WYŚWIETLENIA

07 lipca 2025

KRÓLEWSKI ROMANS - Cz. I

CZYLI ZWIĄZEK KRÓLA WŁADYSŁAWA IV 

z JADWIGĄ ŁUSZKOWSKĄ





Kurz, tumany kurzu, posuwamy się naprzód w gęstym pyle który wlatuje wszędzie zapychając usta, nos i oczy. Od miesięcy już nie spadła tu nawet kropla deszczu. Do tego potworny skwar lejący się z nieba, a to już przecież wrzesień, pora jesiennych deszczów, lecz ponoć na tych terenach właśnie we wrześniu upał najbardziej daje ludziom we znaki. Mimo to nastrój w królewskim orszaku jest bardzo dobry, sam Najjaśniejszy Pan minę ma radosną i wygląda na szczęśliwego.

I trudno się temu dziwić, wszak jeszcze kilka miesięcy temu rozbito carskie pułki Michaiła Szeina pod Smoleńskiem, a sam moskiewski wódz musiał ukorzyć się przed Najjaśniejszym Panem, oddając mu swój miecz i prosząc o litość. Zdobyliśmy wspaniałe sztandary Moskwicynów, w tym sztandar św. Jerzego, patrona Rusi wprost z moskiewskiego Kremla. Dzięki temu zwycięstwu, utrwaliliśmy nasze władztwo na wschodzie i umocniliśmy znaczenie i prestiż Rzeczpospolitej, mocno nadszarpnięty w latach poprzednich. Jakże Pan nasz ma nie być zadowolony, gdy na południu hetman wielki koronny - Stanisław Koniecpolski, wprost wygniótł 25-tysięczną armię tatarską Mehmeda Abazego w bitwie pod Sasowym Rogiem, które to czambuły, spustoszywszy wpierw Podole i wziąwszy w jasyr ludność tej dzielnicy, spokojnie posuwały się ku granicom Chanatu Krymskiego. Koniecpolski uwolnił też wszystkich jeńców i odzyskał łupy skradzione przez Tatarzynów, jednocześnie dobrze przysłużył się królewskim planom wojny z Osmanami, do której Pan nasz już od jakiegoś czasu stara się doprowadzić. Dalibóg, nie ma chyba w Rzeczypospolitej człowieka bardziej do tej myśli "zapalonego", niźli Najjaśniejszy Pan. Jednak panowie koronni nie godzą się na konflikt zbrojny z sułtanem i starczy im to, co już zostało dokonane. Król nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, już bowiem posłani zostali gońcy z rozkazami dla atamana Iwana Sulimy, by: "trzymał w pogotowiu kozackie zagony, gdyż dzień, gdy pohulają sobie one na Krymie jest już bliski". Szpiedzy donoszą że sułtan Murad IV w Adrianopolu szykuje wielką armię inwazyjną, Najjaśniejszy Pan nakazał to rozgłosić po całej Rzeczpospolitej.




Teraz czekając odpowiedzi Sulimy i zbierając armię - która nie czekając osmańskiego najazdu, dokonałaby ataku wyprzedzającego - zajechaliśmy z królewskim orszakiem nareszcie do Lwowa. Jego Królewska Mość marzy o zajęciu nie tylko Mołdawii, Siedmiogrodu i Wołoszczyzny, planuje także wyzwolić Bułgarów i Serbów, oraz Greków, by wraz z nimi ruszyć na Konstantynopol i zdobyć go po prawie 200 latach tureckiej okupacji. Możni panowie krakowscy, mazowieccy, poznańscy i pomorscy, uważają że nie należy wplątywać Rzeczpospolitej w taką "awanturę" - no cóż z Gdańska czy Poznania ponoć dalej jest do Chocimia czy Siczy Zaporoskiej, niż do francuskich, angielskich i hiszpańskich portów morskich. Jednak nie to zaprząta teraz głową Najjaśniejszego Pana. Okazuje się bowiem że najnowsze raporty, składane przez szpiegów hetmana Koniecpolskiego, zdają się podzielać królewskie obawy. Do wojny może nie dojść nie tylko przez niechęć do niej wielkich polskich panów, lecz głównie przez rejteradę samego sułtana. Okazuje się bowiem, że gdy tylko Murad otrzymał wiadomość o koncentracji oddziałów w obozie pod Kamieńcem, zrezygnował z planów wojny z Rzeczpospolitą. Nie są to jeszcze potwierdzone informacje, lecz jeśli tak się stanie, wówczas niechybnie Mehmed Pasza otrzyma od sułtana jedwabny stryczek, za narażenie "Przywódcy Prawowiernych", na niepewną wojnę, podczas wciąż nie zakończonej wojny z Persją. Co ciekawe te plotki, które początkowo były mówione szeptem, teraz są coraz odważniej i głośniej powtarzane. Mówi się wręcz że los paszy Widynia, został już właściwie przesądzony i że sułtan pała do niego wielkim gniewem. Najjaśniejszy Pan nadal jednak odsuwa od siebie tę myśl.

Gdy zbliżaliśmy się do lwowskiego grodu i nim jeszcze na horyzoncie ukazały się wieże lwowskich kościołów, cerkwi i meczetów, Najjaśniejszy Pan zwrócił się do nas słowami: "Pamiętam mój ostatni wjazd do tego miasta, trzynaście lat temu. Wracałem wówczas zwycięski spod Chocimia, choć złożyła mnie choroba i niesiony byłem w lektyce, to pamiętam że wojsko które mnie wówczas towarzyszyło, w niczym nie przypominało dzisiejszych oddziałów, a przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy. To był raczej pochód żywych tropów - widm, niźli prawdziwego wojska. Pomyślałem wtedy że to śmierć kroczy przed nami w triumfalnym pochodzie". - "Tak Wasza Królewska Mość, pamiętam ten dzień" - rzekł jadący w najbliższym orszaku hetman polny koronny - Marcin Kazanowski. - "W samym szpitalu św. Łazarza zmarło wówczas ponad dwa tysiące ludzi. Pamiętam jak radość z odniesionego zwycięstwa chocimskiego, mieszała się w parze z lamentami chorych i umierających. Lecz pamiętam także Panie że wówczas, by cię choć pocieszyć zorganizowano w tym mieście przedstawienie teatralne - Scypion Emilianus Triumfator". - "Niech więc wspomnienie tych dobrych chwil, towarzyszy nam i teraz mości panowie" - odrzekł król.




