WYŚWIETLENIA

03 sierpnia 2025

MEMORIAM - Cz. II

ŚWIĘTE TARCZE SALIÓW




Jak więc już wspomniałem, narodziłem się na greckiej wyspie Lesbos, w tamtejszym mieście Mitylenie. Miało to miejsce piątego dnia przed idami marcowymi i trzy dni po nonach, w święto Saliów. Rok w którym przyszedłem na świat, obfitował w krwawą, bratobójczą wojnę w Italii, wojnę, która wybuchła na dwadzieścia lat przed buntem tego gladiatora, zwanego Spartakusem, który także postawił Italię w ogniu. Wojna sprzymierzeńcza, bo o niej to mówię doprowadziła też do wielu politycznych i społecznych zmian w życiu naszej Republiki. Jak jednak do tego doszło? Należy się wyjaśnienie, gdyż właśnie wydarzenia je poprzedzające spowodowały wygnanie naszej rodziny na Lesbos. Otóż po ostatecznym zwycięstwie Gajusza Mariusza na polach raudyjskich (101 r. p.n.e.) nad barbarzyńskim plemieniem Cymbrów z dalekiej północy, nastąpiła zmarnowana dekada stagnacji. Senat odzyskał pełnię władzy, ale nie wykorzystał należycie danego mu czasu na przeprowadzenie jakichkolwiek reform wewnętrznych, nie uczyniono dosłownie nic, aby wewnętrznie zreformować mocno skostniałą fasadę naszego republikańskiego ustroju. Te zaniechania w latach późniejszych zemściły się w postaci krwawych wewnętrznych zamieszek i rządów dyktatorskich. A zaczęło się jeszcze w roku trzeciego konsulatu Mariusza (103 r. p.n.e.). Quaestor Ostiensis - Lucjusz Apulejusz Saturninus, w którego to pieczy leżało zaopatrywanie Rzymu w zboże i który nie radził sobie z tym trudnym zadaniem, ze względu na wybuch wojny niewolniczej na Sycylii i blokadę tamtejszych portów, został więc decyzją Senatu zastąpiony przez Marka Emiliusza Skaurusa (104 r. p.n.e.). 

Odebranie kwestury potraktował on jednak jako osobisty policzek i postanowił się zemścić na wszystkich, którzy się do tego przyczynili. Jeszcze w tymże roku wysunął swą kandydaturę na funkcję trybuna ludowego i wybory te wygrał obiecując ludowi rozprawę z Senatem i nobilitas. Swoje zwycięstwo w dużej mierze zawdzięczał również Gajuszowi Serwiliuszowi Glaucjanowi, który potrafił połączyć w jedno zarówno cięty dowcip polityczny, jak i grubą pałkę, z która się nie rozstawał na wiecach wyborczych. Dodatkowo swego poparcia Saturninusowi udzielił również i Mariusz, co zaowocowało zwycięstwem i powstaniem nieoficjalnego triumwiratu politycznego: Saturninusa jako przywódcy i protektora ludu, Glaucjana - który zresztą wywodził się z plebsu - jako wodza jego bojówek politycznych, oraz Mariusza, realnego przywódcy stronnictwa popularów, trzymającego się jednak nieco na uboczu od ciągłej walki stronnictw. Po objęciu trybunatu (103 r. p.n.e.) Saturninus od razu poparł kandydaturę Mariusza na urząd konsula roku następnego, a jednocześnie przeprowadził szereg ustaw, które miały oficjalnie dopomóc ludowi, zaś nieoficjalnie wziąć pomstę na Senacie za odebranie mu kwestury. Pierwszą z owych ustaw była Lex Agraria, przewidująca nadanie ziemi weteranom Mariusza o wielkości 100 jugerów (24 hektary), w prowincji Afryka. Tam była dobra, urodzajna gleba, poza tym działki o rozmiarze 100 jugerów były nieosiągalne dla kolonistów w samej Italii i musiały wśród wielu budzić zazdrość.




Ustawa ta miała dwa cele. Po pierwsze, realne wynagrodzenie żołnierzy armii "nowego typu", którą formował Mariusz, składającej się w ogromnej większości z przedstawicieli warstw uboższych i obdarowanie ich urodzajną ziemią pod uprawy, a po drugie Saturninus po raz pierwszy zamyślał wreszcie zagospodarować Afrykę, być może nawet odbudować spaloną kilkadziesiąt lat wcześniej Kartaginę (146 r. p.n.e.) już jako typowo rzymską osadę. Nie wiadomo czy taki dokładnie był jego cel, wiadomo tylko że Kartaginę jako rzymskie miasto odbudował dopiero Gajusz Juliusz Cezar w setną rocznicę jej zniszczenia (46 r. p.n.e.). Kolejną reformą było wprowadzenie nowej ustawy o "obrazie ludu rzymskiego", na mocy której można było pociągać przed sąd wszystkich przedstawicieli nobilitas, którzy albo nadużywali swej władzy w stosunku do rzymskiego plebsu, albo też w jakiś szczególny sposób go znieważyli. Co prawda ustawa ta była może i pierwszą tego typu ustrojową nowinką, ale sama tradycja "znieważenia ludu rzymskiego" była znacznie starsza. Wystarczy tutaj chociażby przytoczyć oskarżenie Klaudii, siostry niesławnego Publiusza Klaudiusza Pulchera, który to poniósł upokarzającą klęskę w bitwie morskiej z Kartagińczykami (249 r. p.n.e. to był ten sam wódz, który, gdy kapłani stwierdzili że kury - które zabrano na pokłady okrętów w celach wieszczych - nie chciały jeść wysypanej im paszy, co oznaczało iż bogowie nie sprzyjają bitwie i należy ją odłożyć - innymi słowy był to zły znak - mocno tym poirytowany Klaudiusz Pulcher który już widział się zwycięzcą, zaczął kolejno wyrzucać kury za burtę, mówiąc: "Jak nie chcą jeść, to niech piją!"). Oskarżenie Kaludii o znieważenie ludu, wzięło się stąd, że gdy pewnego dnia, podczas podróży na Forum Romanum jej lektyka ugrzęzła w gwarnym tłumie ludu, równie spieszącego na rynek, owa matrona, nie mogąc wytrzymać zapachu, gwaru i palącego słońca, wychyliła się zza swej lektyki i krzyknęła: "Jakże bym pragnęła, by brat mój zmartwychwstał i raz jeszcze wygubił to stado baranów". Te nieprzemyślane słowa omal nie przypłaciła życiem i aby uchronić się przed karą (w końcu pochodziła z możnego rodu, każdy inny zapłaciłby za to głową), musiała oficjalnie ukorzyć się przed ludem na Forum Romanum, deklarując co innego, niż w rzeczywistości zamyślała.

Saturninus wprowadzając nową ustawę, jednocześnie powołał odpowiedni sąd, który miał badać wszelkie oskarżenia o (mowę nienawiści 😂🥴) obrazę ludu rzymskiego. Sąd ten złożony był wyłącznie z ekwitów, którzy też pragnęli uszczknąć nobilitas trochę władzy. Co ciekawe, ustawa nie precyzowała co konkretnie może zostać uznane za obrazę majestatu ludu rzymskiego, tak więc w zasadzie na jej podstawie można było postawić przed sądem... praktycznie każdego polityka. Inną bardzo popularną wśród ludu ustawą, autorstwa Saturninusa, było zmniejszenie cen miesięcznego rozdziału zboża wśród obywateli. Poza tym Saturninus zdecydowanie piętnował wszelką korupcję i niemoralność w życiu politycznym, często dla podkreślenia swych racji, używając bojówek Glaucjana, które to rozbijały wiece poparcia wszelkich przeciwników polityki trybuna. Problem polegał na tym, że Saturninus swoje oskarżenia o korupcję szafował oszczędnie i starannie wybierał osoby, które chciał zaatakować. Nie atakował na przykład znanego z brania łapówek - Marka Bebiusza, gdyż należał on do stronnictwa popularów, wspierających Gajusza Mariusza. Za to ostro atakował takich polityków jak Tytus Didiusz - spokojny człowiek i dobry żołnierz rodem z Kampanii, a także Lucjusz Antystiusz Reginus z szanowanej rodziny podczepionej pod familię Serwiliuszy i przywódcę optymatów Kwintusa Serwiliusza Cepiona, który został ukarany infamią za klęskę arauzyjską (105 r. p.n.e. o czym pisałem w poprzedniej części) właśnie na wniosek Saturninusa. Następnie (102 r. p.n.e.) trybun Saturninus wystąpił z atakiem o korupcję na ludzi z najbliższego kręgu Kwintusa Metellusa Numidyjskiego, którzy mieli ponoć przyjąć jakieś pieniądze od króla Pontu - Mitrydatesa VI i domagając się ich ukarania. Doprowadził do upadku Gnejusza Maliusza Maksymusa, którego dwaj synowie polegli pod Arauzjo, oskarżając go o "doprowadzenie do utraty armii". Efekt był taki, że Maliusz nie tylko utracił cały majątek, ale i obywatelstwo, a jego zapłakana żona musiała w pośpiechu jedynie z dziećmi opuścić swój dom, pozostawiając wszystko na miejscu tak jak było, przy okrzykach wzburzonego tłumu. 




Następnie udaremnił wybór Kwintusa Metellusa Numidyjskiego, głównego przywódcę optymatów, na urząd cenzora (102 r. p.n.e.). Doszło wtedy do prawdziwej bitwy na kije i pałki na Forum Romanum, podczas której niewolnicy Metellusa, Marka Emiliusza Skaurusa i Kwintusa Mucjusza Scewoli oraz kilku innych, starli się z bojówkami Glaucjana. Z wielu optymatów zdarto wówczas togi, gdyż nie godziło się bić senatorów. W każdym razie to starcie też wygrał Saturninus, gdyż ranny w czoło Metellus musiał się ewakuować na Kapitol, gdzie został oblężony przez ludzi Glaucjana. Tę niebezpieczną sytuację rozładowała bezpośrednia interwencja Mariusza, który nakazał wycofanie bojówek Glaucjana i miał nawet (choć symbolicznie) ukarać kilku jego zbirów za atak na członków Senatu. Ale takie bitwy były dość częste, choć głównie walczyli ze sobą niewolnicy i motłoch na usługach stronnictw. Gdy więc wkrótce potem Metellus próbował doprowadzić do wykreślenia Saturnina z listy senatorów, w ruch znów poszły pałki i pięści (choć nikt już nie atakował ani Metellusa, ani innych członków Senatu). Metellus Numidyjski jednak nie rezygnował i w roku następnym (101 p.n.e.), czyli w roku ostatecznego triumfu Mariusza nad barbarzyńcami z północy pod Vercellae, oskarżył Saturninusa o obrazę poselstwa króla Mitrydatesa VI z Pontu, próbując na zgromadzeniu ludowym doprowadzić do pozbawienia go urzędu. Bezskutecznie jednak, gdyż do akcji znów wkroczyły bojówki Galucjana, rozbijając głowy tym, którzy zamierzali zagłosować za odwołaniem Saturnina. Mało tego, Saturnin wygrał kolejne wybory do kolejnego trybunatu.

