WYŚWIETLENIA

06 listopada 2025

ZEMSTA OFIAR - Cz I

CZYLI JAK KARANO NIEMCÓW PO
ZAKOŃCZENIU II WOJNY ŚWIATOWEJ





"CHCIAŁOBY SIĘ ZAŁAMAĆ RĘCE NAD TYM, 
W COŚMY SIĘ WPAKOWALI"

FRAGMENT "DZIENNIKÓW" JOSEPHA GOEBBELSA





Zemsta ofiar - do tego właśnie tematu przygotowywałem się dość długo, nie wiedząc początkowo jak go zacząć. Tytuł oczywiście mówi sam za siebie, ale gdybym zaczął ten temat od przedstawiania tych wszystkich rodzajów kar i zniewag, jakie spadły na ludność niemiecką po wojnie - postąpiłbym nie fair, ponieważ wyrwałbym cierpienia Niemców z całego kontekstu sytuacyjnego, a przecież nic nie dzieje się w próżni. Jedno wyrasta z drugiego, jest akcja i jest reakcja, jest zbrodnia i musi być kara - tak przynajmniej zostałem wychowany. Oczywiście w tym temacie będzie również mowa o zbrodni i karze zbiorowej, dotykającej milionów ludzi różnych narodowości, zamęczonych tylko dlatego że zostali uznani za "podludzi". W samym jednym niemieckim obozie koncentracyjnym w Ravensbrück w którym więziono (przez cały okres trwania obozu, czyli w latach 1939-1945) ponad 130 tys. kobiet i dziewcząt. 90 tys. z nich zamordowano, z czego prawie 40 tys. to były Polki - zabite tylko za swoją narodowość, za to że były Polkami. Tak jak Żydów zabijali Niemcy za to że byli Żydami, tak samo Polaków zarówno Niemcy jak i Sowieci mordowali tylko za to że byli Polakami. To był drugi, całkowicie zapomniany w świecie Holokaust, który tylko dlatego nie został zrealizowany w pełni, ponieważ Niemcom po prostu zabrakło na to czasu, gdyż przegrali wojnę. Gdyby tę wojnę wygrali, to zarówno Polacy jak i Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini, Litwini i inne narodowości Europy Wschodniej (gwoli wyjaśnienia - z wszystkich tu wymienionych jedynie Polska nie leży w Europie Wschodniej. Polska leży i zawsze leżała w Europie Środkowej - i warto to sobie zapamiętać), szybko dołączyliby do Żydów. Nastałby nieprawdopodobny i nieznany dotąd w dziejach świata Holokaust setek milionów ludzi - Słowian. Przy nim, Holokaust Żydów byłby jedynie dodatkiem, a niemieckie "Totenburgi" (mauzolea chwały żołnierskiej) wyrastałyby jak grzyby po deszczu (projekt Totenburgów przejęli potem Sowieci, a jednym z jego przykładów jest chociażby majestatyczny Kurhan Mamaja w Stalingradzie/Wołgogradzie).

Tak więc gdybym pominął tę kwestię, wyrządziłbym niepowetowaną krzywdę ofiarom niemieckich zbrodni, gdyż późniejsza zemsta ofiar (oczywiście o nieporównywalnej nawet ze sobą skali - z jednej strony bowiem istniał cały państwowy i doskonale zorganizowany przez niemieckich nazistów przemysł masowego ludobójstwa, z drugiej zaś pojedyncze i nieskoordynowane akty zemsty poszczególnych ludzi, którzy częstokroć wcześniej przeszli przez prawdziwe piekło obozów zagłady) była jedynie reakcją na to, czego ci ludzie osobiście doświadczyli. Jeśli ktoś widział jak na jego oczach morduje się całą jego rodzinę, jak matka umiera z zimna, głodu i chorób, jak ludzie mordowani są każdego dnia dla zabawy ( tutaj dodam że gdy mój dziadek miał 15 lat, trafił {w 1940 r.} ze swym ojcem a moim pradziadkiem do niemieckiego obozu pracy pod Poznaniem - za odmowę podpisania volkslisty i wstąpienia do Wehrmachtu, jako że mój pradziad miał korzenie niemieckie - doświadczył pewnego wydarzenia, o którym opowiedział mi dopiero ojciec. Otóż gdy zwołano komando do pracy i ogłoszono zbiórkę - niemiecki oficer, aby pokazać reszcie co ich czeka jeśli nie będą dobrze i dokładnie pracowali, wywołał z szeregu pewnego młodego chłopaka i kazał mu stanąć frontem do szeregu. Następnie wziął do ręki łopatę i jej ostrą krawędzią uderzył tego chłopaka w głowę w taki sposób, że... przepołowił tę głowę na dwie części. I to był tylko przykład dany całej reszcie, pokazujący co ich czeka jeśli będą źle pracować), to trudno potem wybaczyć i nie myśleć o zemście. To, co opisują ludzie, którzy sami potem mścili się na Niemcach, jest zupełnie nieprawdopodobne i niewyobrażalne i trudno mieć do nich jakiekolwiek pretensje o ich późniejsze okrucieństwo.

