WYŚWIETLENIA

09 listopada 2025

HENRYK VIII I JEGO ŻONY - Cz. VII

OD KATARZYNY ARAGOŃSKIEJ 
DO KATARZYNY PARR





KATARZYNA ARAGOŃSKA
(Czyli hiszpańskie noce) 
Cz. V





DZIECIŃSTWO KRÓLOWEJ KATARZYNY
Cz. IV


 Nim królowa Izabella wyjechała z Sewilli, przybył tam (w połowie września 1477 r.) wraz z ich córką - 7-letnią Izabellą, jej małżonek Ferdynand. To właśnie wówczas, w sewilskim alkazarze podczas upojnych nocy po ponownym spotkaniu małżonków, Izabella znów zaszła w ciążę. Kilka tygodni później para królewska wraz z córką udała się na południe do zamku księcia Medina-Sidonii stojącego tuż nad brzegiem morza. Należy tutaj dodać, że królowa Izabella - która miała już wówczas 26 lat i była królową Kastylii od lat trzech - dopiero tam na własne oczy po raz pierwszy w życiu ujrzała morze. Ale ten kilkumiesięczny urlop królewskiej pary musiał szybko dobiec końca i musieli oni wrócić do swoich królewskich obowiązków, jako że wiele jeszcze spraw w kraju było nierozwiązanych i wymagało ich bezpośredniej uwagi. Ale - szczególnie po Nowym Roku 1478 - brzuch Izabelli był już dobrze widoczny i wszyscy spodziewali się że wreszcie przyjdzie na świat upragniony syn - następca tronu. Ferdynand ponoć często się modlił w tej intencji, a jednocześnie wziął większość spraw w państwie na siebie, jako że Izabelli zalecano aby wypoczywała. Jednak zbyt długie przebywanie w otoczeniu własnych dwórek i tak naprawdę nic nie robienie, męczyło Izabellę, starała się więc znaleźć dla siebie jakieś zajęcie. Wymyśliła że będzie się uczyć łaciny, ale w międzyczasie usłyszała o nowym wynalazku jaki wówczas zdobywał popularność w Europie, czyli maszynie drukarskiej, dzięki której można było w krótkim czasie wydrukować wiele książek, których ręczne spisywanie wcześniej zajmowało wiele miesięcy a niekiedy nawet lat. Dzięki temu wynalazkowi można będzie uzupełnić braki w bibliotekach i to w szybkim czasie. Oczywiście był też inny problem, a mianowicie taki, że ogromna większość poddanych Królestwa Izabelli i Ferdynanda była analfabetami. Czytać i pisać głównie potrafili mnisi i duchowni, a także możni i częściowo mieszczanie. Ten fakt nie przerażał jednak Izabelli która w czasie ciąży mocno zaangażowała się w zakup w krajach niemieckich 20 maszyn drukarskich, głównie dla uniwersytetów w Salamance i w Walencji oraz innych ośrodków naukowych Półwyspu Iberyjskiego. A potem przyszedł poród, bardzo ciężki, akuszerki myślały momentami że królowa nie przeżyje tego porodu, ale się udało, na świat przyszedł książę - następca tronu. Był 30 czerwca 1478 r.




Ferdynand był wniebowzięty, wszystkim dworzanom pokazywał syna niczym własne trofeum. Od chłopiec otrzymał na imię Jan, na cześć Jana Chrzciciela, jak również po obu dziadkach od strony ojca i matki. Był prawdziwą nadzieją Królestw Kastylii i Aragonii, a ludność obu tych Królestw radowała się z narodzin ich przyszłego władcy (w Salamance z tej okazji urządzono huczną corridę na której padło aż 100 byków). Sześć tygodni po narodzinach księcia, w dzień Świętej Marty, para królewska oficjalnie pokazała syna poddanym w Sewilli w dniu jego chrztu. Tłumy ludzi wiwatowały na ulicach pragnąc ujrzeć małego księcia, jadącego w powozie pod pięknym baldachimem, w ramionach swej matki chrzestnej - księżnej Medina-Sidonia. Lecz gdy orszak wracał już z kościoła Świętej Marii po dopełnieniu ceremonii chrztu, zdarzyło się coś, co para królewska zapewne zapamiętała do końca swego życia, a mianowicie nastąpiło... zaćmienie słońca i nagle, w upalny jasny dzień, nastał mrok. Wiwatujący ludzie nagle padali na kolana modląc się głośno i prosząc Boga aby przywrócił słońce. Wielu płakało i mówiło o sądnym dniu. Co prawda słońce wkrótce się pojawiło, ale niektórzy z dworzan mieli posępne miny, zaćmienie bowiem wydarzyło się w dzień chrztu małego księcia, to nie wróżyło niczego dobrego na przyszłość. Mimo jednak tych negatywnych myśli, narodziny syna (którego ona sama nazywała "aniołem") dodały Izabelli wiatru w żagle, uprawomocniły nie tylko jej prawo do korony, ale ale również ją samą jako kobietę i jako króla. Para królewska po narodzinach również znacznie się do siebie zbliżyła, kłótnie - które czasem zdarzały im się w przeszłości, prawie zupełnie ustały. Co prawda zarówno Ferdynand jak Izabella mieli w kilku sprawach odmienne zdanie, ale Ferdynand (jako król-małżonek) nie domagał się, aby to jego było na wierzchu, a wręcz przeciwnie (jeden z nieznanych z imienia dworaków zapisał takie słowa: "Królowa jest królem, a król jej sługą. Robi natychmiast to, co ona postanowi"). Były jednak sytuacje przy których Ferdynand się upierał i z których zrezygnować nie zamierzał. 

Takową była na przykład sprawa arcybiskupstwa Saragossy. Z końcem 1475 r. w wieku 36 lat zmarł przyrodni brat Ferdynanda - Jan Aragoński, który dotąd sprawował urząd arcybiskupa Saragossy. Ferdynand natychmiast napisał do swego ojca, króla Jana II, czy wakujące arcybiskupstwo nie mógłby objąć jego nieślubny syn, zaledwie 6-letni Alfons. Jan się zgodził, ale ta decyzja Tak naprawdę nie należała do niego, tylko do papieża Sekstusa IV, a ten odpowiedział że nie widzi możliwości, aby sześcioletnie dziecko mogło skutecznie kierować zgromadzeniem wiernych w Saragossie (tak naprawdę nie chodziło o zgromadzenie wiernych a o pieniądze jakimi dysponował arcybiskup Saragossy, a w tym przypadku realnie położyłby na nich rękę sam Ferdynand, oczywiście w imieniu swego niepełnoletniego syna). Rzym miał zresztą swojego kandydata do na to stanowisko, był nim prałat Ausias Despuiq, a konflikt z nim o obsadzenie arcybiskupstwa Saragossy trwał 2,5 roku, do czerwca 1478 r. Ostatecznie gdy Ferdynand (przy wsparciu swego ojca króla Jana) zagrozili Despuiq'owi że ziemie należące do jego rodziny w Królestwie Aragonii zostaną skonfiskowane, jeśli ten nie zgodzi się ustąpić - ten argument poskutkował i Ausias Despuiq zrezygnował ze stanowiska, a wówczas papież Sekstus IV powierzył je 8-letniemu Alfonsowi, synowi Ferdynanda. Cała sprawa była naturalna w tamtych czasach. Nepotyzm możnych był czymś normalnym, a najwyższe urzędy (czy to kościelne czy świeckie) były obsadzane nie przez tych, którzy realnie nadawali się na dane stanowiska, tylko przez tych, którzy wywodzili się z królewskich lub możnowładczych rodów (do dzisiaj jest nawet takie powiedzenie: "Dlaczego syn generała nie może zostać marszałkiem? Bo marszałek też ma syna" 🥴). Mimo to, w tym temacie również występowały różnice zdań Ferdynanda i Izabelli. Ona uważała bowiem że Kościół należy oczyścić, przeprowadzić wewnętrzną reformę i dopuścić tam ludzi, którzy nieść będą wiernym Słowo Boże, natomiast Ferdynand uważał że Kościół powinien po prostu wypełniać swoją rolę, głosić Słowo Boże, zwalczać heretyków, pogan i Maurów, a także karać Żydów którzy odstępowali od chrześcijaństwa itd. Nie zamierzał jednak Ferdynand rezygnować z intratnych arcybiskupstw, tym bardziej że jako następca tronu Aragonii, miał możliwość wywierać wpływ na możnych (również na papieża) aby ci zgodzili się na jego prośby czy żądania. I tak też się działo.




