WYŚWIETLENIA

26 października 2025

HENRYK VIII I JEGO ŻONY - Cz. VI

OD KATARZYNY ARAGOŃSKIEJ 
DO KATARZYNY PARR





KATARZYNA ARAGOŃSKA
(Czyli hiszpańskie noce) 
Cz. V





DZIECIŃSTWO KRÓLOWEJ KATARZYNY
Cz. III


 Rok 1475 powoli dobiegał końca, a wojna nadal trwała i król Portugalii Alfons V nie zamierzał opuszczać Kastylii i rezygnować z dalszej walki o jej tron. W połowie listopada udało mu się pokonać w starciu pod Beltanas hrabiego Rodrigo Alfonso Pimentela - wspierającego Izabellę i Ferdynanda, ale mimo że dzięki temu droga na Burgos została otwarta, Alfons V nie zdecydował się zająć tego miasta. Natomiast Izabella konsekwentnie zbierała pieniądze potrzebne na dalsze prowadzenie walki, napisała nawet list do emira Grenady - Abu'l-Hasana Alego, z prośbą o przysłanie wsparcia, deklarując w zamian iż Kastylia nie będzie nękać Emiratu Grenady, a jeśli grandowie na własną rękę będą to czynić, ona zobowiązała się pisemnie wyrównać emirowi wszelkie poniesione z tego tytułu straty. Ten wysłał jej więc 4000 konnych łuczników. Ferdynand zaś zajął się formowaniem nowej armii (starą musiał rozwiązać ze względu na brak pieniędzy). W grudniu wyjechał do Walencji w Aragonii (królestwa swego ojca Jana II), aby sprowadzić stamtąd dodatkowych żołnierzy, natomiast tuż przed bożym narodzeniem Izabella udała się do Segowii na spotkanie córką - Izabellą, która skończyła już 5 lat. Razem spędzili Nowy Rok. Jeszcze w grudniu Ferdynand odzyskał Zamorę (miasto w którym stacjonował Alfons V) gdy 4 grudnia zbuntowała się tamtejsza załoga, wypierając Portugalczyków a samego króla zmuszając do ucieczki do Toro. Ferdynand zajął więc Zamorę bez walki. W styczniu 1476 r. Burgos oficjalnie poparło Izabelę, a w lutym Alfons V (po otrzymaniu posiłków, sprowadzonych wcześniej przez niego syna Jana z Portugalii), ruszył przeciwko Zamorze, w której to stacjonował Ferdynand. Portugalczyków było znacznie więcej niż sił zebranych przez króla małżonka Izabelli, dlatego też zostali otoczeni w mieście. Oblężenie trwało ponad 3 tygodnie, W tym czasie Izabella nakazała zburzenie wszystkich okolicznych twierdz wokół Zamory, a także wydała odezwę do ludności grożąc stryczkiem każdemu, kto podzieli się z Portugalczykami choćby kromką chleba. To poskutkowało, Alfons V musiał zwinąć oblężenie Zamory i wycofał się do Toro, a w krok za nim podążył Ferdynand. 1 marca 1476 r. Doszło do krwawej bitwy pod Toro, która zakończyła się całkowitym zwycięstwem sił Ferdynanda i Izabelli. Walki tam były niezwykle zajadłe w ten mglisty i deszczowy dzień, ale atak, jaki osobiście poprowadził Ferdynand na pozycje Portugalczyków, zaważył na całym starciu i zmusił ich do ucieczki (duża część Portugalczyków zginęła nawet nie w bitwie, a po prostu potopiła się w rzece duero, jako że gęsta mgła utrudniała skuteczną ucieczkę).

Bitwa ta była niezwykle krwawa, ale też obfitowała wiele bohaterskich zdarzeń. O ile bowiem sam król Alfons V nie wytrzymał ciśnienia i po rozpoczęciu ataku Ferdynanda w centrum, po prostu uciekł z pola bitwy porzucając własną armię, o tyle jego 21-letni syn Jan (późniejszy król Portugalii Jan II zwany też "Idealnym Księciem", który odrodził potęgę Portugalii), wykazał się osobistą odwagą i dobrym dowództwem, prowadząc swoich żołnierzy na prawym skrzydle w którym przełamał opór Kastylijczyków. Ale to nie on zdobył sławę najdzielniejszego w tej bitwie, ten bowiem przydomek trafił do portugalskiego rycerza Duarte de Almeidy, który dzierżąc w dłoniach królewski sztandar, tak długo bronił go przed Kastylijczykami, aż wreszcie padł martwy (najpierw bowiem trzymał ów sztandar wysoko w prawej dłoni, lewą odpędzając się od atakujących, gdy jednak odcięto mu prawą dłoń, sztandar przeniósł do lewej ręki, a gdy odrąbano mu całe lewe ramię, dalej trzymał sztandar w zębach, a wówczas nie mogąc się już bronić, padł zasieczony ostrzem mieczy i włóczni. Niesamowita odwaga i jak mawiał gen. Patton "Nie powinniśmy opłakiwać poległych, powinniśmy raczej dziękować Bogu, że tacy ludzie kiedykolwiek żyli"). Zaraz po bitwie Ferdynand posłał gońca do Izabelli z listem, w którym znalazły się tylko trzy słowa: "Zwycięstwo jest nasze!" Królowa w podzięce Bogu za to zwycięstwo, przyszła boso z Toledo do klasztoru San Pablo w Tordesillas (mimo iż jeszcze była zima), a także na pamiątkę bitwy pod Toro zobowiązała się założyć w Toledo klasztor. Sama bitwa nie była wielkim zwycięstwem Kastylijczyków, wielu bowiem z nich poległo a ofensywa księcia Jana na prawym skrzydle mogła zakończyć się całkowitym sukcesem Portugalczyków, jednak ucieczka króla Alfonsa zrobiła tutaj więcej szkód, niż sam kastylijski atak, a potem propaganda królewska uczyniła z tej bitwy ogromne zwycięstwo, przedstawiając Ferdynanda jako wielkiego wodza, a Alfonsa jako błazna, tchórza i niegodziwca z którego śmiano się w miastach całej Kastylii. Alfons V zaś uciekł do Portugalii a wraz za nim podążyła jego 14-letnia żona i jednocześnie siostrzenica - Joanna. Jej matka - również Joanna (siostra Alfonsa V) zmarła w Madrycie w czerwcu 1475 r. w wieku zaledwie 36 lat (nieznane są przyczyny jej zgonu, podejrzewa się jednak że zmarła przy porodzie, są też przypuszczenia że mógł ją otruć sam Alfons V, ale prawdy zapewne nie poznamy). Joanna nie przynosiła chluby rodzinie, była bowiem kobietą niezwykle rozwiązłą, mającą szereg oficjalnych i nieoficjalnych kochanków (stąd wzięły się właśnie przypuszczenia że jej brat chciał się jej pozbyć, aby ocalić honor rodziny). Jej zaś małżonek Henryk IV król Kastylii (i przyrodni brat Izabelli), był człowiekiem o bardzo niskim libido (prawdopodobnie też nie lubił kobiet), dlatego też ich charaktery nie mogły się dograć, a młoda Isabella nie była zapewne córką króla Henryka.


