WYŚWIETLENIA

20 lipca 2025

WIELKA TRWOGA - Cz. I

CZYLI WOJNY GRECKO-PERSKIE,
WIDZIANE OCZYMA 
NIE TYLKO ZWYCIĘSKICH
ATEŃCZYKÓW I SPARTAN, 
LECZ RÓWNIEŻ INNYCH HELLENÓW 
Z ZAGROŻONYCH PRZEZ PERSÓW 
WYSP I MIAST





Ο φόβος των Περσών


A może używając bliższego nam zapisu fonetycznego w formie łacińskiej, można by stwierdzić: "Metus Persae", co w wolnym tłumaczeniu oznacza po prostu "strach przed Persami", bo to właśnie uczucie dominowało wśród Greków zarówno zasiedlających jońskie i eolskie wybrzeża Azji Mniejszej, jak i potem tych z głębi kontynentu, z Grecji Właściwej, która przez dziesięciolecia musiała zmagać się zbrojnie z tym potężnym, wschodnim kolosem, jakże różnym od owych greckich polis, które nigdy (lub prawie nigdy) nie zaznały nad sobą żadnego pana. A był to strach prawdziwy, strach, który można porównać tylko z tym, co działo się w Rzymie, gdy Italię ze swoim wojskiem przemierzał Hannibal. Bowiem ów "Metus Punicus" był zjawiskiem społecznym w Italii i wpływał na postępowanie Rzymian jeszcze długo, nim Kartagina przestała już stanowić dla Miasta-Wilczycy realne niebezpieczeństwo. Tak samo było ze strachem przed Persami, który częstokroć po prostu paraliżował Greków do jakiegokolwiek działania. Dziś lubimy przytaczać takie bitwy jak: Maraton, Termopile, Plateje czy Salaminę - jako przykłady zwycięstwa greckiego oręża nad sztuką wojenną Medów i Persów, ale to mimo wszystko były jedynie bitwy obronne, bitwy, które pomogły ocalić niepodległość greckich polis, ale w żadnym razie nie zmniejszały ciągłego zagrożenia nową perską inwazją i dopiero podbój tego wschodniego Imperium przez Aleksandra Wielkiego pozwolił Grekom odetchnąć pełną piersią, gdy nie musieli już zamykać się w swoich rodzinnych miastach, a cały perski, babiloński i egipski świat stanął teraz przed nimi otworem, otwierając drogę nowej, tym razem helleńskiej kolonizacji. Ale sam fakt, że podbój Persji był jedynym aspektem, który realnie mógł zjednoczyć Greków i że przywitali oni wyprawę (najpierw projektowaną przez Filipa II, a następnie jego syna - Aleksandra) z ogromnym entuzjazmem, świadczy dobitnie, że nawet Persja osłabiona, która nie była już wówczas realnie zdolna do podboju Grecji, rodziła wciąż ukryte obawy przed niebezpieczeństwem przekazywanym wśród Hellenów z pokolenia na pokolenie. Bowiem Persja - nawet słaba - wciąż była potęgą, o której sile i ogromie przekonywali się Grecy służący w armiach perskich władców, książąt i satrapów (np. marsz 10 000 Greków z lat 401 - 399 r. p.n.e., był tego dobitnym przykładem.




Jednak panuje też powszechnie (wśród historyków) przekonanie, że Persja była zupełnie innym imperium, nijak nie podobnym do wojowniczych Asyryjczyków (którzy dokonywali przesiedleń ludności nie tylko miastami, ale i całymi plemionami) czy Babilończyków (na których koncie było zniszczenie i przesiedlenie do Babilonu mieszkańców Jerozolimy w 586 r. p.n.e. czy mieszkańców Tyru w 573 r. p.n.e.). Rzeczywiście, to prawda - Persowie postępowali z podbitymi ludami nieco inaczej (np. przyjmowali ich wierzenia, żenili się z miejscowymi kobietami, starali się też wtopić w miejscowy krajobraz i zostać wzięci za tzw.: "swojaków"), ale należy też pamiętać, że to tylko jedna strona ich oblicza. Druga, wcale dużo nie różniła się od tego, co wcześniej wyczyniali Asyryjczycy i Babilończycy, a to oznacza że w grę wchodziły nie tylko przesiedlenia ludności, ale również okrutne ich traktowanie (np. kastrowanie młodych chłopców i wysyłanie ich jako eunuchów do haremów władców Persji, a także porywanie młodych dziewcząt w roli nałożnic - co akurat należało do tej bardziej łagodnej formy postępowania, gdyż kobiety i dzieci w ogóle stanowiły łup i pełniły formę waluty wymiennej. Mężczyźni zaś z reguły - jako nieprzydatni, a nawet niebezpieczni - byli po prostu zabijani na miejscu). Bez uświadomienia sobie tego dualizmu w podejściu Persów, trudno nam dziś będzie pojąć, jak silna była obawa Greków przed perskim najazdem, wysiedleniem i gwałtami. Aby rozłożyć to na czynniki pierwsze, warto przytoczyć relacje poszczególnych greckich polis (najczęściej tych małoazjatyckich, z Jonii i Eolii) i pokazać jak tamtejsza ludność (w poszczególnych dekadach) reagowała na pojawienie się Persów w ich rodzinnych stronach. A ponieważ bezpośrednio zetknęli się Grecy z Persami już po upadku królestwa Lidii w latach 546-545 p.n.e., przeto te daty będą właśnie dla nas szczególnie istotne, jako symbol zrodzenia się owego strachu przed Persami, który przetrwa ponad dwa stulecia.




Nim jednak przejdę do konkretów (poszczególnych polis) warto przypomnieć, że twórcą potęgi Imperium Perskiego był Cyrus II, zwany Wielkim - syn i następca Kambizesa I z rodu Achemenidów (Hachamaniszija), który z kolei miał być synem Cyrusa I ("Cyrus Anszanita, syn Teispesa") i prawnukiem założyciela rodu - Achemenesa (Haszamanisza). Wszyscy ci władcy, począwszy do Cyrusa II, byli zależni od Medów, którym przewodzili wówczas waleczni królowie z rodu Dejokesa (twórcy państwa, który zjednoczył sześć medyjskich plemion w jeden lud i panował w latach 727-675 p.n.e.). Kraj Medów jednak, aż do 652 r. p.n.e. podlegał Asyrii, a do 624 r. p.n.e. Scytom. Niepodległość uzyskała Media (czyli kraj Manna) dopiero od wstąpienia na tron Kjaksaresa (624 r. p.n.e.), który miał być wnukiem Dejokesa. To właśnie on miał zadać ostateczny cios potędze Asyrii zdobywając w 614 r. p.n.e. Assur (miasto kultowe i najstarszy ośrodek krwawego boga Assura) i podchodząc pod Niniwę, która została zdobyta wspólnym wysiłkiem Medów i Babilończyków (Chaldejczyków) w sierpniu 612 r. p.n.e. Jakaż wówczas powstała radość w świecie Bliskiego Wschodu, jakże ludzie płakali ze szczęścia, widząc płonący pałac Szinszariszkuna, w którym spłonął on wraz ze swoim dworem i haremem. Oto odwieczny, nienawistny wróg, który palił, gwałcił, przesiedlał całe plemiona i ludy - teraz wreszcie upadł pod gruzami swej stolicy. Zdobywcą Niniwy ze strony władców Babelu, był młody książę, syn i następca Nabopolasara - Nabuchodonozor. Co prawda resztki armii asyryjskiej starał się zjednoczyć pod Harranem następca Szinszariszkuna - Aszur-uballit II, licząc na wsparcie Egiptu faraona Nechona II (który uznał że osłabiona Asyria będzie dla niego znacznie lepszym sąsiadem, niż zwycięski Babilon i Medowie), ale wsparcie Egiptu nic Asyryjczykom nie dało (pozwoliło jedynie Egiptowi ponownie opanować na kilka lat Judeę i Syrię). Harran padł jeszcze w tym samym 610 r. p.n.e., zaś w bitwie pod Karkemisz (605 r. p.n.e.) książę Nabuchodonozor rozbił doszczętnie egipskie wojska i tym samym odzyskał całą Syrię.


