WYŚWIETLENIA

15 sierpnia 2025

MOGLIŚMY TO WYGRAĆ! - Cz. III

CZYLI, CZY RZECZYWIŚCIE WOJNA ROKU 
1939 BYŁA Z GÓRY SKAZANA NA KLĘSKĘ?





"SOWIECI NIE WCHODZĄ"
(TYMOTEUSZ PAWŁOWSKI)



DOŚWIADCZENIA i INSPIRACJE 
Cz. III





W czasie gdy wojna polsko-rosyjska dobiegała końca, narastał konflikt grecko-turecki. Grecy wyzwolili Smyrnę (Izmir) już wiosną 1919 roku, a osłabiona klęską w wielkiej wojnie Turcja musiała bezsilnie przyglądać się organizowaniu na wybrzeżu jońskim administracji greckiej. Helleni, wykorzystując sprzyjające okoliczności, przeprowadzili w drugiej połowie 1920 roku zwycięską ofensywę zatrzymaną pod Inönü - niespełna 150 km od bram Ankary. Obydwie strony konfliktu były wyczerpane wojną. Kolejne miesiące upłynęły na poszukiwaniach pomocy ekonomicznej. Grecy nie uzyskali kredytów ani w Wielkiej Brytanii, ani w innych państwach zachodnich. Co więcej, Londyn wycofał też wcześniejsze poparcie polityczne, a greckie linie zaopatrzeniowe wiodące przez Morze Egejskie były sabotowane przez Włochów i Francuzów. Turcy z kolei uzyskali poparcie niektórych mocarstw europejskich oraz niewielkie dostawy sprzętu wojennego z Rosji bolszewickiej. 13 września armia grecka - znajdująca się już tylko 40 km od Ankary - musiała przerwać ofensywę, ale nie ze względu na zwycięstwa Turków, tylko kłopoty zaopatrzeniowe, w tym brak amunicji (gdyby 12 sierpnia 1920 roku nie przybył do Polski transport kilkunastu wagonów towarowych wypełnionych amunicją prosto z Węgier, Wojsko Polskie przed decydującą Bitwą Warszawską nie miałoby czym strzelać, ponieważ zapasy amunicji już się wyczerpały, a fabryk nie było, bo wszystkie leżały w gruzach ze względu na działania wojenne I Wojny Światowej i liczne zmiany frontu przetaczające się przez nasze ziemie. Gdyby więc nie życiodajna pomoc Węgier - przegralibyśmy tą wojnę z kretesem, nie dlatego że Sowieci byli lepsi, tylko dlatego że nie mielibyśmy czym strzelać. Bratankowie zaś dosłownie ogołocili magazyny własnej armii, aby wysłać je do Polski, zdając sobie sprawę, że nasza klęska oznacza również ich klęskę). Gospodarka grecka nie była w stanie wspierać armii inwazyjnej, natomiast turecka - lepiej zorganizowana i zmobilizowana - pozwoliła na wzmocnienie armii. Wojna pozycyjna trwała niemal rok. 26 sierpnia 1922 roku odbudowana armia turecka przeszła do błyskawicznej ofensywy i 9 września wyzwoliła Izmir, co w praktyce oznaczało koniec wojny.




Zawarcie porozumienia rosyjsko-tureckiego było możliwe dzięki istnieniu wspólnych wrogów, przede wszystkim niepodległej od 1918 roku Gruzji. Po podjęciu decyzji o likwidacji tego państwa bolszewicy przeprowadzili kilka prowokacji w rejonie nadgranicznym. Zaangażowanie sił gruzińskich w pacyfikację tych niepokojów dało Moskwie pretekst do wojny. Zorganizowali zatem Gruziński Komitet Wyzwolenia Narodowego, który poprosił Moskwę o pomoc. 16 lutego 1921 roku 50 000 czerwonoarmistów przekroczyło granicę na całej jej długości i po dwóch dniach wojny błyskawicznej dotarło do Tbilisi. Gruzini postanowili bronić swojej stolicy i czynili to naprawdę skutecznie. Oczekiwali też interwencji mocarstw europejskich, szczególnie Francji, która utrzymywała w tym czasie eskadrę okrętów wojennych na Morzu Czarnym (tuż przed bolszewicką agresją rozważano też w Warszawie podpisanie sojuszu z rządem w Tbilisi i przekazanie Gruzinom pomocy w materiałach wojennych) (tym bardziej że u nas już wojna się skończyła i teraz trwała demobilizacja wojska, a także zasiedlanie zdobytych terenów przez polskich kolonistów - najpierw wojskowych, a potem cywilnych - żeby zrosić te ziemie ponownie Duchem Polskości. Niestety, po 17 września 1939 r. ci ludzie stali się pierwszymi ofiarami bandytów spod znaku czerwonej gwiazdy). 23 lutego gruzińskie plany wojenne legły w gruzach, gdy od południa do bolszewickiej agresji dołączyli się Turcy. Był to bardzo poważny cios militarny, jednak Gruzini zdecydowali się nie walczyć z nowym przeciwnikiem (pamiętacie rozkaz marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego "Z bolszewikami nie walczyć..." i, to jak wielki hejt - mówiąc po dzisiejszemu - wylał się na niego za ten rozkaz. Postaram się wyjaśnić w kolejnych tematach że ten rozkaz nie był wcale głupi i nierozsądne, a wręcz przeciwnie, był przemyślany i miał jeden podstawowy cel... ocalić Armię, wyprowadzić Ją z Polski do Francji i wrócić tutaj ponownie na gruzach III Rzeszy, aby odzyskać resztę kraju z bolszewickich rąk). Mieli bowiem nadzieję, że gdy tylko armie obu agresorów spotkają się, dojdzie pomiędzy nimi do konfliktu. Następnego dnia podjęto zresztą decyzję o ewakuacji stolicy i kontynuowaniu walki w górach, w oczekiwaniu na polityczne rozwiązanie kryzysu. I rzeczywiście 28 lutego okręty francuskie rozpoczęły ostrzeliwanie jednostek Armii Czerwonej, doszło też do turecko-rosyjskich nieporozumień, gdy Ankara zadeklarowała aneksję Batumi i okolic. Jednak dla Gruzinów było już zbyt późno: 17 marca armia została zmuszona do złożenia broni, a rząd znalazł schronienie na pokładzie włoskiego okrętu i udał się na emigrację (walki gruzińskich oddziałów partyzanckich trwały jeszcze przez długi czas i zostały zakończone dopiero po krwawym spacyfikowaniu przez Sowietów powstania sierpniowego w 1924 roku). Wojna gruzińska-rosyjska była jedną z najkrótszych wojen toczonych pomiędzy dwoma państwami.




Krótsze bywały wojny domowe i zatargi terytorialne. Pięć dni trwał zatarg o Wolne Państwo Fiume, zwany krwawym Bożym Narodzeniem w 1920 roku, dwa razy dłużej trwały włosko-albańskie walki o Wlorę i dziesięciodniowa "wojna o zabłąkanego psa" pomiędzy Grecją a Bułgarią w 1925 roku, która przyniosła kilkadziesiąt ofiar. Zdarzały się także trwające krótko zmagania na dużo większą skalę. Sowiecka agresja na Mandżurię w 1929 roku - tzw. konflikt o Kolej Wschodniochińską - trwała od połowy października do końca listopada. Japońska agresja na Mandżurię w 1931 roku - tzw. incydent mukdeński - trwał od września do lutego następnego roku. W obu przypadkach siły agresorów liczyły po kilkadziesiąt tysięcy ludzi, ale siły chińskie - choć mające ponad 100 000 żołnierzy - raczej unikały walki i prowadziły działania opóźniające. O wiele dłużej trwała kolejna wojna chińsko-japońska - współcześnie jedną z chińskich nazw tego konfliktu jest "wojna ośmioletnia". Rozpoczęła się 7 czerwca 1937 roku od incydentu przy moście Marco Polo i szybkiego zajęcia Pekinu przez Japończyków. (...) 13 sierpnia rozpoczęła się - z chińskiej a nie japońskiej inicjatywy - bitwa o Szanghaj, trwająca do 26 listopada. W tej operacji 300 000 japońskich żołnierzy walczyło przeciwko 600 000 Chińczyków. Zaangażowane były też olbrzymie środki: okręty desantowe, lotniskowce, bombowce dalekiego zasięgu. Straty obu stron były bardzo wysokie: Japończyków poległo kilkadziesiąt tysięcy, a Chińczyków - kilkaset tysięcy. Pomimo porażki Chińczycy kontynuowali opór. 




