pragnął je z jakichś powodów oszczędzić, czy też takie polecenie otrzymał do króla Cyrusa). Co ciekawe, ci, spośród mieszkańców, którym udało się zbiec i tym samym uniknąć śmierci lub niewoli, nie zamierzali jednak szukać szczęścia na innych, nieznanych sobie ziemiach, a postanowili... dogadać się z Persami, aby ci pozwolili im wrócić do miasta. Nie wiadomo jakie dokładnie warunki przyjęto, ale ostatecznie Persowie wyrazili zgodę na ponowne osiedlenie się zbiegów w Prienne, choć miasto to już całkowicie miało zostać uzależnione od "Króla Królów". Tamtejsi Grecy zapewne zostali pozbawieni prawa nie tylko do niezależnego bytu w kwestii polityki zagranicznej i musieli płacić wysoką daninę, ale również zostali też pozbawieni wpływu na wybór własnego rządu i prowadzenie suwerennej polityki wewnętrznej (to tłumaczy, dlaczego Prienne tak się zaangażowało w późniejsze anytperskie powstanie Jonów z lat 499-494 p.n.e., wystawiając do walki 12 okrętów wojennych i nieznaną liczbę hoplitów). Miasto jednak przetrwało choć cała równina Meandra (na której Prienne leżało) została przez Persów spustoszona 



FOKAJA
UCIECZKA-HAŃBA-ZEMSTA
(545 r. p.n.e.)




Zupełnie inaczej niż mieszkańcy Prienne, postąpili w chwili niebezpieczeństwa Fokejczycy, zasiedlający dość duże i bogate jońskie miasto na granicy z Eolią i nieopodal wysp Arginuzy. Ci bowiem podjęli decyzję o ostatecznym opuszczeniu swojego polis i szukaniu ratunku w emigracji na wyspach Arginuzy. Pewnym problemem był fakt, iż nie uzyskano na to pozwolenia od Chiotów, którym wyspy te podlegały, ale, ponieważ Chios również należała do związku miast Dodekapolis, przeto spodziewano się ostatecznie uzyskania takiego zezwolenia. Być może zamierzano jeszcze kiedyś powrócić do miasta, ale zapewne na samym początku owego planu przesiedlenia, zakładano stałe już przeniesienie się na wyspy Arginuzy. Gdy więc pod mury Fokai przybył następca Mazaresa (który zmarł wkrótce po zdobyciu Prienne) - Harpagos (również Med), mieszkańcy poprosili go o jeden dzień zwłoki, celem rozpatrzenia jego "propozycji" (która polegała na żądaniu zburzenia części murów miejskich i wyznaczenia jednego domu na rezydencję "Króla Królów"), a w tym czasie (nocą) zapakowali się na okręty i odpłynęli, pozostawiając miasto na pastwę Persów. Dotarli tak na Chios, proponując tamtejszym władzom odkupienie od nich wysp Arginuzy, ale takiej zgody nie uzyskali (Chios i Samos były w znacznie lepszej sytuacji niż pozostałe małoazjatyckie polis, gdyż z racji faktu granicy morskiej i oddalenia od brzegu - a Persowie nie mieli jeszcze wówczas floty - mogli liczyć, że uda im się ostatecznie zachować niezależność i zapewnić sobie bezpieczeństwo). Upadek planu Fokejczyków był dla nich prawdziwą katastrofą, jako że nie wiedzieli oni dokąd mogliby teraz popłynąć aby się osiedlić i nie narazić na niebezpieczeństwo miejscowych ludów. Powstał ferment, część (głównie młodych) mężczyzn, zarzuciła radzie miejskiej tchórzostwo, przez które okryli się oni hańbą, uciekając w nieznane przed Persami. Postanowiono więc wrócić do opanowanego przez Harpagosa miasta. Nocą podpłynęli Fokejczycy pod nabrzeże portowe i po cichu wyładowali się na brzeg, mordując perskie straże. Jeszcze tej samej nocy, dzięki elementowi zaskoczenia, udało się Fokejczykom odzyskać ich polis (wymordowali cały perski garnizon, który zwycięski Harpagos pozostawił na miejscu). 