UPADEK NINIWY
612 r. p.n.e.




SZINSZARISZKUN ZE SWYM DWOREM I HAREMEM 
OCZEKUJĄCY NA ŚMIERĆ W PŁONĄCYM PAŁACU




TARTAN ARMII BABILOŃSKIEJ I NASTĘPCA TRONU BABELU - NABUCHODONOZOR, ZDOBYWCA NINIWY




Następcą Kjaksaresa na tronie w medyjskiej Ekbatanie, został jego syn - Astjages (584 r. p.n.e.). To właśnie on wydał swą córkę - Mandane za "władcę Anszanu" - Kambizesa I, a z tego związku ok. 583 r. p.n.e. na świat przyszedł Cyrus II, który objął władzę po śmierci ojca w Pasargadach w 559 r. p.n.e. Przez pierwsze lata, podobnie jak ojciec, pozostawał wiernym sługą swego dziadka, ale w roku 553 p.n.e. zbuntował się i do 551 r. p.n.e. opanował całe królestwo Astjagesa, łącznie z Ekbataną. I tutaj właśnie ukazuje się przykład owej słynnej "perskiej wspaniałomyślności", gdy zwycięscy Persowie potraktowali Medów jak braci i włączyli ich do struktur nowobudowanego państwa - a przynajmniej tak to wyglądało z zewnątrz, gdzie za bardzo nie rozróżniano tych delikatnych przeciwieństw i traktowano całą wojnę z lat 553-551 p.n.e., jako wewnątrz-medyjski konflikt, a nie starcie dwóch obcych sobie ludów (zresztą Grecy bardzo długo, praktycznie do końca istnienia Imperium Perskiego, nazywali Persów - Medami). I rzeczywiście, Ekbatana stała się jedną ze stolic nowego Imperium, a Medowie zostali dopuszczeni do dworu Cyrusa, jednak jeśli byśmy chcieli nieco bliżej przyjrzeć się całej sprawie, to ujrzelibyśmy że po zwycięstwie Persów na lud Medów nałożono kontrybucję i przez pierwsze dekady traktowano tę ziemię, jak ziemię podbitą. Poza tym Medowie różnili się od Persów nie tylko wyznawaną religią (bardzo silną pozycję mieli tam magowie - czyli kapłani tego ludu. Oddawali oni cześć bogu ognia - Atarowi, choć nie byli kapłanami kultu zoroastryjskiego. Oddawano też cześć boginiom wody - zwanym Apy. Natomiast religia Persów była związana z nauką Zaratusztry, dlatego też Persów określa się jako "Społeczeństwo wyznawców Awesty"), jak również modą (Medowie nosili m.in. spodnie, których początkowo Persowie nie używali, dopiero z biegiem lat przyjęli do siebie tę nowinkę, a Grecy uważali ich przez to za zniewieściałych, gdyż - jak twierdzili - "prawdziwi mężczyźni nie noszą spodni" 😉). Były też różnice w sposobie zapisywania imion (np. imię Mitra, czyli w języku perskim - "Mi0ra") w ogóle nie występowało wśród Medów.

Po zajęciu Medii, skierował się Cyrus ku zachodowi i wyruszył na lidyjskie państwo króla Krezusa. Wcześniej jeszcze (550 p.n.e.) opanował Elam (który poddał się bez walki), nadając Elamitom również te same prawa, jakimi cieszyli się Persowie i Medowie, a ich język był jednym z oficjalnych języków Imperium (a Suza jedną z pięciu oficjalnych stolic nowego państwa). Poważniejsze zagrożenie dla Persji Cyrus widział jedynie w dwóch krajach - Nowochaldejskim królestwie Babilonii oraz w Lidii. Pierwsze państwo było silniejsze z potężniejszą gospodarką, ale bogatsza była Lidia, przeciw której to właśnie (po powrocie ze swojej wschodniej kampanii z lat 549-548 p.n.e., w wyniku której przyłączył do Persji Partię i Hyrkanię) wyruszył Cyrus w 547 r. p.n.e. Krezus z pewnością podejrzewał że może stać się celem ataku Persów, dlatego też postanowił wykonać wyprzedzające kroki obronne i z początkiem 547 r. p.n.e. wkroczył do Kapadocji (która wcześniej należała do Medii). Cyrus uznał to za wrogi akt wojenny i ruszył na przeciwnika. Stanął następnie z wojskiem w Arbeli, którą uczynił stolicą nowej perskiej satrapii - Atury (Asyrii) i wkroczył do Harranu (miasto to poddało się bez walki) odbierając go królowi Nabonidowi z Babilonu (którego żoną była córka Nabuchodonozora II - Nitokris), lecz ten nie zdecydował się na rozpoczęcie wojny (i to pomimo faktu, że w Harranie Nabonid z własnych środków ufundował świątynię boga Assura, wystawiając tym na szwank swoją opinię wśród kapłanów Marduka i babilońskiego ludu, wrogiego wszelkim odniesieniom do pobitej Asyrii). Wkrótce potem (maj 547 r. p.n.e.) Cyrus wkroczył do Cylicji (dawnej Kizzuwatny), której mieszkańcy sami złożyli mu hołd i uznali nad sobą jego rządy (w nagrodę Cyrus zostawił u władzy lokalnych królów - którzy odtąd zawsze nosili imię Syenessis, a Cylicja zyskała sporą autonomię wewnętrzną). Przez góry Taurus (a raczej przez "Wrota Cylicyjskie") armia Cyrusa wkroczyła następnie do Kapadocji, którą uczyniono nową satrapią (Katpatuka), a potem do Armenii (Armina).




Tutaj jednak drogę ze swym wojskiem zastąpił mu Krezus, który w okolicy Pterii wydał Cyrusowi bitwę. Nie miała ona jednak swego rozstrzygnięcia, ale Krezus popełnił błąd, wycofując się zaraz po bitwie do Sardes - swej stolicy. Tym samym dał Cyrusowi okazję do twierdzenia, iż to on jest zwycięzcą i ruszenia w dalszą pogoń do Lidii. Można jednak przypuszczać, że Krezus uznał, iż w pojedynkę nie będzie w stanie pokonać Persów i zaraz po przybyciu do swej stolicy, rozesłał gońców do Ahmose z Egiptu, Nabonida z Babilonu i do Sparty, zwołując ich na wiosnę następnego roku pod Sardes (wcześniej zawarł z nimi układ o wzajemnej pomocy). Cyrus doskonale zdawał sobie sprawę, że nie może pozwolić na połączenie się tych sił i musi jeszcze w tym samym roku zakończyć wojnę w Lidii i to pomimo faktu, że właśnie zbliżała się zima (a wówczas przerywano działania wojenne aż do wiosny). Przeszedł więc Wyżynę Anatolijską i u źródeł Hyllosu (na wschód od Sardes) napotkał konnicę Krezusa gotową do walki. Ponieważ Lidyjczycy mieli świetne konie i doświadczenie w walkach z piechotą, postanowił użyć przeciwko nim podstępu, a mianowicie ustawił przed szeregiem swych żołnierzy wielbłądy - ściągnięte ze Wschodu, których to przeraźliwy odór wystraszył konie, a te zaczęły zrzucać jeźdźców ze swych grzbietów i uciekały w popłochu. Mimo to Lidyjczycy nie zamierzali się poddawać i bitwa trwała nadal, ale szybko dała o sobie znać przewaga liczebna Persów i Lidyjczycy musieli wycofać się do Sardes. Cyrus znów ogłosił się zwycięzcą i obległ teraz samo miasto, w którym król Krezus słał naglące wieści do swych sojuszników, błagając ich o szybkie przybycie. Nie zdążył jednak uzyskać odpowiedzi, bo po dwunastotygodniowym oblężeniu i wdarciu się Persów na mury sardyjskiego Akropolu (który ponoć był nie do zdobycia), miasto musiało skapitulować (grudzień 547 r. p.n.e.). W ten oto sposób państwo lidyjskie przestało istnieć, a skarby króla Krezusa (od którego to właśnie imienia wziął się synonim bogacza) trafiły do Cyrusa i zostały wywiezione do Suzy, zaś sam władca Lidii popełnił samobójstwo, każąc podpalić stos na którym siedział na tronie (potem zaczęły pojawiać się najróżniejsze historie mówiące o tym, że Krezus jednak ocalał i że Cyrus zlitował się nad nim, a Apollo zesłał deszcz, który ugasił płonący stos - ale były one spowodowane kwestiami religijnymi i oddaniem dynastii Mermnadów - z której to wywodził się Krezus - w opiekę Apollinowi Delfickiemu. Bóg przecież nie mógł pozwolić, aby tak hojny darczyńca Świątyni, zginął w tak straszny sposób 🙄).

