JOHN RAMBO ISTNIAŁ NAPRAWDĘ!
W tym temacie, chciałbym opisać największych bohaterów (Supermanów) II Wojny Światowej, którzy dokonywali rzeczy wprost niesłychanych, a dziś są już praktycznie zapomniani. Według mojej skromnej opinii będzie to (na początek) - Polak, Niemiec, Amerykanin i Rosjanin (potem dojdą inni). Oczywiście nie uważam że lista bohaterów kończy się tylko na tych, wyżej wymienionych w tej serii - takich ludzi było zapewne dużo więcej, nie o wszystkich jednak wiemy i nie każdego z nich historię potrafimy odtworzyć. Postaram się jednak opisać tych - o których już wiem, by odkopać ich z mroków historycznej niepamięci.
Nim jednak przejdę do tematu, chciałbym jeszcze coś dopowiedzieć. Otóż chciałbym dodać, że ja wychowałem się na amerykańskich westernach, na "Rio Brawo", "Alamo" (w której to bitwie po stronie Amerykanów walczyli także Polacy - o czym wie zapewne niewielu), "3:10 do Yumy", czy "Siedmiu Wspaniałych" (miłością do westernów natchnął mnie mój staruszek, który był kierowcą i na początku lat 90 jako młody chłopak jeździłem z nim w trasy. Śpiewał mi wtedy piosenki z westernów szczególnie z Rio Bravo i opowiadał różne historyjki). Zresztą nie tylko na westernach, również amerykańskich filmach akcji, typu: "Rambo" i "Rocky" ze Stallonem, czy "Kickboxer" z van Dammem (właśnie po tym filmie zainteresowałem się sportami walki). Wspominam o tym tylko jako o pewnej ciekawostce, zresztą bardzo lubię amerykańskie kino, szczególnie filmy z lat 30-tych, 40-ch, 50-tych, jak: "Panów w cylindrach" ("Top Hat") z 1935 r. z niesamowitym Fredem Astaire i Ginger Rogers w ich nieśmiertelnym przeboju: "Cheek to Cheek". Wielokrotnie nuciłem sobie potem: "W niebie, jestem w niebie ..."
Po obejrzeniu tego filmu, rozpocząłem naukę sportów walki (na początku karate, potem już tylko boks)
A TERAZ DO TEMATU
CZY ZNACIE TEGO JEGOMOŚCIA?
GŁUPIE PYTANIE PRAWDA?
Filmowa kreacja Johna Rambo, w którą pięknie wcielił się Sylwester Stallone zyskała mu (wraz z rolą boksera Rokye'go Balboy) nieśmiertelną sławę wśród fanów kina na całym świecie.
Co się zaś tyczy Sylwestra Stallone, to spośród wszystkich aktorów grających w filmach tzw.: "twardych facetów" - jego lubię najbardziej. Niestety w życiu prywatnym Stallone często zachowywał się jak taki zakochany pantofel, czego przykładem był tatuaż na jego przedramieniu - tatuaż jego żony, z którą potem się rozwiódł i przerobił ten tatuaż na... pysk swego ukochanego psa (trochę to żałosne, po co w ogóle robić sobie tatuaże? Ale to już jego prywatna sprawa). Lubię Stallone'a chociażby dlatego, że mój tata też miał na imię Sylwester, i patrząc na młodego Stallone'a widzę między nimi spore podobieństwo fizyczne, stąd zapewne mój szczególny sentyment co do jego osoby
Ale nie o tym pragnę tu dzisiaj pisać!
Piszę tu o Stallonym, Van Damme i innych aktorach, lecz czy ktoś z Czytelników wie, że JOHN RAMBO... istniał naprawdę? A raczej istniało ich kilku (może nawet kilkunastu) w różnych armiach i w różnych krajach w czasie II Wojny Światowej. Tutaj pragnę przedstawić kilku z nich. Na początek zacznijmy od polskiego Rambo:
I
STEFAN KARASZEWSKI
To, czego dokonał we wrześniu 1939 r. plutonowy Stefan Karaszewski zasługuje nie tylko na najwyższy podziw dla jego odwagi, lecz jednocześnie stanowi przykład niesamowitej wręcz brawury, na którą nie każdy z nas byłby w stanie się zdobyć (zdając sobie sprawę, że ceną za to jest śmierć).
Stefan Karaszewski przyszedł na świat w Chinach, a dokładnie w chińskim mieście Harbin - 14 kwietnia 1915 r. Jego ojciec - Stanisław Karaszewski, był tam bowiem zatrudniony przy budowie linii kolejowej, łączącej Syberię z Władywostokiem. W tym czasie w Harbinie można było usłyszeć język polski na ulicach dość często, gdyż takich robotników jak ojciec Stefana - było w nim kilkanaście tysięcy. Istniały tutaj polskie organizacje społeczne, kluby, wychodziły polskie gazety, a nawet powstało gimnazjum im.: Henryka Sienkiewicza (założone w 1915 r. istniało do 1949 r.).