Dokonali więc zemsty na Persach, ale było oczywiste, że po czymś takim nie mogą już pozostać bezpieczni i jednak muszą uciekać. Persowie przecież szybko mogli wrócić i zgotować miastu straszny los. Ale znów nie było pomiędzy Fokejczykami zgody w tym temacie. Pozostać chcieli młodzi mężczyźni, którzy rwali się do dalszej walki, a odpływać i ratować dobytek ci spośród mieszkańców, którzy mieli zbyt wiele do stracenia (Strabon pisze, że uciekać chcieli głównie miejscowi bogacze). Ich przywódcą był niejaki Kreontiades. Grupa ta odpłynęła na Zachód, do założonej dwadzieścia lat wcześniej (przez Fokejczyków) Alalii na Korsyce (swoją drogą tam również długo miejsca nie zagrzali, gdyż już dziesięć lat później, w 535 r. p.n.e. po klęsce w morskiej bitwie z Etruskami i Kartagińczykami pod Alalią, Grecy znów musieli stamtąd uciekać). Natomiast pozostali w mieście Fokejczycy, szykowali się do obrony i oczekiwali ponownego nadejścia Persów. Co ciekawe... ci jednak nie przyszli, gdyż Harpagos był w tym czasie zajęty zdobywaniem innych polis, więc dało to mieszkańcom Fokai nadzieję, że za cenę opłacenia się Persom, uda im się utrzymać miasto dla siebie. Harpagos nie mógł być zadowolony z wymordowania jego garnizonu w Fokai, ale (źródła na ten temat milczą) zapewne zgodził się na wyznaczenie Fokejczykom corocznej daniny i uznania przez nich zwierzchności Cyrusa, jako króla. Miasto przetrwało.  





TEOS
UCIECZKA I NOWE ŻYCIE
(545 r. p.n.e.)


Ratować się ucieczką przed Persami - podobnie jak uczynili to mieszkańcy Fokei - postanowili również Tejczycy. Gdy więc Harpagos podszedł pod mury ich miasta, ci wsiedli na swe okręty i odpłynęli ku wybrzeżom Tracji, do miasta o nazwie Abdera (założonego jeszcze w VII wieku p.n.e. właśnie przez kolonistów z Teos). Mieszkańcy miasta twierdzili, że Abderę założył niegdyś Herakles, dla upamiętnienia swego przyjaciela - Abderosa, który właśnie w Tracji został pożarty przez konie Diomedesa (niektórzy twierdzili też, że miasto założyła Abdera, siostra owego Diomedesa). Miasto wydało wielu wybitnych przedstawicieli, jak choćby Demokryta (Demokryt "z Abwery" 😉) najwszechstronniejszego uczonego starożytności przed Arystotelesem (pisywał o etyce, poezji, medycynie, technice, rolnictwie, malarstwie i sztuce wojennej, zwano go również na przemian: "Śmiejącym się" - Gelasios - gdyż często żartował, "Mądrością" - Sophia, lub po prostu Abderytą. Żył w latach ok. 460 - 370 r. p.n.e.), Protagorasa (zwanego "Wielkim Sofistą", żył w latach ok. 480 - 410 r. p.n.e.), Anaksarchosa (ucznia Demokryta i przyjaciela Aleksandra Wielkiego, żył w latach ok. 380 - 320 r. p.n.e.), Hekataiosa (historyka, żył IV/III wiek p.n.e.). Abderyci jednak znani byli przede wszystkim ze swego szyderczego śmiechu (stąd Demokryt zwany był "śmiejącym się"), który niestety powodował, iż uchodzili oni (szczególnie wśród okolicznych Traków) po prostu za głupców, a Abdera miała taką samą opinię - "miasta głupców", jaką późniejsza literatura stworzyła na przykładzie choćby polskiego Pacanowa (Koziołek Matołek - rysunkowa postać Kornela Makuszyńskiego z 1932 r., który właśnie pragnął dojść do Pacanowa, aby tam zostać dobrze podkutym, jako że usłyszał że w Pacanowie kozy kują, a po drodze miał wiele przygód,  trafił nawet do Afryki, gdzie czarnoskórzy ludożercy gotowali go w kotle), niemieckiego Schildburga (którego to mieszkańcy uchodzą również jako przedmiot kpin i anegdot już od 1598 r. i ukazania się pracy von Schönberga pt.: "Die Schildbürger") czy chociażby angielskiego Gotham (nie mylić z miastem Batmana 😀) w hrabstwie Nottingham, którego opinia "miasta głupców" sięga początku XIII wieku i czasów panowania króla Jana bez Ziemi.