A mściły się również kobiety, np. Żydówki które uniknęły śmierci w obozie zagłady i widziały, jak niemiecki strażnik zabija ich siostrę tylko za to, że ta próbuje wykopać ze śniegu trochę zmarzniętej trawy, żeby zapchać nią brzuch. One też potrafiły się mścić. Oczywiście były to mimo wszystko raczej indywidualne historie, chociaż podczas przesłuchań złapani w mundurach Niemcy byli bici tak długo, póki nie powiedzieli kim naprawdę są (byli bowiem tacy oficerowie Wehrmachtu, którzy przebierali się w mundury żołnierskie i twierdzili że są zwykłymi żołnierzami, najczęściej pracujący w polowej kuchni lub sanitariacie. Najgorsze katusze przechodzili zaś ci, którzy należeli do SS - a to było bardzo łatwo sprawdzić, gdyż każdy esesman miał tatuaż po prawą pachą). To były oczywiście ekstremalne przypadki, ale w ogóle ludność niemiecka która nie uciekła przed frontem, licząc na to, że po wojnie ziemie przygraniczne i tak wrócą do Niemiec - była poddana szeregowi licznych (drobnych, choć uciążliwych) zniewag, jak choćby obowiązkowi kłaniania się polskim sąsiadom poprzez ściąganie czapki z głowy, zakaz chodzenia ulicą (tylko drogą lub jezdnią), zakaz podróżowania komunikacją miejską (chyba że w towarzystwie Polaka lub Rosjanina), zakaz mówienia po niemiecku na ulicy lub nakaz pisania słowa "Niemcy" małą literą. Nie mówiąc już oczywiście o tym, przez jakie piekło przeszli niemieccy żołnierze wzięci do niewoli sowieckiej na froncie wschodnim, którzy zostali wysłani na Syberię i tam, w przejmującym mrozie, dochodzącym nawet do -40 stopni Celsjusza, musieli pracować w kopalniach niczym najprawdziwsi niewolnicy (część z nich wróciła do Niemiec dopiero po roku 1955, czyli po układzie Chruszczow-Adenauer, gwarantującym niemieckim jeńcom powrót do ojczyzny). Należy jednak pamiętać że ci żołnierze (w ogromnej większości z Wehrmachtu a nie tylko z formacji SS) częstokroć wcześniej byli sprawcami mordów na froncie wschodnim, zabijając całe rodziny, paląc domy (z mieszkańcami w środku) lub wykopując doły i zaganiając tam ludność wsi, po czym wrzucając granaty. To była też ich kara i katharsis.






Bo przecież większość z tych niemieckich zbrodniarzy II Wojny Światowej (zarówno bezpośrednich wykonawców, jak i tych zza biurek), to byli tzw.: normalni ludzie, częstokroć bardzo dbający o swoje rodziny. Przecież jak się czyta "Dzienniki" Goebbelsa, to wyłania się z nich obraz człowieka niezwykle wrażliwego, na zabój zakochanego w swej żonie i dzieciach. Gdy pisze, jak mu dobrze gdy czuje ciepło swej ukochanej żony, jak odpoczywa w towarzystwie dzieci, to człowiek nabiera przekonania że taki ktoś w żaden sposób nie byłby w stanie popełnić jakiejkolwiek zbrodni (zresztą, przecież ani Hitler, ani Goebbels, ani Himmler ani żaden z owych nazistowskich zbrodniarzy osobiście nikogo nie zastrzelił, często nawet nie uderzył w twarz - Himmler na przykład mdlał na widok... krwi cieknącej z nosa). A jednak gdy wracał do swoich codziennych zajęć, zmieniał się nie do poznania i był gotów (oczywiście nie on sam) na wszelkie ofiary, byleby tylko Fuhrer i III Rzesza przetrwały. Ci "zwykli ludzie" doprowadzili do wywołania największej wojennej hekatomby w dziejach ludzkości, wydając rozkazy mordów i zbrodni na milionach - ostatecznie sami utopili się we własnej krwi. Ale jakim kosztem? Jedna tyrania została pokonana przy pomocy drugiej tyranii, która zajęła dla siebie pół Europy i nastał czas tzw.: "Zimnej Wojny" (w dużej mierze pozorowanej, jako że służby specjalne - i nie tylko - obu stron tego konfliktu, były bardziej lojalne wobec siebie samych, niż wobec własnych państw i rządów - ale to zupełnie inny temat). 