Armia japońska pomaszerowała w głąb lądu do Nankinu - ówczesnej stolicy Czang Kaj-szeka. Zdobyła ją 13 grudnia dopuszczając się w następnych dniach straszliwych zbrodni wobec cywilów. Nie zakończyło to jednak wojny. Oporu Chin nie zakończyła też utrata niemal całego nowoczesnego uzbrojenia zakupionego wcześniej w państwach Zachodnich (wojska lądowe miały dużo sprzętu niemieckiego, z kolei lotnictwo - amerykańskiego). Nie zakończyło jej przecięcie połączeń morskich i odcięcie od handlu i pomocy. Chińczycy podpisali zresztą pakt o nieagresji ze Związkiem Sowieckim, który dostarczał sprzęt wojskowy drogą lądową. Samoloty sowieckiej produkcji w barwach chińskich często były obsługiwane przez "ochotników" z Armii Czerwonej (ale 20 maja 1938 roku to chińskie załogi w bombowcach wyprodukowanych w USA "zbombardowały" ulotkami japońskie miasta). Wojna była kontynuowana. W końcu 1938 roku - po utracie kolejnej stolicy, Wuhanu - chińska Armia Narodowa zmieniła taktykę. Do tej pory oddawała teren, aby zyskać czas na konsolidację obrony, od teraz miała prowadzić walkę na wyczerpanie. Na zapleczu rozbudowywano arsenały i fabryki zdolne produkować lekką broń. Broń ciężką trzeba było sprowadzać z zagranicy, jedyną możliwością było korzystanie z portów neutralnych we francuskich Indochinach oraz Birmie. Ostatecznie Republika Chińska przetrwała II wojną światową i po 1945 roku odzyskała tereny zajęte przez Japończyków.

Innym odległym konfliktem była wojna pomiędzy Paragwajem a Boliwią, a właściwie pomiędzy koncernami naftowymi Standard Oil i Shell Oil. Faktyczną przyczyną wojny były złoża ropy naftowej, mające jakoby znajdować się na paragwajskiej wyżynie Chaco. Rząd Boliwii - państwa mającego trzykrotnie większą populację, silną armię, wyszkoloną i dowodzoną przez niemieckich oficerów - postanowił wydrzeć Chaco Paragwajczykom. Działania wojenne rozpoczęły się latem 1932 roku, gdy boliwijscy żołnierze obsadzili forty po niewłaściwej stronie granicy, a Paragwajczycy postanowili zareagować na to zbrojnie. W 1933 roku Boliwijczycy przeprowadzili ofensywę na paragwajskie pozycje, która jednak zakończyła się porażką. Żadne z dwóch państw nie miało przemysłu zbrojeniowego i musiało korzystać z dostaw zagranicznych, co było utrudnione, jako że nie miały bezpośredniego dostępu do morza. Boliwia robiła zakupy przede wszystkim w USA, dostarczane były one albo do portów peruwiańskich, albo przez Brazylię. Paragwaj, po cichu wspierany przez neutralną oficjalnie Argentynę, zaopatrywał się przede wszystkim w Europie. Ostatecznie paragwajskie siły zbrojne - organizowane i dowodzone przez oficerów z carskiej Rosji oraz z Italii - odparły wszystkie ataki armii boliwijskiej (którą organizowali i dowodzili Niemcy oraz Czechosłowacka Misja Wojskowa). 12 czerwca 1935 roku podpisano zawieszenie broni, kończące wojnę, która przyniosła obu państwom kilkadziesiąt tysięcy ofiar śmiertelnych - Boliwijczycy ponieśli ich dwa razy więcej i ruinę gospodarczą.




Inna wojna pomiędzy Shellem a Standard Oil toczona była w 1941 roku przez Ekwador i Peru. Tym razem wygrał Standard Oil. Paradoksalnie ani w Peru, ani w Paragwaju złóż ropy naftowej nie odnaleziono (dopiero 26 listopada 2012 roku Paragwajczycy ogłosili, że ropa - być może - jednak jest na płaskowyżu Chaco). Nieco wcześniej - od maja 1932 do września 1934 roku - w Ameryce Południowej toczyła się też wojna pomiędzy Kolumbią a Peru. Przedmiotem sporu było dorzecze górnej Amazonki. Wojna ta miała pewien - negatywny z polskiego punktu widzenia - wpływ na sytuację na Bałtyku, bowiem Peru w 1933 roku zakupiło dwa najpotężniejsze estońskie okręty wojenne - kontrtorpedowce Lennuk i Vambola. 

Wojny toczone w latach 20 i 30 XX wieku były konfliktami trwającymi długo i wymagającymi od zaangażowanych państw bogatych rezerw materiałowych. Wojny błyskawiczne - jeśli zdarzały się - to wyłącznie pomiędzy przeciwnikami o skrajnie różnym potencjale. Wojna do której przygotowywali się Polacy, miała być właśnie wojną trwającą długo i wymagającą bogatych rezerw materiałowych (notabene Brytyjczycy wypowiadając wojnę Niemcom - 3 września 1939 roku - już wiedzieli że nie będą w stanie w żaden sposób wesprzeć nas w tej wojnie, szczególnie w pierwszej fazie, gdyż zakładali że będzie to wojna co najmniej dwu-trzyletnia i oni do takiej właśnie wojny się przygotowywali. Trzeba było bowiem odbudować siły zbrojne praktycznie od nowa, a najlepiej i tak było w brytyjskiej flocie, chociaż stan floty był katastrofalny. Można więc sobie wyobrazić, jak wyglądała armia i lotnictwo Wielkiej Brytanii w roku 1939. Co się tyczy Francji to oni mieli bardzo dobrą armię, znacznie liczniejszą od niemieckiej. Posiadali też znacznie lepsze czołgi od Niemców, chociaż popełnili ten sam błąd, który żeśmy popełnili my, a mianowicie podzielili swoje jednostki pancerne pomiędzy piechotę, czym osłabili ich siłę uderzeniową. Zresztą oni się głównie przygotowywali na wojnę pozycyjną na linii Maginota i to również na 3-4 lata. Można więc sobie wyobrazić że musielibyśmy wytrwać na wschodzie i na Przedmościu Rumuńskim co najmniej dwa lata żeby można było przejść do skutecznej kontrofensywy. Czy Związek Sowiecki - zakładając że nie uderzyłby na Polskę 17 września 1939 roku jak to się stało naprawdę - przez ten czas pozostałby bierny, skoro jego celem było maksymalne osłabienie wszystkich walczących stron, tak, aby w ostatniej fazie wojny wkroczyć do walki i... dojść do Atlantyku?). Do takiej wojny przygotowywano się przez 20 lat.




Czy gdyby zdawano sobie sprawę, że kampania polska rozstrzygnie się już w pierwszych dniach, to Wojsko Polskie wyglądałoby inaczej? Czy cały sprzęt uzbrojenia znajdowałby się w jednostkach bojowych, a zaplecze nie musiałoby być rozwinięte? Czy wówczas obrona przed niemiecką agresją wyglądałaby inaczej? Być może. Jednak ani nasi politycy, ani nasi generałowie - ani też politycy i generałowie w innych państwach - nie mieli żadnych doświadczeń, które dawałyby im choćby cień podejrzenia, że nadchodząca wojna będzie zupełnie inna od wszystkich poprzednich.




CDN.



DZIŚ ŚWIĘTO WOJSKA POLSKIEGO, 105 ROCZNICA ROZBICIA BOLSZEWIKÓW IDĄCYCH NA PODBÓJ EUROPY. UWAŻAM ŻE W NOWEJ UNII EUROPEJSKIEJ, W  PRZYSZŁEJ EUROPIE OJCZYZN, DZIEŃ 15 SIERPNIA POWINIEN BYĆ JEDNĄ Z KLUCZOWYCH DAT ODRODZONEGO I ODNOWIONEGO KONTYNENTU







UMIERAMY I CO DALEJ? - czyli co się z nami dzieje po śmierci? - Cz. II

JAK WYGLĄDA BÓG? CZYM SĄ ZAŚWIATY? I CZY MOŻEMY PO ŚMIERCI TRAFIĆ DO PIEKŁA?


JAK WYGLĄDA "RAJ"






Gdy tylko dusza przebrnie przez "pas chmur", ukazuje jej się widok nieopisanego piękna, mozaikowej, wspaniałej przyrody, połyskujących w słońcu drzew i kamieni, czystych jak lazur rzek - przestrzeń ta jest nieograniczona, nie ma końca. Należy też pamiętać, że tu już poszczególne przekazy są różne, w zależności od tego, co lubiliśmy za życia, co sprawiało nam przyjemność, gdzie lubiliśmy spędzać czas. Może to więc być kraina pełna majestatycznych, piętrzących się do góry zamków (nawet z "lodu"), a może to być po prostu nasza rodzinna okolica, tam gdzie mieszkaliśmy, gdzie się wychowaliśmy, gdzie po prostu czuliśmy się dobrze. Te obrazy są indywidualne i zmieniają się w zależności od miłych wspomnień poszczególnych dusz. Wszystko to ma swoje uzasadnienie - mają przynieść pocieszenie i spokój, spowodować łagodne "zerwanie" więzów ze swym poprzednim życiem. Przepiękne widoki łąk pełnych niezwykle bujnych i kolorowych kwiatów, łagodnie szumiących lasów, górskiego potoku spływającego w dolinę, rozświetlonej słońcem plaży i wód morskich o śnieżnobiałej toni, czy wreszcie widoki domków, szkół, pałaców - to wszystko ma służyć uspokojeniu duszy, oraz spowodować by nie myślała już o swych żyjących bliskich.