Był 26 września 1634 r. Na tronie Rzeczpospolitej Obojga Narodów, połączonych nierozerwalną, bratnią Unią w roku 1569 - zasiadał już od dwóch lat Władysław IV, syn poprzedniego króla Zygmunta III Wazy i po kądzieli potomek sławetnej dynastii Jagiellonów. Od początku wstąpienia na tron, Władysław opracowywał ambitne plany działań wojennych, a to przeciw Moskwie, a to przeciw Turkom i Tatarom, a to wreszcie przeciw Szwecji, o odzyskanie ojcowizny (Zygmunt III był bowiem również królem Szwecji, lecz został pozbawiony szwedzkiego tronu przez tamtejsze stany dlatego, że nie chciał przejść na luteranizm, który od 1527 r. był religią panującą w Królestwie Szwecji). Snuł Władysław wielkie plany podbojów militarnych i reformy wewnętrznej coraz bardziej skostniałego aparatu państwowego, który z pięknej idei demokracji szlacheckiej, coraz bardziej zaczął się przeobrażać w dominację możnowładczych rodów, które to kupowały sobie głosy uboższych szlachciców, uzyskując dzięki temu wielki wpływ na politykę kraju i przeforsowując korzystne dla swej familii rozwiązania polityczne. Oczywiście wciąż byli to ludzie, którzy dla Ojczyzny gotowi byli poświęcić nawet dobro własnego rodu, lecz jakby ta idea zaczęła stopniowo, choć nieuchronnie gasnąć. Dziś młode pokolenie bardziej zapatrzone jest w rozwój swej własnej kariery i wpływów rodzinnych, niźli dobra ojczystego kraju, złożonego z kilku narodów. Król jednak zdawał się z nadzieją patrzeć w przyszłość i sądził że zdoła pokonać nie tylko zewnętrznych wrogów Rzeczypospolitej, lecz przede wszystkim wewnętrznych warchołów politycznych, którzy na sejmach głównych i sejmikach ziemskich czynili wszystko, by król nie obłożył ich nowymi podatkami na "durną" awanturę z sułtanem osmańskim.

Władysław IV wjeżdżał więc do Lwowa pełen nadziei o zdobycie przyszłych laurów wojennych, jednak los splótł jego przeznaczenie z zupełnie inną drogą, na którą król wstępował nieświadomie. Drogą wielkiej miłości która miała pojawić się właśnie w tym mieście, a w którą Władysław nigdy nie wierzył. I choć w otoczeniu Najjaśniejszego Pana zawsze było pełno wszelkiej urody niewiast, a król słynął ze swego miłosnego temperamentu, gdy przez jego alkowę przetaczały się przeróżne dziewki - od zwykłych praczek, po córy możnych magnackich i książęcych rodów. Słudzy królewscy prawie co noc, czekając pod jego drzwiami, słuchali jęków cielesnych rozkoszy. Zawsze jednak królowi (a wcześniej jeszcze księciu), chodziło tylko o zaspokojenie potrzeb fizycznych, bez zbytniego przywiązywania się do niewiast z którymi sypiał. Wszystko miało odmienić się we Lwowie.




Gdy tylko zbliżyliśmy się do bramy Halickiej, "wysypał się" z niej uroczysty orszak złożony z przedstawicieli rady miejskiej, kupców poszczególnych cechów (i narodowości), a także powitały nas nawet stacjonujące w mieście chorągwie kozackie. Czekali już na nas, bowiem nasz przyjazd został zapowiedziany odpowiednio wcześniej i wszyscy tu oczekiwali przyjazdu Najjaśniejszego Pana. Pewien urzędnik królewski, nazwiskiem zdaje się Bogatko, miał za zadanie przygotowanie kwater dla króla i gości z jego orszaku. Okazało się to nie lada problemem. Przede wszystkim Niski Zamek, przedstawiał widok bardziej żałosny niż dostojny. Od lat nie remontowany, popadał w coraz większą ruinę, do tego wyziewy z pobliskiej Pełtwi też nie należały do najprzyjemniejszych, jako że do rzeki tej (a konkretnie właśnie w pobliżu Zamku) Lwowianie systematycznie wylewali swe nieczystości. Nie można było też ulokować gości w Pałacu Arcybiskupim, ponieważ niedawno został on rozebrany. Jedyny wybór padał na centrum miasta wokół Rynku Głównego. Bogatko postanowił ulokować dostojnych gości w bogatych kamienicach Korniaków, Szembeków i Bernatowiczów, a ponieważ budynki te miały nie tylko piękny, lecz także dostojny kształt, całość wyglądała niezwykle majestatycznie.

Pierwsze piętra, bogato urządzone, przeznaczono na komnaty dla samego monarchy i jego braci - książąt Jana Kazimierza i Aleksandra Wazów. Miasto zaś przybrało świąteczny wystrój na powitanie Najjaśniejszego Pana. Jak się dowiedziałem przy okazji królewskiej wizyty, wreszcie usunięto słomę walającą się już od dłuższego czasu po Rynku Głównym, wcześniej bowiem rajcy nie mogli się uradzić by posprzątać ów plac. Odmalowano kamiennego lwa, strzegącego wejścia do miejskiego ratusza. To, co jednak było prawdziwą dumą miasta, to wzniesiona na okazję królewskiej wizyty brama triumfalna, przez którą miał przejechać król w asyście swych dworzan. Aby jednak wkomponować ją w miejski krajobraz, wybito pokaźną dziurę w murze fortecznym pobliskiego arsenału. Brama Triumfalna była dziełem mistrza Anzelma Świątkowicza, który na jej cokole umieścił sceny z zakończonej niedawno "wojny smoleńskiej" z Moskwą. Po bokach zaś wykuł (odpowiednio pozłacane i posrebrzane), herby wszystkich województw w kraju, ze szczególnym uwzględnieniem rodowego herbu Wazów (Snopka) i Białego Orła Rzeczypospolitej. Na fasadzie ratusza miejskiego zawieszono portret króla.