Wydawało się że nikt i nic nie jest w stanie zatrzymać Saturninusa w dalszej walce z Senatem, szczególnie gdy udało mu się doprowadzić wreszcie do wygnania z Rzymu Kwintusa Metellusa Numidyjskiego (101 p.n.e.). Stało się tak, ponieważ Metellus nie uznał ustawy agrarnej Saturnina, przez co ten, wytoczył mu proces przed sądem i zmusił do opuszczenia miasta. Metellus udał się na Rodos. Stronnictwo optymatów (czyli tzw. rzymska prawica - chociaż to określenie jest bardzo nieścisłe i nie pasuje do tamtej epoki, w każdym razie byli to zwolennicy silniejszej władzy Senatu, natomiast popularzy dążyli do zwiększenia uprawnień Zgromadzenia Ludowego) byli w rozsypce, a po zwycięstwie Gajusza Mariusza nad barbarzyńcami z północy, Rzym stał się tak naprawdę prywatnym dominium Mariusza, Saturninusa i Glaucjana. Jeden kontrolował politykę zagraniczną i był prawdziwym przywódcą Senatu, człowiekiem, który gdyby chciał, mógłby wówczas realnie zmienić ustrój rzymskiej Republiki, tak silną miał pozycję po zwycięstwie nad barbarzyńcami i sprawdzeniu się jego armii "nowego typu". Drugi kontrolował politykę wewnętrzna, czyniąc Senat zdominowanym przez popularów i wykorzystując Zgromadzenie Ludowe do walki z wszelkimi przejawami oporu ze strony już rozbitych optymatów. Trzeci zaś kontrolował ulice. Saturninus czuł się tak pewnie, że zlecił nawet morderstwo swego kontrkandydata do urzędu trybuna ludowego - Aulusa Noniusza (101 r. p.n.e.). Poruszyło to Senat, ale do realnego oporu przeciwko Saturninowi doszło dopiero w następnym roku (100 p.n.e.), gdy ten dopuścił się kolejnego morderstwa - kandydata do urzędu konsula - Gajusza Memmiusza. To był jawny akt politycznego terroryzmu i tego nie można już było puścić płazem. Przeciwko Saturninusowi zrodziła się potężna opozycja, która przeciągnęła na swoją stronę Gajusza Mariusza. Utrata tak potężnego sojusznika, była dla Saturnina poważnym ciosem, ale jeszcze większym była utrata... poparcia rzymskiego ludu.




Doszło do tego, ponieważ Saturninus się przeliczył. Sądził że jest wybrańcem bogów i gdy zgłosił wniosek o obdarowanie działkami ziemi zwycięskich żołnierzy Mariusza na Sycylii, w Achai czy w Macedonii, pod groźbą wygnania dla tych, którzy by przeciwko temu optowali. Ustawa ta, jakże ważna i oczekiwana przez zwolenników Mariusza, miała jeden, ale za to bardzo poważny defekt. Otóż Saturninus stwierdzał w niej że działki mogą nabyć również Italikowie i Latynowie walczący w armii Mariusza wraz z Rzymianami. To wywołało zamieszki rzymskiego plebsu, niechętnego do dzielenia się z obcymi. Tym bardziej że ustawa ta przyznawała obdarowanym również i rzymskie obywatelstwo. Tłum wyległ na Forum i ci sami ludzie, którzy dotąd bili się po stronie Saturninusa i Glaucjana, teraz swe pięści kierowali w ich stronę. Przed linczem, uchroniła ich jedynie szybka reakcja weteranów Mariusza, którzy powstrzymali, uzbrojony w pałki tłum, obnażając swe miecze. Bunt tłumu, dotąd przyjaznego Saturninusowi, ośmielił do działania jego wrogów, którzy w Senacie ogłosili w mieście stan wyjątkowy (Senatus Consultum Ultimum) i wezwali Mariusza do zaprowadzenia porządku w państwie. Mariusz, jako człek prawy, nie chciał mieć już nic wspólnego z podwójnym mordercą, dlatego też otoczył Kapitol, gdzie schronił się z garstką swoich zwolenników Saturninus, i wkrótce zmusił go do kapitulacji. Nim jednak Senat zdecydował co z nim począć, wzburzony tłum wdarł się do świątyni Jowisza (gdzie pod strażą był Saturninus) i dokonał na nim samosądu (100 r. p.n.e.). Wraz z nim zginął Glaucjan który uzyskał wcześniej urząd pretora, oraz kilku innych agitatorów politycznych wspierających zabitego trybuna.

Saturninus był tylko jednym z wielu późniejszych dyktatorów, którzy sami nazywali siebie reformatorami, ale arystokracja senatorska okazała się zupełnie ślepa i głucha na te zjawiska, które wówczas zostały uruchomione. Oto bowiem po raz pierwszy w historii naszego państwa armia musiała bezpośrednio interweniować w celu zaprowadzenia porządku wewnętrznego i nie była to armia obywatelska. Była to armia "nowego typu", armia złożona w ogromnej większości z plebejuszy, którym mało zależało na dobru państwa, a jedynie na własnej korzyści, która związana była z pozycją ich wodza - im była ona silniejsza, tym ich interesy były też lepiej zabezpieczone. Co prawda Mariusz był prawym Rzymianinem i nie ośmielił się użyć swej armii w walce o władzę w Rzymie, ale inni nie mieli już tych skrupułów. Taki Sulla na przykład nic sobie nie robił z wartości, które oficjalnie głosił i których bronił, depcząc swych przeciwników politycznych siłą oręża własnych legionów. Pompejusz też zastanawiał się nad użyciem weteranów do walki o władzę, ale los spłatał mu miłego figla i ci sami arystokraci, którzy wcześniej starali się odsunąć go na margines i nie chcieli nawet przyznać mu prawa do triumfu po zwycięstwach na Wschodzie i po rozbiciu piratów, teraz, w obawie przed wzrastającą pozycją Gajusza Juliusza Cezara, zgromadzili się wokół niego, jako obrońcy Republiki. Cezar zwyciężył, ale do zaprowadzenia pokoju było jeszcze daleko. Nasz August przecież też zastanawiał się nad możliwymi drogami swojej przyszłości, którą z nich ma podążyć. Do wyboru miał dwie możliwości - Sulli i Cezara - żadna z nich nie gwarantowała nie tylko pewności utrzymania władzy, ale i zachowania życia. 

Sulla postępował bardzo brutalnie, gdy wkroczył do Rzymu (82 r. p.n.e. do czego w mej opowieści powoli będę przechodził) zaprowadził tam prawdziwy terror, tworząc listy proskrypcyjne na swoich politycznych przeciwników, którzy jako wyjęci spod prawa, byli teraz brutalnie mordowani przez opłacane bandy opryszków na sullańskiej służbie. Dochodziło do tragicznych scen, gdy uciekający przed zabójcami politycy, zastawali swe domy zamknięte na cztery spusty, a ich żony, w obawie o siebie i swoje dzieci, wyrzekały się  mężów i zostawiały ich na pastwę zbirów Sulli (niektórzy przeżyli to w sposób dość niekonwencjonalny, starając się bowiem uciec z miasta, musieli się najpierw ukryć aby przeżyć {dochodziło bowiem do dantejskich scen, gdy ludzie przychodzili pod tablicę przeczytać czy ich nazwisko nie jest wpisane na listę proskrypcyjną, a znajdując je tam, już spod tej tablicy nie wychodzili, albo nie docierali do domu w czasie powrotu stamtąd - gdyż zabicie wyjętego spod prawa "wroga ludu" było nie tylko obowiązkiem każdego Rzymianina, ale było również opłacane - często sowicie, w zależności od głowy} i dochodziło do tego, że ukrywali się również w... publicznych wychodkach, gdzie przebywali nawet kilka dni, pokryci nieczystościami (🥴). Jeszcze do tego wrócimy.


NOWE PORZĄDKI LUCJUSZA KORNELIUSZA SULLI
(82 r. p.n.e.)



Był to świat mojego dzieciństwa do którego jeszcze powrócę w tej opowieści. W każdym razie po tych brutalnych dniach terroru i po odnowieniu władzy Senatu i stronnictwa optymatów, Sulla... zrezygnował z władzy, udając się na emeryturę do swych ziemskich posiadłości w Italii, gdzie odpoczywał m.in.: łowiąc ryby (i spędzając czas ze swoją nowo poślubioną, młodą żoną). W kilka miesięcy po rezygnacji znaleziono go martwego w słomkowym kapeluszu na głowie, nieopodal jeziora, gdzie zwykł łowić ryby. 


TO W CZASACH RZĄDÓW SULLI (82-79 r. p.n.e.) SPOTKALI SIĘ PO RAZ PIERWSZY (wówczas młodzi)
CEZAR I POMPEJUSZ



Natomiast Cezar obrał inną strategię, postanowił wybaczać wszystkim swym przeciwnikom, którzy tylko poddali się mu i przeszli na jego stronę. Nie tylko nie utracili oni swych majętności i życia, ale często potem byli przez Cezara awansowani na kolejne urzędy i godności. Bardzo nie podobało się to stronnikom Cezara, którzy liczyli na proskrypcje i zagarnięcie posiadłości swych konkurentów politycznych, ale i oni siedzieli cicho. 


W TRZYDZIEŚCI LAT PO ŚMIERCI SULLI, CEZAR ZREZYGNOWAŁ Z TERRORU I POSTANOWIŁ ZJEDNOCZYĆ ZARÓWNO SOJUSZNIKÓW JAK I WROGÓW POD SWOJĄ WŁADZĄ - TA PRÓBA ZAKOŃCZYŁA SIĘ JEDNAK NIEPOWODZENIEM



Taka polityka jednak też nie uchroniła Cezara od śmierci, gdy ci sami ludzie, którym darował życie po zwycięstwie w wojnie domowej nad Pompejuszem i Katonem, zadali mu teraz śmiertelne ciosy swymi sztyletami. Ci ludzie czuli się upokorzeni (mimo iż Cezar w większości obsypywał ich godnościami) gdyż sami zamierzali utopić go we krwi, a zmuszeni się poddać i jednocześnie służyć swemu dotychczasowemu wrogowi, czuli ujmę na swym honorze. Ujmę, którą zmazać mogła tylko krew, krew Cezara. 




Tak więc dla młodego Oktawiana, który w jego testamencie otrzymał nazwisko i dziedzictwo po Cezarze, musiało przerażać, iż bez względu na drogę jaką obierze i tak czeka go śmierć. Miał jednak dużo szczęścia i choć jego popularność początkowo była niewielka, podtrzymywana jedynie popularnością Cezara, to udało mu się ostatecznie zwyciężyć Marka Antoniusza.




W międzyczasie zmniejszył liczbę senatorów, odsuwając od władzy tych, co do których poparcia miał wątpliwości, tak, że ostatecznie Senat został obsadzony jedynie przez jego jawnych zwolenników, którzy to sami poprosili go o możliwość kontynuowania dotychczasowej władzy (27 r. p.n.e.). 




Dzięki temu Pax Romana ogarnął wszystkie ziemie Imperium, ale Republika, którą znali tacy politycy jak Mariusz, Saturninus, Sulla, Cezar czy choćby mój dziad Publiusz Rutyliusz Rufus - dostąpiła swych dni.


OKTAWIAN AUGUST WŁADAŁ IMPERIUM RZYMSKIM PRZEZ CZTERDZIEŚCI LAT, ZMARŁ W WIEKU LAT 76, ZAPOCZĄTKOWUJĄC NOWY USTRÓJ, KTÓRY ZOSTAŁ NAZWANY PRYNCYPATEM, A DO HISTORII PRZESZEDŁ PO PROSTU POD NAZWĄ "CESARSTWA"



CDN.