"NIE MOGĘ PATRZEĆ NA BITEGO CZŁOWIEKA 
- NIE MOGĘ!
JEŻELI BIJE KTOŚ INNY" 🥴




"Wojna kończyła się strasznie. 12 stycznia 1945 roku Sowieci rozpoczęli ofensywę. (…) Ja sam jako ostatni opuściłem Zamek w Krakowie z moimi ludźmi w momencie, gdy Rosjanie prawie otoczyli miasto i już zaczęli wkraczać na przedmieścia na północ od Wisły. Była druga po południu w środę 17 stycznia 1945 r. Za mną pozostał tylko słaby oddział Wehrmachtu i policji, który odszedł w kilka godzin później. We wtorek, 16 stycznia 1945 roku, dzień wcześniej, po raz kolejny przeszedłem przez sale tego Zamku, które starannie chroniłem i remontowałem. Stałem sam w wielkiej komnacie przeznaczonej dla koronacji i posiedzeń rady, z jej wspaniałym widokiem na cudowne stare miasto, i zastanawiałem się nad drogą, która nas tu zaprowadziła. Kto to nie panował w tym Zamku od tysiąca lat! Kto też nie napadał wciąż na ten Zamek! Mongołowie, Tatarzy, Litwini, Rosjanie, Polacy, Austriacy, potem znowu Polacy, potem Niemcy, a teraz znowu Rosjanie. Węgrzy, Francuzi, Szwedzi wprowadzali się i wyprowadzili, Karol XII i August Mocny oraz… oraz… oraz… Mimo to, Zamek górował nad wiecznie młodą Wisłą beznamiętnie, z dumą i uporem.

Poszedłem jeszcze samotnie do Katedry Zamkowej tego świętego miejsca dla Polski. Tam przez wieki koronowano królów polskich, a ich groby stały w długich rzędach w szerokich kryptach tej katedry. Ze względu na niebezpieczeństwo nalotów nakazałem je starannie umocnić, a następnie stanąłem przed ołtarzem z czarnym welonem, który Polacy powiesili tam, gdy stracili wolność, prawie sto pięćdziesiąt lat wcześniej. Ten welon też mnie teraz oskarżał. Ostatni raz stanąłem przed zamkniętym marmurowym grobowcem ostatniego Jagiellona autorstwa Wita Stwosza w pierwszej bocznej niszy obok głównego portalu i przypomniałem sobie, że kiedy 7 listopada 1939 roku zająłem Zamek na oficjalną rezydencję, przez długi czas byłem szczególnie poruszony mistrzowsko wykutymi rysami starego polskiego króla na tym sarkofagu. Oprowadzający mnie wówczas Polak, profesor Cybichowski długo milczał przy mnie, patrząc na tę marmurową twarz. Król spał. Jego twarz wyrażała straszne męki jego życia, a jednocześnie spokój ostatecznego uwolnienia się od istnienia. W tym czasie ten Polak powiedział do mnie w sposób dystyngowany i cichy: "Tak umierali w cierpieniu nasi królowie, zdecydowana większość z nich. Ciężko jest być królem w Polsce." A kiedy znów stanąłem pod podwyższeniem sarkofagu, by się pożegnać, pomyślałem, że to naprawdę był ciężki urząd, podczas gdy rezydowałem na Zamku".

