WYŚWIETLENIA

31 sierpnia 2025

WIELKA WOJNA NA WSCHODZIE - Cz. IV

OSTATNIA WOJNA 
HELLEŃSKIEGO ŚWIATA





EGIPT PTOLEMEUSZY
(RETROSPEKCJA)
Cz. IV






Gdy tylko generał Tiribazos zmusił Ewagorasa cypryjskiego do przyjęcia pokoju, na mocy którego ponownie stawał się on poddanym "Króla Królów" (lato 380 r. p.n.e.) i gdy wiadomość o tym dotarła do Suzy, Artakserksesa II od razu zapragnął pomścić klęskę roku 383 p.n.e. i ponownie wyprawić się przeciwko Egiptowi. Wojsko nie było jednak gotowe, A późniejsze wydarzenia związane z buntem Kadusjów i buntem Glosa w Jonii (oba buty oficjalnie zakończono do 378 r p.n.e. choć ten pierwszy realnie zakończył się porażką Persów i gdyby nie Tiribazos i wynegocjowany przez niego pokój z dwoma królami plemienia Kadusjów, wyprawa Persów zakończyłaby się ich totalną klęską - o czym pisałem w poprzedniej części), również oddalały ponowną perską agresję na Egipt w czasie. W roku 379 p.n.e. po trzynastu latach swych rządów zmarł faraon Chnemmare Hagor (z grecka zwany Achorisem). W roku jego śmierci XXIX Dynastia z Mendes, której był członkiem, założona przez jego ojca - Bienre Nefauruda I (z grecka zwanego Neferitesem) obchodziła 20 rocznicę swych rządów. Egipt zaś był niepodległy już od lat 26 (władcą który tego dokonał, był faraon Amenardis - poprzednik Neferitesa i jedyny przedstawiciel XXVIII Dynastii z Sais). Przez te wszystkie lata Egipcjanie znowu uwierzyli w to, że uda im się utrzymać niezależność, tym bardziej że rządy Achorisa, to był okres gospodarczego rozwoju kraju, a jednocześnie był to władca, który stworzył silną armię i jeszcze silniejszą flotę (dzięki ateńskim doradcom - głównie Chabriasowi), zwyciężył Persów i zabezpieczył Egipt przed ich ponownym atakiem. Był to też władca, który ukończył budowę tzw: "kaplicy Achorisa" (jest to pierwszy budynek jaki widzimy, wchodząc do kompleksu świątynnego w Karnaku, idąc od strony Nilu). Jej budowę rozpoczął poprzedni faraon, uzurpator, który po śmierci Neferitesa I na krótko obalił Achorisa i przejął władzę (393-392 r. p.n.e.), a zwał się Userre Psherenmut (z grecka zwany Psamutisem). Nie był to jakiś wielki budynek świątynny, a raczej kaplica, w której czasowo przechowywano barkę Amona-Re, jaką podczas procesji wynosili kapłani ze świątyni w Karnaku, z miejsca zwanego "Świętym Świętych" i przewożono ją łodzią po okolicy, aby lud mógł ujrzeć swego boga. A żeby bóg mógł czasem odpocząć, wznoszono właśnie takie przydrożne kapliczki. Innym dziełem sztuki tego okresu, która przetrwała do dnia dzisiejszego, jest relief z Tod, na którym władca wraz z pawianem adorują słońce. Przedstawienie Achorisa w towarzystwie małpy nie tylko mu nie uwłaczało, ale wręcz było powodem do dumy i zaszczytu, jako że pawian był personifikacją jednego z największych egipskich bogów, opiekuna pisarzy, a co za tym idzie boga mądrości Tota. A ponieważ małpy co rano odwracają się w kierunku słońca aby je powitać, przeto na tym reliefie władca czyni podobnie, oddając cześć boskiemu słońcu, życiodajnej sile dającej życie na Ziemi.

Nowym władcą został teraz syn Achorisa - Nefaurud II (Neferites). Jego rządy trwał jednak zaledwie kilka miesięcy i wkrótce potem (378 r. p.n.e. został on obalony przez generała Nechtnebefa (Naktanebo), który wcześniej rezydował w Hermopolis - mieście boga-małpy Tota, gdzie tłumił niezadowolenie lokalnej ludności (zapewne bunt był spowodowany nadmiernym obciążeniem fiskalnym dla świątyni Tota, gdyż Naktanebo miał ogromne poparcie tamtejszych kapłanów). Naktanebo zapewne czcił wielu bogów, w tym głównych: Tota, Amona-Re i hermopolitańską boginkę Nehemet-auai, ale wydaje się że najbardziej czcił pramatkę Neith - matkę Wielkiego Boga Stwórcy Ra. Ród z którego wywodził się generał Naktanebo, miał swoje siedziby w Sebennytos, ale z chwilą objęcia władzy Naktanebo twierdził, iż jego celem jest "odrodzenie cnót Sais" (konkretnie chodzi o XXVI Dynastię z Sais, założoną w roku 664 p.n.e. przez Uahibre Psametyka I, która zwalczała wszelkie obce kulty i wpływy, narosłe w Egipcie w ciągu poprzednich  wieków i preferowała odrodzenie narodowe w formie radykalnej egipcjanizacji. Dynastia ta upadła w roku 525 p.n.e., gdy "Król Królów" Kambizes II zwyciężył w bitwie pod Peluzjum i po raz pierwszy podbił Egipt). Cheparkare Nechtnebef (bo tak brzmiało teraz pełne imię Naktanebo I) pragnął się prezentować ludowi jako silny i mocarny władca, który obroni kraj i zapewni ludowi bezpieczeństwo oraz pomyślność. Przeniósł stolicę w Mendes do Sebennytos i zaczął wspierać ponowną "egipcjanizację" kraju, dlatego wspierał usunięcie ostatnich greckich najemnych żołnierzy, jacy zostali w Egipcie po powrocie Chabriasa do Aten (379 r. p.n.e.). Nowy władca Egiptu koronował się w Sais jako mieście symbolu (odnosząc się do XXVI Dynastii) i w tamtejszej świątyni bogini Neith zaprezentował program polityczny swoich rządów, który sprowadzał się do takich oto punktów: wierność bogom i świątyniom, ponowne umocarstwowienie Egiptu, zwalczanie obcych wpływów i kultów (również, a może przede wszystkim w sztuce i architekturze). Stanąwszy zaś u stóp Ozyrysa - Pana Wieczności, ogłosił, że ktokolwiek w jego państwie nie zastosuje się do zaleceń "czcigodnych Ojców" - czyli kapłanów, tego spotka z jego ręki najgorsza kara, i tam też ogłosił wprowadzenie nowego, 16-procentowego podatku od wszystkich towarów, zarówno tych sprowadzanych z zewnątrz jak i rodzimych, który miał pójść na upiększanie i budowę nowych świątyń (swoją drogą wydaje się jakoby Naktanebo czcił przede wszystkim kulty kobiece, począwszy od bogini Neith, bogini Nehemet-auai {dla której zaraz po swej intronizacji rozpoczął budowę nowej świątyni w Chemenu - dosłownie "Miasto Ósemki" - jest to jedna z nazw Hermopolis i odnosi się do hermopolitańskiej ósemki bogów}, a na bogini Izydzie kończąc, która to w Sebennytos właśnie, stała się główną boginią miasta. Naktanebo, założycielskiej XXX, ostatniej już dynastii niepodległego Egiptu,  miał dzięki temu ogromne poparcie wśród kleru, a szczególnie wielką władzę za jego rządów zyskali kapłani z Hermopolis.