Konfliktowym polem pomiędzy małżonkami były również liczne kochanki, jakie wybierał sobie Ferdynand i potem zabierał je ze sobą w podróże (również podczas działań wojennych), a te rodziły mu zarówno synów jak i córki. Szczególnie uciążliwym romansem w jaki wdał się Ferdynand, był dla Izabelli związek jej męża z niejaką Beatriz de Bobadilla. Była to młoda ponętna osóbka, bratanica najbliższej przyjaciółki i powiernicy Izabelli (a także opiekunki jej córki), która również nosiła imię Beatriz de Bobadilla. Królowa długo nie wiedziała o tym romansie, a Ferdynand odwiedzał Beatriz kiedy miał tylko na to ochotę, szczególnie podczas polowań (tym bardziej że ojciec dziewczyny był wielkim łowczym). Romans ten jednak bardzo szybko stał się dosyć popularny I ludzie zaczęli plotkować. Dochodziło do tego, że na drzwiach domu młodej Beatriz malowano kopulujące ze sobą dzikie zwierzęta, jako alegorię owych kochanków. Pewnego razu ktoś przez celowo zaprowadził Izabellę w to miejsce i zwrócił się do niej słowami: "Spójrz, Pani, oto głowy bestii, jakie Bobadilla co dzień zabija na polowaniu". Izabella była wściekła, nakazała dziewczynie poślubić wybranego przez siebie szlachcica i oboje wysłała na Wyspy Kanaryjskie. Ferdynand nie protestował (pewnie Beatriz już mu się znudziła). W każdym razie to wydarzenie miało miejsce na jakiś 3 lata przed narodzinami księcia Jana. Teraz wszystko wreszcie miało wrócić do normalności, tym bardziej że małżonkowie znów się do siebie zbliżyli. Miało być wreszcie normalnie, ale nosząc koronę nie można było spodziewać się ani normalności ani spokoju, tym bardziej że problemy wręcz piętrzyły się nieustannie i wciąż potrzeba było sprawczej głowy, która by to wszystko mogła ogarnąć (a sama Izabella wcześniej - dokładnie było to w lipcu 1475 r. podczas rozmowy ze swym małżonkiem - miała wypowiedzieć takie oto słowa: "Choć nam, kobietom, brakuje inteligencji, by wiedzieć, odwagi, by działać, i języka, by mówić, odkryłam, że mamy oczy, by widzieć". Według kronikarza który spisał te słowa, Ferdynand miał jej wówczas odpowiedzieć: "Nie narodził się jeszcze mężczyzna, który by cię zadowolił, Pani"). Takie wzajemne miłosne tet-a-tet pomiędzy małżonkami, którzy w młodym wieku zdobyli trony i korony.

Ale teraz miało być inaczej i wiedziała o tym sama Izabella, gdyż jej pozycja po narodzinach syna wzmocniła się niewspółmiernie. Wówczas to - na prośby swych dworzan, pozwoliła arcybiskupowi Toledo - Alfonso Carillo de Acuna, którego za wsparcie swej bratanicy Joanny zmusiła niedawno do wstąpienia do klasztoru w charakterze zwykłego mnicha, teraz pozwoliła mu wrócić na wcześniej piastowane stanowisko. Mogła już sobie na to pozwolić, teraz nawet on nie był w stanie jej zagrozić, miała syna - była więc już pełnoprawną królową. Ale powstał inny problem. Z całego kraju dochodziły różnego rodzaju raporty, iż żydowscy konwertyci - którzy oficjalnie przyjęli chrześcijaństwo, tak naprawdę potajemnie nadal wyznają judaizm i odprawiają swoje kulty. To było splunięcie w twarz nie tylko parze królewskiej - jako najwyższym władzom, ale przede wszystkim samemu Bogu i tak to było postrzegane. Nie wiadomo kto pierwszy rzucił wówczas hasło aby przywrócić Świętą Inkwizycję która zajęłaby się takimi przypadkami (prawdopodobnie był to sam Ferdynand, jako że w Aragonii instytucja Świętej Inkwizycji była bardzo popularna i miała długą tradycję). W Kastylii nie było wcześniej inkwizycji... to znaczy były różnego rodzaju próby jej wprowadzenia, ale z reguły biskupi albo władcy sami wymierzali sprawiedliwość - bożą i ludzką. W Aragonii zaś, Królestwie Ferdynanda Święta Inkwizycja została powołana do życia już w roku 1238 (chociaż pierwsze przypadki jej działalności odnotowano rok wcześniej), czyli w czasach wielkiego rozkwitu Królestw Iberyjskich (jak również większość państw europejskich, szczególnie tych leżących na Zachodzie). W Kastylii tego nie było (podobnie jak u nas, w Królestwie Polskim gdzie  Inkwizycji również nie było, chociaż byli różnego rodzaju samozwańczy inkwizytorzy, którzy próbowali coś tam działać ale na bardzo ograniczoną skalę i nigdy nie mieli większego poparcia, a już na Śląsku Święta Inkwizycja działała bardzo prężnie), dlatego też Izabella była sceptyczna wobec planów wprowadzenia tego tworu, który tak naprawdę był bezpośrednio podporządkowany papieżowi i wspierał jego władzę, a nie Koronę. Problem był jednak coraz poważniejszy, gdyż poszczególne raporty spływały z różnych regionów Królestwa, należało więc to czym prędzej zbadać i ukrócić, jako że taka jawna kpina żydowskich poddanych, godziła w honor katolickich monarchów jak również w powagę chrześcijańskiego Boga. Jesienią 1478 r. królowa Izabella i król Ferdynand zwołali do Sewilli synod, na którym oficjalnie powołano do życia Święte Oficjum (pierwszych dwóch inkwizytorów mianowano jednak dopiero 2 lata później, we wrześniu 1480 r. a pierwsza publiczna egzekucja heretyków - czyli auto-da-fé  "wyznanie wiary" - miała miejsce w lutym 1481 roku). Królowa wymogła również na Kościele Kastylii podczas owego synodu wprowadzenie pewnych reform, takich jak choćby oficjalne potępienie zepsucia jakie panowało wśród duchownych i walkę tymi negatywnymi tendencjami, obsadzanie stanowisk kościelnych przez ludzi co do których nie ma żadnych zastrzeżeń na temat ich moralności i obyczajowości, oraz tego że kapłani muszą być ludźmi wykształconymi (wydaje się że te reformy rzeczywiście poskutkowały, biorąc pod uwagę fakt, że gdy zaczęła się reformacja w Europie, nie dotknęła ona w ogóle ziem hiszpańskich, tak jakby Kościół Hiszpanii został albo wcześniej zreformowany albo nastąpiła  niezwykle skuteczna blokada, która uniemożliwiła dotarcie za Pireneje wszelkich protestanckich nowinek religijnych). 