IZABELLA I KASTYLIJSKA



Natomiast Alfons - po przybyciu do Portugalii, postanowił natychmiast udać się do Francji, aby przekonać króla Ludwika XI do przysłania posiłków, po to, by ponownie mógł zawalczyć o tron Kastylii. Młoda Joanna została tak naprawdę pozostawiona samą sobie (nikt się nią nie przejmował, nawet jej stryjeczny małżonek), bez opieki, nie mogła też wrócić do Kastylii, chyba że jako więzień swej ciotki Izabelli. Alfons skupił się bowiem na zorganizowaniu kolejnej wyprawy, a do tego potrzebował zarówno pieniędzy jak i żołnierzy. Tych ostatnich miał zapewnić w znacznej mierze król Francji Ludwik XI. Ten zaś dżentelmen był człowiekiem z natury podejrzliwym, przekonanym głównie o potędze pieniądza i intryg, natomiast nie pokładających wiary w ludziach. 1476 r miał 53 lata, był niski, drobny, z długim nosem i cienkimi, zaciśniętymi wargami. Nie odznaczał się ani męstwem ani urodą. Do tego był człowiekiem strasznie zaniedbanym, unikającym kąpieli i praktycznie nie dbającym o własną higienę (co powodowało że często po prostu śmierdział). Jego ubrania też były brudne, gdyż nie zmieniał ich przez kilka, a często kilkanaście dni, sypiając w tym, w czym chodził za dnia. Mimo to jako władca zapisał się w historii Francji dosyć pozytywnie. Zjednoczył wiele ziem francuskich, dotąd niezależnych od Korony, zcentralizował władzę, wspierał mieszczan przeciwko wszechwładzy arystokracji i szlachty, odbudował też wiele miast i wsi, zniszczonych w czasie wojny stuletniej z Anglią. Nakładał częste podatki, ale przeznaczał je dla dobra kraju, nie dla własnych przyjemności (jak już wspomniałem, sam praktycznie chodził w znoszonym płaszczu i niezbyt przyjemnie pachniał). Istnieje pewna anegdota że gdy król Ludwik zaciągnął do swego łoża pewną damę nazwiskiem Passefilon - żonę paryskiego jubilera, ta otwarcie stwierdziła iż: "Jeśli w moim sklepie zjawiłby się przede mną czeladnik w takim stanie jak Wasza Królewska Mość, to wyrzuciłabym go za drzwi!" Ludwik - pomimo iż historycy często zarzucają mu mizoginię, czyli niechęć do kobiet - wcale takowym nie był. Po prostu zważywszy na swoją aparycję i zapach, nie mógł znaleźć chętnej niewiasty do alkowy spośród dobrze urodzonych dam, dlatego płacił albo prostytutkom, albo też kazał sprowadzać sobie kobiety z ludu (i w zamian za różne upominki oddawały mu się same). W polityce był bezwzględnym graczem, polegającym głównie na pieniądzu, a nie na sile militarnej. Alfons który przybył na jego dwór, przebywał tam ponad rok, bezskutecznie starając się namówić Ludwika XI do udzielenia mu militarnego wsparcia przeciwko Kastylii. Zresztą dochodziło tam do nieco komicznych scen, gdy Ludwik zaczął kalkulować czy nie uwięzić Alfonsa i nie wydać go (oczywiście za pieniądze) ferdynandowi i Izabelli. Tamten dowiedział się o tych planach i zamierzał uciec z Francji w przebraniu, podczas gdy w tym samym czasie Ludwik dowiedział się o zamiarach Alfonsa Portugalskiego i zwrócił się do niego słowami, że w porcie czeka już na niego statek i może sobie odpłynąć dokąd chce 🤭. Ten, niczego nie uzyskawszy, musiał przystać na tę propozycję i wrócił do Portugalii. Wrócił już jednak będąc kompletnie innym człowiekiem, był załamany i zniechęcony. We wrześniu 1477 r. przekazał władzę swemu synowi Janowi, a sam udał się na pielgrzymkę do Jerozolimy, skąd ostatecznie go zawrócono i w listopadzie  wrócił do kraju, ale realnie władał już jego Jan II, który oficjalnie stał się królem po śmierci Alfonsa - 28 sierpnia 1481 r. Te wszystkie wydarzenia były też osobistą tragedią dla młodej Joanny, która była już tylko pionkiem w grze swej ambitnej ciotki, i która sama nic już nie znaczyła.




