WYŚWIETLENIA

23 września 2025

MEMORIAM - Cz. VI

MITRYDATES - MARIUSZ - SULLA 
CZYLI NIEKOŃCZĄCA SIĘ WOJNA





ZRANIONA WILCZYCA




Nim jeszcze dobiegła końca wojna ze sprzymierzeńcami w samej Italii, na Wschodzie, w Azji (Mniejszej - staram się bowiem utrzymać formę opowiadania pisanego w I wieku p.n.e. dlatego też pewnych sformułowań nie przedstawiam bezpośrednio, a umieszczam w nawiasach) najpotężniejszym państwem Wschodu było już królestwo Mitrydatesa VI Eupatora. Ów władca dobrze zdawał sobie z tego sprawę i prawdopodobnie podjął decyzję zjednoczenia całej Azji pod swoim panowaniem. Nie jest jednak pewne czy pragnął on konfliktu z Rzymem, bo gdyby tak było, uderzyłby zbrojnie wówczas, gdy Rzym nie był zdolny do odparcia takiego ataku, jak choćby podczas wojen z barbarzyńcami z północy (105-101 r. p.n.e.) czy też właśnie w czasie wojny sprzymierzeńczej (91-88 r. p.n.e.). Owszem, podejmował Mitrydates w tym czasie różne próby działań zmierzających do opanowania krajów Azji, ale zawsze się wycofywał gdy tylko Rzymianie interweniowali dyplomatycznie (103 r. p.n.e. obraza posłów pontyjskich przez Lucjusza Apulejusza Saturninusa który chciał sprowokować wojnę - Mitrydates nie reaguje, choć nie opuszcza zajętej w 104 r. p.n.e. Galacji i Kapadocji. 98 r. p.n.e. wyjazd Gajusza Mariusza na Wschód - oficjalnie w celu odbycia pielgrzymki do świątyni bogini Kybele w Pessynuncie we Frygii i zwiedzenia ruin Troi - który dociera do Synopy i ostrzega króla przed dalszymi agresywnymi krokami przeciw rzymskim sojusznikom w Azji Mniejszej, ale ponieważ Mariusz nie pełnił wówczas żadnej publicznej funkcji i przebywał na Wschodzie jako osoba prywatna, ostrzeżenie to Mitrydates także zbagatelizował. W 96 r. p.n.e. napisał na niego oficjalną skargę do rzymskiego Senatu - król Bitynii Nikomedes III, który ponad dekadę wcześniej - 108 r. p.n.e. wraz z Mitrydatesem zajął Paflagonię, a teraz obawiał się że jego kraj może zostać podporządkowany Mitrydatesowi Pontyjskiemu).



 
(Senat wysłał więc do Azji Mniejszej propretora Lucjusza Korneliusza Sullę. Ten ubogi patrycjusz i autor skandali obyczajowych - w młodości był bowiem utrzymankiem bogatej wdowy o imieniu Nikopolis, która po śmierci w testamencie zapisała mu cały swój majątek, a także zarzucano mu że kupił sobie urząd pretora - w 95 r. p.n.e. wkroczył do Kapadocji - sił własnych posiadał niewiele, większość wojsk to były kontyngenty sprzymierzeńców małoazjatyckich - wygnał stamtąd króla Ariaratesa IX i jego pontyjskiego patrona - Gordiosa, po czym powierzył tron kapadockiemu nobilowi Ariobarzanesowi I. Ani to, ani starcie zbrojne w Sofenie w 92 r. p.n.e. {krainie leżącej w południowo-zachodniej Armenii} nie doprowadziło do wybuchu wojny rzymsko-pontyjskiej, gdyż Mitrydates wówczas znów się cofnął. Podobnie było gdy w 91 r. p.n.e. król Armenii Tigranes II Wielki {sojusznik i zięć Mitrydatesa} ponownie zajął Kapadocję i wypędził stamtąd Ariobarzanesa, a Mitrydates wkroczył do Bitynii i pozbawił tamtejszego tronu Nikomedesa IV, powierzając tron jego młodszemu bratu - który notabene wcale nie pragnął władzy, ale został do niej przymuszony przez Mitrydatesa - Sokratesa Chrestusa. Gdy jednak Rzym zagroził interwencją zbrojną, a wysłany na Wschód Marek Akwiliusz szybko zebrał kontyngenty wojskowe, Mitrydates kolejny raz się wycofał. Sokrates zwany Chrestusem czyli "Dobrym" - nie wiadomo dlaczego, bo przecież z chciwości zamordował swoją siostrę - uciekł na Eubeę a potem do Pontu, gdzie z rozkazu Mitrydatesa został zamordowany - oficjalnie za morderstwo na siostrze, realnie pewnie za nieudolność i nieumiejętność utrzymania się u władzy). Teraz jednak wytrzymałość pontyjskiego monarchy dobiegła kresu gdy król Bitynii - Nikomedes IV opodatkował okręty wpływające i wypływające na Morze Czarne. Nikomedes uczynił to co prawda nie z własnej woli, a raczej przymuszony był do podjęcia takiego kroku przez owego Marka Akwiliusza, który zażądał od niego zapłaty za przywrócenie go do tronu. Ponieważ jednak skarbiec Bitynii świecił pustkami, król (za radą Akwiliusza) opodatkował okręty wpływające do Propontydy (cieśnin Bosfor i Dardanele). 