Po przeprowadzeniu tych niezbędnych reform, para królewska wczesną wiosną roku 1479 opuściła Sewillę i udała się do Segowii. W tym czasie królowa Izabella ponownie była w ciąży...


CDN.

SPANKING - OPINIE KOBIET

CZYLI DLACZEGO WARTO
PRZYNAJMNIEJ RAZ W TYGODNIU
MOCNO WYSMAGAĆ KOBIECĄ SEMPITERNĘ?





Teraz nieco na luzie, chciałbym zademonstrować opinie kobiet, które opisują korzyści jakie przynieść może stosowanie dyscypliny domowej przez ich mężów lub partnerów, a które definiuje się częstą (przynajmniej raz w tygodniu) praktyką klapsów. Ja sam już kilkukrotnie wcześniej pisałem o korzyściach dla związku płynących ze spankingu, lecz dziś głos postanowiłem oddać tym z kobiet, które są pod tym względem znacznie bardziej zaawansowane niż ja i moja partnerka, chodź jak przynajmniej niektóre z nich przyznają - w życiu zawodowym są zupełnie niezależne i często nikt by nie uwierzył w to, że w domu dostają klapsy od swych mężów za jakieś drobne przewinienia. A one wręcz pokochały taki sposób dyscypliny domowej i otwarcie twierdzą że nie są już w stanie powrócić do innej formy (tzw. "normalnej") związku i polecają taki właśnie sposób praktykowania posłuszeństwa innym kobietom (bo przede wszystkim wymaga to uznania nad sobą całkowitej kontroli swego mężczyzny). Zapraszam zatem do lektury, należy jednak pamiętać że większość tych kobiet pragnie pozostać anonimowa i często nawet ich najbliższe otoczenie (w tym przyjaciele) w ogóle nie ma pojęcia o tym, co się dzieje w ich rodzinach i jak wygląda rzeczywiście związek w którym kobieta uznaje nad sobą całkowitą władzę swego mężczyzny





JAYLA


 Czuję się uległa. (...) Jeśli ustaliłeś uzgodnione zasady lub wytyczne dotyczące tego, jak prowadzisz swoje małżeństwo, a ona zgodziła się na dyscyplinę (jednorazowa zgoda i więcej nie jest potrzeba), to postępuj zgodnie z nią. Zasady mogą obejmować ogólny brak szacunku. Żonie może się to wydawać arbitralne, ale mąż ma nie tylko prawo, ale i OBOWIĄZEK, aby poprowadzić swoją żonę/dom w kierunku, który uzna za stosowny. Zostaniesz osądzony za prowadzenie swojej rodziny, więc nie wycofuj się.

Każda żona żyjąca w małżeństwie z dyscypliną domową powie ci, że dyscyplina nie jest dobrowolnie chciana lub akceptowana w danej chwili. Zwykle po gorącej wymianie zdań, wzmożonych uczuciach lub uczuciach intensywnego zaangażowania w punkt widzenia następuje klaps. W takich momentach nie lubię zbytnio moich klapsów, ponieważ myślę, że on się myli, a ja mam rację. Najlepsze, co mogę wyjaśnić, to to, że klapsy są rodzajem psychologicznego połączenia, które szybko łagodzi emocje obu zaangażowanych stron i przywraca równowagę patriarchalnego małżeństwa. Szybko też przywraca żonę do uległości, a męża wzmacnia w jego męskości. Przynajmniej takie jest moje niewykształcone przypuszczenie na temat magii klapsów w małżeństwie. Biorąc to pod uwagę, często nadal jestem zdenerwowana i nadąsana po intensywnym laniu. Przynajmniej przez jakiś czas.

Właśnie wczoraj wieczorem rozmawiałam z moim mężem i zapytałam, czy kiedykolwiek czuł się źle, i czy zauważył, czy czasami nadal jestem nadąsana lub zdenerwowana po laniu, którego nie uważałam za szczególnie sprawiedliwe? Powiedział mi, że tak, zauważa i nie, wcale go to nie obchodzi! Byłam trochę zszokowana. Powiedział mi, że moje uczucia nie są jego zmartwieniem. Prawe przewodnictwo i prowadzenie mnie i naszej rodziny to jego najważniejsze priorytety.

Żeby było jasne, mój mąż jest bardzo miły i wrażliwy na moje uczucia. Jest dla mnie więcej niż słodki i robi dla mnie więcej, niż szczerze czuję, że ja robię dla niego. Jest czuły, kochający i cierpliwy. A moje dzieci i wszyscy, których znamy, postrzegają go jako hojnego i honorowego człowieka. Jednakże, kiedy hańbię nasze małżeństwo tak, jak ON to widzi (a nie tak, jak ja to widzę), to jestem poprawiana. I często moje uczucia "urazy", "złości" lub "zranienia" są właśnie tym uczuciem. A uczucia są ulotne, nieprzewidywalne, ciągle się zmieniają. Dlatego to mężczyźni rządzą w małżeństwach. Bowiem nie kierują się ani nie rządzą uczuciami.

Wynik jest taki…. Postrzegam i szanuję mojego męża jako autorytet, nawet jeśli "rani moje uczucia", co często zdarza się w momencie słownej korekty lub czasami przerażającego lania. Moim zdaniem, jeśli będziesz działać z przekonaniem i wykonasz uzgodnione klapsy (nawet jeśli ona jest niechętna), to ogólnie będzie cię szanować.

Pozwól, że coś ci doradzę, nie powinno cię obchodzić jak bardzo twoja żona jest "uległa". Wciąż bowiem pozostaje kobietą i wymaga ciągłego poprawiania. Możesz nie dostrzegać buntu, jaki mój biedny mąż czasami widzi w stosunku do mnie, ale zaufaj mi, przejawia zachowania z których nie jesteś zadowolony. TO TYLKO MOJA OPINIA, ale myślę, że manipuluje tobą i może potrzebować długoterminowej korekty za upokarzanie swojej postawy. JA nie mogę dyktować MOJEJ dyscypliny. Mąż jest dla mnie autorytetem i to ON dyktuje co jest najlepsze. A twoja żona zachowuje się jak księżniczka, która potrzebuje tygodnia bolesnych klapsów tylko po to, aby utrzymać ją na właściwej drodze. Możesz zacząć to wprowadzać, dopóki nie zobaczysz przemiany jej serca.