Jedną z pierwszych decyzji po objęciu władzy przez Naktanebo I, było uczynienie swym pierwszym ministrem niejakiego Horsiese, syna kapłana z Bahbit - Unnefera. Był to dobry ruch, jako że pod rządami Horsiese Egipt zaczął się jeszcze szybciej rozwijać niż za czasów Achorisa. Uruchomiono wielkie budowle publiczne, dzięki temu dano pracę i wyżywienie ogromnej rzeszy Egipcjan. W pierwszym roku swego panowania (378-377 p.n.e.) Naktanebo odbudował zniszczoną świątynię Horusa w Edfu, w 376 r. p.n.e. rozpoczęły się prace w kamieniołomie Hammamat, gdzie wkrótce potem zniesiono świątynie dla bogów: Mina (to ten bóg męski witalności ze sterczącym fallusem), Horusa, Ptaha i Izydy. W 375 r. p.n.e. uruchomiony został kamieniołom w Tura, a w 373 r. p.n.e. kamieniołom nieopodal Amarny. W tym też czasie rozpoczęto budowę pięknej białej świątyni bogini Izydy na wyspie Filaj (dziś już nieistniejącej, zalanej przez wody tamy assuańskiej, świątynia ta ozdobiona była przepięknym ogrodem, zwanym ogrodem "Pani Filajów" czyli właśnie Izydy), oraz świątyni bogini Hator w Senmetu. Pomimo 16% podatku świątynnego, wprowadzonego przez nowego faraona, handel i gospodarka Egiptu rozwijały się bez przeszkód. Egipcjanie zaczęli naprawdę wierzyć w to, że okres okupacji i obcych rządów przeszedł już bezpowrotnie do historii, a przed nimi otwiera się czas prosperity, a być może nawet ponownego umocarstwowienia. Inne zdanie w tej sprawie miał władca panujący w Suzie, Babilonie i Persepolis - Artakserkses II, który twierdził iż w nocy budzi go odgłos chlupotu hipopotamów kąpiących się w Nilu, przypominający iż Egipt wciąż nie jest zdobyty. Zdobycie kraju faraonów stało się wręcz obsesją Króla Królów (mawiał że cierpi na bezsenność właśnie dlatego, że Egipt wciąż jest niepodległy). W końcu bunt egipski rozpoczął się na początku jego panowania (a konkretnie w ostatnich miesiącach życia jego ojca Dariusza II Ochosa w 405/404 r. p.n.e.) i wciąż Egipt nie został ponownie podporządkowany. Już w 379 r. p.n.e. Artakserkses wynajął za duże pieniądze Ateńczyka Ifikratesa, który miał stanąć na czele perskiej armii i ponownie podporządkować Egipt. Rozpoczął on teraz szkolenie armii perskiej (podobnie jak wcześniej Chabrias szkolił Egipcjan na wypadek inwazji Persów). Isokrates co prawda mocno go krytykował w swych mowach, zarzucając mu wręcz zdradę "sprawy Hellenów", ale zaciągnięcie się Ifikratesa i innych Ateńczyków (oraz Greków z innych polis) na służbę Króla Królów zgodne było z polityką Aten, która po podpisaniu pokoju Antalkidasa (387-386 p.n.e.) dążyła do utrzymania tego stanu rzeczy i nie prowokowania Persów do kolejnej wojny. Ateny bowiem, od czasów odrodzenia demokracji (po zwycięstwie nad Trzydziestoma Tyranami Kritiasza, zainstalowanymi w mieście w 404 r. p.n.e. po klęsce Aten w II wojnie peloponeskiej przez zwycięskich Spartan. Był to rząd oligarchiczny, który bardzo szybko zraził do siebie sporą część Ateńczyków. Wybuch rewolucji demokratycznej Trazybula, jego zwycięstwo pod zniszczonymi Długimi Murami w bitwie pod Munichią w 403 r. p.n.e., zajęcie Pireusu i Aten {datę odrodzenia demokracji obchodzono teraz w Atenach 12 dnia miesiąca Boedromion, który odpowiada ostatnim dniom sierpnia naszego kalendarza), wymordowanie ocalałych oligarchów w Eleuzis (401 r p.n.e.), stało się wręcz powodem uczynienia z demokracji nie tylko formy rządów, ale wręcz ubóstwionej rzeczywistości społeczno-politycznej Aten IV wieku p.n.e. (co prawda zachowane dokumenty na temat składania ofiar bogini Demokratii odnoszą się do lat 30-tych IV wieku p.n.e. to jednak wybór daty 12 dnia miesiąca Boedromion sugeruje, że kult Demokratii wprowadzono wkrótce po zwycięstwie Trazybula). 




Ateńczycy zaczęli wierzyć, że odrodzona demokracja poprowadzi ich do nowej wielkości, a teraz zapragnęli odtworzyć to, co zostało zniszczone po klęsce w II wojnie peloponeskiej ze Spartą i jej sojusznikami ze Związku Peloponeskiego. Przejawem bowiem mocarstwowości ateńskiej V wieku, a szczególnie czasów Peryklesa (462-429 p.n.e.) i jego następców (429-404 p.n.e.) był Związek Morski, który stał się prywatnym Imperium Ateńskim (pisałem o tym szerzej w innym temacie). Bezwzględne wykorzystywanie i finansowe łupienie krajów członkowskich, służyło rozbudowie ekonomicznej, politycznej, militarnej i artystycznej potęgi Aten, ale jednocześnie generowało nienawiść innych polis w stosunku do Ateńczyków. Jednak po klęsce Aten, niechęć innych greckich miast-państw obróciła się w kierunku Sparty, która również przejęła hegemonistyczne tendencje ateńskie. W roku 378 p.n.e. przypadała setna rocznica założenia w Byzantion przez Arystydesa Sprawiedliwego (człowieka który wierzył w równość wszystkich Hellenów i w konieczność ich obrony przed Persami) I Związku Morskiego, który stał się tak nienawistny Hellenom z innych polis (głównie tych, które wchodziły w jego skład). I właśnie teraz, w setną rocznicę założenia tamtego Związku (rozwiązanego z chwilą klęski Aten w wojnie peloponeskiej w roku 404 p.n.e.) Ateńczycy zaprosili do swego miasta wielu byłych członków tamtego tworu polityczno-militarnego, na nowy kongres założycielski II Związku Morskiego. Przez te 26 lat wiele się zmieniło w mentalności Hellenów, a niechęć do Aten zastąpiła albo niechęć do Sparty (Lacedemonu), albo też obawa przed ponowną agresją Persów. Dlatego też wielu dawnych członków zjechało się na kongres założycielski, tym bardziej że sami Ateńczycy bili się w piersi, deklarując że zdają sobie sprawę z błędów przeszłości i nigdy więcej już do czegoś takiego nie doprowadzą i nigdy też nie będą uważać się za lepszych od innych Hellenów (oczywiście Ateńczycy - aby nie prowokować persów do nowej wojny - wykluczyli z grona członków nowego Związku te polis, które zostały oddane w pokoju Antalkidasa pod władzę Króla Królów). Wszyscy członkowie nowego Związku Morskiego mieli być równi wobec siebie, a słowa "wolność" i "autonomia" odmieniane były bardzo często w dokumencie założycielskim. Nigdzie nie było zapisane, że jakiekolwiek polis ma płacić "daninę", wręcz panicznie obawiano się takiego zwrotu, gdyż przywoływało ono pamięć dawnych czasów, tak nienawistnych dla wielu członków. Użyto sformułowania, że każde miasto-państwo płaci równą kwotę, a pieniądze te pozostawały w miastach związkowych, nie było wspólnej kasy Związku. Aby przyciągnąć członków do tej nowej organizacji, Ateńczycy zgodzili się że o sprawach sojuszników decydować będzie wspólna Rada Związku, wybierana pomiędzy poszczególne polis, w których przedstawiciele Aten nie mieliby prawa głosu. Podkreślano też w dokumencie założycielskim, że nie będzie już nigdy więcej żadnych ateńskich kolonistów (kleruchów), żadnych ateńskich nadzorców, wszystkie miasta są wolne i równe wobec siebie - wizja Arystydesa Sprawiedliwego spełniała się dopiero po stu latach od tamtych dni w odzyskanym z perskich rąk Byzantion, gdy pełni nadziei przedstawiciele założycielskich polis, tworzyli I Związek Morski.


