Bogactwo pochodzi z pracy! Ta stara, można powiedzieć odwieczna prawda jest tak naprawdę coraz częściej zapominana - szczególnie przez młode pokolenie, które zupełnie już nie szanuje pracy, a szczególnie pracy efektywnej. Jakże różne jest podejście ludzi wychowanych w dobrobycie i ludzi, którzy całe życie musieli walczyć o to, aby cokolwiek zdobyć, cokolwiek, chociażby było to "tylko" jedzenie. Ilu jest bezdomnych, ludzi odtrąconych przez społeczeństwo, ludzi którym powinęła się noga, którym coś w życiu nie wyszło i wylądowali na ulicy bez dachu nad głową. Ostatnio czytałem statystyki ilu jest obecnie bezdomnych w Stanach Zjednoczonych, tym całym supermocarstwie światowym i przyznam się szczerze że jestem przerażony. Europa (która konsekwentnie idzie w tym samym kierunku) w ogóle nie umywa się do Ameryki pod tym względem (zresztą nie tylko pod tym). Ktoś powie że w ogromnej większości są to patentowane lenie, którym się po prostu nie chce pracować - niekoniecznie. Przejdźmy bowiem teraz na nasze własne podwórko i cofnijmy się o jakieś 90/100 lat. Spójrzmy jak wielka bieda była w czasie rodzącej się Niepodległości... i potem. Oczywiście było to związane z wieloma czynnikami: I Wojną Światową, epidemiami (głównie epidemią "hiszpanki" - która akurat w Polsce nie była najsilniejsza pod względem swej intensywności), rabunkami wojennymi, zmieniającym się frontem i praktycznie całkowitym zniszczeniem jakiegokolwiek przemysłu. Po odrodzeniu Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, z chwilą gdy "nagle" w listopadzie 1918 r. "wybuchła Polska" (było takie powiedzenie w pierwszych latach niepodległości: "I ni z tego, ni z owego, mamy Polskę na pierwszego"), trzeba było zmierzyć się z tym jakże ważkim problemem społecznym i narodowym. Potem po krachu na Wall Street w październiku 1929 r. mieliśmy drugą odsłonę tego samego nieszczęścia, czyli braku pracy, bezrobocia i beznadziei jaka wówczas trapiła ludzi (spora część odbierała sobie z tego powodu życie). Przykład jednej z takich osób, Zofii Fularówny (która w swym liście do dyrektora jednego z zakładów prosiła o jakąkolwiek pracę) jest szczególnie dojmujący. A oto jego treść: "Nie mając już od dłuższego czasu żadnego zajęcia, a znajdując się w krytycznym położeniu pragnęłabym, przez otrzymanie jakiejkolwiek pracy stałej, zarobić na moje życie i na wyjście z tego smutnego obecnie mego położenia. Mam 20 lat, pragnę pracować i żyć uczciwie. Od dwóch lat nie mam już stałej pracy, pracuję dorywczo, w każdej pracy, jaką mi kto oferuje z łaski, niczym nie gardzę i żadnej pracy się nie wstydzę, wszak praca nie hańbi. Ostatnio nie mam nic, nie mogę nawet znaleźć jakiejś posługi, ażeby móc parę złotych zarobić, chociażby na mieszkanie, pominąwszy już życie i ubranie. Dowiedziawszy się, że w fabryce jest przyjęcie, postanowiłam złożyć podanie, lecz oświadczono mi, że nie warto się fatygować, wszak podanie i tak zostanie spalone. (...) Przez kilka dni namyślałam się, czy napisać do Pana list, czy to wypada i czy nie zostanie spalony tak, jak moje podanie. Lecz dziś w nocy miałam sen, który mi dodał otuchy do napisania". Odpowiedź dyrektora nie przyszła, Fularówna odebrała sobie życie. Był rok 1933.
