WYŚWIETLENIA

05 sierpnia 2025

PIERWSZE" ODKRYCIE AMERYKI - Cz. II

CZYLI JAK WŁADCY MUCHOMORZA DOTARLI DO NOWEGO ŚWIATA





ZA FIORDAMI I ZIEMIAMI JARLÓW
Cz. I




Wnukiem Halfdana Białonogiego (z rodu Ynglingów) był Zygfryd - pierwszy historycznie potwierdzony i najpotężniejszy norweski jarl. Żył on i panował w drugiej połowie VIII wieku. Były to jeszcze czasy, gdzie nie dokonywano dalekich wypraw morskich (np. do Brytanii, Islandii, Grenlandii czy na ziemie wschodnich Słowian, czyli "Rusów" - Ilmeńskich, Krywiczów, Radymiczów). Bez wątpienia jednak już wówczas musiała istnieć nazwa "Wikingowie", chociaż nie odnosi się ona do danego ludu, czy rasy, a jest po prostu określeniem wyprawy łupieżczej ("viking"). Norwegię, Szwecję i Danię (czyli krainy "Wikingów") zasiedlały ludy scytyjskie (przybyłe niegdyś z Południa, a wcześniej ze Wschodu). Zwano ich Normanami (czyli "Ludźmi Północy" - od słowa Nor-man. Nazwa ta jednak wywodzi się z legend, związanych właśnie z Odynem - którego imię jest bezwzględnie słowiańskiej genezy, wywodząc się od słowa "adin", czyli "jeden", bo tak właśnie zwano Odyna - Jedynym. Tak więc w Asgardzie - królestwie Odyna - istniało święte miasto Norse, które z czasem zaczęto kojarzyć z nazwą Norwegii, a potem od słowa "nor" zaczęto utożsamiać północ - stąd późniejsze określenia "nord" czy "north"). Oczywiście istnieje również wytłumaczenie dla nazw: Waregowie, Duńczycy, Szwedzi, Islandczycy, ale nie ma sensu teraz tym się zajmować. W każdym razie w tym okresie o którym teraz będę pisał, najpotężniejszym jarlem Normanów był bez wątpienia Zygfryd - pochodzący z rodu Ynglingów. Jego włości zaczynały się na południu dzisiejszej Norwegii, w okolicach Oslo, nad cieśniną Skagerrak, a kończyły gdzieś w okolicach dzisiejszego miasta Stiklestag (środkowa Norwegia). Prawdopodobnie też władał cieśninami duńskimi (być może również Zelandią choć nie ma co do tego żadnych odniesień w "Sadze o królach Norwegii" Snorre Sturlasson'a - jego dzieło doprowadzone zostało do roku 1177, choć sam Sturlasson urodził się 2 lata później, a zmarł w 1241 r.). W każdym razie w roku 777 gościł Zygfryd u siebie zbiegłego z kraju Sasów, tamtejszego wodza Widukinda, który zamierzał dalej walczyć o wolność swego ludu z tyranią Franków, rządzonych przez wielkiego władcę średniowiecza - Karola.

Należy też według mnie słów parę powiedzieć o samym plemieniu Sasów, gdyż pierwotna nazwa tego ludu bez wątpienia miała słowiańskie korzenie i brzmiała Sarnowie (w poprzedniej części napisałem że był to lud Siekierów, mój błąd, Siekierowie to było zupełnie inne plemię -błąd swój naprawiłem). Ich pierwotne siedziby znajdowały się nad Wisłą, ale w czasach Wędrówki Ludów w V wieku dotarli oni na ziemie pomiędzy Łabą i Renem i tam założyli swe grody. Zapewne nazwa Sarnowie wywodzi się z faktu, iż na ziemiach na których żyli pierwotnie, znajdowała się duża obfitość saren i jeleni - na które z pewnością polowali. Zmiana owej nazwy na Sasi być może dokonała się wraz z migracją, bowiem Sasi to nic innego jak lud "z Asi" - czyli z kraju (Ra)Asów, plemienia do którego należał i któremu przewodził sam Odyn. Społeczeństwo Sasów dzieliło się na trzy kategorie: arystokrację - która posiadała zamki i mury obronne miast (najczęściej wówczas drewnianych), wolny lud i tych, którzy znajdowali się w stanie pośrednim pomiędzy ludźmi wolnymi a niewolnikami. Do najważniejszych grodów ludu Sasów należały: Brzemię (dziś Brema), Bohbor (dziś Hamburg) i Marklo - gdzie odbywały się wiece całego plemienia. Niedaleko Wezery, w pobliżu twierdzy Heresburga (Harzburga) należącej do Franków, rosło sobie święte drzewo Sasów zwane - Irminsul. Było ono poświęcone bogu Wotanowi (którego nazwa była saskim odpowiednikiem słowa Odyn). Sasi byli słabszym plemieniem od Franków, przeto tamci z reguły dominowali, szczególnie starając się utrzymać swoje dawne siedziby za Renem, natomiast gdzieś tak od VII wieku Sasi nieustannie dążyli do opanowania tej rzeki, co powodowało że Frankowie podejmowali wyprawy odwetowe na ziemie saskie w celu ochrony Austrazji i Hesji. Walki te toczyły się przez dłuższy czas bez większego sukcesu jednej czy drugiej strony i choć ojciec Karola Wielkiego - Pepin Krótki zamierzał podbić kraj Sasów, to jednak nigdy tego zamierzenia nie zrealizował.


BITWA POD POITIERS
732 r.



Dopiero po śmierci Pepina Krótkiego w październiku 768 r. i uporaniu się ze swoim młodszym bratem Karlomanem (a po jego śmierci włączeniem jego dzielnicy - głównie Burgundia i wschodnia część Akwitanii - do swego królestwa - grudzień 771 r.) mógł Karol dopiero teraz skierować swą uwagę przeciwko Sasom. Co prawda Karol Wielki nie odniósł nigdy wielkiego zwycięstwa w jednej decydującej bitwie (choćby takiej, jaką stoczył jego dziad - Karol Młot pod Poitiers w 732 r. zatrzymując inwazję Arabów idących z Hiszpanii), to jednak jego długie, bo aż 46-letnie panowanie wprost przepełnione było najróżniejszymi wyprawami wojennymi, bitwami i starciami, dzięki któremu Królestwo Franków znacznie poszerzyło obszar kontroli. Karol zaś dla późniejszych pokoleń uchodził za przykład prawdziwego średniowiecznego władcy, zwycięskiego zarówno w polu jak i w łożu (pięciokrotnie się żenił, co było aberracją jak na tamte czasy, gdyż już papież Grzegorz Wielki twierdził że: "Pierwsze małżeństwo jest prawem, drugie jest dopuszczalne, trzecie występne, a kto liczbę tę przekracza jest oczywiście zwierzęciem"). Pierwszą jego żoną była Szwabka Himiltruda, drugą pochodząca z kraju Longobardów Dezyderata (którą zalecała mu poślubić matka - Bertrada, dążąca do sojuszu z Longobardami). Ostatecznie oddalił ją, gdy zakochał się w trzynastoletniej Hildegardzie (była to bodajże jedyna żona którą naprawdę kochał, pewnego zaś razu podczas polowania, gdy mocno pokiereszował go tur i był pokrwawiony, krzyknął "Takim właśnie musi ujrzeć mnie Hildegarda"). Oczywiście żony były tylko oficjalnym ukoronowaniem jego władzy, poza nimi miał bowiem mnóstwo jawnych i mniej jawnych kochanek. Po śmierci Hildegardy w 783 r (właśnie podczas wyprawy przeciwko Sasom), poślubił wschodniofrankijską Fastradę, a następnie Szwabkę Luitgardę. Po jej śmierci w 800 r. planował i szóste małżeństwo, tym razem stricte polityczne, mające umocnić jego cesarską władzę, jako że papież Leon III w grudniu 800 r. koronował Karola w Rzymie na pierwszego od 476 r. cesarza Zachodu.