Z okolicznych kamienic wyglądali ludzie oczekujący przyjazdu królewskiego orszaku. Z jednego z takich domów wyglądała wraz z matką Anną, młodziutka Jadwiga Łuszkowska. Szczególnie Anna miała nadzieję nie tylko ujrzenia samego monarchy, lecz starała się także o uzyskanie audiencji u króla, po to, by prosić go o wzięcie w opiekę jej rodziny, bowiem po śmierci jej męża (a ojca Jadwigi), Jana Łuszkowskiego obie kobiety popadły w poważne kłopoty finansowe. Mąż Anny dorabiał na jarmarkach sprzedając sukna, wcześniej sprowadzane drogą morską do portu w Gdańsku. Sam też pracował jako flisak wiślany i z tej przyczyny często opuszczał Lwów, podróżując właśnie do Gdańska po odbiór sukna. Dzięki swej ciężkiej pracy udało mu się nawet odłożyć pokaźną kwotę pieniężną, co jednocześnie umożliwiło mu ubieganie się o krzesło rajcowskie w miejskim ratuszu i udało mu się wejść nawet do lwowskiego "kolegium czterdziestu mężów". Za odłożone pieniądze kupił część kamienicy Jakubuszowej w której mieszkał wraz z żoną i córką. Wówczas to przydarzyło się wielkie nieszczęście, podczas podróży z towarem w Jarosławiu doszło do wypadku który pokrzyżował dalszą karierę dobrze się zapowiadającego lwowskiego przedsiębiorcy. W Jarosławiu wybuchł pożar, który szybko strawił całe sukno zgromadzone przez Łuszkowskiego na rynku miejskim. To jednak nie był koniec kłopotów Łuszkowskiego.

Nie on sam bowiem zapłacił za ów towar, lecz do spółki z niejakim Brynnikiem, kupcem lwowskim. Gdy zaś dowiedział się on o utracie towaru, oskarżył Łuszkowskiego o kradzież i zażądał odszkodowania za poniesione szkody, gdy zaś jej nie otrzymał (Łuszkowski był bowiem bez grosza), wytoczył mu proces sądowy o kradzież materiałów. Jednocześnie wystawił mu bardzo złą opinię wśród kupców gdańskich. To nie był koniec kłopotów niedawnego lwowskiego rajcy, utracił on także swoje galary, którymi podróżował Wisłą do Gdańska. Spłonęły wszystkie w ciągu jednej nocy (zapewne celowo podpalone). Łuszkowski wraz z rodziną znaleźli się na skraju bankructwa i nędzy. Wówczas nadeszła pomoc (choć jedynie symboliczna) od samego króla Zygmunta III Wazy, który w 1627 r. wydał edykt nakazujący wszystkim wierzycielom roczną "ciszę" i wstrzymanie się przez rok z egzekucją długów. To pozwoliło jakoś przetrwać Łuszkowskim ciężki okres, lecz mimo wszystko odbiło się to na zdrowiu Jana Łuszkowskiego, który zmarł ze zgryzoty.

Śmierć jedynego żywiciela rodziny, spowodowała że obie kobiety - matka i córka, popadły w jeszcze większe finansowe tarapaty. Znaleźli się też ludzie, którzy starali się jeszcze bardziej pognębić wdowę. Dwaj ławnicy miejscy (prawdopodobnie na usługach Anny Szwarcowej, właścicielki drugiej połowy wspólnej kamienicy, którą zamierzała przejąć w całości), Stanisław Wilczek i Szymon Guga, wymusili od zrozpaczonej wdowy zeznanie jakoby swej sąsiadce była winna ogromną sumę 1110 złotych, jeszcze za długi swego męża, jak również 200 złotych za pokrycie kosztów pogrzebu (za które zapłaciła Szwarcowa). Jak wielkie były to sumy można się przekonać porównując ówczesne ceny - np.: koń z rzędem kosztował ok. 10 -15 złotych, zaś "przeciętna średnia pensja" nie przekraczała 5 - 10 złotych.

Nie był to jednak koniec kłopotów Anny i Jadwigi. Najgorszy z nich wszystkich okazał się jednak ksiądz Krzysztof Janecki, który ze złości że Jan Łuszkowski umarł nim zdążył oddać mu dług w wysokości bagatela - 1000 złotych, zażądał natychmiastowej spłaty długu od wdowy, gdy zaś ta nie miała z czego oddać, nakazał umieścić ją w 1631 r. w więzieniu i tak też się stało. Gdy Anna Łuszkowska została uwięziona, opiekę nad małoletnią Jadwigą objął dawny przyjaciel jej ojca, lwowski prawnik dr. Paweł Dominik Hepner, który rozpoczął też natychmiastowe starania o uwolnienie z aresztu Anny i uporządkowanie jej spraw finansowych. On to osobiście spotkał się z księdzem Janeckim i zapewne (choć nie wiadomo do końca jakimi argumentami), udało mu się przekonać go by wycofał swe oskarżenie wobec Anny, bowiem wkrótce potem kobieta opuściła więzienie. Nim jednak do tego doszło, Anna musiała przysiąc w obecności trzech kanoników - Jana Baranowskiego, Wojciecha Pełczyńskiego i Mateusza Kozłowskiego, że nie wyjedzie ze Lwowa, póki nie zwróci 1000 złotych długu winnego księdzu Janeckiemu. Hepnerowi udało się też przekonać księdza, by zezwolił ubogiej wdowie oddać ów dług w ratach. Zapewne gdyby Annie i Jadwidze nie przyszedł z pomocą Paweł Hepner, kobiety te skończyłyby bardzo źle.




