WYŚWIETLENIA

17 września 2025

MOGLIŚMY TO WYGRAĆ! - Cz. V

CZYLI, CZY RZECZYWIŚCIE WOJNA ROKU 
1939 BYŁA Z GÓRY SKAZANA NA KLĘSKĘ?





SOWIECI NIE WCHODZĄ 
(TYMOTEUSZ PAWŁOWSKI)






DLACZEGO DOSZŁO DO WOJNY? 
Cz. II





Zmniejszenie niebezpieczeństwa że strony ZSRS zostało okupione niewielkim pogorszeniem polskiej pozycji wobec Niemców. Dopóki Czechosłowacja była nieżyczliwa wobec III Rzeszy, Wehrmacht nie mógł wyprowadzić głównego uderzenia na Warszawę ze Śląska, narażonego na ewentualne uderzenie armii czechosłowackiej. Możliwości zamiany Śląska w niemiecki place d'armes Polacy nie mogli zapobiec, udało się natomiast przygotować do ewentualnego militarnego wykorzystania Słowacji przez Niemców. Wyzwalając Zaolzie i przejmując wkrótce potem Czadczyznę, Polacy przerwali linie kolejowe biegnące na wschód Słowacji i na Zakarpacie. Następnie wspólnie z Węgrami rozpoczęli operacje dywersyjne opatrzone kryptonimem "Łom". Mimo że nie przyniosły błyskawicznego sukcesu, sprawiły jednak, że druga linia kolejowa biegnąca na wschód Słowacji i Zakarpacie została opanowana przez Węgrów. Gdy się patrzy na mapę, może się wydawać, że późniejsze - z marca 1939 roku - podporządkowanie Słowacji III Rzeszy doprowadziło do "głębokiego oskrzydlenia Rzeczypospolitej od południa" i do znacznego osłabienia polskiego potencjału obronnego, nie jest to jednak prawdą. W planowaniu działań militarnych nie liczy się długość wspólnej granicy, a jedynie dostępność linii kolejowych, a te były w rękach Polaków i Węgrów. W rękach Niemców, Słowaków, Czechów - właściciele zmieniali się kilkukrotnie w ciągu roku - pozostała tylko jedna linia kolejowa, a na takiej kruchej podstawie nie można planować działań zbrojnych.

Dla Czechów umowa monachijska okazała się prawdziwym szokiem. Władze państwowe przekonywały ich obywateli, że są jedynym demokratycznym państwem w Europie Środkowej, że ich armia jest potężna, bitna i dobrze wyposażona; że fortyfikacje - na które płacili olbrzymie podatki - nie mają w sobie równych, a zresztą Praga prowadzi rozsądną politykę zagraniczną: ma przyjaciół wśród mocarstw i gardzi słabszymi. Wszystko to okazało się kłamstwem. Czechosłowacja nie stosowała zasad demokratycznych wobec mniejszości narodowych, w wywołanym przez to konflikcie nie mogła liczyć na własną armię, a fortyfikacje okazały się bezużyteczne. Polityka zagraniczna okazała się katastrofą - pogardzani do niedawna zachodni sąsiedzi urośli w siłę, a kontakty z państwem Stalina zamiast pomocy przyniosły niechęć Europy. Czesi poczuli się zdradzeni - przede wszystkim przez swojego prezydenta, który szybko opuścił kraj. W kolejnych latach niechęć do Benešia została przekierowana - postarali się o to zarówno propagandyści "beneszowcy", jak i komunistyczni - w niechęć do Zachodu (charakterystyczne jest to - chociażby ze względu na pytanie przeciwko komu wymierzony był alians Moskwy i Pragi - że nie zwraca się uwagi na niewypełnienie zobowiązań sojuszniczych przez Moskwę, a jedynie przez Francję i Wielką Brytanię, która notabene sojusznikiem Czechosłowacji nie była!). Wydarzenia jesieni 1938 roku powszechnie określa się więc w Czechach jako: "zrada Zapadu", "Mnichovska zrada", czy też "zrada spojencü" (zdrada sojuszników). W rzeczywistości właśnie sojusznicy mogli czuć się zdradzeni przez Pragę. Nie chodzi nawet o to, że państwo to prowadziło awanturniczą - stojącą na granicy bolszewizmu - politykę wewnętrzną i zagraniczną, ale o to, że nie miało dość sił, żeby ponieść jej konsekwencje.




