WYŚWIETLENIA

01 września 2025

MEMORIAM - Cz. IV

 MEA VITA





MOJE DZIECIŃSTWO 
i WOJNA RZYMU Z ITALIKAMI
(91 r. p.n.e. - 82 r. p.n.e.)




Tak więc ostatecznie narodziłem się na greckiej wysepce Lesbos w tamtejszym mieście Mitylenie. Dziadem mym - jak już wspominałem - był Publiusz Rutyliusz Rufus, ojcem Gajusz Rutyliusz, matką Dulia, zaś mnie nadano imię Marcus. Nie wiem dlaczego nie odziedziczyłem imienia po dziadku? Pewnie rodzice uważali, że nasza rodzina i tak doświadczyła już wystarczająco wiele upokorzeń, nie warto dodawać im nowych, łącząc mnie z wygnaniem mego dziada. A tymczasem zarówno w samym Rzymie jak i w Italii ponownie wrzało. Pierwszą i nierozwiązaną wciąż kwestią była niezwykle szkodliwa wówczas ustawa Gajusza Grakcha - "de repetundis" (reforma sądowa "o nadużyciach w prowincjach"), na której to podstawie został skazany na wygnanie właśnie mój dziad. Sama ustawa wcale nie była zła, wręcz przeciwnie, była potrzebna, ale w czasach gdy Gajusz ją tworzył i gdy zajmowała się ona uniewinnianiem winnych. W trzydzieści lat później zaś ustawa ta - po obsadzeniu trybunałów sądowych przez ekwitów, zaczęła już karać niewinnych. Był to palący problem, jednak w roku moich narodzin (91 r. p.n.e.), trybunem ludowym został wybrany niejaki Marek Liwiusz Druzus, młody człowiek wywodzący się z arystokracji i z rodziny dobrze zasłużonej dla Republiki (jego ojcem był Marek Liwiusz Druzus Starszy, trybun ludowy ze 122 r. p.n.e. i główny ideowy przeciwnik Gajusza Grakcha), a jednocześnie właściciel ogromnego majątku. Widząc iż trybunały sądowe stały się bronią ekwitów w rozgrywkach z nielubianymi przez nich senatorami, zaproponował reformę trybunałów, polegającą na obsadzaniu kolegiów sędziowskich po połowie przez ekwitów i nobilitas, lub też dokooptować do grona Senatu 300 ekwitów i spośród nich wybierać członków kolegium sędziowskiego (przez co skład Senatu miałby zostać powiększony do 600 osób). Niestety, projekt tej reformy - która przecież w założeniach miała polegać na wzbogaceniu Senatu o przedsiębiorczych i często utalentowanych ekwitów, jednocześnie wymuszając na nich przejęcie poczucia odpowiedzialności za losy całego państwa - napotkał opór owych obydwu stanów.

Nobilitas uważali fakt wywyższenia tak wielkiej liczby "nowych ludzi" za upokarzający policzek dla swojego stanu i nie łagodziła tego faktu nawet perspektywa odzyskania części władzy w sądach. Ekwici zaś uważali, iż wejście do Senatu nie rekompensuje perspektywy utraty części dochodów, jakie dotąd czerpali. Drugą ustawą (równie niebezpieczną i palącą jak poprzednia) była ta, o poszerzeniu zasięgu rozdawnictwa zboża dla ubogiego plebsu (nie wiadomo jednak o żadnych na ten temat szczegółach, nawet odnośnie poszerzonej liczby osób objętych tym programem). Problem polegał jednak na tym, że Druzus zamierzał objąć nim nie tylko Rzymian, lecz także mieszkańców całej Italii i Sycylii. Jego program społeczny szedł niekiedy znacznie dalej nawet od programu agrarnego braci Grakchów, czy od planów Saturninusa przyznania obywatelstwa rzymskiego Italikom. Ponoć Marek Liwiusz Druzus zwykł mawiać, że podzielić pomiędzy mieszkańców Italii należy wszystko to, co można podzielić, z wyjątkiem... błota i powietrza. Nie wiadomo skąd u tego młodego arystokraty, który od młodości otoczony był i wychowany w luksusie, wzięła się taka potrzeba dzielenia się z prostym ludem i takie poglądy? Prawdopodobnie wynikało to po części ze środowiska w którym się obracał (Skaurus, Krassus) i przekonania, że warto poczynić jakieś drobne ustępstwa na rzecz prostego ludu, aby wciąż zachować pełnię władzy w rękach nobilitas. Tylko że plany reform Druzusa wybiegały znacznie ponad te cele.
Kolejną z ustaw była ustawa agrarna (znaczne rozwinięcie ustawy Tyberiusza Grakcha z 133 r. p.n.e.) w ramach której Druzus planował zapełnić Italię i Sycylię siecią nowych kolonii rzymskich. 

Te trzy ustawy (sądownicza, zbożowa i agrarna) zostały złożone do Senatu jako pierwsze, ale był to jedynie przedsmak tego, co planował dalej uczynić Druzus. Wszystkie te ustawy zostały zgłoszone jako jedna całość, która miała być albo w całości (bez poprawek) przyjęta, albo odrzucona. I teraz zaczęła się w Senacie ożywiona dyskusja nad tymi projektami. Część rządzącej państwem nobilitas (głównie pod wpływem Marka Emiliusza Skaurusa i Lucjusza Licyniusza Krassusa) opowiedziała się za ich przyjęciem (twierdzono iż dzięki temu będzie można wytrącić ekwitom prawo do rozsądzania spraw sądowych, szczególnie o nadużycia elity senatorskiej w prowincjach), jednak ekwici mocno zaprotestowali. Zebrali się pod Senatem z akcją protestacyjną, żądając odrzucenia projektów w całości. Mieli też poparcie konsula Lucjusza Marcjusza Filippusa, który zdołał przekonać resztę Senatu do odrzucenia projektu w całości. Ponieważ jednak na Komicjach Ludowych projekty trybuna zyskały spore poparcie, zdołał on zgromadzić wokół siebie grupkę plebejskich zwolenników, uzbrojonych w kije i pałki i szlakiem przemocy wytartym już przez Saturninusa, rozprawił się z protestującymi pod Senatem ekwitami. Niejednemu tam rozbito wówczas głowę, co było wówczas dużym skandalem, ale poparcie ludu nie trwało długo, gdyż wkrótce potem Druzus przedstawił w Senacie swój główny projekt - nadania pełnych praw obywatelskich wszystkim mieszkańcom Italii - co doprowadziło do zjednoczenia się przeciw niemu wszystkich stanów. Najpierw wystąpili nobilitas i ekwici, potem doszedł plebs (nie cały, ale głównie ten najbardziej zainteresowany w utrzymaniu dotychczasowego podziału na Rzymian i Italików). Senat obalił więc niedoszłą ustawę o obywatelstwie z taką samą łatwością, jak trzy poprzednie, ale w tym przypadku sprawy zaszły już trochę za daleko. Mianowicie wieści o "ustawie o obywatelstwie" rozeszły się bardzo szybko po całej Italii, w kolejnych miastach zaczęły powstawać "komitety akcji czynnej" zawiązane w ramach wsparcia projektu. 