Jednak zapoznanie się z owym pięknem trwa bardzo krótko, bowiem prawie natychmiast ukazują nam się nasi Przewodnicy, których zadaniem jest rozwiać wszystkie nasze wątpliwości, dotyczące naszej śmierci i losu naszych żyjących bliskich. Obdarzają nas uczuciem wszechogarniającej Miłości i spokoju, oraz dopomagają na wszystkich szczeblach naszej obecności w owym "Raju", aż do momentu ponownych narodzin. Nie są jednak nachalni, często trzymają się z boku, jeśli widzą, że nie potrzebujemy ich pomocy. To Oni też pierwsi przyjmują na siebie wyrzuty od niespokojnych dusz, które nadal są "wstrząśnięte własną śmiercią". I choć Przewodnicy także posiadają Wolną Wolę (bo niczym się przecież od nas nie różnią, poza tym, że są bardziej doświadczeni w duchowym rozwoju), czynią wszystko byśmy czuli się "Tam", jak w prawdziwym domu. Są oni zawsze obecni przy każdym z naszych powrotów, ale często pokazują się jako ostatni (chyba że nowo przybyła dusza jest szczególnie niespokojna), na początku widzimy zupełnie kogoś innego - naszą Bratnią Duszę.

Kim są "Bratnie Dusze?" To ci, do których za życia zawsze czuliśmy najwięcej miłości, których otaczaliśmy szczególnym uczuciem, a które zawsze nas wspierały. Każdy człowiek miał w swym życiu choć jeden przypadek szczególnej, bezinteresownej życzliwości drugiej osoby (często na przykład z naszymi Bratnimi Duszami łączymy się w pary). Bratnią Duszą może być ktoś, kogo darzyliśmy szczególnym uczuciem za życia, np grubawy wujek, z którym bawiliśmy się - będąc dziećmi w śnieżną bitwę, lub ukochana mama, która całe życie o nas dbała. To właśnie Bratnia Dusza jest pierwszą, którą widzimy po śmierci na "Tamtym Świecie". Przybywa ona z reguły (w zależności czy tego chcemy, czy nie) w towarzystwie innych członków naszej rodziny, przyjaciół i znajomych, których znaliśmy i kochaliśmy za życia. Pozostałe dusze ustawiają się zawsze w takiej kolejności, w jakiej my za życia darzyliśmy ich uczuciem. Najpierw więc witają się z nami ci, których kochaliśmy najbardziej, potem ci których bardzo lubiliśmy, następnie ci których darzyliśmy uczuciem przyjaźni, wreszcie ci, których dodatkowo mielibyśmy ochotę ujrzeć, niekoniecznie obdarzając ich jakimś uczuciem. Takie powitanie często jest dla świeżo przybyłej duszy wielkim wydarzeniem - upewnia go bowiem w przekonaniu że nie jest tu sam i może liczyć na pomoc swej zmarłej rodziny i przyjaciół.

Liczba rodziny i przyjaciół oczywiście jest płynna i zmienia się po każdym kolejnym życiu na Ziemi (w zależności od nowo poznanych za życia osób i zawiązanych przyjaźni). Nasz duchowy Przewodnik podczas owego powitania (jak i później w zależności od naszych potrzeb) trzyma się w pewnej od nas odległości, choć jest gotowy by wkroczyć w każdej chwili naszej niepewności i żalu, jaki nadal możemy odczuwać będąc już w tym cudownym świecie. O ile poszczególne dusze, zmieniają się (Bratnia Dusza także żyje wokół nas i inkarnuje razem z nami, a często czynią tak i dusze innych naszych znajomych i rodziny) to nasz duchowy Przewodnik wciąż jest ten sam, wciąż po każdej kolejnej śmierci oczekuje nas i dba o to, byśmy "ponownie się zaaklimatyzowali". Co ciekawe, my możemy samoczynnie (posługując się jedynie myślą) kształtować swój wizerunek z jakim najlepiej się czujemy. Nie mamy już bowiem fizycznego ciała, nie mamy twarzy, rąk, nóg - a jednak te "ludzkie" atrybuty dostrzegamy wśród witających nas bliskich - wystarczy że tylko tego zapragniemy. Możemy też przyjąć wizerunek jaki tylko chcemy (np. postaci z naszego poprzedniego żywota). Może to być więc twarz (i "ciało"), młodej pięknej kobiety, a może być twarz wąsatego kowboja z Teksasu - wybór pod tym względem należy do nas i niekoniecznie musi to być "podobizna" z naszego ostatniego życia.

Są jednak dusze, które zaraz po śmierci swego ciała, nie tylko nie czekają "na pogrzeb", ale także nie potrzebują już żadnych powitań w "Zaświatach", są już bowiem na tyle rozwinięte, że same wiedzą dokąd dążyć zaraz po śmierci i... czynią to błyskawicznie, uważając iż jakakolwiek zwłoka w osiągnięciu celu (celem zawsze jest - poprzez samodoskonalenie, czyli inkarnację - powrót do Domu, do Boga na stałe) jest zupełnie niepotrzebna (za ową zwłokę uważają chociażby spotkania ze swymi bliskimi po śmierci). Są to jednak dusze bardzo rozwinięte, takie - które już praktycznie same mogą stać się Przewodnikami, lub dalej inkarnować, by przyspieszyć osiągnięcie celu (inkarnacja teoretycznie nie jest potrzebna do tego, aby rozwijać się duchowo, można osiągać rozwój również opierając się o doświadczenia innych dusz, ale jest to niezwykle długi proces, gdyż najszybciej i najlepiej uczymy się na własnych błędach i na własnych doświadczeniach). Gdyby "Tam" istniał czas, mogliby więc stwierdzić że: "owe powitania to tylko niepotrzebna strata czasu". Te rozwinięte dusze, kierują się więc od razu do miejsca, do którego trafiają również i te pierwsze (już po powitaniu z rodziną i przyjaciółmi). Kierują się do miejsca będącego czymś w rodzaju "prysznica". Jest to swoiste uzdrawiające "naczynie" - obszar czystej energii. Gdy przez nie przejdziemy, oświetli nas ciepły, jasny promień światła. Jest to właśnie strumień czystej energii, który "obmywa" nas niczym (para wodna) z naszych wszystkich ran i dolegliwości duszy, bolączek, niepewności, utrapień, duchowych rozterek i emocjonalnego cierpienia. W taki oto sposób nasza dusza (a w zasadzie nasza jaźń) oczyszcza się "pod prysznicem" po trudach ciężkiego życia wypełnionego pracą i nauką.


"Mąż z Soloj, krewny i przyjaciel tego Protogenesa, co to był tu z nami, początkowo żył w wielkiej rozwiązłości i w krótkim czasie utraciwszy majątek, zmuszony sytuacją przez jakiś czas prowadził się po łajdacku (...) Nie cofając się więc przed żadnym haniebnym procederem (...) w krótkim czasie pozyskał sławę wielkiego łajdaka. Najbardziej zaś zaszkodziła mu pewna wyrocznia, którą otrzymał od Amfilocha, podobno posłał zapytanie, czy resztę życia spędzi lepiej, na co dostał odpowiedź, że będzie mu się wiodło lepiej, gdy umrze. A jakoś wypadek zdarzył, że go to właśnie w niedługim czasie spotkało. Spadł z pewnej wysokości i skręcił kark (...)

Gdy świadomość opuściła jego ciało, czuł się na razie jak nurek, który z pokładu statku skoczył w głębinę (...) Widział (...) że dusze zmarłych wznosiły się ku górze tworząc ogniste bąble, przed którymi rozstępowało się powietrze, a następnie bąble te powoli pękały, a dusze z nich wychodziły wygląd mając ludzki, ale wiotkie były i o niejednakowych ruchach: jedne wznosiły się z niezwykłą lekkością i mknęły prosto wzwyż, inne zaś jak wrzeciona wirowały w kółko to w górę, to w dół, na kształt zamąconej w ruchu spirali, która powoli i ledwie po długim czasie się uspokajała (...) Wówczas, jak mówił, rozpoznał duszę jednego krewniaka, choć nie z całkowitą pewnością, jako że tamten zmarł był, gdy on sam był jeszcze dzieckiem.

Dusza ta zbliżyła się i przemówiła: "Witaj Thespesiosie". On zdziwiony odrzekł, że się nazywa nie Thespesios, tylko Aridajos, na to ona: "Tak, przedtem" (...) Krewniak więc Thespesiosa (gdyż nic nie przeszkadza nazywać dusze ludzkimi imionami) wszystko mu wyjaśniał (...) Zobaczył, że z innymi duszami działo się to samo: zbijały się w gromadę jak ptaki i latały nisko okrążając przepaść (...) Przepaść zaś wyglądała wewnątrz jak dionizyjskie groty, strojne w zieleń i ubarwione wszelakim kwieciem. Unosił się z niej łagodny i subtelny powiew, który niósł cudowną woń pełną rozkoszy (...) Dusze (...) okazywały sobie wzajemnie serdeczność, tak że całe to miejsce wkoło było pełne bachicznego nastroju, śmiechu, wszelakiej harmonii i zabawy".