RELACJA Z PODRÓŻY DO MOSKWY GEORGE BERNARDA SHAW'A - 1931 rok

"I TAK NIKT 
NIE ZECHCE CI UWIERZYĆ!"


SŁOWA WYPOWIEDZIANE PRZEZ JEDNEGO Z WIĘŹNIÓW SOWIECKIEGO ŁAGRU, NA STWIERDZENIE JERZEGO GLIKSMANA - WYPUSZCZONEGO Z ŁAGRU W RAMACH UKŁADU SIKORSKI-MAJSKI Z 30 LIPCA 1941 r. - IŻ OPOWIE ZACHODOWI O TYM CO WIDZIAŁ W SOWIECKIM PIEKLE. POPROSIŁA GO O TO DODATKOWO JEDNA Z DZIEWCZĄT - "PROSZĘ, OPOWIEDZ O WSZYSTKIM ZACHODOWI". NIESTETY, JAK TRAFNIE PRZEWIDZIAŁ ÓW MĘZCZYZNA, KTÓRY WYPOWIEDZIAŁ WYŻEJ WYMIENIONE SŁOWA - ZACHÓD NIE TYLKO NIE WIERZYŁ W SOWIECKIE ZBRODNIE - ON PRZEDE WSZYSTKIM PEŁEN BYŁ "POŻYTECZNYCH IDIOTÓW", WYCHWALAJĄCYCH POD NIEBIOSA LENINA, STALINA, KOMUNIZM I ZSRS. TO WŁAŚNIE PRZEZ TAKICH LUDZI TEN SYSTEM ZNIEWOLENIA TRWAŁ AŻ TAK DŁUGO



Sam Gliksman też nie był bez winy. On też był piewcą ustroju komunistycznego. W 1935 r. ten warszawski adwokat wybrał się w bardzo modną wówczas podróż do Związku Sowieckiego, by sprawdzić (i potwierdzić) doniesienia z podróży ludzi kultury z państw zachodnich - piejących z zachwytu nad wspaniałościami komunizmu i Związku Sowieckiego. Gliksman chciał szczerze wierzyć w ten lukrowany obrazek, dlatego gdy tylko pojawiali się jacyś uciekinierzy z Kraju Rad, głoszący o krwawych torturach, niewolniczej pracy ponad siły, oraz wszechogarniającym głodzie - nie dopuszczał tych relacji do siebie, nie chciał w nie wierzyć - chciał wierzyć w to, co pisali ludzie kultury, nauki, wykształceni luminarze Zachodu, siedzący w swych ciepłych gabinecikach i niekalający się w swym życiu choćby odrobiną wysiłku fizycznego. Im wierzył - bo to byli ludzie godni zaufania, nie to co ci "politycznie podejrzani" głupcy, którym udało się wyrwać z komunistycznego piekła. Postanowił więc sprawdzić wszystko osobiście.

Ponieważ był socjalistą i wielokrotnie wcześniej wielbił ustrój komunistyczny, otrzymał zaproszenie do ZSRS, wysłane przez WOKS ("Wsiesojuznoje Obszczestwo Kulturnoj Swiazi s Zagranicej" - "Wszechzwiązkowe Towarzystwo Kulturalnej Łączności z Zagranicą"), który decydował o tym kogo zaprosić i jak (indywidualnie) przygotować do danego gościa program wizyty, tak, by była zgodna z jego upodobaniami i by uwzględniała (i zaspokajała) jego słabostki. W tym celu przygotowywano opasłe tomy z informacjami o danych pisarzach Zachodu, w których były najbardziej intymne i najszczegółowsze informacje, dotyczące ich upodobań i życia prywatnego (co lubią, co ich bawi, co smuci, itd.). Był to więc zorganizowany przemysł, skupiony na "zabawianiu" inteligentów Zachodu, którzy poprzez swe dzieła oraz autorytet, mogli wywrzeć presję na swe rządy i społeczeństwa i nastawić je przychylnie do Związku Sowieckiego. 

Tak więc Gliksman przybył do kraju Rad i pełen jak najlepszych chęci został wciągnięty w wir "przyjemnostek" oferowanych przez WOKS. Zaproszono go do teatru (wiedząc że Gliksman lubi sztuki teatralne), gdzie wystawiono komedię Nikołaja Komodina pt.: "Arystokraci". Sztuka pokazywała w formie komediowej, więźniów budujących Kanał Białomorski im. Stalina, którzy radośnie poprzez pracę i uświadamianie klasowe, stają się pełnowartościowymi obywatelami sowieckiego państwa i społeczeństwa. Oczywiście sztuka nie mówiła nic o warunkach w jakich pracowali więźniowie budujący Kanał Białomorski (budowa została zakończona w 1933 r.), o dramatycznych warunkach sanitarnych, o braku nawet najniezbędniejszej opieki medycznej oraz o wszechobecnym głodzie (gdyż dzienne racje żywnościowe, wydawane tylko raz dziennie, na które z reguły składały się jakieś czerstwe suchary i łyk "kawy" - która zarówno w zapachu jak i smaku przypominała wodę ze ścieku - nie pozwalały na pracę od świtu do zachodu słońca). Efektem było to, że podczas budowy tego kanału zmarło aż... 25 tysięcy ludzi. O tym ani Komodin nie zrobił komedii, ani też nie dowiedział się tego Gliksman.

Po obejrzeniu sztuki, Gliksman miał jednak pewne wątpliwości co do jej autentyczności i podzielił się nimi ze swoją przewodniczką, towarzyszącą mu podczas podróży po Moskwie (jeśli goście nie byli zadowoleni, lub jeśli coś im się nie spodobało, najczęściej za ten stan rzeczy karano przewodników lub tłumaczy - którzy po wyjeździe gościa na Zachód - trafiali do łagrów na długie lata). Dziewczyna towarzysząca Gliksmanowi była młoda i ponoć bardzo atrakcyjna (dobrana oczywiście zgodnie z "upodobaniami" gościa, o których wiedział WOKS). Gdy tylko usłyszała o wątpliwościach Gliksmana, natychmiast zabrała go na wycieczkę do obozu pracy dla młodocianych przestępców, mieszczącym się w Bolszewie pod Moskwą. To co tam zobaczył, musiało rozwiać w nim wszelkie wątpliwości. Ten "modelowy" obóz, był wręcz komfortowy - wygodne duże łóżka, oddzielne pokoje, łazienka w każdym z nich, ciepła i zimna woda, wanna do mycia. Opiekunowie zwracający się do podopiecznych niezwykle łagodnie i grzecznie, plan zajęć uwzględniający odpoczynek, czas na zabawy itd. Odtąd Gliksman całkowicie utracił jakiekolwiek podejrzenia co do "okropności" sowieckiego państwa i z jeszcze większą werwą głosił "błogosławieństwo komunizmu" - jako raju na Ziemi.

Głosił je jeszcze przez cztery lata, do 17 września 1939 r. i sowieckiej agresji na Polskę. Potem trafił do łagru i sam przekonał się na własnej skórze co oznacza "komunistyczny Raj na Ziemi". Gdy wiec opuszczał bramy sowieckiego piekła w 1941 r. pragnął tylko jednego - powiedzieć prawdę o tym, czego doświadczył i co przeżył na tej okrutnej ziemi. Nie dane mu było jednak przekonać opinii publicznej Zachodu, gdyż natknął się na mur ignorancji i głupoty wielbicieli "Wujaszka Jo" i zachodnich piewców komunizmu - których przecież do niedawna sam był częścią. Do wyjątkowo głupich (bo nawet nie naiwnych) zachodnich myślicieli, wielbiących pod niebiosa ustrój komunistyczny w Związku Sowieckim - należał brytyjski filozof, dramaturg i prozaik - George Bernard Shaw.


BOLSZEWICKA SPRAWIEDLIWOŚĆ




"SOCJALIZM BYŁ PRZED WOJNĄ NAJDALSZĄ METĄ POSTĘPU SPOŁECZNEGO, A PRZYNAJMNIEJ ZA TAKI UCHODZIŁ. PO WOJNIE ZACZĄŁ PRZEGRYWAĆ I NADAL BĘDZIE PRZEGRYWAŁ. W ROSJI STAŁ SIĘ NOWĄ FORMĄ NIEWOLNICTWA"

JÓZEF PIŁSUDSKI 
podczas rozmowy z dziennikarzem ARTUREM ŚLIWIŃSKIM 
(9 listopada 1931 r.)



GEORGE BERNARD SHAW




W lipcu 1931 r. brytyjski dramaturg George Bernard Shaw, postanowił wymownie uczcić swoje 75 urodziny (obchodził je 26 lipca) i świętować je w swym uwielbianym państwie - w stolicy Kraju Rad - Moskwie. Zaprosił na tę wycieczkę swych przyjaciół: Lady Astor i jej męża Lorda Astor, oraz kilku przedstawicieli brytyjskiej Partii Konserwatywnej, aby pokazać im "osiągnięcia" komunizmu. Podróż przebiegała w miłej atmosferze, najpierw okrętem przez Kanał La Manche, a potem koleją prosto do Moskwy. Gdy tylko pociąg zajechał na moskiewski peron, na Shaw'a czekał już tłum rozentuzjazmowanych Rosjan (dobranych odpowiednio przez WOKS), którzy poczęli wznosić okrzyki na jego cześć. Shaw w pierwszym pytaniu po wyjściu na peron, jak długo zamierza pobyć w Związku Sowieckim, odpowiedział: "Przyjechałem tylko na dziesięć dni, lecz chciałbym tu pozostać przez dziesięć lat" (🤮). Następnie wszystkich gości odwieziono specjalnie przygotowanymi samochodami do hotelu "Metropolis", gdzie czekały na nich wygodne pokoje (oczywiście największy i najlepszy pokój w całym hotelu otrzymał Shaw). 

W ciągu następnych dziesięciu dni, jakie Shaw spędził w Moskwie, pierwszego dnia odwiedził najpierw Mauzoleum Lenina. Stał ponad godzinę przy grobie Lenina, przyglądając mu się, aż wreszcie stwierdził: "To jest czysta inteligencja, te ręce nigdy nie pracowały fizycznie" (ani Lenin ani Karol Marks - piewcy "wyzwolenia" robotników z okowów kapitalizmu, nigdy fizycznie nie pracowali. Marks całe życie żył na garnuszku obcych ludzi, najpierw swego wuja któremu wchodził w tyłek bez wazeliny żeby ten tylko dawał mu pieniądze, a prywatnie z niego kpił i szydził, a potem ojca Fryderyka Engelsa - który był majętnym człowiekiem. Zresztą mówienie o tym że Marks czy Lenin chcieli wyzwolić robotników, jest... głupotą - mówiąc najłagodniej jak tylko można. Robotnicy byli im tylko potrzebni jako "mięso rewolucyjne" do wymordowania arystokratów i kapitalistów w celu przejęcia władzy i wygodnego życia. Ale - szczególnie - Marks zdawał sobie sprawę, że po rewolucji położenie robotników {czy nawet chłopów} znacznie się pogorszy i pisał o tym otwarcie. Nie ma sensu jednak wchodzić teraz w te rozważania, zapewne zajmę się nimi w kolejnych tematach. Ważne jest jedno - celem była rewolucja, a nie poprawa bytu mas najuboższych. Dlatego Marks tak alergicznie reagował na wszelkie przejawy odciągania robotników od krwawej rewolucji, poprzez próbę poprawy ich położenia - ale o tym jeszcze kiedyś powiem). Wówczas Lady Astor dodała: "On nie był proletariuszem, tylko arystokratą", na co Show: "Chciałaś powiedzieć intelektualistą, a nie arystokratą?", "To jest jedno i to samo" - odparła Astor. Po obejrzeniu Mauzoleum (gdzie powoli gniło truchło Lenina), cała grupa (oczywiście wraz z przewodnikami, tłumaczami, oraz ludźmi pilnującymi by nikt "niepożądany", nie zbliżał się do Showa czy jego przyjaciół), udała się na Kreml, gdzie Shaw miał możliwość obserwować rozbiórkę kremlowskiej Katedry Chrystusa Zbawiciela. Shaw nie był tym zachwycony, stwierdził: "Powinniście teraz się raczej skupić na realizacji pięcioletniego planu estetycznego", lecz po chwili dodał: "Wy, Rosjanie jesteście całkowicie niespójnymi rewolucjonistami. W Anglii, Henryk VIII i Cromwell uczynili znacznie więcej, niszcząc klasztory. Wygląda więc na to że to My, Brytyjczycy jesteśmy lepszymi rewolucjonistami".