Mitrydates postanowił na początku rozwiązać konflikt dyplomatycznie, wysyłając do Bitynii dwukrotnie swoich posłów (89 r. p.n.e.). W obu przypadkach zostali oni jednak odprawieni z niczym (za drugim razem nawet nie zezwolono im na audiencję u króla), co ostatecznie przelało kielich goryczy i Mitrydates postanowił się już więcej nie cofać, a wręcz przeciwnie - teraz to on pierwszy zamyślał uderzyć z taką siłą, że Rzym nim się otrząśnie, będzie już za późno. Czas jednak nie był dla niego sprzyjający, jako że w Italii właśnie dobiegała końca wojna ze sprzymierzeńcami. Chwila więc nie była odpowiednia by teraz atakować Rzymian, gdy właśnie rozwiązali oni niezwykle palący problem konfliktu wewnętrznego. Ale nie było wyjścia, dalsze cofanie mogło się skończyć narzuceniem rzymskiego zwierzchnictwa, tak jak uczyniono to z innymi monarchiami małoazjatyckimi. Bezpośredniego pretekstu do uderzenia dostarczyli Mitrydatesowi jednak sami Rzymianie, którzy (pod wodzą Marka Akwiliusza) uderzyli na Galację, sądząc że (podobnie jak to było wcześniej) i teraz król Pontu się wycofa. On jednak już się nie cofnął. Siły pontyjskie były znacznie silniejsze niż siły sojusznicze i w bitwie pod Protostachium Akwiliusz został rozbity (89 r. p.n.e.). Uciekł więc do prowincji Azji, by tam wraz z namiestnikiem Lucjuszem Kasjuszem przygotować kontrofensywę. A tymczasem Mitrydates błyskawicznie opanował Kapadocję (ponownie wypędzając stamtąd Ariobarzanesa I), potem ruszył na Bitynię i tutaj w bitwie nad rzeką Amnias rozbił siły królestwa Bitynii, zmuszając Nikomedesa IV do ucieczki (grudzień 89 r. p.n.e.). Po tym zwycięstwie i opanowaniu Bitynii, ruszył Mitrydates na południe, ku rzymskiej prowincji Azji (czyli dawnym królestwie Pergamonu) i tutaj w bitwie pod górą Scorobas zadał ostateczną klęskę rzymskim dwom legionom, stacjonującym w tej prowincji (luty 88 r. p.n.e.).




Przegrany Akwiliusz próbował ratować się ucieczką do Italii, ale gdy dotarł na wyspę Lesbos, tamtejsi mieszkańcy Mityleny uwięzili go i przekazali Mitrydatesowi jako jeńca. Ten kazał posadzić go na ośle i obwozić publicznie przez miasta Azji (Akwiliusz miał również błagać ludy Azji Mniejszej o przebaczenie ze rzymskie zbrodnie). Bardzo szybko Mitrydates opanował też Pergamon i Efez, całkowicie likwidując rzymskie władztwo w dużej części Azji a namiestnika Lucjusza Kasjusza, prokonsula Kwintusa Oppiusza i legata Marka Akwiliusza wtrącił do lochu (następnie dwóch ostatnich skazał na śmierć - Akwiliusza w brutalny sposób, wlewając mu do gardła płynne złoto, za karę za współudział w nałożeniu wysokich podatków na okręty płynące przez Bosfor i Dardanele). W zdobytym Pergamonie Mitrydates VI ogłosił zniesienie wszystkich podatków na okres pięciu lat, jako wyraz wyzwolenia mieszkańców Azji spod rzymskiego ucisku (w dużej mierze ucisku fiskalnego), co zyskało królowi wielu zwolenników w miastach Azji, a na szlakach marszu jego armii ustawiały się wiwatujące tłumy, rzucające kwiaty pod stopy pontyjskich żołnierzy, zaś Mitrydates otrzymał przydomek: "Wybawiciela Hellady". Wydawało się że opanowanie poszczególnych miast i wysp będzie już tylko kwestią czasu - i rzeczywiście, ogromna większość z nich otwierała swe bramy przed Mitrydatesem z radością, ale pierwszymi, którzy tego nie uczynili byli mieszkańcy Rodos. Ta bowiem wyspa róż i słońca, miejsce w którym krzyżowały się antyczne szlaki handlowe wiodące z Egiptu i Lewantu ku wybrzeżom Hellady i Morza Czarnego - zazdrośnie strzegła swojej wolności i zamknęła swe bramy przed wojskami Mitrydatesa VI. Wyspa ta posiadała silną flotę oraz zdeterminowanych obrońców i próba jej opanowania przez władcę Pontu (pomimo wsparcia ze strony cylicyjskich piratów) zakończyła się porażką (nieudana próba dokonania desantu morskiego pod Lindos). Za przykładem Rodos - tej wyspy boga Heliosa, poszły miasta w Karii, Licji i Pamfilii - Kyzikos, Lampsakos, Abydos, Skepis i Ilion (czyli miasto wzniesione na ruinach dawnej Troi - która według Rzymian była pramatką ich własnego miasta). Choć bardziej prawdopodobnym jest fakt, iż po prostu przestraszyły się one rzymskiej kary, a jak było wiadomo Rzym, nawet jeśli ponosił wielkie i dotkliwe klęski to i tak... ostatecznie zawsze zwyciężał.