I teraz właśnie, już po upadku Lidii, Persowie po raz pierwszy zetknęli się w zachodnich rubieżach tego kraju z Grekami. Ta pierwsza relacja, która zaowocowała w kolejnych dziesięcioleciach wielką trwogą przed perską inwazją i ostatecznie spaleniem Pałacu w Persepolis z rozkazu pijanego Aleksandra (którego ponoć namówiła do tego czynu hetera - Thais, aby pomścić spalenie Aten przez persów 150 lat wcześniej) w maju 330 r. p.n.e. Mimo to, pierwszy kontakt Greków i Persów wcale nie zapowiadał przyszłych krwawych walk o utrzymanie greckiej niezależności i był nawet dość... przyjazny.


CDN.

NIEWOLNICY DO ZADAŃ SPECJALNYCH - Cz. I

CZYLI JAKIE BYŁY NAJWIĘKSZE
OŚRODKI HANDLU NIEWOLNIKAMI W
STAROŻYTNOŚCI I W ŚREDNIOWIECZU,
ORAZ SKĄD I Z JAKICH 
WARSTW SPOŁECZNYCH NAJCZĘŚCIEJ
POCHODZILI KANDYDACI 
NA NIEWOLNIKÓW




Niewolnictwo jest prawie tak stare, jak stare są dzieje człowieka na tej Ziemi, a jednocześnie należy do swoistej trójcy najstarszych, znanych nam zajęć ludzkich w dziejach człowieka. Owszem, niewolnictwo sytuuje się dopiero na trzecim miejscu, po szamanizmie (kapłanach i kapłankach, skupiających pierwsze społeczności ludzkie), oraz po prostytucji (niesłusznie nazywanej "najstarszym zawodem świata" - najstarszym jest szamanizm - czyli pierwotne kulty religijne), ale stanowi nieodłączny element społecznego życia człowieka (inna sprawa czy tego typu rozwój społeczny jest moralny i właściwy?). Zauważmy że niewolnictwo (podobnie zresztą jak i dwa wcześniejsze elementy scalające społeczeństwa - szamanizm (czyli wiara) i prostytucja (czyli możliwość swobodnego rozładowania energii), nie zniknęło po dziś dzień - i nie zniknie nigdy śmiem twierdzić. Póki żyje człowiek, póty zawsze będzie potrzebował odniesień do wyższego bytu, a ponieważ często nie potrafi tego uczynić samemu, woli scedować tę sztukę na "bożych wybrańców" czyli kapłanów. Tak samo jest z prostytucją, im bardziej społeczeństwo jest purytańskie, tym większe dewiacje występują w sytuacji, gdy dana bańka zaczyna pękać. Tak więc wiara i seks są nieodłącznym elementem życia człowieka na tym świecie. Element trzeci, czyli właśnie niewolnictwo także je goni, bowiem należy się zastanowić czy możliwe jest osiągnięcie wyższej formy cywilizacyjnej przez dany lud, jeśli nie dysponuje on odpowiednią siłą roboczą, która (mówiąc kolokwialnie) sprząta szczyny i podciera tyłki tym wszystkim filozofom, kapłanom i w ogólnie jakkolwiek rozumianej elicie społecznej. 

Spójrzmy bowiem na problem z tej perspektywy. Otóż Francja czasów "Króla Słońce" Ludwika XIV jest powszechnie uważana za przykład dobrego smaku, stylu i nowych trendów w modzie oraz w społecznych obyczajach. I tak samo było w tamtych czasach, inne kraje (szczególnie te, graniczące z Francją), implementowały do siebie to wszystko, co wychodziło z wersalskiego dworu, cały ten szyk i elegancję. Ale zastanówmy się, jaką elegancję? Czy za przykład elegancji francuskiej należy przyjąć oddawanie moczu lub pozostawianie kału na środku wersalskich korytarzy? Czy czynienie tego samego do kominków też jest przykładem elegancji i dobrego stylu? A tak właśnie było, w Wersalu, który był szczytem ówczesnej klasy i potęgi... nie było nawet jednej toalety, więc wszyscy zamieszkujący pałac szlachcice i magnaci (króla nie wyłączając) po prostu robili pod siebie, sikając po ścianach tego pałacu i zostawiali na korytarzach swoje śmierdzące odchody. Ktoś zatem musiał to posprzątać, bo inaczej nikt by tam długo nie wytrzymał. Oczywiście nie czynili tego niewolnicy a służba pałacowa, jednak ich zajęcia też nie należały do przyjemnych (codzienne babranie się w brudzie, kale i szczynach musiało co najmniej powodować wymioty - które też przecież należało posprzątać). Czyli innymi słowy - ktoś musi sprzątać kupy, aby ktoś inny mógł się pławić w luksusach i jeśli ten proces zostanie zahamowany (np. przez bunt lub strajk pracowników) to wówczas już zaczyna się poważny problem. Dziś szczególnie młodzi ludzie (głównie ci z Europy Zachodniej) w ogólnie brzydzą się pracą fizyczną, uważając ją za coś upokarzającego i niegodnego, a to znaczy że... już mamy problem.

Dziś Europa zamierza rozwiązywać tego typu problemy, ściągając do siebie tłumy imigrantów, którzy mają pracować w tych wszystkich "niegodnych" zawodach (niekoniecznie nisko płatnych, co jest bardzo ważne), których już nie chcą wykonywać tzw.: "rdzenni" Niemcy, Francuzi, Anglicy, Włosi czy Hiszpanie. Innymi słowy rządy tych państw, przy społecznym poparciu milionów lokalnych nierobów, leczą raka, wszczepiając do organizmu pałeczki koli - super, taka metoda leczenia z pewnością podniesie chorego na nogi, prawda? Zauważmy bowiem (ja w tej chwili całkowicie pomijam obecną sytuację, związaną z napływem muzułmańskich nachodźców do Europy, którzy nie przyjeżdżają tu pracować, tylko gwałcić kobiety, wydawać otrzymane przez państwa do których przybywają pieniądze i walić głową w podłogę w każdy piątek podczas muzułmańskich modłów. Poza tym ostrzą noże i szykują broń i gdy już poczują się wystarczająco silni, rozpocznie się w Europie Zachodniej krwawa rzeź. Nie o tym jednak piszę, a o realnych imigrantach ekonomicznych, którzy przyjeżdżają do Europy, aby poprawić swój byt i utrzymać tutaj rodzinę swoją pracą), że tego typu polityka jest... idiotyzmem! Spójrzmy bowiem, ci sami, ciężko pracujący ludzie, przybyli tutaj z innych krajów. Oni z czasem (a z całą pewnością już ich dzieci) zaczną się buntować. Będą żądali coraz większych stawek, a w końcu i im samym (a z pewnością ich dzieciom) tego typu praca całkowicie zbrzydnie. I co wtedy zrobi rząd, gdy oni odmówią pracy i też będą chcieli żyć jak inne nieroby z Europy Zachodniej? Sprowadzi sobie kolejnych migrantów ekonomicznych? Ludzie, przecież to jest polityka prowadzona przez idiotów i wymierzona głównie w zwykłych ludzi, którzy staną się ofiarami tej polityki. 