Kapitulacja Czechosłowacji oznaczała utratę kontroli nad czeskim przemysłem zbrojeniowym, w który Francuzi wpompowali olbrzymią ilość pieniędzy oraz technicznego know-how. Niemcy nie tylko dostali fabryki produkujące doskonałe uzbrojenie, ale mieli możliwość zapoznania się z najnowszymi francuskimi technologiami (i brytyjskimi - to huty czeskie produkowały płyty pancerne dla najnowszych okrętów liniowych Royal Navy). Co więcej, sojusznicy Francji - m.in. Jugosławia i Rumunia - miały armie uzbrojone głównie w sprzęt produkowany na terenie Czech - na terenie kontrolowanym przez Niemców. Bardzo często historykom umyka fakt, że kapitulując przed niemieckim dyktatorem, to właśnie Czechosłowacja zdradziła swoich aliantów (a nie na odwrót). Nie tylko zerwała wszystkie dotychczasowe układy sojusznicze, ale związała się z Hitlerem. Przyjęła bowiem od III Rzeszy gwarancje bezpieczeństwa. Oznaczało to faktyczne powstanie sojuszu wojskowego pomiędzy Pragą a Berlinem - tak samo jak późniejsze przyjęcie przez Polskę gwarancji brytyjskich oznaczało sojusz Warszawy i Londynu. Stanięcie po stronie Berlina armii czechosłowackiej (...) wymusiło na Francuzach i Brytyjczykach rozbudowę ich własnych sił zbrojnych. Niemieckie zwycięstwo na konferencji w Monachium - pomimo okazywania entuzjazmu przez zachodnich polityków - zostało odebrane w Paryżu i Londynie jako bardzo wyraźny sygnał alarmowy. Do września 1938 roku III Rzesza była cenionym członkiem europejskiej społeczności. Może nie najbardziej godnym, ale znów nie tak najgorszym - w końcu obozy koncentracyjne wymyślili Brytyjczycy (w czasie wojny z holenderskimi Afrykanerami zasiedlającymi państwa południowej Afryki: Transwal i Oranię w latach 1899-1902), rasistowskie prawodawstwo zostało zniesione w Stanach Zjednoczonych dopiero w 1965 roku, a krwawe walki o władzę zdarzały się i w kulturalnej Francji (podczas "kryzysu 6 lutego" w 1934 roku na ulicach Paryża zginęło 17 osób, a 2329 było rannych). To konferencja w Monachium - i następująca wkrótce po tym noc kryształowa - udowodniły, że Niemcy nie zamierzają spocząć na laurach i usatysfakcjonować się dotychczasowymi sukcesami, ale występują przeciwko porządkowi europejskiemu.

I Brytyjczycy, i Francuzi zaczęli działać. Neville Chamberlain mógł krzyczeć do tłumów: "Przywiozłem wam pokój na miarę naszych czasów", ale gdy zasiadł tylko w fotelu premiera, jego główną troską były zbrojenia. Wielka Brytania rozpoczęła rozbudowę sił lądowych o ponad 20 dywizji, zainicjowała rozbudowę floty i lotnictwa (wciąż kiepsko to wyglądało we wrześniu roku 1939, można powiedzieć że Brytyjczycy uważali, że co najmniej do końca roku 1940 - a w zasadzie do 1941 - będą dopiero gotowi do realnego użycia swoich sił zbrojnych w tej wojnie). Francuzi czynili podobnie - być może nawet nieco jawniej, bo samoloty bojowe zamawiali za granicą. I choć większość kontraktów zgarnęły wytwórnie amerykańskie, to samoloty dla Francji produkowali też Belgowie i Holendrzy. Zapytania ofertowe wysyłano nawet do Związku Sowieckiego - ten nie dysponował jednak nowoczesnymi samolotami (trzeba też powiedzieć że ogromną rolę w ponownym uzbrojeniu zarówno III Rzeszy jak i Związku Sowieckiego odegrały Stany Zjednoczone. Amerykańscy inżynierowie modernizowali Związek Sowiecki w latach 30-tych, unowocześnili też Armię Czerwoną. Jedynie sowieckie lotnictwo - a szczególnie marynarka wojenna - została przez Amerykanów pominięta i trudno się temu dziwić. W końcu oni doskonale wiedzieli że zmodernizowany sprzęt - w tym silna flota wojenna - zostanie wcześniej czy później wykorzystana przeciwko nim samym. W czasie II Wojny Światowej sowieckie lotnictwo było bardzo mało skuteczne, a jeszcze mniej skuteczna była sowiecka marynarka wojenna - która przez większość wojny pozostawała w portach. Natomiast wojnę wygrała Armia Czerwona stworzona przez Amerykanów. Należy też dodać że amerykańskie banki również finansowały modernizację Wojska Polskiego, aczkolwiek w porównaniu z tym co dano Niemcom, to była prawdziwa kropla w morzu, a stosunek ten można przedstawić co najmniej jako 20-1). W gruncie rzeczy oznaczało to obniżenie pozycji Moskwy - i to nie tylko ze względu na zapóźnienia techniczne. Po klęsce w Hiszpanii, po porażkach na Dalekim Wschodzie, po bankructwie idei frontów ludowych, po wielkiej czystce, po wymordowaniu kadry dowódczej, po upadku Czechosłowacji - Związek Sowiecki przestawał być odbierany jako jasne i oczywiste zagrożenie. A to oznaczało, że antybolszewickie Niemcy nie są potrzebne Europie. Dyplomatyczna hossa Berlina się skończyła. 