 
Oto fragment z pamiętników Hansa Franka (od października 1939 do stycznia 1945 r. pełniącego funkcję "Generalnego Gubernatora Okupowanych Ziem Polskich", czyli po prostu niemieckiego naczelnika z ramienia Hitlera) spisanych w więzieniu w Norymberdze i opublikowanych w 1955 r. Frank uciekł z Krakowa (z Wawelskiego Zamku) 17 stycznia 1945 r. o godz. 13:25 przy pięknej zimowej pogodzie i jasno świecącym słońcu. Uciekł stąd, by już nigdy tutaj nie powrócić, tak jak tysiące Niemców który zostali sprowadzeni na ziemie polskie w czasie II Wojny Światowej. Wszyscy teraz uciekali niczym szczury z tonącego okrętu, w obawie przed zbliżającą się Armią Czerwoną. Wszyscy oni wiedzieli że wpadnięcie w ręce Sowietów, czy choćby nawet Polaków, oznaczało niechybną karę śmierci, dlatego też ratując się woleli poddać się Amerykanom lub nawet Brytyjczykom, co mogłoby im zgwarantować ocalenie życia. Ale nie wszyscy Niemcy uciekali, bardzo wielu z nich (szczególnie na przedwojennych ziemiach niemieckich na Górnym i Dolnym Śląsku czy na Pomorzu) pozostawało w swych domach, starając się przeczekać ten okres okupacji (jak oni to nazywali). Byli to najczęściej zwykli rolnicy, lub mieszkańcy miast, którzy nie byli zaangażowani w zbrodnie narodowego socjalizmu (wiadomo bowiem że zbrodniarze uciekali pierwsi, gdyż wiedzieli co ich spotka jeśli szybko nie uciekną. Potem albo ukrywali się pod zmienionym nazwiskiem, albo wracali do swoich środowisk, albo też uciekali za granicę - szczególnie do Ameryki Południowej - dlatego tak trudno było dopaść ich, aby wymierzyć sprawiedliwość). Ci ludzie oczywiście również zdawali sobie sprawę, że nadejście Sowietów będzie równoznaczne z wywróceniem ich dotychczasowego życia do góry nogami, ale nawet jeśli niemiecka propaganda ostrzegała ich przed falą zbrodni i gwałtów jakie popełniali Sowieci chociażby w Prusach Wschodnich, o tyle ucieczka i pozostawienie własnego dobytku (po to tylko, żeby błąkać się po drogach bez jedzenia i kąta do spania, często z małymi dziećmi) była odpychająca dla wielu z nich. Pocieszali się też myślą że nie będzie tak źle, że wcześniej czy później Sowieci i Polacy stąd odejdą i znów wrócą niemieckie rządy. Trzeba tylko przeczekać ten jak dla nich "ciężki czas".




Wielu z nich jednak albo nie zdawało sobie sprawy z ogromu niemieckich zbrodni popełnionych w Polsce, Rosji, na Ukrainie, Białorusi, na Litwie i w wielu innych ziem okupowanego przez nich Wschodu (chociaż listy niemieckich żołnierzy pisane z Frontu Wschodniego temu przeczą, bowiem propaganda niemiecka nie była w stanie wyłapać wszystkich tych listów które szły z frontu do Rzeszy, a dziennie szło tamtędy jakieś 20 do 25 milionów listów. To była nieprawdopodobna liczba i nie starczało nawet cenzorów żeby to przejrzeć, gdyż ludzie do tego zaangażowani potrzebni byli albo na froncie, albo w fabrykach zbrojeniowych, albo jeszcze gdzie indziej. A w owych listach niemieccy żołnierze otwarcie pisali o zbrodniach, jakie widzieli albo na własne oczy, albo które sami popełniali, często przy tym śmieszkując że "oczyszczają teren". Potem jednak - po roku 1943 - gdy przyszły wielkie klęski, ton listów się zmieniał. Dominowało przerażenie wojną i ogromna chęć porzucenia walki i powrotu do domu, nawet na piechotę. Gdy jeden z żołnierzy dostał list od swojej dziewczyny, która prosiła go aby przywiózł jej pończochy ze zdobytej Moskwy, ten jej odpisał: "Przyszliśmy tu na rozkaz, walczymy tu na rozkaz i zdechniemy tu na rozkaz (...) jest tak potwornie zimno, że boimy się nawet otworzyć oczu, żeby nie zamarzły nam gałki oczne. (...) Ja tu zdycham, powoli zdycham, a ty piszesz o pończochach". Inny żołnierz Wehrmachtu pisał, że ci, którzy twierdzą że wojna potrwa do lata 1943 r. i Związek Sowiecki zostanie rzucony na kolana, powinni natychmiast udać się do psychiatry, a najlepiej zamknąć się w szpitalu bez klamek, ponieważ nie mają w ogóle pojęcia co się tutaj dzieje. "Nieustannie się cofamy. Ciągle przychodzą nowe rozkazy aby się cofnąć", twierdził dalej, że ziemie te zdobyte zostały ogromną daniną niemieckiej krwi, a teraz oddawane są od tak po prostu. Wielu jednak pisało (i taki jest dominujący przekaz w listach płynących ze Wschodu po roku 1943), że nie chcą już więcej walczyć, że pragną porzucić broń i wrócić do kraju, a ci, którzy zostali poważnie ranni (na przykład w obie nogi i te nogi będą im amputowane), są niesamowitymi szczęściarzami, ponieważ "zostaną wywiezieni z tego piekła, a my tu zostaniemy i tutaj zdechniemy!"