Ten tytuł jednak nie miał większego znaczenia bez uznania go również przez władców Wschodu, czyli Cesarstwa Bizantyjskiego. Dlatego też w latem 802 r. Karol wysłał poselstwo do Konstantynopola, z propozycją poślubienia cesarzowej bizantyjskiej Ireny (mającej już wówczas około 50 lat, Karol zaś miał lat 55, jako że urodził się w roku 747, chodź w źródłach pojawia się i data 742 - jest ona błędna, ale teraz nie będę tego wyjaśniał, być może kiedyś przyjdzie jeszcze na to pora). Cesarzowa Irena z Aten, małżonka Leona IV (panował w latach 775-780), po śmierci męża objęła regencję nad swoim 9-letnim synem Konstantynem VI. Zaczęła też wprowadzać reformy według własnego uznania, a ponieważ była zdecydowaną zwolenniczką kultu ikon, co było zakazane od 730 r. przez dziada Leona IV - Leona III Izauryjczyka (który wywodził się rodem z Germanikei, miasta na wschodnich rubieżach Imperium, a będąc dzieckiem miał również styczność z islamem, gdyż Germanikea leżała na styku Cesarstwa Bizantyjskiego i arabskiego Imperium Umajjadów, a ponieważ w islamie przedstawianie Mahometa gdziekolwiek - na rysunku czy też pod postacią popiersia - było kategorycznie zabronione, on sam wychowany był również i w tym duchu, że wizerunki Chrystusa i świętych są niepotrzebne, a wręcz są bluźnierstwem wobec Boga i Jego Syna. Dlatego gdy w wyniku zamachu stanu zdobył władzę w 717 r. Długo nie mógł zaakceptować dotychczasowej tradycji modlenia się i celebracji ikon i tego, co wyprawiało się w Konstantynopolu, oraz w zachodnich temach Imperium - gdzie kult ikon był bardzo popularny. Po raz pierwszy postanowił coś z tym zrobić już w 726 r. każąc usunąć wizerunek Chrystusa, widniejący nad bramą wjazdową do Pałacu Cesarskiego w Konstantynopolu. Nie docenił jednak przywiązania ludzi do tradycji, a taki czyn uznawano wręcz za bluźnierstwo i zgromadzeni przed Pałacem mieszkańcy miasta, dokonali samosądu, zabijając robotników którzy mieli usunąć ów obraz. Dopiero w 730 r. wprowadził bezwzględne prawo zabraniające kultu ikon i nakazujące wszystkie je zniszczyć i usunąć ze świątyń, dopuszczano jedynie prosty znak krzyża. Tą politykę kontynuował również jego syn - a ojciec Leona IV - Konstantyn V, który w 754 r. zwołał nawet sobór do miasta Hieria, który miał potwierdzić założenia ikonoklastów - sobór ten uznano potem za nie ekumeniczny, ponieważ zabrakło na nim któregokolwiek z biskupów najważniejszych diecezji. Ostatecznie panujący od 775 r. Leon IV również kontynuował politykę religijną swoich przodków. Pewnego razu nawet nakrył swą małżonkę Irenę, gdy pod poduszką trzymała ikonę. Zabronił jej wówczas wstępu do swego łoża i srogo ukarał tych, którzy ową ikonę do Pałacu przynieśli. Gdy zaś we wrześniu 780 r. po krótkim panowaniu Leon IV zakończył swój żywot, władzę regencyjną w imieniu Konstantyna VI objęła właśnie Irena i zaczęła od razu wprowadzać swoje rządy.

Ale rządy - nawet regencyjne - kobiety nie spodobały się wielu możnym, w tym również żołnierzom wywodzącym się ze wschodnich prowincji (szczególnie z temu Armeniakon), którzy wierni byli dynastii  Izauryjskiej i jej dotychczasowej polityce religijnej. Postanowiono posadzić na tronie brata Leona IV - Nicefora (780 r.). Ale Irena szybko stłumiła ów bunt, zmuszając Nicefora do przyjęcia święceń kapłańskich (i do tonsury głowy). Potem zaczęła wymieniać swe najbliższe otoczenie, usuwając z dworu wszystkich ikonoklastów. Swoje rządy oparła głównie na dwóch eunuchach: Staurakiosa i Aecjusza. Syna zaś trzymała z dala od władzy i jedynie w sytuacji gdy był bezwzględnie konieczny jako cesarz, tolerowała jego obecność. Z końcem sierpnia 784 r. udało jej się nakłonić patriarchę Konstantynopola Pawła (mianowanego jeszcze za czasów jej małżonka) aby zrezygnował ze swojej godności i nowym patriarchą mianowała zwolennika kultu ikon - Tarasjosa (w tym celu w Pałacu Magnaura zebrała mieszkańców miasta, aby sprawić wrażenie, że to sam lud dokonał owego wyboru). Kolejnym krokiem było cofnięcie postanowień soboru z Hierii i w sierpniu 786 r. w Kościele Świętych Apostołów w Konstantynopolu zebrali się biskupi, aby przywrócić kult ikon. Wydawało się że Irena i tutaj postawi na swoim, ale nie doceniła ona przywiązania wojska do ikonoklazmu. Oddziały gwardii cesarskiej wpadły bowiem do kościoła i rozpędziły biskupów, grożąc im bronią. Cesarzowa regentka zdała sobie sprawę, że niczego nie osiągnie, jeśli nie pozbędzie się żołnierzy z wschodnich temów ze stolicy. Tak więc wysłała je nad granicę, do północnej Syrii, a do Konstantynopola sprowadziła ikonofilski korpus z Tracji. We wrześniu 787 r. patriarcha Tarasjos zwołał po raz drugi sobór, tym razem do Nikei. Sobór ten oficjalnie przywrócił kult ikon, jednocześnie nikogo nie potępiając, ani też nie mszcząc się. Biskupi wydali bowiem oświadczenie że: "Wielu urodziło się, wzrosło i wychowało się w tej herezji", tak więc nikogo nie będą za to karać i wystarczyło tylko oficjalne potępienie ikonoklazmu.


IKONOKLAZM - NISZCZENIE IKON



Ale ikonoklaści nie zniknęli, zeszli tylko do podziemia i ponownie dali o sobie znać, gdy zaiskrzyło na linii matka-syn, gdyż Konstantyn VI osiągnął pełnoletność, a Irena w dalszym ciągu odmawiała mu pełnej władzy i nie chciała zrzec się regencji. Matka tak naprawdę decydowała o wszystkim, nawet wybrała żonę dla swego syna, choć oczywiście wcześniej urządzono oficjalny pokaz panien, na który sprowadzono najpiękniejsze dziewczęta ze stolicy (i zapewne z okolicznych miejscowości). Matka jednak postanowiła, że żoną Konstantyna VI zostanie Maria z Paflagonii (będąca rówieśniczką jej syna). Dziewczyna ta odznaczała się urodą i była uległa, tak więc Irena nie widziała w niej żadnego zagrożenia dla swej władzy. Do ślubu doszło w 788 r. (gdy Karol Wielki zajmował Bawarię). Konstantynowi jednak jego nowa małżonka nie przypadła do gustu i spędzał z nią bardzo mało czasu. Młodzieniec miał już dosyć kontroli jego poczynań i tego, że matka mówiła mu co ma robić. Pewnego razu w złości spoliczkował nawet eunucha Staurakiosa - prawą rękę jej matki (który napominał go, aby nie zaniedbywał swojej nowej małżonki). Przy boku młodego cesarza skupili się teraz zwolennicy ikonoklazmu, którzy postanowili usunąć ambitną cesarzową-regentkę. Na wiosnę 790 r zawiązał się spisek któremu przewodził Michał Lachanodrakon (wierny poddany i jednocześnie przyjaciel Leona IV, służył zresztą jeszcze u jego ojca Konstantyna V). Wydawało się że Irena zostanie szybko obalona, ale ta ambitna kobieta potrafiła o siebie zadbać. Zabezpieczyła się, otaczając się żołnierzami z zachodnich temów (głównie z Tracji), tak więc pałacowy przewrót się nie udał, a zaangażowani weń ludzie zostali przez cesarzową ukarani. Sądząc że teraz to ona będzie rozdawała karty i że jej pozycja wzrosła tak, jak nigdy dotąd, postanowiła otwarcie wystąpić przed żołnierzami i ludem i nakazała im złożyć sobie przysięgę, uznającą ją najważniejszą cesarzową, a jej syna zaledwie współpanującym (choć bez żadnej realnej władzy). Korpusy wojsk z zachodnich prowincji, oraz żołnierze najemni z Europy Zachodniej i z plemion słowiańskich złożyły taką przysięgę bez oporów. Problem się zaczął, gdy przysięgę taką złożyć miały również oddziały wschodnie. Żołnierze zaczęli twardo protestować, doszło do rozruchów, polała się krew i choć Irenie udało się zaprowadzić spokój w mieście, to niepokoje rozlały się teraz po Azji Mniejszej. Wreszcie w październiku 790 r. oddziały wschodnie weszły do Konstantynopola i obaliły Irenę, ogłaszając jedynym cesarzem jej syna - Konstantyna VI.