Jest to fragment mojego ulubionego dzieła Plutarcha (z lat 90-tych I wieku naszej ery), pt.: "O odwlekaniu kary przez Bogów" (w której autor wyjaśnia dlaczego tak się dzieje, że źli ludzie często żyją w bogactwie i nic złego ich nie spotyka, a ci dobrzy umierają młodo i często w nędzy). Niezwykle sugestywnie zobrazował w nim rolę Przewodnika i miejsca przeznaczenia, do których zdążają poszczególne dusze. Ciekawym faktem jest również nawiązanie do reinkarnacji - ("Witaj Thespesiosie". On zdziwiony odrzekł, że się nazywa nie Thespesios, tylko Aridajos, na to on: "Tak, przedtem")


Ów oczyszczający prysznic, jest niezwykle przyjemnym doświadczeniem dla duszy. Jedna z kobiet, poddana hipnozie i cofnięta do tego momentu, na prośbę hipnoterapeuty: "Opisz, co teraz czujesz?", stwierdziła: "Cudownie, taki spokój... chciałabym pozostać tam na zawsze". Ale "kąpiel" nie trwa długo (wyjątkiem są te dusze, które naprawdę są "poobijane", czyli niezwykle doświadczone przez swe poprzednie życie. Często złe doświadczenia z jednego życia, mogą oddziaływać na... kilka następnych, wszystko zależy od nas samych, od tego jak szybko zapragniemy się oczyścić i próbować zaakceptować, oraz naprawić złe doświadczenia). Opuszczając obszar oczyszczającej nas energii, zmierzamy dalej, ku miejscu naszego przeznaczenia. W tej podróży może towarzyszyć nam nasz Przewodnik, ale Jego obecność nie jest wówczas wskazana. Większość dusz jednak pokonuje tę następną drogę "w samotności" (nasz Przewodnik obserwuje ten proces i jest gotowy "wkroczyć", gdy tego zapragniemy). Zmierzamy więc ku następnemu etapowi naszej drogi w "Zaświatach", ściągani przez potężną siłę (możemy jednak kontrolować ten ruch jak i jego szybkość). "Płyniemy" w kierunku naszej "linii kontaktowej".

To jest jak błyskawiczna szerokopasmowa autostrada, pędzimy naprzód, swobodnie kierując naszą prędkością, choć - co ważne - na tym etapie nie możemy się zatrzymać (podobnie jak na autostradzie). Widzimy wówczas i inne "pędzące" obok nas dusze, jedne blisko, drugie trochę dalej, inne nad nami, drugie pod nami, wszystkie te dusze zmierzają w jednym kierunku. Przypomina to małe rzeczki (a my czujemy się jakbyśmy byli ciągnięci z prądem tej rzeczki), które zmierzają do jednego wspólnego źródła - Oceanu Energii. Przez cały czas podróży, dusza doświadcza nieopisanego relaksu, spokoju i harmonii. Gdy dusza zbliża się do tego "Oceanu Energii", widzi małe, niezwykle jasno świecące plamki, niektóre łączące się w pary, przypominające z oddali winogrona, lub... robaczki świętojańskie. Te plamki, to po prostu inne dusze, które dotarły do swojego miejsca i ponownie spotkały swych najbliższych. Nasza dusza pędzi na spotkanie swojej rodziny i swoich znajomych z poprzedniego życia (opuścili duszę, gdy ta "brała kąpiel"). Na końcu "korytarza", po którym "płyniemy", czekają już nasi najbliżsi. Oto przykład innego mężczyzny, poddanego hipnozie i cofniętego do tego momentu - opowiada on hipnoterapełcie jak to wygląda i co wówczas czuje: "Dociera do mnie znajoma siła umysłów, o jak dobrze. Dołączam do nich - jestem w Domu".

Na tym etapie panuje już Jedność, a raczej świadomość Jedności "wszystkich ze wszystkimi". Tradycja religijna określa nas słowem "Dzieci Bożych", oraz "Braćmi i Siostrami" - tam właśnie dokładnie odczuwamy Jedność między naszymi braćmi i siostrami, tam też czujemy się prawdziwymi dziećmi Boga. Wszelkie wcześniejsze animozje, wszelka niechęć, oraz wszelkie negatywne nastawienie względem tych, których jeszcze do niedawna pamiętaliśmy jako "naszych wrogów", lub sprawców naszego cierpienia - tutaj mija natychmiast. Wyraża się to w bezwarunkowej akceptacji nas takimi, jakimi jesteśmy, nie ma osądzania, nie ma moralizowania, nie ma wywyższania się - widzimy że wszyscy jesteśmy równi względem siebie, że łączy nas uniwersalna więź, będąca jednocześnie Więzią Stwórcy Wszechrzeczy. To jest wspaniały czas zrozumienia tego, co do tej pory poczytywaliśmy u innych za wady. Panuje tam niezwykła Otwartość, Przyjaźń i Miłość - innymi słowy czujemy się tak, jak w... najskrytszych i najszczęśliwszych marzeniach. Po prostu zmierzamy ku Jedności, ku Domowi, choć nie jest to jeszcze powrót do Boga, a jedynie pewien przystanek na tej trasie.

Pomimo tego, że wszystkie dusze odczuwają ze sobą Jedność, przybywamy zawsze do konkretnej, nam przeznaczonej grupy dusz, tych których znaliśmy za życia (a raczej za wielu wcześniejszych żyć). Nie ma dzielenia grup, ani nie ma przechodzenia do innych dusz, nie będących z "naszej paczki". Może się jednak zdarzyć, że dana osoba którą znaliśmy za życia, znajduje się obecnie w innej niż nasza grupie docelowej. Nie możemy tej duszy "odwiedzać", gdyż byłoby to niepotrzebne zakłócanie jej energii. Jeśli jednak chcielibyśmy się z nią skontaktować - nie ma pod tym względem żadnych przeszkód, wystarczy że pomyślimy o danej osobie i jej postać pojawi się w naszym umyśle. W taki też sposób możemy porozmawiać z duszą, nie będącą z naszej grupy. Inną kwestią są dusze które... już żyją na Ziemi w kolejnych ciałach, a tutaj przebywa jedynie "część" ich duszy, ta, która również witała nas po przejściu przez tunel. Dusze już inkarnujące na Ziemi łatwo rozpoznać, gdyż nie emanują taką jasnością, ich blask jest pulsacyjny - raz ciemniejszy, raz jaśniejszy, niczym włączony kierunkowskaz. Jest też z nimi w pewien sposób ograniczony kontakt, lecz mimo to, dusze te również potrafią nas odpowiednio powitać i udzielić odpowiedzi na zadane przez nas pytania.

Po ponownym przywitaniu z najbliższymi, znów pojawia się nasz Przewodnik. Dotąd nie pojawiał się, tak jakby nie chcąc przeszkadzać w ponownym spotkaniu duszy z jej grupą, teraz jednak ukazuje się, gdyż musi nas odprowadzić do miejsca, gdzie... dokonany zostanie Sąd nad naszym życiem. Ów sąd stanowi "Rada Starszych" (Założyciele), choć ze znanym nam sądem ma to niewiele wspólnego - przede wszystkim nie ma mowy o karze za grzechy, ani strachu towarzyszącemu tej myśli. Sąd jest jedynie po to, by podpowiedzieć nam, w którym miejscu mogliśmy lepiej pokierować naszym życiem, oraz co służy naszemu ciągłemu rozwojowi. Cały czas "na procesie" obecny jest nasz Przewodnik, pełniący również rolę naszego adwokata. Proces jest z reguły krótki, po nim powracamy do naszej grupy i cudownego miejsca naszego umiejscowienia na "Tamtym Świecie".



SĄD BOŻY


Od niepamiętnych czasów ludzie musieli zmagać się z wieloma przeciwnościami losu. Jak nie najazdy obcych plemion, to walki z dzikimi zwierzętami, jak nie walka o pożywienie i co za tym idzie - przetrwanie dla całej społeczności, to wszelakie katastrofy naturalne - jak trzęsienia ziemi, pożary, powodzie etc. Nic zatem dziwnego że ludzie by przetrwać, musieli trzymać się razem, wspólnie pracować, polować, żyć. Owa konieczność przetrwania w obrębie danego gatunku (czy choćby jedynie społeczności), wymusiła stworzenie nieformalnych i niepisanych praw, wedle których należało postępować, by zapewnić danemu plemieniu bezpieczeństwo i zasobność, oraz nie narażać ich na jakiekolwiek niebezpieczeństwa. Prawa te były ściśle przestrzegane, a jakiekolwiek wyłamanie się z tego kanonu karano najczęściej śmiercią. Człowiek pierwotny żyjący w otoczeniu złowrogiej, otaczającej go natury i narażony w każdej minucie swego życia na niebezpieczeństwo śmierci, zdawał sobie sprawę, że jego życie tu, na Ziemi podlega pewnym regułom, ale... podobne reguły musiały przecież obowiązywać po śmierci, w zaświatach. Bogowie byli więc podobni ludziom - karali tych, który za życia dopuścili się wielkiego (lub drobnego, w zależności od kategorii) zła, lub złamali prawa swego plemienia. Z czasem, gdy powstały pierwsze ludzkie cywilizacje, zaczęto tworzyć całe mitologie, które opierały się na wierze w pośmiertne cierpienie duszy, w zależności od popełnionych za życia grzechów.