Wielu też Niemców na obszarach etnicznie mieszanych (takich jak choćby Górny Śląsk), wraz ze zbliżaniem się Frontu Wschodniego do granic Rzeszy, zmieniało swój stosunek do ludności polskiej. W raporcie Sekcji Zachodniej Delegatury Rządu na Kraj (w okresie od marca do czerwca 1944 r.) można przeczytać: "Generalnie stosunek do Polaków cechuje nienawiść. Jest to dość zrozumiałe. Narodowy socjalizm jest ruchem mas, wyniesionych z powojennej nędzy. Dał im pracę, płacę, opiekę społeczną, wyższość nad feudalnymi tradycjami. Przez udział w partii, mają udział i decyzję w państwie, przez mit rasy - wyższość nad ludami świata, przez zawojowanie Europy i barbarię - udział i pełne wyżycie się najprostszych instynktów. Te masy prostych Niemców (...) rzemieślnik czy zdeklasowany wojną światową półinteligent (...). W klęsce widzi powrót na ławkę parkową i tego się boi, bo system zabił w nim inicjatywę własną i czuje, że w rumowisku walącej się Rzeszy zginie. Jest to element, który pójdzie na hasła rzucone już dziś przez propagandę niemiecką (...) "Jeżeli zginiemy, to z nami wszyscy". (...) Hasła totalnego wyniszczenia Polaków głosi się zwłaszcza w Wielkopolsce i na Pomorzu, stąd każdy raport przynosi nowe szczegóły tej wojny nerwów. (...) Na Pomorzu np przez jakiś czas głoszono, że do wiosny nikt z Polaków opornych nie pozostanie przy życiu. (...) W kołach inteligenckich choć w stosunku do zagadnień polskich zawsze myślących po niemiecku - nurtują głębokie obawy i lęk przed katastrofą Rzeszy i lęk przed Rosją. Mając do wyboru okupacją rosyjską czy anglosaską, koła te wolałoby wybrać tę drugą. Wobec Polaków próbują zrzucać odpowiedzialność za gwałty i zbrodnie zwalając winę na reżim, głównie na Himmlera i Gestapo, które zdaniem ich jest równie bezwzględne wobec wszystkich. Führera osłaniają".