Była już cesarzowa regentka musiała opuścić Pałac Cesarski i udać się do wyznaczonego jej przez syna miejsca, gdzieś na prowincję. Konstantyn VI objął zaś niepodzielną władzę, ale ponieważ był młody (nie miał jeszcze nawet dwudziestu lat) to i niedoświadczony, lekkomyślny i można powiedzieć wręcz... głupi. Uległ bowiem namową zwolenników Ireny, którzy prosili go, aby pozwolił matce powrócić do Konstantynopola. Wreszcie się zgodził, a w styczniu 792 r. ponownie mianował ją cesarzową regentką (czyli powrócił układ sprzed 790 r.). Tym samym niedoświadczony cesarz wbił szpilę swoim zwolennikom i bardzo ich tym rozczarował, a nawet zniesmaczył. Poza tym na arenie zewnętrznej ponosił klęski. Dwukrotnie, (najpierw w 791 a potem w 792 r.) w bitwie z Bułgarami pod twierdzą Merkellai, doznał upokarzającej klęski i to tak dużej, że większość dowódców jego armii znalazła się w bułgarskiej niewoli, a on sam musiał zgodzić się na upokarzający traktat, w wyniku którego musiał zapłacić haracz chanowi Kardamowi (poza tym uciekł z pola bitwy, co tym bardziej źle o nim świadczyło jako władcy). Zwolennicy dynastii Izauryjskiej coraz bardziej dochodzili do przekonania, że młody Konstantyn w niczym nie przypomina swych zwycięskich przodków, swego ojca i dziada, którzy potrafili bić zarówno Arabów jak i Bułgarów. Tak więc z końcem 792 r. zawiązał się kolejny spisek, tym razem mający na celu usunięcie zarówno Konstantyna jak i jego matki i posadzenie na tronie (żyjącego już od 12 lat jako mnich) Nicefora - brata Leona IV i stryja Konstantyna VI. Młody cesarz jednak okazał się w tym przypadku bardziej zdecydowanym i stłumił ów spisek w zarodku, okrutnie każąc jego prowodyrów. Swego stryja Nicefora kazał oślepić, a czterem pozostałym braciom ojca obciąć języki (co wykluczało ich z ewentualnej kandydatury do tronu). Kazał również oślepić Aleksego - stratega temu Armeniakon, który w 790 r. doprowadził do obalenia Ireny i wyniesienia na tron jego samego. Teraz Konstantyn w taki oto sposób mu się odpłacił, co ewidentnie zraziło do niego dotychczasowych zwolenników. Gdy zaś na wiosnę 793 r. wybuchło powstanie w Armeniakonie, młody cesarz kazał je utopić we krwi (żołnierze sprowadzeni z prowincji bałkańskich wykazywali się nieprawdopodobnym okrucieństwem, mordując zarówno kobiety jak i dzieci, a nawet noworodki). Żeby było śmieszniej, to w temie Armeniakon miał Konstantyn do tej pory najbardziej oddanych mu zwolenników (😵‍💫). Całkowicie więc odciął gałąź, na której dotąd siedział.


CHAN BUŁGARÓW - KARDAM



Młody cesarz - w sposób wręcz debilny - palił wszystkie możliwe mosty, karał a nawet mordował własnych zwolenników, jednocześnie wywyższał ludzi, którzy byli mu wrodzy i wspierali jego matkę (licząc że awansami zdoła ich do siebie przekonać). Ale Konstantyn zdawał się tego nie dostrzegać, tym bardziej że stracił już jakiekolwiek uznanie do swojej dotychczasowej małżonki Marii, rozwiódł się z nią i kazał jej opuścić stolicę (795 r.). Poślubił zaś kobietę w której się zakochał - Teodote, która do tej pory była dwórką jego matki. Nadał jej tytuł augusty i zorganizował wspaniałe, huczne wesele, nie szczędząc przy tym grosza. Ostro zaprotestował przeciwko temu przeor klasztoru Sakudion - Platon (i jego syn Teodor) który należał do tak zwanych zelotów, radykalnych mnichów którzy trzymali się dogmatów Pisma Świętego. Platon zjawił się na audiencji u cesarza i wręcz zażądał od niego, aby porzucił Teodotę i wrócił do swojej prawowitej małżonki Marii. To wzbudziło w cesarzu taki gniew, że wyciągnął miecz i gotów był zabić mnicha na miejscu, ale ostatecznie skazał go - i jego syna - tylko na wygnanie. Tym samym spalił kolejny most wśród dotychczasowych stronników, jakich miał w zgromadzeniu zelotów. Teraz Konstantyna VI nie popierał już nikt, dosłownie nikt, nawet matka, która uznała że oto nadarza się okazja przeprowadzić do końca to zamierzenie, które nie powiodło jej się w 790 r. I tak w sierpniu 797 stanęła na czele spisku przeciwko swemu synowi, obaliła go, kazała oślepić, a sama zasiadła na tronie jako jedyny cesarz (jako cesarz, nie cesarzowa, gdyż tytułowała się "basileus" a nie "basilissa"). Od tej pory zaczęły się bezwzględne rządy pierwszej kobiety cesarza w historii Imperium Rzymskiego (począwszy od Augusta, a skończywszy na władcach Bizancjum). Oczywiście Irena zdawała sobie doskonale sprawę, że ze względu na swoją płeć nie może dowodzić armią i może nie być uznawana za władcę, dlatego też kazała się tytułować w taki sposób jak mężczyzna, a po drugie starała się przekupić tych, których mogła przekupić.




Wprowadzała więc ulgi podatkowe, zwalniając z podatków przede wszystkim klasztory, ale również ludność Konstantynopola (jako że od poparcia mieszkańców miasta zależało również jej panowanie). Straty jakie z tego tytułu ponosił skarb państwa, były olbrzymie i to do tego stopnia, że realnie skarbiec zaczął świecić pustkami. Irena kazała m.in. zwolnić mieszkańców stolicy z podatku miejskiego (który rzeczywiście za jej poprzedników był dość wysoki i niezwykle uciążliwy), opłaty celne za wywóz i wwóz towarów w portach Abydos i Hieros (które do tej pory były jednym z kluczowych dochodów państwa) zostały poważnie obniżone. To był jeden problem stojący przed Ireną jako cesarzem, drugim był fakt, że zarówno dla papieża Leona III, jak i dla Karola - władcy Franków, kobieta na tronie bizantyjskim oznaczała, że tak naprawdę na tym tronie nie było żadnego władcy. A skoro nie było cesarza, to można było odnowić dawno zapomniane już Cesarstwo na Zachodzie i tak się właśnie stało 25 grudnia 800 r. w Rzymie, gdy Leon III włożył cesarską koronę na skronie Karola Wielkiego. Jeszcze inną kwestią było podejście nowego zachodniego cesarza do kwestii kultu ikon, które wspierała Irena. Już w swym "Libri Carolini" z 787 r. Karol dał wyraz swemu stanowisku w tej sprawie. A jego stanowisko było proste - nie potępił on kultu ikon, ale jednocześnie nie uważał za stosowne, aby się do nich modlić. Takie też stanowisko przyjął zebrany przez Karola w 794 r. we Frankfurcie sobór. Bowiem w mentalności ludzi Zachodu nie istniało coś takiego jak wyznawanie wiary do ikon. Coś takiego było wręcz nieznane, a na pewno niezrozumiałe (pamiętam opisy niektórych polskich dowódców w czasie kampanii rosyjskiej 1609-1612 i potem 1617-1618, gdzie pisali otwarcie że chłopska ludność moskiewska przede wszystkim chroniła ikony, zabierając je ze sobą i uciekając przed Polakami do lasów. Ale jeśli modlitwy do ikon nie dawały rezultatu i Bóg nie sprawił tego, czego modlący się Moskale pragnęli, wówczas wyrzucali ciskali ikonami, albo je palili. Było to w dużej mierze niezrozumiałe i pamiętam teraz opisy tych zachowań, które dla Rzeczpospolitan wydawały się bardzo dziwne a wręcz szalone). Natomiast dla mentalności ludzi Wschodu (jakimi byli Bizantyjczycy) kult ikon był o tyle ważny, że zapewniał wręcz zbawienie duszy. Zresztą takich różnic mentalnych było dosyć dużo i trudno było się pogodzić nie tylko w kwestii tradycji czy obyczajów, ale również w kwestii wiary. W każdym razie Karol (jako cesarz Zachodu) musiał mimo wszystko zdobyć potwierdzenie swego tytułu poprzez uznanie go w Konstantynopolu i dlatego też w drugiej połowie 802 r. wysłał tam swoich posłów z niesamowitą wręcz propozycją. Mianowicie mieli oni zaproponować cesarzowej Irenie małżeństwo z Karolem, tak, aby władca Zachodu i władca Wschodu połączyli się zarówno przed Bogiem, jak i w łożu. Nie wiadomo co na ten temat myślała Irena, bowiem dokładnie w tym samym czasie, gdy wysłannicy Karola przybyli do Konstantynopola z ową propozycją cesarzowa została obalona (31 października) a wojsko nowym władcą obrało dotychczasowego logotetę (ministra finansów) Nicefora. Tak oto dwa Cesarstwa zaczęły oficjalnie istnieć obok siebie, choć i jednocześnie wbrew sobie.