Pamiętaj, jeśli naprawdę jest uległa, to wyraźnie rozumie że to Ty rządzisz i musi połączyć swoją wolę z Twoją. Wygląda na to, że potrzebuje DUŻO klapsów, żeby to zrozumieć. Ktoś, kto głosi, że jest na dobrej drodze do tego, czego Pan pragnie w domu i małżeństwie, jest zwykle tak zboczony, że nie widzi błędu na swojej drodze wynikającego z braku pokory. Wlej w nią pokorę!

Mój mąż ma jasne oczekiwania co do mojego zachowania itp. i w większości całkowicie się z nim zgadzam i jestem mu posłuszna. Są jednak chwile, kiedy mu się sprzeciwiam. Czasami wynika to z czystego zapomnienia lub bycia pochłoniętym chwilą. Nie lubi przekleństw i czasami pozwalam, by słowo przekleństwa się wymcknęło, ponieważ pasuje do narracji w danej chwili, a on albo komentuje od razu żeby przestać, albo później, kiedy o tym wspomina, następuje rachunek sumienia.

Mam też obowiązek przestać się kłócić, komentować, generalnie kontynuować, kiedy mój mąż wypowiedział w jakiejś sprawie ostatnie słowo. Są jednak chwile, kiedy po prostu muszę w nie wcisnąć ostatnie słowo! To mu nie pasuje. Postrzega to jako całkowite nieposłuszeństwo i jest odpowiednio traktowane.

Nigdy otwarcie nie próbuję lekceważyć mojego męża i okazywać mu nieposłuszeństwa, ale są chwile, kiedy robię to nieumyślnie. Pewnie zastanawiacie się, jak radzi sobie z moim nieposłuszeństwem poza karą słowną?! No ogólnie to on mnie bije. Mamy małżeństwo z dyscypliną domową. Oznacza to, że podążamy za małżeństwem patriarchalnym, tak jak jest to opisane w większości doktryn religijnych. Aby utrzymać ten rodzaj małżeństwa na dobrej drodze, wspólnie zgodziliśmy się, że tego właśnie chcemy i uważamy, że jest to najlepsze dla nas obojga. Jestem dyscyplinowana (lanie) za dowolną liczbę zachowań i jest to całkowicie prywatne pomiędzy nami. Klapsy nie zdarzają się cały czas, ale kiedy już się zdarzają, są szybkie, bolesne i zdecydowanie przywracają nasze małżeństwo na właściwe tory. Jesteśmy zupełnie normalną parą, która nie traktuje tego jako jakiegoś dziwnego fetyszu. To ścisła dyscyplina i dziwnie tworzy to szalone, ale silne małżeństwo.

Klapsy, nie zawsze, ale zwykle, zdarzają się wtedy, gdy mój mąż widzi wzorzec lekceważenia jego zasad lub naginania ich na moją korzyść. Natychmiast da klapsa, jeśli okażę mu całkowity brak szacunku. Brak szacunku kobiety do mężczyzny jest zabójcą wszystkich małżeństw. Mężczyźni zostali tak zaprogramowani, aby wierzyli, że każdy dotyk kobiety czyni ich oprawcami. Ale mężczyźni zostali wepchnięci do tego regulowanego pudła, w którym tak naprawdę nie rządzą swoimi domami, ich żony nie są im posłuszne, ich dzieci odpowiadają bardziej mamie jako szefowi gospodarstwa domowego niż im. To jest tak niezsynchronizowane z naturalnym porządkiem rzeczy. Nie wiesz, jakie są piękne możliwości, dopóki nie włączysz klapsów. I dopóki nie zanurzyłeś palca w możliwości i możesz działać w prawdziwym patriarchalnym małżeństwie, w którym mąż ma władzę nad swoją żoną we wszystkim.

Myślałam, że byliśmy wcześniej całkiem dobrym małżeństwem, ale on tak nie uważał. Powiedział mi: "jeśli to zrobimy, chcę mieć pełną kontrolę". Więc zgodziłam się na 6 miesięcy związku z dyscypliną domową. Gdy jednak minęły 4 miesiące, mój mąż powiedział mi, że nigdy już nie wróci do naszego poprzedniego związku. Poczuł się bliżej mnie, poczuł się bardziej jak mężczyzna, bardziej kontrolował mnie i moje zachowania, bardziej kontrolował całą naszą rodzinę, był bardziej we mnie zakochany, opiekuńczy, odzyskał energię seksualną, czuł się bardziej pewny siebie poza naszym domem, w pracy itp. (w której zawsze był bardzo pewny siebie i odnosił sukcesy, ale coś się w nim zmieniło, by być jeszcze bardziej).

Nigdy nie chciałam rezygnować z lania, kiedy denerwowałam się dyscypliną, którą czułam że jest niesprawiedliwa, ale przyzwyczaiłam się do rezygnacji z kontroli w naszym małżeństwie. To było szalone! I zawsze myślałam o nas przede wszystkim jako o małżeństwie patriarchalnym. Ale pozwól, że opowiem ci o kilku zachowaniach, które zrobiłam, aby dać ci wyobrażenie o tym, jak doszliśmy od przeciętnego małżeństwa do cholernie dobrego/wspaniałego związku.

Denerwowałam się i byłam poirytowana przez cały dzień i noc. Albo dlatego, że byłam zmęczona, albo mój mąż coś powiedział, albo dzieci zachowywały się w określony sposób. Mogłabym się wściekać i denerwować z powodu rzeczy, które nie miały nic wspólnego z moim mężem, ale on brał na siebie cały ciężar. Czasami wdawałam się w spory o coś głupiego i zamiast o tym mówić, mogłam to ciągle eskalować. Potem unikaliśmy prawdziwych rozmów przez około 3-4 dni poza tym, co musieliśmy omówić.

Zwykle jestem bardzo niezależna, więc jeśli nie łączyłam się z mężem podczas jego i mojego dnia w pracy, byłam zadowolona, ale jemu się to nie podobało. Chciał więcej kontaktu. Wykonywałam większość obowiązków domowych, ale jeśli miałam ochotę dać mu znać, jakie to niesprawiedliwe (mimo że on pracuje bardzo ciężko, długo i załatwia wszystkie nasze dodatkowe rzeczy), to to robiłam. To były takie typowe sprawy małżeńskie. A dzięki dyscyplinie domowej mój mąż położył temu kres i nie tylko temu. Czuł też, że muszę bardziej skupić się na naszym życiu seksualnym, a nie tylko robić to, kiedy najdzie nas nastrój (nawiasem mówiąc, dyscyplina domowa troszczy się o to za ciebie, ponieważ gdy mężczyzna przeciągnie cię przez kolano, żeby dać ci klapsa, masz ochotę zedrzeć z niego ubranie przez następny tydzień lub coś koło tego… zaufaj mi!)

Mówię ci to wszystko, ponieważ jesteśmy najbardziej typowymi ludźmi, jakich spotkasz. Mówiłam to już wcześniej i powiem to jeszcze raz, z dyscypliną domową mój mąż jest bardziej zainteresowany mną, bardzo zestrojony ze mną i tym, co się dzieje, a ja nawet nie wiedziałam, że chcę tego poziomu połączenia, dopóki go nie mieliśmy i to sprawiło, że poczułam się taka szczęśliwa. Przestałam szukać zewnętrznych źródeł potwierdzenia własnej osoby w pracy, na Facebooku, u znajomych czy w innych miejscach i czuję się po prostu związana z moim mężczyzną w sposób przypominający nasze pierwsze spotkanie i zakochanie. Nie potrafię ci tego wytłumaczyć, po prostu musisz tego doświadczyć.