Potem odwiedził Pałac Sowietów, gdzie poproszono go o krótką przemowę urodzinową. Shaw dał "popis" wychwalając pod niebiosa sowieckie osiągnięcia gospodarcze i kulturalne. W pewnym momencie Lady Astor nie wytrzymała i weszła na mównicę, przerywając Shaw'owi, stwierdziła: "Jesteście zbyt zarozumiali, wasze osiągnięcia są duże, ale ich koszty są nie do przecenienia", następnie porównywała komunizm sowiecki z ustrojem kapitalistycznym i uwypuklała wszelkie wady jednego i drugiego systemu, przy czym na koniec stwierdziła że: "Kapitalizm jest o tyle lepszy ustrojem, że pozwala ludziom, mającym krańcowo odmienne od siebie poglądy, pozostać mimo wszystko przyjaciółmi" - jako przykład podała siebie i Shaw'a. Po czym dodała: "W Rosji nie ma odmienności poglądów, wszyscy powtarzają te same propagandowe hasła". Gdy schodziła z mównicy Shaw podszedł do niej i powiedział: "Myślę, że jesteś okropna". Pod wieczór cała grupa została zabrana do "Robotniczego Parku Rozrywki", gdzie robotnicy po czterech dniach pracy, piąty dzień przeznaczali na rozrywkę i odpoczynek (oczywiście tak to przedstawiono Shaw'owi i innym zagranicznym gościom, gdyż nie można było powiedzieć prawdy. A prawda wyglądała następująco: robotnicy pracowali codziennie, siedem dni w tygodniu, często w warunkach uwłaczających nie tylko bezpieczeństwu pracy, ale i zdrowemu rozsądkowi - i nie mówię tu o więźniach, lecz o zwykłych robotnikach państwa sowieckiego).

Shaw przywitał się tam z jednym z robotników grających w siatkówkę, natomiast Lady Astor podeszła do grupki bawiących się nieopodal "robotniczych" dzieci. Znalazła dziewczynkę "akurat" mówiącą po angielsku i zapytała ją jak tu jest naprawdę? Dziewczynka uśmiechając się zaczęła mówić że jest bardzo dobrze, lecz gdy Astor złapała ją za rękę i poprosiła by opowiedziała co jej się najbardziej podoba, dziewczynka przestała się uśmiechać, wyrwała się z objęć Astor i stwierdziwszy: "Wszystko mi się podoba!", pobiegła do innych dzieci. Potem, choć już zapadła noc, cała grupa udała się do teatru, gdzie grupa "proletariackich" aktorów rozwinęła wielki sztandar, na którym było napisane: "Witamy wielkiego mistrza Bernarda Shaw'a na sowieckiej ziemi". 

Następnego dnia, Bernard Shaw poprosił o wizytę w jednym z moskiewskich więzień. WOKS i na to był przygotowany, zaprowadzono go do modelowego więzienia dla dzieci "wrogów klasowych" (które oczywiście były już sierotami - jako że stwierdzenie "wróg klasowy" natychmiast określało człowieka winnym najgorszych zbrodni i przeznaczało go do fizycznej eksterminacji). Więzienie (co oczywiste), było prowadzone w sposób modelowy, dzieci miały duże i przestronne pokoje, określony plan zajęć, uczyły się czytać i pisać, miały czas na odpoczynek, zajęcia gimnastyczne i sportowe itd. Shaw wygłosił do tych dzieci bzdurną pogadankę: "Jak byłem dzieckiem, też kiedyś coś ukradłem. Ale tak to zrobiłem sprytnie, że nikt mnie nie złapał. Nie ten jest złodziejem kto kradnie, lecz ten, kto daje się złapać. Za granicą, w Anglii tysiące przestępców chodzi na wolności, ale przyjdzie czas że i oni też zostaną złapani" (🤮). Następnie udano się do sali "Sądu Ludowego", gdzie wytłumaczono mu, iż sowiecki system karny skupia się nie tyle na karaniu przestępców za popełnione zbrodnie, ile na ich reedukacji i uczynieniu z nich przydatnych jednostek dla nowego sowieckiego społeczeństwa. Wówczas Shaw stwierdził: "Nazywacie to wiec Sądem Ludowym? To powinno być nazwane Szkołą Ludową" i nie mógł wyjść z podziwu nad doskonałością sowieckiego systemu karnego. 

Następnego dnia Shaw zechciał zobaczyć robotników przy pracy, więc zabrano go do fabryki, gdzie przyglądał się pracy tych ludzi. Potem poproszono go by przemówił. Wszedł wiec na ciężarówkę i powiedział: "W Anglii robotnik, który pracuje szybciej i lepiej od innych nie dostanie medalu. Gdy nasi robotnicy wyprodukują więcej niezbędnych towarów, efekt będzie tylko taki, że umożliwią akcjonariuszom dłuższy pobyt na Riwierze. Taka jest różnica pomiędzy systemem angielskim a sowieckim". Następnie zwrócił się do robotników z fabryki: "Pracujcie lepiej i wydajniej, by wykonać plan pięcioletni. Wasza praca przyczynia się do budowy socjalizmu. Po powrocie do Anglii będę przekonywał angielskich robotników, by zaczęli budować ten sam ustrój, w którym Wy żyjecie".

Potem udał się do Państwowego Wydawnictwa Prasowego, gdzie był zachwycony, że wydawcy nie decydują o tym, co dziennikarze lub pisarze napiszą i czy zechcą im to wydrukować, tylko mają pod tym względem całkowitą swobodę (brak słów na umysłową ułomność Bernarda Shaw'a - brak słów). Prezes Państwowego Wydawnictwa Prasowego - Łunczarski, stwierdził, że pisarze zarabiają wystarczająco dużo i to oni decydują co i na jaki temat chcą pisać. Po tych słowach Bernard Shaw stwierdził: "Zostaję u Was na stałe". Lady Astor dodała że sowieccy pisarze nie są wolni, gdyż muszą się trzymać propagandowej linii partii, ale Shaw przerwał jej mówiąc: "Przynajmniej są wolni od iluzji demokracji". Potem wywiązała się krótka wymiana zdań, gdyż Lady Astor nie wytrzymała nerwowo i stwierdziła że w Anglii, każdy komu się nie podobają warunki pracy lub płaca, może ją zmienić na inną, może wyjechać, opuścić dom, szukać szczęścia gdziekolwiek. W Rosji sowieckiej nie jest to możliwe, gdyż zarówno chłopi jak i robotnicy nie mogą opuszczać swych miejsc pracy i zamieszkania bez pozwolenia władzy. Potem Shaw zaczął mówić o Leninie: "Jeśli eksperyment Lenina się powiedzie, rozpocznie się nowa era ludzkości. Jeśli się nie uda, odejdę z tego świata w smutku. Jednakże jeśli w przyszłości pojawią się kolejni tacy ludzie jak Lenin, powinniśmy się radować i z nadzieją spoglądać w przyszłość" (jedyna przyszłość jaka jest nam pisana u ludzi o mentalności Marksa, Lenina, Stalina, Trockiego i reszty tego czerwonego barachła, to przyszłość cmentarna. Tak jak w tej piosence: "W kolorze krwi objawił diabeł się, czerwona gwiazda jego znak!").


LADY NANCY ASTOR 
JEDYNA OSOBA Z CHARAKTEREM W CAŁEJ TEJ ZBIERANINIE ZACHODNICH PRZYGŁUPÓW



W ciągu kolejnych dni Shaw i jego przyjaciele spotkali się z Maksymem Gorkim, Konstantinem Stanisławskim i Nadieżdą Krupską - wdową po Leninie. Shaw miał zastrzeżenia jedynie co do istnienia Muzeum Rewolucji, gdyż stwierdził iż młodzi ludzie, którzy odwiedzają to muzeum, mogą zechcieć wziąć przykład z tych, którzy zbuntowali się przeciw staremu reżimowi i wystąpić przeciwko władzy bolszewików. 

Ostatniego dnia swojej wizyty w Kraju Rad, Bernard Shaw, Lady Astor i jej małżonek, zostali zaproszeni na spotkanie u Stalina. Spędzili tam aż dwie godziny dwadzieścia minut, co było ewenementem, jako że zagraniczni goście, na "audiencji" u dyktatora przebywali maksimum dwadzieścia minut. Jednak po spotkaniu, Shaw nie chciał zdradzić o czym rozmawiano i jakie były jego wrażenia z tej wizyty. Zdradził to dopiero po przyjeździe do Anglii, gdy stwierdził: "Spodziewałem się zobaczyć rosyjskiego człowieka pracy, a ujrzałem gruzińskiego dżentelmena". Dalej stwierdził że rozmawiano o Anglii, Cromwellu, Chamberlainie, Churchilu i jego wrogości do Rosji. Shaw miał powiedzieć że poglądy Churchila są w Anglii anachronizmem, a on sam jest już politykiem bez przyszłości. Stalin wprost przeciwnie, mówił że bardzo ceni sobie Churchilla i że uważa, iż może on jeszcze zając odpowiednie do jego inteligencji, przebojowości i dowcipu - stanowisko. Jednocześnie wyrażał obawy czy Churchill świadomie dąży do rozpętania wojny ze Związkiem Sowieckim. Wówczas Shaw miał odpowiedzieć: "Być może Churchill nie jest wcale inteligentnym człowiekiem" i zaproponował Stalinowi by zaprosił go do Rosji, aby tu mógł wyłożyć całą swoją niechęć do tego kraju. 