WYIDEALIZOWANA POSTAĆ 
ARYSTYDESA SPRAWIEDLIWEGO



Ale jak wiemy piękne intencje szybko potrafią się wykoślawić, jeśli w grę wchodzą interesy i... siła, a w polityce liczy się tylko siła (militarna, ekonomiczna czy polityczna - siła, tylko i wyłącznie. Wszelkie inne frazesy o sprawiedliwości, wolności, demokracji etc. nie mają żadnego znaczenia, jeśli, jak stwierdził Ramzes XIII w "Faraonie" Bolesława Prusa:  "Nie stoi za nimi las włóczni i mieczy"). Tak więc, chociaż zapisy dokumentu powołującego do życia II Związek Morski miały być niezmienne (i to pod karą śmierci dla teg,o który próbowałby to uczynić), to jednak nie zmieniało faktu, że mimo tych oficjalnych kajdanek nałożonych na ręce Ateńczyków, realnie Ateny nadal utrzymywały dominującą pozycję w Związku. Rada związkowa zbierała się w Atenach (była więc podatna na miejscowe naciski), wszystkie decyzje podjęte przez Radę Związku, musiały być zatwierdzone na ateńskim Zgromadzeniu Ludowym - jeśli miały wejść w życie, Ateny też sprawowały najwyższe dowództwo w przypadku wojny, a poza tym wszyscy członkowie mieli w Radzie tylko jeden głos, co oznaczało że z chwilą gdy liczba członków zaczęła rosnąć, Ateńczykom łatwiej było nad tym zapanować, gdyż sprawowali kontrolę (czy to polityczną czy militarną) nad wieloma z nich. Początkowo Faraon Naktanebo I liczył na to, że nowy Związek Morski przybierze (podobnie jak jego poprzednik sprzed stu lat) ostrze antyperskie, ale szybko stało się jasne, że Ateny nie pragną w żaden sposób prowokować Króla Królów do nowej wojny i wszelkie plany wojenne, czy też wszelkie próby wciągnięcia Aten do wojny w obronie Egiptu będą bezproduktywne. Dlatego też w swej retoryce i propagandzie odwoływał się Naktanebo do zasad staroegipskich, jednocześnie pozbywając się z kraju wszelkich obcych (szczególnie Greków), gdyż już mu nie ufał (zresztą wiedział o tym, że Ateńczyk Ifikrates szkoli perską armię do nowej agresji na Egipt). Tymczasem mijały kolejne miesiące, a potem lata, a armia, którą miał przygotować do inwazji Infikates wciąż nie była gotowa. Piętrzyły się kolejne trudności z aprowizacją, ludzie zaczęli umierać w obozach (na przykład jeden ateński najemnik zmarł w Akko w Palestynie, gdzie mieścił się obóz armii perskiej, gotującej się do ataku na Egipt). Artakserkses był niezadowolony. Nadszedł już bowiem piąty rok od czasu, gdy najął Ifikatesa na swoją służbę, piąty rok w czasie  którego sowicie go opłacał, a nic z tego nie miał, jak inwazji nie było, tak nie było. W 374 r. p.n.e. dodatkowo wybuchła afera, związana z wykryciem dwóch greckich zdrajców, którzy mieli nawoływać żołnierzy greckich (głównie ateńskich) do tego, aby po rozpoczęciu kampanii wojennej zmienili strony i przyłączyli się do Egipcjan, jednocześnie skierowawszy swoje włócznie przeciwko Persom. Ifikates musiał skazać ich na śmierć (choć byli to jego rodacy - Ateńczycy, ale nie mógł wówczas inaczej postąpić, gdyż sam naraziłby się na zarzut działania na niekorzyść swojego protektora). Król Królów co prawda zneutralizował greckie państewka i uniemożliwił im udzielenie jakiejkolwiek pomocy Egiptowi (grożąc zerwaniem pokoju Antalkidasa), a jeszcze w 374 r. p.n.e. zawarł układ sojuszniczy z tyranem Syrakuz na Sycylii - Dionizjuszem Młodszym, to jednak nie był zadowolony. Wszystko zdawało się układać nie po jego myśli.




Nowa inwazja perska ruszyła na Egipt wiosną 373 r. p.n.e. (czyli dekadę po zakończeniu poprzedniej). Oficjalnie wodzem całej wyprawy był perski generał Farnabazos (który dowodził 300 okrętami wojennymi - złożonymi z fenickich żeglarzy i licznymi perskimi kontyngentami). Realnie jednak to właśnie Ifikates miał dowodzić tą wyprawą (nie na darmo bowiem brał od króla sowite wynagrodzenie, a przez poprzednie lata żył wygodnie w Palestynie, otoczony zbytkiem). Główna armia postępowała drogą lądową z Palestyny przez Synaj do Egiptu, ale część armii miała wysadzić desant morski na przesmykach Delty (szybko jednak odkryto, że przesmyki są ufortyfikowane). Nie udało się Persom wysadzić desantu morskiego na Przesmyku Sueskim, odpłynęli więc dalej i wysadzili 3 000 wojowników w odnodze mendezyjskiej, a tamtejszy fort został zdobyty. Ifikates został też poinformowany przez jeńców z owego fortu, że Memfis jest bardzo słabo ufortyfikowane, postanowił więc wysłać okręty (obładowane wojskiem) w górę Nilu, które miały z marszu zdobyć to duże egipskie miasto. Farnabazos jednak uznał ten plan za zbyt ryzykowny i wolał poczekać na przybycie głównych swych sił, idących drogą lądową przez Synaj. Ifikates - ubolewając nad utratą elementu zaskoczenia - zaproponował więc że sam, na czele tylko greckich najemników popłynie w górę Nilu i zdobędzie miasto. Taka propozycja wydała się jednak staremu już Farnabazosowi mocno podejrzana. Pamiętał on niedawną zdradę ateńskich dowódców, którzy planowali zmienić stronę już w trakcie wojny, dlatego też kategorycznie odmówił podjęcia takiej akcji. W tym zaś czasie Egipcjanie umocnili Memfis nowymi oddziałami, a jednocześnie stosując taktykę wojny szarpanej, atakowali mniejsze oddziały wroga, rozbijając je lub zmuszając do ucieczki. Latem zaś, gdy Nil rozlał, dalszy atak w kierunku południowym był niemożliwy (a przynajmniej niezwykle utrudniony), nie radzący sobie z tym Farnabazos postanowił więc zawrócić do Palestyny. We wrześniu 373 r p.n.e. kampania była zakończona, przetrzebiona armia persko-grecka (nie uzyskawszy żadnych zdobyczy, ani nawet łupów) ponownie znalazła się w miejscu wyjścia. Można sobie tylko wyobrazić gniew Króla Królów. Farnabazos - obawiając się kary śmierci - całą winę zrzucił na Ifikatesa, twierdząc że musiał wycofać siły z Egiptu, ponieważ istniało niebezpieczeństwo "greckiej zdrady" i przyłączenia się Ateńczyków do Egipcjan. Ifikates zaś - broniąc się - zarzucał Farnabazosowi nieudolność, a wręcz działanie na szkodę samego króla, gdyż odmawiać miał podjęcia jakichkolwiek śmielszych akcji. Niestety jednak, po tylu latach bezproduktywnego opłacania ateńskiego stratega (na co poszło mnóstwo złota z królewskiego skarbca), Artakserkses bardziej przechylał się do opinii Farnabazosa, gdyż Ifikates zaczął już działać mu na nerwy. Ten zapewne wyczuwał nastroje i grożące mu niebezpieczeństwo, dlatego też postanowił czym prędzej ewakuować się z Palestyny. Opłaciwszy jednego z kupców, pod osłoną nocy zaokrętował się na jego statek i odpłynął w kierunku Aten, a już w listopadzie 373 r. p.n.e. był ponownie w grodzie Dziewiczej Pallady.