Tymczasem w Kastylii po zwycięstwie pod Toro, w kwietniu 1476 r. Izabella zwołała Kortezy. Problemów stojących przed państwem było bowiem multum, z czego do najważniejszych należały wszechpanujące bezprawie, totalny chaos w sądach, pieniądz który praktycznie stał się bezwartościowy i wciąż utrzymujący się stan wojny z Portugalią. Izabella nakazała przede wszystkim w miastach formować milicje obywatelskie, powołując do życia Święte Bractwo (Santa Hermandad). Ich utrzymaniem i wyekwipowaniem miały zająć się poszczególne miasta, ale hermandady bezpośrednio podlegały królowej, jako swoista straż obywatelska. Izabella zmieniła również skład Rady Królewskiej, nominując teraz do niej zaledwie trzech szlachciców i dziewięciu prawników nie wyodzących się ze szlachty (natomiast spora część z nich to byli Żydzi którzy przeszli na chrześcijaństwo, czyli konwertyci. Dworzanin królewski Hernando de Pulgar pisał wówczas w swym liście do ambasadora Kastylii w Rzymie, iż królowa: "Ta młoda (...) wysłuchując całymi godzinami tylu rad, tylu wiadomości, nierzadko sprzecznych ze sobą, a także (...) zwodniczych słów, które stanowią wyzwanie dla ludzi prostych", litował się nad dolą monarchini, która pracowała bardzo ciężko, często do późnej nocy, pisząc listy, odezwy i rozporządzenia do grandów czy miast Królestwa. Nie oszczędzała się, zdając sobie sprawę że skoro los uczylił ją królową, to ona nie może teraz spocząć na laurach i wierzyć, że jakoś to będzie, gdy w kraju panował chaos i bezprawie. A sen z powiek monarchini spędzały nie tylko sprawy wewnętrzne kraju, ale również niebezpieczeństwo zewnętrzne i nie chodziło tutaj tylko o niezakończoną wojnę z Portugalią, czy ewentualną pomoc, jaką mogłaby jej przynieść Francja Ludwika XI. Sprawa była poważniejsza, a mianowicie na południu Półwyspu Iberyjskiego wciąż pozostawał niewielki co prawda, ale jednak silny przyczółek muzułmański czyli Emirat  Grenady, który mógł stać się odskocznią do kolejnej inwazji na Hiszpanię chociażby dla tureckiego sułtana Mehmeda II Zdobywcę, który w 1453 r. ostatecznie położył kres ponad tysiącletniej historii rzymsko-greckiego Konstantynopola. To wszystko było bardzo poważnym wyzwaniem i wymagało ogromnej konsekwencji, determinacji,a przede wszystkim nakładów - a tego ostatniego akurat Izabella nie miała. Pieniądze ofiarowane przez Kościół Kastylii w 1475 r. już się skończyły, a królowa zobowiązała się spłacić dług w ciągu trzech kolejnych lat. Skąd na to wszystko wziąć środki, a jeśli dojdzie do kolejnego ataku i znów trzeba będzie się zapożyczyć?




Kolejnym miesiące 1476 i 1477 roku minęły królewskiej parze na rozliczeniach z tymi, którzy w niedawnej wojnie wsparli Alfonsa i Joannę. Izabella ogłosiła, że w całej Kastylii mogą ostać się tylko te zamki, na które ona i Ferdynand osobiście wydadzą zgodę, reszta ma zostać zburzona przez samych grandów (właścicieli owych zamków), a jeśli oni tego nie uczynią, to zostaną pozbawieni i dobytku i głowy, a zamki zburzy królewska armia. Jeżdżono więc ponownie po całym kraju i przywoływano poszczególnych grandów do posłuszeństwa, wydając zgodę na posiadanie przez nich zamków, lub też karząc je zburzyć. Wszyscy, którzy wcześniej poparli Joannę i Alfonsa V odstąpili teraz od nich i ponownie upadli na kolana przed Izabellą i Ferdynandem. Tak uczynił chociażby Diego de Villena oraz arcybiskup Toledo Alfonso Carillo de Acuna (który po klęsce Alfonsa V musiał uciekać z Toledo pod osłoną nocy, opuszczony przez całą służbę, załadował wóz wszystkim co miał wartościowe i zamierzał uciec do Portugalii. Ostatecznie mu się to nie udało). Carillo również upadł królowej do stóp, prosząc o wybaczenie. Ta rzeczywiście przebaczyła mu jego błędy, ale nakazała aby przeniósł się teraz do klasztoru i podjął życie zwykłego mnicha w ubóstwie aż do śmierci. Te porachunki były jednak niczym w porównaniu z problemami osobistymi, jakie znów trapiły królewską parę. Królowa wciąż nie miała syna, a tym samym nie miała dziedzica tronu Aragonii (gdzie kobieta nie mogła zostać królem), a i tron Kastylii też był wątpliwy dla młodziutkiej Izabelli. Potrzebowała więc syna, aby umocnił on jej panowanie i był następcą tronu jej ojca. Pomimo faktu że od czasu do czasu para królewska sypiała ze sobą (znacznie rzadziej niż wcześniej ze względu na okoliczności wojenne i powojenne), to jednak Izabella wciąż nie mogła zajść w ciążę. Żywo się modliła, prosząc Boga o syna, umartwiała własne ciało, a nawet zaczęła się biczować. Nic to nie dało. Królowa była coraz bardziej zdeterminowana i choć dworzanie zalecali jej aby odpoczęła, przekazując większą część spraw państwa na ręce swego małżonka, ona zaś zajęła się typowo kobiecymi sprawami, co ułatwić miało poczęcie dziecka, odrzucała taką myśl, natomiast modliła się kilka razy dziennie, udała się też do Burgos, gdzie miała znajdować się kapliczka przedstawiająca brzemienną kobietę. Klęczała tam kilka godzin na deszczu i słocie, modląc się o poczęcie syna. Piła też napar z werbeny, który miał wspomóc zapłodnienie. Nadaremie.