Nie wiem, dlaczego klapsy nam to zrobiły. Wierzę, że powoduje to, że przyjmujesz to, czego Bóg chce, abyś miała w swoim małżeństwie męża na czele, żonę pod jego władzą i życie zgodnie z wypróbowanym i prawdziwym sposobem, w jaki małżeństwo powinno być prowadzone. 

Oto główne zmiany, które wykraczają poza nasze normy od samego początku:

Mój mąż bardziej zaangażował się w nasze małżeństwo (szybciej wraca do domu po pracy i woli spędzać czas z nami niż wychodzić z kolegami do pubu), a ja martwię się jak go uszczęśliwić (zawsze witam go z uśmiechem na ustach, całuję i pytam jak minął mu dzień). Zachowanie naszych dzieci znacznie się poprawiło i wydają się być super (SUPER) zadowolone i szczęśliwe (choć nic nie wiedzą o naszym sekrecie w postaci domowej dyscypliny i klapsów jakie mama dostaje od taty). Obcy ludzie komentują też jak bardzo jesteśmy w sobie zakochani. Nasze dzieci zawsze przewracają oczami, że za często się całujemy, ale wiem, że to lubią. Mój mąż powiedział mi, że dzięki dyscyplinie domowej czuje się nadzwyczaj pewnie w swoim życiu biznesowym.

Z klapsami dojdziesz do słodkiego miejsca, które wydaje się właściwe. PROSZĘ WPROWADŹ TO W SWOJE ŻYCIE. CZĘSTO jestem bita. Mąż ma nade mną władzę. Mam głos w naszym domu i małżeństwie, ale mój mąż wie, kiedy muszę to zakończyć i ma pełną kontrolę nad tym, jak i kiedy dyscyplina jest stosowana. Jak pokazuje ta historia, poprzez praktykę bicia i dyscyplinę domową mój mąż przejął kontrolę nad naszą rodziną i naszym małżeństwem dla większego dobra i wszyscy na tym skorzystaliśmy. Dobrze jest być żoną z klapsami i już nigdy, ale to NIGDY z tego nie zrezygnuję.





KARINA 


 Mój mąż jest Głową Domu, rządzi stabilnie, troskliwie i odpowiedzialnie, ustala zasady, standardy i granice, trzyma mnie w ryzach oraz poprawia i karze mnie kiedy trzeba. W zależności od sytuacji i mojego wykroczenia, dyscypliną może być wszystko, od dezaprobującego spojrzenia lub surowej werbalnej korekty, poprzez surową naganę, podkreśloną przez kilka mocnych klapsów w mój ubrany tyłek lub nagie udo, aż po pełne klapsy z gołym tyłkiem.

Jestem szczęśliwa, że mam dobrego, kochającego i troskliwego męża, który jest surowy i nie toleruje nieposłuszeństwa i złego zachowania, ale jest sprawiedliwy i nie karze mnie, chyba że na to zasługuję, więc to nie jest "zła rzecz".

Oczywiście nie jest przyjemnie zostać ukaranym za moje złe zachowanie, a szczególnie nieprzyjemnie jest odsłonić pupę i dostać klapsa paskiem, który zadaje szokująco ostry i intensywny ból i sprawia, że moje pośladki są obolałe co najmniej przez kilka dni. Jednak sama natura kary jest nieprzyjemna i bolesna i dobrze sprawdza się jako moderacja i korekta mojego zachowania. Surowe lanie, kiedy byłam niegrzeczna, jest również pokutą, która oczyszcza mnie z poczucia winy, więc dobrze jest, aby mój szacunek do samego siebie został surowo i zasadniczo ukarany za moje wykroczenia, a mój mąż trzymał mnie w ryzach i dawał mi klapsy surowo z paskiem. Jednocześnie mój mąż zawsze zapewnia mnie, że pod jego władzą jestem bezpieczna i nie zrobi mi krzywdy.

Czuję się komfortowo dzieląc się moimi doświadczeniami jako żona w szczęśliwym i dobrze funkcjonującym małżeństwie przestrzegającym Dyscypliny Domowej, ponieważ bycie zdyscyplinowaną żoną nie jest powodem do wstydu. Gdybym była niezdyscyplinowaną żoną, miałabym wiele powodów do wstydu. Mimo to, na szczęście, jestem tak uprzywilejowana, że mam dobrego i troskliwego męża, który rządzi stabilnie, odpowiedzialnie i mądrze, dobrze się mną opiekuje i przywraca mnie w bezpieczne miejsce, kiedy działam i źle się zachowuję.

Jest surowy, ale także sprawiedliwy, opiekuńczy i kochający, więc cieszymy się szczęśliwym i harmonijnym małżeństwem, o ile dobrze się zachowuję i nie zapominam o manierach. Kiedy tak się dzieje, znika harmonia i szczęście, a pojawia się płacz, surowe słowa i bolesna kara, ale tylko na chwilę. Kary są równie szybkie i natychmiastowe, jak nieuniknione i surowe, a kiedy się skończą, to się skończą i wrócimy do naszej szczęśliwej i harmonijnej normalności.

Inni ludzie powiedzą ci, że to znęcanie się i przemoc, gdy mąż daje żonie klapsy za złe zachowanie i że szaleństwem jest podporządkowanie się władzy męża i domaganie się od niego ukarania. Nie wątpię, że inne pary mogą być razem szczęśliwe bez włączania Dyscypliny Domowej do swoich małżeństw, ani też nie wątpię, że istnieją kobiety, które są tak wyjątkowo dobre, że potrafią dobrze się zachowywać i uszczęśliwiać swoich mężów bez wymierzania im klapsów od czasu do czasu. Chcę tylko powiedzieć, że dla mnie i mojego męża Domowa Dyscyplina zadziałała wyjątkowo dobrze i zagwarantowała szczęście i harmonię, dlatego ośmielam się polecić ją innym parom.





JELENA


 Do dziewcząt i kobiet tak - Bóg uczynił nas uległymi i mamy wbudowaną potrzebę dyscypliny a nasze pośladki zostały stworzone do klapsów. Mężczyźni powinni dominować i tak powinno być zawsze. Oto jak wygląda nasz rytuał dyscypliny:

Kiedy złamię ustaloną przez mego męża zasadę, zaprasza mnie do naszej wykończonej przez niego piwnicy (najczęściej o godzinie 22:00). Tak więc około 21:40 sprawdzam czy dzieci dobrze śpią, aby nas nie usłyszały. Czasami mąż mówi mi, w co mam się ubrać albo co zabrać do piwnic (najczęściej jestem wystrojona - zwłaszcza w sukienkę, pończochy i pas do pończoch, oraz szpilki). Mąż bije mnie ręką, szczotką do włosów, paletka do ping-ponga albo paletą z moim imieniem. Oczywiście nie wolno mi się spóźnić (spóźnienie doprowadziłoby do silniejszych i liczniejszych klapsów, chyba że któreś z dzieci by się obudziło). Mąż zawsze czeka na mnie w piwnicy, siedząc na swoim krześle na którym wymierza mi klapsy. Oczekuje, że stanę przed nim i nie powiem ani słowa gdy zacznie mnie besztać. Następnie zdejmuje mi spodnie / sukienkę / spódnicę i majtki. Następnie klepie mnie obiema rękami po udach jako sygnał, żeby do niego podejść i położyć mu się na kolanach. Chwyta moją prawą rękę i przyszpila mi za plecami, a następnie wymierza klapsy - mocno i szybko w jeden pośladek - bez rozgrzewki. A potem drugi pośladek . Tam i z powrotem.