Po zwycięstwie i ocaleniu kraju pierwsze co uczynił naktanebo, to złożył pokłon bogu Sopedowi - "jastrzębowi Wschodu", z arabskiego nomu. Złożył mu bogate ofiary, dziękuję za wypędzenie z kraju Mento i Fenchu (są to stare egipskie nazwy  mieszkańców Azji). Kazał również wznieść w świątyni Sopeda dodatkową kaplicę z czystego granitu, na której to umieścił inskrypcję opowiadającą o ostatniej wojnie (patrząc na to nie tylko z egipskiej, ale wręcz nieco religijno-mistycznej perspektywy, w której to Naktanebo deklaruje, iż osobiście zabił potwora Apopisa, który wspierał najeźdźców). Egipt ocalał, ale w żaden sposób Naktanebo nie mógł spać spokojnie, tym bardziej że wciąż Grecja kontynentalna była dla niego zamknięta, jako że tamtejsze polis nie zamierzały łamać pokoju Antalkidasa (a wręcz były sparaliżowane obawą, czy też niechęcią wobec podjęcia jakichkolwiek zdecydowanych działań militarnych przeciw Persji). Mimo to Persja była krajem mocno wewnętrznie podzielonym, a nawet rozbitym politycznie, gdzie poszczególne satrapie dążyły nie tylko ku suwerenności, ale wręcz ku niezależności politycznej. W owym tak niekorzystnym dla Persów i samego Artakserksesa II roku 373 p.n.e. kolejne niepokoje dało się odnotować w Kapadocji - potężnej satrapi, Karii i Bitynii, a to dało Egiptowi nadzieję, że do kolejnej agresji w najbliższych latach nie dojdzie.




CDN.
 

PIERWSZE" ODKRYCIE AMERYKI - Cz. VI

CZYLI JAK WŁADCY MUCHOMORZA DOTARLI DO NOWEGO ŚWIATA





ZA FIORDAMI I ZIEMIAMI JARLÓW
Cz. V




Jak już poprzednio wspomniałem, przed przybyciem Abd al-Rahmana (zwanego też Ad-Dachila - czyli "Imigrant") do Hiszpanii (Al-Andalus), czyli przed 14 sierpnia 755 r. - poszczególne arabskie plemiona podzieliły pomiędzy siebie tę prowincję. Arabscy Egipcjanie dominowali w Murcji i Lizbonie, Syryjczycy w Kordobie (oddziały z Damaszku), Sewilli (z Emesy) i Jaen (z syryjskiego Chalkis), w Alkazarze i Medina Sidonia Arabowie z Palestyny, rdzenni mieszkańcy Jemenu i Persji byli zaś rozproszeni po Toledo i okolicznych ziemiach, zaś żyzne tereny Grenady otrzymało 10 000 jeźdźców z Syrii i Iraku - nic zatem dziwnego że w takiej mieszance najróżniejszych ludów (choć połączonych jedną islamską wiarą), dochodziło do częstych konfliktów. Przybycie więc Abd al-Rahmana do Al-Andalus było witane z radością. Ten szybko zgromadził wokół siebie licznych zwolenników i na ich czele pomaszerował do Kordoby, gdzie pokonał (i odciął głowę) wiernemu nowym kalifom z rodu Abbasydów namiestnikowi. Następnie odcięte głowy swych wrogów (zakonserwowane w soli) wysłał al-Rahman (przy pomocy pewnego kupca) do Kairuanu - stolicy Ifrikiji (czyli dzisiejszej Tunezji), aby tamtejszy namiestnik (wierny Abbasydom- mordercom jego rodu) przyjrzał się co go czeka, jeśli spróbuje najechać Hiszpanię. Owe głowy zostały po cichu (w środku nocy) ustawione na głównym rynku miasta w Kairuanie, a krzyki kupców - którzy rano ujrzeli ten makabryczny widok - dobiegły uszu samego kalifa w Al-Kufie. W tym czasie kalifem nie był już sprawca owych cierpień rodu Omajadów, czyli Abu al-Abbas al-Saffah ("Rozlewca krwi"), który w czerwcu 754 r. zmarł na ospę (po zaledwie czterech latach swych rządów), tylko jego brat - Abu Dżafar al-Mansur (jego imię tronowe brzmiało: "Bóg zesłał szczególną pomoc"). Ów drugi kalif "Czarnej frakcji" Abbasydów - (od koloru ich chorągwi i ubrań) dowiedziawszy się o tym incydencie w Kairuanie, miał powiedzieć, myśląc o al-Rahmanie: "Bogu niech będą dzięki, że oddzielił mnie morzem od tego demona". Al-Mansur nie zamierzał jednak wyprawiać się zbrojnie na Hiszpanię, tym bardziej że nie panował nad całym Kalifatem. Maghreb praktycznie się usamodzielnił, zaś w Ifrikiji jego rządy też były bardzo symboliczne. Poza tym po zwycięstwie nad Wielkim Zabem w styczniu 750 r. i wymordowaniu rodu Omajadów, Abbasydzi uznali, że teraz oni są panami ziem zdobytych arabskim orężem i było wielu chętnych do nowych stanowisk - zbyt wielu chętnych.

Niektórzy ewidentnie nie pasowali już do tej układanki, a jednym z owych "niepotrzebnych" nowemu reżimowi, stał się Abu Muslim - autor zwycięstwa Abbasydów i twórca ich potęgi, na którego wezwanie zgromadziły się ludy Chorasanu i Persji w walce o nastanie "Ery Sprawiedliwości" (swoją drogą ta potrzeba sprawiedliwości, miłości i takiego osobistego szczęścia jest tak bardzo zakorzeniona w naszej podświadomości - bezwzględnie jako efekt pewnego przebłysku pamięci "Świata" sprzed narodzin" - że ludzie każdych epok dają się łatwo łapać na ten lep. A sprawiedliwości na tym świecie jak nie było, tak nie będzie - oczywiście w rozumieniu ogólnym, indywidualnie zawsze możemy do tej sprawiedliwości dążyć). Abu Muslim stał się bowiem zbyt potężny, nie tylko kierował całym tzw. "aparatem szpiegowskim" Abbasydów, ale był też przedmiotem uwielbienia i podziwu dla swoich żołnierzy i wielu muzułmanów z terenów dawnej Persji, a to powodowało, że już al-Saffah postawił krzyżyk na człowieku, którego jeszcze do niedawna wynosił pod niebiosa. Jeszcze w 753 r. namówił do buntu rządcę Mawarannahru (któremu potajemnie przekazał namiestnictwo nad Chorasanem, które do tej pory pełnił właśnie Abu Muslim) - Zijada ibn Saliha, który jednak poniósł klęskę w starciu z Abu Muslimem, a uciekając został zamordowany w jednej z wiosek, której to naczelnik przekazał Muslimowi informację o potajemnym mianowaniu ibn Saliha nowym namiestnikiem Chorasanu (do tej pory Muslim sądził, że bunt Salicha był motywowany jego prywatną ambicją), teraz Abu Muslim już wiedział że dynastia, której przysiągł być wierny i którą wyniósł do władzy, pragnie się go pozbyć. Jednak nie uwierzył on do końca że za tymi zamiarami stoi sam kalif i postanowił całą tę sprawę zbagatelizować, co okazało się jego błędem. W 755 r. wybrał się na pielgrzymkę do Mekki. Teraz nowym kalifem był już al-Mansur i nic nie wskazywało na to, że władca ten utracił zaufanie do swego wiernego wodza. A jednak, utrata Hiszpanii i Maghrebu, oraz realna utrata autorytetu w Ifrikiji powodowała, że Abbasydzi obawiali się straty również Chorasanu i Persji, co byłoby dla nich katastrofą. Poza tym gruchnęła plotka, że szyici przekazali właśnie Abu Muslimowi swoje prawa do imamatu. Wszystko to razem wzięte (a szczególnie ten ostatni powód) spowodowało, że Abu Muslim musiał umrzeć. Tak więc, gdy ten wracał z pielgrzymki do Mekki z licznym orszakiem, na drodze napotkał posłów od kalifa, którzy ofiarowując mu wspaniałe dary, jednocześnie zapraszali w imieniu władcy do odwiedzenia al-Haszymiji (miasteczka w rejonie Anbaru, rodowej kolebki Abbasydów). Abu Muslim zaproszenie przyjął i wyjechał do al-Haszymiji. A była to jego ostatnia podróż, bo stamtąd już nie powrócił (został zapewne uduszony po spotkaniu z kalifem, czy może nawet przed - tego nie wiadomo). Tak skończył ten, któremu Abbasydzi zawdzięczali swoją władzę i potęgę.