Latem 1477 r. doszło do poważnego kryzysu małżeńskiego, związanego właśnie z brakiem potomka. Okazało się bowiem że Ferdynand... znów stał się ojcem, jego kochanka (do której udawał się co jakiś czas) Beatriz Pereira urodziła córkę. Izabella była wściekła, nie chciała widzieć męża na oczy, a w tym właśnie czasie między nimi na stałe swoiste "ciche dni". Ferdynand bowiem z pięcioma swoimi kochankami miał już do tej pory dwóch synów i trzy córki (ich wykształceniem zajęła się osobiście Izabella). Królowa zaś nie mogła urodzić syna i to było dla niej ogromnym psychicznym obciążeniem, a gdy jeszcze dowiedziała się że Ferdynand znów stał się ojcem, wpadała w złość. Dlatego też postanowiła udać się na południe, a pretekstem do tego był konflikt, jaki wówczas (lato 1477 r. wybuchł pomiędzy dwoma grandami Andaluzji: markizem de Cadizem i księciem Mediną-Sidonią. Zostawiła więc męża w Toledo, sama zaś udała się do Sewilli, gdzie zamieszkała w dostojnym alkazarze, będącym własnością księcia Medina-Sidonia. Dni upływały jej tam spokojnie i beztrosko, przechadzając się pomiędzy fontannami (w których można było się wykąpać) w pałacowym ogrodzie i zajadając pomarańczami (z których słynęła Sewilla). Jej głównym celem było pojednanie obu zwaśnionych grandów, ale tak naprawdę chyba chciała naprawdę odpocząć po tylu miesiącach ciągłych konfliktów, wojen i mężowskich zdrad. Sama Sewilla była pięknym miastem, a alkazar położony był nieopodal katedry, która wzniesiona została na gruzach meczetu, zniszczonego po zajęciu miasta przez Kastylijczyków. Ale pod tym pięknym obrazkiem kryło się miasto bezprawia, w którym przemoc była nieodzownym elementem życia, a wszechpanująca korupcja powodowała, iż jedynie silni mogli przetrwać, reszta była strzyżona niczym owce (w mieście bowiem grasowały bandy zarówno oficjalne - czyli wysłane przez możnych, jak i te nieoficjalne, złożone z miejskich rzezimieszków). Izabella po przebyciu do miasta zajęła się również sądzeniem wszelkich przestępców, a ciała skazańców wisiały kilka dni na szubienicach (niektórych rozerwano na strzępy - w zależności od rodzaju przestępstwa - a kawałki ich ciał porozwieszano na miejskich murach). Ostatecznie królowa wymogła pokój pomiędzy zwaśnionymi grandami, a książę Medina-Sidonia chciał  nawet przedstawić jej młodego żeglarza, który miał plan ominięcia kontrolowanych przez Turków szlaków handlowych i dotarcia do Indii, płynąc cały czas na zachód. Ów żeglarz zwał się Krzysztof Kolumb, ale w tamtym czasie królowa zrezygnowała z poznania tego człowieka i postanowiła wrócić do Toledo, gdyż już wcześniej dostawała listy od męża (który w tym czasie walczył w Estramadurze i przenosił ciężar zbrojnego konfliktu z Portugalczykami do samej Portugalii - były to jednak walki na niewielką skalę). Królowa stęskniła się jednak za swym małżonkiem, a ten - jakbyś ciągnięty jej modlitwami - w połowie września 1477 r. przybył wraz z córką - Izabellą do Sewilli.




CDN.
 