Gdy tylko w listopadzie 1918 r. zakończyła się I Wojna Światowa, Stanisław Karaszewski powrócił wraz z rodziną do odradzającej się Polski, a konkretnie do swego rodzinnego miasta - Tomaszowa Mazowieckiego. Tam Stefan w dość młodym wieku (zaraz po ukończeniu szkoły podstawowej) musiał podjąć się pracy zarobkowej, gdyż ojciec w tym czasie ciężko zaniemógł i obowiązek utrzymania rodziny spoczął na tym młodym chłopaku. Zatrudnił się więc jako robotnik w fabryce włókienniczej.
W tym samym czasie wstąpił do Związku Strzeleckiego "Strzelec", gdzie ćwiczył zarówno posługiwanie się bronią, jak i trenował biegi oraz pływanie. Tam też poznał swą przyszłą żonę, którą wkrótce poślubił. W 1936 r. na świat przyszła ich jedyna córka - Alicja. W 1937 r. Stefan otrzymał kartę poborową do wojska. Służba we wszystkich rodzajach sił zbrojnych Wojska Polskiego II Rzeczypospolitej Polski, trwała dwa lata (w kawalerii dwa lata i 1 miesiąc). Z końcem sierpnia 1939 r. Stefan odliczał już dni do cywila oraz ponownego ujrzenia żony i córki - kupił już nawet bilet powrotny do Tomaszowa Mazowieckiego (kończył służbę 10 września). Wybuch II Wojny Światowej trochę pokrzyżował mu plany. Mobilizacja z końca sierpnia wszystko zmieniła. 85 pułk Strzelców Wileńskich (gdzie służył) został włączony do 19 Dywizji Piechoty, która stała się częścią odwodowej Armii Prusy. Pułk został przetransportowany pociągami z Wilna do Łowicza. Potem przemaszerowali piechotą do Piotrkowa Trybunalskiego i zajęli pozycje między tym miastem a wsią Moszczenica, mając za zadanie osłonę tamtejszej linii kolejowej, która miała znaczenie strategiczne nie tylko dla całej dywizji, lecz również i dla całego regionu.
Zaminowano więc pobliskie pola i łąki od strony zachodniej, lecz przez pierwsze trzy dni wojny nie mieli wiele do roboty. Dopiero 4 września do umocnionych i bronionych przez 85 pułk Strzelców Wileńskich pozycji - dotarło pierwszych kilkanaście czołgów nieprzyjaciela, wchodzących w skład 1 Dywizji Pancernej XVI Korpusu 10 Armii gen. Waltera von Reichenau. Bardzo szybko okazało się że front pod Piotrkowem Trybunalskim został przerwany i pułk (jeśli szybko - póki jest jeszcze ku temu możliwość - nie wycofa się na inne pozycje) zostanie okrążony, a wówczas albo walka do samego końca i śmierć wszystkich żołnierzy, albo obóz jeniecki. Pułkownik Jan Kruk-Śmigla (dowódca pułku) zarządził natychmiastowy odwrót, wszyscy więc rozpoczęli błyskawiczne przygotowania do wycofania się z zajmowanych pozycji. Nie było to jednak łatwe pod już atakującymi pozycje pułku niemieckimi czołgami. Ktoś musiał ich odciągnąć od udziału, by reszta mogła spokojnie zakończyć ewakuację. Na ochotnika do tej samobójczej misji zgłosił się właśnie Stefan Karaszewski.
Dowódca wyraził zgodę. Był 5 września 1939 r. pułk wciąż się wycofywał, lecz na pozycjach obronnych wokół Moszczenicy pozostał tylko... jeden żołnierz. A w zasadzie nie jeden, bo ok. 13-tej godziny dołączył do niego niejaki Roman Ciszewski, mieszkaniec Moszczenicy, który pokazał mu jak wygląda sytuacja i gdzie najlepiej się bronić. Całość walki widział jeszcze jeden mieszkaniec Moszczenicy, który potem to opisał - Bogusław Lewicki, który ukrył się w przepuście pod torem kolejowym, kilkadziesiąt metrów od pozycji Stefana. Ten zaś okopał się na łączce przyległej do toru od strony zachodniej. Cały teren wokół niego był wcześniej zaminowany i Niemcy nie mogli podejść do niego od tej strony. Jego broń stanowiło kilka wziętych karabinów Mauser, jeden karabin maszynowy wz. 30, sporą ilość granatów i amunicja zapasowa, trzymana w żelaznej skrzynce.