ABDERA ZNAJDUJE SIĘ NA WSCHÓD OD WYSPY TAZOS, 
W PÓŁNOCNEJ CZĘŚCI MORZA EGEJSKIEGO



Po opuszczeniu Teos przez jego mieszkańców, Persowie (w przeciwieństwie do Prienne czy Fokai) w dużej części miasto spalili (jednak nie całkiem, o czym świadczy choćby fakt, iż pozwolili oni pozostać w Teos niewielkiej liczbie tych, którzy woleli zostać w rodzinnym grodzie i nie odpłynęli z innymi współrodakami do Abdery). Potomkowie uciekinierów z Teos powrócą potem z Abdery do miasta ich przodków (po roku 479 p.n.e.), po ostatecznej klęsce Persów w bitwie pod Platejami i Mykale. Warto jeszcze dodać że ci, którzy odpłynęli do Abdery, potem podzielili się jeszcze i część z nich założyła miasto Fanagorię nad Morzem Czarnym (na wybrzeżu Kaukazu, nieopodal Krymu), a część Hermonassę (oba miasta weszły potem w skład Królestwa Bosporańskiego)



INNE MIASTA JONII
KAPITULACJA I HAŃBA
(545 r. p.n.e.)




Inne miasta Jonii i Eolii, jak Kyme (które udzieliło schronienia Paktyesowi), Myrina, Grynium, Larisa, Kolofon, Lebedos, Klazomenaj, Erytrea, Antandros, Hamaxitos i Efez (Milet bowiem, już wcześniej otrzymał od Persów specjalne prawa - o czym pisałem w poprzedniej części) albo haniebnie kapitulowały (przyjmując perskie warunki, a tym samym ocalając życie swych mieszkańców), albo też upadały jeden po drugim w walce. Te, które się broniły, były z reguły niszczone a ludność (głównie kobiety i dzieci) uprowadzana w niewolę, te zaś, które się poddawały - mogły przetrwać, ale jedynie uznając nad sobą zwierzchnictwo "Króla Królów". Co było lepsze? żyć w hańbie i poniżeniu, czy umrzeć w walce jako wolny człowiek? Trudno powiedzieć, gdyż żadna alternatywa nie była tu dobra (oczywiście piszę tutaj z punktu widzenia naszej ludzkiej mentalności), ale warto pamiętać słowa garbatego niewolnika i autora poczytnych bajek dla dzieci, na których potem wzorowało się wielu współczesnych autorów opowiadań - Ezopa, który zapytany przez mieszkańców Samos czy mają poddać się Persom, czy też walczyć z nimi o swą wolność - odrzekł: "Droga wolności uciążliwa jest zrazu i stroma, ale im dalej, tym lżejsza się staje; droga niewoli przeciwnie, z początku bywa gładka i przyjemna, ale w dalszym ciągu staje się ciernista i ciężka". Samijczycy wybrali wolność, a Persowie - jeszcze wówczas nie mając floty - nie mogli im realnie zagrozić (podobnie jak i Chiotom czy Lesbijczykom). 




W kolejnych częściach przejdę do jońskiego, antyperskiego powstania Arystagorasa i niewątpliwych strat (ucieczek oraz zniewoleń) jakie wówczas dotknęły greckie małoazjatyckie polis, przy (prawie) całkowitej jeszcze bierności Greków z kontynentu, którzy wkrótce potem również mieli poznać czym jest strach przed Persami. 




CDN.

WALKIRIA - CZYLI DLACZEGO HITLER ZDOBYŁ WŁADZĘ W NIEMCZECH? - Cz. II

CZYLI CO SPOWODOWAŁO ŻE REPUBLIKA WEIMARSKA ZMIENIŁA SIĘ W III RZESZĘ? PLANY I MARZENIA  Cz. I " GDY WYBUCHNIE WOJNA, NIE DA SIĘ PRZEWI...