Ale problemem w tym momencie są Europejczycy, którym po prostu nie chce się pracować na własne utrzymanie w zawodach powszechnie przez nich uważanych za hańbiące i upokarzające (a duża część z nich jest naprawdę dobrze płatna, lecz im nie tyle chodzi o pieniądze, tylko o coś, co można by nazwać "samorealizacją"). Tym ludziom w ich marksistowskich szkołach wmawia się, że praca fizyczna jest czymś niegodnym człowieka, czymś upokarzającym, a oni sami powinni się "samorealizować". Poprzez te słowa można by zrozumieć prace łatwe i przyjemne, lekkie i miłe, takie jak np. uczestnictwo w różnego typu NGO-sach, lub przedsięwzięciach umożliwiających publiczną kradzież pieniędzy, wypracowanych przez ludzi, którzy realnie swoją pracą tworzą jakieś dobro. I ci wszyscy ludzie, ci wszyscy studenci po marksistowskich uczelniach, oni są przekonani że oni robią coś dobrego i pożytecznego dla innych ludzi. Tylko powiedzcie mi proszę, czy jako przedsiębiorcy zatrudnilibyście u siebie i płacilibyście pieniądze osobie, która jedyne co potrafi, to rozprawiać o kształcie tolerancji represywnej i wykrzykującego na wiecach "faszyści lub rasiści". Czy wolelibyście jednak człowieka który potrafi np. zbudować stół, skonstruować silnik, czy chociażby ugotować dobry obiad. To są właśnie przydatne zajęcia, które tworzą społeczne dobro. Ludzie po skończeniu uniwersytetów w zasadzie są zupełnie bezwartościowym zbiorowiskiem niepotrafiących samodzielnie tworzyć żadnego dobra prekariatem, które jednak musi jeść, pić, chce się dobrze ubrać, jeździć fajnymi samochodami, używać tabletów, smartfonów etc. etc. 

Tylko jak oni mają te dobra zdobyć, skoro sami nic nie potrafią dać w zamian ze swojej pracy (oczywiście to nie jest ich wina że niczego nie potrafią, to jest wina tych wszystkich marksistowskich nauczycieli, wykładowców uniwersyteckich i coach'ów od samorealizacji, którzy zapełniają im głowę bezwartościowymi dla społeczeństwa bzdurami, czyniąc z nich realnych Elojów, niezdolnych do przetrwania we współczesnym świecie, chyba że podczepią się pod jakiś kurek z pieniędzmi, ale to dotyczy zaledwie niewielkiej garstki z tych ludzi). To jest myśl na zupełnie inny temat, więc pozwolę sobie ją teraz pominąć i przejść bezpośrednio do kwestii niewolnictwa. W każdym razie pozostawiam szanownych czytelników z tą myślą, czy opłaca się przyjmować wciąż nowych pracowników fizycznych z innych kultur i krajów aby podcierali nam tyłki, czy też lepiej radykalnie zmienić nauczanie, usunąć marksizm ze szkół i próbować uczyć młodzież przydatnych umiejętności, dzięki którym oni sami (podobnie jak wcześniej ich przodkowie) będą mogli utrzymać swoje rodziny i jednocześnie będą wytwarzali powszechnie potrzebne dobra. Tak też naświetlając nieco tę kwestię, pragnę zastanowić się, jaka była rola niewolników (starożytności i średniowiecza) w rozwoju wielu współczesnych kultur europejskich, oraz zaprezentować największe centra handlu niewolnikami w starożytnym i średniowiecznym świecie tzw.: białego człowieka (oczywiście można by było również przejść do tematu nieco innego i zaprezentować rodzaje i metody niewolenia białych Europejczyków przez czarnoskórych lub bliskowschodnich wyznawców Mahometa, bo że biali ludzie na przestrzeni wieków też byli niewoleni, to jest fakt bezsporny). Innymi słowy zadać sobie pytanie, czy taki Cyceron napisałby swoje dialogi lub mowy obrończe, gdyby jakiś niewolnik nie podał mu posiłku?



ANTYCZNA GRECJA 
I ŚWIAT HELLENISTYCZNY
(V wiek p.n.e. - II w. p.n.e.)
Cz. I




Od razu należałoby wyjaśnić dlaczego przyjąłem V wiek p.n.e. za cezurę, od której pragnę rozpocząć ten temat. Oczywiście (jak wyżej wspomniałem) niewolnictwo jest tak stare, jak początki ludzkiej cywilizacji na tej Ziemi, ale jednocześnie, biorąc pod uwagę skalę procederu niewolniczego, to należy stwierdzić że nabrał on w starożytności rozpędu właśnie z początkiem V wieku p.n.e. Niewolnicy istnieli w wielu krajach i kulturach starożytnego świata, ale właśnie świat grecki a potem rzymski podciągnął to na skalę masową (Rzymianie wręcz na skalę przemysłową). Nigdy wcześniej nie było tylu niewolników i nie wytworzyły się specjalistyczne rynki niewolnicze, jak właśnie w świecie greckim, który znacznie rozwinęli i rozbudowali (wręcz do niepojętych rozmiarów w skali ludzkich cywilizacji) Rzymianie. Świat średniowiecza starał się w pewnym momencie odnowić intratny handel niewolnikami, ale już nigdy skala tego procederu nie dorównała temu, do czego doszli starożytni Rzymianie. Zaś początki masowego wzrostu handlu niewolnikami datuje się właśnie na koniec VI i początek V wieku p.n.e. Przejdźmy więc teraz do konkretów:



CHIOS 
ROZWÓJ WYSPY I POCZĄTKI 
NIEWOLNICZEGO CENTRUM
(VII - VI wiek p.n.e. )
Cz. I





"JEŚLI TWA KARA NIE BĘDZIE PRZYKŁADEM 
CAŁEMU ŚWIATU NIE JESTEM KOBIETĄ!
CZY FRYG NIE LEPSZY...? O, MOJA TO WINA,
BO TRAKTOWAŁAM CIĘ NIBY CZŁOWIEKA!
LECZ RAZ ZBŁĄDZIŁAM, A TERAZ ZOBACZYSZ,
ŻE NIE TAK GŁUPIA BITYNNA, JAK MYŚLISZ!
ZWIĄŻŻE GO, DALEJ! NAJPIERW ZDEJM MU ŁACHY!
(...)
ZDEJM MÓWIĘ! MUSISZ WIEDZIEĆ, ŻEŚ NIEWOLNIK
I KOSZTOWAŁEŚ MNIE CAŁE TRZY MINY.
NIECH PRZEKLĘTY BĘDZIE TEN DZIEŃ, KTÓRY TU CIĘ SPROWADZIŁ!
PYRRIAS, POŻAŁUJESZ! WIDZĘ, ŻE ROBISZ WSZYSTKO, ZAMIAST WIĄZAĆ!
ŚCIŚNIJ MU ŁOKCIE, WIĘZY DOBRZE ŚCIĄGNIJ!
(...) 
PILNUJ BY NIE UCIEKŁ. 
TERAZ ZAPROWADŹ GO TAM, DO HERMONA,
I TYSIĄC KIJÓW NA GRZBIET 
KAŻ WYLICZYĆ TEMU ŁOTROWI,
NA BRZUCH DRUGI TYSIĄC"

FRAGMENT UTWORU "MINY" HERONDASA Z KOS, OPOWIADAJĄCY JAK TO BOGATA GRECKA DAMA O IMIENIU BITYNNA, KAŻE SWEGO NIEWOLNIKA 
(I JEDNOCZEŚNIE KOCHANKA) - DRECHONA ZA PEWNE PRZEWINIENIE
(III wiek p.n.e.)