ITALIKOWIE



Teraz, gdy okazało się że projekt ponownie upadł (tak jak poprzednie z lat 125 p.n.e., 122 p.n.e. i 100 p.n.e.), wielu Italików mocno zaprotestowało. Szczególnie aktywny był niejaki Kwintus Pompediusz Silon - przywódca plemienia Marsów (Italików sprzymierzonych z Rzymem), który szybko zebrał swoich ludzi i zbrojnie wyruszył na Rzym, wesprzeć Druzusa (zawrócił jednak w połowie drogi). Konsul Lucjusz Marcjusz Filippus oskarżył teraz trybuna Marka Liwiusza Druzusa przed Senatem o spiskowanie z Pompediuszem przeciw państwu (jako argument podawał wizytę Pompediusza w domu Druzusa kilka miesięcy wcześniej, co miało dowodzić zawiązania przez nich anty-rzymskiego spisku). Pod wpływem tych oskarżeń, udało mu się przekonać Senat do ogłoszenia deklaracji nieważności wszystkich ustaw Druzusa, z powodu ich sprzeczności z prawem. Wkrótce potem Marek Liwiusz Druzus został śmiertelnie ugodzony sztyletem pod drzwiami swego domu, gdy żegnał tłum przybyłych doń interesantów. Po jego śmierci za radą ekwitów drugi trybun ludowy - Kwintus Wariusz, doprowadził do uchwalenia ustawy, nakazującej postawienie przed sądem wszystkich podejrzanych o sprzyjanie ustawom Druzusa i będących w zmowie z popierającymi go Italikami. Wielu stanęło przed sądem, wielu wygnano - konfiskując ich majątek, jak memu dziadowi. Niektórym co prawda udało się uniknąć wygnania (jak choćby Emiliuszowi Skaurusowi), ale bardzo szybko sąd ekwicki zamienił się w trybunał rewolucyjny. Z czasem ten trybunał zaczął powoli zjadać własne dzieci (czego przykładem było postawienie przed sądem i wygnanie Kwintusa Wariusza, autora powołania owego "sądu inkwizycyjnego").

W Rzymie więc bawiono się w szukanie prawdziwych i wyimaginowanych stronników zamordowanego trybuna, natomiast w miastach Italii "komitety akcji czynnej" zaczęły ściśle ze sobą współpracować. Wystąpiono z otwartym rzuceniem Rzymowi przysłowiowej rękawicy i decydując się na podjęcie akcji zbrojnej, zaczęto zawierać między sobą układy i wymieniać zakładników (aby żadne italskie miasto nie zawarło separatystycznego pokoju z Rzymem). Senat postanowił wysłać do miast Italii swoich przedstawicieli, celem ułagodzenia niezadowolenia Italików (miano im obiecać zajęcie się sprawą przyznania im obywatelstwa w bliżej nieokreślonej przyszłości), ale takie postawienie sprawy jeszcze bardziej tamtych rozjuszyło. Do stolicy plemienia Picenów - Asculum (północno-wschodnia Italia), wysłany został niejaki Gajusz Serwiliusz, który tak bardzo wnerwił Picenów (okraszając swoje słowa jawnymi groźbami i napomnieniami), że wzburzony tłum zamordował go (a wraz z nim jego legata i niewielki oddział zbrojnych) w tamtejszym teatrze miejskim. Na tym jednak nie poprzestano. Tejże nocy urządzono w Asculum "noc długich noży", mordując wszystkich znajdujących się w tym mieście Rzymian. Miało to wszystko miejsce jeszcze w roku moich narodzin (koniec 91 r. p.n.e.) i było jawnym zerwaniem z Rzymem i jednocześnie sygnałem dla innych plemion, że czas najwyższy zbrojnie powalczyć o należne Italikom prawa, a jak będzie trzeba, to zetrzeć Rzym z powierzchni ziemi. Tak oto powstali Picenowie, Westyni, Marsowie, Marrucyni, Samnici, Lukanowie, Peligni, Hirpinowie oraz Frentahowie i mimo że na początku kontrolowali oni jedynie środkowy i południowy Apenin, to Rzym nie był wówczas gotowy do wojny (kontrolując jedynie Lacjum i greckie miasta nadmorskie w południowej Italii), natomiast Apulejczycy i Kampańczycy początkowo pozostali neutralni (szybko jednak przystali do Rzymian).




Etruskowie i Umbrowie, którzy początkowo też chcieli pozostać neutralni, zostali zmuszeni do opowiedzenia się po jednej ze stron (wybrali Rzymian). Siłą Rzymian był fakt, iż wrogie mu plemiona italskie leżały często poprzedzielane koloniami latyńskimi i rzymskimi (czyli miastami zasiedlonymi przez obywateli Rzymu - civium Romanorum), ale tak naprawdę miasta te, znalazły się niczym wyspy, na wzburzonym morzu italskiej nienawiści do Rzymu i były pierwszym celem ataku. Siłą Italików było zaś sformowanie armii, złożonych w dużej mierze z weteranów poprzednich wojen, toczonych w imię Rzymu (np. w armii Mariusza) i szkoleniem przez nich kolejnych roczników. Z początkiem roku następnego (90 p.n.e.) powstańcy ogłosili powstanie nowego państwa federalnego, ze stolicą w Corfinum (leżącym w środkowej Italii, w kraju Pelignów), któremu nadano nową nazwę - "Italia" (sytuacja bardzo zbliżona do amerykańskiej Wojny Secesyjnej i proklamowania miasta Richmond w Wirginii - stolicą Skonfederowanych Stanów Ameryki). Powstał tam nowy Senat italski, złożony z przedstawicieli wszystkich skonfederowanych plemion, występujących teraz przeciwko Rzymowi, który składał się z 500 senatorów. Do Senatu należał nadzór nad armią, rekrutacją wojska oraz budżetem przeznaczanym na kwestie wojenne, poszczególne plemiona wyznaczały jedynie własnych dowódców. Dokonano też wyboru dwóch konsulów i dwunastu pretorów. Bardzo szybko stworzono armię w sile 100 000 żołnierzy i zapewniono dla niej pełne zaopatrzenie. Była to już potęga z którą Rzym liczyć się musiał - jeśli chciał nie tylko utrzymać swoją władzę nad Italią, ale również aby przetrwać. A rodzące się niebezpieczeństwo było znacznie poważniejsze nawet od klęski pod Arausio (105 r. p.n.e.) i można je porównać tylko z zagrożeniem, jakie Italii sprawił Hannibal, przed ponad stuleciem.


ITALIKOWIE



W nowym italskim państwie wprowadzono co prawda dwa równoprawne języki (łacinę - którą posługiwały się chociażby ludy północne, w dużej mierze już zromanizowane), oraz język samnicki (dialekt oskijski), który był bliższy ludom południowo-italskim. Przyjęto też herb nowego państwa, za wzór obierając sobie byka (został on ukazany jako roznoszący na rogach rzymską wilczycę). Rozpoczęto też bicie własnej monety. Oczywiście Rzym musiał przejść do zdecydowanych działań, bowiem zbagatelizowanie (lub choćby opóźnienie) działań, byłoby zabójcze dla całego rzymskiego organizmu państwowego. Senat więc (w drodze wyjątku, związanego z zagrażającemu państwu nieprzyjacielowi) uzyskał prawo do podejmowania wyjątkowych działań wojennych, bez oglądania się na Komicje Tribusowe (zgromadzenie ludowe decydujące o wojnie i pokoju). Natychmiast powołano pod broń weteranów, oraz wiernych Rzymowi italskich sprzymierzeńców. Prócz tego stworzono pomocnicze korpusy złożone z Galów, Iberów, a nawet... niewolników (służyli oni w tzw.: morskiej służbie patrolowej). Bardzo szybko sformowano armię w sile ok. 150 000 żołnierzy (poza tym armia rzymska była zarówno lepiej uzbrojona jak i wyszkolona). Na wodzów naczelnych wyznaczono jednak konsulów - Lucjusza Juliusza Cezara i Publiusza Rutyliusza Lupusa (daleka gałąź mojego własnego rodu), którzy nie mieli większego doświadczenia w kwestiach militarnych. Aby to zrekompensować, przydzielono im w charakterze legatów trzech zwycięskich wodzów ostatnich kampanii - Gajusza Mariusza, Publiusza Licyniusza Krassusa i Tytusa Didiusza. 