Zaczęło się ok. 14:30. Wówczas to od strony szosy Piotrków-Łódź nadciągało na pozycję Stefana ok... 60 niemieckich czołgów. Niemcy jechali śmiało, nie spodziewając się już żadnego oporu. Zmierzali wprost na okopy Stefana. Gdy pierwszy czołg zmierzał ku jego pozycjom, nagle nastąpił wybuch, wpadł na jedną z tysiąca umieszczonych w okolicy min. Gdy załoga, próbowała opuścić płonący pojazd, Stefan chwycił za Mausera i "wyeliminował" ich z dalszej walki. Wkrótce dało się słyszeć kolejne wybuchy, wówczas to Stefan porzucił Mausera i chwycił się za karabin maszynowy, który seriami kosił próbujące się wydostać i przerażone załogi czołgów. Nadjechał motocykl - nieświadomi sytuacji głupcy - też padli jego celem. Potem pojawiły się samochody, które (jakimś cudem) uniknęły min. Teraz ich załogi zostały skoszone ogniem karabinu maszynowego Stefana Karaszewskiego.
Co chwilę zmieniał broń, chwytał kolejne Mausery i kosił oddziały pojedynczo, lub odpinał zawleczkę i rzucał w nadjeżdżające niemieckie pojazdy granatami. Na polanie wokół linii kolejowej Moszczenica - miała miejsce prawdziwa masakra Niemców. Ci, którzy próbowali się wydostać ze swych pojazdów, byli koszeni albo ogniem karabinu maszynowego, albo wybuchami granatów, albo też "nadziewali" się na leżące wokół miny. Przez dwie godziny trwał ten nierówny bój (pisząc "nierówny", mam na myśli Niemców). Z 60 niemieckich czołgów - wyeliminowanych zostało z walki 11. 6 z nich zniszczył osobiście Stefan Karaszewski. Uszkodził też 3 kolejne (które potem naprawiono), nie licząc oczywiście innego sprzętu bojowego: samochodów i motocykli, oraz niezliczoną liczbę zabitych niemieckich żołnierzy.
Niemcy nigdy nie dopadli Stefana (nie udało im się nawet go zabić). Gdy skończyła mu się już amunicja do karabinu maszynowego i Mauserów, oraz wykorzystał większość granatów, jednym z ostatnich... rozerwał sobie gardło, wyciągając z niego zawleczkę. Niemcy byli w szoku. Sądzili że opór stawiło im co najmniej kilkunastu żołnierzy, a tymczasem na dnie okopu spoczywało z poszarpaną odłamkami twarzą - tylko jedno ciało - Stefana Karaszewskiego. Ciało natychmiast pochowano, lecz w październiku 1939 r. ponownie odkopano by przeszukać mundur (czego wcześniej nie uczyniono) i (co ciekawe) zawiadomić o zgonie rodzinę. Gdy chowano go po raz drugi (październik 1939 r.) miała miejsce olbrzymia uroczystość pogrzebowa, na którą stawili się również oficerowie i żołnierze niemieccy, którzy oddali Stefanowi Karaszewskiemu honory wojskowe za jego bohaterstwo i poświęcenie.
W 1976 r. w Moszczenicy stanął głaz upamiętniający jego czyn, a we wrześniu 2010 r. prezydent Bronisław Komorowski odznaczył pośmiertnie plutonowego Stefana Karaszewskiego - Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
PS: Kiedyś czytałem również o jeszcze jednym tak bohaterskim żołnierzu polskim z Września roku 1939. Niestety jednak nie przypomnę sobie już jego imienia i nazwiska, a szkoda, bo tamten żołnierz przeżył zasadzkę, jaką wcześniej zastawił na Niemców. Ponoć był jak prawdziwy Rambo, pojawiał się nagle i po kolei eliminował poszczególnych żołnierzy niemieckich, a ci byli kompletnie z zaskoczeni i całkowicie nieprzygotowani do obrony, tym bardziej że nie wiedzieli z której strony nadejdzie atak. Zniszczył też kilka niemieckich czołgów, samochodów pancernych i motocykli, zabił znaczną liczbę niemieckich żołnierzy, a następnie, gdy jego pozycje zostały okrążone, zrzucił mundur i przebrał się w zwykłe cywilne ciuchy. Gdy Niemcy zajęli miejscowość której tak ochoczo bronił, nawet do nich wyszedł, częstował ich papierosami i udawał przyjaciela. A potem jakby nigdy nic w cywilnych ubraniach wycofał się na wschód. Mam nadzieję że przypomnę sobie jego nazwisko bo jest tego godny.
CDN.