Motyw Sądu Bogów i kary za grzechy jest obecny we wszystkich wielkich cywilizacjach i religiach świata, począwszy od egipskiej i sumeryjskiej, poprzez grecką, rzymską, chrześcijańską, hinduistyczną czy nawet buddyjską (w hinduizmie i buddyzmie mamy motyw wiary w duchowe więzienie na niższych poziomach egzystencji). I choć we wszystkich tych kulturach - śmierć jest uważana za stan przejściowy na drodze ku lepszemu życiu w Zaświatach, to jednak wyniesione z życia na Ziemi kalki myślowe, mówiące o Sądzie Bożym, jednocześnie same z siebie nasuwały skojarzenia z karą za grzechy. Trudno się temu dziwić, do dziś instytucje religijne, sądy i trybunały narzucają nam kodeksy moralności i sprawiedliwości, których należy przestrzegać, zaś pojęcia "zbrodni", "kary" i surowego osądu ludzkich występków, są bardzo głęboko zakorzenione w naszej tradycji, kulturze i umysłowości. Zresztą ludzie zawsze czuli się niepewnie w obliczu wyższych od siebie sił, które mogłyby zdecydować o ich pośmiertnych losach. Ponieważ obawa o życie towarzyszy nam stale i na każdym kroku ("Nie znasz dnia ani godziny"), wobec tego skłonni jesteśmy postrzegać śmierć jako najwyższe dla nas zagrożenie (jest taka seria filmów: "Oszukać przeznaczenie", w której bohaterowie również na każdym kroku walczą o to, aby przeżyć i wygrać ze śmiercią, traktując życie jako jedyne dobro jakie im pozostało). A wszelakie religie dokładały do tego również strach przed Sądem Bożym i ewentualną karą za grzechy, co było równoznaczne z wiecznym cierpieniem dla duszy.

Tacy Egipcjanie na przykład, choć wierzyli że pełnią życia będą żyli dopiero po śmierci, jednocześnie wkładali bardzo dużo energii w pośmiertne zachowanie ciała, potrzebnego do "życia po życiu". Wierzyli że każdy człowiek składa się z trzech elementów - "Ka", "Ba" i "Ach". Aby mogły one właściwie funkcjonować, niezwykle ważną sprawą było zachowanie fizycznego ciała w jak najlepszym stanie. Zaświaty zaś, postrzegali starożytni Egipcjanie jako krainę szczęśliwą, położoną gdzieś daleko na zachodzie (zwaną "Królestwem Zachodu"). Wstęp do niej był możliwy jedynie dla tych dusz, które wiodły dobre i cnotliwe życie. Aby jednak "sprawdzić" czy dusza spełnia te kryteria, musiała ona stanąć przed Sądem Bogów. Nim jednak do tego doszło, dusza musiała namówić starego przewoźnika, by ten na swej łódce przewiózł ją przez "Rzekę Śmierci". Następnie dusza musiała przejść przez Dwanaście Bram strzeżonych przez ogromne węże. Aby owe potwory nie "pożarły" duszy, miała ona przy sobie (ofiarowane przez żyjących i wkładane do trumny przeróżne amulety i oczywiście Księgę Umarłych - zawierającą zaklęcia, mapę oraz wskazówki pomagające duszy obejść bezpiecznie wszystkie pułapki. Gdy dusza ominęła już węże, stawała przed Jeziorem Ognia, który również musiała przepłynąć na barce innego przewoźnika. Gdy dusza przeszła już wszystkie próby i ominęła wszystkie pułapki, stawała przed Sądem Bogów, złożonym z 42 ławników, którzy odczytywali duszy listę grzechów (ogólnych). Zmarły przysięgał że nigdy nie popełnił żadnego z nich. Następnie wchodził do Sali Sądu Ozyrysa, gdzie ważono jego serce, kładąc na drugiej szalce Pióro Prawdy. Jeśli zmarły skłamał i wiódł grzeszne życie, jego serce było ciężkie, a wówczas zostawał rzucony na pożarcie potworowi (który tylko na to czekał). Jeśli zaś prowadził cnotliwe życie, jego serce równoważyło ciężar Pióra Prawdy. Wówczas mógł połączyć się ze swymi przodkami w "Królestwie Zachodu".

Starożytni Grecy zaś wierzyli, że ludzie po śmierci udają się do podziemnego świata - Hadesu. Po śmierci i opuszczeniu ciała przez duszę, zjawiał się po nią bóg Hermes, który prowadził duszę poprzez jedno z podziemnych szczelin w ziemi, lub górskich jaskiń, na brzeg rzeki Styks, która była granicą pomiędzy światem żywych i umarłych. Nad brzegiem rzeki stał przewoźnik, którego należało opłacić, by ten przewiózł duszę do "Świata Umarłych". Żyjący krewni, zaopatrywali więc swych zmarłych w monetę (obol), którym dusza "płaciła za transport". Te dusze, które nie posiadały takiej monety, musiały błąkać się bez celu wzdłuż brzegu rzeki Styks. Po przewiezieniu dusza przechodziła przez bramę "Królestwa Umarłych", której strzegł ogromny trójgłowy pies - Cerber. Miał on za zadanie zatrzymywać żywych, którzy pragnęliby wtargnąć do państwa umarłych - czyli królestwa boga Hadesa, oraz zapobiegać "ucieczkom" zmarłych, którzy pragnęliby uciec z "Zaświatów". Po minięciu Cerbera i przejściu przez bramę, dusza dochodziła do rozstajnych dróg, gdzie odbywał się nad nią sąd. Sędziów było trzech - Minos, Radamantys i Ajakos. Wydawali oni sąd na podstawie życia, jakie zmarły wiódł na Ziemi. Dusze osób, które dopuściły się oszustw i zbrodni - kierowane były do Tartaru, gdzie "za karę" cierpiały wieczyste męki. Zaś ludzie prowadzący życie cnotliwe i bogobojne (oraz członkowie i członkinie kultów misteryjnych, takich jak np. szalenie popularne, lecz jednocześnie niezwykle snobistyczne Misteria Eleuzyńskie - ku czci bogini Demeter i jej córki Persefony - żony Hadesa), tacy ludzie trafiali na Pola Elizejskie, czyli miejsca wiecznej szczęśliwości, błogostanu i radości, napełnionego złocistym blaskiem słońca (co ciekawe - dusze wtajemniczonych w misteria mogły poprosić Hadesa i Persefonę o kolejne wcielenie, a jeśli trzykrotnie w ciągu swych wcieleń, trafiły na Pola Elizejskie, mogły wejść na Wyspy Błogosławionych - królestwa Kronosa, miejsca nieopisanego szczęścia i przyjemności. Większość jednak dusz, które ani nie popełniły żadnej zbrodni, ani też nie wiodły nazbyt cnotliwego życia - trafiały na Łąki Asfodeli. Było to szare, piaszczyste, monotonne miejsce, gdzie dusze błąkały się bez celu (choć nie cierpiały bólu), czekając aż ktoś z żywych wspomoże ich ofiarami.

Rzymianie przejęli od Greków ich wyobrażenia o życiu pośmiertnym, jednak w miejsce greckich - wstawili swych własnych bogów (a raczej zromanizowane imiona bogów greckich). Tak więc świat podziemny, czyli "Królestwo Umarłych", było królestwem Plutona i Prozerpiny. Rzymianie bezczelnie "zerżnęli" wyobrażenia o życiu pozagrobowym od Greków, gdyż sami pod tym względem prawie nie wypracowali swojego "stanowiska". W pierwotnej (agrarnej - czyli chłopskiej), religii rzymskiej wyobrażenie życia pozagrobowego było niezwykle mgliste. Rzymianie po prostu obawiali się prześladowania złych duchów (lemures, larvae), dopiero z czasem ich panteon i wiara w życie pozagrobowe coraz bardziej się rozrastały i ubogacały, poprzez adaptację nowych kultów etruskich, greckich, egipskich, syryjskich, żydowskich i wreszcie chrześcijaństwa, które także oczywiście mówi o Sądzie Bożym i każe za grzechy w piekle, a nagrodzie za cnotliwe życie w Niebie. Starożytna, metafizyczna tradycja Wschodu (buddyzm a szczególnie hinduizm), jest... jeszcze bardziej (niż chrześcijaństwo i islam) pogmatwaną mieszaniną przesądów. Dlaczego religie Wschodu są "pogmatwane?" Ano dlatego że prócz oczywistości reinkarnacji, wyznają również wiarę w istnienie transmigracji (czyli dewolucji np. do form zwierzęcych). Jest to jeden z niezwykle ważnych elementów kontroli społeczeństwa Wschodu, nie mniej ważny (a być może nawet ważniejszy), niż koncepcja wiecznych, piekielnych mąk w chrześcijaństwie i islamie.