HISZPANIA ABD AL-RAHMANA i JEGO NASTĘPCÓW



A tymczasem w Hiszpanii Abd al-Rahman mścił się na wszystkich, których choćby tylko posądzono o jakiekolwiek związki z Abbasydami. Ci, którzy nie mogli udowodnić swej niewinności, byli mordowani w okrutny sposób (np. palono ich żywcem). Tak oto al-Rahman mścił się za śmierć swego brata nad brzegiem Eufratu i innych członków swego rodu w Damaszku, Abu Futrus i Egipcie. Jednocześnie czyniąc sobie śmiertelnych wrogów z Abbasydów i obawiając się ewentualnej ich inwazji na Hiszpanię, musiał jednocześnie mieć spokój na innych granicach swego państwa. Dlatego nie prowadził żadnych wojen ani też nie konfliktował się czy to z Królestwem Asturii (którego granice leżały na północ od rzeki Duero w hiszpańskiej Galicji), czy też z Frankami. W ogóle utrzymywał pokój z chrześcijanami licząc na to, że w razie potrzeby uzyska ich wsparcie. Zresztą chrześcijanie byli dla niego co najwyżej przeciwnikami, natomiast Abbasydzi - ci sami wyznawcy Allaha - to już byli śmiertelni wrogowie, których w razie potrzeby należało zniszczyć. Dlatego też chrześcijanie mieli zapewniony w jego emiracie spokój i bezpieczeństwo. Co prawda dżizja (podatek płacony przez niemuzułmanów) została utrzymana, ale nie była tak dotkliwa jak w Kalifacie. Nowych kościołów też nie wolno było budować, ale można było remontować stare (co już nie wszędzie było takie oczywiste), a chrześcijanie mogli praktycznie na równi z muzułmanami robić kariery w administracji Al-Andalus. Dla wielu chrześcijan rządy muzułmanów w Hiszpanii okazały się znacznie lepsze, niż władza chrześcijańskich Wizygotów, którzy przed 711 r. władali tym Półwyspem. Przede wszystkim odżyli chłopi i najbiedniejsi, którzy do tej pory byli eksploatowani ponad siły, pracując na fortuny swoich wizygockich panów. Poza tym odebranie ziemi Kościołowi również przysłużyło się lokalnej wiejskiej społeczności, która nie musiała już teraz pracować na tych wielkich latyfundiach. Kapłani chrześcijańscy musieli wyjść do ludzi, co w pewien sposób przywróciło czasy dawnych rzymskich prześladowań, kiedy Kościół był w katakumbach (również ten hiszpański) i był bliżej ludzi niż w czasach, gdy uzyskał władzę niepodzielną (pewien kapłan hiszpański z czasów późniejszych - XI wiek - skarżył się królowi Francji, że jego własna społeczność wybatorzyła go za jakieś przewinienie którego się dopuścił i że ma plecy pokryte bliznami, co w sytuacji kiedy kapłani posiadali ogromne latyfundia w całej Europie było nie do pomyślenia). Chrześcijanie również mogli świętować ważne dla siebie dni i poza ramadanem, najważniejszym ówczesnym świętem w Hiszpanii, była obchodzona noc św. Jana Chrzciciela, która wypadała w miesiącach letnich i była okazją do zabaw, tańców, śpiewów i ogólnej radości. Nic więc dziwnego że chrześcijanie hiszpańscy niezbyt chętnie wspierali chrześcijan z północy (w ramach rekonkwisty), czy takich Franków, którym również zamarzyło się odzyskanie i rechrystianizacja Hiszpanii. Hiszpania była tutaj chlubnym wyjątkiem, bowiem w Kalifacie rządzonym teraz przez Abbasydów los najbiedniejszych (w tym chłopów) wcale nie był lepszy niż w czasach, gdy rządzili nimi Omajadzi. Zresztą Abbasydzi bardzo szybko zapomnieli hasła, które kierowali do najuboższych. O "Erze Sprawiedliwości" można było zapomnieć (chyba że dotyczyła ona rodu Abbasa - to tak) - czyli zupełnie tak, jak ci wszyscy, ,którzy zostali nabici w butelkę przez Tuska, który też wiele obiecywał, a co z tego wyszło - szkoda gadać.

Zatem przez kolejne 20 lat, od czasu gdy Abd al-Rahman ("Imigrant") przekroczył cieśninę gibraltarską i znalazł się w Hiszpanii, kraj ten rozkwitał pod jego rządami. Nie wiadomo co w takim razie popchnęło do buntu zarządcę Saragossy - Ibn al-Arabiego, który w 777 r. przybył aż do Paderborn w Saksonii, prosić króla Franków Karola o wsparcie militarne w konflikcie z emirem. Wiadomo tylko, że pomysł wielkiej wyprawy na Południe i podboju Hiszpanii bardzo spodobał się Karolowi. Tak więc na wiosnę roku następnego, Karol Wielki zebrawszy olbrzymią armię (złożoną z Franków, Burgundów, Bawarów, Longobardów) ruszył na Południe, w celu rechrystianizacji Hiszpanii. Król Franków podzielił swoje siły nad dwie części, osobiście dowodząc tą, której droga wiodła z Narbonny przez Pireneje w kierunku Saragossy (zapewne miał się za nowego Hannibala, w końcu tamten też przekraczał Pireneje mniej więcej w tym miejscu, tylko podążał w przeciwnym kierunku). Pierwsze miasto jakie zamknęło przed nim swe bramy to była Gerona. Walka nie trwała długo i wkrótce odcięci obrońcy musieli się poddać. Pierwsze co uczynił Karol w zdobytym mieście, to wzniósł tam kościół - była to zapowiedź ponownej chrystianizacji Hiszpanii i usunięcia z kraju wszelkich oznak islamu. Nieopodal Gerony połączył się Karol z drugą grupą wojsk, które przekroczyły Pireneje w rejonie Pampeluny i razem pomaszerowali na Saragossę. Tam już miał oczekiwać na nich al-Arabi i miasto miało być otwarte. Poza tym dołączyć mieli hiszpańscy chrześcijanie. Gdy wojsko jednak podeszło pod Saragossę okazało się, że miasto jest umocnione i gotowe do walki. Al- Arabi zdradził, a hiszpańskich kontyngentów chrześcijan nie było widać. Karol podjął jeszcze próbę oblężenia miasta, ale po pierwszych walkach stało się jasne, że zdobycie tego dużego grodu będzie niezwykle trudne, a poza tym Abd al-Rahman ponoć miał już iść miastu na odsiecz. Król przelicytował swoje siły, a w takim wypadku - aby zachować twarz - postanowił zawrócić. Franków znów czekała przeprawa przez Pireneje, ale większa część armii przeszła bez przeszkód, jedynie straż tylna - którą dowodził niejaki Roland, została zaatakowana na przełęczy Roncesvalles przez Basków dnia 15 sierpnia 778 r i... wybita do nogi. Ciężkozbrojni Frankowie nie byli w stanie bronić się na przełęczy, gdy atakowani byli przez lekko zbrojnych, szybko poruszających się (mobilnych) i nie obciążonych taborami strzelców oraz wojów baskijskich. W bitwie tej poległo trzech z dwunastu palatynów Karola Wielkiego, w tym sam Roland (prywatnie przyjaciel Karola - znaleziono monety z nim na jednej, a Karola na drugiej stronie). Był on margrabią wschodniej Bretanii i odznaczył się w walkach z zachodnimi (niezależnymi) Bretończykami. Poza tym odznaczył się też w walkach z Sasami i Awarami. Po jego śmierci na przełęczy Roncesvalles, stworzony został jego mit, jako idealnego rycerza, a wszystko to za sprawą "Pieśni o Rolandzie" która była w późniejszych wiekach przytaczana jako przykład idealnego męstwa i poświęcenia w walce o wiarę. Twierdzono też że Roland rozbił swój miecz - Durendal u stóp pini, aby nie dostał się w ręce Maurów (mimo iż poległ on z ręki chrześcijan, a nie muzułmanów, bowiem Baskowie byli chrześcijanami - takimi góralami hiszpańskimi). Prócz Rolanda poległo jeszcze dwóch innych palatynów Karola - Anzelm i Eggihard.