Król Mitrydates VI widząc że nie zdoła przekonać wszystkich mieszkańców Azji do poparcia jego polityki "zjednoczenia całej Azji", wpadł na przerażający pomysł (ponoć podpowiedział mu go pewien starzec, uchodzący za mędrca). Jak najlepiej i najkorzystniej przeciągnąć innych na swoją stronę w taki sposób, aby spalili za sobą wszystkie mosty i musieli do końca wspierać Mitrydatesa? Należy uczynić z nich sprawców zbrodni, która zmusi ich do walki na śmierć i życie po stronie pontyjskiej, bo w przeciwnym razie ich samych czeka kara i śmierć. Otóż król Mitrydates VI postanowił... wymordować wszystkich Rzymian i Italików jacy znajdowali się w Azji. A było tam wiele rodzin z Italii, w tym wciąż w Smyrnie żył mój dziad - Publiusz Rutyliusz Rufus, który jednak uniknął śmierci, jako że Smyrna - choć uznała władzę Mitrydatesa - nie włączyła się w tę zbrodnię. W innych miastach Azji w brutalny sposób mordowano Italików, bez względu na płeć czy wiek (porównanie może z naszego punktu widzenia niezbyt adekwatne, ale jednak dla Rzymian przez długi czas to, co stało się w miastach Azji w 88 r. p.n.e. to było jak dla nas Polaków zbrodnia wołyńska z roku 1943/44 dokonana przez ukraińskich nacjonalistów). Ulice spłynęły krwią a do rzezi dochodziło w wielu miastach, w których nawet nie stacjonowały pontyjskie oddziały - tamtejszy lud po prostu spontanicznie odpowiedział na apel Mitrydatesa. Liczba ofiar była ogromna (szacunki mówią że zginęło wówczas ponad 80 000 Rzymian i Italików). Mieszkańcy miast, w których odbywały się owe masakry, tym chętniej do nich przystępowali, iż mienie mordowanych było dzielone pomiędzy mordujących (z tym że połowa należała się królowi Pontu). Zbrodnia, której się dopuszczono, była o tyle niezwykła, że często sąsiad mordował sąsiada a ci, którzy zostali wydani na pastwę śmierci, więcej niekiedy mieli wspólnego z tamtejszymi społecznościami niż z Rzymem i jego wielką polityką (no mówię, porównanie z Wołyniem jak najbardziej adekwatne). To byli często ludzie, którzy od lat żyli na Wschodzie, tam się pożenili, tam założyli rodziny, tam urodziły się ich dzieci a oni związali swe losy z tamtejszymi społeczeństwami, czując się bardziej obywatelami miast azjatyckich, niż obywatelami Rzymu. 




Niektóre miasta nie uczestniczyły jednak w tym krwawym procederze (choć wówczas nie mogły partycypować w łupach i wciąż obawiały się ewentualnej kary ze strony Mitrydatesa). Zdarzały się też przypadki udzielania pomocy i ukrywania Rzymian. W większości jednak przypadków ludzie żądni "rzymskich bogactw" mordowali z szaleńczym zapałem wszystkich, bez względu na płeć, wiek czy pozycję społeczną (zabijano również niewolników należących do małoazjatyckich Rzymian). Wojska pontyjskie też niosły śmierć, gdziekolwiek się pojawiły. Po zdobyciu wyspy Delos żołnierze armii Mitrydatesa VI dokonali pogromu tamtejszych Italików, którzy zjechali na wyspę w nadziei ocalenia życia. Oczywiście do pewnego stopnia można próbować usprawiedliwić ten morderczy szał rzymską chciwością, gdyż rzeczywiście większość prowincji, a szczególnie prowincja Azja, były swoistym poligonem działania dla rzymskich i italskich "łowców fortun". Podatki zbierano w sposób niezwykle rygorystyczny, często brutalny, odbierając dorobek wielu pokoleń w przypadku niewypłacalności. Nic więc dziwnego, że Rzymianie na Wschodzie byli powszechnie znienawidzeni, a przypadki udzielania im pomocy i ochrony należały do nielicznych. Hasła wolności podatkowej i wyzwolenia spod rządów rzymskiej i miejscowej plutokracji, były więc niezwykle popularne i przyczyniały się do sukcesów armii Mitrydatesa VI nie tylko w samej Azji, ale również w Grecji. Tak oto Ateny zrzuciły wówczas dotychczasowy (wspierany przez Rzym) model arystokratycznych rządów i pod przewodem niejakiego Aristona przywróciły demokrację (a w zasadzie rządy Aristona jako despoty). W tym samym czasie Archelaos (największy wódz Mitrydatesa w tej wojnie) na czele floty bez walki opanował nie tylko Pireus, ale i całą Helladę południową oraz większość środkowej (gdzie nieliczne siły rzymskie podjęły się obrony prowincji Macedonii, było to o tyle trudne, że w tym samym czasie na Macedonię najeżdżali również Trakowie z północy). Wydawało się że los tych ziem został już przesądzony a Rzym utracił je na zawsze.

       

NOWE POKOLENIE 
CZY MOŻE KONIEC ŚWIATA?