Stopień zbydlęcenia niemieckiej okupacji w Polsce był tak ogromny i tak bandycki, że poziom wyrosłej z niej potrzeby (czy też żądzy) sprawiedliwości, zamienił się w żądzę odwetu i to odwetu bez względu na wszystko. Na jednej ze ścian na stacji kolejowej w okupowanej Bydgoszczy pojawił się wiosną roku 1944 taki napis: "Pakujcie walizki, wasz koniec już bliski!". Komendant stacji kazał napis zamalować i nie zgłaszać sprawy na Gestapo, co było nie do pomyślenia jeszcze do niedawna. Wkrótce potem pojawił się drugi napis: "Złodzieje i mordercy - nie uciekniecie nam!" Zbliżanie się frontu i świadomość niechybnej klęski zmieniała również postawę wielu partyjnych aparatczyków NSDAP. Taki przykład - w pociągu na jednej ze stacji kolejowych, do przedziału w którym siedział jakiś urzędnik partyjny, wszedł żołnierz wraz ze swoją dziewczyną. Para ta zaczęła rozmawiać ze sobą po polsku (zapewne żołnierz był Polakiem wcielonym przymusowo do Wehrmachtu), a rzecz miała się na ziemiach polskich, oficjalnie przyłączonych do Rzeszy. Tam rozmawianie w języku polskim, a już w ogóle żołnierza Wehrmachtu było nie do pomyślenia i było natychmiast karane. Ten urzędnik też zwrócił im uwagę, że para nie powinna ze sobą rozmawiać po polsku (notabene "zwrócił im uwagę", natomiast w innej sytuacji pewnie kazałby aresztować tego żołnierza i powiadomił jego przełożonego), na co tamten odpowiedział mu w dość opryskliwy i nieprzyjemny sposób. Partyjniak zamknął się i już do końca podróży nie powiedział ani słowa. Inny przykład: w pewnej wiosce na Górnym Śląsku niemiecki rolnik przywiózł furmanką tonę węgla na zimę Polakowi. Tamten był bardzo zdziwiony ponieważ nigdy wcześniej nic takiego się nie działo, a wyjaśniło się, gdy Niemiec odjeżdżał i rzekł mu wówczas na pożegnanie: "Tylko jakby co, to pamiętaj że ja ci pomogłem". Była zima 1944 na 1945.

Gdy wojna dobiegła kresu, gdy Niemcy zostały zmiażdżone a Hitler (prawdopodobnie) strzelił sobie w łeb, po tym morzu krwi, cierpień, łez i zniewag jakich podczas tej wojny doświadczyli Polacy, Żydzi i Rosjanie, skumulowała się w wielu ludziach podskórna wręcz, ale kipiąca żądza zemsty. Gdy w lipcu 1945 r. na odzyskane Ziemie Zachodnie (czyli byłe niemieckie ziemie wschodnie) przybywać zaczęli pierwsi Polacy, był wśród nich pewien Warszawiak, który w Powstaniu stracił swoje dzieci. To znaczy Niemiec kazał mu wybierać które jego dziecko przeżyje, resztę zamierzał zabić. Ten mężczyzna upadł mu do stóp i błagał aby oszczędził jego dzieci, ale nic nie pomogło, tamten odbezpieczył broń i zabił wszystkie jego dzieci, pozostawiając jedynie ojca żywego. Ten myślał że oszaleje, nie był w stanie żyć w gruzach zniszczonej Warszawy i zdecydował się zacząć jakoś nowe życie na Ziemiach Odzyskanych. Przybył do jakiegoś niemieckiego miasteczka które teraz należało już do Polski i tam pragnął odnaleźć spokój. Tak się jednak zdarzyło, że do tego miasteczka powrócił niemiecki sołtys. Próbował uciec na Zachód ale mu się nie udało i ostatecznie został zawrócony. Był to jednak dobry i porządny człowiek, tylko że jego błędem było iż przybył w nieodpowiednim czasie. W czasie zemsty, kiedy ta zemsta w ludziach - którzy przybyli na Ziemie Odzyskane i którzy przeżyli traumę okupacji, widzieli niemieckie bestialstwo i codzienną niepewność jutra, zemsta w nich wręcz kipiała. Ten sołtys został ukamienowany na śmierć, nikt bowiem nie patrzył na to, czy on był członkiem NSDAP czy nie, czy był dobrym czy złym człowiekiem, to nie miało żadnego znaczenia, był po prostu Niemcem i to wystarczyło. W jakiś czas potem do tego samego miasteczka przybył inny Niemiec wraz z dwoma swymi synami. Ten był szowinistą i nie cierpiał Polaków, ale nie miał gdzie się podziać, więc wrócił do miejsca skąd wcześniej uciekł. I jemu nie spadł już włos z głowy, po prostu potrzeba zemsty już się w ludziach wypaliła, i tak to właśnie działało. Błędem niemieckiego sołtysa była więc nieumiejętność doboru czasu i nieświadomość panującej wśród Polaków żądzy pomszczenia wyrządzonych im wcześniej zniewag.