W pierwszym roku wojny (90 r. p.n.e.) kampanie ograniczyły się do działań podjazdowych i zdobywania miast, przy czym (podobnie jak w amerykańskiej Wojnie Secesyjnej konfederaci) siły italskie zdobyły pewną przewagę. Italikowie oblegli rzymskie kolonie Esernia i Alba, jednocześnie pokonując niewielkie rzymskie siły w kraju Lukanów (południowa Italia), pod wodzą Serwiusza Galby - którego zamknięto (prawdopodobnie) w Pandosi (skąd uciekł, dzięki pomocy pewnej kobiety, która wcześniej była jego kochanką i którą odwiedzał w tymże mieście). Dalej Italikowie zdobyli Nolę (gdzie zamordowali pretora Lucjusza Postumiusza) w Kampanii niedaleko Neapolu. Nad rzeką Tolenus w kraju Westynów sromotną klęskę poniósł konsul Publiusz Rutyliusz Lupus i zginął w walce. Porażkę odnotował również Lucjusz Juliusz Cezar w kraju Samnitów i zmuszony był wycofać się do Kampanii (za nim kroczył wódz Italików - Gajusz Papiusz Mutiliusz, który zdobył kilka miast w Kampanii). Klęskę i śmierć poniósł również Kwintus Serwiliusz Cepio (który ponoć nieoficjalnie był organizatorem zabójstwa Marka Druzusa) w kraju Marsów z rąk Pompediusza Silona. Poza tym w ręce Italików wpadło miasto Esernia (gdzie do niewoli dostał się również Marek Marcellus). Rzymianom pod Serwiuszem Sulpicjuszem udało się zdobyć stolicę Pelignów - miasto Asculum, a Gajusz Mariusz rozbił w bitwie Marsów, zaś Gajusz Cecyliusz pokonał zbuntowanych w Galii Zaalpejskiej - Salluwiów. Wojna ta, była tak naprawdę wojną na wyczerpanie, Italikowie popełnili błąd, sądząc że długa i wyczerpująca wojna osłabi Rzym i zmusi go do podjęcia układów pokojowych. Lepiej by zrobili, gdyby koncentrując całą armię w Corfinum, ruszyli stąd na Rzym, w chwili gdy tam trwała jeszcze mobilizacja wojska. Wykorzystując element zaskoczenia, mogliby nie tylko rozbić nieprzygotowane siły rzymskie, ale także zdobyć i spalić samo miasto (jak wcześniej Rzymianie zniszczyli Kartaginę). Historia wówczas potoczyłaby się zupełnie inaczej, ale państwo o nazwie "Italia" przetrwałoby (nie wiadomo jak długo, ale z pewnością przez jakiś czas).             

Pierwszy rok wojny, był więc dla Rzymian niepomyślny (i nie chodzi tutaj tylko o kwestie militarne, bowiem toczące się działania wojenne doprowadziły do poważnego zniszczenia wielu wsi i latyfundiów, co spowodowało że arystokraci byli zmuszeni zaciągać pożyczki na procent. Poza tym skarb państwa poniósł tak poważne straty, że Senat był zmuszony do sprzedaży części gruntów publicznych. Wojna na wyczerpanie miała więc w pewnym sensie swoje plusy, problem polegał tylko na tym, że Rzymianie zdając sobie z tego doskonale sprawę, dążyli do jej jak najszybszego zakończenia, a Italikowie utracili swój element zaskoczenia). Front został podzielony na dwie części. Na północy operował konsul Publiusz Rutyliusz Lupus (zastąpiony następnie przez Gajusza Mariusza), na południu zaś konsul Lucjusz Juliusz Cezar (który zdołał obronić Kapuę - główny rzymski arsenał, przed atakującym Kampanię Papiuszem). Lucjusz Cezar był również autorem ustawy, nadającej pełne prawa obywateli rzymskich wszystkim italskim sprzymierzeńcom Rzymu, którzy walczyli teraz przeciwko Italikom (90 r. p.n.e.). Kolejny rok rozpoczął się od ataku Italików na Etrurię. Co prawda nie zdobyli oni tam żadnych miast, ale już samo pojawienie się wroga na północnym froncie, przecinające linie komunikacyjne i zaopatrzeniowe Rzymian, musiało budzić trwogę, do tego dochodziły również piętrzące się sprawy lichwiarskich pożyczek (taka antyczna afera frankowa). Ekwici (którzy głównie bogacili się na udzielaniu pożyczek na procent), domagali się ich szybkiej spłaty. Wielu jednak arystokratów potraciło swoje majątki ziemskie w wyniku toczących się działań wojennych i nie miało środków, aby zapłacić nawet wciąż rosnące odsetki. Pretor Aulus Semproniusz Aselion (który sam wywodził się z arystokracji), wydawał częste orzeczenia na korzyść dłużników (np. umarzając lichwiarskie procenty). Został więc pewnego ranka znaleziony martwy na Forum Romanum (89 r. p.n.e.). 




Ta wojna musiała więc się szybko skończyć, bo inaczej wielu popadłoby w takie długi, że do końca życia nie byliby w stanie ich spłacić. Dlatego też została uchwalona ustawa - lex Plautia Papiria - na mocy której obywatelstwo rzymskie zyskiwaliby wszyscy ci spośród Italików, którzy w ciągu dwóch miesięcy zaprzestaną walki i złożą broń. Ustawa ta była jednak tak pomyślana, aby nowi obywatele w żadnym wypadku nie byli w stanie przegłosować starych. Sprzeciw przeciwko tym praktykom Senatu spowodował, że senatorowie znów zaczęli mieszać politykę z wojskowością i pozbawili dowództwa Gajusza Mariusza, powierzając je na froncie północnym posiadającemu niewielkie doświadczenie militarne - Lucjuszowi Porcjuszowi Katonowi. Rok ten (89 p.n.e.) znów zaczął się niepomyślnie dla Rzymian. Zabity został (przez swoich żołnierzy) legat Aulus Postumiusz Albinus (ponieważ stosował surowe kary dla ociągających się w marszu i tchórzliwych w boju żołnierzy). Konsul Lucjusz Porcjusz Katon wkroczył do kraju Marsów i gdy już wydawało się że zmusi ich do kapitulacji, przyjął z nimi bitwę w której poniósł klęskę i znalazł śmierć. Mimo to, już w połowie roku Rzymianie zaczęli przechodzić do zdecydowanej kontrofensywy. Legat Lucjusz Korneliusz Sulla wygonił Samnitów z Kampanii, rozbijając ich wojska pod Nolą i wkraczając na ich ziemie i przyjął poddaństwo sporą liczbę tamtejszych miast. Gnejusz Pompejusz Strabon pobił Westynów i zmusił ich do złożenia kapitulacji, po czym zawrócił do kraju Pelignów i zdobył Corfinum - stolicę Italii, zmuszając Pelignów do kapitulacji. Sulpicjusz zaś zdobył kraj Marrucynów. W kolejnych walkach z Italikami wsławili się również Aulus Gabiniusz, Lucjusz Murena i Cecyliusz Pius, tak, iż z końcem roku (89 p.n.e.) konfederacja italska została praktycznie rozbita i posiadała jeszcze niewielkie enklawy w środkowej Italii i odcięte tereny na południu. Polegli dwaj najważniejsi i najzdolniejsi italscy wodzowie - Pompediusz Silon i Mariusz Egnatiusz. Na północy powstanie do końca roku zostało skończone. 