Po powrocie do Anglii Shaw stwierdził również, porównując Stalina do innych polityków (w tym do Hitlera), że: "Stalin to gigant, inni politycy to Pigmeje". W kolejnych wywiadach zaczął piać następne hymny pochwalne na temat Stalina, Rosji, Związku Sowieckiego, ustroju komunistycznego, bolszewickiego systemu karnego, wychowawczego i opiekuńczego. I nie był pod tym względem żadnym wyjątkiem, jeśli chodzi o zachodnich ludzi kultury i nauki. Do ligi tzw.: "pożytecznych idiotów" (jak określał Lenin tych wszystkich ludzi Zachodu, którzy piali hymny pochwalne na cześć Związku Sowieckiego, jednocześnie podkopując wartości, a często i obronność własnych krajów - jak na przykład nawoływania do jednostronnego rozbrojenia), należeli także: Romain Roland, André Malraux, Theodore Dreiser, John Dos Passos, Henri Barbusse, Harold Laski, Bertolt Brecht, Sidney i Beatrice Webb, Irena i Fryderyk Joliot-Curie (córka Marii Skłodowskiej-Curie i jej mąż), Herbert Wells, Rabindranath Tagore, Romain Rolland, Tomasz Mann, Lucien Barnier, Jean-Paul Sartre, Simone de Beauvoir i wielu, wielu innych (wymieniłem tylko tych najsławniejszych, stanowiących jedynie kroplę w morzu tzw.: nieoficjalnego towarzystwa przyjaciół Rosji Sowieckiej).



"KAPITALIŚCI SAMI SPRZEDADZĄ NAM SZNUREK, 
NA KTÓRYM ICH POWIESIMY"

WŁODZIMIERZ LENIN



Należałoby zapytać - co takiego się stało, że ci światli ludzie Zachodu dali się tak opętać tej chorej, zbrodniczej ideologii potwornego totalitaryzmu (i to totalitaryzmu najgorszego w dziejach ludzkości, gdyż nikt nie wymyślił nic potworniejszego niż komuniści - nawet niemiecki nazizm - który notabene zrodził się z ideologii komunistycznej i był jego bękartem - nie był aż TAK krwiożerczym systemem - jakim był bolszewizm). Co więc się stało, że światłe umysły Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych - dały się tak łatwo omotać i opętać temu wschodniemu, dzikiemu Mordorowi? 



 
Aby odpowiedzieć na to pytanie, przytoczę pewien autentyczny przykład, który opisany został po latach przez sowiecką tłumaczkę, biorącą udział w oficjalnych uroczystościach, związanych z powitaniem "gości z Zachodu". Ta kobieta, dopiero prawie pod koniec swego życia zdecydowała się o tym napisać,wciąż się bowiem bała. Wśród tych zapisków był tam opisany pewien incydent, który wydarzył się, gdy już delegacja robotników z Anglii odjeżdżała pociągiem z Moskwy. Wśród żegnających ich tłumów rosyjskich robotników, nagle - ktoś przez okno przerzucił kawałek zwiniętej w rulon i obciążonej kamykiem kartki. Owa tłumaczka podeszła by podnieść tę kartkę (ona też znajdowała się w przedziale pociągu wraz z gośćmi). Nie mogła tego zbagatelizować, gdyż widać było że coś wpadło do przedziału. Rozwinęła więc papier i... zamarła z przerażenia. Stała jak wryta, nie mogąc wydobyć z siebie nawet słowa, patrzyła się na na ową kartkę i na zachodnich gości i nie wiedziała co ma zrobić, czy czytać to, co tam napisano, czy też nie czytać. Jedno i drugie wyjście mogło się dla niej źle skończyć.

Gdy tak stała cała odrętwiała z przerażenia, podszedł do niej jej przełożony (komisarz). Stanął za nią i zerknął na kartkę, po czym jak gdyby nigdy nic, zwrócił się do niej: "Towarzyszko Maszo, dlaczego nie czytacie tego, co tu jest zapisane? Nasi goście pewnie chcieliby poznać treść tej wiadomości?" Dziewczyna miała prawie łzy w oczach, zaschło jej w gardle i nie potrafiła nic powiedzieć. Trudno się zresztą dziwić że bała się odczytać treść tej wiadomości, brzmiała on bowiem tak: "Towarzysze Anglicy, błagamy was tu wszyscy - opowiedzcie tam u siebie jak my tu żyjemy. My tu zdychamy - zdychamy jak zwierzęta. Nie mamy co jeść - żyjemy tu jak zwierzęta i zdychamy jak zwierzęta. Pomóżcie nam, opowiedzcie o tym wszystkim u siebie" (tam były jeszcze inne dopiski mówiące o ich tragicznym położeniu). Tłumaczka stała nadal, a wśród gości z Anglii niektórzy zaczynali coś między sobą szeptać. Wówczas ów komisarz polityczny - który nakłaniał ją do odczytania wiadomości - zabrał jej kartkę i sam odczytał jej zawartość: "Drodzy towarzysze Anglicy, dziękujemy wam bardzo że odwiedziliście nasz kraj i prosimy byście opowiedzieli u siebie o wszystkim co was tu spotkało i o naszym pięknym i szczęśliwym kraju..." Dalej chyba kończyć nie trzeba, zważywszy że pobyt Anglików w stalinowskim Związku Sowieckim był urządzony w iście królewskim stylu. Kobieta ta jeszcze pisała jak to - gdy tylko nikt jej nie widział - ładowała do swojej torebki jedzenie z bankietu, wydanego na cześć angielskich gości, bo w domu czekała na nią głodna rodzina. Tak samo czyniły i inne tłumaczki.

Czy można się więc dziwić że gdy 22 czerwca 1941 r. Niemcy najechały Związek Sowiecki, miliony ludzi wychodziły im naprzeciw, wręczały kwiaty a nawet częstowały niemieckich żołnierzy ostatnim kawałkiem słoniny, lub łykiem jakiejś tam namiastki herbaty. Lecz za frontowcami podążały odziały SS i Gestapo, które rozpoczęły nowe prześladowania ludności, nowe konfiskaty, gwałty i bandyckie mordy na całych grupach ludności (głównie na wsiach), odmieniły radość i nadzieję jaką w Niemcach pokładała ludność umęczonych narodów Związku Sowieckiego, żyjących w jednym wielkim światowym gułagu. Zresztą nie potrzeba było SS-manów i gestapowców, by Rosjanie odwrócili się od Niemiec. Wystarczyły same zbrodnie zwykłych liniowych jednostek Wehrmachtu, które były popełniane na skalę masową (o wiele większą niż innych niemieckich formacji zbrojnych). Tak oto Hitler zapatrzony w swą oderwaną od rzeczywistości ideologię (każda ideologia jest oderwana od rzeczywistości - bez wyjątków), stracił szansę na pokonanie Stalina przy pomocy samych Rosjan. A wystarczyło polegać na wziętych do niewoli rosyjskich żołnierzach, którzy oficjalnie opowiadali się po niemieckiej stronie i mówili: "Tylko dajcie nam broń, a rozpędzimy komunistów". Jeden z wziętych do niewoli rosyjskich żołnierzy bardzo chciał się widzieć z niemieckim komendantem i gdy powiedziano mu że jako jeńcowi nie przysługują mu te prawa, odpowiedział: "Panie kapitanie, ja tylko chciałem wskazać wam prawidłowe cele, gdyż wasza artyleria strzela zbyt daleko - przestrzeliwujecie". Taka była miłość do Stalina i komunistów z WKPb.

Zresztą mogę przytoczyć też i "polskie doświadczenia" z krasnoarmiejcami po 17 września 1939 r. Mianowicie na pewnym przyjęciu w jednym z mieszkań we Lwowie, na który polska rodzina zaprosiła rosyjskiego porucznika, gdy już gość sobie ostro popił, powiedział to, co myśli naprawdę, a mianowicie zwrócił się do gospodarzy tymi słowy: "A tak bardzo liczyliśmy, że to jednak wy nas wyzwolicie". Za te słowa (gdyby ktoś doniósł) - czekałaby go natychmiastowa czapa (oczywiście po brutalnym śledztwie). Inny przykład, do sklepu z zabawkami we Lwowie wchodzi kobieta (już po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną) i widzi dwóch sowieckich oficerów, jak bawią się pacynką. Tak ich to bawiło że sami zaczęli skakać jak ta pacynka, tak jakby nigdy nie widzieli na oczy czegoś podobnego. Gdy wyszli sprzedawca zwrócił się do kobiety: "Pani widziała to samo co ja? Przecież to byli oficerowie. Boże drogi co z nami będzie". Inny przykład - Lwów listopad 1939 r. długa kolejka po chleb (wraz z wkroczeniem Armii Czerwonej na polskie ziemie wschodnie, już w kilka dni rozgrabiono cały towar ze sklepów i zaczęły się niedobory oraz kolejki). W kolejce wśród zwykłych mieszkańców miasta, znalazł się też jakiś sowiecki oficer i wdał się w rozmowę. No to go pytają: "A czy w Sowietach to macie banany i pomarańcze?" "Mamy!" - odpowiada krasnoarmiejec - "Są dwie fabryki "pomarańczów" w Doniecku i w Moskwie i trzy fabryki bananów w Kazaniu, Leningradzie i Woroneżu..." (😂🤭). Nie potrzeba do tego komentarza.

Albo inny przykład - dokwaterowany do mieszkania pewnej Lwowianki sowiecki oficer (po wejściu Sowietów zaczęły się też "dokwaterowania"), pewnego razu gonił ją po mieszkaniu z pistoletem w ręku. Dlaczego? Bo jak sam twierdził, ona coś popsuła i gdy tylko wkłada głowę do sedesu woda leci tylko przez krótki moment i on nie zdąża umyć sobie głowy. A ponoć bardzo się starał wkładał ją prawie całą go klozetu (🥴).

Mimo to mieszkańcy Lwowa w tych ponurych dniach, za tzw.: "Pierwszego Sowieta" (czyli w latach 1939-1941), starali się dodać sobie otuchy i radości w tym pełnym smutku i trwogi okresie. Mianowicie specjalnie zwracano się do sowieckich oficerów i żołnierzy per: "Panie Tymczasowy" (🤭). Był to podwójny nietakt - po pierwsze określenie "pan", co w uszach krasnoarmiejców brzmiało jak inwektywa, gdyż żądali by zwracać się do nich "towarzyszu". A po drugie określenie "tymczasowy", sugerowało nietrwałość sowieckich rządów we Lwowie i na całych polskich Kresach Wschodnich zagrabionych przez Sowiety. W grudniu 1939 r. przed świętami Bożego Narodzenia po Lwowie krążył wierszyk: "Czy wiecie dlaczego Lwów w tym roku stał się nowym Betlejem? Bo na urzędzie miasta zawisła gwiazda, a po ulicach chodzą się pastuchy" (👏).

Owe "pastuchy" - to oczywiście sowieccy oficerowie, którzy naprawdę wyglądali jak pastuchy, obładowani worami z jedzeniem lub ubraniem, tachający je do swych nowych kwaterunków. A ich żony... chodziły w halkach do teatrów, gdyż myślały że to są kreacje wieczorowe, lub rozpalały ogień w środku mieszkania, przynosząc drewno na opał (jak dziewczęta z sowieckiego Czerwonego Krzyża, które zakwaterowane w jakimś mieszkaniu we Lwowie - rozpaliły na środku pokoju ognisko, bo nie wiedziały nie tylko jak się pali w piecu, ale do czego w ogóle on służy).

Nie muszę chyba tłumaczyć że żaden przedwojenny polski oficer nie wyglądał nawet w połowie (nawet po pijaku i całonocnej potańcówce) tak beznadziejnie i prostacko jak najwięksi sowieccy oficerowie - dokwaterowywani do prywatnych polskich domów na zrabowanych nam Kresach.





Tutaj mamy pięknie pokazane, jak idiota z Zachodu  
(George Bernard Shaw), przyjeżdża do komunistycznego kraju i wychwala jego ideały, nie mając ZIELONEGO POJĘCIA co tak naprawdę się tam dzieje 


NAJLEPSZA SCENA:

Shaw: "Marks zrobił ze mnie człowieka, natchnął mnie wiarą. A wiara była podnietą do rebelii i buntu"

Stalin: "Taaa".