Ale wróćmy do Sasów i ostatecznie do Wikingów, aby przejść do tematu ich eksploracji Nowego Świata.




CDN.

PORADY DLA MĘŻCZYZN I KOBIET - Cz. I

OD ANTYKU PO WSPÓŁCZESNOŚĆ





"JEŚLI SIĘGNIEMY W PRZESZŁOŚĆ, PRZEKONAMY SIĘ, ŻE KAŻDA UCZONA NIEWIASTA BYŁA WSTYDLIWA"

JAN LUDWIK VIVES
"O WYCHOWANIU NIEWIASTY CHRZEŚCIJANKI"
(1524 r.)



Jak wychować przykładną żonę, a jak dobrego męża? Te pytania stawiali sobie już starożytni i mieli w tej kwestii zaprawdę wiele ciekawych porad. Dziewczęta i chłopców oczywiście wychowywano oddzielnie i czego innego uczono. Na przykład w poradniku dla młodych panien autorstwa Klementyny z Tańskich Hoffmanowej pt.: "Pamiątka po dobrej matce" z 1819 r. można przeczytać m.in. takie zdanie odnośnie stosunku żony do męża: "Poznawaj najdrobniejsze gusta jego, dogadzaj mu, okazuj mu tysięczne względy, otaczaj go pieczołowitym staraniem. To sposób najlepszy przywiązania sobie na zawsze męża. Skoro będziesz nieustannie zajęta wygodą jego, uprzyjemnianiem każdej chwili, sprawisz, że mu nigdzie tak dobrze jak przy tobie nie będzie". Hoffmanowa pisze dalej, że rozpadowi związków małżeńskich w ogromnej większości winne są... kobiety, gdyż nie potrafią dogodzić swemu małżonkowi a potem skarżą się, że ten staje się im obojętny. Pani Hoffmanowa pisze dalej tak: "Dobra żona powinna więc nie tylko dostosować się do humorów współmałżonka, lecz także pamiętać, żeby nie oczekiwać od niego zbyt wiele. Nie wymagaj nigdy od męża starań kochanka". A należy pamiętać że praktycznie do końca XIX stulecia, książka Hoffmanowej była prawdziwą biblią dla matek chcących przygotować swoje córki do życia w społeczeństwie (czyli do zamążpójścia - gdyż to był pierwszy z dwóch najważniejszych celów każdej kobiety, drugim było urodzenie dziecka - im więcej tym lepiej - a szczególnie synów). Dziewczęta powinny więc być wstydliwe, umieć się ładnie kłaniać, "trzymać rączki w małżyk" (dłonie złożone na krzyż, wewnętrzną powierzchnią do siebie), nie przystoi im śmiać się na głos, a jedynie lekko uśmiechać, przygryzając wargi, nie powinny też podczas przyjęć dotykać jadła a jedynie lekko moczyć usta w winie.

Nie wolno jednak dopuścić aby młode kobiety przez takie wychowanie stały się próżne i leniwe. Dlatego też należy im wynajdować pracę, która będzie dla nich odpowiednia. Powinny więc umieć prząść wełnę i len i oczywiście zdobywać umiejętności przygotowywania posiłków (ale nie mają to być jakieś wyszukane potrawy, kuchnia dla niewiast ma być lekka, zdrowa i prosta, chyba że ów posiłek przeznaczony jest dla męża). Panna z dobrego domu powinna też oczywiście posiąść wiedzę w czytaniu i pisaniu, oraz znajomości przynajmniej jednego języka obcego. Ale nie powinny być za mądre i dyskutować na równi z mężczyznami, gdyż to powoduje, iż: "wyzbywają się wstydliwości i skromności niewieściej" - jak pisał Jan Ludwik Vives. Dobra żona powinna być wizytówką męża, powinna dbać o podtrzymanie ogniska domowego. "Dom to warsztat kobiety" - jak pisał Francois Fenelon - "o ile ten dom będzie prowadzony umiejętnie i porządnie, będzie miły mężowi, a zarazem będzie najodpowiedniejszym terenem wychowania zdrowych, normalnie rozwijających się dzieci". O ile wiek XVIII można nazwać wiekiem upadku pruderii i niesamowitej wręcz seksualnej emancypacji kobiety, o tyle wiek XIX to powrót do starych zasad ścisłej moralności i ponownego ujarzmienia rozbuchanej kobiecej (seksualnej) natury. Po krwawej Rewolucji Francuskiej i wojnach okresu napoleońskiego, Europa wróciła do sztywnych zasad moralnych, w tym również do ścisłej kontroli moralności (głównie, choć oczywiście nie tylko) wśród kobiet. O tym właśnie zamierzam napisać. Jednak nie byłbym sobą, gdybym ograniczył się jedynie do wieku XIX lub całego okresu nowożytnego. Aby bowiem zaprezentować kontekst całościowy wychowania młodych mężczyzn i kobiet, należy cofnąć się nieco dalej - co najmniej do epoki Grecji klasycznej, okresu hellenistycznego i starożytnego Rzymu. Przejdźmy więc tam czym prędzej, bez zbytniego owijania w bawełnę:






GRECJA KLASYCZNA
ATENY
(V - IV wiek p.n.e.) 
Cz. I





"KTO NIE POTRAFI CZYTAĆ I PŁYWAĆ - 
NIE JEST CZŁOWIEKIEM"

ATEŃSKIE PRZYSŁOWIE



Ateńczycy uważali że umiejętność czytania i pisania jest gwarantem nie tylko obywatelskości i umiejętności włączenia się w społeczne życie polityczne miasta, ale przede wszystkim jest gwarantem człowieczeństwa. Z tej umiejętności zwolnione były tylko dwie kategorie ludności - niewolnicy (mam tutaj na myśli ogół niewolników wykonujących wiele zleconych zadań, bowiem byli przecież bardzo dobrze wykształceni niewolnicy-pedagodzy, których oczywiście to kryterium nie obejmowało) i kobiety. Oczywiście kształcenie dziewczynek należało do prywatnej sprawy obywateli i każdy ojciec mógł indywidualnie podchodzić do tej kwestii. jednak głównym celem życia kobiety było przygotowanie się do roli żony i matki - i tego głównie uczyły się przez całe swoje życie. Dlatego też kobiet nie postrzegano w społeczeństwie ateńskim (szczególnie od V wieku p.n.e.) jako ludzi, gdyż z reguły nie potrafiły one "ani czytać ani pływać".