Senat Italii przeniósł się teraz do Bovianum Vetus w kraju Samnitów, a po zdobyciu tego miasta (początek 88 r. p.n.e.) przez Lucjusza Korneliusza Sullę (który uzyskał teraz dowództwo frontu południowego), Senat Italii zbiegł do Esernii, której Sulla nie zdołał zdobyć. Wojna dla Italików była przegrana, ale ich umiejętności i zatwardziałość w boju spowodowały, iż Rzymianie - chcąc jak najszybciej zakończyć tlący się chaos w Italii - ogłosili, iż wszystkim Italikom przyznają równe prawa obywateli rzymskich (88 r. p.n.e.). To dopiero pozwoliło zakończyć powstanie (choć poszczególne grupki italskich rebeliantów grasowały jeszcze po drogach środkowej i południowej Italii przez dwa kolejne lata). W tym jednak czasie Rzym czekała równie poważna walka o dominację w Azji Mniejszej i Syrii. A tymczasem rok 88 dla mojej rodziny zaczął się dość pomyślnie. Mój dziad otrzymał bowiem od samego Gajusza Mariusza propozycję powrotu z wygnania do Rzymu. Odmówił! Dziad mój był bowiem człowiekiem prawym i honorowym, wolał pozostać w Smyrnie - dokąd się przenieśliśmy wkrótce po moich narodzinach na Mitylenie - niż wracać do "tego podłego miasta", jak mawiał o Rzymie. W każdym razie ojciec mój i mama wrócili do Rzymu. Ja zaś byłem wówczas jeszcze zbyt młody i dopiero zaczynałem ogarniać ten dziwny i pełen różnych niebezpieczeństw świat.




CDN.

BYLIŚMY - JESTEŚMY - BĘDZIEMY! Cz. V

CZYLI DAWNA POLSKA UCHWYCONA NA
KLISZY APARATU FOTOGRAFICZNEGO


WOJNA OBRONNA
(1-3 WRZEŚNIA 1939)



KONIEC TAMTEGO ŚWIATA







ROZKAZ ADOLFA HITLERA DO 
DOWÓDCÓW WEHRMACHTU
(OBERSALZBERG - 22 SIERPNIA 1939 r.) 
 
 
 "BĄDŹCIE BEZ LITOŚCI, BĄDŹCIE BRUTALNI... DŻYNGIS-CHAN RZUCIŁ NA ŚMIERĆ MILIONY KOBIET I DZIECI ŚWIADOMIE I Z LEKKIM SERCEM - HISTORIA WIDZI W NIM TYLKO WIELKIEGO ZAŁOŻYCIELA PAŃSTW. OBECNIE TYLKO NA WSCHODZIE UMIEŚCIŁEM ODDZIAŁY SS TOTENKOPF, DAJĄC IM ROZKAZ NIEUGIĘTEGO I BEZLITOSNEGO ZABIJANIA KOBIET I DZIECI POLSKIEGO POCHODZENIA I POLSKIEJ MOWY, BO TYLKO TĄ DROGĄ ZDOBYĆ MOŻEMY POTRZEBNĄ NAM PRZESTRZEŃ ŻYCIOWĄ"





1 WRZEŚNIA 1939
A WIĘC WOJNA...!
 
 
 "HALLO HALLO, TU WARSZAWA I WSZYSTKIE ROZGŁOŚNIE POLSKIEGO RADIA.
DZIŚ RANO, O GODZINIE PIĄTEJ MINUT CZTERDZIEŚCI ODDZIAŁY NIEMIECKIE PRZEKROCZYŁY GRANICĘ POLSKĄ, ŁAMIĄC PAKT O NIEAGRESJI, BOMBARDOWANO SZEREG MIAST. ZA CHWILĘ USŁYSZĄ PAŃSTWO KOMUNIKAT SPECJALNY"

"A WIĘC WOJNA! Z DNIEM DZISIEJSZYM WSZELKIE SPRAWY I ZAGADNIENIA SCHODZĄ NA PLAN DALSZY. CAŁE NASZE ŻYCIE PUBLICZNE I PRYWATNE PRZESTAWIAMY NA SPECJALNE TORY - WESZLIŚMY W OKRES WOJNY, CAŁY WYSIŁEK NARODU MUSI IŚĆ W JEDNYM KIERUNKU: WSZYSCY JESTEŚMY ŻOŁNIERZAMI, MUSIMY MYŚLEĆ TYLKO O JEDNYM: WALKA AŻ DO ZWYCIĘSTWA"

















GAZETA WILEŃSKA
(3 WRZEŚNIA 1939)
"100 CZOŁGÓW, 37 SAMOLOTÓW NIEMIECKICH ZNISZCZYŁY NASZE WOJSKA"
"NALOTY NA WARSZAWĘ - I OFIARY W CYWILU"
"WALKA NA KILKU FRONTACH"
"WESTERPLATTE BRONI SIĘ NADAL"




JEŃCY NIEMIECCY
(WRZESIEŃ 1939)




Z PAMIĘTNIKA WITOLDA GIEŁŻYŃSKIEGO
(PISARZA I PUBLICYSTY)
Cz. I
 
 
 "31 sierpnia po 10 wieczór wyszliśmy od Stefanów Grosternów. Na ulicy półmrok, samochody mają przysłonięte światła, okna zaciemnione. W tramwaju dowiadujemy się, że o 11 w nocy ma być próbny alarm. 
 - Zachciało im się manewrów - powiadam do żony - gdy każdy może to wziąć już za prawdziwy wybuch...
 Rzeczywistość poszła w przeciwnym kierunku. Kiedy nazajutrz wybuchła wojna i nad Warszawą ukazały się nieprzyjacielskie aeroplany, wielu ludzi przypuszczało, że to wciąż ćwiczenia. Pewien jugosłowiański dziennikarz jeszcze w 24 godziny od rozpoczęcia kroków wojennych telefonował do mnie, że denerwowanie ludzi ćwiczeniami nad miastem to skandal!
 - Ależ to nie manewry! Nad Warszawą latają niemieckie samoloty i rzucają bomby, są ranni i zabici, wiele domów zburzono.
 - Niemożliwe - odpowiadał. - Przecież prasa dzisiejsza pisałaby o tym. Nikt z korespondentów zagranicznych nie wierzy w kroki wojenne, a tym bardziej obrzucanie Warszawy bombami."
 
I dalej:
 
 "1 września. Przed 6-tą rano ryki syren. Zerwaliśmy się na równe nogi - do okien! Słychać było daleki warkot i widać na jasnym niebie kilka samolotów...
 Więc stało się. Dzieci wiadomość o wojnie przyjmują radośnie, żona spokojnie, ja raczej ponuro. Nie spodziewałem się, że tuż po wybuchu nad Warszawą ukażą się samoloty nieprzyjaciela. A może fałszywy alarm? Otwieram radio. Nie ma komunikatu, jakieś melodie wojskowe. Telefonuję do redakcji: Tak! Już wiedzą, że zaczęło się. Wojna się toczy. Komunikat radiowy mówi o nocnym napadzie na granice, o starciach, zabitych i rannych...
 Nalot poranny nie był groźny. Drugi, około 10-tej przedstawiał się poważniej. Musiałem pół godziny przesiedzieć w bramie. Spóźniłem się na obiad, rodzina sądziła, że trafiło mi się nieszczęście. Nad śródmieście nasza obrona nie dopuszcza aparatów wroga, działa sprawnie. Siedząc przy głośniku można śledzić akcję: Uwaga, uwaga nadchodzi Re-La 27... Uwaga, uwaga przyszedł... Wypatrywać Do-Mi 14...
 Ludzie nie bardzo stosują się do zarządzeń bezpieczeństwa. Gapią się na ulicach, zadzierają głowy do góry, na nadlatujące aeroplany. Jakieś postacie na dachach wypatrują samolotów. Nie daj Boże, by zamachali rękami. Zaraz ich wezmą za szpiegów, dających znaki...
 - O, z tamtej kamienicy pokazywali lotnikowi, gdzie ma zrzucić bombę! - wydziera się jakaś kumoszka. I tłum biegnie, aby zlinczować "szpiega". 
 Na ulicach ruch żywszy od normalnego. Ludziska kupują czarny papier do zaciemniania szyb, już go brakuje, środki opatrunkowe i izolacyjne, aby uszczelnić drzwi i okna przed gazami. Obawa gazów dominuje nad innymi niebezpieczeństwami i udrękami wojny. Zdaje się, że gdyby nie gazy, nikt by się wojny nie bał. Przecież będzie toczyć się daleko, na granicach." 