Klęska na przełęczy Roncesvalles była niezwykle niebezpieczna z punktu widzenia politycznego, a nie militarnego (realnie bowiem wybito tylko straż tylną armii frankońskiej). Stwarzała bowiem odpowiednie podglebie pod nowe bunty, szczególnie w Akwitanii i Saksonii. W Akwitanii silne były tendencje separatystyczne i nie była to kraina całkowicie podporządkowana Frankom. Gdy bowiem w 719 r. Arabowie zajęli Septymanię (czyli Langwedocję) ostatnią niezależną część Królestwa Wizygotów - kończąc tym samym podbój Hiszpanii (rozpoczęty w roku 711) wyszli teraz na żyzne ziemie Akwitanii. Według legendy, gdy weszli do Narbony, mieli ujrzeć w ruinach dawnej pogańskiej świątyni napis w języku arabskim, który brzmiał: "Oto dotarliście do krańca swej drogi, synowie Izmaela! Zawróćcie!". Potem twierdzono, że była to Boża przestroga dla Arabów przed tym, co miało ich spotkać pod Poitiers. W rzeczywistości jednak legenda ta została wymyślona już po bitwie i miała udowadniać, że sama Opatrzność ostrzegała Maurów przed klęską. Nim jednak doszło do starcia pod Poitiers (732 r.), po raz drugi Arabowie pokonani zostali przez chrześcijan na Zachodzie w 722 r. pod Covadonga w starciu z Baskami. Po raz pierwszy zaś właśnie w Akwitanii w roku 721, gdy książę Akwitanii - Odon Wielki pokonał Arabów pod Tuluzą. Według późniejszych relacji chrześcijańskich zginąć tam miało aż 375 000 wyznawców Allacha, co oczywiście jest liczbą wyssaną z palca. Niemniej jednak straty muzułmanów musiały być ogromne, skoro przez kolejne lata nie zapuszczali się oni na te tereny. Gdy w muzułmańskiej Hiszpanii dochodziło do konfliktów pomiędzy Arabami a Berberami (czego powodem było uznawanie się Arabów za tych lepszych, co odbijało się na łupach i niewolnikach jakie im przypadały, natomiast trzon armii muzułmańskiej w Hiszpanii stanowili właśnie Berberowie, którzy wykonywali całą tzw. "brudną robotę", natomiast przypadały im jedynie ochłapy). W roku 730 niejaki Munuza - Berber z pochodzenia walczący w Hiszpanii, zbuntował się, ruszył na północ i ustanowił swoje własne państewko w rejonie, gdzie dziś znajduje się Andora. Wszedł też w sojusz z księciem Akwitanii Odonem, który oferował mu nawet rękę swej córki - Lampegi. Odon bowiem pragnął zabezpieczyć swoją południową granicę przed ewentualnymi atakami Arabów, a mając sojusz z Munuzą mógł być tego pewny, poza tym chciał się skupić na swej granicy północnej i zachodniej, czyli na konfrontacji z Frankami Karola Młota (dziadka Karola Wielkiego). Mieszkańcy Akwitanii bowiem pielęgnowali dawne rzymskie prawo i zwyczaje oraz posługiwali się łaciną, gardząc językiem Franków jako barbarzyńskim. W latach 20-tych VIII wieku, Frankowie bardzo często najeżdżali Akwitanię (kronikarz Fredegar twierdzi, iż czynili tak, aby bronić wiary Chrystusowej, co jest bzdurą. W tamtym bowiem czasie aby zrobić wojnę i najechać przeciwnika nie potrzeba było szukać jakichś religijnych czy politycznych wymówek. Po prostu się to robiło, bo to był czas praktycznie nieustannych najazdów. Dlatego więc kwestie religijne dołożono później).




Oczywiście istnienie niezależnego od Arabów królestwa w Pirenejach było nie do zaakceptowania i dlatego też Arabowie już w roku 731 wyprawili się przeciwko Munuzie, zajęli jego ziemie, a jego samego schwytali podczas ucieczki i zabili. Lampegia - jako jego małżonka - została wysłana do Damaszku, gdzie zamknięto ją w specjalnym Domu Kobiet na ulicy prostej, gdzie też dokonała żywota. Książę Odon opłakiwał stratę córki, ale poważniejszym problemem było to, że nie miał teraz osłony od południa i był narażony na atak zarówno z jednej jak i z drugiej strony. Kalif al- Malik (dziadek Abd al-Rahmana) w roku 731 powierzył zarząd nad Al-Andalus w ręce likwidatora królestwa Munuzy (i tego, który dziesięć lat wcześniej wyprowadził część wojska arabskiego z masakry pod Tuluzą) Abd ar-Rahmana al-Ghafiki. Był on zgodnie przez wielu uważany za dobrego wodza, opanowanego męża i pobożnego człowieka. Pierwsze miesiące swoich rządów w Hiszpanii przeznaczył na łagodzenie lokalnych sporów i jednoczenie się pod białą flagą Omajadów. Wreszcie na wiosnę roku 732 zwołał on zebranie lokalnych wodzów do Pampeluny i tam zakomunikował im, że planuje wyprawić się na Akwitanię w celu zdobycia tej krainy, gdyż od czasu ostatniej wyprawy minęła dekada i należy teraz przywołać giaurów do posłuszeństwa. Tym, którzy pamiętali ostatnią klęskę opowiadał, że jego zwiadowcy donoszą o niezwykłych bogactwach Północy, o pełnych złota klasztorach i kościołach, w których mnisi mają na palcach po kilka pierścieni. Poza tym przydadzą się nowi niewolnicy, a tamtejsze niewiasty są niezwykle "miłe". Tak też się stało, zebrawszy armię ruszono wiosną roku 732 na Północ, przekraczając Pireneje właśnie przez przełęcz Roncesvalles. Książę Odon, ufny w swoje siły i pamiętający zwycięstwo spod Tuluzy 11 lat wcześniej, wydał bitwę Abd ar-Rahmanowi zaraz gdy ten przekroczył przełęcz i... poniósł klęskę. Zwycięzcy praktycznie opanowali już całą Akwitanię, łupiąc miasta Oloron, Auch i Dax, a ludność uprowadzając w niewolę. Teraz książę Odon zastąpił drogę Arabom w miejscu, gdzie rzeka Dordogne wpada do Garonny i... poniósł klęskę. Jej efektem było zajęcie i spalenie Bordeaux - największego miasta nad Zatoką Biskajską. Ostatnia bitwa, jaką latem 732 r. stoczył książę Odon z Abd ar-Rahmanem, miała miejsce pod Agen i zakończyła się ostateczną klęską i ucieczką Odona. Akwitania została zdobyta przez Arabów. Straciwszy teraz swoje państwo, Odon musiał schować dumę do kieszeni i zwrócić się z prośbą o pomoc do tych, tak pogardzanych przez siebie Franków.