NARODZINY DZIECKA


Ideałem była męska jurność i kobieca płodność, a wzorem choćby tacy mityczni herosi jak Herakles (co jednej tylko nocy zdeflorował pięćdziesiąt dziewic), czy Tezeusz (który na równi zabijał potwory i pozbawiał cnoty młode niewiasty). Popularne stały się słowa, wypowiedziane przez Demostenesa: "Dla potrzeb ducha mamy hetery, dla uciech ciała mamy kurtyzany, a żony po to, aby rodziły nam synów i strzegły domowego ogniska". I w zasadzie pozycja kobiety greckiej (a w szczególności ateńskiej) sprowadzała się do tych dwóch na dobrą sprawę funkcji - "naczynia miłości" i "strażniczki domowego ogniska", przy czym te dwie funkcje nie tylko że się ze sobą nie łączyły, ale były wręcz postawione jako swoiste przeciwieństwo. Żona nie mogła stać się heterą (czyli luksusową kurtyzaną), a hetera nie była godna by stać się żoną jakiegokolwiek mężczyzny (przypadki małżeństw klientów z kurtyzanami co prawda się zdarzały, ale były bardzo rzadkie i raczej nie był to powód do chluby). Od żony wymagano przede wszystkim czystości, skromności i godności, od hetery seksapilu, umiejętności uwodzenia i bezpośredniego charakteru. Hetery były prostytutkami do wynajęcia (co prawda luksusowymi prostytutkami - ale jednak) i nawet te, którym udało się wyjść za mąż (z reguły na starość większość z nich kończyła podobnie - jako burdelmamy prowadzące domy publiczne i podsyłające młode niewolnice swym byłym klientom i sponsorom), nie były traktowane jak żony. Przykładem może być tutaj choćby hetera Neera z Koryntu (żyjąca w połowie IV wieku p.n.e.), która namówiła niejakiego Stefanosa, by ten się z nią ożenił, lecz nie była akceptowana przez inne kobiety (swoją drogą nie ma większego wroga kobiety, niż inna kobieta - i to jest prawda stara jak świat), a wielu mężczyzn znało ją z jej wcześniejszych erotycznych umiejętności, a niektórzy wręcz opisywali najintymniejsze zakamarki jej ciała (jak pisze Demostenes: "Tam spało z nią, kiedy się upiła (...) wielu innych, nawet słudzy Chabriasa").

Przejdźmy jednak do żon, bo to one rodziły prawowitych obywateli i przedłużały rody swych mężów. Na przełomie VI i V wieku p.n.e. zmieniła się zupełnie pozycja greckiej (ateńskiej - gdyż wpływ Aten oddziaływał również i na inne helleńskie polis) kobiety. Można wręcz powiedzieć że doszło wówczas do prawdziwej rewolucji obyczajowej, z tym że realnie była to rewolucja pozbawiająca kobietę jej podmiotowości prawnej a nawet seksualności. W czasach mykeńskich i homeryckich kobiety w zasadzie niewiele różniły się w swej pozycji społecznej od mężczyzn - oczywiście żona, która wchodziła do domu męża (z reguły to kobieta przechodziła do domu mężczyzny, bardzo rzadko działo się na odwrót) i tam zajmowała swe kobiece obowiązki związane z prowadzeniem domu, to jednak jej pozycja była dość duża, a w każdym razie była ona wolna i mogła nie tylko swobodnie poruszać się po mieście bez pozwolenia małżonka, ale również dziedziczyć jego majątek. Jeśli żona zdradziła męża, ten mógł się z nią natychmiast rozwieść (małżeństwo zresztą w tym okresie nie było jeszcze tak bardzo zinstytucjonalizowane i opierało się po prostu na obopólnej zgodzie na wspólne życie - było to więc bardziej partnerstwo życiowe niż małżeństwo rozumiane w dzisiejszych kategoriach) i nie był do tego potrzebny ani kapłan ani nawet urzędnik. Zdrada żony była powodem natychmiastowego rozwodu, ale zdrada męża nie była adekwatna, wręcz przeciwnie, mąż mógł (nawet we własnym domu) obcować z niewolnicami lub sprowadzanymi tancerkami i nie był to dla żony powód do rozwodu (ostatnio słyszałem jak jakaś influencerka na tiktoku stwierdziła, że: "Lwica nie ma pretensji do lwa za to, że ten wskakuje na krowę" 😂). Rzadko jednak dochodziło do takich sytuacji, aby żona i kochanka męża mieszkały pod jednym dachem (natomiast np. u Celtów było naturalne że mąż utrzymywał w swym domu oficjalną kochankę lub kochanki, które mieszkały z jego żoną, lecz zawsze to żona musiała wyrazić zgodę na ich wspólne zamieszkanie). Pierwsze zmiany pojawiły się już z początkiem VI wieku p.n.e.




Wcześniej bowiem kobieta mogła dziedziczyć majątek zarówno po mężu jak i po ojcu (dostawała co prawda mniejszą część niż synowie, ale jednak). Po reformie Solona z 594 r. p.n.e. córka nie mogła już odziedziczyć żadnej nieruchomości po ojcu, choć wciąż mogła nią rozporządzać (gdy np. była jedynaczką i nie miała braci). Nie była to jej własność według prawa, lecz własność rodziny jej ojca (której jurysdykcji podlegała) i choć to ona realnie zarządzała nieruchomością, musiała ją przekazać jakiemuś innemu mężczyźnie (niekoniecznie z rodziny ojca, mógł to być np. jej mąż lub syn), który prawnie byłby jej właścicielem. Po roku 507 p.n.e. i reformach demokratycznych Kleistenesa, małżeństwo stało się nie tyle już dobrowolnym, ile prawnym instrumentarium demokratycznego ustroju miasta (taka funkcja małżeństwa obowiązywała już od czasów Solona, z tym że wówczas dopuszczano również i związki pozamałżeńskie i zrodzone z nich dzieci - jako przyszłych obywateli). Małżeństwo stawało się teraz uświęcone, a zrodzone z niego dzieci były jedynymi pełnoprawnymi obywatelami ateńskiej polis. Od reformy Kleistenesa, tylko dzieci poczęte w małżeństwie miały prawo dziedziczenia i pełne przywileje związane z posiadaniem obywatelstwa ateńskiego, natomiast po 451 r. p.n.e. i reformie Peryklesa, nie tylko dzieci zrodzone z małżeństw miały pełne prawa obywatelskie, ale również tylko takich małżeństw, w których oboje rodzice byli Ateńczykami. W czasach Peryklesa co prawda pozycja prawno-społeczna kobiety została drastycznie obniżona, ale wprowadzono też pewne bezpieczniki w prawie, które gwarantowały kobiecie bezpieczeństwo w przypadku rozwodu (takie jak zwrot posagu, który żona wniosła do związku w chwili ślubu, oraz możliwość zawarcia związku przez ubogie dziewczęta, których nie było stać na wniesienie posagu - ich potomstwo, jeśli były one Atenkami - również stawało się legalne i zaliczane do pełnoprawnych obywateli - ponoć te przepisy wymogła na Peryklesie jego kochanka - Aspazja z Miletu, dla której to porzucił swą żonę i swoje legalne dzieci).