Po klapsach pozwala mi zsunąć się ze swoich kolan i każe tańczyć z odkrytymi i piekącymi pośladkami. Potem rozkłada ramiona i przytula mnie do siebie. Całujemy się namiętnie, a on szepcze mi do ucha jak bardzo mnie kocha i jak jest ze mnie dumny. Potem zbieram swoje ubrania i odnoszę je. Kiedy wchodzimy po schodach na piętro naszej sypialni, on idzie kilka kroków za mną, mając bezpośrednio przy twarzy moje czerwone od klapsów pośladki. W naszej sypialni każe mi dokończyć rozbieranie się (oprócz pończoch i pasa do pończoch). Wejść na łóżko na rękach i kolanach - potem zgiąć łokcie - głową w dół, tyłek w górę. Następnie on rozbiera się a ja czuję jak we mnie wchodzi jego sztywny członek. Kilka ruchów i poczuł ulgę. Potem leżeliśmy w objęciach aż do rana.





 DZIĘKUJĘ ZA UWAGĘ

NULLA POTESTAS NISI A DEO - Cz. VII

FILARY SPOŁECZNEGO 
ROZWOJU LUDZKOŚCI 
I METODY PATOLOGIZACJI 
NA PRZESTRZENI WIEKÓW





TWÓRCY EUROPEJSKICH CYWILIZACJI:
Cz. IV



SŁOWIANIE I CELTOWIE
Cz. IV






SŁOWIANIE W GRECJI
(ok. 1800 r. p.n.e. - ok. 1180 r. p.n.e.)
Cz. IV



DRUGA WOJNA TROJAŃSKA
(ok. 1193 - 1183 p.n.e.)
Cz. III



"Obce ludy na swych wyspach uczyniły spisek i żaden kraj nie oparł się ich broni. Hatti, Kizzuwatna (w oryginale Koda - była to egipska nazwa późniejszej Cylicji), Karkemisz, Arzawa, Alaszija jednocześnie zniknęły"


Fragment inskrypcji faraona Ramzesa III ze świątyni Medinet Habu w Tebach



Czy Wojna Trojańska wybuchła naprawdę? Kim właściwie byli mieszkańcy Troi i czy to właśnie Achajowie rzeczywiście zdobyli Ilion? Żeby odpowiedzieć na te pytania, należy na samym początku uświadomić sobie jedną, niezwykle istotną rzecz, a mianowicie to, że Homer wybornie sobie z nas wszystkich zakpił (mam tutaj na myśli te wszystkie pokolenia czytające Iliadę). Tak, Homer był w rzeczywistości zwykłym propagandystą, zapewne bardzo utalentowanym i potrafiącym dobrze dobrać słowa (pomijając fakt, że był niewidomy), ale jednak propagandystą, a nie historykiem czy poetą (już Stalin mawiał: "Musimy znaleźć zajęcie dla każdego utalentowanego szubrawcy"). Nie może to dziwić, jako że przetrwały o nim informacje iż miał być niewidomy, a to oznacza, że musiał mieć jakichś pomocników, którzy spisaliby te jego bajdurzenia. Zapewne więc za swoją pracę pobierał również wynagrodzenie od jakiegoś możnego władcy, któremu taki przekaz, jaki Homer zaprezentował, był bardzo na rękę. Oczywiście są to jedynie moje przypuszczenia, ale pojawiły się one właśnie w wyniku stwierdzenia, że nic w przekazie Homera nie zgadza się z tym, co można wyczytać ze źródeł pozostawionych przez Greków, Traków, Persów, Etrusków czy Rzymian (nie mówiąc już, że nie zgadza się to również z informacjami pochodzącymi z channelingów - chyba że uznamy że to właśnie one mówią nieprawdę). Jedynym zgodnym faktem jest to, że Wojna Trojańska rzeczywiście miała miejsce, poza tym nie zgadza się już nic, łącznie z... walczącymi stronami tego konfliktu. Ale być może o to właśnie chodziło. Był bowiem potrzebny epos, który ukazałby walkę wszystkich Hellenów ze wspólnym wrogiem i to oczywiście walkę zwycięską, podbudowaną interwencją bogów, którzy swą obecnością wsparli właściwą stronę. Co prawda Iliada jest przepięknym dziełem literackim, ale nic ponad to. Jednak aby pójść dalej i opisać cały ten konflikt (w wielkim skrócie, jako że informacje z channelingów na ten temat są również bardzo skąpe), musimy wyjaśnić sobie jedną, ale za to kluczową rzecz - kto z kim walczył w tej wojnie?

Czy rzeczywiście Achajowie popłynęli na podbój Troi w 1000 okrętów i 50 000 wojowników - jak podaje Homer? Aby nie przedłużać, powiem tylko że: NIE! To nie Achajowie wypłynęli na wojnę do Troady w celu zdobycia tego miasta-państwa, a stało się tak, ponieważ... po prostu nie musieli tego czynić. Jak już w poprzedniej części wspomniałem, ziemiami na których leżał niegdyś gród Trojan, władał hetycki renegat - Tawagalawa, wysłany tam jeszcze (zapewne w latach 50-tych XIII wieku p.n.e.) przez króla Hetytów - Hattusilisa III. Przeszedł on jednak na stronę władcy Ahhijawy (czyli kraju Achajów - jak zwano Helladę w Anatolii, Syrii i w Egipcie), następnie poślubił córkę swego dobroczyńcy i osiadł w kraju zwanym Wilusa (Troada), gdzie z poparciem swego teścia objął władzę i zaczął gromadzić wojsko do walki z Hattusilisem III (o czym opowiada tzw.: "List Tawagalawy" odnaleziony w ruinach Hattusas). Zapewne był on też założycielem jakiejś lokalnej dynastii, a jego potomkowie utrzymywali ożywione kontakty z Ahhijawą, upatrując w niej opieki i ochrony przed Hetytami. Achajowie nie mogli więc zdobyć Troi, gdyż nie miałoby to większego sensu, skoro i tak kontrolowali teren poprzez uległych sobie władców. Kto więc zdobył Troję i czy mogli to być Hetyci? Otóż nie, również nie mogli! W czasach gdy Troja (i inne, mniejsze grody Wilusy) płonęła (pokłady archeologiczne Troi VIIA) państwo Hetytów ponownie (jak dwieście lat wcześniej, za czasów Arnuwandy I) przeżywało poważny kryzys wewnętrzny. Już za panowania Tuadhalij IV (zdobywcy Cypru ok. 1230 r. p.n.e., którego jednak nie był w stanie utrzymać i musiał się stamtąd wycofać) wystąpiły pierwsze poważne oznaki osłabienia kraju, ale uwidoczniły się one dopiero za rządów jego synów: Arnuwandy III i Suppiluliumy II. Musiała wówczas nastąpić jakaś poważna recesja gospodarcza, która doprowadziła do wybuchu klęski głodu, gdyż, jak można przeczytać w zachowanej przysiędze "Wielkiego Pisarza z Hatti": "Lud Hatti był nieprzychylny swojemu królowi". Czyżby doszło więc do jakichś poważnych zaburzeń społecznych, a być może nawet walk klasowych biednych z bogatymi? Nie można tego wykluczyć, jako że takie sytuacje zdarzały się już wcześniej, choćby w Syro-Palestynie (np. miasto Chasor w Kanaanie, którego zniszczenie niegdyś interpretowano pochodem Izraelitów do "Ziemi Obiecanej", to jednak współczesna historiografia wyklucza zagładę miasta przeprowadzoną przez inwazję zewnętrzną, czy choćby nawet trzęsienie ziemi, a przychyla się do twierdzenia, że wynikiem zniszczenia grodu były jakieś wewnętrzne walki o władzę, być może właśnie na tle ekonomicznym, a miały one miejsce ok. 1230 r. p.n.e. czyli na jakieś trzydzieści lat przed wydarzeniami w kraju Hetytów). Hetyci w tym czasie nie byli zdolni do przeprowadzenia inwazji na inny kraj (to o czym pisałem w poprzedniej części, czyli o kolejnym ataku Suppiluliumy II na Cypr ok. 1205 r. p.n.e. i powstania z tej okazji odpowiedniej inskrypcji wotywnej, mogło wcale nie być żadną inwazją, a jedynie wojną obronną), gdyż ich własne państwo chyliło się już wówczas ku upadkowi.