Co więcej, gorączkowe zbrojenia Francuzów i Brytyjczyków były tajemnicą poliszynela. Doskonale zdawali sobie z nich sprawę Niemcy. Niestety, rozumieli je w sposób paranoidalny - nie widzieli w nich reakcji na niemieckie poczynania, a akcję wymierzoną w III Rzeszę. Co gorsza, władzę w Berlinie sprawowali ludzie niewykształceni, niewykwalifikowani, niedoświadczeni i niezrównoważeni emocjonalnie. Brak kompetencji niemieckich decydentów wynikał z wielu czynników. Przede wszystkim z partyjnego charakteru państwa, przestrzegania zasady wodzowskiej oraz postanowień układu wersalskiego. Urzędnicy państwowi awansowali nie ze względu na kwalifikacje, ale ze względu na poparcie partii, a w skrajnych przypadkach byli zastępowani przez funkcjonariuszy partyjnych (albo nawet partyjnych sponsorów - jak to miało miejsce w wypadku zastąpienia po konferencji monachijskiej ministra spraw zagranicznych od roku 1932 Konstantina von Neuratha przez Joachima von Ribbentropa - handlarza win i mecenasa partii nazistowskiej, wynagrodzonego w 1935 roku stanowiskiem ambasadora w Londynie). Istotne jest również i to, że większość polityków i urzędników III Rzeszy była ludźmi młodymi - nie tylko pozbawionymi edukacji i doświadczenia, lecz także niecierpliwymi. Chcieli sukcesów i chcieli ich natychmiast. Równie niewykształcone i niedoświadczone były kadry wojskowe. Dowódcy alianccy - dla przykładu Edmund Ironside, Maurice Gamelain i Edward Śmigły-Rydz - szlify generalskie otrzymali w czasach wielkiej wojny. Dowódcy niemieccy byli zaś w czasie tamtej wojny oficerami młodszymi, rzadko majorami. Po traktacie wersalskim przez długie 15 lat nie mogli zdobywać doświadczenia sztabowego, rozwijać zdolności przywódczych czy nawet poznawać problemów dowodzenia wielkimi jednostkami - nie w armii, której liczebność ograniczono do 7 dywizji. Gdy natomiast odbudowano niemiecki sztab generalny, młodym niemieckim generałom nie miał kto przekazywać doświadczeń i wiedzy: większość sztabowców z czasów wielkiej wojny straciła - w czasie wymuszonego rozbratu z wojskiem - kontakt z nowoczesną wiedzą wojskową. 

Najważniejszym czynnikiem był jednak Adolf Hitler. Wiązało się to z pruskim umiłowaniem dyscypliny i ścisłym przestrzeganiem führerprinzip - zasady wodzostwa, polegającej na bezwzględnym podporządkowaniu się poleceniom przełożonych, przekonaniem o ich nieomylności, oraz niemal religijnym kulcie przywódcy (to wszystko prawda, ale należy pamiętać że już Wehrmacht w 1939 roku przyjął zasadę, że w przypadku śmierci wyższego dowódcy, każdy żołnierz szczebel niżej wie co ma dalej robić i nie musi automatycznie pytać się o zdanie przełożonych w sytuacji braku z nimi kontaktu lub konieczności podjęcia szybkich decyzji. Niestety w Wojsku Polskim zasada była jednak bardziej wodzowska, a mniej skierowana na innowacyjność szybkim podejmowaniu decyzji w przypadku utraty dowództwa). Gdyby jeszcze "wódz" wyróżniał się na tle swoich podkomendnych... Niestety dla Europy - a przede wszystkim dla Niemców - Adolf Hitler był niewykształcony, jego kwalifikacje dotyczące dyplomacji były mizerne, odpowiednie dla pięcioletniego jedynie doświadczenia, które zdobył od 1933 roku. Był osobą bardzo emocjonalną, wprost irracjonalną. Co gorsza, odniósł właśnie pasmo sukcesów - więc czuł się niezwyciężony, a żaden z doświadczonych dyplomatów nie miał wystarczającego prestiżu - czy może odwagi - żeby wyjaśnić mu oczywistą prawdę: europejskie mocarstwo osiągające sukcesy zraża do siebie inne mocarstwa...