 1 września sytuacja na froncie nie przedstawiała się źle. Pomimo ciężkich walk granicznych pozycje na ogół zostały utrzymane, gorzej było jedynie na Pomorzu, gdzie szczególnie 19 Korpus Pancerny gen. Heinza Guderiana przebijał się z rejonu Chojnic i Tucholi. Chojnic Niemcy nie zdobyli z marszu, choć dwie kolumny pancerne szły na północ i na południe od miasta. Pierwsza utknęła pod polskim ogniem, ale druga wbiła się głęboko zagrażając okrążeniem sił polskich broniących miasta. Wówczas to gen. Stanisław Grzmot-Skotnicki rzucił do przeciwnatarcia 18 Pułk Ułanów, których wesprzeć miała kompania tankietek (mini-czołgów), ale ta spóźniła się na pole walki i pod wsią Krojanty rozgorzał sławetny bój kawalerzystów ze stalowymi maszynami. Bitwa ta zakończyła się... zmuszeniem Niemców do odwrotu, choć straty po polskiej stronie były znaczne. Gdy jednak zmotoryzowana dywizja piechoty zameldowała Guderianowi że: "Naciskani przez polską kawalerię, zmuszeni byliśmy się cofnąć", ten oniemiał, po czym spytał dowódcę dywizji: "Czy słyszał pan kiedyś, aby pomorscy grenadierzy uciekali przed nieprzyjacielską kawalerią?"
 
Na południowym odcinku frontu doszło do podobnej bitwy w pobliżu wsi Mokra, gdzie Wołyńska Brygada Kawalerii zmasakrowała 4 Dywizję Pancerną, niszcząc ponad setkę czołgów i samochodów pancernych, oraz... 9 niemieckich samolotów (tego dokonała polska kawaleria). Pierwszego dnia wojny nie było źle, większość pozycji nadgranicznych została utrzymana, a w kilku miejscach (w rejonie Prus Wschodnich i Wielkopolsce) nasze podjazdy kawaleryjskie - ścigając wroga - przekroczyły granicę III Rzeszy i weszły na niemieckie tereny. Ludność wciąż nie mogła jeszcze uwierzyć w wybuch wojny, prasa podawała, że w Gdańsku wybuchła panika i anarchia, że Ribbentrop i Goebbels popadli w niełaskę u Hitlera, że ruch pasażerski na Wiśle wciąż trwa, a w kinach wyświetlane są takie filmy, jak: "Biała kawalkada" z Joan Crawford, "Honolulu" czy "Świat jest piękny".





CZĘŚĆ DALSZA PAMIĘTNIKA WITOLDA GIEŁŻYŃSKIEGO:
 
 
 "2 Września. Rano wstają panowie lotnicy, już o 5-tej byli nad Warszawą. Drugi dzień wojny, a zdaje się, jakby ona miesiąc trwała...
 Wielu artykułów spożywczych już brak, kupcy pochowali. Taksówki znikły prawie, tramwaje przepełnione, chodzą nieregularnie...
 Pociągi idą już bez rozkładu. Sterta pak, kufrów i waliz rośnie na Dworcu Gdańskim."
 
"3 września. Dochodzą słuchy, że Anglia wypowiedziała wojnę Niemcom. Dzwonię do redakcji, telefonistka potwierdza - na Krakowskim Przedmieściu odbywa się wielka manifestacja. Entuzjazm niesłychany. Głowa przy głowie, suną tłumy na szerokość całej ulicy... chodniki i jezdnie przepełnione, podwórze Ambasady przy Alejach Jerozolimskich zarzucone kwiatami."



Francuska agencja Havas podała 2 września, że: "Wojska niemieckie w żadnym punkcie nie zdołały przełamać stanowisk obronnych armii polskiej". Tego dnia w Moskwie sowiecka prasa zaczyna atakować Polskę w sprawie Ukraińców i Białorusinów na ziemiach polskich, co jest kampanią psychologiczną przed planowaną już wówczas inwazją na Polskę. W Rzymie Mussolini proponuje zwołanie konferencji państw Osi oraz Francji, Anglii i Polski w celu zakończenia konfliktu, twierdząc że: "Gdańsk jest już niemiecki, a pierwsze niemieckie sukcesy dostarczyły Rzeszy satysfakcji moralnej". Mussoliniego popiera Paryż. Minister Bonnet dzwoni do ministra Becka informując go o tej propozycji, ale ten stwierdza wprost, że toczy się wojna i nie czas na konferencje, a zdecydowane działania przeciw Hitlerowi. A Westerplatte broni się nadal (mimo iż ta składnica tranzytowa w Gdańsku miała wytrzymać tylko 12 godzin).





RELACJA AMBASADORA FRANCJI - LEONA NOËLA Z PIERWSZYCH DNI WOJNY


"Stale i ze wszystkich stron dochodziły do nas wezwania rządu polskiego i naszych polskich przyjaciół (...) stawały się one coraz bardziej trwożne ze względu na jawne pogarszanie się sytuacji militarnej, która rozwijała się z niespotykaną szybkością. (...) Kierownicze sfery wojskowe zaczynały się niepokoić, widząc, że mocarstwa zachodnie nie kwapią się zbytnio z interwencją. Zaczynały się już obawiać, że nastąpi ona zbyt późno, aby ocalić Polskę od inwazji, a wojsko jej od całkowitej klęski. 

W nocy z 2 na 3 września miałem niezmiernie przykrą przez cały czas rozmowę z Beckiem, a potem z panią Beckową, z którą przywitałem się, wychodząc z gabinetu jej męża, podczas gdy ona czekała w małym saloniku obok pełna niepokoju, czy przyniosę wreszcie wiadomość oczekiwaną przez wszystkich Polaków. Nie mogłem nie rozumieć ich zwiększającego się zaniepokojenia, ale nie mając żadnych instrukcji i prawie żadnych wiadomości z Paryża, nie byłem w możności uspokoić ich".



Po niemieckiej agresji na Polskę 1 września 1939 r. Francuzi czynili wszystko, aby tylko nie wejść do tej wojny. Wymyślili więc nową konferencję pokojową z udziałem Wielkiej Brytanii, Niemiec, Włoch i oczywiście Francji, która miała rozwiązać kwestię niemieckich żądań terytorialnych w Polsce i tym samym zakończyć wojnę. Francuski rząd Edouarda Daladier'a mocno liczył na wsparcie Mussoliniego i Włoch, którzy mieli przekonać Hitlera do wycofania wojsk z Polski i Mussolini już 2 września wyszedł z taką inicjatywą, ale od razu odrzucił ją rząd brytyjski Neville'a Chamberlaina, twierdząc, że o żadnych układach nie ma mowy, dopóki wojska niemieckie są w Polsce. Część polityków Partii Pracy zaczęła twierdzić, iż Wielka Brytania powinna wypowiedzieć wojnę Niemcom bez oglądania się na Francję. Wieczorem 2 września (po konsultacji z Daladier'em) ustalono treść brytyjskiego ultimatum, które dnia następnego miało zostać złożone Hitlerowi. 3 września o godzinie 9:00 rano, tekst ultimatum wręczył führerowi Rzeszy Niemieckiej brytyjski ambasador w Berlinie - Neville Henderson, a brzmiał on następująco: jeśli do godziny 11:00 3 września 1939 r. wojska niemieckie nie zaprzestaną agresji przeciwko Polsce, Wielka Brytania znajdzie się w stanie wojny z Niemcami.