Chios, podobnie zresztą jak i inne, sąsiednie wyspy (Samos i Lesbos) była jedną z najbogatszych wysp w świecie helleńskim. Co prawda nie dorównywała sławie Kos (gdzie mieścił się główny kult boga Asklepiosa i jego główna świątynia - Asklepiejon, która zawsze gromadziła tysiące pątników, przybyłych tutaj modlić się do boga o zdrowie i zostawiając mnóstwo złota oraz innych dóbr - zresztą lekarze z Kos, Knidos i Miletu byli uważani za najlepszych znawców swego fachu w greckim świecie), ale i tak była to wyspa dość bogata. Wyspa słynęła z doskonałego wina (i pod tym względem konkurowała z Lesbos oraz Samos), oraz wyśmienitych fig. Wyspa jak i miasto (o tej samej nazwie) które na niej dominowało, interesowało się głównie w rozwoju handlu i to handlu dalekomorskiego, zaś polityka i wojna były dla Chiosyjczyków kwestiami drugorzędnymi. Chcieli po prostu się bogacić i gotowi byli na wiele, aby ten stan rzeczy utrzymać. Nawiązano bardzo korzystne relacje handlowe z Egiptem, a gdy król Amazis (Ahmose II) poślubił Greczynkę z greckiej kolonii Cyreny na wybrzeżu Libii, Chios (wraz z Teos, Fokają, Klazomenaj, Rodos, Knidos, Halikarnasem, Faselis i Mityleną) zrzuciły się na odbudowę świątyni w Delfach w Egipcie (lata 60-te VI wieku p.n.e.). Chios szczególnie dominował w handlu egipskim w porównaniu z innymi greckimi wyspami, gdyż Egipcjanom szczególnie smakowało wino pochodzące z tej wyspy (a trzeba pamiętać że Egipcjanie głównie pijali wina. Woda z Nilu zaś często bywała śmiertelnym niebezpieczeństwem, przez żyjące w niej drobnoustroje które powodowały liczne choroby, a co za tym idzie zgony. W historii Egiptu zatrucie wodą z Nilu było bardzo częste w różnych okresach, dlatego ci, których było na to stać, pijali wino, które dzięki fermentacji zabijało jajeczka muszek i innych drobnoustrojów powodujących choroby. Dlatego też wino dawano również małym dzieciom). Innym kierunkiem rozwoju handlu wyspy Chios, był kierunek wschodni - małoazjatycki. Co prawda greckie wyspy coraz bardziej uzależniały się politycznie od Królestwa Lidii (leżącego na małoazjatyckim kontynencie), to jednak ta zależność była w dużej mierze symboliczna i w żadnym razie nie kolidowała z dalszym rozwojem handlu. 




W ogóle okres pomiędzy 610 a 550 r. p.n.e. należy uznać za szczególnie korzystny dla greckich wysp na Morzu Egejskim i greckich polis małoazjatyckich, w tym szczególnie dla Chios. Oczywiście w tym czasie jeszcze nie prowadzono na wyspie ożywionego handlu niewolnikami, stanie się tak dopiero z końcem VI wieku p.n.e., z chwilą gdy wyspa popadnie pod kontrolę perską, wówczas to otworzy się dla chiosyjskiego handlu nieograniczony rynek potężnej Persji i Medii, sięgający aż do granic Indii. Nic więc dziwnego że wyspa, która postawiła na rozwój handlu niewolnikami (nawet kosztem swego intratnego handlu winem), wzbogaciła się jeszcze bardziej pod perską dominacją (swoją drogą, gdy perscy wysłannicy zaczęli objeżdżać greckie polis Grecji kontynentalnej w 491 r. p.n.e. żądając jedynie symbolicznego poddaństwa w postaci "ziemi i wody", w zamian oferując nieograniczone możliwości handlu zbożem, niewolnikami, winem, owocami i innymi dobrami na całym terytorium swego imperium, była to niezwykle kusząca propozycja, tym bardziej że Persowie nigdy nie przymuszali do niczego swoich lenników, nie narzucali im ani religii, ani ustroju i jeśli ci dotrzymywali wierności i płacili daninę - mogli się do woli rządzić po swojemu i jednocześnie bogacić na ogromnym rynku perskiego Imperium. Do dziś historycy więc zachodzą w głowę, dlaczego pierwszym miastem, które odrzuciło tę niezwykle korzystną propozycję - były Ateny, które powiedziały "nie". W ich ślady szybko poszła Sparta {Lacedemon}, co zaowocowało wojnami grecko-perskimi, ostatecznie rozstrzygniętymi na korzyść Greków w bitwach pod Maratonem - 490 r. p.n.e., Salaminą - 480 r. p.n.e., Platejami i Mykelami w 479 r. p.n.e. oraz nad Eurymedonem - 469 r. p.n.e. Definitywny kres Imperium perskiemu położył król Macedonii - Aleksander Wielkim w latach 334-330 p.n.e.).




Chios, począwszy od ok. 610 r. p.n.e. bardzo mocno się wzbogaciła. To właśnie wtedy otwarły się przed wyspą nowe możliwości handlu egipskiego i małoazjatyckiego, dzięki czemu zakończył się czas ekonomicznego i politycznego upadku wyspy (trwający od mniej więcej 680 r. p.n.e.). W tym bowiem czasie towary z Chios (i innych wysp egejskich) nie potrafiły skutecznie konkurować z towarami z Cyklad i Krety i aż do 610 r. p.n.e. Chios była niewiele znaczącą grecką polis. Po 610 r. p.n.e. odnotowuje się niesamowity wzrost zamożności mieszkańców wyspy, Chios wręcz zaczęło dominować w handlu wschodnim i południowym (małoazjatyckim i egipskim) konkurując tutaj z Miletem. Z czasem Chiosyjczycy zaczęli skutecznie wypierać Miletyjczyków z handlu egipskiego, a w greckiej kolonii na egipskiej ziemi w Naukratis w zasadzie od początku VI wieku p.n.e. nie sposób odnaleźć innych towarów, niż te pochodzące z Chios. Można by to tłumaczyć tym, iż koncern z Chios, całkowicie podporządkował sobie handel z Grekami w Egipcie, a w szczególności w Naukratis. Zaczęto też handlować z greckimi polis ulokowanymi w basenie Morza Czarnego, oraz z Massalią w południowej Galii (dzisiejszą Marsylią). Jednak konflikt handlowy trwał. Milet opanował rynki Sybaris i Siris - najbogatszych greckich miast południowej Italii (Sybaryci wręcz słynęli w świecie greckim ze swej miłości do luksusu, ponoć zamontowano w mieście system kanalizacji, który umożliwiał bogaczom pobierać zimną i gorącą kąpiel. Sybaris zostało zdobyte i zniszczone przez swego konkurenta - Kroton w 510 r. p.n.e. a ludność zamieniona w niewolników. Swoją drogą, takie przypadki zdarzały się nawet dość często, gdy dawni panowie i właściciele niewolników, sami kończyli jako niewolnicy, czego dowodem niech będzie przykład pewnego bogatego Ateńczyka - Nikostratosa, który w 365 r. p.n.e. udał się w pościg za swymi zbiegłymi trzema niewolnikami i skończył jako niewolnik, porwany przez korsarzy i sprzedany na targu w Eginie 🤭, co dobitnie dowodzi iż podróżowanie po świecie greckim wcale nie należało do bezpiecznych zajęć. Co prawda w czasach Peryklesa Ateńczycy zlikwidowali korsarstwo egejskie, ale potem, w czasie Wojny Peloponeskiej i w kolejnych dekadach skutecznie się ono odrodziło).