Małżeństwa nie zawierano jednak od tak sobie dla przyjemności czy nawet z miłości. Celem głównym i podstawowym każdego małżeństwa było spłodzenie potomstwa. Dlatego też prawo nakazywało małżonkowi (który lubował się często w orgiach - zwanych przez Greków sympozjonami) co najmniej trzy razy w miesiącu odwiedzać łoże żony. Urodzenie dziecka (a konkretnie - syna, gdyż córki traktowane były w Atenach jak osoby drugiej, a może nawet trzeciej kategorii i nie wliczały się jako osoby przedłużające ród ojca), było priorytetem każdej kobiety - to była podstawa każdego związku małżeńskiego. Żona w czasie ciąży przebywała z reguły (gdyż należy rozgraniczyć, im dom był majętniejszy, tym pozycja kobiety była mniejsza, im zaś biedniejszy i ograniczający się do jednej izby, tym pozycja kobiety niewiele różniła się od pozycji jej męża) w pomieszczeniu dla kobiet zwanym gyneceum. Tam w otoczeniu niewolnic i przyjaciółek oczekiwała rozwiązania (notabene, o ile mężczyźni mogli cały czas obcować z innymi kobietami, sprowadzając sobie hetery - lub nawet zwykłe sprzedajne dziewki na sympozjony, o tyle żona była zupełnie pozbawiona jakichkolwiek możliwości kontaktu z innymi mężczyznami, jeśli jej mąż nie odwiedzał ją w gyneceum. Dlatego też nie należy się dziwić, że kobiety radziły sobie w trochę inny sposób, a mianowicie podczas wzajemnych odwiedzin niektóre damy wypożyczały sobie drewnianego olisbosa. Było to zwykłe dildo, wykonane z drewna, wypolerowane i nasmarowane oliwą z oliwek. Można było taki "instrument" zamówić u szewca, ale należało uważać, aby mąż nie znalazł tej rzeczy, gdyż - za karę - mógł np. odebrać żonie możliwość wychodzenia z domu, zmykając gyneceum na klucz. Grecy bowiem, choć sami kopulowali i rozsiewali swe nasienie na prawo i lewo, uważali że jeśli pozwoli się kobiecie na zbytnią niezależność, to ta zamieni się w niewyżytą seksualnie wiedźmę, która jedyne o czym będzie myślała, to o zaspokojeniu własnej chuci. Takie przeświadczenie, choć nam może wydawać się dziwne lub zgoła niedorzeczne, wcale takowym nie było dla Greków, gdyż jedyne o co często prosiły żony swych mężów, to było właśnie... zbliżenie cielesne. Kobiety były bowiem wyposzczone, pozbawione bliskości swego męża, siedziały same w swoim towarzystwie bez jednego nawet "męskiego cienia". Nic więc dziwnego że gdy odwiedzał je małżonek, lub wspólnie spożywali posiłek, żony starały się zaciągnąć go do łoża. W oczach Greków powstał jednak obraz ciągle napalonej, bezrozumnej istoty, która nie potrafi zaakceptować faktu, że mężowie potrzebują jej tylko do rodzenia synów i do niczego więcej).




Kobiety postrzegano więc jako ułomne, ciągle napalone (dosłownie) syreny, którym należy jasno i otwarcie pokazać gdzie jest ich miejsce. I tak, gdy mąż wprowadzał żonę do swego domu w utworze Ksenofonta pt.: "Oikonomikos" ("O gospodarstwie"), mówił jasno, że jej głównym zadaniem jest dać mu syna (lub synów), a następnie rozdzielił pomiędzy nią obowiązki domowe, mówiąc: "Ponieważ Bóg tak ukształtował ciało i duszę mężczyzny, iż ten lepiej znosi chłód, skwar, forsowny marsz i wyprawy wojenne - powierzył mu też prace poza domem (...) Będąc zaś świadomym, iż celem kobiety jest opieka nad nowo narodzonymi dziećmi, obdarzył ją, w większej mierze niż mężczyznę, zdolnością kochania potomstwa". Kobieta jako obdarzona "bojaźliwą naturą", przeznaczona jest więc do przebywania w domu i pielęgnowania domowego ogniska. Podział obowiązku był więc prosty i jasny - prace w domu wykonuje kobieta, prace poza domem - mężczyzna. Dlatego też, gdy wreszcie zaczynał się poród... mężczyźni kompletnie znikali z domu, a poród odbierały albo sprowadzone piastunki, albo przyuczone do tego niewolnice. Po urodzeniu dziecko owijano materiałem i wiązano spiralnie, tworząc zawiniątko (w Sparcie czegoś takiego nie robiono). Dziecko przebywało wraz z matką w gyneceum. Tam też była drewniana kołyska, w której go usypiano. Atenki (jak większość Greczynek) często osobiście karmiły swoje dziecko i bardzo rzadko korzystały z usług niewolnic lub piastunek (tylko wtedy, gdy matka nie miała pokarmu, lub miała go zbyt mało). Ponieważ gynecea były ulokowane na piętrze, część kobiet zamieniała się pokojami ze swymi mężami (aby w ciemności nie spaść z niemowlakiem ze schodów i łatwiej go nakarmić), którzy jak ów Eufiletos, godzili się przenieść wówczas na piętro, do pokoju żon (czyli do gyneceum). Zaś ona zajmowała cały parter (czyli główne pomieszczenia domu), tłumacząc, że tak łatwiej będzie jej zajmować się niemowlakiem (potem okazało się, że żona Eufiletosa, którego namówiła na tę zmianę, przyjmowała na dole także i swojego kochanka).

W zamożniejszych domach bywało jednak tak, że co prawda to matka karmiła swoje dziecko, ale następnie oddawała go do ukojenia piastunce lub niańce (co samo w sobie nie musiało się wykluczać). Ojcowie zaś praktycznie nigdy nie zajmowali się swymi dziećmi, a utwory gdzie jest to pokazane (jak choćby w "Chmurach" Arystofanesa), mają na celu wyśmianie tego typu praktyk. To matki lub piastunki śpiewały dziecku w kołysce piosenki i tuliły go do snu. Gdy dziecko podrosło na tyle, że rozumiało już wypowiadane do niego słowa, a nie słuchało się matki - straszono je różnymi dziwadłami z bajek (np. z bajek Ezopa). Mówiono też, że jeśli będzie niegrzeczne, to porwie je wilk (z bajki o "Wilku i staruszce" Ezopa). Dzieciom opowiadano też bardzo dużo bajek (np. Sokrates znał na pamięć wszystkie bajki jakie opowiadała mu matka w dzieciństwie i aż do końca życia mógł je powtarzać. Zaś siedząc w celi śmierci tuż przed swą egzekucją, zaczął nawet... układać do nich rymy). Jednak wróćmy do narodzonego niemowlaka. Otóż, siódmego dnia po narodzinach odbywało się święto, podczas którego matka (lub piastunka) obnosiła dziecko wokół ołtarza domowego, przy którym rozpalano ogień. Było to święto rodzinne, na które sprowadzano gości (głównie członków rodziny), a dom na tę okoliczność pięknie dekorowano (drzwi domu zaś ozdabiano wieńcem laurowym - jeśli urodził się chłopiec i wełną - jeśli na świat przyszła dziewczynka), po czym następowała uczta (była to jedna z nielicznych publicznych okazji, podczas których żona mogła ucztować przy boku męża. Z reguły bowiem przyjęcia odbywały się tak, że kobiety udawały się na piętro do gyneceum, zaś mężczyżni w otoczeniu muzykantek i tancerek - czy też heter - organizowali sobie sympozjum na parterze. Żona jadała z mężem posiłek tylko wówczas gdy byli sami, choć też nie zawsze, wszystko bowiem zależało od tego, czy mąż chciał spożyć go w obecności żony).

Dziesiątego dnia po narodzinach, organizowano zaś uroczystość nadania dziecku imienia (z reguły ojciec - za zgodą matki - nadawał mu imię po członkach swojej rodziny i jeśli urodził się syn, z reguły dostawał imię po dziadku). Znów spraszano gości i po złożeniu ofiar przez ołtarzem Hery, ponownie kładziono się do uczty (zarówno Grecy jak i Rzymianie nie spożywali posiłków na siedząco, a tylko na leżąco - jedynym wyjątkiem od tej reguły były śniadania, które rzeczywiście spożywano siedząc na krzesłach. Potem zaś, gdy chrześcijaństwo zaczęło zdobywać coraz większe znaczenie, uznano leżący rodzaj spożywania pokarmu za niegodny wobec Boga). Tego dnia goście przynosili niemowlakowi zabawki, oraz wręczali prezenty matce (głównie jakieś naczynia domowe). Zabawki, jakie wówczas otrzymywało dziecko, to były głównie grzechotki. Przez pierwszych siedem lat dzieci chowały się w gyneceach pod okiem matki, piastunki lub niańki i to zarówno chłopcy jak i dziewczynki. W tym czasie pojawiały się nowe zabawki, takie jak gliniane lalki z ruchomymi rączkami i nóżkami dla dziewczynek, gliniane zwierzęta dla chłopców (żółwie, zające, kaczki, a nawet małpy), drewniane okręty (wyściełane skórami) lub wozy z obracanymi kółkami, które można było ciągnąć. Za nieposłuszeństwo stosowano kary w postaci bicia dziecka sandałem lub paskiem (a raczej linką, którą używano do spięcia kobiecych chitonów). Gdy zaś dziecko kończyło 7 rok życia, następowała gwałtowna zmiana i odtąd chłopiec szedł do szkoły, zaś dziewczynka... nadal pozostawała przy matce w gyneceum. Od tej chwili drogi rodzeństwa rozchodziły się i brat przygotowywał się do roli obywatela oraz żołnierza stojącego na straży interesów swego polis, zaś siostra szykowała się do roli... "nosicielki dzieci" (jak w Atenach nazywano matki) i posłusznej żony przyszłego męża. O tym jednak w kolejnej części.