KOLEJKA DO URZĘDU PRACY
KRAKÓW - 1933
Było wiele odcieni tej naszej odrodzonej Ojczyzny i niestety nie każdy mógł znaleźć w Niej swoje miejsce. Mówię to ze smutkiem, bo myślę tutaj o sytuacji gdybym ja sam urodził się w tamtym czasie, np. w rodzinie chłopskiej, gdzie edukacja kończyła się bardzo wcześnie (jeśli w ogóle posyłano dzieci do szkoły), a przecież w szkole nie tylko zdobywano wiedzę, również uczono się języka, uczono się historii, a szczególnie tam krzewiono polskość. Tak sobie myślę czy pozbawiony tych nauk byłbym naprawdę Polakiem, czy mógłbym nie tylko mówić o sobie że mam polskie obywatelstwo, ale przede wszystkim myśleć po polsku - bo to uważam jest bardzo ważne (dziś bowiem ludzie popełniają ten błąd, że co prawda na pytanie czy jesteś patriotą 70% Polaków odpowiada "tak", ale jeśli nie ma tak sprecyzowanego pytania, jeżeli zapytamy po prostu "kim jesteś", to już ta odpowiedź jest bardzo różna i zaledwie 30% odpowiada z przekonaniem "jestem Polakiem", a to oznacza że nie ma w głowie tego przekonania że to jest podstawa, fundament. Mówię tu oczywiście o teraźniejszości, ale czy ja sam mógłbym poczuć się Polakiem, gdybym nie zdobył wiedzy jaką dała szkoła?). Oczywiście praca, jaką poczyniono w Dwudziestoleciu Międzywojennym jeśli chodzi o likwidację analfabetyzmu (szczególnie na wsi), była naprawdę pracą tytaniczną (przyznam się szczerze że sam nie znałem skali tego, co wówczas osiągnięto i dopiero potem, jak badałem ten temat, przekonałem się jak bardzo w ciągu tych 20 lat wyrugowano analfabetyzm - oczywiście nie w stu procentach - szczególnie wśród najbiedniejszych i na prowincji). Późniejsza PRL-owska propaganda twierdziła, że to socjalizm doprowadził do likwidacji analfabetyzmu w Polsce - bzdura totalna. W każdym razie to prawda, były dwie Polski. Jedna majętna, dostatnia, często arystokratyczna lub związana z bankowością, finansjerą etc. etc., a druga, no cóż...
PREZYDENT IGNACY MOŚCICKI W MAJĄTKU
ORDYNATA ALFREDA WYSOCKIEGO
CHŁOPSKIE DZIECI
BEZROBOTNY WOŹNICA ZE LWOWA, MIESZKAJĄCY WRAZ Z ŻONĄ W WAGONIE KOLEJOWYM
(1934)
Oczywiście nie tylko sama szkoła krzywiła polskość. Bowiem w XIX wieku, gdy nie było polskiej szkoły, pierwszą osobą z którą dziecko miało styczność i od której uczyło się słów "Ojcze nasz, któryś jest w niebie" w języku polskim, a następnie poznawało ojczyste dzieje, to była matka. Kobieta, na której barkach stanęło niezwykle trudne zadanie przekazania pamięci genetycznej kolejnym pokoleniom. To właśnie kobieta doprowadziła do tego, że ta ciągłość nie została zerwana przez 123 lata niewoli (a tak naprawdę 150 licząc od pierwszego rozbioru, do ostatecznego zjednoczenia ziem polskich w roku 1922). Tak, zadanie pań było niezwykle ważne i jak wspaniale wywiązały się one z tego obowiązku. Przecież to nie mężczyźni przekazywali pamięć swoim dzieciom, gdyż ci albo walczyli (i ginęli) w powstaniach, albo gnani byli przez zaborców na Sybir, do więzień i kazamatów, gdzie zdarzało się musieli spędzić wiele lat swego życia aż do śmierci (jak to było w przypadku chociażby majora Waleriana Łukasińskiego, aresztowanego 1824 r. za założenie patriotycznej organizacji Wolnomularstwa Narodowego, który zmarł w twierdzy szlisselburskiej w Petersburgu w roku 1868. Moskale nigdy nie pozwolili mu już opuścić tego więzienia i przez 44 lata celowo trzymali go w ciemnej, małej celi - tragedia), albo też uciekali za granicę, by gdzieś na wzgórzu Montmartre "śnić" o wolnej Polsce. Oczywiście byłbym tutaj niedokładny mówiąc, że jedynie Matka-Polka była jedynym przekaźnikiem pamięci genetycznej Narodu dla przyszłych pokoleń, gdyż takowym był również ksiądz. Ksiądz i kobieta, a raczej kobieta i ksiądz - bo tak wyglądała kolejność - to właśnie oni spowodowali, że pamięć polskości i dawnej świetności Rzeczypospolitej (tak upadlanej przez zaborców) nie umarła (a dzisiaj taki pan Piotr Napierała mówi że zabory to tak naprawdę były ok. i... ręce mi opadają. Słucham od czasu do czasu tej toksyny, ale wszystko ma swoje granice). Do dzisiaj spotkałem się z opiniami Rosjan, że oni właśnie bardzo zazdroszczą nam tego, że polskie kobiety potrafiły uczynić coś, co naprawdę nie mieści się w słowach, gdyż dla nich jest to rzecz niewyobrażalna. Oni mówią otwarcie, że Rosjanki nie byłyby do tego zdolne. Nie wiem czy to prawda - tak słyszałem.