W czasie wojny, aby uzupełnić ubytek rąk do pracy (potrzebnych na froncie), wprowadzono na ziemiach polskich (a raczej w Generalnej Guberni - jak Niemcy zwali ten twór) konieczność pracy dla Polaków w Niemczech. Oczywiście ta "konieczność" bardzo szybko przerodziła się w obowiązek, a ponieważ Polacy nie chcieli tam jeździć, więc trzeba ich było do tego przymusić na różne możliwe sposoby, a jeśli to nie działało to po prostu urządzało się łapanki. Polegało to na tym, że Niemcy odcinali jakiś odcinek ulicy - po obu jej krańcach - i wszystkich którzy byli na tej ulicy pakowali do wojskowych ciężarówek a potem przewozili do więzień, gdzie też dokonywano selekcji. Część trafiała jako przymusowi niewolnicy do pracy w Rzeszy, a jakaś część trafiała na Szucha (gdzie mieściło się w więzienie śledcze i katownia) lub do innych więzień na terenie okupowanej Polski, a następnie do obozów koncentracyjnych. Do jednego z takich gospodarstw w Rzeszy trafiła pewna młoda Polka, która szybko stała się zabawką dla niemieckiego gospodarza i jego trzech synów. Wszyscy zbiorowo gwałcili ją przez co najmniej trzy lata. Żona owego Niemca wiedziała doskonale co się dzieje, ale nie reagowała, a wręcz przeciwnie, im bardziej oni poniżali ową dziewczynę, tym ona była dla niej okrutniejsza, ograniczała jej na przykład porcje żywnościowe. Gdy wojna zbliżała się do końca i wioskę tę zajęli Sowieci, owa dziewczyna poszła do sowieckiego komendanta i poprosiła go aby związał tych mężczyzn (co też zostało uczynione) i aby ich zastrzelił (opowiedziała mu również co z nią robili i jak bestialsko ją traktowali). Ten stwierdził że wehrmachtowca albo esesmana może zabić, ale nie jest w stanie zabić cywila (wśród Sowietów też zdarzały się takie przypadki). Natomiast ci mężczyźni nie służyli w wojsku z powodów zdrowotnych (jeden był ranny, inni też byli w jakiś tam sposób zwolnieni z wojska). Komandir dodał jednak że dziewczyna może sama ich zabić. Dał jej swoją broń, pokazał jak się odbezpiecza i gdy przystawiła pistolet ojcu rodziny pod serce, jego żona upadła przed nią na kolana i zaczęła ją prosić aby nie zabijała jej męża. Pociągnęła za spust i tamten padł martwy, następnie przystawiła pistolet pod serce jednego z synów - matka w tym momencie straciła przytomność. Wystrzeliła. Drugiego syna zabiła w ten sam sposób, a trzeciemu (który najbardziej się nad nią znęcał i był najokrutniejszy) kazała otworzyć usta i włożyła mu lufę do buzi. Trochę trzęsła jej się ręka, więc ta lufa nieco się ruszała w jego ustach. Ostatecznie pociągnęła za spust i jego głowa się rozpadła. W tym momencie rzuciła pistolet w stronę matki która leżała na ziemi ze słowami: "A ty sobie żyj, więcej już nie będę zabijać".

Szczególnie wielka była żądza zemsty wśród Rosjan, którzy również doznali niesamowitych cierpień w czasie wojny z rąk Niemców. Łącznie zginęło 26 milionów Rosjan (żołnierzy i cywilów), Niemcy zniszczyli 1700 miast w Związku Sowieckim, 40 parę tysięcy wsi. Nic dziwnego że nie tylko propaganda sowiecka, ale sami Rosjanie żyli rządzą zemsty. W prasie, radiu, nawet na pisanych na murach ogłoszeniach powtarzało się jedno hasło: "Czy zabiłeś już dziś jakiegoś Niemca? Jeśli nie, to straciłeś dzień i natychmiast to napraw". Nic dziwnego więc że ludzie którzy doświadczyli śmierci swoich bliskich, nie mieli w sobie krzty litości wobec "niemieckich morderców". Są przypadki że Sowieci czołgami wjeżdżali w kolumnę cywilnych Niemców, tratując ludzi lub spychając ich w przepaść. Jeden z takich czołgistów, gdy wjechał w wóz ciągnięty przez konia, miażdżąc go i spychając ku przepaści, stwierdził potem że zupełnie nie interesowało go czy jadący na tym wozie Niemcy (głównie kobiety i dzieci) żyją czy nie, dla niego liczyła się bowiem tylko sama zemsta. W czasie wojny zaś zginęło co najmniej 8, a prawdopodobnie około 10 milionów Polaków (twierdzenie że było to 6 milionów jest błędne i znacznie zaniżone, oczywiście wliczyć w to należy jakieś 3 miliony Żydów), w ogromnej większości (w ponad 90 %) była to ludność cywilna. Zniszczenia miast i wsi są równie wielkie (choć nieco mniejsze niż w Związku Sowieckim, biorąc pod uwagę jego obszar). Polska była więc najbardziej zniszczonym krajem świata w czasie II Wojny Światowej (biorąc pod uwagę przedwojenną liczbę ludności - 35 milionów). Zniszczenia zaś kraju były potworne, Warszawa zamieniona w jedno wielkie gruzowisko, rozkradzione dzieła sztuki. Niemcy polowali nawet na polskie dzieci, które odbierano rodzicom i przewożono do Niemiec w celu ich germanizacji (po wojnie do swych rodzin wróciło tylko kilka procent wywiezionych w ten sposób polskich dzieci). Niemcy realnie cofnęli nas o co najmniej jedno stulecie jeśli nie więcej. Więc nic dziwnego że nienawiść do okupantów była tak wielka.