CDN.
 

W KRÓLESTWIE KRYSZTAŁOWYCH ŁEZ - Cz. I

OPOWIEŚCI Z ZIEMI CZTERECH KWART





"TYCH LUDZI NIE SPOSÓB ZROZUMIEĆ"




Świtało już, gdy na rozległy plac wkroczyło kilkuset mężczyzn, którzy zaczęli oczyszczać drogę z kamieni i słomy. Drogą tą miał wkrótce kroczyć ich wódz, więc mężczyźni ci uwijali się szybko i sprawnie, zbierając kamyki i znosząc je w jedno miejsce, oraz czyszcząc plac z wszelkich innych pozostałości i osadów. My siedzieliśmy ukryci w jednym z domostw, obserwując sytuację i mocno trzymając w dłoniach arkebuzy i szpady u boku.

- Nigdy nie wiadomo czego możemy się spodziewać od tych czcicieli demonów - przerwał ciszę głos jednego z nas, Pedra Quesady, który nasypawszy prochu, wymierzył arkebuzem w jednego z obecnych na placu mężczyzn. 

- Słyszałeś rozkaz, mamy czekać na sygnał. Odłóż to bo nas zdradzisz! - rzekł doń niejaki Eduardo Ortiz, chwytając ręką arkebuz Quesady.

- Myślisz że jestem głupi? Dworuję sobie tylko. Ale ty pewnie tego nie rozumiesz, jak każdy kataloński wieśniak - odparł z widocznym sarkazmem Pedro.

- Ty andaluzyjski ćwoku, myślisz że możesz mnie tak bezkarnie znieważać? - Eduardo cały aż poczerwieniał ze złości.

- Uspokójcie się na litość boską, bo nas wszystkich wydacie. Jak nie potraficie trzymać języka za zębami, to możecie go szybko stracić. Te dzikusy gotowi są każdego z nas zjeść żywcem, słyszałem że jedzą ludzkie mięso i wykonują przy tym demoniczne tańce - nasz dowódca, Hernando de Soto, szybko uspokoił sytuację i przywrócił posłuch - Cisza teraz, coś się dzieje!

Rzeczywiście na plac w otoczeniu sporej świty przebranej w jednobarwne błękitne stroje, wniesiona została lektyka, na której siedział wódz tej zgrai pogańskich barbarzyńców. W pewnym momencie uczynił on znak ręką, po którym niosący go słudzy postawili lektykę na ziemi. Niespiesznie podniósł się ze swojego wygodnego miejsca, zrobił kilka niepewnych kroków - stanął. Znów ruszył kilka kroków i znów stanął.

- O co chodzi? - Pedro jak zwykle najmniej cierpliwy z nas wszystkich, musiał się wtrącić.

Wódz dzikusów wciąż poruszał się w dziwny sposób, robił kilka kroków do przodu, stawał, cofał się, znów robił kilka kroków do przodu i znów stawał. Przyglądał się.

- Chyba coś podejrzewa - komentarze Pedra stawały się doprawdy irytujące.

- Nie, jest na to za głupi. Słyszałem że te dzikusy są ludźmi tylko z wyglądu, a tak naprawdę przypominają małpy. Nie znają nawet ognia - stwierdził Hernando de Soto.

Na placu pojawił się nasz kapłan - ojciec Valderve, niosąc w lewej dłoni duży krucyfiks, w prawej zaś Pismo Święte. Szedł w towarzystwie jednego z nawróconych dzikusów, który miał zapewne być jego tłumaczem. Kapłan podszedł do zdumionego wodza barbarzyńców i ukazał mu Krzyż Święty. Wódz był zdumiony, było to widać wyraźnie, pytanie tylko czy samym widokiem krzyża, czy też obecnością ojca Valderve. Ten zaś wskazując na Pismo Święte, oddał je do rąk zdziwionego wodza. Ten wziąwszy podarek, przez krótką chwilę zaczął go oglądać a nawet wąchać.

- Mówiłem że to zwierzęta - dodał de Soto - Co on robi?

Wódz otworzył księgę i ponownie zbliżył ją do ust a następnie do ucha. Nasłuchiwał przez dłuższą chwilę, po czym wyraźnie zdegustowany... po prostu wyrzucił Pismo Święte na ziemię. W tym momencie dał się słyszeć dźwięk trąby - nasz umówiony sygnał. W ciągu kilku chwil z okolicznych chat wypadły grupki żołnierzy, którzy po oddaniu pierwszych strzałów w stronę otoczenia pogańskiego kacyka, resztę roznieśli szpadami, gdyż tamci, choć znacznie liczniejsi - nie mieli przy sobie broni. Zaczęła się krwawa zapłata za tak haniebne potraktowanie Księgi naszego Pana, Jezusa Chrystusa.




Wydarzenia, które umieściłem w tym krótkim wstępie, miały miejsce dokładnie 16 listopada 1532 r. w andyjskiej mieścinie o nazwie Cajamarca. Rzeź na placu w Cajamarca była spowodowana nie tylko niezrozumieniem dwóch obcych sobie kultur, ale również ambicjami wodzów - zarówno dowodzącego wyprawą Hiszpanów - Francisca Pizarra, jak i samego Atahualpy, władcy potężnego południowoamerykańskiego Imperium Inków. Bardzo ciekawa jest kwestia związana z wyrzuceniem Biblii na ziemię przez inkaskiego władcę, gdyż (według mnie) nie było to spowodowane emocją samego króla, który oczekiwał spotkania z Pizarrem, a wyszedł doń jedynie kapłan w towarzystwie jakiegoś lokalnego "lengua" (tak Hiszpanie nazywali indiańskich tłumaczy), który też z całą pewnością nie wywodził się z elity ludu Keczua (czyli innymi słowy z ludu Inków) i zapewne nie znał też dworskiego języka jakim posługiwał się Sapa Inka oraz jego otoczenie. Tłumaczenie było więc dosyć ubogie i nie potrafił on przetłumaczyć na język keczua wszystkich zwrotów, takich jak choćby "Pismo Święte" czy "Chrześcijanin". Zupełnie inną kwestią jest sam fakt, iż nawet jeśli (jak sądzę) odrzucenie Biblii nie było podyktowane emocjami, to jednak miało wyraźny aspekt symboliczno-religijny, czytelny dla obu kultur: hiszpańskich chrześcijan i Indian Keczua. Dla Hiszpanów był to akt znieważenia ich wiary, odrzucenia Chrystusa w imię "demonicznych bożków". A jak ten symboliczny gest został odebrany przez Inków? Żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie, należy zrozumieć jedną rzecz, a mianowicie taką, że Indianie Keczua naprawdę myśleli że Biblia... mówi ludzkim głosem, stąd te wszystkie przykładania księgi do uszu, które były niezrozumiałe dla Hiszpanów, lecz już dla Inków stanowiły sprawdzian "boskości" przybyszy i siły wsparcia stojącego za nimi ze strony istot nadprzyrodzonych. 