W Rzymie wiadomość o wschodnich rzeziach została przyjęta z niedowierzaniem, przerażeniem i gniewem. Postanowiono że odpór musi zostać dany natychmiast a kara spotka każdego, na kogo choćby padnie cień udziału w tych mordach. A tymczasem w samym Rzymie trwała walka zwolenników dwóch niezwykle popularnych wodzów i polityków. Jednym z nich był zwycięzca barbarzyńskich najeźdźców z północy (Cymbrów i Teutonów z lat 102-101 p.n.e.) twórca nowego modelu armii, pogromca Jugurty Numidyjskiego - Gajusz Mariusz, którego ponoć - gdy był jeszcze młodym chłopakiem - do przyszłej wielkości wyniósł sam Scypion Afrykański Młodszy (który zapytany niegdyś podczas libacji o to, kogo uważa za godnego siebie następcę, miał klepnąć w ramię siedzącego obok młodego Mariusza i rzec: "A kto wie czy nie ten?" Miało to miejsce po zdobyciu przez Rzymian hiszpańskiej twierdzy Numancji i ostatecznym zakończeniu powstania Iberów i Celtyberów (w 133 r. p.n.e. Mariusz miał wówczas zaledwie 25 lat). Drugim zaś, był prawdziwy pogromca Jugurty i zdobywca Numidii, autor zwycięskiej taktyki w wojnie sprzymierzeńczej, człowiek z chropowatą wysypką na twarzy, która dodawała mu groźnego wyglądu - Lucjusz Korneliusz Sulla, któremu także przepowiadano wielką przyszłość (ponoć po raz pierwszy wielkość miał mu wywróżyć pewien Chaldejczyk, będący w orszaku partyjskiego posła Orobazosa, z którym Sulla zawarł stosunki dyplomatyczne podczas swojej podróży na Wschód w 95 r. p.n.e. Wówczas ów Chaldejczyk, czytający z mimiki twarzy i ruchów ciała, miał rzec: "Przeznaczeniem tego męża jest stać się największym człowiekiem" i jednocześnie miał się zdziwić, że dotąd jeszcze nie uzyskał owej wielkości. Innym razem, jeszcze podczas wojny ze sprzymierzeńcami, gdy Sulla kroczył z wojskiem koło Lawerny, nagle zerwało się krótkotrwałe trzęsienie ziemi i powstał krater głęboki z którego buchnął płomień. Augurowie uznali że jest to znak od bogów, iż Sulla stanie się mężem opatrznościowym, który ocali kraj od zagłady). Obaj politycy byli już wiekowi - Sulla miał lat 50, zaś Mariusz prawie 70. 


 GAJUSZ MARIUSZ



Obaj też za sobą nie przepadali i wzajemnie zazdrościli sobie sławy. Nienawiść (tak, bo była to prawdziwa nienawiść) między nimi pojawiła się ok. 106 r. p.n.e. po zakończeniu wojny numidyjskiej, w której wodzem naczelnym był Mariusz, a Sulla pełnił tam wówczas funkcję kwestora, ale i tak to nie Mariusza lud uważał za prawdziwego zwycięzcę tej wojny, tylko właśnie Sullę (dlaczego tak sądzono wyjaśnię innym razem). Poważny konflikt między nimi wybuchł ponownie ok. 91 r. p.n.e. gdy na Kapitolu król Mauretanii - Bokchus I ustawił posąg bogiń zwycięstwa niosących trofea wojenne, a obok nich postaci Jugurty w kajdanach, którego Bokchus przekazuje Sulli, Sulli a nie Mariuszowi. Mariusz odebrał to jako ciężką, osobistą obrazę i zażądał natychmiastowego usunięcia pomnika z Kapitolu, a ponieważ nie znalazł poparcia, usiłował samemu (przy pomocy swoich ludzi) ów posąg zdemontować. Nie udało mu się to, gdyż został zablokowany przez zwolenników Sulli i lud rzymski i musiał się wycofać. Teraz, w tymże roku wschodniej masakry Rzymian i Italików (88 r. p.n.e.) konflikt pomiędzy tymi dwoma politykami wybuchł z nową siłą. Senat niechętnie widział wodzem wyprawy przeciw Mitrydatesowi starego i już zniedołężniałego Mariusza (którego starcza powolność dała o sobie znać podczas wojny ze sprzymierzeńcami, choć Gajusz Mariusz w młodości był bardzo żywiołowy i niezwykle pracowity - na starość już jednak od dosiadania konia podczas bitwy, wolał moczenie nóg w misce z ciepłą wodą i nacieranie ich oliwkami oraz zsiadłym mlekiem dla złagodzenia bóli reumatycznych. Jeszcze w 89 r. p.n.e. opuścił Rzym i wyjechał do swej pięknej willi w Bajach niedaleko Misenum {którą to po jego śmierci kupiła niejaka Kornelia za 75 000 drachm, a po niej Lucjusz lukullus, który przepłacił znacznie, kupując ten dom za 2 500 000 drachm, tak bardzo bowiem pragnął posiadać dom, należący do osobistego wroga dowódcy pod którym służył, oraz swego osobistego przyjaciela Lucjusza Korneliusza Sulli}. Będąc jeszcze w Bajach, a szczególnie potem, wróciwszy już do Rzymu, Mariusz codziennie udawał się na Pole Marsowe aby ćwiczyć w pełnym ekwipunku wraz z młodymi żołnierzami, tym samym udowadniając wszystkim że nie jest jeszcze tak stary, ociężały i flegmatyczny jak o nim mówią. Niestety jego spora nadwaga raczej uniemożliwiała mu udowodnienie swoich racji). Zresztą według zwyczaju - wodza naczelnego armii wybierano drogą losowania spośród dwóch urzędujących konsulów, a Mariusz nie sprawował konsulatu od 12 lat, zaś konsulem (roku 88 p.n.e.) był właśnie Lucjusz Korneliusz Sulla (drugim był Kwintus Pompejusz Rufus) i to on został wybrany na wodza armii mającej ukarać Mitrydatesa VI. 