Szczególnie dobitnie brzmią ostatnie słowa Stalina: 

"Sukinsyn, on przyjeżdża do obcego państwa i bez przerwy krytykuje Anglię. Kraj w którym mieszka i na którym zbił olbrzymi majątek. Gryzie rękę która go karmi - bydlak" - nic dodać, nic ująć.




MOGLIŚMY TO WYGRAĆ! - Cz. I

CZYLI, CZY RZECZYWIŚCIE WOJNA ROKU 1939 BYŁA Z GÓRY SKAZANA NA KLĘSKĘ?





W tej serii chciałbym powrócić do tematu  niemieckiej napaści na Polskę i udowodnić, że we wrześniu 1939 roku nie byliśmy całkowicie skazani na klęskę (choć oczywiście w tym założeniu należałoby wykluczyć interwencję sowiecką z 17 września 1939 r., w przeciwnym bowiem razie jakiekolwiek dywagacje na ten temat pozbawione są sensu). Ten temat jednak będzie nieco inny od tych które wcześniej podejmowałem, a mianowicie to nie ja będę starał się tutaj udowodnić że wojna roku 39 nie była od początku skazana na klęskę, a posłużę się w tym celu książką autorstwa pana Tymoteusza Pawłowskiego pt.: "Sowieci nie wchodzą. Polacy mogli wygrać w 1939 roku. Fakty, a nie historia alternatywna". Zatem pozwolę sobie zaprezentować w tej właśnie serii tematycznej wybrane przeze mnie fragmenty książki pana Pawłowskiego i jeśli zajdzie taka konieczność również podzielę się swoim własnym komentarzem na ten temat (co oczywiście bardzo łatwo będzie można rozpoznać, jako że użyję w tym celu czcionki błękitnego koloru).

Nim jednak przejdę do tematu, chciałbym od razu wyjaśnić pewne nieścisłości. Mianowicie wrzesień roku 1939 miał wybuchnąć pierwotnie... rok wcześniej, w czasie kryzysu sudeckiego hitlerowskich Niemiec z Czechosłowacją. Wtedy to się nie udało Hitlerowi (bo on właśnie pragnął tej wojny) i doszło do kapitulacji Czechosłowacji przypieczętowanej jej rozbiorem w Monachium przez Francję, Wielką Brytanię, hitlerowskie Niemcy i Włochy Mussoliniego (29-30 września 1938 r.). Wówczas Hitler (zły z powodu tego, że do wojny wówczas nie doszło) powiedział do swoich generałów: "Panowie, ukradliście mi wojnę!". Hitler bowiem był zafiksowany totalnie na punkcie swojej ideologii rasowej (która w konsekwencji doprowadziła go do klęski), był też bardzo niestabilny emocjonalnie, często wybuchał gniewem, a i zaraz potem uśmiechał się i gratulował sukcesów swoim oficerom. Ale Hitler pragnął wojny, pragnął pokazania że to co napisał w "Mein Kampf" jest prawdą, że naród niemiecki rzeczywiście jest narodem panów, a przede wszystkim że naród niemiecki jest silny i zjednoczony wokół swego wodza, a Niemcy wracają jako mocarstwo na arenę światową. Polityczne sukcesy, czyli bezkrwawe zdobywanie ziem, takie jak Anschluss Austrii czy zdobycie pasa Sudetów na granicy z Czechami, lub też Kłajpedy z Litwą, tak naprawdę Hitlera denerwowały. Bowiem polityczne nabytki nie mogły dopełnić tego, czego on pragnął i o czym pisał w "Mein Kampf", czyli zjednoczenia narodu jako nowej, czystej siły rasowej. Do tego potrzebna była wojna, przelana krew i ofiary po stronie niemieckiej, z tym że Hitler (bądź co bądź żołnierz frontowy I Wojny Światowej), nie chciał i nie pragnął takiej wojny, jaką widział w latach 1914-1918 na froncie zachodnim, czyli powolnego wykrwawiania się w okopach. Pragnął wojny - owszem, ale szybkiej, zwycięskiej, manewrowej wojny, która potwierdzi jego rasowe idee o Niemcach jako narodzie panów, o Niemcach jako zdobywcach, kruszących wszelki opór podludzi, a za takich miano właśnie Polaków, Rosjan Ukraińców, Białorusinów i wszystkich Słowian. Wojna z Polską (ale również wojna ze Związkiem Sowieckim) w rozumieniu Hitlera miała być wojną kolonialną, wojną, jaką toczyli Brytyjczycy w XIX wieku w Indiach, czyli wojną z dzikusami. Pokazaniem wyższości "narodu panów" nad bandą dzikusów, którzy nie dorośli do cywilizacji. I takiej właśnie wojny pragnął Hitler, szybkiej i zwycięskiej, dlatego też gdy - jeżdżąc we wrześniu 1939 r. za swymi armiami po Polsce - dowiadywał się o stratach ponoszonych przez Wermacht, o silnym oporze Wojska Polskiego, to po prostu (mówiąc kolokwialnie) brała go kurwica, i obsobaczał swoich generałów w sposób niesamowicie chamski. A to przecież byli żołnierze frontowi I Wojny Światowej, częstokroć cesarscy oficerowie, a tutaj kapral Hitler mieszał ich z błotem, bo coś nie stykało w jego rasowych enuncjacjach i okazywało się że "słowiańskie dzikusy" powstrzymują napór Wehrmachtu stworzonego z "narodu panów", to było dla niego nie do pomyślenia.

Należy też od razu dopowiedzieć i wyjaśnić że Hitler (wbrew temu co się o nim mówi, że był "szczurem tyłowym" w czasie I Wojny Światowej i unikał walki), Hitler nigdy nie był tchórzem i nie bał się ani świszczących nad głową kul, ani też wykonania rozkazów które często bywały niebezpieczne. To trzeba przyznać i oddać prawdę, bo tak właśnie było. Zresztą Wojna Światowa uratowała mu życie, gdyż w 1913 r. przyjechał z Austrii do Monachium jako kandydat do Akademii Sztuk Pięknych. Jednak tamtejszym profesorom jego szkice nie przypadły do gustu (nie wiem, ja może się nie znam, ale widziałem szkice Hitlera z lat późniejszych, te, które robił o krasnoludkach i królewnie Śnieżce i muszę powiedzieć że były dosyć dobre, ale może nie mam tego artystycznego drygu co owi profesorowie z Monachium). Został więc odrzucony jako kandydat do Akademii Sztuk Pięknych i w tym okresie przypadł najtrudniejszy czas jego życia, jako że finansowe wsparcie rodziny praktycznie ustało, a on wylądował w przytułku dla bezdomnych bez grosza przy duszy. Doszło też do tego że sypiał w parkach na ławkach. Ciekawa konstatacja bo 26 lat później, po swoim zwycięstwie nad Francją Hitler stał się nawet nie tyle wszechwładnym wodzem III Rzeszy, ale realnie bogiem dla milionów Niemców. Tak, Hitler w roku 1940 stał się dla Niemców bogiem. Miał wszystko czego dusza zapragnie, całe państwo niemieckie i większa część Europy stały się jego własnością. Jak to się dziwnie układają koleje ludzkiego losu - prawda? Od menela do boga - niesamowite. I właśnie wybuch I Wojny Światowej wyrwał go z tej wegetacji, z tego marazmu życiowego i dał mu nową misję życiową (jak to się skończyło oczywiście wszyscy wiemy, ale w tamtym czasie było to dla niego samego bardzo ożywcze). Hitler znajdował się w tłumie wiwatujących ludzi na monachijskim Odeonsplatz - 2 sierpnia 1914 r. (widoczny jest w tłumie na zdjęciu). Zgłosił się na ochotnika do armii już 5 sierpnia, ale został wówczas odprawiony z kwitkiem, bo nie było dla niego miejsc, jednak już 16 sierpnia dostał powołanie do 16 Rezerwowego Pułku Piechoty i po przeszkoleniu w połowie września znalazł się na Froncie Zachodnim. Brał udział w ciężkich walkach pod Ypres, gdzie o mały włos nie został ranny (pocisk dosłownie zdmuchnął rękaw jego munduru, ale ręka pozostała cała). W czasie szturmu na Gheluvelt Hitler w swych listach opisywał ataki w sposób euforyczny, chociaż inni żołnierze jego pułku pisali jakoby musieli wytrzymać "cztery straszne dni", albo w liście do matki pisał inny z żołnierzy: "To czego doświadczyłem, już wystarczy!" Hitlera zaś radowała ta bitwa (zresztą został w niej odznaczony Krzyżem Żelaznym II klasy, czyli nie mógł być tchórzem i nie chował się z tyłu, jak potem twierdzono). 3 listopada Hitler został awansowany na gefraitra (starszego szeregowego), a 9 listopada przeniesiony do sztabu pułku. Mówi się że od tej chwili Hitler już tylko sporadycznie miał kontakt z walkami na froncie, ale przecież służył jako informator przekazujący rozkazy dowództwa, a to wcale nie była łatwa i przyjemna służba, a wręcz przeciwnie. Często trzeba było się przekradać pod gradem kul z jednej pozycji na drugą i nie było że nie pójdę, bo rozkaz musiał zostać dostarczony bez względu na okoliczności - inaczej takiego żołnierza czekał sąd wojenny - czyli kara śmierci. Warto jeszcze odnotować że 5 października 1916 r. Hitler został ranny odłamkiem granatu w lewe udo, co spowodowało że stracił wiele krwi i potem długo nie mógł chodzić. 

Ta jego szaleńcza brawura ukazała się również we wrześniu 1939 r. gdy (co prawda pod silną ochroną) ale jednak jeździł za swymi armiami po Polsce. I czasem bywało tak że rankiem tego dnia przez daną miejscowość przechodziło jeszcze Wojsko Polskie, a po południu jechał tamtędy już Hitler i wystarczyłaby jakaś zbłąkana kula, jakiś rykoszet i byłoby po ptokach (🤭). Ale w wielu tych sprawach Hitler miał prawdziwego farta i to zarówno na froncie I Wojny Światowej jak i później. I to należy mu oddać Hitler się cholernik nie bał i często narażał swoje życie na niebezpieczeństwo. Ale wydaje mi się że na tym poprzestańmy i przejdźmy teraz do głównego tematu, czyli do wyjaśnienia powodów, dla których Wojna roku 1939 mogła zakończyć się dla nas zwycięstwem. Zatem do dzieła:



"SOWIECI NIE WCHODZĄ
(TYMOTEUSZ PAWŁOWSKI)






WSTĘP 


Ostatni rozkaz marszałka Polski Edwarda Śmigłego-Rydza, wydany 20 września 1939 roku w rumuńskim mieście Krajowa, zaczyna się następująco: "Żołnierze! Najazd bolszewicki na Polskę nastąpił w czasie wykonywania przez nasze wojska manewru, którego celem było skoncentrowanie się w południowo-wschodniej części Polski, tak, by mając do otrzymywania zaopatrzenia i materiału wojennego komunikację i łączność przez Rumunię z Francją i Anglią, móc dalej prowadzić wojnę. Najazd bolszewicki uniemożliwił wykonanie tego planu".