Hitler był zszokowany tą deklaracją, gdyż do tej pory był przekonany że Wielka Brytania i Francja nie kiwną palcem w obronie Polski, a utwierdzał go w tym przekonaniu minister spraw zagranicznych Rzeszy - Joachim von Ribbentrop. Po wyjściu Hendersona, Hitler wręczył tekst ultimatum Ribbentropowi ze słowami: "I co teraz?" Niemiecki minister wpatrywał się w ów tekst w całkowitym milczeniu i dopiero obecny tam również premier Prus i minister lotnictwa Rzeszy - Hermann Goering powiedział: "Jeżeli przegramy tę wojnę, to niech Bóg ma nas w opiece". Tymczasem w Londynie na Downing Street 10 z niepokojem patrzono na zegarek i mijające minuty, wyczekując przybycia niemieckiego ambasadora z wiadomością o zaprzestaniu działań wojennych w Polsce. Nic takiego nie nastąpiło i gdy Big Ben wybił godzinę 11:00 jeden z brytyjskich sekretarzy zatrzymał zegar, następnie za szklane wieko włożył kartkę z informacją aby nie uruchamiać zegara dopóty, dopóki Hitler nie zostanie pokonany. O godzinie 11:15 premier Chamberlain wygłosił przez radio orędzie do narodu, w którym informował że Wielka Brytania znalazła się w stanie wojny z III Rzeszą Niemiecką. Ludzie słuchali tego orędzia w domach i na ulicach, smutni i pogrążeni w myślach... niektórzy płakali, inni pocieszali się wzajemnie, ale te chwile szybko ustąpiły, gdy w mieście rozległy się syreny alarmowe - Nalot!!! Pierwszy od zakończenia I Wojny Światowej. Ludzie rozbiegli się w panice po domach, chowając się po piwnicach i innych zakamarkach, aby ocalić życie. Szybko okazało się że to był fałszywy alarm, ale życie mieszkańców Londynu i innych miast Wielkiej Brytanii uległo odtąd diametralnej zmianie. 

Jak opisuje to Antony Beevor: "Na czerwonych skrzynkach pocztowych wymalowano żółte pasy, specjalną farbą zmieniającą kolor pod wpływem gazów bojowych. Szyby w oknach zaklejano paskami papieru, chroniącymi przed odpryskami szkła. Wygląd ulicznych tłumów też uległ zmianie: pojawiło się dużo więcej mundurów, a cywile nosili w tekturowych pudełkach na sznurku maski przeciwgazowe. Dworce kolejowe były zapchane ewakuowanymi dziećmi, które miały na ubraniach karteczki z nazwiskami i adresami. (...) Nocami, po zaciemnieniu, niczego nie dawało się rozpoznać. (...) Wielu ludzi po prostu przesiadywało w domach za zaciągniętymi w oknach kotarami, słuchając rozgłośni BBC". Francuzi również poszli w ślady Brytyjczyków (nie mogąc liczyć na żadną konferencję pokojową, która miała ponownie oddać Hitlerowi cudze ziemie i kupić trochę czasu czyimś kosztem) i również wystosowali ultimatum, zostawiając sobie jednak czas na wypowiedzenie wojny do godziny 17:00. Dopiero po upływie tego terminu Paryż ogłosił, że również znajduje się w stanie wojny z III Rzeszą.

W Berlinie nie było bojowego nastroju, panowała natomiast od 1 września jakby skrywana nieco żałoba, a z pewnością nie widać było po ludziach żadnych objawów radości z toczonej wojny, co najwyżej ciekawość. Jednak po wypowiedzeniu wojny III Rzeszy przez Wielką Brytanię i Francję większość Niemców obawiała się klęski w wojnie na dwa fronty, która przecież doprowadziła II Rzeszę do upadku w roku 1918. Zupełnie inne nastroje panowały od 3 września w Warszawie. Na wiadomość o wypowiedzeniu wojny Niemcom przez aliantów zachodnich, ludzie masowo zaczęli gromadzić się najpierw pod ambasadą brytyjską, potem pod francuską i wznosić okrzyki: "Niech żyje Anglia!", "Niech żyje Francja!". Radio grało hymny obu tych państw, a minister Józef Beck (który do tej pory był nabuzowany niczym balon, obawiając się najgorszego), mógł wreszcie odetchnąć, widać było że ciśnienie z niego zeszło. Stwierdził też wówczas: "Naród miał prawo postawić mnie pod mur i rozstrzelać, gdyby oni nie byli weszli do wojny". Na ulicach (wśród głosów chwalących aliantów zachodnich), można było również usłyszeć głosy chwalące Józefa Becka, gdyż jego polityka doprowadziła do wciągnięcia do - jak planował Hitler - lokalnej wojenki, dwa najpotężniejsze państwa Europy Zachodniej. Beck udał się również do brytyjskiej ambasady, gdzie wraz z ambasadorem Howardem Kennardem wygłosił z balkonu ambasady krótkie przemówienie do zgromadzonych przed ambasadą tłumów. Również Leon Noël opisywał tłumy pod ambasadą francuską: "Przyjaciele, ale również nieznajomi, względnie ludzie anonimowi, przynosili do ambasady kwiaty, często z listami doprawdy wzruszającymi. Padały okrzyki na cześć Francji i jej przedstawiciela, śpiewano poszczególne zwrotki Marsylianki. Były to sceny nie do opisania, a tłum stawał się tak wielki, że trzeba było zamknąć bramy pałacu, aby uniknąć jego zalewu (...) nie mogłem tym rozentuzjazmowanym i pełnym jeszcze złudzeń tłumom powiedzieć słów, które pragnęły usłyszeć".

W domu państwa Becków na stole stały trzy chorągiewki symbolizujące Francję, Wielką Brytanię i Polskę, ta Polska stała pośrodku i jak opisuje sekretarz ministra Becka - Paweł Starzeński niezwykłe wydarzenie, które miało miejsce wkrótce po wypowiedzeniu wojny Niemcom przez Wielką Brytanię i Francję: "Na stole w pokoju jadalnym stały (...) tego wieczoru trzy chorągiewki państw, znajdujących się od dzisiaj razem w walce. Polskie barwy były umieszczone między Francją a Wielką Brytanią. Bez żadnego powodu, nikt stołu nie trącił, okna były zamknięte, przeciągu nie było, nasza chorągiewka nagle się przewróciła. Obecni popatrzyli po sobie, nikt się słowem nie odezwał."

3 września większość jednostek nadgranicznych zaczyna się cofać, przewaga Niemców jest zbyt duża. Zajęta zostaje Częstochowa. W Bydgoszczy niemieccy dywersanci próbują opanować miasto i utrzymać je do przybycia regularnych sił Wehrmachtu i z tego powodu atakują przechodzące przez miasto kolumny polskiej piechoty i taborów. Wojsko Polskie (przy wsparciu mieszkańców miasta) szybko eliminuje dywersantów. 300 z nich dostało się do niewoli i zostało rozstrzelanych za zdradę (byli to bowiem obywatele polscy narodowości niemieckiej). Gdy Niemcy zajmą miasto, zaczną się mścić, mordując sporą liczbę mieszkańców Bydgoszczy. W Moskwie Mołotow gości u siebie polskiego ambasadora, pytając go, czy uważa że Francja i Wielka Brytania wypowiedzą Niemcom wojnę. Ten odpowiada że z pewnością stanie się to w ciągu kilku najbliższych godzin, a Mołotow dodaje: "A to jeszcze zobaczymy, panie ambasadorze". 3 września stało się już jasne, że Warszawa musi zostać przygotowana do obrony na wypadek podejścia Niemców na rogatki miasta. A Westerplatte broni się dalej.