LUCJUSZ KORNELIUSZ SULLA 



Do obozu zwolenników Mariusza należał jednak ów Publiusz Sulpicjusz Rufus (którego przedstawiłem w poprzednim temacie) otoczony strażą 3 000 gladiatorów i 600 ekwitów jako tzw.: "anty-senatu". Zwołał on Komicja Tribusowe (Zgromadzenie Ludowe, które za jego trybunatu zwoływano praktycznie codziennie i które były widownią ataków na nobilitas i Senat), na których przedłożył wniosek o odebranie Sulli dowództwa nad armią wschodnią i przekazanie go w ręce Mariusza. W czasie głosowania na Komicjach doszło do zamieszania, gdyż Sulla wprowadził tam również swoich zwolenników, którzy gwałtownie protestowali przeciwko odebraniu swemu protektorowi dowództwa w wojnie z Mitrydatesem. Doszło do rekoczynów co przerodziło się w regularną bitwę. Jednak zwolennicy Sulli nie mieli szans w starciu z dobrze uzbrojoną strażą Rufusa, która dokonała tam po prostu politycznego mordu. Dopiero po ucieczce zwolenników Sulli i położeniu trupem kilku z nich, podjęto głosowanie i przyjęto powierzenie Mariuszowi dowództwa armii wschodniej. Był to niebywały wręcz akt bandytyzmu, jako że głosowanie (uświęcone boskim patronatem) odbyło się pośród leżacych jeszcze, świeżych zwłok zwolenników Sulli. W Senacie oburzenie było niesamowite, a obaj konsulowie (Pompejusz i Sulla) nakazali zawieszenie prawomocnego przeprowadzania uchwał (iustitium) i udali się na naradę do świątyni Dioskurów (to także było złamaniem prawa, gdyż uchwalenie iustitium było możliwe tylko w obliczu zagrożenia militarnego samego Rzymu, a nie przypadku rozruchów wewnętrznych). Tam radzono nad owym mordem, gdy nagle za drzwiami podniósł się gwałt i harmider. To zwolennicy Rufusa opanowali Forum Romanum i tutaj także dopuścili się zbrodni, zabijając młodego chłopaka - Kwintusa Pompejusza Rufusa Młodszego (syna konsula Kwintusa Pompejusza Rufusa). Następnie próbowali wedrzeć się do światyni Dioskurów, ale Pompejuszowi Rufusowi i Sulli udało się uciec bocznym wejściem (choć potem dostrzeżono go na ulicy i podjęto pogoń za uciekającym Sullą, który musiał się schronić w... domu samego Mariusza).

Sulpicjusz Rufus odebrał teraz konsulat Pompejuszowi Rufusowi i dowództwo nad armią wschodnią, stacjonującą w Noli - Korneliuszowi Sulli, powierzając je Gajuszowi Mariuszowi. Nakazał też dwóm trybunom wojskowym udać się do Noli i przekazać wojsku informację o zmianie dowództwa. Nim jednak owi trybuni zdołali dotrzeć do sześciu legionów gotowych na wyprawę przeciw Mitrydatesowi, zjawił się w obozie pod Nolą sam Sulla, który poinformował żołnierzy jaki gwałt i zbrodnia dokonuje się w Rzymie i jak prawi ludzie są mordowani na ulicach w imię politycznych korzyści kilku frustratów którzy ciągną kraj ku zgubie. Po takiej deklaracji, nim trybuni w ogóle mieli możliwość przedstawienia okoliczności zmiany dowództwa, na miejscu ich ukamienowano. Sulla przekonywał też żołnierzy że Mariusz może sobie wybrać inne oddziały, oraz że ominie ich wschodni łup wojenny - przemawiał tak gorliwie, że żołnierze sami zaczęli się palić by "pójść na Rzym". A w Rzymie tymczasem trwała krwawa jatka, gdy wciąż mordowano zwolenników Sulli i rozkradano ich mienie. Nie wiadomo też, kto pierwszy w obozie pod Nolą rzucił hasło, by maszerować na Rzym - czy był to Sulla, czy też pod wpływem jego relacji sami żołnierze (których autorytetem się cieszył jeszcze od czasów wojny ze sprzymierzeńcami) go do tego namawiali, wiadomo jednak że hasła, które tam padały jak i sama myśl o marszu na Rzym - była przestępstewem. Dlatego też oficerowie całkowicie odsunęli się od Sulli, nie chcąc mieć nic wspólnego z zamachem stanu i ewentualną karą jaka ich za to musi spotkać. Sulla jednak pytał: "Któż będzie sądził zwycięzców?". I miał rację, ale to, co uczynił, było swoistym precedensem, nieznanym nigdy wcześniej w historii Rzymu. Po raz pierwszy bowiem rzymskie wojsko zbrojnie wkroczyło do miasta, przekroczono linię graniczną (etrusco ritu) a Sulla, miast w todze, wszedł do Rzymu w stroju wojskowym. Czasy się zmieniają nadchodzi nowe pokolenie - jak w tych dniach mawiali haruspikowie. Bogowie się gniewają, nadciąga koniec świata - dodawali augurzy, a Rzym wkraczał w nową epokę, która ostatecznie położyła kres Republice i zaprowadziła Miasto Wilczycy ku jednowładztwu.    

 

 PO RAZ PIERWSZY SULLA WKROCZYŁ DO RZYMU w 88 r. p.n.e.
PO RAZ DRUGI (I TO JEST POKAZANE W TEJ SCENIE) w 82 r. p.n.e.




CEZAR MIAŁ JUŻ POTEM UŁATWIONE ZADANIE PRZEKRACZAJĄC RUBIKON 
I WCHODZĄC DO RZYMU w 49 r. p.n.e.