Teraz, owego dnia gdyśmy wraz z królem Jegomością, wjeżdżali przez bramę główną lwowskiego grodu, ów Hepner był w orszaku witających nas mieszczan. Do bram miasta przybyliśmy już długo po południu, było zapewne około godziny czwartej. Gdy tylko przejechaliśmy bramę główną, zaraz też Najjaśniejszy Pan wysiadł z karocy (którą podróżował) i podszedł do burmistrza miasta - Macieja Hajdera, który trzymał w dłoniach chleb i sól - symbole powitania. Miłościwy Pan wysłuchał długiego powitania które wygłosił ów Hajder i przyjął ofiarowane mu na poduszce ze szkarłatnego adamaszku, powiązane ze sobą jedwabnymi sznurami, pozłacane klucze od miasta. Następnie król skierował się pod pięknie ozdobiony wizerunkami Orła Białego i herbu Wazów - ogromny baldachim i rozpoczęła się artyleryjska kanonada powitalna ze wszystkich dział umieszczonych na wałach, oraz zabiły dzwony we wszystkich lwowskich świątyniach, bez względu na wyznanie czy obrządek.

Jednocześnie zagrała orkiestra powitalna, grając (skomponowaną specjalnie z okazji królewskiej wizyty przez niejakiego Orła) kantatę pod tytułem: "Echo correspondens". Gdy orkiestra wreszcie zamilkła i wystrzały armatnie także ustały, głos zabrał Bartłomiej Zimorowicz, który napisał wiersz powitalny z okazji wizyty Najjaśniejszego Pana we lwowskim grodzie, zatytułowany "Vox Leonis". Następnie król skierował swe kroki do katedry lwowskiej, w której odśpiewano uroczyste "Te Deum". Potem król - wraz ze swym orszakiem i w otoczeniu miejskich nobilów - wziął udział w mszy świętej. Następnie na Rynku Głównym głos zabrał kanclerz wielki koronny - Jakub Zadzik, jeden z najlepszych oratorów ówczesnej Rzeczpospolitej, który podziękował władzom i mieszkańcom miasta za tak "gorące" powitanie Najjaśniejszego Pana. Jednak mimo wykwintnej przemowy Zadzika, wzrok prawie wszystkich Lwowian skierowany był nie na niego, lecz na samą "Dostojną Osobę", owego "Obrońcę Ojczyzny", Jego Królewską Wysokość - króla Władysława IV. Najjaśniejszy Pan był bowiem powszechnie umiłowanym władcą i kochali go wszyscy, niezależnie od stanu czy posiadanego majątku, szczególnie zaś biedacy, którzy nie mając pieniędzy na opłacenie prawników, musieli bronić się sami w sądach, a tam rzadko znajdowali sprawiedliwość. Król zaś był ostatnią instancją do której mogli się odwołać, a do tego był szczególnie przychylny właśnie ubogim i pokrzywdzonym przez los nieszczęśnikom. Powszechnie był znany nie tylko jako odważny, śmiały władca, lecz także jako sprawiedliwy, życzliwy i współczujący Pan.


WŁADYSŁAW IV




Na Rynku Głównym i w okolicznych oknach gromadziły się setki mieszkańców miasta, mając nadzieję choć zbliżyć się w pobliże Najjaśniejszego Pana, by móc jedynie ucałować jego dłoń. Dostać się tam jednak nie było łatwo, król był skrzętnie otoczony szpalerem żołnierskim i grupką dostojników miejskich, wśród których wchodził również dr. Paweł Dominik Hepner, stojący przy samym monarsze zaraz za nim pod baldachimem. Ludzie powiewali zewsząd flagami (głównie miejskimi i wojewódzkimi), zaś największą flagę przygotował cieśla, niejaki - Matys, który z balkonu usytuowanego przy Rynku, powiewał ogromną chorągwią z wizerunkiem Orła Białego. Z balkonu wyglądała wówczas również młodziutka Jadwiga Łuszkowska, która miała nadzieję że jej matce uda się uzyskać audiencję (dzięki ponownemu wsparciu samego Hepnera), u człowieka, który mógł odmienić ich los jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zapewne wówczas Jadwiga miała nadzieję że król przyjmie jej matkę na audiencji, choć nawet w najśmielszych snach nie przypuszczała że po spotkaniu z królem jej życie odmieni się tak bardzo.




CDN.

CESARZ UPROWADZONY! - Cz. I

CZYLI O TYM, 
JAK TO ANGLICY Z POLSKI 
NAPOLEONA PORYWALI





TO JEST OPOWIEŚĆ NIESAMOWITA, CIEKAWA, PASJONUJĄCA, A DO TEGO OKRYTA NIMBEM "HISTORII SZPIEGOWSKIEJ", I CO NAJWAŻNIEJSZE... PRAWIE NIEZNANA






Cała ta historia zaczęła się 20 października 1806 roku, choć sam plan uprowadzenia Cesarza Francuzów powstał o wiele wcześniej, a jego autorem był premier Wielkiej Brytanii Wiliam Pitt. Tego pana uważa się powszechnie za największego politycznego przeciwnika Napoleona w historii Zjednoczonego Królestwa. Być może jest to prawda, ale... największymi osobistymi (zadziwiające, gdyż nigdy Napoleona nie widzieli na oczy), wrogami Cesarza, byli dwaj partyjni koledzy Pitta z partii torysowskiej - lord Castlereagh, oraz panowie Bathurst i Perceval. Oczywiście, w tym czasie w ogóle Anglicy nie przepadali za Napoleonem, ale... ta trójka odznaczała się wyjątkową, wprost obsesyjno-biologiczną nienawiścią, a każdy sukces "Apokaliptycznej Bestii" (jak powszechnie nazywano Napoleona w Anglii), przyprawiały ich o napady gniewu i częstsze wizyty u doktora, związane z roztrojeniem nerwowym.