Karol zwany Młotem - majordom Austrazji i Neustrii, zdecydował się udzielić pomocy Odonowi (choć królem Franków był wówczas Teuderyk IV z rodu Merowingów, ale realnie już o niczym nie decydował. Historiografia nadała ostatnim Merowingom miano "leniwych królów", a któryś z historyków stwierdził, że ostatni Merowingowie zasnęli na swych tronach i już się nie obudzili). Zebrał więc swą ciężkozbrojną piechotę oraz jazdę (frankońska jazda była trzonem armii Karola Wielkiego, jego przodków i następców) i ruszył na południe, przekraczając Loarę w rejonie Orleanu. A tymczasem Arabowie usłyszeli o klejnotach i złocie, jakie miały być przechowywane w kościołach w Poitiers i Tours i tam też podążali. Gdy dotarli do Poitiers i wpadli do stojącego pod murami miasta kościoła św. Hilarego, a nie znalazłszy tam złota oraz takich kosztowności, jakich się spodziewali, spalili cały kościół, a kapłanów wymordowali. Uzyskawszy jednak informacje że z północy zdąża armia Franków, obeszli oni miasto bez próby zdobywania i stanęli kilka kilometrów na północ od jego murów. Tam już jednak gotowi do walki byli Frankowie, którzy wcześniej zajęli pole i wybrali dla siebie lepiej położone miejsce bitwy. Do bitwy owej doszło w październiku 732 r. a poprzedzała ją kilkutygodniowa obserwacja i starcia, jakie toczyły się pomiędzy formacjami obu armii w okolicznych lasach. Bitwę pierwsi rozpoczęli Arabowie. Zaraz po porannej modlitwie, dosiedli swoich rączych koni i popędzili w kierunku północnym, na stanowiska zajęte przez Franków. Było to też pierwsze starcie tych ludów ze sobą i tak naprawdę ani jedna, ani druga strona nic nie wiedziała o przeciwniku. Franków nieco przerażały bojowe okrzyki Arabów i wyznania wiary jakie wyrażali w czasie ataku. W tej chwili Karol Młot nakazał swoim żołnierzom zmówić modlitwę i poprosić Chrystusa o wsparcie. Frankowie stali niewzruszenie z tarczami wbitymi w ziemię i z włóczniami wyciągniętymi na kształt palisady, Karol Młot jednocześnie nakazywał im wytrwanie, bez względu na impet natarcia wroga. Taka postawa nieco zaskoczyła Arabów, bowiem ich taktyka polegała na szybkim ataku jazdy, zmuszającym przeciwnika do ustąpienia z zajmowanych pozycji, następnie pozorowany odwrót, aby wymusić pościg i gdy przeciwnik maksymalnie rozciągnie swoje siły, otoczenie go i rozbicie w polu. Frankowie stali jednak w miejscu. Autor "Kroniki mezoarabskiej z 754 roku", chrześcijanin z Kordoby, twierdzi, iż Frankowie stali niczym "lodowy mur". Kolejne ponawiane ataki arabskiej jazdy nic nie dawały, Frankowie osłaniali się tarczami trzymając wysoko uniesione włócznie niczym jeże, a jednocześnie, gdy tylko arabski jeździec był w zasięgu ich ręki, uderzali go albo mieczem albo krzyżtoporem jaki mieli przy sobie. Liczba zabitych i rannych Arabów rosła, a ich ataki nic nie dawały i walka tego rodzaju trwała przez cały sobotni dzień. Wreszcie na horyzoncie ukazała się jazda księcia Odona, która zaatakowała arabski obóz i omal go nie zdobyła. Abd ar-Rahman widząc bowiem że utrata obozu może doprowadzić do katastrofy jego armii (tam bowiem trzymano wszystkie łupy i niewolników z całej akwitańskiej kampanii) przeprowadził kontruderzenie i wyparł Odona z obozu. Zachęcony tym sukcesem, z hasłem "Allah Akbar" na ustach, natchnął swoich żołnierzy do jeszcze jednego, już wieczornego ataku na pozycje Franków. Gdy wydawało się że tym razem uda się wreszcie przełamać pozycje frankońskie, a być może nawet zmusić ich do ucieczki, z boku na Arabów uderzyła frankońska jazda. Wywiązała się bitwa, w trakcie której Abd ar-Rachman ciężko ranny upadł z konia i został stratowany. Arabowie wrócili do swego obozu zabierając z pola rannych i zabitych. Zapadła noc. W niedzielny poranek Frankowie ponownie stanęli uszykowani do bitwy jak poprzednio, ale tym razem z arabskiego obozu nikt nie wyszedł. Wysłano więc zwiadowców, którzy poinformowali, że złożony z tysięcy kolorowych namiotów obóz wroga jest całkiem pusty, Arabowie wynieśli się pod osłoną nocy. Tak oto frankoński mur z tarcz i włóczni zatrzymał rozpędzony impet arabskich najeźdźców i choć zdołali oni zabrać z pola bitwy swoich zabitych oraz rannych, to jednak ich straty były pokaźne, o czym świadczy późniejsze arabskie określenie Poitiers, jako miasta "Męczenników za wiarę".




Dzięki tej bitwie Odon co prawda utrzymał się na tronie Akwitanii, ale był już jednak zależny od Franków, a teraz, po klęsce na przełęczy Roncesvalles, wśród Akwitańczyków pojawiła się myśl odzyskania suwerenności, którą Karol Wielki szybko zniweczył, mianując jednego ze swych synów - 3-letniego Ludwika (który notabene po śmierci ojca został jego następcą w 814 r. i przeszedł do historii jako Ludwik I Pobożny) jako księcia Akwitanii w 781 r. Takiego jednak spokoju nie było w Saksonii. Tutaj bowiem - gdy tylko wieść o klęsce Karola w Pirenejach dotarła do Saksonii - powrócił natychmiast z Jutlandii Widukind, wsparty posiłkami danymi mu przez władcę tej krainy z rodu Ynglingów - Godfryda Łowcę. W latach 778-782 cała Saksonia ponownie staje w ogniu. Niszczone są kościoły i palone klasztory, a księża mordowani. Rośnie legenda Widukinda jako niezmordowanego saskiego bohatera, który broni lud przed przemocą Franków. Z imieniem Wotana na ustach, on i jego towarzysze mają rzucać się na frankońskich wojowników, jednocześnie stosując taktykę partyzancką (ataki prowadzone są na mniejsze oddziały, co powoduje że miasta w których załogi frankońskie przetrwały, otoczone są przez wrogą im okolicę i trudno im utrzymać łączność pomiędzy sobą). Część miast pada, a Sasi w swych pochodach dochodzą do Fuldy, gdzie palą tamtejszy klasztor (wraz z mnichami w środku). Przemoc jest wręcz endemiczna i w zasadzie trudno powiedzieć czy istnieją okresy w których brakuje najazdów, walk, trupów i śmierci (gdyby współczesny mieszczuch przeniósł się w tamte czasy, nie przetrwałby tam nawet jednego dnia).