WARSZAWA
MANIFESTACJA PO OGŁOSZENIU STANU WOJNY PRZEZ
ANGLIĘ I FRANCJĘ
(3 WRZEŚNIA 1939)






WARSZAWA
KOPANIE ROWÓW PRZECIWLOTNICZYCH




KRAKÓW
KOPANIE ROWÓW PRZECIWLOTNICZYCH NA PLANTACH






WOJNA OBRONNA
(4-6 września 1939)






WARSZAWA
DZIAŁKA KARABINÓW MASZYNOWYCH STRZELAJĄCE DO NIEMIECKICH SAMOLOTÓW BOMBARDUJĄCYCH MIASTO
(WRZESIEŃ 1939)






NIEMIECKA ARTYLERIA KONNA W NATARCIU
(WRZESIEŃ 1939)




WARSZAWA
POLSKI ŻOŁNIERZ OBSERWUJE 
NIEMIECKI NALOT NA WARSZAWĘ
(WRZESIEŃ 1939)




Z PAMIĘTNIKA WITOLDA GIEŁŻYŃSKIEGO
(PISARZA I PUBLICYSTY)
 
 
 "4 września. Niemcy przesuwają się z błyskawiczną szybkością, już Warszawa w strefie zagrożenia. Niewielu zdaje sobie z tego sprawę. Przez dzień dzisiejszy naloty powtarzały się parokrotnie. W redakcji nastrój minorowy: co z nami będzie? Kraków się nie odzywa, może już zajęty? (...) Żeby przynajmniej z frontu jakieś lepsze wiadomości! Tylko Gdynia się broni i bohaterskie Westerplatte. A gdzież nasza ofensywa na Prusy Wschodnie? Gdzież naloty na miasta nieprzyjacielskie?"
 
 "5 września. W południe zwołano nagle konferencję prasową. Chodziło o uzasadnienie ewakuacji urzędów, co wywołało popłoch w mieście. Mówią, że minister Beck wysłał 17 wagonów ze swymi meblami i ubraniami. Ogół ludności niechętnym okiem patrzy na tę ucieczkę. Odbija od patriotycznego nastroju społeczeństwa, które czuje się solidarne i murem stoi za armią i rządem. A rząd zmiata! 
Na konferencji dowodzą, że rząd nie może pracować pod ciągłymi nalotami. Dziennikarze też zdradzają chęć przeniesienia się, tu niebo wali się im na głowę. Wieczorem druga konferencja. Zjawia się Grażyński w charakterze ministra propagandy, Wyżeł-Ścieżyński w mundurze jako jego zastępca. Pyta mnie:
 - Pan zostaje?
 - Tak, jestem zdecydowany zostać.
 - No-no, będzie wam gorąco. A dzieci?
 - Także zostaną.
Robi minę, jakby mi współczuł."
 
 "6 września. Mieszkańcy Warszawy oszaleli. Wszyscy opuszczają miasto. Jakiś zbiorowy obłęd. Przyczyniła się do tego radiowa prelekcja płk. Umiastowskiego, który wezwał wszystkich, nadających się do noszenia broni, aby wychodzili na Wschód. Wzięto to za wezwanie patriotyczne, za obowiązek narodowy wszystkich mężczyzn od 15 do 60 roku życia, a nawet kobiet. Bo czyż nie było Emilii Plater i Pustowójtówny? Czy nie znaliśmy legionistek i peowianek? Więc kto żyw zarzucał plecaczek i ruszał. Rząd już opuścił miasto, a wraz z nim falangi urzędnicze z rodzinami - każdy, kto miał jakikolwiek środek lokomocji. (...)
 Koleje już prawie nie chodzą, dworce bombardowane, o auta trudno, o benzynę jeszcze trudniej, wynajmowano dorożki po kilkaset złotych, byle do Garwolina! Kto ma rower, uważa się za szczęściarza. Za Wisłę! Byle przez most! Znajomi dziwili się, widząc mnie postępującego w przeciwnym kierunku, kiwali z pożałowaniem głowami.
 Coraz więcej żołnierzy. Czy to już uciekinierzy z pola bitwy, maruderzy? Raczej nie, to świeży żołnierz. Pełno ich w bramach, w oknach ufortyfikowanych domów. W poprzek ulic wykopano głębokie rowy i wzniesiono barykady z płyt chodnikowych, brukowców, desek, nawet z mebli. Więc walki uliczne bliskie. Może tej nocy? Trzeba przenieść się do śródmieścia. (...)"



3 września dobiegła końca trzydniowa bitwa pod Mławą. Niemcy skierowali tu 5 dywizji piechoty, 1 dywizję pancerną i 1 dywizję kawalerii, siły polskie zaś dysponowały tam 2 dywizjami piechoty, 2 brygadami kawalerii i 1 brygadą Obrony Narodowej pod dowództwem Emila Przedrzymirskiego-Krukowicza. W nocy z 3 na 4 września Armia Modlin zmuszona była wycofać się z rejonu Mławy.

 4 września Niemcy skierowali na teren składnicy wojskowej na Westerplatte baterie ciężkich haubic 21 cm. (sprowadzonych z Prus Wschodnich) oraz mniejsze jednostki Krigsmarine. Tego dnia jednak kolejny już raz niemiecki atak został odparty, a garstka obrońców (200 żołnierzy i 30 pracowników cywilnych) wciąż skutecznie powstrzymywała impet niemieckiego natarcia w sile 4000 żołnierzy, wspartych lotnictwem i bombardowaniami okrętu Schleswig-Holstein.
 Tego dnia po raz pierwszy do akcji wkroczyły polskie bombowce z warszawskiej Brygady Pościgowej. 27 maszyn PZL.37-Łoś pod Radomskiem dopadły XVI Korpus Pancerny gen. Hoepnera, zadając mu duże straty - atakowano w kluczu lotniczym po 3 samoloty (polski bombowiec "Łoś" jeszcze w 1938 r. na międzynarodowych pokazach lotniczych w Belgradzie zdobył pierwsze miejsce w konkursie lotniczym, pokonując maszyny z Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii czy USA, natomiast bombowiec rozpoznawczy PZL-23.B "Karaś" zajął miejsce trzecie).
 Na Pomorzu front się kompletnie załamuje, a XIX Korpus Pancerny gen. Guderiana dochodzi do Prus Wschodnich w rejonie Grudziądza, który tego dnia zostaje zajęty przez siły 3 Armii niemieckiej, atakującej z rejonu Prus Wschodnich. Armia Pomorze gen. Bortnowskiego wycofuje się na południowy-zachód do linii Wisły. 
 Armia Łódź gen. Rómmla toczy ciężkie boje z przeważającymi siłami 8 i 10 Armii niemieckiej, a pod Bełchatowem 2 Pułk Piechoty Legionów płk. Czyżewskiego, powstrzymuje natarcie 4 Dywizji Pancernej (gen. Reinhardt). Niemcy, gdzie tylko mogą, stosują technikę blitzkriegu, czyli omijania sił polskich i wychodzenia im na tyły, zmuszając ich albo do cofnięcia się, albo też zamykając je w kotłach.
 Armia Kraków gen. Szyllinga tego dnia opuszcza miasto, w ten sposób dawna siedziba polskich królów pozostaje bezbronna.
 Gen. Piskor formuje w środkowym brzegu Wisły Armię Lublin (główną siłą tej armii będzie 39 Dywizja Piechoty) jako armię rezerwową.
 Wieczorem tego dnia "Łosie" znów wyruszają na łów i pod Kamieńskiem i Wieluniem dopadają pancerne jednostki niemieckie, zadając im straty i zmuszając je do zatrzymania się na kilka godzin. Jednocześnie startują "Karasie" z VI Dywizjonu z Nosowa i one również atakują pancerne kolumny Wehrmachtu pod Ciechanowem i Pułtuskiem.
 Tego dnia (4 września) po raz pierwszy od początku wojny udaje się Niemcom zniszczyć pierwsze polskie samoloty na ziemi (były to 2 Łosie z Brygady Bombowej pod Kucinami i 3 myśliwce P-11 z Armii Łódź pod Widzewem).
 Rozpoczyna się ewakuacja stolicy. W pierwszej kolejności w kierunku Lwowa wywozi się zgromadzone w Banku Polskim zapasy złota.