WIELKA WOJNA NA WSCHODZIE - Cz. XI

OSTATNIA WOJNA 
HELLEŃSKIEGO ŚWIATA





EGIPT PTOLEMEUSZY
(RETROSPEKCJA)
Cz. XI




 Spartański admirał Pollis próbował przejąć kontyngent zboża, płynący na statkach handlowych do Aten (w tym bowiem momencie zakończyłem poprzednią część tej serii). Lud Aten na Zgromadzeniu Ludowym postanowił wysłać więc dwie eskadry floty. Pierwsza miała eskortować statki handlowe bezpiecznie do portu w Pireusie, druga zaś - pod dowództwem Chabriasa miała, po pierwsze: zdobyć Naksos i ukarać jego mieszkańców, którzy to odmówili przyłączenia się do Związku Morskiego i jawnie opowiedzieli się po stronie Lacedemonu, po drugie zaś: oczyścić wody Morza Egejskiego z floty Pollisa. Temu nie udało się dopaść okrętów ze zbożem, i te bezpiecznie zostały odeskortowane do Pireusu, natomiast Chabrias wypłynął przeciwko Naksos, wylądował na wyspie, obległ miasto (o tej samej nazwie) a nawet przystąpił do szturmu na mury. Zaopatrzony był dobrze, miał więc że sobą machiny oblężnicze, które skutecznie osłabiały umocnienia obrońców Naksos, a Ateńczycy wówczas podejmowali próby szturmów. Dowiedziawszy się o wyprawie Chabriasa, Pollis postanowił przyjść Naksos z odsieczą i jego okręty wkrótce zjawiły się pod miastem, uszykowane do bitwy. Chabrias podjął wyzwanie i tak zaczęło się śmiertelne starcie u brzegów wyspy Naksos. Pollis przyprowadził ze sobą 65 trójrzędowców, Chabrias miał ich 83, obaj też dowodzili swymi jednostkami na prawych skrzydłach. Pierwszy przeciwko lewemu skrzydłu Ateńczyków ruszył Pollis i udało mu się odnieść sukces, spychając ateńskie okręty do tyłu, a także osobiście zabijając (w długiej i ciężkiej walce, w czasie której tamten bronił się nawet wówczas, gdy był już śmiertelnie ranny) dowódcę lewego skrzydła - Ateńczyka Kedona. Następnie skierował swoje okręty w bok, tak, aby swymi dziobami staranować okręty lewego ateńskiego skrzydła. Zatopił wiele ateńskich okrętów, inne zaś zmusił do ucieczki z pola walki. Natomiast na lewym skrzydle Lacedemończyków był totalny chaos, Chabrias tam bowiem siał prawdziwe spustoszenie, zatapiając wiele spartańskich okrętów. Widząc zaś że jego lewa flanka się sypie, wysłał część swych okrętów jako wsparcie dla nieżyjącego już Kedona (który poszedł na dno, wraz ze swoim okrętem). Jego wsparcie w tym momencie okazało się decydujące, zmusiło bowiem Pollisa do wycofania jego okrętów i odpłynięcia przy dużych stratach Lacedemończyków. Bitwa została wygrana, ale flota lacedemońska nie została zniszczona, chociaż Chabrias mógł to łatwo uczynić, zaniechał jednak pościgu, gdyż przypomniał sobie los tych ateńskich strategów morskich, którzy po zwycięskiej bitwie pod Arginuzami w 406 r. p.n.e. podjęli pościg za spartańską flotą, pozostawiając na śmierć swoich żołnierzy dryfujących na morzu, za co potem Zgromadzenie Ludowe w Atenach skazało ich na śmierć (pomimo zwycięstwa jakie odnieśli). Mimo że Chabrias cieszył się ogromną popularnością wśród Ateńczyków i był bez wątpienia najsławniejszym ówczesnym ateńskim wodzem, wiedział też dobrze, jak zmienne bywa poparcie ludu. Dlatego zaniechał pościgu i rozpoczął ratowanie tych wszystkich, którzy jeszcze żyli, wyciągając ich z wody, a tych, którzy zginęli, uroczyście chowając. Ateńczycy stracili w tej bitwie 18 okrętów, Spartanie zaś 24 zatopione i 8 wziętych do niewoli wraz z załogami (wrzesień 376 r. p.n.e.).




Po tym zwycięstwie miasto Naksos też się poddało, a Chabrias - dokonawszy spustoszenia, ukarawszy mieszkańców kontrybucją, obładowany ogromnymi łupami - wrócił do Aten w glorii sławy (już od chwili gdy wylądował w Pireusie rzucano pod jego stopy kwiaty, jako zwycięskiemu wodzowi, który osiągnął wszystko, co zakładali w tej kampanii Ateńczycy). CHabrias miał już w Atenach jeden pomnik (w dosyć ciekawej pozie, a mianowicie przyklęknięty na lewe kolano, osłaniając je tarczą i w prawej ręce trzymając wyciągniętą włócznię, tak, jak uformował swoje oddziały w czasie bitwy o wzgórze w w pobliżu Teb z Agesilaosem II - latem 378 r. p.n.e.). Teraz wdzięczni współobywatele przyznali mu złoty wieniec, oraz dożywotnie zwolnienie z wszystkich podatków. Te wszystkie sukcesy bardzo wzmocniły pozycję Aten w greckim świecie, natomiast osłabiły znaczenie Lacedemonu. W tym samym roku 376 p.n.e. plemię Tryballów (pochodzenia iliryjsko-trackiego) mających swe siedziby po południowej stronie Dunaju (między rzekami Morawa i Iskyr), przyciśnięci głodem ze względu na długi okres nieurodzaju, postanowili ruszyć na południe i spustoszyć obszary zasiedlone przez Greków nad Morzem Egejskim. W liczbie ponad 30 000 wojowników ruszyli w okolice miasta Abdera. To greckie miasto leżało niemal naprzeciwko wyspy Tazos, jakieś 17 km na północny wschód od rzeki Nestos. Według mitu miasto to miał założyć Herakles, na cześć swego poległego przyjaciela Abderosa, ale realnie ten gród założony został jako kolonia Klazomenaj i Teos w roku 654 p.n.e. jednak prawdziwe rozkwit miasta zaczął się dopiero po roku  545 p.n.e., gdy duża część mieszkańców miasta Teos w Jonii (Herodot twierdzi że uciekli wszyscy mieszkańcy, ale Strabon temu zaprzecza, co wydaje się prawdziwsze, biorąc pod uwagę że kontyngent morski z Teos wziął udział w bitwie morskiej pod Lade w 494 r. p.n.e.) w obawie przed Persami (i perskim wodzem Harpagosem, który stał pod miastem) uciekła na okrętach z Teos i przyniosła się właśnie do swojej kolonii Abdera, znacznie je rozbudowując i rozwijając gospodarczo (wówczas to bite były piękne - bo przetrwały do naszych czasów - abderyckie monety z gryfem, który był również symbolem Teos). Prawdopodobnie jednak po roku 479/478 p.n.e. duża część mieszkańców Teos wróciła do dawnego grodu i rozpoczęła jego odbudowę. Abdera następnie została zajęta przez Persów dwukrotnie w roku 513 i 512 p.n.e., wchodząc w skład trackiej satrapi króla Dariusza I Wielkiego. Miasto zostało zajęte przez Persów raz jeszcze w roku 492 p.n.e. w czasie nieudanej wyprawy Mardoniusza na Grecję (nieudanej, ponieważ perska flota została wówczas zniszczona przez sztorm i postanowiono zaprzestać dalszego marszu na Helladę). Po roku 478 p.n.e. Abdera weszła w skład ateńskiego Związku Morskiego i była tam trzecim najbogatszym miastem (miała też specjalny status, jako główny port handlowy z wnętrzem do Tracji i trackiego królestwa Odrysów). Mieszkańcom najwidoczniej uczestnictwo w Związku Morskim przynosiło korzyści, dlatego też walczyli po stronie Aten w wojnie peloponeskiej i nigdy się nie zbuntowali. Miasto miało dwa porty wschodni i zachodni i rozwijało się nawet podczas wielkiej wojny Aten ze Spartą, mimo to Ateńczycy (którzy przyznali Abderytom specjalny status w Związku Morskim) twierdzili że klimat panujący wokół miasta, sprzyja głupocie, a nawet otwarcie nazywano Abderę miastem-głupców (coś podobnego do naszego Pacanowa, albo też średniowiecznego angielskiego miasta Gotham). Trudno jednak się z tą opinią zgodzić, jako że właśnie w Abderze narodziło się wielu sławnych ludzi (Demokryt z Abwery 🤭, Protagoras, Anaksarch czy Hekatajos).