Inne greckie polis też czerpały zyski z intratnego handlu italskiego, galijskiego i hiszpańskiego. Niestety, po roku 535 p.n.e. rynek galijski i hiszpański praktycznie odpadł (po klęsce w bitwie morskiej pod Alalią Greków z Kartagińczykami i Etruskami), a rynek italski mocno się skurczył po roku 510 p.n.e. i spaleniu Sybaris przez Kroton (wówczas to mieszkańcy Miletu przywdziali żałobę). Pozostawał więc rynek egipski i wschodni, ale tutaj także zaszły ogromne zmiany, które doprowadziły do politycznego uzależnienia się Chios (i innych wysp Morza Egejskiego) od Persji, a jednocześnie stworzyły ogromny potencjał nieskrępowanego handlu niewolnikami, których teraz można było ściągać z całego ogromnego terytorium podbitych i uzależnionych od Persów ludów. 




CDN.

WŁADYSŁAW IV I PLANY WIELKIEJ WOJNY Z IMPERIUM OSMAŃSKIM - Cz. IV

CZYLI JAK TO KRÓL
RZECZYPOSPOLITEJ WŁADYSŁAW IV
PLANOWAŁ ODBUDOWAĆ DAWNE
CHRZEŚCIJAŃSKIE PAŃSTWO
W KONSTANTYNOPOLU





1645 r.
RZECZPOSPOLITA
Cz. III





W 1643 r. król Władysław IV uzyskał na sejmie (zwołanym w dniach 1 lutego - 29 marca), częściową zgodę szlachty na przygotowanie kraju do (ewentualnego) tureckiego bądź tatarskiego najazdu. Skrypt sejmowy pt.: "Bezpieczeństwo pospolite od podejrzanych sąsiad przyjaźni opatrując", dawał urzędnikom królewskim i królowi jako takiemu w chwili najazdu turecko-tatarskiego, prerogatywy co do pewnych samodzielnych zarządzeń wojennych - był to więc pewien ukłon szlachty w stosunku do królewskich planów wojny z Imperium Osmańskim. Nie oznacza to jednak, że szlachta zmieniła swoje stanowisko w tej kwestii, wręcz przeciwnie, jednocześnie z uchwaleniem owego skryptu miano nadzieję że do wojny jednak nie dojdzie ("Lubośmy za łaską Bożą ze wszech stron z sąsiady naszymi pokoju doświadczali i statecznej przyjaźni"). Król zaś, mając w ręku rezolucję sejmową, postanowił działać konsekwentnie w kierunku wywołania wojny - najpierw z Tatarami, a następnie z całym Imperium Osmańskim. Jeszcze w 1641 r. gdy na Sejm przybył poseł tatarski, domagając się "upominków" w zamian za rezygnację z łupieżczych najazdów na południowo-wschodnie ziemie Rzeczypospolitej, został on odesłany do Solca i tam uwięziony, zaś gdy w 1644 r. ruszyła wielka tatarska wyprawa (20 000 Ordy) pod wodzą Tuhaj-beja, została ona rozbita przez hetmana wielkiego koronnego - Stanisława Koniecpolskiego w bitwie pod Ochmatowem (30 stycznia). Ponieważ jednak nie chciano prowokować wojny, wysłano posła do Konstantynopola (Bieganowskiego), który miał zapewnić, że wojny z Osmanami nie będzie i uzyskał tam od sułtana potwierdzenie przyjaźni. Ani Turcja ani Rzeczpospolita nie chciała wojny, a sułtan Ibrahim I był gotów utrzymać pokój, nawet kosztem swego wasala - Chanatu Krymskiego. Jedynym konsekwentnym zwolennikiem wojny był w tym czasie król Władysław IV, który już widział siebie w glorii zdobywcy Konstantynopola i wybawcy całego chrześcijaństwa.

Trzeba tutaj od razu dodać, że Władysław IV był człowiekiem wielkich ambicji, często przerastających jego własne możliwości. Był królem Polski i wielkim księciem Litwy, suwerenem domu brandenburskiego w Prusach Książęcych, panował nad ogromnymi terenami w Europie Środkowo-Wschodniej (podchodzącymi pod samą Moskwę). Był też tytularnym carem Rosji (w latach 1610-1613), oraz (także tytularnym) królem Szwecji, a teraz zamyślał o sławie wojennej pogromcy Osmanów i wyparciu islamu z Bałkanów, oraz miał nadzieję na zdobycie korony cesarza rzymskiego. Gdyby udało mu się zrealizować te plany, stałby się najpotężniejszym władcą na świecie, kontrolując tereny od Azji po Ren (łącznie z takimi stolicami jak Konstantynopol, Wiedeń, Sztokholm, Moskwa, Warszawa i Kraków). Ale jego ambicje często zderzały się z twardą rzeczywistością - tron rosyjski i szwedzki został realnie utracony, na koronę cesarską raczej nie można było liczyć, zaś plany wojny tureckiej torpedowała polska szlachta, niechętna wojnie z Osmanami. Nic więc dziwnego że król musiał się cieszyć z małych sukcesów (jak choćby owa sejmowa dyrektywa roku 1643), gdyż na te duże rzadko mógł liczyć. Zwycięstwo pod Ochmatowem co prawda przez krótki czas napełniło szlachtę bojowo, ale o wojnie wciąż nie mogło być mowy.




Król przebywał wówczas (od 21 listopada 1643 r.) w Wilnie, gdzie polował i oddawał się najróżniejszym innym przyjemnościom, pewny swego i swych planów. Natomiast towarzysząca mu królowa Cecylia Renata bardzo źle się tam czuła. Była ponownie w ciąży, którą jednak bardzo źle znosiła, obawiała się też że wkrótce umrze. 24 marca 1644 r. królowa powiła martwe dziecko - dziewczynkę, która ponoć była zniekształcona (królewski medyk zanotował: "Główka spłaszczona... na karku dziecka widniał guz wielkości kurzego jaja"). Ale nie był to koniec kłopotów, bowiem stan zdrowia królowej pogarszał się z godziny na godzinę i jeszcze tego samego dnia zakończyła ona życie (w trzy godziny po narodzeniu dziecka). Król był zdruzgotany, choć wcześniej raczej rzadko wyznawał jej swe uczucia, to teraz dopiero, gdy jej zabrakło, uświadomił sobie jak bardzo ją kochał. Z tego związku pozostał mu tylko syn - książę Zygmunt Kazimierz, który był ulubieńcem całego dworu. Chłopiec rozwijał się wspaniale, do tego był skory do nauki (w wieku pięciu lat mówił płynnie zarówno po polsku jak i niemiecku oraz robił duże postępy w łacinie). Król postanowił zapewnić mu wspaniałą przyszłość (np. tron zjednoczonych Węgier plus dziedzictwo korony Rzeczypospolitej), ale aby to osiągnąć musiał teraz wywołać wojnę z Imperium Osmańskim i zdobyć Konstantynopol. Po śmierci królowej Cecylii Renaty już całkowicie poświęcił się temu planowi. Na początek należało zlikwidować Chanat Tatarski na Krymie, który będąc państwem wybitnie rozbójniczym (Tatarzy żyli w ogromnej większości z łupów zdobywanych podczas corocznych najazdów na pograniczne tereny i brania w jasyr zamieszkującej je ludności - czyli zachowywali się jak piraci, tylko że lądowi), musiał zostać rozbity, aby skutecznie zabezpieczyć południowo-wschodnie kresy Rzeczypospolitej.