Ci trzej panowie, w owym 1806 r. liczyli (podobnie zresztą jak i cała Anglia), na całkowitą klęskę militarną napoleońskiej Francji, poniesioną w wojnie z Królestwem Prus. Armia Pruska bowiem (pamiętająca czasy Fryderyka Wielkiego), wciąż uchodziła za najlepszą armię Europy. Liczono że w krótkim czasie pruscy grenadierzy wkroczą do Paryża, uwalniając Europę od "korsykańskiego potwora". Pruski ambasador w Londynie, na przyjęciu zorganizowanym przez dwór królewski, w rozmowie z premierem lordem Grenville'm, stwierdził że: "Wojna będzie krótka i zakończy się jeszcze przed Nowym Rokiem" (rozpoczęła się 8 października 1806 r.). Użył wówczas oficjalnie (chyba po raz pierwszy w historii Rzeszy Niemieckiej), określenia "Blietzkrig", opisując działania armii pruskiej i dodając że wkrótce wojska "JKM upiją się francuskim winem na Champs-Élysées".


PRUSACY BYLI PEWNI SWEGO.DOPUSZCZONO SIĘ NAWET JAWNEJ OBRAZY AMBASADY FRANCUSKIEJ, GDY PRUSCY OFICEROWIE, PROWOKACYJNIE OSTRZYLI SWE SZABLE, NA SCHODACH AMBASADY



Pewni zwycięstwa pruskiego byli także Anglicy. Archibald Macdonell zapisał w swym pamiętniku: "Prusy, Prusy Fryderyka Wielkiego, wojny siedmioletniej, Rosbachu, Leuthen i Śląska, zaczęły się wreszcie budzić ze snu. Ci Francuzi zanadto sobie pozwalali i to tylko dlatego, że udało im się raz czy dwa razy pobić Austriaków, których wszyscy zawsze bili. Czas najwyższy, aby prawdziwi żołnierze dali im nauczkę".
 
Jedno należy im przyznać - ani król pruski Fryderyk Wilhelm III, ani jego ambasador w Londynie, ani wreszcie sami Anglicy - nie pomylili się, wojna była krótka. W dwóch, niezależnych od siebie bitwach, odbytych jednego dnia (14 października), pod Jeną i Auerstädt - armia pruska... definitywnie przestała istnieć. Na wieść o klęsce król Fryderyk załamał się całkowicie, zaś królowa Luiza, ponoć rozpłakała się z żalu i bezsilności. Szybko się jednak okazało że para królewska musi czym prędzej uciekać z Berlina. Para królewska (wraz z dziećmi, dworem i rządem), opuściła stolicę dnia 20 października, udając się w długą i ciężką podróż do Królewca. Siedem dni później Napoleon był już w Berlinie.

Podróż była długa i bardzo uciążliwa. Do tego w chaosie spowodowanym przygotowaniami do odjazdu i informacjami o kolejnych postępach Francuzów, para królewska rozdzieliła się od siebie. Królowa teraz jechała sama (z dziećmi) i dość licznym orszakiem dworskim, zaś król inną drogą z członkami rządu i generalicją podążał w kierunku Królewca. W czasie podróży królowa ciężko zachorowała na tyfus. Mimo choroby, była w o wiele lepszej kondycji psychicznej od swego małżonka, który kompletnie się załamał. Wreszcie po ciężkiej podróży królowa Prus dotarła do Królewca, wkrótce znalazł się tam również jej małżonek. A tymczasem wiadomość o kompletnej klęsce Prus, dotarła do Londynu... Nim jednak to się stało, należy się cofnąć i opowiedzieć o samej genezie tej wojny i konflikcie militarnym, oraz wynikłej z niego okazji podjęcia próby uprowadzenia przez Anglików Napoleona do Londynu. 

Napoleon nie pragnął wojny z Prusami, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Miał na głowie problemy nie tylko natury politycznej, wojskowej i finansowej, ale także dość częste "kłopoty rodzinne". W jednym z listów do swego brata Józefa, pisze Napoleon tak o aferze finansowej (która wybuchła, gdy On walczył z Austriakami i Rosjanami pod Austerlitz w grudniu 1805 r.): "Kosztowało mnie to sporo wysiłku aby uporządkować moje sprawy i zmusić tuzin złodziei z Ouvrardem na czele do oddania tego, co zabrali. Oszukali oni Barbé-Marbois'go (minister finansów Francji), mniej więcej tak, jak kardynał de Rohan w aferze z naszyjnikiem (z 1785 r. w wyniku której oszustka - Jeanne de Valois, podszyła się pod królową Marię Antoninę i wyłudziła naszyjnik wart astronomiczną sumę 2 milionów liwrów), z tą jednak różnicą, że tutaj chodziło o nie mniej niż 90 milionów (...) Bogu dzięki pieniądze zostały spłacone. Ta sprawa ciągle przyprawiała mnie o irytację".