Skąd jednak pomysł że "brodacze" (jak Hiszpanów z kolei nazywali Indianie) rozmawiają ze swymi "mówiącymi chustami" (czyli z księgami Pisma Świętego). Otóż przekonanie to wzięło się z faktu obserwowania przybyszy, którzy często modląc się (nawet będąc samemu) czytali Biblię na głos, gdyż tak właśnie czytano Ją zarówno w średniowieczu jak i w okresie Renesansu. Skoro Hiszpanie modlili się na głos, czytając Księgę, Inkowie myśleli że... rozmawiają oni z bogami, z siłami nadprzyrodzonymi, którzy mogą im zesłać wsparcie wyrosłe na "pełni mocy" (dla Inków "pełnia mocy" była dostępna tylko dla samego władcy, który jako jedyny miał możliwość rozmawiania z bogami czy duchami przodków). Hiszpanie zaś (oczywiście głównie ci, którzy umieli czytać) modlili się przy otwartej Biblii, czytając ją na głos, co sprawiało wrażenie iż rozmawiają z duchami lub potężnymi bogami których siły i możliwości Inkowie się obawiali. Inkowie nie bali się ani koni (których notabene też nie znali), ani broni palnej, którą Hiszpanie dysponowali w dość niewielkich ilościach. Tak naprawdę przerażała ich właśnie umiejętność jaką posiadali przybysze, umiejętność komunikowania się "z bogami". Atahualpa, któremu ojciec Valderve ofiarował Biblię, uważał, że owa "mówiąca chusta" przemówi również do niego, dając jednocześnie potwierdzenie boskości owych przybyszy. Ponieważ jednak nie przemówiła, władca z niesmakiem wyrzucił ją na ziemię, dając tym samym czytelny znak swoim ludziom - patrzcie, przybysze są tylko ludźmi, a ich bogowie są fałszywymi bogami, którzy nie potrafią mówić. Nim jednak ów przekaz dotarł do zgromadzonych Inków, Pizarro dał sygnał do ataku, w czasie którego wyrżnięto całą ochronę Atahualpy (która nie posiadała przy sobie broni) a samego Sapa Inkę uprowadzono w niewolę (inną kwestią jest fakt, że Pizarro po prostu ubiegł Atahualpę, który już będąc w niewoli przyznał się że sam planował uprowadzenie Hiszpana).




Obaj wodzowie dzień wcześniej (15 listopada 1532 r.) spotkali się w pobliżu wód termalnych pod Cajamarcą, podczas uroczystości rytualnego wypicia chichy, czyli kukurydzianego piwa - będącego symbolem zrównania tego, komu władca ów przywilej proponował z samym Sapa Inką. Hiszpanie mieli się przy tym zachować podobnie, jak kilka lat temu (2019 r.) zachowała się podczas powitania na Ukrainie żona premiera Izraela - Benjamina Netenjahu, wyrzucając na ziemię oferowany jej chleb powitalny. Pizarro postąpił dokładnie tak samo, a przynajmniej tak to opisał w swym (spisanym po hiszpańsku) dzienniku Titu Cusi - bratanek Atahualpy. Otóż, jak twierdził: "Yunkowie przyprowadzili dwóch (drugim oprócz Pizarra był Hernando de Soto) spośród tychże wirakoczów przed mego stryja, Atahualpę, który był w tym czasie w Cajamarce i powitał ich bardzo dwornie, podając jednemu w złotym kielichu napój, jaki my zawsze pijamy. Hiszpan zaś, biorąc od niego kielich, wylał napój, co bardzo rozgniewało mego stryja". Stało się tak w wyniku czy to niezrozumienia, czy też niechęci wyrosłej z upokorzenia, jakiego doznał wcześniej ze strony Inków posłaniec Pizarra, któremu inkascy strażnicy nie pozwolili zbliżyć się do "miasta białych namiotów" (rozbitych w dolinie pod Cajamarcą według opisu Diega Truillo). Wróciwszy do obozu Pizarra, ów posłaniec miał radzić Hiszpanom aby nie spożywali nadesłanego przez Atahualpę prowiantu ani też nic z nim nie pili. Gdy Pizarro i de Soto przybyli do obozu Sapa Inki ujrzeli, jak ok. 500 Inków otacza namioty kobiet Mamacona, które sporządzały właśnie ów napój chichy (to też bardzo ciekawa funkcja zarezerwowana tylko dla kobiet w społeczeństwie inkaskim. Były to swoiste zakony religijne, w którym kapłanki Słońca i kapłanki Księżyca sprawowały swe funkcje religijne. W całym kraju było w czasach Atahualpy i jego ojca - Huayny Capaca - aż 15 000 kobiet zgromadzenia Mamacona, z czego największe, liczące 1 500 niewiast, znajdowało się w stolicy - w Cuzco i nosiło nazwę Coricancha. Poza tym równie duże zgromadzenie "Kobiet Wybranych" Mamacona znajdowało się na Wyspie Słońca, leżącej na Jeziorze Jaguara (czyli jeziorze Titicaca), które graniczyło z Wyspą Księżyca i istniejącą tam Świątynią Księżyca. Część kobiet ze zgromadzeń Mamacona przeznaczano również na ofiary dla bogów, były to tzw.: "Kobiety Wybrane" - Acclacuna a złożenie w ofierze miało być dla nich najwyższym zaszczytem. Zdarzało się jednak że nim kapłan zatopił sztylet w "kobiecie wybranej", trzeba było ją mocno trzymać za ręce i nogi aby się nie wyrwała (innym sposobem rytualnego uśmiercenia było wrzucenie do głębokiej przepaści). Jednak Inkowie składali ofiary z ludzi sporadycznie, najczęściej podczas trzęsień ziemi bądź innych katastrof naturalnych i nie mordowali ludzi hurtowo, jak czynili to Aztekowie czy choćby Majowie).




Pierwsze spotkanie Pizarra i Atahualpy nie było więc pozytywne, Hiszpan zapewne obawiał się otrucia, a Sapa Inka poczuł się obrażony, lecz nie mając jeszcze wiedzy o sile wsparcia jakiego przybyszom udzieliły siły nadprzyrodzone, nie uczynił nic by ich za tę zniewagę ukarać. Gdy Pizarro i de Soto opuszczali "miasto białych obozów" Atahualpa miał rzec: "Tych ludzi nie sposób zrozumieć". Na drugi dzień w Cajamarce inkaski władca został pojmany przez Pizarra i stał się jego jeńcem, a całe potężne inkaskie państwo (zbudowane notabene, co bardzo ciekawe - bez pomocy koni i bez pomocy kół - gdyż Inkowie nie znali koła, a konie na kontynencie amerykańskim wyginęły jeszcze, nim zaczęły kształtować się tam pierwsze ludzkie cywilizacje. Jak również bez pomocy pisma, gdyż do zapisywania informacji o towarach i liczbie ludności - posługiwali się oni jedynie zwojami posupłanych sznurków - zwanych quipu. Mimo to stworzyli niesamowitą cywilizację i kulturę, obejmującą zarówno prawo, religię, astronomię (ze sławnym obserwatorium astronomicznym w Cuzco, któremu nie mogli się nadziwić sami Hiszpanie) i potężnymi fortyfikacjami (łącznie z twierdzą Saksahuaman w Cuzco, o której hiszpański kronikarz Sancho pisał: "Wielu z tych, co ją zwiedzili, a którzy bywali w Lombardii i innych obcych krajach mówią, że nigdy nie widzieli podobnej budowli. Żadne rzymskie fortece nie robią takiego wrażenia"), zaczęło się chylić ku rozpadowi. Jednak kultura i społeczeństwo ludu Keczua stworzyło wiele wartych przedstawienia, ciekawych osiągnięć, dlatego też już od jakiegoś czasu przymierzałem się by rozpocząć ten temat. Będzie to już drugi mój temat z cyklu "opowieści indiańskich" po serii: "Pierzasty wąż nadciąga ze Wschodu", opowiadającej o dziejach Azteków (ludu Nahuatl). Pragnę jeszcze poświęcić serię odnoszącą się do kultury Majów, a także plemion Indian Północnoamerykańskich. Ale to ewentualna przyszłość, na razie w kolejnej części tego wątku przejdę już bezpośrednio do kultury, religii i mentalności ludu Keczua, aby pokazać jak bardzo różniła się ona od świadomości Hiszpanów, czy w ogóle ludzi wyrosłych w kulturze europejskiej, zbudowanej na tradycji Grecji, Rzymu i Chrześcijaństwa.


CDN.

PLAYBOYE U WŁADZY - Cz. I

CZYLI JAK TO WŁADZA  DODAJE SEKSAPILU " W NASZYCH SZCZĘŚLIWYCH CZASACH NIE POTRZEBA WCALE SPRZEDAJNYCH DZIEWCZYN, SKORO SPOTYKA SIĘ TYL...