Przykładem niech będzie chociażby Marszałek Józef Piłsudski, który stał się tym, kim się stał, właśnie dzięki swojej matce - Marii. To nie jego ojciec (notabene uczestnik Powstania Styczniowego z lat 1863-64), ale właśnie matka była krzewicielką polskości. W swym testamencie z roku 1935 Marszałek napisał "Nie wiem, czy nie zechcą pochować mnie na Wawelu? Tedy niech tylko moje serce schowają we Wilnie. Tam leżą moi żołnierze, co w kwietniu 1919 mnie jako wodzowi Wilno pod nogi w prezencie rzucili. Sprowadźcie zwłoki mej matki z Sugint, wiłkomirskiego powiatu, do Wilna, pochowajcie je z wojskowymi honorami. Matka mnie, do tej roli jaka mnie wypadła, chowała". Do 1939 r. przed grobem "Matki i serca Syna" stała warta honorowa, ale później, jak nastały czasy sowieckie i jak Wilno stało się litewską stolicą (po roku 1990) to się skończyło. Notabene Maria Piłsudska zmarła w roku 1884 gdy Józef nie miał nawet 17 lat. Mimo to zakorzeniony w latach dziecięcych przekaz o potrzebie odrodzenia Ojczyzny, pamięć czytanych wówczas dzieł wieszczów narodowych: Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego (który był ulubionym pisarzem Marszałka) i innych, wydała swoje owoce.
MARIA PIŁSUDSKA Z SYNAMI
Polska odrodzona wysiłkiem swych najlepszych synów i córek, nie była jednak krajem sprawiedliwości społecznej (zresztą nie ma takiego kraju na świecie, o którym z pełnym przekonaniem można powiedzieć iż był czy jest rajem dla wszystkich swych obywateli). Wielki kryzys początku lat 30-tych jeszcze bardziej przyspieszył pauperyzację społeczeństwa, choć oczywiście nie wszędzie tak było. Ziemiaństwo - wywodzące się z dawnej szlachty, które nie utraciło swych majątków (co nie było takie proste po Powstaniu Styczniowym, gdy rząd carski odbierał majątki polskiej szlachcie podejrzanej o wspieranie Powstania i sprzedawał je Moskalom) lub też nabyło je potem, a także przedsiębiorcy i ludzie wywodzący się z kręgów finansjery (częściowo również z kręgów artystycznych) żyli najczęściej na bardzo wysokim poziomie. Dopiero wielkie programy rządowe (Jak choćby budowa Centralnego Okręgu Przemysłowego) rozpoczęte po roku 1937 doprowadziły do gwałtownego spadku bezrobocia. A ambitny plan ministra Eugeniusza Kwiatkowskiego, przedstawiony w Sejmie w w końcu 1938 r. zakładał gwałtowną modernizację kraju w ciągu kolejnych 15 lat i zasypanie tym samym stulecia niewoli, oraz wszelkich innych gospodarczych różnic pomiędzy Polską, a krajami Europy Zachodniej, takimi jak: Francja, Wielka Brytania czy Niemcy. Polska do roku 1954 miała stać się jedną z największych potęg europejskich i to zarówno gospodarczo, jak i militarnie. Ale przyszedł Hitler i Stalin i... sen się skończył (choć tak naprawdę nie był to sen, gdyż z naszym potencjałem byliśmy w stanie osiągnąć naprawdę wiele. Ale zawsze tak jakoś się dzieje, że jak Polska rośnie w siłę, to nasi sąsiedzi muszą ją sprowadzić do parteru. Czy to bezpośrednią agresją militarną, czy też działaniami niszczącymi wewnętrzną spójność naszego państwa, jak to było w wieku XVIII).
TUTAJ ZOSTAŁO POKAZANE POLSKIE ZIEMIAŃSTWO CO PRAWDA W WIEKU XIX, ALE RÓWNIEŻ I W ODRODZONEJ POLSCE BYŁO PODOBNIE
Zabawny moment:
4:25 - "Jak się Pani tutaj czuje?"
"Nie najlepiej, szczerze mówiąc nie znam tu nikogo"
"Ja też się czuję nie najlepiej, może dlatego że znam tu wszystkich" 🤭
5:20 - "Panno Rito, zostanie Pani moją żoną?"