Problemy wewnątrz rodziny były nie mniej gwałtowne. Gdy pewnego wiosennego wieczoru 1806 r. wszedł Napoleon do salonu swej małżonki - cesarzowej Józefiny de Beauharnais, zastał w nim 17-letnią Stefanię, kuzynkę Eugeniusza i jego siostry Hortensji (Stefania to córka Klaudiusza de Beauharnais, brata pierwszego męża Józefiny - Aleksandra). Dziewczyna była cała we łzach. Gdy zapytał co się stało, dziewczyna zdradziła iż Karolina Bonaparte/Murat (siostra Napoleona i małżonka Joachima Murata) zażądała od niej, by Stefania zawsze stała w jej obecności zgodnie z etykietą, "która zakazuje aby siadać przy księżniczkach, siostrach Jego Cesarskiej Mości". Napoleon postanawia dać swej siostrze "kuksańca w nos", gdyż woda sodowa coraz częściej uderza do głowy, rodzinie, która jeszcze do niedawna "sprzedawała kapary, na jakimś straganie w Ajaccio" (były to autentyczne słowa Zenaidy Leticji Bonaparte, córki Józefa, starszego brata Napoleona, która będąc już na wygnaniu w Niemczech - gdyż po klęsce po Waterloo w 1815 r. rodzina Bonapartych została wygnana z Francji - na pytanie dlaczego ciągle pielęgnuje pamięć po swym wuju, skoro przez niego jej rodzina doznała tylu upokorzeń, odpowiedziała z rozbrajającą wprost szczerością: "Gdyby nie on, dziś pewnie sprzedawałabym kapary na jakimś straganie w Ajaccio" i trudno się z tym nie zgodzić. Owszem rodzina Bonaparte została wygnana z Francji i odebrano im dotychczasowe posiadłości i majątki, ale... tytuły zostały. Tytuły książąt i księżniczek które dziedziczyły dzieci Zenaidy i to, że dzięki temu jednemu człowiekowi stali się członkiem europejskiej elity. Gdyby nie Napoleon, jej wuj, pewnie całe życie spędziłaby na Korsyce, najpierw sprzedając kapary na straganie, a potem wychodząc za mąż za jakiegoś Korsykanina, rodząc mu dzieci i klepiąc biedę. Czy można więc mieć pretensje do owej kobiety, że powiedziała szczerą prawdę o swym losie?). Napoleon podczas oficjalnego przyjęcia odgrywa szopkę, by uświadomić Karolinie (i reszcie rodziny obecnej na sali), że nie są Burbonami. W czasie rozmowy z jednym z ministrów, Napoleon udaje oburzenie i wykrzykuje: "Nie jestem królem. Nie pozwolę aby mnie znieważano jak króla. Jestem żołnierzem, wyszedłem z ludu i sam zdobyłem wszystko. Czy można mnie porównywać z Ludwikiem XVI?". Po czym wskazując na Stefanię prosi ją by odtąd zawsze siadała podczas oficjalnych uroczystości rodzinnych. Karolina jest wściekła, ale nie śmie się odezwać.


KAROLINA BONAPARTE ZE SWYMI DZIEĆMI



Dnia następnego zaś Cesarz adoptuje Stefanię, jako swą córkę i orzeka (odtąd): "Będzie się cieszyła wszystkimi prerogatywami swej pozycji we wszystkich towarzystwach, podczas uroczystości i przy stole. Będzie jej przysługiwać miejsce u naszego boku, a gdy nas nie będzie miejsce po prawej stronie cesarzowej". Zaś 8 kwietnia 1806 r. wydaje ją za mąż za jednego z książąt badeńskich, oraz ofiarowuje posag w wysokości 500 000 franków i dodatkowo coroczną rentę w wysokości 1 500 000 franków. Wkrótce potem, by może udobruchać gniew Karoliny, mianuje jej męża królem Neapolu. Teraz Karolina jest więc królową. Coraz częściej jednak Napoleon dostrzega, że jego rodzina jest przysłowiowym "workiem bez dna". Wciąż im mało, wciąż pragną więcej - dla siebie, dobro państwa, dobro Francji, w ogóle ich nie obchodzi. Napoleon wpadł w gniew, po przeczytaniu listu Joachima Murata (dowódcy kawalerii francuskiej, marszałka Francji, a potem króla Neapolu i oczywiście męża Karoliny), podyktowany mu najprawdopodobniej z inspiracji Karoliny, w którym ten "żądał" gwarancji sukcesji tronu Neapolu dla swych dzieci. Napoleon, który znał Murata od dawna i mawiali do siebie na "ty", odpisał: "Wstydzę się za Pana. Jest Pan Francuzem, mam nadzieję że Pańskie dzieci również nimi będą (...) Proszę mi nigdy o tym nie wspominać!". Potem jeszcze z boku dopisał: "Jeszcze raz proszę, niech mi Pan już o tym więcej nie wspomina, to zbyt śmieszne". Problemy z rodziną nigdy się nie kończyły.

A tym czasem wojna z Prusami stawała się coraz bardziej prawdopodobna. Co prawda w poprzednim roku Prusy pozostały neutralne i nie przyłączyły się do III koalicji antyfrancuskiej (głównie Wielka Brytania, Austria i Rosja), ale nieufność w stosunku do Prus pozostała. Nieufność co do planów Berlina, cechowała Napoleona od dawna. Gdy On w roku poprzednim pod Ulm (październik 1805), odbierał kapitulację armii austriackiej generała Macka, do Berlina przybył car Aleksander I. W mauzoleum Fryderyka Wielkiego w Poczdamie, stojąc przy jego trumnie, król Prus Fryderyk Wilhelm III i car Aleksander I podali sobie symbolicznie dłonie i zawiązali układ, na mocy którego Rosja, gwarantowała Berlinowi swoje poparcie, co do planów wojny z Francją i obiecała wesprzeć ich, jeśli do takiej wojny dojdzie. W tym symbolicznym "pojednaniu" prusko-rosyjskim, uczestniczyła także królowa Luiza Pruska. Niedługo po owym wydarzeniu królowa, mówiąc o Cesarzu Francuzów, zwróciła się do ambasadora francuskiego tymi słowy: "Napoleon to tylko potwór, który wyszedł z błota". Wszystko szło w kierunku wojny.




Był jeszcze jeden aspekt tego konfliktu. Narodem który z obawą przypatrywał się wzajemnemu zbliżeniu dworów rosyjskiego i pruskiego, byli oczywiście Polacy. To z Polski wyglądano tęsknym wzrokiem w kierunku Paryża, licząc iż stamtąd "nadejdzie Mesjasz" który ponownie odrodzi zniszczoną, rozerwaną i podzieloną na trzy części Polskę. Znaną polską modlitwę "Boże coś Polskę", przerabiano wówczas kończąc ją słowami: "Przed Twe oblicze zanosim błaganie, Ojczyznę wolną racz nam wrócić... Najjaśniejszy Panie".