Czy dałoby się uniknąć wojny, gdyby Hitler spasował w tej licytacji i wybrał politykę obłaskawienia swoich sąsiadów zaniepokojonych nadmiernym wzrostem potęgi III Rzeszy? (...) Wydaje się że tak (my musimy pamiętać również, że nasze położenie było tragiczne nie tylko z punktu widzenia geopolitycznego i militarnego, ale również politycznego. Europa za wszelką cenę chciała uniknąć wojny - oczywiście my też - problem polegał tylko na tym, że oni w zamian za udobruchanie Hitlera byli gotowi zapłacić mu naszymi ziemiami zachodnimi, i to nie tylko Brytyjczycy, ale również Francuzi, a także - a może przede wszystkim w tym wariancie - Amerykanie. Gdyby Hitler nie doszedł do władzy w Niemczech, człowiek który totalnie rozbił budowaną skrupulatnie przez ministra spraw zagranicznych Rzeszy Gustava Stresemanna politykę udobruchania mocarstw zachodnich i wejścia w tyłek Amerykanom - głównie poprzez umożliwienie im inwestycji na niemieckim rynku - to sytuacja byłaby taka, że wojna i tak by wybuchła, bo jak pisał Ignacy Matuszewski w 1932 r. "nie damy oderwać od Polski choćby skrawka polskiej ziemi", więc albo byśmy musieli zgodzić się na międzynarodowy arbitraż w tej kwestii, albo na wojnę z Niemcami, z tym że nie byłyby to Niemcy hitlerowskie. Hitler jednak zdobywając władzę po prostu kopnął ten stolik, wywracając wszystkie figury i zaczął w sposób brutalny i podlany ideologicznym sosem rasizmu realizować swoją politykę, co automatycznie zraziło do Niemiec zarówno Francuzów jak i Brytyjczyków, a także Amerykanów). Przede wszystkim Francja i Wielka Brytania nie były aż tak zainteresowane ani obroną status quo - o wojnie prewencyjnej nie wspominając - żeby zdecydować się na agresję przeciwko Niemcom. Rzeczpospolita była zadowolona z pokojowych stosunków z Rzeszą, poza tym dbała o zachowanie równowagi w stosunkach ze wschodnim i zachodnim sąsiadem. Państwa europejskie właśnie wychodziły z kryzysu i wolały się skupić na rozwoju gospodarczym, a nie militarnym.




Ekonomia wskazywała zresztą na sukces aliantów - Niemcy w pewnym momencie musiałyby spłacać kredyty zaciągnięte na rozbudowę Wehrmachtu (warto tutaj wspomnieć, że już w roku 1939 ceny w Niemczech poszły znacznie w górę o jakieś 25%, przy czym pensje pozostały na niezmienionym poziomie. Dziś przyjęło się uważać że sześcioletnie rządy Hitlera to była prosperita gospodarcza. Owszem, w dużej mierze tak, ale była ona podobna do tej, jaka nastąpiła w Polsce w czasach Edwarda Gierka w pierwszej połowie lat 70-tych - czyli prosperita na kredyt. Rok 1939 był bodajże pierwszym rokiem, w którym Rzesza nie odnotowała wzrostu gospodarczego, a zaczynała się stagnacja. Tym bardziej że trzeba było zacząć spłacać kredyty, a to oznaczało dramatyczne pogorszenie stopy życiowej społeczeństwa niemieckiego. Hitler oczywiście nie mógł sobie na to pozwolić, dlatego wybuch wojny był przez niego wypatrywany z nadzieją, tym bardziej że w jego przekonaniu to miała być "szybka, zwycięska wojna" ze "słowiańskimi małpami" i "francuskimi obłudnikami", a po tych zwycięstwach Wielka Brytania miała otrzymać od Niemiec propozycję pokojową, czyli miał nastąpić podział wpływów: Europa do Niemiec, kolonie i świat dla Wielkiej Brytanii). Swego czasu propagowany był nawet pogląd, że III Rzesza weszła na ścieżkę wojenną w chwili rozpoczęcia zbrojeń. Nikomu chyba nie przyszło do głowy, że koszty wojny byłyby najprawdopodobniej większe niż cena kryzysu gospodarczego wywołanego brakiem wojny.

Hitler wybrał drogę konfrontacji, czy też - jak rozumowano w Berlinie - zabezpieczenia sobie tyłów. W niespełna miesiąc po konferencji monachijskiej, 24 października 1938 roku, Joachim von Ribbentrop - nowy minister spraw zagranicznych Rzeszy - przedstawił ambasadorowi Polski w Berlinie Józefowi Lipskiemu propozycję "uporządkowana istniejących między obydwoma krajami punktów spornych". Chodziło przede wszystkim o przystąpienie Polski do paktu antykominternowskiego. Był to dziwny sojusz podpisany przez Niemcy i Japonię 25 listopada 1936 roku w Tokio, do którego 6 listopada 1937 roku dołączyły Włochy. Sojusz był dziwny dlatego, że choć nominalnie wymierzony przeciwko Kominternowi - a więc w Związkowi Sowieckiemu - faktycznie grupował państwa wrogie Wielkiej Brytanii i Francji. Oprócz zerwania z Francją Warszawa miała wykonać gesty dobrej woli wobec Berlina - przedłużyć polsko-niemiecką deklarację o niestosowaniu przemocy na 25 lat, wyrazić zgodę na przyłączenie Wolnego Miasta Gdańska do Rzeszy, oraz na przeprowadzenie eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej przez polskie Pomorze do Prus Wschodnich.