CDN.

UMIERAMY I CO DALEJ? - czyli co się z nami dzieje po śmierci? - Cz. IV

PRZYKŁAD DUSZY MŁODEJ
czyli scena, aktorzy, humor i "głupota życia"


Teraz chciałbym przejść do opisu owych trzech grup dusz, które stanowią ciekawe odbicie odmienności doświadczeń i zachowań, szczególnie na "Tamtym Świecie". Zacznijmy od pewnego wyjaśnienia, mianowicie, dusza inkarnując na Ziemi, przystępuje tu do egzaminu, na który długo przygotowywała się w "Zaświatach". Celem jest pozbycie się negatywnych wibracji, ale nie wszystkich jednocześnie i nie wszystkich naraz. To jest stopniowane, najpierw skupiamy się np. na poradzeniu sobie z uczuciem nienawiści, potem zazdrości, następnie żalu, potem jeszcze uczymy się współczucia itp. Oczywiście owe konfiguracje wcześniej ustalamy z naszymi Przewodnikami, co też nie oznacza, że skupienie się na jednym z wyżej wymienionych (lub też i innych nie wymienionych), elementów - oznacza całkowite pominięcie całości elementów składowych. Wszystkie nasze zachowania i określone działania są niezwykle ważne, ale skupiamy się głównie na poradzeniu sobie z konkretnym problemem. To nie jest takie proste, czasami pozbycie się np. nienawiści, czy uczucia zazdrości, zajmuje niektórym duszom nawet... 1500 ziemskich lat (czyli kilkanaście, lub nawet kilkadziesiąt wcieleń). A to jest tylko jeden element, dodatkowo wchodzi w to wszystko proces dewolucji, czyli cofania się na naszej drodze rozwoju i rozpoczynania od nowa (lub tylko od pewnego etapu). Choć oczywiście są też i dusze które uczą się szybciej, np. w przeciągu kilkudziesięciu ziemskich lat, potrafią całkowicie wyzbyć się danej, ściśle określonej, negatywnej wibracji.

Oto przykład kobiety, która poddana sesji hipnoterapeutycznej przeniosła się do swej pierwszej inkarnacji na Ziemi (jest to dodatkowo bardzo młoda dusza, która ma na swym "koncie" zaledwie kilka, może kilkanaście ziemskich żywotów). W tym życiu jest już dojrzałą 67-letnią kobietą, poddana sesji hipnoterapeutycznej opowiada o swym pierwszym wcieleniu. Nim jednak do tego przejdę, ciekawe są pytania hipnoterapeuty dotyczące stanu, w jakim dusza tej kobiety przebywała, nim rozpoczęła proces inkarnacyjny. Gdy prosi ją, by cofnęła się w swej pamięci do tamtego momentu i pyta jak została stworzona przez Boga i jakie to uczycie być nową duszą, kobieta odpowiada: "Nie wiem jakie to uczucie być stworzonym, ja po prostu... byłam tu od zawsze, byłam tu z Jego myślą". Ciekawe prawda? Następnie przechodzi do opisu swego pierwszego żywota. Urodziła się i żyła po raz pierwszy w XIII wieku. Długo jednak nie pożyła w tym życiu, została bowiem zabita w bardzo młodym wieku zaledwie 5 lat w 1260 r., w czasie najazdu wojsk mongolskich na północną Syrię (podczas wojny Mongołów z egipskimi Mamelukami, zakończonej notabene zwycięstwem Mameluków w bitwie pod Ain Dżalut w 1260 r., była to pierwsza klęska militarna Mongołów, poniesiona na otwartym polu, od czasu założenia państwa w 1206 r. przez Czyngis-chana).

Hipnoterapeuta poprosił kobietę, by ta opisała stan uczucia jakiego doznała zaraz po swej pierwszej śmierci. Kobieta z ogromnym wzburzeniem w głosie, pełna żalu wykrzyknęła: "Zostałam oszukana". Na pytanie hipnoterapeuty przez kogo, odpowiedziała: "Przez mojego Przewodnika, ja mu zaufałam, a on mnie tu przysłał". Miała żal do swego Przewodnika że posłał ją w tak okrutne warunki, gdzie musiała zakończyć swe młode życie, nim jeszcze naprawdę się ono zaczęło. Nie mogła zrozumieć dlaczego Przewodnik wysłał ją w takie miejsce i dlaczego żyła tak krótko w swoim ciele. Hipnoterapeuta zapytał, czy sama wybrała swoje ciało, ona na to: "Tak ale, nie wiedziałam że to jest takie okrutne i pełne przemocy miejsce, ja o tym nie wiedziałam, to całe moje życie było jednym wielkim błędem". Wciąż powtarzała "Zaufałam Mu, a On mnie tu przysłał, po co to było?" - pytała oskarżając jednocześnie o swoje niepowodzenie swego Przewodnika. Takie właśnie zachowanie jest niezwykle częste wśród młodych dusz, które za wszystko obwiniają swych Opiekunów. Gdy hipnoterapeuta zapytał, czy pomimo swego krótkiego życia, nauczyła się czegoś w tamtym wcieleniu, kobieta odparła: "Tak, zaczęłam się uczyć... Miłości, to takie cudowne uczucie". Następnie wymieniała pozytywne chwile, które spędziła w otoczeniu swego brata (wraz z nią zabitego podczas najazdu Mongołów), oraz swych rodziców. Opowiadała o przyjemnych chwilach spędzonych w ich towarzystwie.