Tryballowie spustoszyli więc okolice Abdery i z licznymi łupami wracali do siebie, ale właśnie wówczas Abderyci uznali, że istnieje okazja zaatakowania najeźdźców, którzy pewni swego wycofywali się w małych grupach nieregularnie, nie dbając o osłonę własnych sił, gdyż nie spodziewali się żadnego ataku. Hoplici z "miasta głupców" zaatakowali więc najeźdźców i położyli trupem 2000 wojowników Tryballów (zapewne więc uderzyli na oddziały tylne). Ci jednak (pragnąc pomścić ową klęskę) w kolejnym roku (wiosną 375 r. p.n.e.) ruszyli ponownie przeciwko Abderytom. Ci jednak przygotowali się politycznie i zawarli sojusz z Odrysami, oczekując Tryballów na równinie w kraju Odrysów. Gdy jednak pojawili się Tryballowie, Odrysi (którzy również byli Trakami), odmówili walki przeciwko nim i przeszli na ich stronę, pozostawiając Abderytów samych sobie. Doszło do bitwy, a w zasadzie do rzezi Greków, a ci, którzy wówczas uniknęli masakry, czym prędzej zbiegli do miasta, przygotowując się do nieuniknionego ataku na mury. Było oczywiste że połączone siły Tryballów i Odrysów zdobędą miasto i ostatecznie zniszczą tę grecką kolonię na trackim wybrzeżu. Ale wtedy wydarzyło się coś niezwykłego, a mianowicie nieopodal Abdery ze swą flotą przepływał akurat Chabrias, który zawiadomiony przez mieszkańców przypłynął do portu i wraz z ateńskimi hoplitami wziął udział w bitwie Trakami o miasto, a następnie dokonał skutecznego wypadu, który zmasakrował Traków i zmusił ich do ucieczki. Wdzięczni Abderyci wystawili mu pomnik, a on pozostawił w mieście część ateńskich hoplitów, po czym wrócił do Aten. Kolejny sukces Chabriasa, kolejna sława i kolejny wzrost potęgi Aten kosztem Lacedemonu. W Sparcie (na zjeździe członków Związku Peloponeskiego) podjęto więc decyzję że należy ponownie wyruszyć na kolejną wyprawę do Beocji, aby ostatecznie przykryć ostatnie blamaże i ponownie utrwalić imię Lacedemończyków w pamięci mieszkańców Aten i Teb. Jednak Tebańczycy (obawiając się kolejnego najazdu), poprosili Ateńczyków aby ci wysłali swą flotę wokół wybrzeży Lakonii i Mesenii, tak aby Lacedemończycy nie mogli opuścić swojej krainy, obawiając się gdzieś niespodziewanego ateńskiego ataku. I tak też się stało, latem 375 r. p.n.e. (dając odpocząć Chabriasowi) posłano teraz 60 trójrzędowców ateńskich pod dowództwem Timoteosa, który opłynął wybrzeża Lakonii i Mesenii, a następnie dotarł na wyspę Kefalenię i do Akarnanii, gdzie przekonał tamtejsze polis do przyłączenia się do Związku Morskiego. Następnie popłynął na północ, do Epiru i tam zawarł sojusz z królem plemienia Molossów (najpotężniejszego plemienia epickiego), a następnie w drodze powrotnej spotkał pod miastem Leukadą (stolicą wyspy o tej samej nazwie, naprzeciwko Akarnanii) wysłaną przeciwko niemu spartańską flotę, którą rozbił w tej bitwie (lato 375 r. p.n.e.). On również - po powrocie do Aten - zasłużył się w oczach swych współobywateli, zyskał też ogromną popularność u innych Greków.