12 września 1806 r. Napoleon dyktuje list do króla Fryderyka Wilhelma III: "Uważam tę wojnę za wojnę domową. Jeśli będę zmuszony sięgnąć po broń we własnej obronie, to jedynie z największym żalem użyję jej przeciw wojskom Waszej królewskiej Mości". Na niewiele się to zdaje. Wojska pruskie już ruszają by zająć (nim jeszcze wojna wybuchnie), dogodne pozycje wyjściowe do działań wypadowych na Francję. 18 września wkraczają do Drezna - stolicy Saksonii. Napoleon działał błyskawicznie, już od 9 sierpnia miał przygotowaną armię na wypadek konfliktu z Prusami. 10 września Napoleon w rozmowie z marszałkiem Berthier'em mówi: "Oni naprawdę chcą dostać nauczkę". Następnie marszałkowi Soulowi objaśnia swój plan: "Przedostaję się z całą moją armią do Saksonii trzema drogami. Pan jest po mojej prawej stronie, mając o pół dnia za sobą korpus marszałka Neya. Marszałek Bernadotte (przyszły król Szwecji, jego dynastia panuje po dziś dzień, a obecną następczynią jest księżniczka Wiktoria), stoi na czele mojego centrum. Ma za sobą, z tyłu, korpus marszałka Davouta, największą część rezerw kawalerii gwardii. Przy tak wielkiej przewadze sił zgromadzonych na tak ciasnej przestrzeni rozumie Pan dobrze, że moją wolą jest unikać ryzyka i atakować wroga wszędzie, gdzie tylko zechce on stawić opór (...) wszystko to wymaga odrobiny sztuki i zależy od rozwoju wydarzeń".

W liście do brata Ludwika (którego uczynił jeszcze w tym roku królem Holandii), pisze: "Rozbiję wszystkich moich wrogów. Na skutek tego Twoje państwo się powiększy i zapanuje trwały pokój, mówię "trwały", ponieważ moi wrogowie zostaną złamani i niezdolni do ruchu przez dziesięć lat". Pisząc te słowa w ostatnie dni września, Napoleon przebywa jeszcze w Paryżu, w zamku Saint-Cloud. Musi jednak czym prędzej wyjechać do Niemiec. Józefina prosi go by zabrał ją ze sobą, twierdzi że zamieszka w Moguncji i tam na niego zaczeka. Napoleon zgadza się. Nim jednak wyjadą, Cesarz przyjmuje na audiencji (w lasku Saint-Cloud, samotnie galopując, rozmyślając nad scenariuszami wojny), porucznika Marbota, który niedawno powrócił z Berlina. Wypytuje go o przygotowania i o nastroje po stronie pruskiej. Marbout opisuje że: "Żandarmi z gwardii szlacheckiej jeździli ulicami Berlina, krzycząc że nie potrzebują szabli na te francuskie psy, wystarczą im kije. Pojechali ostrzyć szable na stopniach ambasady francuskiej". Wreszcie zapytuje: "Co Pan sądzi o królowej Luizie, która mnie tak znieważa? Czy jest piękna? Czy chce, jak mówią, brać udział w wojnie?" Napoleon uśmiecha się pod nosem na słowa porucznika Marbota, iż: "Królowa Luiza defilowała w Berlinie, na czele pułku dragonów, z którymi, zdaniem generała Blüchera wkroczy do Paryża" (Blücher to też był niezły "agent", podczas bitwy pod Lipskiem w 1813 r. co jakiś czas opuszczał miejsce swego dowodzenia i udawał się do namiotu. Zaniepokoiło to niektórych oficerów pruskich i zadali mu pytanie czemu tak często chodzi do namiotu, na co on odparł wielce wzburzony: "Przecież widzicie że jestem w ciąży i gdzieś muszę urodzić tego różowego słonia" 😂)

  
KRÓLOWA LUIZA PRUSKA - JEDNA Z NAJPIĘKNIEJSZYCH KOBIET SWOICH CZASÓW



25 września 1806 r. o godz. 16.30, Napoleon wraz z Józefiną (jadącą w powozie), opuszcza Saint-Cloud i kierują się w stronę granicy niemieckiej. Jeszcze przed zmierzchem 25 września, orszak cesarski dociera do Châlons. Tam para cesarska spożywa razem kolację i spędza noc. Nad ranem orszak rusza w dalszą drogę. 26 września o godz. 14 docierają do Metzu, zaś 27 przejeżdżają przez Saint-Avold, Saarbrücken i Kaiserslautern, by dnia 28 września wjechać do Moguncji. Tam Napoleon dokonuje przeglądu swej strategicznej pozycji w Niemczech i przygotowuje plan ataku na Prusy, w przypadku wypowiedzenia przez nich wojny. Siły francuskie skoncentrowane są w rejonie Bambergu, armia pruska zaś, pod wodzą księcia brunszwickiego Karola Wilhelma i księcia Fryderyka Ludwika Hohenlohe, zgrupowała się w okolicach Jeny. Do Moguncji spływają raporty szpiegów informujące o postępach Prusaków. Napoleon pisze w liście do marszałka Berthiera 29 września: "Niczym są dla mnie trudy. Żałowałbym jednak utraty moich żołnierzy, gdyby nie to, że zmuszony jestem prowadzić wojnę niezawinioną. Wszystkie plagi, jakie dotkną jeszcze ludzkość, spadną na karb słabych królów, którzy pozwalają się prowadzić sprzedajnym wichrzycielom".

W wielu listach Napoleona z tego i późniejszego okresu przejawia się wielka potrzeba pokoju, ustabilizowania stosunków europejskich na drodze pokojowych relacji międzypaństwowych. Szczególnie listy, które pisywał do swych braci Józefa i Ludwika, oraz Józefiny, tchną ogromną potrzebą wprowadzenia pokoju europejskiego. Napoleon (o czym niewielu wie), przed każdą swoją bitwą, łudził się, mówiąc do swych generałów: "Ta bitwa przyniesie nareszcie trwały pokój". Napoleon jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że pokój nie nastanie, jeśli nie spełni się dwóch podstawowych warunków, wiodących ku jego realizacji. Warunek pierwszy - to zmuszenie Anglii do zaprzestania dalszej antyfrancuskiej polityki, finansującej kolejne koalicje i zawarcia z nią trwałego pokoju. Uda się to, jeśli Anglicy sami dojdą do wniosku, że kolejne koalicje antynapoleońskie, to "pieniądze wyrzucane w błoto", lub gdy dostaną takiego łupnia (np. utrata Indii, lub groźba desantu Wielkiej Armii na Wyspy Brytyjskie), że odechce im się prowadzenia dalszej wojny.