Początkująca dusza, a szczególnie taka, która inkarnuje po raz pierwszy, może odczuwać coś na kształt niespełnienia i żalu, obwiniając jednocześnie za wszystko swego Opiekuna. Dusza owej kobiety była wyraźnie niedojrzała nawet w jej obecnym wcieleniu. Nadal nie potrafi ona nauczyć się okazywania innym ludziom zbytniej wielkoduszności, jest zamknięta, nieufna, zapatrzona w siebie, a jednocześnie wciąż o wszystko oskarża innych, wciąż zapytuje: "Dlaczego los tak mnie oszukał?" i nie znajduje na to pytanie odpowiedzi. Życie też jej się pogmatwało, nie potrafi bowiem nauczyć się utrzymywania stałych, przyjaznych więzi z innymi ludzi. Opuściła swego męża (który jest inkarnacją zmarłego wraz z nią brata z 1260 r.) dla innego mężczyzny, szukała wrażeń i szczęścia, nie znalazła ich, wciąż nie potrafi nauczyć się Miłości i współczucia, choć jak sama przyznała w "Zaświatach", dużo na ten temat uczyła się ze swym obecnym mężem - też młodą duszą, a jednocześnie bratem z pierwszego wcielenia. Wzajemnie sobie pomagali, czerpiąc ze swych doświadczeń pod kierunkiem ich Przewodnika. Taka młoda dusza jest niezwykle niestabilna, skłonna do popełniania przeróżnych "głupstw" i wymagająca opieki dwóch Przewodników. Szczególnie że jej drugi Przewodnik jest "osobowością" dosyć dominującą i niezwykle wymagającą.

Wcześniej pisałem już trochę na temat radości, jaką dla niedawno przybyłej duszy (po śmierci jej fizycznego ciała), stanowi możliwość spotkania przyjaciół ze swojej grupy docelowej. Teraz chciałbym przedstawić pewne istotne "detale", jakie obowiązują głównie w grupach złożonych z młodych dusz. Przede wszystkim humor jest bardzo ważnym spoiwem i drogowskazem dalszego samorozwoju młodej duszy. Humor jest tu oczywiście często powiązany z wzajemnym wytykaniem sobie wszelkich mankamentów niedawno co zakończonych wcieleń, młode dusze bowiem uwielbiają robić sobie zabawne "złośliwości" na temat określonego życia i indywidualnych wyborów ich kompanów z "paczki". Np. jeśli ktoś z grupy wybrał żywot biskupa, śmieją się zarzucając mu egoizm i chęć łatwego i przyjemnego życia (podczas sesji hipnoterapeutycznej mężczyzna opowiadał, że jego grupa młodych dusz stroiła sobie z niego żarty za to właśnie, że w poprzednim wcieleniu wybrał życie biskupa). Wszystkie dusze z danej grupy docelowej (z reguły w liczbie od ok. 10 do 5 dusz), wiedzą o sobie dokładnie wszystko i niczego nie można ukryć, czy zataić przed przyjaciółmi z "naszej paczki". Nie ma jednak w tych wzajemnych docinkach i "uszczypliwościach" ani nienawiści, ani podejrzliwości, ani braku zaufania, ani wreszcie wzajemnej wrogości - te negatywne emocje już "Tam" nie funkcjonują.

Wszyscy członkowie grupy są równi względem siebie. Nie ma przywódców, choć różni członkowie grupy mogą być na różnym stopniu rozwoju duchowego, jednak nie znaczy to, że są w jakiś sposób lepsi od innych - im także można przypomnieć przeróżne negatywne wydarzenia z ich życia (jak już pisałem, członkowie danej grupy wiedzą o wszystkich, nawet największych tajemnicach każdego z członków grupy). Przytoczonemu wyżej przeze mnie, poddanemu hipnozie mężczyźnie, członkowie jego grupy zarzucali "miękkość", czyli chęć łatwego i przyjemnego życia, gdyż w przeciwnym razie wybrałby los zwykłego, biednego kleryka, a nie majętnego biskupa. Wytykano mu że uwiódł i wykorzystał młodą dziewczynę, która przyszła do niego po duchową poradę. Mężczyzna próbuje ripostować i bronić się, mówi że dziewczyna była sierotą i potrzebowała go, zaś on "był taki samotny". Członkowie grupy odrzucają jego twierdzenia, mimo to wszyscy odczuwają że jego intencje były dobre, ale nie mogą sobie darować okazji... by się z niego nabijać. Humor, chęć żartów, a przede wszystkim wzajemne wytykanie sobie błędów wśród młodych dusz ma bardzo istotną przyczynę. Po prostu dusze te zżyły się ze sobą tak bardzo, że nie chcą zostawiać przyjaciół, a tak stanie się, jeśli jakaś dusza poprzez kolejne inkarnacje osiągnie stopień "Średniej Duszy", a co za tym idzie, będzie musiała opuścić swoją grupę.