Od tamtych wydarzeń minęło 85 lat, i nikt nie zwraca uwagi, jaki dokładnie plan miało Wojsko Polskie. Kampania 1939 roku przedstawiana jest powszechnie jako chaotyczny bój odwrotowy polskiej kawalerii z niemieckimi czołgami, od samego początku skazany na porażkę. Dowódcy Wojska Polskiego przedstawiani są jako romantyczni straceńcy, cenieni tym wyżej, im mniejsze straty poniosły dowodzone przez nich wojska. Skoro wszystko i tak miało się skończyć po trzech, czterech tygodniach, to po co było walczyć?

Ocenianie przeszłych wydarzeń z perspektywy dzisiejszej nazywa się prezentyzmem. Nasze postrzeganie kampanii polskiej 1939 roku obarczone jest błędem prezentyzmu. Tymczasem Wojsko Polskie 1 września 1939 roku stanęło do walki z Wehrmachtem, mając realne szanse na zwycięstwo. Kalkulacje szans opierały się na doświadczeniach z poprzednich wojen; na pomocy sojuszników; na olbrzymiej przestrzeni, którą musieli pokonać Niemcy; na warunkach pogodowych; na obliczeniach zdolności przewozowej sieci kolejowej. Szanse te zostały pogrzebane przez najazd 17 września Armii Czerwonej sprzymierzonej z Wehrmachtem.

(...) Analizy te oparłem na badaniach prowadzonych przeze mnie od wielu już lat. Czasy studenckie zakończyłem doktoratem, wydanym jako: "Armia marszałka Śmigłego". (...) Wspólnie z Markiem Deszczyńskim zorganizowałem międzynarodową konferencję: "Kampania Polska 1939" (...) Oprócz tego pisałem artykuły i wydawałem książki o działaniach wojennych, m.in. o wojnie polsko-rosyjskiej 1920 roku i kampanii 1939 oraz o przygotowaniach do nich. (...) Mam również nadzieję że po lekturze książki Czytelnik bliższy będzie znalezienia odpowiedzi na pytanie: "kto jest winny klęski wrześniowej?"


TAK MIAŁY WYGLĄDAĆ PRZYGOTOWANIA WOJSKA POLSKIEGO DO WOJNY Z SOWIETAMI W RAMACH PLANU WSCHÓD 
(OCZYWIŚCIE PRZY ZAŁOŻENIU ŻE NIEMCY NAS NIE ZAATAKUJĄ OD ZACHODU)




DOŚWIADCZENIA I INSPIRACJE


Zwykliśmy patrzeć na wydarzenia roku 1939 ze współczesnej perspektywy, wiedząc dokładnie, jak przebiegała II wojna światowa, jakiej broni użyto i jakie były jej skutki. (...) Nasi przodkowie mieli zupełnie inne doświadczenia, a jeszcze bardziej odmienne były ich inspiracje. Niemal wszyscy pamiętali wielką wojnę - wówczas nikt nie nazywał jej "pierwszą wojną światową", bo przecież nie było "drugiej". Wojskowi studiowali natomiast ostatnie wojny - wojny, które dziś zostały już zapomniane. Warto je sobie przypomnieć.

Największy rozgłos w Europie zdobyła oczywiście wojna domowa w Hiszpanii. Rozpoczęła się w lipcu 1936 roku, gdy wojsko zbuntowało się przeciwko rządowi. Rząd Hiszpanii - utworzony przez partie Frontu Ludowego - zaczął realizować politykę Związku Sowieckiego. W pierwszych dniach wojny strona rządowa - zwana również republikańską - zdołała zdusić spisek w większości garnizonów i utrzymać kontrolę nad większością Hiszpanii. Strona wojskowa - zwana również jako rebelianci, narodowcy, frankiści od nazwiska generała Francisco Franco - szybko zmobilizowała siły i ruszyła do ataku na stolicę państwa - Madryt.




Wojska generała Franco wyruszyły na Madryt w lipcu, a już w listopadzie rozpoczął się szturm na stolicę. Przez obserwatorów manewry te zostały uznane za błyskawiczne. Szturm na Madryt nie powiódł się, a wojska obu stron utknęły w okopach. Kilkukrotnie próbowano przywrócić wojnie charakter manewrowy, ale rzadko kiedy przynosiło to rezultaty. Strona republikańska otrzymała olbrzymią pomoc od Związku Sowieckiego. Strona narodowa wspierana była przez Włochów i - w mniejszym stopniu - przez Niemców. Wojna zakończyła się wiosną 1939 roku, gdy - niemal dosłownie - rozpadło się państwo republikanów. (...)

Wojna domowa w Hiszpanii przyniosła jej obserwatorom wiele materiału do przemyśleń, z tym że wnioski, jakie na ich podstawie wyciągnięto, były wzajemnie sprzeczne. Zgadzano się tylko z jednym - wojna domowa w Hiszpanii była klęską Związku Sowieckiego. Klęską na każdym szczeblu: militarnym, technicznym, ekonomicznym, ideologicznym i politycznym. Okazało się, że sowiecka sztuka wojenna - szczególnie jakość i styl dowodzenia - stoi na dużo niższym poziomie, niż sztuka wojenna Zachodu. (...) Uwagi obserwatorów nie umknął również fakt, że najbardziej zaawansowane systemy uzbrojenia sowieckiego są kopiami - licencyjnymi bądź bezlicencyjnymi - rozwiązań zachodnich. Artyleria pochodziła z czasów carskich (a właściwie z licencji zakupionych za cara), czołgi z Wielkiej Brytanii lub Stanów Zjednoczonych, a silniki lotnicze z Francji, Niemiec bądź Ameryki.

Fatalne wrażenie - szczególnie na lewicy - sprawiał fakt, że pomoc sowiecka była całkowicie odpłatna. Republika wysłała do Związku Sowieckiego 2/3 swoich olbrzymich - czwartych na świecie - rezerw walutowych: 176 ton złota przez Francję i 510 ton drogą morską. Według dzisiejszych cen wartość tego złota wyniosłaby około 30 miliardów dolarów. Gdy jesienią 1938 roku hiszpańskie zapasy złota się skończyły - skończyła się również pomoc sowiecka. (...) Moskwa nie miała skutecznych rozwiązań dyplomatycznych - republikański rząd Hiszpanii stawał się coraz bardziej izolowany, izolowany był również Związek Sowiecki. Pod koniec 1938 roku prestiż Sowietów sięgnął dna: nie tylko rozpadły się fronty ludowe w innych państwach, ale powstała nawet - konkurencyjna dla stalinowskiej - trockistowska międzynarodówka komunistyczna.

Czysto militarne wnioski z hiszpańskiej wojny domowej były, jak wspomniano, wzajemnie sprzeczne, a przez to mylące. Okazało się, że uderzenia kolumn zmechanizowanych są w warunkach europejskich niemożliwe do przeprowadzenia. Również czołgi okazały się mniej warte, niż się spodziewano. Co więcej, małe włoskie czołgi zwane tankietkami wydawały się dobrym
rozwiązaniem: choć miały małą siłę ofensywną, to były niewielkie i względnie trudne do zniszczenia. Czołgi większe - których reprezentantami były sowieckie T-26 oraz BT - były podatne na ogień przeciwpancerny tak samo jak tankietki. Uznano, że w roli broni przeciwpancernej doskonale sprawdza się broń uniwersalna: najcięższe karabiny maszynowe (działka) kaliber 20 mm, ciężkie rusznice przeciwpancerne oraz działa piechoty. Wyspecjalizowane armaty przeciwpancerne zdawały się nadmiernym luksusem i należało skierować je do odwodów dywizyjnych.

Przewidywano, że przyszła wojna będzie podobna do wielkiej wojny - potwierdzał to również przebieg wojny hiszpańskiej. Walki miały charakter pozycyjny, nawet w kluczowych dla losów wojny miejscach. Ciężkie walki o Madryt trwały przez blisko pół roku, nie dały żadnego rozstrzygnięcia, a następnie front stał w miejscu - na przedpolach stolicy - przez równe dwa lata. Wojnę manewrową można było prowadzić jedynie wobec zdemoralizowanego przeciwnika, jak latem 1936 roku, gdy frankiści opanowali zachodnią Hiszpanię, jak latem 1937 roku, gdy uderzono na osłabionych wewnętrznymi sporami Baskijczyków i Asturyjczyków, czy tak jak latem 1938 roku, gdy republika chwiała się w posadach. Inne wielkie bitwy - Brunete, Teruel, Ebro, były zbliżone charakterem do bitwy pod Verdun z 1916 roku: trwały tygodniami a nawet miesiącami i polegały na zamiennym ostrzale artyleryjskim oraz szturmach piechoty. Były to bitwy materiałowe, wygrywała w nich ta strona, która miała lepiej rozwiniętą służbę kwatermistrzowską zapewniejącą amunicję, oraz służbę uzupełnień zapewniającą mięso armatnie. 

(...) Do czasów wojny domowej w Hiszpanii duże znaczenie dla rozwoju lotnictwa wojskowego miała doktryna Giulia Dougheta, włoskiego generała, który zakładał że masowe bombardowania miast doprowadzą do kapitulacji całego państwa (jednak, co ciekawe, to paradoksalnie wcale nie niemieckie lotnictwo czy czołgi były siłą przełamującą pozycje wroga, a właśnie artyleria, która była prawdziwą pancerną pięścią Wehrmachtu). Gdy 26 kwietnia 1937 roku samoloty włoskie i niemieckie zbombardowały historyczną stolicę Basków - Guernicę - postronnym obserwatorom mogło się zdawać że Doughet miał rację: republikanie ogłosili że zginęło 1700 cywilów a 3/4 miasta zostało doszczętnie spalone. W kręgach specjalistów szybko pojawiły się wątpliwości, a neutralni obserwatorzy - w tym brytyjscy i polscy - zauważyli, że charakter zniszczeń przypomina raczej planowe wyburzenia niż efekt bombardowania (np. zniszczone zostały trzy dzielnice mieszkaniowe, czwarta dzielnica o charakterze symbolicznym zachowała się w zadziwiająco dobrej kondycji). Dziś wiemy też, że ofiar nie było 1700 tylko ponad 10 razy mniej (zachowane dokumenty ze szpitali mówią o 120 zabitych, choć mogło ich być więcej).




Ataki powietrzne na inne miasta republikańskie potwierdzają niewielką skuteczność bombardowań. Madryt - leżący tuż za frontem, w zasięgu nie tylko bombowców, lecz także ognia artylerii - był bombardowany regularnie i systematycznie. Ataki te nie wpłynęły w znaczący sposób na sytuację militarną ani na morale mieszkańców (chociaż rząd opuścił miasto). (...) Teoria Dougheta nie została potwierdzona w praktyce. Rozbudowa sił bombowych jako rdzenia sił powietrznych okazała się nietrafionym rozwiązaniem.

Uznano natomiast, że bardzo duży wpływ na działania wojenne mają ataki szturmowe na wojska walczące w polu. Najlepszym dowodem na to było zatrzymanie ataku włoskiej kolumny zmechanizowanej na Madryt pod Guadalajarą. Nie zwrócono uwagi, że było to związane ze specyficzną sytuacją pogodową (lotniska włoskie tonęły w deszczu i błocie, czołgi włoskie tonęły w błocie, ale niebo nad nimi było błękitne i republikanie mieli suche lotniska i wspaniałą pogodę). (...) Po 1939 roku - nawet w kampanii polskiej - Piechota strzelała do wszystkiego, co latało, nie patrząc na przynależność państwową (ewenementem pod tym względem był amerykański 10 Pułk Piechoty, który podczas II Wojny Światowej masowo strzelał również do własnych samolotów, a żołnierze tego pułku powtarzali że w powietrzu mają dwóch wrogów: Luftwaffe i US Air Force. Było to spowodowane tym, że pułk ten ponosił znaczne straty w czasie tak zwanego "friendly fire" - który nadchodził właśnie z powietrza).