Tak naprawdę są dwa momenty, gdy odczuwany niepewność - pierwszy moment to czas naszych narodzin, gdy poznajemy świat w którym żyjemy. Nie pamiętamy ani poprzednich żywotów, ani też czasu, jaki spędziliśmy w "Zaświatach", gdyż przed każdymi narodzinami zawieramy taki układ z naszymi Przewodnikami (są od tego pewne wyjątki, ale są one podyktowane różnymi czynnikami, kiedyś już opisałem mój własny przykład więc teraz nie będę do niego wracał). Startujemy więc jako nowa, czysta karta do ponownego zapisania w wielkiej księdze naszych poprzednich żywotów. Pamięć o tym, że ta karta tak naprawdę stanowi jedynie część innych podobnych jej kart, razem tworzących niezwykle grubą księgę - byłby dla nas niekorzystny, gdyż zajmowalibyśmy się problemami które już minęły, zamiast na nowo poszukiwać drogi do Boga. Narodziny i późniejsze życie na Ziemi, działają na nas przygnębiająco i... deprymująco. Dlaczego tak się dzieje? Niepamięć nie jest bowiem całkowita, są pewne przebłyski w postaci snów, wizji lub obrazów przesuwających się w naszych myślach (Przewodnicy godzą się na to, gdy uznają że jest to korzystne dla naszego dalszego rozwoju). Weźmy na przykład małe, kilkuletnie dzieci, które bawiąc się w piaskownicy mówią do wymyślonego przez siebie towarzysza zabawy. Dla nas (myślących racjonalnie, twardo stąpających po ziemi), takie zachowanie jest co najmniej niepokojące. Tłumaczymy dzieciom że tak naprawdę nie ma żadnego "towarzysza zabawy", że są same, że powinny myśleć tak jak my - uczyć się życia.

Wszystko fajnie, ale... to my się mylimy. Małe dzieci, do pewnego wieku jeszcze pamiętają o czasie jaki spędziły w "Raju", a ich "towarzysze zabaw", to nic innego jak... Przewodnicy - oni ich jeszcze widzą, traktują jak kolegę, przyjaciela, my zaś - ich rodzice - widząc że nasze dziecko mówi do siebie, lub dzieli się np. łopatką do piasku ze swym "kolegą", uznajemy za przejaw pewnego dziecięcego zaburzenia. Trzeba też pamiętać, że wiele dusz, inkarnując na Ziemi, często przeżywa szok. Jest on związany z tym, czego tu doświadczają. One myślały że tu będzie w pewien sposób podobnie, tak jak było w "Raju". Myślały że nikt nie będzie ich oceniał, że zaakceptuje ich w całej pełni, że będzie im życzliwy, że im dopomoże we wszelkich trudach i okaże swą przyjaźń, że wreszcie nas doceni. To, co spotykają na Ziemi (i czego doświadczają) jest zupełnym przeciwieństwem tego, co jeszcze tkwi w ich podświadomości - pamięći Miłości "Tamtego Świata". Taka niedawno narodzona i wchodząca w ziemski świat dusza, licząc na akceptację i Miłość ze strony innych ludzi, doznaje szoku - spotyka się z niechęcią, odrzuceniem, wzgardą, nieżyczliwością, przemocą i bólem. To jest naprawdę deprymujące uczucie dla niedawno narodzonej duszy, która musi się przyzwyczaić do nowego świata i nauczyć się rozumieć i rozróżniać ludzkie zachowania (spójrzcie na dzieci, one potrafią się cieszyć z "drobnostek" - rzeczy, które już dla nas wydają się nieistotne). Drugim zaś momentem, w którym odczuwamy pewien niepokój i niepewność, jest... moment naszej śmierci (o tym już jednak pisałem w poprzedniej części ). Narodziny i śmierć - dwa zwrotne momenty naszego istnienia.

Dusza, która po ponownym przywitaniu z rodziną i znajomymi przybywa teraz w towarzystwie swego Przewodnika na sąd do "Rady Starszych", nie odczuwa strachu, gdyż ciągle towarzyszy jej uczucie spokoju i harmonii. Jedyne uczucia jakich może wówczas doświadczać, to pewien rodzaj niepewności (tylko młode dusze), oraz żal, za źle przeżyte (czyli w mniemaniu duszy - zmarnowane) życie. Gdy stajemy przed Radą Starszych, z ich "twarzy" emanuje łaskawość. Otoczeni jesteśmy wszechogarniającym nas uczuciem Spokoju, Harmonii, Miłości. Następnie zostaje "wyświetlony film" z naszego życia. Ten film nie przypomina jednak znanych nam obrazków, jakie możemy ujrzeć na ekranach kin, lub naszych prywatnych odbiornikach telewizyjno-komputerowo-laptopowo-smartfonowych etc. Ten film obejmuje każdą sekundę naszego życia i wszystko jest pokazane jednocześnie, co wcale nie przeszkadza, by móc je dokładnie omówić. Pewien mężczyzna (lekarz i nauczyciel akademicki), poddany hipnozie i cofnięty do czasu jaki spędził w "Zaświatach", opowiadał iż, członkowie Rady" zapytali go: "Który moment swego życia uważasz za najważniejszy", on zaczął wymieniać (jako że w poprzednim życiu też był naukowcem) ukończone szkoły, sportowe zwycięstwa, otrzymane nagrody itp. W pewnym momencie puszczono mu film, gdy jako młody chłopak, przyszedł w nocy do pokoju swej ciężko chorej siostry, objął ją, złapał za rękę i zasnął, siedząc przy niej do samego rana. Członkowie Rady odpowiedzieli: "TO - było największe zwycięstwo twojego życia".




Wedle tego co mówią ludzie poddani sesjom hipnoterapeutycznym, dusza po śmierci w żadnym przypadku nie przechodzi przez etap kary za grzechy, a raczej przez kolejne stadia samooświecenia. Nie doznajemy cierpień, ani w postaci "fizycznej" ani psychicznej ani jakiejkolwiek innej. Rada Starszych (Założyciele - jest to moja prywatna nazwa, można ich określać zupełnie dowolnie), przed którą stajemy po śmierci, przypomina co prawda rodzaj sądu nad duszą, ale nie jest nim w sensie dosłowny. Przede wszystkim należy pamiętać, że te mądre Istoty, które nas zapytują o właśnie zakończone życie - mają niezmiernie wiele współczucia dla ludzkich ograniczeń i słabości i okazują niewyczerpaną cierpliwość wobec popełnionych przez nas błędów. W przyszłych życiach otrzymamy jeszcze wiele szans na poprawę naszego "zachowania" i wyborów i choć owe życia (zapewne), nie będą należały do łatwych (łatwe i przyjemne wcielenia niewiele wnoszą w dalszy rozwój duszy, choć bywają nagrodą za ciężko przeżyte poprzednie życie, w którym nie pałaliśmy do nikogo nienawiścią, ani też nikogo nie skrzywdziliśmy. Są jednak stratą "czasu" i to od nas zależy czy chcemy z nich skorzystać, czy nie), po śmierci w żadnym razie nie doznamy, ani nie dostąpimy kolejnej "porcji" bólu, który przeżywaliśmy za życia. Nie znaczy to jednak że nasze wybory, związane np. z zadawaniem bólu i krzywdzeniem innych ludzi (czy w ogóle innych istot) są przyjemne po śmierci - nie są. Ów Sąd przede wszystkim ma na celu uświadomienie nam roli i rangi popełnionych przez nas błędów. Zawsze jednak odbywa się to w takiej atmosferze, by dusza czuła się dobrze, by była spokojna, by nie odczuwała niepokoju przed rozmową z Założycielami (pamiętam kiedyś wypowiedź pewnego mężczyzny, który w latach 90-tych wybrał się z synem na sanki, na niewielkie wzgórze w ich okolicy. Wówczas doznał wypadku, w czasie którego zapadł w stan śmierci klinicznej. Potem, gdy odzyskał świadomość opowiadał, że był jakby w "przedsionku Raju". Pamiętał że wyświetlono mu film i wśród wielu wydarzeń z jego życia szczególnie jedno zapadło mu szczególnie w pamięć, gdyż widząc to, poczuł się tak, jakby jego dusza płonęła od wewnątrz. W sym życiu miał wiele doświadczeń: lepszych i gorszych, ale przy żadnym z nich nie czuł się tak, jak tej jednej chwili. A była to chwila, gdy jako młody chłopak, na powitanie nowego kolegi który zjawił się w ich klasie, podszedł do niego od tyłu i bez zdania racji - aby pokazać kto tu rządzi - kopnął go w tyłek. To nie było potrzebne, to nie miało żadnego uzasadnienia, żadnego powodu, nie było niczym motywowane, ot czysta chęć dominacji, pokazania kto jest lepszym. I w tej jednej sytuacji - którą dawno w ciągu swego życia zapomniał - poczuł się tak, jakby jego dusza wewnętrznie płonęła, gdyż odczuł dokładnie to, co ten chłopak myślał i jak źle się poczuł w tej właśnie sytuacji. To jest kolejny dowód na to, że my wszyscy tak naprawdę my jesteśmy Jednością. Wspólnie tworzymy ten niekończący się Ocean Energii Miłości, który można nazwać Bogiem).