Utracili oni całkowicie w tym czasie kontrolę nad Syrią (wywalczoną w bitwie pod Kadesz z 1274 r. p.n.e. i potem potwierdzoną pokojem królewskim z Egiptem z 1259 r. p.n.e.), czego dowodem jest fakt, że Suppiluliuma II musiał uznać dotychczasowego namiestnika z Karkemisz, za równego sobie "brata". Gdyby dysponował wystarczającą siłą militarną i miał zapewniony spokój wewnętrzny, z pewnością nigdy nie przystałby na tak upokarzający dla siebie układ. A to oznacza, że nie dysponował wówczas odpowiednią siłą i musiał żebrać o sojusz nawet z władcą miasta Karkemisz, aby przynajmniej mieć zapewnioną osłonę od Wschodu, a być może nawet pomoc w przypadku ataku Asyrii. Najazd na Wilusę i Troję nie mógł więc wyjść ze strony zrewoltowanych i cierpiących wówczas głód Hetytów. Musiał to więc być zupełnie inny przeciwnik, ktoś obcy, nieznana siła na tyle liczna, że zdolna niszczyć i plądrować miasta oraz obalać ówczesne imperia. Któż to mógł być? Odpowiedź wydaje się oczywista - były to tzw.: "Ludy Morza", czyli zjednoczona grupa plemion posuwających się z Północy ku Południowi i niczym walec zmiatająca wszystko na swojej drodze. Oczywiście "Ludy Morza" to jest nazwa umowna, nazwa zafałszowana, podobnie zresztą jak zafałszowana jest Iliada Homera, w której autor przedstawia stronę pokonaną (Trojan i wspomagających ich Achajów) jako zwycięzców w panhelleńskiej wojnie ze wspólnym wrogiem (zapewne niewielu historyków zdaje sobie również sprawę, że sama nazwa "Hellada" wywodzi się ze starogreckiego słowa: "Et Lah" - czyli "Od Lachów", przy czym Grecy "H" pisali jako "X" i stąd wychodziło im słowo "Et Lax", zmiękczane potem w słowo "Ellas" - czyli Hellada). Takie propagandowe manewry były (i są do dziś) stosowane w różnych celach (np. w celu ukazania jedności i wyjątkowości Hellenów), nic więc dziwnego że Homer z przegranych uczynił zwycięzców - któż bowiem po kilku wiekach (Homer żył przecież w VIII wieku p.n.e., czyli jakieś 400 lat po opisywanych przez siebie wydarzeniach) będzie dochodził prawdy? A historia opisana w Iliadzie jest bardzo ładna i może przyjemnie łechtać greckie ego, po co więc miano by to zmieniać (tym bardziej, że w tamtych czasach dotarcie do prawdziwych źródeł tego konfliktu byłoby praktycznie niemożliwe). Dzisiejsi historycy też opowiadają bajki o "Ludach Morza" przybyłych (jak owe elfy z powieści J.R.R. Tolkiena, na "białych okrętach") z nieznanych ziem (choć pochodzenie tych ludów z reguły określa się jako śródziemnomorskie, to jednak są i tacy, którzy ich siedziby widzą nawet w... Hiszpanii, ale nikt nie powie głośno i wyraźnie kim te ludy były i nikt nie nazwie rzeczy po imieniu. Cóż, przecież kłamstwo Homera trwa już 28 wieków i jak widać ma się dobrze, dlaczego więc nie "podrasować" historii, wrzucając "Ludy Morza" do Hiszpanii, Italii, Grecji czy nawet Tracji).


MAPA IMPERIUM HETYCKIEGO 
(ok. 1200 r. p.n.e.)



Żaden (prawie żaden, ale ci nieliczni są uważani za swoistych "oszołomów") z historyków nie powie wprost, skąd wzięły się te ludy i jaki był ich rodowy genotyp. Ale nim do tego przejdę, najpierw wymienię listę plemion, które były wrzucone do wspólnego koszyka pod nazwą "Ludy Morza". Lista ta pochodzi z Egiptu, ze steli faraona Merenptaha (ok. 1207 r. p.n.e.), który podaje ich nazwy, i tak, są to: Aqi-waša, Turiša, Šekeleš, Lukka, Šardana, Mešweš, Tjehenu i Tjemehu. Trzydzieści lat później (ok. 1177 r. p.n.e.) kolejny faraon - Ramzes III chwalił się odniesionym zwycięstwem (kolejny przykład propagandy politycznej, która porażkę próbowała przekuć w sukces) nad plemionami, których nazwy brzmiały w jego inskrypcji następująco: Danuna, Karkisa, Waschasch, Tjeker oraz Peleset. Warto pochylić się dłużej nad każdym z owych ludów, ale to może już w kolejnych tematach, teraz najważniejsze, to odpowiedzieć na pytanie, które plemię (lub plemiona) zdobyły antyczną Troję i skąd one tak naprawdę pochodziły? Oczywiście nie podlega żadnej wątpliwości ich pochodzenie - były to bowiem ludy słowiańskie, wywodzące się ze Środkowej Europy, z rejonu Wisły, Odry, Łaby, Karpat, Sudetów i wielkiej kotliny naddunajskiej. Były to słowiańskie ludy, dla których zapewne nie starczyło miejsca (lub byli wypychani przez agresywnych sąsiadów) na ich ojczystych ziemiach, a być może wpływ na to miał również szybki rozrost plemienia w którym nie dla wszystkich starczało ziemi. Warto też sobie uświadomić, że dominacja słowiańska w Środkowej Europie i jej ekspansja ku Południowi (Grecja, Italia), oraz wypieranie stąd Celtów (którzy przybyli oczywiście na te ziemie dużo później po Słowianach, ale potem przez jakiś czas dominowali w południowych Niemczech, Austrii, Szwajcarii, Czechach, a nawet weszli na Śląsk), stała się faktem, szczególnie po wielkiej bitwie w Dolinie Dołęży (która miała miejsce ok. 1250 r. p.n.e. i uznawana jest dziś przez historyków za... największą bitwę starożytnego świata). Według badań haplogrup odkopanych szczątków, dominowała tam haplogrupa słowiańska R1a1a, ale wydaje się, że wojownicy z dominującą haplogrupą R1b, wcale nie musieli stać po przeciwnej stronie barykady, a wręcz mogło być tak, że podział przebiegał zupełnie inaczej. Zapewne walka toczyła się pomiędzy grupami słowiańsko-celtyckimi i tymi, które można w dużym uproszczeniu określić jako "nordyckie" (haplogrupa: I1, I2) plus ludy słowiańsko-celtyckie, które stały po tej drugiej stronie. W każdym razie bitwa zakończyła się całkowitym zwycięstwem żywiołu słowiańskiego (przy pewnym wsparciu Celtów), a to oznaczało wyparcie niektórych plemion z ich wcześniejszych siedzib. Te plemiona ruszyły teraz na Południe, ku cieśninom czarnomorskim, na Bałkany i do Italii.