Czy Polska mogła zaakceptować takie rozwiązania? Kwestie, na które przez długi czas zwracali uwagę historycy, publicyści - a przede wszystkim propagandyści - czyli "oddanie Gdańska i budowa eksterytorialnej autostrady", były w gruncie rzeczy zmianami kosmetycznymi. Gdańsk nie był częścią terytorium Rzeczypospolitej, tylko państwem pod protektoratem Ligii Narodów. W drugiej połowie lat 30-tych - po wybudowaniu portu w Gdyni - miasto to nie miało dla Rzeczpospolitej większego znaczenia gospodarczego (zresztą Berlin gwarantował utrzymanie polskich przywilejów). Miało jednak znaczenie propagandowe - i to przede wszystkim na arenie międzynarodowej. Polska zgoda na jego połączenie z Rzeszą byłaby prztyczkiem w nos Lidze Narodów, a przede wszystkim publicznym upokorzeniem Francji. Eksterytorialna autostrada i linia kolejowa miała również symboliczne znaczenie, tym razem jednak pozytywne. Czemu zaprzyjaźnione państwo miałoby utrudniać kontakty pomiędzy poszczególnymi częściami Niemiec? (Od czasu pierwszego konsula generalnego Rzeczpospolitej Polskiej w Królewcu - Stanisława Srokowskiego, który piastował tę funkcję od 24 IV 1920 do 16 XI 1921 r. polska polityka wobec Prus Wschodnich polegała na maksymalnym osłabieniu wpływu tej prowincji od Berlina i w miarę możliwości uzależnienie jej od Polski. Srokowski pisał bowiem: "Sąsiada w rodzaju Prus Wschodnich należy przeto za każdą cenę albo pozyskać, albo przeistoczyć. Inaczej przy nadarzającej się sposobności zgotuje on nam los fatalny. I to wtedy, kiedy sąsiedzkiej lojalności jak najbardziej będzie nam potrzeba. Robota zmierzająca do uzgodnienia dążności Prus Wschodnich z interesami polskimi winna być (...) wykonywana z niezłomną, choćby wieki trwającą stanowczością i wytrwałością. Celem jej ostatecznym musi być zniszczenie ekspansji wschodniopruskiej". Polska polityka wobec Prus Wschodnich polegała więc na stopniowym przechodzeniu z płaszczyzny rozważań gospodarczych - głównie z handlu drewnem - na płaszczyznę militarną i stopniowym uzależnianiu ziemi pruskiej od Polski. Nie brano jednak pod uwagę faktu, że prowincja ta - paradoksalnie oderwana od reszty Niemiec polskim Pomorzem - już w latach 20-tych była znacznie bardziej podporządkowana Berlinowi, niż miało to miejsce przed rokiem 1918, gdyż odebrano tej ziemi, posiadane przez nią wcześniej autonomiczne prerogatywy).

 


Poza tym rozwiązanie takie było proponowane już od lat 20-tych - i to nie przez kręgi niemieckie (to właśnie polska strona proponowała stworzenie sieci kolejowej, biegnącej przez Pomorze do Prus Wschodnich) ponieważ było symbolem porzucenia przez Berlin planów inkorporacji całego polskiego Pomorza. (...) Wydaje się, że przyjęcie takich rozwiązań terytorialnych rzeczywiście zakończyłoby spory terytorialne pomiędzy Berlinem a Warszawą. Najważniejszym postulatem było jednak przyłączenie się Polski do paktu antykominternowskiego, a więc zerwanie sojuszu z Francją. Byłby to na pewno wielki dyplomatyczny sukces Berlina, bowiem za Rzeczpospolitą akces do bloku niemieckiego ogłosiłyby zapewne państwa bałtyckie, a przede wszystkim Rumunia. Królestwo to związane było dość ogólnikowym sojuszem z Francją (poza tym niemiecka ekspansja gospodarcza w tym kraju była bardzo intensywna), oraz sojuszem z Jugosławią i Czechosłowacją (tzw. Mała Ententa) wymierzonym w państwa "reakcyjne": Węgry, Bułgarię i Austrię (w rozumieniu "habsburskim"). Po konferencji monachijskiej Mała Ententa (...) przestała istnieć. Mała Ententa była sojuszem podwójnie, a nawet potrójnie egzotycznym (rzeczywiście, jak się na to patrzy, to trzeba sobie powiedzieć jasno, że poszczególne interesy państw sygnatariuszy tego układu były ze sobą często sprzeczne - to znaczy nie w pełni jednakowe. Podam przykład: Czechosłowacja obawiała się przede wszystkim Niemiec i Węgier i to przeciwko nim głównie się zbroiła, natomiast za sojusznika uznawała Związek Sowiecki. Rumunia na odwrót, za wroga uznawała Związek Sowiecki {z tego powodu zawarła również sojusz z Polską w roku 1921} i Węgry, natomiast Niemcy za partnera handlowego, a również i politycznego. Jugosławia zaś nie miała żadnych pretensji ani do Niemiec, ani do Związku Sowieckiego, a za głównego wroga upatrywała... Włochy {w mniejszym stopniu Węgry}, czyli tak naprawdę jedynym państwem, które łączyło te trzy kraje, to była obawa węgierskiej irredenty za rozbiór tego kraju dokonany w czerwcu 1920 r w Trianon). (...) Każdy kraj miał bowiem wrogiego sobie sąsiada, z którym jego alianci mieli bardzo dobre stosunki. (...)