Wzajemny przepływ myśli, doświadczeń i przeżyć, oraz żartów i zabaw które członkowie danej grupy mają "na swym koncie", jest tak duży, że grupa praktycznie działa jak jedna dusza (choć o różnych odcieniach osobowości). Tak więc członkowie jednej grupy wprost uwielbiają swoje towarzystwo, a wzajemne małe "złośliwości", są metodą odreagowania lub przykrycia własnych błędów, a przede wszystkim szczerą chęcią, by nasz towarzysz wciąż był z nami i nie odszedł od grupy. Na miejsce tych, którzy przeszli "na wyższy poziom" (grupa dusz "Średnich"), nigdy (do grup złożonych z Młodych Dusz), nie są dopuszczane kolejne, nowe - młode dusze. Dzieje się tak, ponieważ dusze, które przebywają ze sobą w jednej grupie od początku procesu inkarnacyjnego, mają tyle wspólnych doświadczeń, tyle przygód i przeróżnych wspomnień, że każda "nowa" dusza, dołączona do tej grupy - byłaby znacznie w tyle. Te dusze, które rozpoczynają dopiero proces inkarnacyjny, dołączają do innych dusz, także dopiero co zaczynających, by każdy miał równy start i równe możliwości "awansu". Dusze które przejdą na wyższy poziom i opuszczą swoją grupę, nadal mogą kontaktować się ze starymi przyjaciółmi z "paczki", jedyna różnica polega na tym, że odtąd nie przebywają już ze sobą cały czas razem, nie śmieją się i nie żartują w grupie, a jedynie czasami kontaktują się ze sobą telepatycznie.

Grupę oczywiście prowadzi Przewodnik (czasami dwóch Przewodników, o czym pisałem w poprzednich tematach), choć z reguły bardzo rzadko przebywa on ze swą grupą. Z reguły zleca im do wykonania pewne zadania, nad którymi mają wspólnie popracować, zastanowić się i przemyśleć, a potem odchodzi, by ponownie wrócić i zapoznać się z ich "opinią". Przewodnik opisanego przeze mnie wyżej mężczyzny (jest On także Przewodnikiem całej jego grupy), lubi efektowne wejścia, które bardzo podobają się członkom grupy. Pojawia się np. nagle, podczas wzajemnej dyskusji członków grupy, w sposób dość efektowny. Jego przyjście rozświetlają migające różnokolorowe gwiazdki, które jaśnieją przepięknym blaskiem. Przewodnik pojawia się jako... czarodziej, z długą białą brodą, kapeluszem podobnym do tego, jaki używał Gandalf w "Władcy Pierścieni" i w ogóle bardzo przypominający tę postać. Wszyscy w grupie ponoś bardzo lubią efektowne "powroty" swego Przewodnika i czekają na nie z niecierpliwością.




Co ciekawe, Przewodnik grupy, do której należy ów poddany sesji hipnoterapeutycznej mężczyzna, odzwierciedla "męskie inklinacje" całej grupy. Jak sam przyznaje ów mężczyzna, mówiąc: "Jesteśmy rozhukaną bandą ciągle żądnych wrażeń niecierpliwców, nasz Przewodnik na wiele nam pozwala, gdyż sam jest żywiołowej natury, ale jasno mówi jakie są nasze zadania i co należy wykonać. On jest bardzo mądry".

Jest jeszcze jedna ciekawa rzecz, która dominuje w grupie tego mężczyzny. Mianowicie członkowie tej grupy inkarnują... tylko jako mężczyźni. Jest to dość często spotykany sposób "wyboru płci", przez młode dusze. Ów mężczyzna stwierdził, że członkowie jego grupy wolą wybierać męskie role, gdyż lubią sami kształtować wydarzenia oraz dominować w swoich środowiskach. Często też pragną podziwu i uznania, oraz władzy i panowania nad innymi (wśród poprzednich wcieleń jego "kompanów" byli i piraci i władcy i przywódcy religijni, choć niekoniecznie były to wybitne osobowości). Gdy młode dusze przejdą na wyższy poziom rozwoju, zaczynają już wcielać się w obydwie płcie (zresztą, nawet młoda dusza, która wybiera tylko jedną płeć, niekiedy również wybiera płeć przeciwną - jest to związane z przeróżnymi karmicznymi konsekwencjami z poprzednich wcieleń, które już opisywałem we wcześniejszych częściach). Jak sobie młode dusze potrafią poradzić (czyli te, które wybrały "męskie wcielenia") w dalszym procesie rozwoju, do którego niezbędne jest również doświadczenie płci odmiennej, świadczą słowa owego mężczyzny, który mówi że jego grupa zawsze inkarnuje w pobliżu innej grupy dusz, które z kolei wybrały wcielenia ściśle żeńskie - i tak wymieniają się doświadczeniami.

Twierdzi że kobiece wcielenia ich na razie nie interesują, gdyż wciąż chcą oni zabawy i przygód, oraz pragną "zdobywać świat", a uważają że łatwiej im to osiągnąć w "męskiej postaci" (co ciekawe, członkowie jednej grupy czasem tylko inkarnują w swoim pobliżu, raczej wybierają odmienne wcielenia, by potem robić sobie z nich prawdziwą... bekę. Ale prawie zawsze inkarnują w pobliżu tej drugiej "żeńskiej grupy", by łatwiej zdobywać i wymieniać się doświadczeniami). W tym życiu ów mężczyzna jest liderem kapeli, w której wokalistką jest jedna z członkiń "żeńskiej grupy", w której on się podkochuje.


I tak to mniej więcej wyglądają perypetie młodych dusz


CDN.

WALKIRIA - CZYLI DLACZEGO HITLER ZDOBYŁ WŁADZĘ W NIEMCZECH? - Cz. II

CZYLI CO SPOWODOWAŁO ŻE REPUBLIKA WEIMARSKA ZMIENIŁA SIĘ W III RZESZĘ? PLANY I MARZENIA  Cz. I " GDY WYBUCHNIE WOJNA, NIE DA SIĘ PRZEWI...