W pewnej miejscowości na Śląsku grupa polskich żołnierzy napotkała niemieckich cywilów jadących na zachód. Czterech z tych żołnierzy starało się odebrać rodzicom ich małą córkę, ci jednak przylgnęli do dziecka tak bardzo, że nie można było ich od niej odciągnąć. Zaczęli więc bić kolbami ojca po karku i głowie, aż ten upadł na ziemię, a następnie został zastrzelony w jakimś rowie do którego wpadł. Matka i córka zaczęły płakać i wówczas dano im już spokój. W byłym niemieckim obozie w Łambinowicach na Śląsku, urządzono zaraz po wojnie obóz wysiedleńczy dla okolicznej ludności niemieckiej. Co się tam wyprawiało  opowiem w części drugiej tego tematu, teraz jedynie przypomnę: ludzi których tam umieszczano (bez znaczenia czy to byli Niemcy czy Polacy, bo nikt tego nie sprawdzał, wystarczało że byli tutejsi) zmuszano do potwornych rzeczy. Kazano im np. wchodzić na drzewa po czym strzelano do nich jak do małp, zaprzągano ich do wozów niczym konie i kazano ciągnąć, po drodze maltretując a nawet zabijając część z nich. Za najmniejsze przewinienie groziła kara śmierci i bez względu na to czy żyłeś, czy nie wrzucenie do dołu i zakopanie. Było to oczywiście zwykłe zbydlęcenie, należy jednak pamiętać że ludzie którzy to uczynili (a to byli z reguły młodzi mężczyźni, większość z nich nie miała nawet 20 lat), którzy przeszli potworną traumę wojenną, widzieli śmierć swoich najbliższych, byli w obozach koncentracyjnych, widzieli niemieckie bestialstwo i teraz, gdy dano im możliwość kierowania takim obozem, te wszystkie traumy dały o sobie znać i zemsta stała się naturalną potrzebą, a wręcz koniecznością. Mimo to należy pamiętać że zemsta jaką na Niemcach dokonywali Polacy, była niczym w porównaniu z tym, co Niemcom (głównie sudeckim) zgotowali Czesi. My mieliśmy prawie 6 lat potwornej okupacji niemieckiej, a mimo wszystko nie było takiego zbydlęcenia jakie dokonało się w Czechach, gdzie była zupełnie inna okupacja, o zupełnie innym natężeniu terroru. A tam Niemców wręcz palono żywcem, i to nie od razu, a powoli, systematycznie...





PS: W drugiej części opiszę jak postępowano z Niemcami i Polakami w byłym niemieckim obozie w Łambinowicach, który następnie został przejęty pod sowiecki zarząd. Oficjalnie komendantem był w nim młody chłopak Czesław Gęborski, żołnierz Armii Ludowej i członek Milicji Obywatelskiej. Przedstawię dokładnie jego relację przedstawioną na procesie, jaki odbył się z końcem 1945 r. w sprawie zbrodni, jakich dopuszczał się Gęborski i jego podkomendni właśnie w Łambinowicach.


CDN.

BOHATEROWIE WRZEŚNIA - Cz. I

OSTATNI BÓJ Dziś chciałbym rozpocząć nową serię opowiadającą o żołnierzach broniących tamtej, wywalczonej po 123 (150) latach zaborów, odrod...