Jedynym lojalnym sojusznikiem Rumunii była Rzeczpospolita, gdyby więc Warszawa związała się z Berlinem, Bukareszt uczyniłby podobny krok (przemawiał też za tym fakt, że uzbrojenie armii rumuńskiej było produkcji czeskiej i francuskiej. Niemcy kontrolowali po Monachium przemysł czeski, a Polacy - także używając sprzętu pochodzącego znad Sekwany i Loary - samodzielnie produkowali do niego i części zamienne, i amunicję). Nowy układ sojuszy w Europie Środkowej - Niemców z Polską, Rumunią i państwami bałtyckimi - wzmocniłby pozycję Berlina wobec Paryża i Londynu. Spowodowałby jednocześnie powstanie silnego bloku antysowieckiego. Racjonalne wydaje się założenie, że w takiej konfiguracji wojna pomiędzy Niemcami a Francją nie wybuchłaby. Nie leżałaby ani w interesie Francji, ani samych Niemiec (z tym się nie zgodzę, Hitler dążył do konfliktu z Francją aby pomścić "hańbę roku 1918"). A tym bardziej niemieckich sojuszników, tzn. Polski i Rumunii. Rzecz nie w tym, że Polacy i Rumunii jakoś szczególnie kochali Francuzów - takie "uczucia" ulicy łatwo zmienić akcją propagandową. Rzecz nawet nie w tym, że Polacy i Rumunii obawiali się uderzenia sowieckiego. Rzecz w tym, że zwycięstwo Niemiec oznaczałoby wzmocnienie pozycji Berlina wobec Warszawy i Bukaresztu, a zwycięstwo Francji - katastrofę polityczną i gospodarczą. Dla człowieka myślącego realistycznie to właśnie sukces Francuzów był bardziej prawdopodobny - otrzymaliby oni wsparcie ze swych kolonii, od imperium brytyjskiego, a nawet Stanów Zjednoczonych i Związku Sowieckiego. III Rzesza mogłaby korzystać z ograniczonych zasobów kontynentalnych (i nie ma powodów podejrzewać, że scenariusz wojny niemiecko-francuskiej różniłby się znacznie od tego z lat 1914-1918 czy 1939-1945). 

Dużo bardziej prawdopodobne było podjęcie - w bliższej lub dalszej przyszłości - "krucjaty antybolszewickiej". Jeśli doszłoby do niej, to najprawdopodobniej zakończyłaby się sukcesem państw europejskich. Przeciwko kontynentalnemu mocarstwu bolszewickiemu - wrogiemu nie tylko sąsiadom, lecz także swoim obywatelom - wystąpiłyby państwa wspierane przez niemal cały wolny świat. Co więcej, jedną z głównych przyczyn klęski III Rzeszy w wojnie przeciwko Związkowi Sowieckiemu w latach 1941-1945 było kurczowe trzymanie się ideologii narodowosocjalistycznej (to prawda, Hitler popełnił totalną głupotę pod tym względem, ale on sam był totalnie zafiksowany na punkcie swojej ideologii, więc trudno mu się dziwić. Należy jednak pamiętać, że Niemcy częściowo przynajmniej korygowali tę politykę od roku 1943, dopuszczając również uczestnictwo narodów takich jak Kozacy, Ukraińcy, a nawet oddziały Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej gen. Własowa - czyli chętnych mimo bandyckiej niemieckiej polityki na Wschodzie było dosyć dużo do wstępowania w szeregi Wehrmachtu {bo przecież te jednostki nosiły mundury niemieckie i jedynie ich naszywki różniły je od siebie}. Z tym że w roku 1943 to nawet nie tyle czynnik ludzki był dla Niemiec istotny na Wschodzie - bo tego wbrew pozorom nie brakowało - a kluczowe zaopatrzenie w paliwo, czyli to "czarne złoto" którego Niemcom zawsze brakowało, a także Niemcy nie nadążali w produkcji czołgów i artylerii. Sowieci byli w stanie miesięcznie wystawić samych czołgów T-34 kilkaset, podczas gdy Niemcy produkując ciężkie "Tygrysy" czy "Pantery" mogli ich wyprodukować co najwyżej od kilkunastu do kilkudziesięciu sztuk). Zaowocowało to ludobójstwem i utrzymaniem - w okupowanych częściach państwa sowieckiego - "bratniego" socjalistycznego porządku gospodarczego z kołchozami, sowchozami i komisarzami. (Niemcy na ogromnych obszarach Związku Sowieckiego mieli ogromne trudności z aprowizacją. To znaczy, oni wkraczając do Rosji sowieckiej od razu zakładali, że tamtejsza ludność nie będzie żywiona; czyli będzie zdana na śmierć głodową, co było oczywiście zgodne z narodowosocjalistyczną ideologią słowiańskich podludzi przeznaczonych do eksterminacji. I to właśnie ta polityka, połączona jeszcze z represjami, doprowadziła do radykalnej zmiany nastrojów ludów Związku Sowieckiego, które jeszcze w czerwcu i lipcu 1941 r. witały wkraczający Wehrmacht kwiatami, a nawet niekiedy chlebem i solą, lub tym, co było pod ręką).