 
A tymczasem zła passa Lacedemończyków nie kończyła się. Tebańczycy bowiem (pragnąc przejść do ofensywy i też się wykazać), podjęli działania przeciwko mieście Orchomenos w Beocji, w którym stacjonowała spartańska załoga. Orchomenos to było jedno z najstarszych miast Hellady, zasiedlone w zwartej miejskiej zabudowie już od co najmniej XIV wieku p.n.e. (natomiast ślady ludzkiej obecności datuje się tam od neolitu). Według legendy miasto miał założyć przybyły z Tesalii Minyas, od którego to imienia mieszkańców zwano Minyjczykami (zapewne chodzi o Pelazgów). W okresie mykeńskim Orchomenos było jednym z najpotężniejszych miast ówczesnej Hellady, dominującym nad wszystkimi innymi okolicznymi miastami (w tym również nad Tebami). Tego okresu przetrwał wspaniały pałac z freskami, oraz wielki grób-ul władców Orchomenos. W tamtym też okresie osuszono bagna wokół jeziora Kopais, czyniąc ten region niezwykle żyznym pod względem rolniczym. Homer również wymienia Orchomenos jako miasto, które wzięło udział w wojnie trojańskiej, wysyłając 30 okrętów pod wodzą Aspledona. Orchomenos jednak uległo atakowi przybyłych z północy tzw. "Ludów Morza" (ok. 1207 r. p.n.e.), czyli słowiańskich najeźdźców, o których dokładnie opowiem (łącznie z ich zniszczeniami w Grecji, Anatolii, Syrii i Egipcie) w innym temacie. Potem miasto zostało odbudowane i wciąż zajmowało pierwszą pozycję wśród innych polis regionu. Na początku VII wieku p.n.e. stanęło na czele Związku Morskiego zwanego Kalauryjskim, do którego również wstąpić musiały wszystkie inne miasta Beocji (w tym Teby). Ale już z końcem tego stulecia, pozycja Orchomenos względem Teb znacznie zmalała, a ok. 600 r p.n.e. miasto to weszło w skład Związku Beckiego (na którego czele stali właśnie Tebańczycy). Utraciwszy pierwszoplanową pozycję polityczną w Beocji, miasto nadal rozwijało się gospodarczo i kulturalnie (od połowy VI wieku p.n.e. zaczęto w  Orchomenos bić własne monety). Najstarszym świętem w mieście była agrionia, było to jednak święto krwawe, jako że kończyło się złożeniem ofiary z człowieka (a konkretnie z kobiety). Jego początki sięgają mitu o córkach Minyasa (założyciela miasta), które zapragnęły skosztować ludzkiego mięsa. Nie mogły się jednak zdecydować które ze swoich dzieci zjedzą i ostatecznie rzuciły losy, wybierając na ofiarę Hippazosa - syna Leukippe. W dawnych czasach święto polegało na tym, że kapłani Dionizosa gonili po mieście ubrane na czarno młode dziewczęta (dziewice), a tę, którą złapali, składali w ofierze Dionizosowi jako zadośćuczynienie dla bogów za postępek córek Minyasa. 

Jednak już od V wieku p.n.e. zaprzestano praktykowania tego krwawego święta, to znaczy praktykowano go dalej, ale zaprzestano składać krwawe ofiary z dziewic, gdyż okazało się (w jednej z wróżb), że Bóg nie pragnie już krwi. Teraz odziane czarne szaty dziewice szukały po mieście Dionizosa, a ostatecznie informowały kapłanów że ten uciekł do Muz (swoją drogą Dionizos często opuszczał Olimp i udawał się do krainy zwanej Hyperboreą, o czym opowiem również w temacie związanym z orfizmem. Notabene cywilizacja hyperborańska - znana już antycznym Grekom - założona została przez kolonistów z planety Bakaratini - o czym też piszę w innym temacie). Święto kończyło się ucztowaniem dziewcząt we własnym gronie (mężczyźni nie mieli tam wstępu), oraz różnymi grami i zabawami. Teraz, obsadzone przez Lacedemończyków (już w roku 395 p.n.e.) miasto, postanowili zdobyć Tebańczycy. Siły jednak jakie tam wysłano były nieliczne (zaledwie 300 żołnierzy doborowego Świętego Zastępu), którzy zapewne mieli jedynie postraszyć załogę miasta, a nie zdobyć samo miasto. Jednak mieli oni szczęście, bowiem pod miejscowością Tegyra napotkali powracające do Orchomenos dwie spartańskie mory (łącznie 1000 hoplitów). Pomimo zdecydowanej przewagi Lacedemończyków (i samego faktu że to byli hoplici Sparty, czyli urodzeni żołnierze), ci, ze Świętego Zastępu postanowili zaatakować, rozpoczynając bitwę. Udało im się nie tylko przebić przez szeregi hoplitów lacedemonu, ale wręcz zmusili ich do ucieczki. Niesłychana rzecz, po raz pierwszy w dziejach spartańscy hoplici ulegli w boju mniej licznemu przeciwnikowi. Dotąd bowiem, nawet jeśli Spartanie byli pokonywani, to zawsze wróg miał nad nimi znaczną przewagę liczebną, a tutaj coś takiego. Nic dziwnego że po tym zwycięstwie Tebańczycy (Święty Zastęp dowodzony był przez Pelopidasa) urośli w piórka, uważając się za niezwyciężonych. Coś niesamowitego, renoma Sparty sięgnęła dna. Już bitwa morska pod Naksos pozwoliła Ateńczykom ponownie nabrać pewności siebie, gdyż była to pierwsza bitwa od zakończenia wojny peloponeskiej, w której ateńska flota pokonała spartańską (co prawda w bitwie pod Knidos w 394 r. p.n.e. również Ateńczycy zwyciężyli, ale wówczas większość okrętów była im przesłana przez króla Persji, teraz zaś to była od początku do końca flota ateńska). Zwycięstwo Tebańczyków pod Tegyrą było jednak jeszcze większe w skali ważności (i dumy), gdyż udowodnili oni tam że są w stanie pokonać nawet najlepszych żołnierzy ówczesnego świata, czyli właśnie Lacedemończyków, i to będąc mniej liczni od nich.