W tym celu do sali sądu odprowadzają nas nasi Przewodnicy, którzy (choć rzadko się odzywają podczas spotkania ze "Starszymi"), gdy zauważą naszą konsternację, lub gdy nie znamy odpowiedzi na dane pytanie - sami starają się odpowiedzieć w naszej "obronie", lub podpowiedzieć rozwiązanie. Jeden z mężczyzn, poddany hipnozie, opowiadał, jak to jego Przewodniczka zaprowadziła go do pięknej, pełnej marmurowych kolumn sali. Ściany mienią się przepięknymi, różnokolorowymi barwami z mrożonego szkła, a w oddali słychać delikatną muzyczkę. Światło jest lekko przyciemnione o złotawej barwie. Wewnątrz sali jest mnóstwo roślin i kwiatów, oraz przepiękna fontanna, w której "słodko szemrze woda. Wszystko po to bym się odprężył i zrelaksował" - opowiada mężczyzna. "Święci siedzą przy długim, półkolistym stole, a moja Przewodniczka staje za mną, po lewej stronie". Umiejscowienie Przewodnika "po lewej stronie", nie jest wcale przypadkowe - chodzi tu o blokadę energii, która mogłaby "uciekać" ze strony prawej na lewą (lewa strona ludzkiej głowy dominuje nad prawą, zaś dusze stając po swej śmierci przed Radą Starszych, bardzo często nadal nie wyzbyły się swych "fizycznych" inklinacji), dlatego też Przewodnik pomaga danej duszy w odbiorze energii dochodzącej z prawej strony, blokując myśli (jeszcze fizyczne połączenia neuronalne) które mogłyby uciekać stroną lewą (jest to jedyne takie działanie Przewodnika - potem, gdy całkowicie już pozbędziemy się naszych fizycznych cech - które wciąż pamiętamy i częstokroć nadal zachowujemy się jak żyjący - Jego działanie nie będzie już nam potrzebne).

Starsi następnie zapytują duszę, co sądzi o najważniejszych wydarzeniach z jej poprzedniego życia, oraz jaki ma stosunek do własnych wyborów (szczególnie tych, związanych z krzywdzeniem innych ludzi). Co ciekawe, wśród Rady nie ma jakiejkolwiek niechęci, czy najmniejszej choćby formy zniecierpliwienia naszymi błędami, choćbyśmy popełniali je notorycznie co wcielenie. Te niezwykłe Istoty okazują nam tyle cierpliwości, na ile nie byłoby stać nawet nas samych. Należy bowiem pamiętać (o czym praktycznie się nie mówi), że każda dusza ma wolny wybór i jeśli nie chce - wcale nie musi inkarnować fizycznie. Jeśli nie zechce - będzie uczyła się na doświadczeniach innych, ale nikt ani nic nie może jej zmusić do przyjęcia kolejnego ciała i rozpoczęcia następnej inkarnacji. Radę więc interesuje nie tyle to, ile razy upadaliśmy na naszej "cielesnej" drodze, tylko czy i ile razy zdołaliśmy się podnieść z upadku i zakończyć nasze życie tak, by zminimalizować cierpienie i ból, jaki nasze ciała mogłyby zadać innym.

Spotkania duszy z Założycielami różnią się w zależności od stopnia zaawansowania duszy, oraz zdobytych doświadczeń. I tak młodziutkie duszyczki, które dopiero niedawno rozpoczęły proces inkarnacyjny, często na takie spotkania ze "Starszymi", chodzą w grupie innych młodych duszyczek. Założycieli jest wówczas zazwyczaj niewielu (z reguły dwóch - często "mężczyzna" i "kobieta" - będące synonimem rodziców-opiekunów młodych dusz). Spotkanie ma charakter zabawy w grupie (młode dusze są traktowane jak dzieci, gdyż ilość ich przeżytych doświadczeń fizycznych jest minimalna, a to oznacza że bardzo łatwo taką duszyczkę "uszkodzić". Uszkodzić - oznacza, iż dusza ta może nie potrafić zrozumieć i zaakceptować tego, z czym spotkała się na Ziemi podczas wcielenia, czyli bólem, przemocą i nienawiścią (tu bardzo ważna jest rola Przewodników). Tak więc spotkanie ma charakter wspólnej zabawy i wyjaśniania sobie co przeżyliśmy, a co chcielibyśmy zmienić. Na zakończenie młode duszyczki często odchodząc machają rączkami (jak dzieci), w stronę "rodziców", czyli Starszych/Założycieli, a Ci również odpowiadają w ten sposób. Spotkanie nie ma charakteru oficjalnego, jak opisany przeze mnie wyżej - lecz przypomina spotkanie pani z dziećmi w przedszkolu, gdzie siedzą one wokół swej pani (np. po turecku) a ona zadaje im pytania. Taki też charakter ma spotkanie Założycieli z młodziutkimi duszyczkami.

Sytuacja zmienia się po... ok. czwartym, piątym wcieleniu, wówczas już przybywamy do "Sądu", sami, bez swych kolegów z grupy (przedszkolaków 🤭). Pewien mężczyzna, który jest młodą duszą, na widok dość już wówczas oficjalnego spotkania wykrzyknął w stronę hipnoterapeuty: "Jak to się wszystko zmieniło! Trochę się niepokoję, to spotkanie jest bardziej oficjalne niż poprzednie. Na środku przepięknej sali, stoi stół, za którym zasiadają trzy starsze osoby - dwaj mężczyźni i jedna kobieta" (kwestia płci Założycieli nie ma znaczenia - to co widzą dusze przed sobą, wynika bardziej z ich osobistych pragnień i chęci. Najczęściej dusze wśród Rady widzą w większości samych mężczyzn, gdyż wynikłe to jest z kultury w jakiej żyli, mężczyźni są bowiem uważani za tych, którzy tworzą i egzekwują prawo. Ale zaczyna się to zmieniać także wśród dusz. O ile we wcześniejszych wcieleniach tej samej duszy dominowali sami mężczyźni - o tyle im bliżej naszych czasów podział ten jest już prawie wyrównany. Wszystko zależy od tego w jaki sposób dusza jest w stanie zaakceptować kobietę, jako tę, która również może sądzić i tworzyć prawo. A ponieważ w naszych czasach zawód sędziego jest już w dużej mierze sfeminizowany - dlatego łatwiej jest duszy ujrzeć wśród członków Rady także i kobiety).

Im dusza bardziej "rozwinięta", tym spotkanie staje się ponownie mniej oficjalne. Dusze zaawansowane, takie które wkrótce same mogą zostać Przewodnikami i objąć pieczę nad "swoimi dziećmi", często nie stoją przed Radą Założycieli, lecz zapraszane są do stołu wraz z Założycielami. Zwiększa się wówczas i liczba Starszych (może ich tam wówczas być nawet dziesięciu, dwunastu za "stołem"). Dlaczego tak się dzieje? Powód jest prosty - dusza zaawansowana jest już w stanie swobodnie określić "płeć" i "wygląd" Starszych, choćby ich było nawet i piętnastu, zaś młodziutka duszyczka z reguły rozpoznaje tylko tego z Założycieli, który zwraca się do niej bezpośrednio, dlatego w takich spotkaniach liczba "Sędziów-Założycieli", ogranicza się do jednego, góra dwóch - nie więcej. Pewien mężczyzna będący duszą zaawansowaną opisuje to w taki sposób: "Po zakończeniu mojego ostatniego życia, wśród członków Rady ujrzałem nową "osobę" płci żeńskiej, której wcześniej nie było. Była mi przyjazna i życzliwa, choć łagodnie krytykowała moją stałą obojętność wobec kobiet w poprzednich wcieleniach. Zjawiła się tu, by pomóc mi przezwyciężyć moją skłonność do wykluczania kobiet z mojego życia, które hamuje mój rozwój". Pytania najczęściej zadaje "Przewodniczący" Sądu (ulokowany pośrodku stołu), choć oczywiście nie zawsze jest to regułą. Ale gdy tylko omawiany jest dość bolesny temat, związany np. z popełnionymi za życia błędami (zbrodnie, nienawiść, złość, gniew, cierpienie którym obdarzaliśmy innych) - pozostali członkowie Rady, milcząc przesyłają nam jednocześnie ciepłą, życzliwą energię, oraz "fale" błogiego spokoju.

Pewna kobieta (poddana hipnozie), opowiada jak to wśród członków Rady rozważają problem jej zamknięcia na innych ludzi, niepewności i braku chęci wyrażania własnego zdania, nawet w sytuacji gdy owe zdanie jest prawdziwe. Kobieta mówi członkom Rady Założycieli, że bardzo się boi konfrontacji z nieszczerymi ludźmi i wszelakich przeciwności życiowych. Na to jeden ze Starszych odpowiada: "Nigdy nie postawimy Cię przed trudnościami, z którymi nie potrafiłabyś sobie poradzić". Radzi by kobieta spróbowała przełamać swoje obawy, niechęć i nieśmiałość do innych ludzi i pokazała im jaka jest naprawdę, a wówczas mówi: "Będziesz przez nich kochana i doceniana". Następnie dodaje: "To, co zyskujesz przeżywszy ciężkie życie, zyskujesz na wieczność - lecz wszystko jest w tobie, nie zapominaj o tym". Członkowie Rad, choć przypominają srogich sędziów, tak naprawdę odczuwają do nas ogromną empatię i zrozumienie (być może nawet większe niż nasi Przewodnicy). Ma to swoje pewne wytłumaczenie - najprawdopodobniej Założyciele którzy nas "egzaminują" z poprzedniego życia, odznaczają się podobnymi do naszych charakterami oraz niezwykłą i trudno wytłumaczalną bliskością.