Gdyby w wojnie przeciwko Sowietom walczyło państwo polskie, można przyjąć za pewnik, że przyjęto by ideę prometeizmu, czyli wykorzystania tendencji odśrodkowych w imperium bolszewickim. Obywatelom sowieckim oddano by prawo wolności do ziemi, pamiętano bowiem doskonale co leżało u podstaw polskich sukcesów i porażek w walkach z Rosjanami w roku 1863 i 1920. Polski chłop występował po stronie tej władzy, która gwarantowała mu prawo własności do ziemi. A przy zachowaniu życzliwości obywateli Związku Sowieckiego to zbrodnicze państwo upadłoby bardzo szybko. Można też przyjąć, że nastąpiłyby okresy pokojowego rozwoju Europy. Nie musiałoby dojść do żadnych wojen. Francuzi skupiliby się na swoich koloniach, Niemcy Hitlera i Rosja Stalina utrzymywałyby pokojowe stosunki scementowane wspólną socjalistyczną ideologią. Mogłoby to trwać kilkadziesiąt lat po których nastąpiłaby destalinizacja i dehitleryzacja, a Europa rosła by w siłę i ludziom żyłoby się dostatnio. (Z tym się nie zgodzę, to jest kompletny miraż, i to nie tylko dlatego że zarówno Hitler jak i Stalin dążyli do wojny bez względu na wszystko, tylko że do wojny rozsądnej - takiej, z której wyjdą zwycięsko. Ale nawet jeżeli założymy że do wojny nie doszłoby, to taki sojusz - czy to ideologiczny czy polityczny, czy jakikolwiek inny pomiędzy Niemcami a Rosją - byłby z góry zagładą dla Polski. Po prostu w żadnym takim wariancie Europy rosnącej w siłę istnienie Polski nie byłoby możliwe. Polski nie było na mapie Europy 123 lata, i przyznam się szczerze nikomu na Zachodzie to nie przeszkadzało, a w Europie Środkowej Rosja i Niemcy wpływami by się podzieliły. Zresztą w takiej konfiguracji po zagładzie Polski nie byłoby możliwe również istnienie państw bałtyckich, a także Czechosłowacji - chyba że w jakiejś kadłubkowej formie protektoratu. Czy to by oznaczało europejski pokój? Śmiem wątpić. Dla nas byłoby to ponowne zejście do najniższych poziomów piekła)




Czy Polska mogła zaakceptować sojusz z Niemcami? Technicznie nic nie stało na przeszkodzie. Związanie się Polski z Niemcami nie stanowiłoby też chyba większego problemu moralnego. Przez większą część wspólnej historii Polacy i Niemcy pozostawali w stosunkach pokojowych, a nawet przyjacielskich. Oprócz kilku średniowiecznych awantur dynastycznych, wojen nie prowadzono (w okresie PRL duży nacisk propagandowy położono na konflikty polsko-krzyżackie, nie zwracając uwagi ani na fakt, że państwa krzyżackiego nie można w pełni utożsamiać z państwem niemieckim, ani na to, że każda niemal wojna rozpoczynała się od polskiej agresji). Co więcej, najlepszym i najwierniejszym sojusznikiem Rzeczpospolitej było Cesarstwo Niemieckie - to dzięki niemu odbudowano państwo polskie po Potopie. Polska i Saksonia były związane unią personalną, którą oceniano na tyle dobrze, że regularnie wracano do tej idei (zarówno w Konstytucji 3 Maja, jak i w konstytucji z 1807 roku). Cieniem na wzajemne stosunki kładła się oczywiście polityka pruska. Warto jednak zauważyć, że Hitler był Austriakiem, a NSDAP - jako socjalistyczna partia robotnicza - zwracała uwagę na interesy przemysłowe, a nie agrarne. Poza tym w czasach wielkiej wojny najbliższymi sojusznikami żołnierzy polskich - a także ich nauczycielami i wychowawcami - byli żołnierze państw centralnych: Niemcy i Austriacy. Wreszcie III Rzesza u progu 1939 roku nie była wcale ohydnym i zbrodniczym organizmem planującym masowe ludobójstwa. Oczywiście obrzydzenie w Polakach mogły wzbudzać i ustawy norymberskie, i krwawe porachunki towarzyszy partyjnych, i obozy koncentracyjne, ale nie były one niczym wyjątkowym: rasistowskie prawo funkcjonowało w "kulturalnych" Stanach Zjednoczonych do 1965 roku (jeszcze w latach 50-tych XX wieku na południu USA murzyn, który był był podejrzany o stosunek z białą kobietą, mógł zawisnąć na stryczku. I nie było to wcale rzadkie zjawisko), pogromy zdarzały się na terenach kontrolowanych przez "kulturalnych" Brytyjczyków (m.in. w 1929 roku w Hebronie dopuścili do śmierci 67 Żydów, w 1919 roku w Amristarze żołnierze króla zastrzelili co najmniej 379 Hindusów), obozy koncentracyjne zakładali "kulturalni" Czesi (w Letach i Hodoninie), a przeciwników politycznych brutalnie eliminowali także "kulturalni" Rumunii (mordując przetrzymywanych w więzieniach setki wrogów politycznych).