Sytuacja międzynarodowa sprzyjała wojnie, gdyż już od końca 1644 r. zaczął się ewidentnie rysować konflikt turecko-wenecki, o czym na dworze polskim doskonale wiedziano. Gdyby wybuchła wojna z Wenecją, Turcja mogłaby zostać wzięta w dwa ognie, po polskim uderzeniu z północy na Chanat, Mołdawię, Siedmiogród i ziemie leżące za Dunajem. Król (poprzez kardynałów Maltei i Montalto) przekonał nowego papieża - Innocentego X do udzielenia finansowego wsparcia krucjacie antytureckiej w wysokości 500 tys. talarów. Poprzez weneckiego posła w Wiedniu - Giustinianiego, skontaktowano się z dożą Wenecji - Francesco Erizzo, który miał wysłać swego posła do Warszawy, celem podpisania wspólnego sojuszu. Te wszystkie przygotowania (choć starano się trzymać je w tajemnicy), zapewne nie uszły uwadze Turków, gdyż chan tatarski Islam III Girej otrzymał od sułtana Ibrahima I pozwolenie na wtargnięcie do Polski. Nim jednak do tego ataku doszło, hetman Koniecpolski napisał list do wielkiego wezyra Mehmeda Paszy, w którym groził, że jeśli Tatarzy nie zostaną powstrzymani, Kozacy dostaną rozkaz do "wycieczki" na Morze Czarne, na Bakczysaraj, a nawet na sam Konstantynopol. Zapewne owe pogróżki zostały potraktowane poważnie, bowiem do tatarskiego ataku nie dojdzie przez następne kilka kolejnych lat (król zresztą uważał, ze Kozacy powinni podejmować takie wyprawy na osmańskie ziemie na Morzu Czarnym co kilka lat, aby "nie wyjść z wprawy"). Nim jednak dojdzie do podpisania sojuszu polsko-weneckiego, nim hetman Koniecpolski opracuje plany likwidacji Chanatu Krymskiego i inwazji na Bałkany (w tym celu wyśle swego inżyniera do zbadania brzegów Morza Czarnego), nim wreszcie przeniesiemy się na dwór osmański, aby zobaczyć co się wówczas i tam działo (oraz do stolicy chanów krymskich - Bakczysaraju), należy powrócić do króla Władysława, gdyż w tymże 1645 r. po raz drugi wejdzie on w związek małżeński. Tym razem wybranką (raczej bardziej panów szlachty niż jego samego) będzie francuska księżniczka Mantui (spokrewniona z Burbonami) Maria Ludwika Gonzaga de Nevers. Opowiedzmy trochę o niej samej.




W 1645 r. gdy do Paryża zjechało niezwykle strojne polskie poselstwo (co na Francuzach zrobiło piorunujące wrażenie, podobnie jak w 1573 r.), by prosić króla Francji - Ludwika XIII o rękę Marii Ludwiki, a nie była ona wówczas już młodą osobą. Liczyła wówczas prawie 34 lata (co na ówczesne normy kwalifikowało ją jako kobietę sędziwą) i wiele też miała "za uszami". Urodziła się w sierpniu 1611 r. w książęcej rodzinie Gonzagów (jej ojcem był Karol I Gonzaga, książę Nevers i Rethel, zaś matką księżna Maine - Katarzyna de Guise). Matka Marii Ludwiki była skoligacona z Burbonami, zaś ojciec był dalekim potomkiem bizantyjskiej dynastii Paleologów i przez to uważał się za kontynuatora dziedzictwa Bizancjum (snuł nawet plany zdobycia Konstantynopola i ponownego reaktywowania Cesarstwa Bizantyjskiego). Ojciec bardziej zajmował się polityką i utrzymaniem (oraz rozszerzeniem swego księstwa), niż dziećmi (Maria Ludwika miała jeszcze pięcioro rodzeństwa - trzech braci i dwie siostry), a matka zmarła, gdy miała siedem lat. Opiekę nad młodą księżniczką przejęła więc księżna de Longueville i zabrała ją do Paryża. Tam żyła i dorastała jak przystało na damę jej pochodzenia, a ponieważ odznaczała się też urodą, nie brakowało zalotników, którzy prosili o jej rękę. Jednym z nich był prawdziwy adonis, niezwykle przystojny młody książę Gaston, który w tymże 1626 r. został księciem Orleanu. Gaston, był młodszym bratem króla Francji - Ludwika XIII i następcą tronu, w przypadku jego bezpotomnej śmierci (na co się długo zanosiło, bo król miał alergię co do swojej żony - Anny Austriaczki, ale namówiony pewnego razu (ponoć przez) kardynała Richelieu, spędził z nią noc, co zaowocowało ciążą, która dała Francji (w 1638 r.) następcę w osobie Ludwika XIV - Króla Słońce).

Gaston był niezwykle przystojnym młodzieńcem i jednocześnie przeciwieństwem swego niezbyt urodziwego, królewskiego brata. Najprawdopodobniej Gaston był też pierwszym kochankiem młodej Marii Ludwiki (w każdym razie zakochał się w niej po uszy i chciał się żenić wbrew bratu i matce, którzy nie godzili się na ten związek). Gaston (ze względu na swoje pochodzenie jak i urodę) będący doskonałą partią dla wielu księżniczek królestwa, wybrał sobie właśnie ją, córkę księcia Nevers i Mantui (Karol I został nim w 1627 r.). Młodzi początkowo spotykali się w salonie madame de Rambouillet, ale gdy dowiedziała się o tym królowa-matka Maria Medycejska, zabroniła synowi jakichkolwiek kontaktów z Marią Ludwiką, bowiem nie lubiła jej, podobnie jak i jej ojca (który chełpił się swym pochodzeniem i twierdził, iż: "Gonzagowie byli książętami wcześniej, niż Medyceusze otrzymali szlachectwo", co tylko wprawiało królową-matkę w jeszcze większą niechęć co do rodu Gonzagów). Do matki dołączył również Ludwik XIII, choć ta kwestia raczej go nie interesowała, to jednak konkurował z bratem od dziecka i mimo że (jako starszemu) to jemu przypadł tron Francji, Ludwik uważał się jednak za pokrzywdzonego. Brat bowiem miał od dziecka lepiej, był nie tylko przystojniejszy (i tym samym łatwiej zyskiwał względy dam), ale również bardziej pojętny, bardziej wytworny, nawet jego psy okazywały się lepsze podczas polowań od psów króla. Nic więc dziwnego że nie godził się na prośbę brata i jego małżeństwo z Marią Ludwiką Gonzagą.

Gaston jednak (aby dokuczyć bratu - ten bowiem był znów zazdrosny o koronę i uważał że to właśnie on powinien zostać królem), postanowił wziąć ślub w tajemnicy. Plan był (prawie) doskonały, a przygotowania do ślubu (choć utajnione) trwały pełną parą. Jednak młody książę nie docenił swej matki - Marii Medycejskiej i jej przebiegłości. Świadoma bowiem zażyłości syna z córką księcia de Nevers, nakazała śledzić każdy ruch Gastona i Marii Ludwiki, stąd wiedziała o tajnym ślubie, nim w ogóle do niego doszło. Królowa-matka uderzyła z całą siłą. Najpierw kazała aresztować i zakuć w kajdany zarówno Marię Ludwikę, jak i sprawującą nad nią opiekę księżną de Longueville i wywlec je z posiadłości, niczym zwykłe dziewki (kobiety był dosłownie ciągnięte za końmi do zamku w Vincennes). Już sama podróż była męczarnią, ale prawdziwy strach ogarnął kobiety, gdy wtrącono je do osobnych, ciemnych lochów. Obie kobiety siedziały tam do czasu, aż Gaston nie urządził matce karczemnej awantury, dowiedziawszy się o aresztowaniu ukochanej i nie wymógł uwolnienia jej i księżnej de Longueville (choć ceną za ich wolność była przysięga, którą musiał złożyć na swój honor, iż nigdy nie poślubi Marii Ludwiki). Dotrzymał słowa, nie spotkał się już ze swą ukochaną, potajemnie opuścił Paryż i udał się do Orleanu. Zrozpaczona Maria Ludwika (nie chcąc narażać się królowej Marii Medycejskiej) również opuściła Paryż i wyjechała do swego księstwa - Nevers. Tam, w jej zamku nad Loarą w 1634 r. odwiedził ją polski poseł Jan Zawadzki, wysłannik króla Władysława IV, który przyjechał z propozycją małżeństwa (ponoć jej kandydaturę na żonę dla polskiego monarchy podsunął Zawadzkiemu kardynał Richelieu, pragnąć pozbyć się z Francji uciążliwej księżniczki). W każdym razie plany matrymonialne nie zostały wówczas zrealizowane, bowiem ostatecznie król Władysław poślubił córkę cesarza rzymskiego - Ferdynanda II Habsburga - Cecylię Renatę (wrzesień 1637 r.), która jednak zmarła w marcu 1644 r. Teraz nic już nie stało na przeszkodzie, aby doszło do tego małżeństwa. 