Zwycięstwo Tebańczyków pod Tegyrą spowodowało, że wszystkie miasta Beocji poza Orchomenos (które wciąż pozostawało w rękach Lacedemończyków, zresztą sami mieszkańcy tego miasta widzieli w nich obronę przeciw swemu odwiecznemu wrogowi - Tebom) obaliły ustroje oligarchiczne i wprowadziły demokrację, oraz przyłączyły się do odrodzonego Związku Beckiego. Pewni swego Tebańczycy uderzyli teraz na Fokidę, pustosząc tę ziemię. Miasta Fokidy poczęły wzywać Spartan na pomoc, podobnie jak tyran miasta Farsalos w Tesalii - Polidamas, konkurent polityczny do władzy nad Tesalią Jazona z Feraj. Zagrożony przez Jazona Polidamas (375 r. p.n.e.) wysłał posłów do Lacedemonu, prosząc Spartan o jak najszybszą odsiecz (notabene Jazon - znając już zapewne wynik bitwy pod Tegyrą - jeszcze go prowokował, mówiąc "Poślij po pomoc do Sparty!"). Polidamas nakazał też przekazać Lacedemończykom, aby przybyli tutaj z całą swą siłą, a jeśli nie są w stanie tego uczynić, to niech lepiej w ogóle nie wyruszają. Ci akurat byli zajęci sądzeniem Gorgoleona i Teopompa (dowódców lacedemońskich hoplitów w tej, jakże haniebnej dla Spartan bitwie pod Tegyrą). Przybycie posłów z Fokidy i Farsalos zaskoczyło Spartan. Dwa dni następnie spędzili oni licząc własne siły, jakie mają zarówno w samej Lakonii i Mesenii, jak i w innych rejonach Grecji i wyszło im że te siły są niewystarczające. Odpowiedzieli więc Polidamasowi że niestety, ale musi sobie radzić sam, gdyż oni obecnie nie są w stanie mu pomóc. Podobną odpowiedź uzyskali posłowie miast Fokidy. Po tych wszystkich klęskach, jakich w ciągu ostatnich dwóch lat doznała Sparta, taka odpowiedź była kompletnym zrujnowaniem dotychczasowego dorobku Lacedemonu, skrupulatnie budowanego przez Lizandra i Agesilaosa od zakończenia wojny peloponeskiej w 404 r. p.n.e. Ale w tym właśnie czasie zyskali oni pomocną dłoń z zupełnie nieoczekiwanej strony. Okazało się bowiem że po zwycięstw Tebańczyków pod Tegyrą, dalszy sojusz ateńsko-tebański przestał się opłacać mieszkańcom grodu Dziewiczej Pallady. Ateńczycy uznali bowiem że Lacedemończycy zostali wystarczająco osłabieni, natomiast widać było że Tebańczycy rosną w siłę, dlatego też w drugiej połowie 375 r. p.n.e. ateńscy posłowie zjawili się nad Eurotasem, proponując... pokój. I rzeczywiście taki pokój został wówczas zawarty, a Ateny wycofały się z dalszego wsparcia Tebańczyków. Innym powodem tego kroku był poseł Wielkiego Króla Artakserksesa II, który w tym właśnie czasie objeżdżał najważniejsze greckie polis, proponując zawarcie pokoju powszechnego, na podobny wzór jak ten, z roku 387/386 p.n.e. Persom chodziło bowiem o to, żeby ponownie móc werbować greckich najemników do projektowanej (na 373 r. p.n.e. - o czym już pisałem) kolejnej wyprawy na Egipt. Bowiem gdy w Grecji szalała wojna pomiędzy różnymi miastami, nie było można zwerbować sławnych wodzów, gdyż byli oni potrzebni na służbie swoich własnych polis. Dlatego król Artakserkses chciał pokoju w Grecji.

Nim jednak przejdziemy do wojny Jazona z Feraj z osamotnionym Polidamasem z Farsalos, do spartańskiej interwencji w Fokidzie (do której jednak dojdzie w roku 374 p.n.e.) i do pokoju ateńsko-spartańskiego który okaże się wydmuszką, pragnąłbym na moment przenieść się na Sycylię, do tamtejszego miasta Syrakuzy. Jest to spowodowane faktem że właśnie w roku 375 PNE ukazało się dzieło Hermejasa z Metymny na Lesbos, pt.: "Dzieje Sycylii" (z którego do dziś zachowało się zaledwie pół zdania). Jest to według mnie jednak ważne wydarzenie, jako że Hermejas jest pierwszym w dziejach historykiem greckim, który napisał historię Sycylii, nie będąc Sycylijczykiem. Także na krótko przenieśmy się do syrakuz, na dwór tyrana tamtejszego potężnego miasta-państwa Dionizjusza I (które to miasto w latach 415-413 p.n.e. obroniło swoją niepodległość, pokonując ateńską wyprawę Nikiasza i Demostenesa).




CDN.
 

BOHATEROWIE WRZEŚNIA - Cz. I

OSTATNI BÓJ Dziś chciałbym rozpocząć nową serię opowiadającą o żołnierzach broniących tamtej, wywalczonej po 123 (150) latach zaborów, odrod...