Wojna domowa w Hiszpanii sprawiła, że nieco inaczej niż dziś postrzegano Włochy. Być może jeszcze większe znaczenie miała wojna abisyńska, która wprowadziła Italię Mussoliniego do pierwszej ligi światowych mocarstw, będącym w stanie prowadzić długotrwałą wojnę na innym kontynencie, nie zważając na opinie - i sprzeciw - innych potęg (II Wojna Światowa bardzo szybko podważyła tę opinię, jako że Włochy stojąc po stronie Niemców były dla nich obciążeniem, a nie wsparciem. Dlaczego bowiem jesienią 1943 załamał się front wschodni? Dlatego że dywizje które miały pójść do walki z Sowietami, zostały skierowane przez Hitlera na front włoski {i częściowo do Francji}, gdzie po upadku Mussoliniego i kapitulacji Włoch przed Aliantami - 3 września 1943 r. - tamtejsze "miękkie podbrzusze Europy" mogło spowodować, że Alianci wdarli by się z południa do Niemiec, a ze wschodu do Francji. Włochy zresztą trzeba było wspierać militarnie już wcześniej w północnej Afryce i dla III Rzeszy w tych warunkach znacznie lepszym wyjściem było, aby Włochy nie przystępowały do wojny, a zachowały wobec Niemiec życzliwą neutralność, to by było znacznie bardziej korzystne, niż żałosna wojna jaką toczyli Italiańcy. Co ciekawe, latem 1940 r. Hitler chciał namówić gen. Francisco Franco - dyktatora Hiszpanii, aby również Hiszpania przyłączyła się do wojny. Ten jednak przedstawił Hitlerowi tak długą listę życzeń, których spełnienie doprowadziłoby niemiecki przemysł zbrojeniowy do upadku, a przynajmniej potwornej niewydolności, gdyż Franco - być może blefował, być może nie - twierdził, Hiszpania potrzebuje praktycznie wszystkiego i obecnie nie jest zdolna aby włączyć się do wojny. I rzeczywiście, chociaż początkowo Hitler złorzeczył na Franco, twierdząc że "wolałby dać sobie wyrwać wszystkie zęby, niż jeszcze raz z nim rozmawiać", to jednak, paradoksalnie nie włączenie się Hiszpanii do wojny po stronie III Rzeszy było dla Niemiec korzystne, podobnie zresztą jak dla Hiszpanii, i tak samo mogło być w przypadku Włoch. Zresztą w ostatnich dniach swego życia, w bunkrze kancelarii Rzeszy w Berlinie, Hitler twierdził, że największym błędem jego życia było wsparcie, jakie udzielił Włochom Mussoliniego).




(...) Wojna w Abisynii, wojna domowa w Hiszpanii, oraz odległa wojna japońsko-chińska zdawały się potwierdzać przewidywania teoretyków wojskowych: dopóki przeciwnicy są dobrze przygotowani do walki, działania wojenne przypominają walki pozycyjne, toczone jak w wielkiej wojnie z lat 1914-1918. (...) Szybkie manewry i błyskawiczne rozstrzygnięcia są możliwe tylko wówczas, gdy przełamie się morale jednej z armii. (...) Wrzesień 1939 roku był więc dla wszystkich dowodem na to, że Rzeczpospolita Polska była państwem kalekim. Przekonanie to - wzmocnione sowiecko-fińską wojną zimową - trwało do maja 1940 roku, czyli do upadku Europy Zachodniej. 

Wojna w Hiszpanii była toczona w państwie o podobnym stopniu rozwoju gospodarczego i militarnego co Polska. Była to jednak wojna domowa, Polska natomiast przygotowywała się do wojny koalicyjnej. Dlatego też badano doświadczenia państw średniej wielkości, oddalonych od swych potężnych sojuszników, państw zmuszonych do walki z silniejszym przeciwnikiem i pokładających nadzieję, że wojna koalicyjna zakończy się ostatecznym zwycięstwem. 

Takimi państwami były w czasie wielkiej wojny Serbia i Rumunia. (...) Austro-Węgry miały dwóch potencjalnych wrogów: Serbię na południu i Rosję - sojuszniczkę Serbii - na północy. Latem 1914 roku siły zbrojne Austro-Węgier podzielono na trzy rzuty: trzy armie strzegły granicy z Rosją, dwie armie szykowały się do ataku na Serbię, a jedna armia stanowiła rezerwę, która mogła być wykorzystana do obrony na północy, albo do ataku na południu.

Gdy Austro-Węgry zaatakowały Serbię 28 lipca 1914 roku, do wojny włączyła się Rosja. Konieczność przerzucenia na północ armii rezerwowej, opóźniła habsburskie działania wojenne. Główne uderzenie na Serbię ruszyło dopiero 12 sierpnia i to siłami jedynie dwóch armii. Na Bałkanach panowała niemal idealna równowaga sił: austriacki dowódca Feldzugmeister Oskar Potiorek miał 275 batalionów piechoty i 510 dział, a serbski wojewoda Radomir Putnik - 270 batalionów piechoty i 528 dział. Serbowie mieli jednak istotną przewagę, ponieważ znali plany inwazji armii austro-węgierskiej, wydane im przez zdrajcę pułkownika Alfreda Riedla. Serbom udało się zatrzymać pierwsze uderzenie wroga, a nawet - wraz z Czarnogórcami - przeprowadzić niezbyt udaną ofensywę w Bośni. We wrześniu jednak wojska Potiorka sforsowały rzekę Drinę, pobiły obrońców i - po trwających kilka tygodni walkach pozycyjnych - w początkach grudnia zajęły opuszczony Belgrad.




Do jesiennych porażek armii serbskiej przyczyniła się techniczna przewaga wroga oraz brak właściwego uzbrojenia, a zwłaszcza amunicji, której nie produkowano na miejscu, lecz sprowadzano ją z zagranicy. Brak bezpośredniego połączenia morskiego z sojusznikami zmuszał Serbów do korzystania z tranzytu przez państwo neutralne. Grecy zgodzili się udostępnić port w Salonikach dla francuskich statków z pomocą dla Serbii, jednak bardzo niechętnie. Grecy - a szczególnie ich król - mieli ochotę na Macedonię, pozostającą wówczas w granicach Serbii. Gdyby nie interwencja Paryża, Grecja stałaby się wrogiem Serbii. Materiałowa pomoc aliantów dotarła do Serbii - via Saloniki - po dwóch miesiącach, niemal w tym samym czasie, gdy Serbowie zmuszeni byli oddać swoją stolicę. Pomoc wykorzystano niemal natychmiast do przeprowadzenia rozpaczliwej ofensywy i 15 grudnia 1914 roku odzyskano Belgrad. Wówczas to na froncie bałkańskim zapadła cisza - podobna do opisanej przez Remarque'a w "Na zachodzie bez zmian" na 10 długich miesięcy.




7 października 1915 roku armia austro-węgierska - wzmocniona posiłkami niemieckimi - uderzyła ponownie i po dwóch dniach zajęła Belgrad. Serbowie wycofali się w jako takim porządku na południe, utrzymując linie komunikacyjne z Salonikami. Połączenie zostało przerwane przez uderzenie bułgarskie. 11 października 1915 roku Bułgaria opowiedziała się przeciwko entencie i zaatakowała - aż ciśnie się na usta słowo: zdradziecko - Serbię. Wojewoda Putnik próbował - bez powodzenia - zorganizować odwrót przez Macedonię do Grecji, ostatecznie jednak został zmuszony do wydania 25 listopada rozkazu sauve qui peut ("ratuj się kto może"). Nakazywał on całej armii opuszczenie terytorium państwa i połączenie się z wojskami sojuszniczymi. Wraz z armią Serbię mieli opuścić także urzędnicy państwowi oraz... chłopcy od 12 roku życia, by ewakuować także przyszłych poborowych. Serbska armia została rozproszona. Jedyna droga ucieczki wiodła przez górzystą Albanię. 12 grudnia pierwsi szczęśliwcy weszli na pokłady alianckich okrętów. "Szczęśliwcy", bowiem zimowe warunki w albańskich górach były zabójcze i jedynie 155 000 Serbów dotarło do wybrzeży Adriatyku. Ponoć dwa razy tyle zginęło z głodu i chłodu, a wśród ofiar były też tysiące austro-węgierskich jeńców. Spośród 30 000 chłopców w wieku 12 - 18 lat ewakuowanych z Serbii jedynie 7 000 dotarło na Korfu: 15 000 zginęło jeszcze w górach, 6 000 w Albanii, oczekując na zaopatrzenie (...) a 2 000 podczas krótkiej podróży morskiej.

Króla Piotra, wojsko oraz rząd - w którym poczyniono pewne zmiany zgodnie z francuskimi sugestiami - ulokowano na greckich wyspach, przede wszystkim na wspomnianej Korfu. Armią - ze względu na śmiertelną chorobę Putnika dowodził  teraz Petar Bojowić, a następnie Żiwoin Miszić - zreorganizowano i dozbrojono, a następnie wysłano na front. W tym czasie siły ententy w Grecji stawały się coraz większe (...) Na froncie macedońskim - oprócz sześciu dywizji serbskich - walczyli Brytyjczycy, Włosi, Grecy, Rosjanie i właśnie Francuzi. Do pierwszej ofensywy wojsk ententy doszło jesienią 1916 roku. Nie osiągnęła ona większych sukcesów i przez wiele kolejnych miesięcy wojna na tym froncie miała charakter pozycyjny. Dopiero 15 września 1918 roku ruszyła operacja, która miała zakończyć się sukcesem. Serbskie i francuskie dywizje zdołały przełamać front, a po dwóch tygodniach walk Bułgaria poprosiła o zawieszenie broni. Dywizje brytyjskie i greckie ruszyły na wschód, w stronę Stambułu, a Francuzi i Serbowie na północ, w stronę Belgradu. 5 listopada miasto było wolne, a 10 listopada siły aliantów sforsowały Dunaj. To właśnie błyskawiczne uderzenie na Bałkanach zadecydowało o militarnym wyniku wielkiej wojny: w przeciągu sześciu tygodni wszyscy sojusznicy Austro-Węgier i Niemiec musieli prosić o zawieszenie broni. Autorem zwycięstwa był dowódca sił ententy na Bałkanach: Louis Franchet dEsperey. W uznaniu jego zasług tuż po wojnie nadano mu tytuł marszałka dwóch państw - Francji i Serbii.




(...) Wiedza o losie Serbii i o wydarzeniach walk na Bałkanach - choć dziś zapomniana - była doskonale znana oficerom i politykom II Rzeczypospolitej.


CDN.

PLAYBOYE U WŁADZY - Cz. I

CZYLI JAK TO WŁADZA  DODAJE SEKSAPILU " W NASZYCH SZCZĘŚLIWYCH CZASACH NIE POTRZEBA WCALE SPRZEDAJNYCH DZIEWCZYN, SKORO SPOTYKA SIĘ TYL...