 Wreszcie w roku 781 Karol Wielki odzyskuje przewagę. Wysyła swoje wojska do Saksonii z zamiarem pacyfikacji kraju, jednocześnie posyła tam mnichów, którzy mają zakładać nowe kościoły i klasztory i tak Anglosas - Willihad zakłada kościół w Wihmodii, a Liudger w północnej Fryzji. Na początku 782 r. gdy wydaje się że bunt Widukinda został już stłumiony, Karol Wielki zwołuje zjazd możnych saskich do Lippspringe, gdzie wydaje edykt, na mocy którego Saksonia jest odtąd uważana za część Królestwa Franków. Ale to nie koniec. Jeszcze w tym samym roku Frankowie wpadają w zasadzkę, zastawioną przez Widukinda w masywie Sütelgebirge. Klęska była totalna, tym bardziej że Sasi - którzy szli z Frankami jako sojusznicy - w czasie bitwy przyłączyli się do atakujących, potęgując chaos i masakrę zgotowaną doborowym oddziałom frankońskim. Był to czas, gdy uwaga Karola skupiła się już na innych terenach (skoro Saksonia była już podbita), czyli na Bawarach i Serbach. Karol bowiem nakazał diukowi Bawarii - Tassilonowi III, odnowić przysięgę lenną, jaką ten złożył w roku 757 jego ojcu Pepinowi Krótkiemu (781 r.). Tassilon III zgadza się, pod warunkiem jednak że nim przybędzie do Wormacji - gdzie miał złożyć przysięgę - wcześniej otrzyma zakładników, na wypadek gdyby coś mu się stało po drodze (albo na miejscu). Do złożenia przysięgi więc nie dochodzi, obie strony wyraźnie sobie nie ufają. Przeciwko Serbom zaś - którzy nieustannie atakują pogranicze południowej Saksonii, mając swe grody nad środkową Łabą - Karol wysyła wyprawę, która właśnie w roku 782 zostaje zniszczona przez Widukinda w Sütelgebirge. Znowu kolaps.




Dwór w Akwizgranie jest przerażony tymi klęskami (na Południu, na Północy, a także brakiem efektów w walkach z Bretończykami na Zachodzie). Karol pośpiesznie więc zbiera swoją armię i rusza do Saksonii, gdzie pod Suntel dopada Sasów i zadaje im klęskę (ich oddziały zostają otoczone i zmuszone do poddania się). Teraz za rzeź w Sütelgebirge, Karol każe 4 500 saskich wojowników ściąć w Werden. Widukind co prawda ponownie ucieka na Jutlandię, ale Saksonia znów zostaje spacyfikowana, zaś w 785 r. Karol wydaje kapitularz, w którym jasno stwierdza że ktokolwiek podniesie rękę na kościół, zostanie zabity, ktokolwiek nie będzie przestrzegał postu w piątki zostanie zabity (nasz król Bolesław I Chrobry, jeden z największych wojowników piastowskich, panujący w latach 992-1025, co prawda za nieprzestrzeganie postu nie mordował - jak to było wówczas w zwyczaju, ale kazał tym, którzy jedli w piątki mięso - wybijać zęby). Ktokolwiek podniesie rękę na kapłana - zostanie zabity; ktokolwiek będzie praktykował pogańskie zwyczaje poprzez spalenie ciała zmarłego, a nie pochowanie go w ziemi - zostanie zabity; każdy nieochrzczony Sas, który odmówi chrztu - zostanie zabity; ktokolwiek nie uszanuje osoby monarchy jakim jest Karol - zostanie zabity (także dosyć ciekawy był to zestaw kar, taki motywujący 😉). Aby pokazać że Saksonia jest już ostatecznie podbita, Karol spędza Boże Narodzenie 784/785 w Heresburgu, dokąd ściąga też swą nową małżonkę Fastradę i swoje dzieci. Widukind ostatecznie dochodzi do wniosku, że nie ma sensu dalej walczyć i w roku 785 kapituluje przed Karolem, składając mu hołd i godząc się przyjąć chrzest - pod warunkiem wszakże, że nie zostanie ukarany, ani w żaden sposób okaleczony. Kronikarz Karola - Alkuin z Yorku (swoją drogą z pochodzenia też Anglosas z Brytanii) pisze w swej kronice, że po kapitulacji Widukinda w całym Królestwie zapanował pokój. Zaś papież Hadrian I wysłał list gratulacyjny, w którym pisał: "Z Chrystusową pomocą i dzięki współdziałaniu Piotra i Pawła, książąt Apostołów, ugiął swą potęgą serca Sasów i doprowadził cały ich lud do świętego źródła chrztu". Nie trwało to jednak długo. Po kapitulacji Widukinda nie ustała presja ani normańskich Ynglingów, ani też plemion słowiańskich ze Wschodu, które mocno oddziaływały na Sasów. Praca misyjna wśród tego plemienia okazała się porażką. I trudno się dziwić, gdy zamiast misjonarzy, wysyłano poborców podatkowych w habitach, którzy karali Sasów za najmniejsze odstępstwo od wiary, nie informując ich jednocześnie o nauce Chrystusa (o której zapewne sami wiedzieli niewiele, jeśli w ogóle cokolwiek). Alkuin pisze więc: "Ach! gdyby ludowi głoszono prawdę o słodkim jarzmie Chrystusa i Jego lekkim brzemieniu z równą żarliwością, z jaką domagano się odeń płacenia dziesięcin i karano za najdrobniejsze przewinienia, być może nie sprzeniewierzyłby się przyrzeczeniu chrztu (...) Czyż Apostołowie, których Chrystus nauczał i posłał, by głosili Jego naukę światu, zbierali dziesięciny i żądali darów? Oczywiście, dziesięcina to dobra rzecz, lepiej jednak ją stracić niż stracić wiarę". W kilka lat później wybuchło więc kolejne powstanie saskie (swoją drogą podczas chrztu Sasów kapłani, którzy przeprowadzali tę ceremonię, byli zwykłymi umysłowymi trepami, chociaż trudno im się dziwić, być może to była taka specyfika czasów w których żyli. Podam przykład, pewien saski wojownik, zapytał się mnicha który udzielał mu chrztu, czy po śmierci jego przodkowie dołączą do niego w Niebie, na co tamten odparł, że jego przodkowie - ponieważ nie przyjęli wiary w Chrystusa - zapewne już smażą się w piekle, ale on jeden ma szansę trafić do Nieba, na co ten chwilę myśląc stwierdził: "To ja jednak wolę do przodków" 🤭)
 

PS: Nim przejdę do Wikingów (a następnie do Indian amerykańskich), chciałbym jeszcze na moment powrócić do Arabów, opowiedzieć o budowie Bagdadu, o rządach kalifa Haruna ar-Raszida (tego z "Baśni tysiąca i jednej nocy", oraz kultowych dzieł, takich jak "Alibaba i czterdziestu rozbójników" czy "Lampy Aladyna", które powstały przecież w epoce jego panowania), a także o kontaktach, jakie Karol Wielki zawarł z ar-Raszidem i o słoniu, którego tamten wysłał w poselstwie do Francji (wzbudzając tym samym sensację).




CDN.

WALKIRIA - CZYLI DLACZEGO HITLER ZDOBYŁ WŁADZĘ W NIEMCZECH? - Cz. II

CZYLI CO SPOWODOWAŁO ŻE REPUBLIKA WEIMARSKA ZMIENIŁA SIĘ W III RZESZĘ? PLANY I MARZENIA  Cz. I " GDY WYBUCHNIE WOJNA, NIE DA SIĘ PRZEWI...