5 września Armia Łódź zostaje "przecięta" na pół w wyniku natarcia dywizji 10 Armii niemieckiej, 1 i 4 Dywizja Pancerna wchodzą w tę lukę i posuwają się w kierunku Warszawy. 
Suwalska Brygada Kawalerii przekroczyła niemiecką granicę w Prusach Wschodnich i na kilka godzin zajęła Klarheim, jednak ze względu na ciężką sytuacją na froncie, zmuszona została wycofać się ponownie w rejon Augustowa (należy bowiem pamiętać że w polskiej doktrynie wojennej nigdy nie istniało coś takiego jak "wojna obronna". Taktyka Wojska Polskiego była bowiem zawsze ofensywna a obrona sprowadzać miała się jedynie do szybkiego powstrzymania nieprzyjacielskiego natarcia i przejście do kontrofensywy - realnie szybkie przejście od obrony do ataku jest niemożliwe, dlatego też taktyka ta sprowadzała się w zasadzie do ciągłego i permanentnego ataku. Nigdy też nie brano pod uwagę obrony kraju jako celu wojennego; celem bowiem było wkroczenie na teren nieprzyjaciela i szybkimi atakami podążanie w kierunku największych miast, a zajęcie Berlina miało być zaś ukoronowaniem tej taktyki. Nic więc dziwnego, że tuż przed wybuchem wojny, pewien pijany polski oficer zaczął mówić że oto przyszły nowe rozkazy i że "już wkrótce będziemy we Wrocławiu, a potem w Berlinie").
 Od początku wojny w Wielkopolsce stoi nietknięta jeszcze bojowymi działaniami, potężna Armia Poznań gen. Tadeusza Kutrzeby. Nie wiadomo czy Niemcy popełnili ten błąd świadomie, czy też była to część planu, ale w obu przypadkach stwarzało to śmiertelne zagrożenie dla niemieckich Armii 8 i 10, gdyż Armia Poznań mogła po prostu wkroczyć na Śląsk i uderzyć na niemieckie armie od tyłu i z boku, co w połączeniu a Armią Łódź, Armią Prusy i częściowo Armią Kraków doprowadziłoby do zamknięcia tych dwóch najpotężniejszych niemieckich armii w kotle i wybicie ich. O tym, że był to duży błąd niemieckiego wywiadu świadczy późniejsza bitwa nad Bzurą, która o mały włos nie zakończyła się totalną klęską całej 8 Armii, gdy polskie czołgi i piechota wyszły na tyły niemieckich wojsk, które to sądziły że za sobą nie zostawiły żadnego niebezpieczeństwa (ponoć rozbite jednostki niemieckie, które ewakuowały się na południe, krzyczały do tych, które już tam stały: "Uciekajcie! za nami polskie czołgi". Niestety Kutrzeba nie podjął się takowego ataku, co potem tłumaczył brakiem zgody Naczelnego Dowództwa. Tego dnia z Armią Poznań łączą się siły Armii Pomorze i Armii Łódź, tworząc silny związek taktyczny, złożony z aż 12 Dywizji, które posuwają się w kierunku Warszawy, idąc na odsiecz stolicy.
 Wieczorem 5 września prezydent Rzeczpospolitej - Ignacy Mościcki opuszcza swą rezydencję w Falenicy (pod Warszawą) i udaje się do Lublina, zaś prezydent miasta - Stefan Starzyński apeluje do mieszkańców o budowę barykad i kopanie rowów przeciwlotniczych.
5 września marionetkowa Republika Słowacji, rządzona przez księdza Jozefa Tiso; całkowicie zależna od Niemiec, przystępuje do wojny z Polską.
 
 Nocą z 5 na 6 września Naczelny Wódz - Marszałek Edward Śmigły-Rydz wydaje rozkaz odwrotu Armii: Pomorze, Poznań, Łódź i Modlin. Mają się one kierować do Wisły i na linii rzek Wisła-Narew-Biebrza-San zorganizować silną obronę.

6 września 13 Dywizja Piechoty pod Tomaszowem Mazowieckim wdaje się w całodzienny bój z niemieckimi jednostkami 1 i 4 Dywizji Pancernej. Bitwa zostaje przegrana a siły polskie zmuszone są do wycofania się na Zachód.
Niemcy zajmują Kraków, który nie jest przygotowany do obrony. Dawna stolica Polski znajduje się teraz w niemieckich rękach, ale Polacy są dobrej myśli; front wciąż się przecież nie załamał, choć Niemcy wbili się dość głęboko w polską ziemię, choć utracono Pomorze z Grudziądzem, Częstochowę i Kraków, to przecież Gdynia i Hel wciąż się bronią (prawie całą flotę wycofano jednak tuż przed wybuchem wojny do Anglii w ramach Planu "Pekin", gdyż pozostawienie jej na Bałtyku, przy bardzo trudnych warunkach obrony polskiego Wybrzeża, stwarzało niebezpieczeństwo jej zniszczenia). Westerplatte broni się dalej, a w rejonie Wisły i Bzury formuje się silny związek taktyczny dwóch polskich armii, który już wkrótce totalnie zaskoczy Niemców idących na Warszawę i zada im potężne straty.
Poza tym napływają i dobre wiadomości od naszych "sojuszników". Otóż 6 września Armia Francuska przeprowadza pierwszy (głównie symboliczny) atak w rejonie Saarbrücken, co skutkuje tymczasowym zajęciem przedpola Wału Zachodniego, z którego Niemcy się ewakuowali. Francuzi jednak rezygnują z dalszej ofensywy i wraz z Anglikami bombardują niemieckie miasta... ulotkami, nawołującymi do zaprzestania działań wojennych, podczas gdy na polskie miasta spadają prawdziwe niemieckie bomby. Realnie więc Francja i Wielka Brytania z założonymi rękoma, bezczynnie przypatrują się jak ginie ich sojusznik.
Sztab Naczelnego Wodza przenosi się do Brześcia nad Bugiem, a wieczorem rząd opuszcza Warszawę.
Wieczorem pułkownik Umiastowski wydaje całkowicie bzdurny rozkaz ewakuacji wszystkich zdolnych (głównie mężczyzn) do noszenia broni na Wschód. co skutkuje ogromnym zamieszaniem (Warszawę opuszcza wówczas nawet straż pożarna), a Brygada Pościgowa przenosi się na lotnisko pod Lublinem, opuszczając Warszawę i pozostawiając ją na pastwę nalotów Luftwaffe. Ale Westerplatte broni się dalej.


POLSKI CZOŁG 7 TP
(WRZESIEŃ 1939)




EWAKUACJA LUDNOŚCI 
(GŁOWNIE MĘŻCZYZN)
PO KRETYŃSKIM ROZKAZIE PUŁKOWNIKA UMIASTOWSKIEGO
(6-7 WRZEŚNIA 1939)




WIEŚ PRZEGORZAŁY
EWAKUACJA RODZINY PO ZBLIŻENIU SIĘ NIEMCÓW DO KRAKOWA
(5-6 WRZEŚNIA 1939)




ZDJĘCIE MYLĄCE - TO NIE SĄ ŻOŁNIERZE NIEMIECCY.
SZTAB 10 WARSZAWSKIEJ BRYGADY PANCERNO-MOTOROWEJ PUŁKOWNIKA STANISŁAWA MACZKA
(WRZESIEŃ 1939)




10 WARSZAWSKA BRYGADA PANCERNO-MOTOROWA 
W MARSZU
(WRZESIEŃ 1939)




POLSKIE BOMBOWCE PZL.37 "ŁOŚ" W ATAKU




NIEMIECKA KAWALERIA W MARSZU
(WRZESIEŃ 1939)




ŻOŁNIERZE FRANCUSCY NA LINII MAGINOTA




ŻOŁNIERZE FRANCUSCY W SAARBRÜCKEN
(6 WRZEŚNIA 1939)






CDN.

WALKIRIA - CZYLI DLACZEGO HITLER ZDOBYŁ WŁADZĘ W NIEMCZECH? - Cz. II

CZYLI CO SPOWODOWAŁO ŻE REPUBLIKA WEIMARSKA ZMIENIŁA SIĘ W III RZESZĘ? PLANY I MARZENIA  Cz. I " GDY WYBUCHNIE WOJNA, NIE DA SIĘ PRZEWI...