KRÓLOWA LUDWIKA MARIA GONZAGA de NEVERS



Jednak czas, jaki minął pomiędzy 1634 a 1645 rokiem był dość długi i księżniczka de Nevers nie była już tą samą osobą, co wcześniej. Była nie tylko panią księstwa Nevers, ale także regentką Mantui (w imieniu swego bratanka - piętnastoletniego Karola III Gonzagi), w której to zarządzaniu pomagał jej monsieur de Langerom, który nie tylko był zarządcą jej dóbr, ale także kochankiem. Zresztą nie był jedynym, gdyż Maria Ludwika rzadko przebywała w Mantui (powierzając jej zarząd właśnie panu de Langerom), a częściej ponownie w Paryżu, gdzie prowadziła salon dla tamtejszej arystokracji. Jej uroda przyciągała zalotników, ale nie do małżeństwa, gdyż postrzegano panią de Nevers jako skandalistkę, nie nadającą się na żonę (lecz na kochankę już jak najbardziej). Malarze opiewali jej urodę, przedstawiając ją jako rzymską boginię Prozerpinę, personifikację Nocy, Dnia, Czterech Pór Roku oraz Dwunastu Miesięcy (sztychy gdańskiego artysty Jeremiasza Falcka, wykonane w latach 1639-1646), lecz ona wciąż nie mogła znaleźć sobie męża. Skończyła trzydziesty rok życia i wciąż była niezamężna, co musiało budzić u niej frustrację. Wreszcie, gdy oświadczył jej się młody (osiemnastoletni) koniuszy królewski - Henryk Coiffier de Ruze, markiz de Cinq-Mars, postanowiła niezwłocznie przyjąć jego oświadczyny. Postawiła mu jednak warunki, po których spełnieniu zostanie jego żoną. Mianowicie, musiał uzyskać od króla dla siebie tytuł księcia i marszałka królestwa - na co oczywiście zakochany młodzieniec szybko przystał. Ale okazało się, że realizacja owego przyrzeczenia nie będzie łatwa, jako że blokował ją sam kardynał Richelieu (mało tego, ponoć publicznie zbeształ Cinq-Marsa za jego związek z Marią Ludwiką). Ten, urażony do żywego, postanowił uknuć spisek, mający na celu usunięcie wszechwładnego kardynała, tylko nie przewidział że Richelieu wszędzie ma swoich informatorów. Spisek się wydał a Cinq-Mars położył głowę pod katowskim toporem i zakończył życie (notabene w ten spisek był także zaangażowany Gaston Orleański, któremu oczywiście włos z głowy nie spadł, ale jego zwolennicy zostali ścięci). 

Tak oto Maria Ludwika skazała na śmierć jedynego człowieka, który postanowił się z nią ożenić. Musiało ją to doprowadzić do nie lada depresji (ponoć bardzo przeżyła śmierć Cinq-Marsa i do końca życia trzymała pamiątki po nim). Historia tej nieszczęśliwej miłości była kanwą, napisanej w 1826 r. przez francuskiego poetę - Alfreda de Vigny, powieści pt.: "Cinq-Mars", który to opowiadał właśnie o spisku na życie kardynała Richelieu, nieszczęśliwej miłości księżniczki Marii do młodzieńca nazwiskiem Cinq-Mars, która staje się nieszczęśliwą, ponieważ do księżniczki przybywa poseł, z... dalekiego kraju, aby została żona tamtejszego, nieznanego jej władcy. Poseł ów jest przystrojony niezwykle bogato i ma zabrać księżniczkę do dalekiego kraju, gdzie zostanie żoną grubego i brzydkiego króla. Jedynym pocieszeniem dla niej jest fakt, iż zostanie żoną władcy potężnego państwa - choć oczywiście nie wymienionego z nazwy przez Alfreda de Vigny'ego). Ciekawe prawda? Dokładne, literackie (postacie mają częściowo zmienione imiona) odwzorowanie tego, co się wówczas działo, a mianowicie gdy w 1645 r. do Paryża przybyli posłowie z dalekiej Polski, którzy dla swego (już dość grubego i schorowanego) władcy, szukali nowej żony, po śmierci Cecylii Renaty, wybór kardynała Mazarina (następcy, zmarłego w grudniu 1642 r. kardynała Richelieu), padł właśnie na Marię Ludwikę. Księżna została przedstawiona posłom pod przewodnictwem wojewody poznańskiego - Krzysztofa Opalińskiego. Zarówno Mazarin, jak i poseł francuski w Rzeczpospolitej de Bregy-Flecelles, zachwalali jej urodę i gwarantowali iż w posagu wniesie ona 700 tys. talarów. Po obejrzeniu księżniczki de Nevers, sporządzona została taka oto relacja dla króla Władysława: "Była piękna i bardzo blada, choć było w niej dużo naturalnego wdzięku (...) oczy czarne i piękne, włosy tegoż koloru (...), ładne zęby, a inne szczegóły twarzy ani piękne, ani brzydkie". Transakcja małżeńska została zawarta 13 lipca 1645 r. i podpisana 26 września w Fontainebleau.




29 października bramą św. Antoniego w Paryżu, wjechał na czele niezwykłego polskiego poselstwa (o którym pisałem że zapierało dech w piersiach) Krzysztof Opaliński, który w imieniu Władysława IV, ofiarował Marii Ludwice krzyż brylantowy o wartości 100 tys. talarów. Ślub per procura, miał miejsce w paryskim Luwrze (a raczej w kaplicy pałacu w Luwrze) - 5 listopada 1645 r. Od tej chwili (aż do wyjazdu z Francji) Maria Ludwika będzie tytułowana królową i przez kilka tygodni, które jeszcze spędziła w Paryżu, do jej pałacu pielgrzymowały tłumy arystokratów z gratulacjami. Nagle przestała być skandalistką i jej pozycja znacznie wzrosła. W pałacu Nevers w Paryżu odwiedziła ją i złożyła gratulacje również (przebywająca na wygnaniu we Francji) królowa Anglii - Henrietta Maria Burbon, której mąż - król Karol I Stuart - toczył wówczas walki z siłami Parlamentu pod wodzą Oliwera Cromwella. Maria Ludwika wyjechała z Francji 27 listopada, wraz z wybranymi przez siebie dwórkami, które rekrutowały się z niezamożnych lub słabo zamożnych francuskich rodzin szlacheckich (w Polsce te panny zwano: "ładne pyszczki bez posagu"), które liczyły że w nowym kraju zdobędą bogatego męża i pozycję, jakiej nie miały w ojczyźnie (i wielu się to udało, a najsławniejszą była dwórka, która znalazła się w orszaku Marii Ludwiki jeszcze jako dziecko - Maria Kazimiera d'Arguien zwana potocznie Marysieńską - żona Jana III Sobieskiego, przyszłego króla Rzeczypospolitej i pogromcy Turków Osmańskich spod Chocimia (1673 r.) i Wiednia (1683 r.)). Nim jednak nowa królowa dotrze na polski dwór, przenieśmy się teraz do Konstantynopola i sprawdźmy co i tam się działo w owym czasie wojennego zapału króla Władysława IV.


CDN.
 

PLAYBOYE U WŁADZY - Cz. I

CZYLI JAK TO WŁADZA  DODAJE SEKSAPILU " W NASZYCH SZCZĘŚLIWYCH CZASACH NIE POTRZEBA WCALE SPRZEDAJNYCH DZIEWCZYN, SKORO SPOTYKA SIĘ TYL...