Powód drugi narodził się na poważnie dopiero podczas kampanii pruskiej 1806 r. Napoleon wiedział doskonale że Francja dopóty nie będzie bezpieczna, dopóki najważniejsze kraje kontynentu europejskiego nie zaprzestaną angażowania swych sił w rozbicie Francji, czyli póki nie będą miały solidnego przeciwnika, który wyperswadowałby im te plany w zarodku. Co więc należało zrobić, by zneutralizować Austrię, Prusy i Rosję? (Główne oprócz Wielkiej Brytanii kraje koalicji antynapoleońskiej) Odpowiedź wydaje się prosta - odbudować wolną i niezależną Polskę, na tyle silną, by mogła własnymi siłami odeprzeć atak rosyjski (w przypadku uderzenia ze strony Prus, czy Austrii, do wojny przeciwko tym państwom od zachodu weszłaby oczywiście Francja). Jednak aby Polska była silna, należy odbudować ją w miarę jak najrozleglejszymi granicami na wschodzie. Nawet takimi, które graniczyłyby bezpośrednio z rosyjską stolicą. Odbudowa i wskrzeszenie Polski, były według Napoleona jednym z kluczowych elementów, zaprowadzenia w Europie trwałego pokoju (choć dzisiaj niektórzy mędrkowie twierdzą, że Napoleon zdradzał i wykorzystywał Polaków).

Ci, którzy dezawuują to stwierdzenie, którzy je podważają i uważają za nieprawdę, muszą pamiętać o jednej, podstawowej sprawie. Napoleon NIGDY nie wypowiedział wojny wrogiemu państwu, nigdy pierwszy nie zaatakował przeciwnika. NIGDY, prócz tego jednego, jedynego razu gdy 22 czerwca 1812 r. wypowiedział wojnę Rosji w... obronie Polski. II Wojna Polska (jak ową kampanię rosyjską nazwał Cesarz), tak naprawdę była prowadzona nie tyle w obronie, ile w potrzebie stworzenia silnego państwa polskiego. Powiem więcej, Napoleon zamyślał nawet koronować się w Warszawie na polskiego władcę, po to, by unią personalną połączyć "Dwa Wielkie Narody" - jak wyrażał się o Francuzach i Polakach Bonaparte. Powstanie Polski byłoby więc gwarantem stabilizacji, bezpieczeństwa i pokoju w Europie.

Trzeba jeszcze na marginesie wspomnieć o jednej drobnej nieścisłości. Mianowicie chodzi o charakter Napoleona, o jego żywiołowość i niechęć do stagnacji. W owych listach do rodziny Cesarz, prócz ogromnej chęci zaprowadzenia trwałego pokoju, jednocześnie (już bardziej prywatnie), zapytuje czy On by to wytrzymał? Czy mógłby przestawić swoje życie na pokojowe tory. Zapytuje, bardziej (sam siebie), czy wystarczyłby mu przepych pałaców, bankiety, gry, zabawy, podróże i oczywiście piękno kobiecego ciała, które od zawsze były "rozrywkami władców". Czy mógłby żyć bez działania, bez potrzeby większych, emocjonalnych przeżyć - trudno powiedzieć. Wiadomo jednak że z pałacu Saint-Cloud 25 września 1806 r. Napoleon wyjeżdżał niechętnie. Czyżby więc zaczął się przyzwyczajać do "osiadłego życia", pełnego blichtru władzy i przyjemności które ona ze sobą niesie?

1 października Napoleon opuszcza Moguncję i wyjeżdża do Würzburga, gdzie wcześniej nakazał przegrupować się swej armii. Przed Jego wyjazdem, miała miejsce dość łzawa scena, gdy Józefina przyszła się z Nim pożegnać. Padli sobie w ramiona i ponoć oboje rozpłakali się. Potem przeszli do jednego z pokoi i zamknęli za sobą drzwi. Napoleon wyjechał z Moguncji dopiero o 22:00.


JÓZEFINA de BEAUHARNAIS




"BYŁO W NIEJ COŚ ZAGADKOWEGO, AURA OMDLEWAJĄCEGO ROZMARZENIA TAK CHARAKTERYSTYCZNA DLA KREOLI, WIDOCZNA W JEJ RYSACH, GDY ODPOCZYWAŁA I GDY PORUSZAŁA SIĘ. DAWAŁO JEJ TO SZCZEGÓLNY UROK, KTÓRY DALECE PRZERASTAŁ UDERZAJĄCĄ PIĘKNOŚĆ RYWALEK"


"KILKA DNI TEMU WYDAWAŁO MI SIĘ, ŻE CIĘ KOCHAM, TERAZ JEDNAK, GDY ZNÓW CIĘ UJRZAŁEM, KOCHAM CIĘ TYSIĄC RAZY BARDZIEJ. OD CHWILI GDY CIĘ POZNAŁEM, CO DZIEŃ KOCHAM CIĘ MOCNIEJ. TYSIĄC POCAŁUNKÓW - JEDEN NAWET, DLA FORTUNE'A, PODŁEJ BESTII"


Tak pisywał Napoleon w swych listach do Józefiny 
(Fortune - był pieskiem Józefiny. Napoleon go nie znosił, gdyż pewnej nocy, podczas miłosnych z nią igraszek, Fortune... ugryzł go w rękę)


CDN.

WALKIRIA - CZYLI DLACZEGO HITLER ZDOBYŁ WŁADZĘ W NIEMCZECH? - Cz. II

CZYLI CO SPOWODOWAŁO ŻE REPUBLIKA WEIMARSKA ZMIENIŁA SIĘ W III RZESZĘ? PLANY I MARZENIA  Cz. I " GDY WYBUCHNIE WOJNA, NIE DA SIĘ PRZEWI...