Przykładem niech będzie fakt, iż pewna kobieta będąca pod wpływem hipnozy, zaczęła głośno płakać, gdy ujrzała wśród członków Rady Założycieli - swego dawno nie widzianego Założyciela-Opiekuna Rendara, którego nie widziała od jakichś 3000 ziemskich lat. Po prostu nie pojawiał się podczas jej spotkań z Radą. Cieszyła się jak mała dziewczynka, gdy Go ponownie ujrzała w Radzie, mówiła: "Minęło tyle czasu... On jest bardzo stary i mądry, tak pełen spokoju, był ze mną od początku, zanim przeszłam te wszystkie ziemskie cykle... On mówi do mnie... mówi...: Dobrze jest znów z Tobą pracować". Kobieta wyznaje że "zniknięcie" Rendara z członków Rady, miało związek z jej przewinami, gdyż pomimo składanych Mu obietnic, w każdym z kolejnych żywotów kobieta stawała się coraz bardziej samolubna, żądna władzy i pochlebstw (bez względu na to jakie wówczas "nosiła" ciała). On tłumaczył: "To spowalnia Twój postęp", lecz ona go nie słuchała, składała mu obietnice poprawy bez pokrycia, a w każdym następnym życiu czyniła to samo (także jako silny, potężny mężczyzna - żyjący w VIII wieku wśród wikingów, którego celem samym w sobie był rabunek, niszczenie i gwałt. Oddawał się jedynie swej cielesnej formie, zapominając o duchowości. Zginął podczas ataku na jedną z angielskich wsi. Był bardzo silny i dobrze zbudowany - kobieta przypomina sobie że uwielbiała demonstrować swą wyższość nad innymi, mając tamto ciało). Teraz Rendar znów powrócił, co wywołało ogromne zadowolenie owej kobiety.

Najczęstszymi kolorami "szat", jakie dusze widzą wśród swych Przewodników, lub też Założycieli - są barwy bieli i fioletu. Biała energia bowiem pomaga duszom w procesie nieustannego samooczyszczenia i odnowy, oraz symbolizuje Czystość, Jasność Myśli, Mądrość i Wiedzę. Według ludzi poddanych sesjom hipnoterapeutycznym, biała barwa szat noszonych przez Przewodników lub Założycieli symbolizuje harmonię danej duszy z Uniwersalną Energią (czyli Bogiem). Natomiast barwa fioletowa koloru szat, symbolizuje Mądrość, Zrozumienie, Życzliwość i Miłość naszych Nauczycieli. Choć są to najpopularniejsze barwy, noszone zarówno przez Założycieli, jak i przez naszych Przewodników - nie są jedyne. Spotkać można również zieloną i żółtą barwę szat (lub szaty o kolorach mieszanych). Zieleń jest kolorem uzdrowienia duszy i pojawia się szczególnie często po tzw.: "ciężkim życiu", pełnym chorób, bólu i cierpienia. Żółta barwa zaś - pomocna jest przy omawianiu kwestii "podarków", jakie otrzymaliśmy, a szczególnie jakimi obdarowaliśmy innych. Inne barwy spotyka się rzadziej - na przykład kolor czerwony symbolizuje witalność i chęć do życia, do ponownego odradzania się i pokonywania błędów. Jest barwą pasji i namiętności. Są jednak kolory które nie występują nigdy na szatach Nauczycieli - do tej barwy zalicza się kolor czarny.

Podczas relacjonowania etapów naszego życia przed Radą Założycieli, nasi Przewodnicy (jak już wspomniałem) stają za nami z tyłu. Podczas rozmowy prawie się nie odzywają, lecz gdy tylko daną duszę nachodzą wątpliwości, lub czuje żal, lub zniecierpliwienie niewygodnymi pytaniami (to także się zdarza, szczególnie wśród młodszych dusz) nasz Przewodnik przejmuje inicjatywę. Opowiada więc za nas historię naszego minionego życia, podkreślając nasze przymioty i tłumacząc błędy z jakimi musieliśmy się zmagać (a które zbyt dobrze o nas nie świadczą), sytuacjami które nas ku temu popchnęły. Nie próbuje jednak wybielać błędów, lecz prezentuje je "pod innym kątem", by dać nam czas na zebranie myśli i ponowną, swobodną rozmowę. Gdy jednak niepewność lub żal duszy bierze mimo to górę, wówczas sami Założyciele/Starsi informują ją o prawdziwym charakterze tego spotkania i konwersacji. Mężczyzna poddany hipnozie, tak relacjonuje "słowa" (a raczej myśli), jakie skierowali do niego Starsi, gdy zaczął dopadać go żal i frustracja. Jeden z Nich zwrócił się do niego takimi słowy: "Nie jesteśmy tu, by Cię osądzać! Pragniemy jedynie byś spojrzał na swoje życie, własnymi oczyma i spróbował przebaczyć sobie samemu. Zaakceptuj siebie takiego, jakim jesteś z tą samą bezwarunkową Miłością, jaką My cię darzymy!".

Następnie proszą go by przypomniał sobie jedno z wydarzeń z ostatniego życia. "Czy pamiętasz wydarzenie z przystanku autobusowego?" - pytają go. On jednak odpowiada przecząco "Nie pamiętam nic takiego", wówczas pokazują mu to na wielkim "telebimie". Pewnego razu, gdy jechał do swojego biura (w poprzednim życiu ów mężczyzna był bogatym przedsiębiorcą, niezbyt "kochanym" przez swych pracowników), zauważył na jednym z przystanków autobusowych siedzącą i płaczącą kobietę. Kazał się zatrzymać, podszedł do niej, objął ją ramieniem i starał się ją pocieszyć, mówiąc że wszystko będzie dobrze, by przestała płakać i się uspokoiła. Utulił ją w ramionach i tak czekali razem aż do przyjazdu autobusu. Kobieta podziękowała i powiedziała że czuje się lepiej, po czym wsiadła do autobusu. Szybko o niej zapomniał. Powiedział wręcz hipnoterapeucie: "Mój Boże, prowadziłem swoją fundację, dałem tyle pieniędzy na cele charytatywne, a Ich obchodzi wydarzenie, o którym ja już dawno zapomniałem". No cóż, na "Tamtym Świecie" często sprawy które uważamy za ważne tutaj są błahe i nieistotne, zaś takie, które postrzegamy za nic nieznaczące i o których szybko zapominamy - są niezwykle ważne, gdyż to one właśnie pokazują naszą prawdziwą naturę i cel ku któremu dążymy (choćby to było najzwyklejsze ustąpienie miejsca starszej osobie w autobusie - rzecz zdawałoby się ulotna i niewarta naszej pamięci, a jednak po śmierci możemy być mile zaskoczeni tym, co Oni uważają za naprawdę ważne).

Bardzo często Założyciele/Starsi pragną rozbudzić w nas odwagę do podejmowania i pokonywania kolejnych wyzwań. Często dusze wykazują się nieśmiałością (za życia oczywiście), co wpływa potem na kierunek obieranych przez nich spraw. Są też i inne próby "rozbudzenia" duszy do dalszego działania, jak choćby uświadomienie duszy, że każdy z nas ma możliwość i wręcz powinien - sam rozwiązywać spotykające nas problemy w taki sposób, by nadal pozostać w harmonii z własnym środowiskiem. Szczególnie ciekawie wygląda ta kwestia w przypadku dusz, które same wcześniej decydują się na przyjęcie ciała, o dużym prawdopodobieństwie śmierci w młodym wieku. Takie dusze czynią to świadomie, gdyż śmierć ukochanej, bliskiej osoby ma być często rodzajem sprawdzianu dla duszy która przeżyła, przykładem jej wewnętrznej siły, samodyscypliny i odwagi w pokonywaniu trudów życia (opiszę to w kolejnych częściach).

Taka wizyta przed "Sądem" odbywa się zaraz po śmierci i drugi raz... przed samymi narodzinami, by ostatecznie "dopracować" ustalenia tyczące nowego życia (jak już wcześniej wspominałem - to my sami decydujemy się na wybór nowego ciała, ustalenia tyczą jedynie przyszłych oddziaływań karmicznych i tego, co należy zmienić by zrównoważyć negatywną energię z poprzedniego żywota).


CDN.

WALKIRIA - CZYLI DLACZEGO HITLER ZDOBYŁ WŁADZĘ W NIEMCZECH? - Cz. II

CZYLI CO SPOWODOWAŁO ŻE REPUBLIKA WEIMARSKA ZMIENIŁA SIĘ W III RZESZĘ? PLANY I MARZENIA  Cz. I " GDY WYBUCHNIE WOJNA, NIE DA SIĘ PRZEWI...