Trzeba bowiem pamiętać, że ziemie zamieszkane przez Słowian (oraz Celtów), wcale nie były wówczas zapóźnione cywilizacyjnie - jak się powszechnie uważa w kręgach tzw.: "naukowców". Przecież najstarszy wizerunek koła znaleziony został właśnie na ziemiach zasiedlonych przez Słowian (we wsi Bronocice w Małopolsce i pochodzi z ok. 3 490 r. p.n.e., a to oznacza, że jest o 150 lat starszy od modelu koła znalezionego w rejonie Eufratu, a mimo to w różnych quizach wciąż można znaleźć pytanie: "Gdzie wynaleziono pierwsze koło?", sugerując prawidłową odpowiedź jako rejon Sumeru. Otóż pierwsze koło wymyślili Słowianie - przynajmniej jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że starszego jak na razie wizerunku koła do tej pory nie odnaleziono). Była to więc cywilizacja rozwinięta, cywilizacja, którą zwie się również Kulturą Łużycką. Zresztą stopień politycznych zależności poszczególnych ludów słowiańskich (np. Traków, wspierających wówczas Trojan) był też bardzo różny, w każdym razie inwazja w kierunku Troady nie mogła odbyć się drogą lądową, a to ze względu na duże niebezpieczeństwo walk toczonych po drodze z ludami, które nie życzyły sobie obcych migrantów na swojej ziemi. Walki toczone z Trakami, z pewnością znacznie osłabiłyby plemiona migrujące ("Ludy Morza") i dotarcie ich do celu nie byłoby już wcale takie pewne (a celem było dojść jak najdalej na Południe, aby tam znaleźć dla siebie swoją "Ziemię Obiecaną"). Najlepszą i najbezpieczniejszą pozostawała więc droga wodna, a to oznaczało, że plemiona te musiały najpierw dotrzeć wielkimi rzekami na Wschód (np. Dniestrem, Bohem, Dnieprem), ku dzisiejszemu Krymowi i dalej do cieśnin czarnomorskich przeprawić się już drogą morską. Na Krymie zapewne powstała też flota, którą zdobywcy dotarli do Troady. Być może początkowo słowiańskie plemiona północne nie zamierzały atakować Troi, ale gdy dotarli na Krym i gdy dowiedzieli się o panującym tam monopolu handlowym Troady (o czym wspominałem też w poprzednich częściach), postanowili go ostatecznie złamać. Zapewne więc była to również w dużym stopniu wojna handlowa, która doprowadziła do rozpadu dotychczasowego systemu ekonomicznego (panującego w epoce brązu), polegającego na dominacji królestw nad scentralizowanym handlem międzynarodowym i zastąpienia go handlem zdecentralizowanym (charakterystycznym dla epoki żelaza), który opierał się na mniejszych miastach, lub nawet na prywatnych przedsiębiorcach (tak twierdzi np. brytyjska badaczka - Susan Sherratt z Uniwersytetu Sheffield, która w swej książce "Sea Peoples and the Economic Structure of the Late Second Millennium in the Eastern Mediterranean" pisze, że Ludy Morza: "z powodzeniem można postrzegać jako zjawisko strukturalne, produkt naturalnej ewolucji i ekspansji międzynarodowego handlu, postępujących w III i II tysiącleciu, niósł on w sobie zalążki ostatecznego upadku ekonomii opartej na pałacu"). Czy Wojna Trojańska, mogła więc w dużej mierze mieć podłoże ekonomiczne? Oczywiście, przecież zniszczenie monopolisty, jakim bez wątpienia była Troja, stwarzało szansę dla innych, mniejszych podmiotów i jednocześnie uzdrawiało handel, czyniąc go bardziej konkurencyjnym.

Trojanom nie pomogli (celtyccy) Achajowie, nie pomogli również (słowiańscy) Trakowie. Troja padła pod ciosami Słowian z Północy, przybyłych (niczym owe elfy na "białych okrętach") aby całkowicie przemodelować ówczesną scenę polityczno-ekonomiczną Bliskiego Wschodu. Prowadzący w latach 90-tych XX wieku na ruinach Troi VIIA badania wykopaliskowe - Manfred Korfmann z Uniwersytetu w Tybindze, tak pisał na temat tego, co się w owym grodzie wówczas wydarzyło: "Ślady wskazują na działanie ognia i katastrofę, do której doprowadziło jego oddziaływanie. Znaleźliśmy, na przykład, dziewczynę w wieku, jak sądzę, szesnastu-siedemnastu lat, która była do połowy zwęglona, a jej stopy pochłonął ogień. (...) Było to miasto, które szturmował nieprzyjaciel. Miasto, które było bronione przez swoich mieszkańców. Jednak przegrali oni starcie i ostatecznie zostali całkowicie rozgromieni". Co zaś się tyczy odpowiedzi na pytanie, które z owych plemion dokonało tej masakry i zniszczenia trojańskiego grodu, to odpowiem... nie mam zielonego pojęcia, gdyż ani źródła historyczne, ani tym bardziej channelingi nie mówią nic na ten temat. Wiadomo tylko, że do takiej inwazji doszło w latach 90-tych XII wieku p.n.e. co oznacza że sprawcami zagłady miasta mogła być pierwsza grupa z wymienionych wyżej plemion. A Homer z przegranej dla Achajów wojny, uczynił niesamowite zwycięstwo, czym też położył podwaliny pod narodziny europejskiej kultury (która - podobnie jak inne wielkie dzieła starożytności - rodziła się niestety na kłamstwie i na ludzkiej niedoli).




CDN.

BOHATEROWIE WRZEŚNIA - Cz. I

OSTATNI BÓJ Dziś chciałbym rozpocząć nową serię opowiadającą o żołnierzach broniących tamtej, wywalczonej po 123 (150) latach zaborów, odrod...