Polacy mogli patrzeć z wyższością na Niemców, ale inni sąsiedzi Rzeczypospolitej nie byli lepsi. W porównaniu zaś ze Związkiem Sowieckim i Stalinem - mającym na sumieniu miliony ofiar - Hitler wydawał się świętoszkiem. I to sowiecka Rosja była wrogiem numer jeden dla Polaków, Europy i świata - przynajmniej przed 1939 rokiem. (...) Racjonalne argumenty mogą wskazywać, że skutki kapitulacji Polski przed III Rzeszą i przyjęcie jej dyktatu byłyby lepsze niż danie im odporu. Jest jednak pewne "ale" - Hitler był niegodnym zaufania głupcem. Sam zresztą tak siebie określił w początkach 1939 roku: "Musiałbym być idiotą, gdybym rozpoczął kolejną wojnę światową z powodu Polski". Jako że niedaleko pada jabłko od jabłoni, to inni przywódcy niemieccy byli równie "stabilni" emocjonalnie i "godni zaufania" jak Hitler. Niemal wszyscy sojusznicy Niemców - czy z I, czy z II wojny światowej - stracili na tym związku. Jedynie ci, którzy odpowiednio wcześnie zerwali alians z Berlinem, nie zostali zniszczeni. Wystarczy porównać sobie pierwszowojenne losy Bułgarii i Grecji, albo drugowojenne losy Italii - pierwszego odstępcy - oraz Węgier - państwa wiernego Niemcom do ostatka. Jeszcze lepszym materiałem porównawczym dla Warszawy, były pierwsze lata państw oddzielonych Zbruczem: stworzone przez Niemców Królestwo Polskie latem 1917 roku zlikwidowało militarne stosunki z Berlinem, a w październiku 1918 roku ogłosiło niepodległość (mowa tutaj oczywiście o rejonie Krakowa i Galicji, które to pierwsze się oderwały od okupacji austriackiej, dopiero potem, w listopadzie przyszła kolej na Warszawę. Należy jednak dodać, że w owych listopadowych dniach, szczególnie po 11 listopada 1918 r. gdy rozpoczęto w Warszawie rozbrajanie wojsk niemieckich, zaczęło krążyć takie powiedzenie: "Ni to z tego, ni z owego, mamy Polskę na pierwszego". Mało kto zdaje sobie dzisiaj sprawę że te słowa nie były wcale od tak rzucone na wiatr, a oddawały rzeczywistość, jaka wówczas zaistniała. Rzeczywiście 11 listopada była Polska ponieważ wcześniej Niemcy dekretem z 5 listopada 1916 r. stworzyli administrację Królestwa Polskiego, czyli my mieliśmy już pełne kadry administracyjne rodzącego się państwa, co prawda nadal podzielonego, ale jednak administracja już była. Wojsko też już było, choć podlegało różnym wodzom i wciąż jeszcze było nieliczne. Dopiero Piłsudski zebrał to wszystko w karby i w kolejnych miesiącach rozpoczęto rozbudowę Wojska Polskiego, głównie stawiając nacisk nie na ilość a na jakość, co było powodem późniejszych zwycięstw w wojnie z Ukraińcami w roku 1919 i w wojnie polsko-bolszewickiej z lat 1919-1920). Objęta protektoratem niemieckim Ukraińska Republika Ludowa do 11 listopada 1918 roku pozostawała wierna Kajzerowi. Polska pozostała państwem suwerennym, Ukraina nie zdołała obronić swej niepodległości.




CDN.

WALKIRIA - CZYLI DLACZEGO HITLER ZDOBYŁ WŁADZĘ W NIEMCZECH? - Cz. II

CZYLI CO SPOWODOWAŁO ŻE REPUBLIKA WEIMARSKA ZMIENIŁA SIĘ W III RZESZĘ? PLANY I MARZENIA  Cz. I " GDY WYBUCHNIE WOJNA, NIE DA SIĘ PRZEWI...