"Mam lichy posag"
"Nie zależy mi na posagu, zależy mi na Pani"
"Wzruszające, w naszym zmaterializowanym świecie, powiedzmy że mnie zależałoby na posagu, a nie na Panu"
"Udam, że tego nie dostrzegam"
"Powiedzmy że bym Pana zdradzała"
"Zabiję Panią, jego i siebie"
"Zachęcające...." 🤣
Na zakończenie prezentuję zabawne momenty związane z pracą, jej brakiem i poszukiwaniem w II Rzeczpospolitej z serialu "Kariera Nikodema Dyzmy", opowiadającym właśnie o cwanym bezrobotnym (szukającym pracy chociażby jako fordanser w klubie nocnym), który przez wyjątkowy przypadek staje się przyjacielem polityków i wojskowych, którzy uważają go za "silnego człowieka na trudne czasy", a na którym poznaje się jedynie uznawany za chorego psychicznie brat Niny, Ponimirskiej, kobiety którą Dyzma poślubił:
CZYLI WSPOMNIENIA LUDZI Z OSTATNICH OŚMIU MIESIĘCY 1939 ROKU, TUŻ PRZED APOKALIPSĄ
Jak wyglądało życie w ostatnim roku pokoju w Europie? A raczej w ostatnich ośmiu miesiącach pokoju, nim żądni władzy, podbojów i sławy ludzie, rozpętali prawdziwe piekło na naszym Kontynencie? Czym żyli obywatele Polski, nim stali się podludźmi na których polowało się niczym na zwierzynę łowną w ulicznych łapankach i mordowało w niemieckich obozach koncentracyjnych i sowieckich łagrach? Postaram na to pytanie odpowiedzieć w tej właśnie serii, do której zbierałem się już jakiś czas (tym bardziej że mam nieodparte wrażenie, iż my również żyjemy w okresie przedwojennym, chociaż może to określenie jest na wyrost gdyż prawdopodobnie III wojna światowa właśnie trwa, tylko nie przebrała jeszcze swej pełnej formy). Będą to informacje z ostatniego roku pokoju w Europie, z tym że skupiał się będę nie na kwestiach politycznych, a na życiu codziennym i troskach zwykłych ludzi. Na tym czym oni wówczas żyli, czym się zajmowali, co ich trapiło i czy rzeczywiście obawiali się wybuchu wojennego konfliktu - oraz jak się do niego przygotowywali (chociażby poprzez gromadzenie zapasów żywności, leków i środków higieny osobistej). Będą to również wspomnienia najróżniejszych osób z tego właśnie okresu, ich troski, radości i marzenia, nim świat ostatecznie ogarnęła wojenna otchłań. Zapraszam zatem (kolorem błękitnym prezentuję własne przemyślenia i opinie):
I
WSPOMNIENIE WOJCIECHA GIEŁŻYŃSKIEGO
"Były przed wojną trzy Żoliborze. Oficerski przy Czarnieckiego, Szklanych Domów pośrodku i Dziennikarski, który ciągnął się od ulicy Dziennikarskiej (za nią, aż do Wisły, były Dzikie Pola i WKS Żoliborz, teraz "Spójnia"), przez Tucholską i Sułkowskiego (gdzie się urodziłem pod numerem 33, teraz 15) do placu Merwina.
Upraszam znawców Warszawy, by nie prostowali, że takiej nazwy nie było. Wiem. Ale plac - w typie łączki - był jak najbardziej (jest do dziś jako wymuskany skwer między Karpińskiego i Kniaźnina). Wszyscy go zwali placem Merwina od nazwiska żurnalisty, który przy nim zamieszkiwał. Tam stawiałem pierwsze kroki futbolowe, a państwo Wierzyńscy, nasi najbliżsi sąsiedzi, kopali piasek dla kotów, których mieli dwanaście; tam wysikiwałem Hipka, buldożka francuskiego (wtedy szczyt mody kynologicznej); tam na trawie wysiadywały baby z mlekiem, kimali menele, dorożkarze podpasali swe chabety, niekiedy zaś plac Merwina był polem walki klas między nami - od Ostaszewskiej (szkoła też do placu przylegała) a żulią marymoncką. Oni byli lepsi na kamienie.
Mieszkał tamże komediopisarz Wacław Grubiński, którego córeczka Elżunia była nawet moją siostrą mleczną, bo mama Grubińska nie miała pokarmu, a moja miała go w bród (gdy mnie powiła), przeto małej Grubińskiej użyczała piersi - w ramach pomocy sąsiedzkiej. Instytucja ta wtenczas kwitła, gdyż wszyscy z Żoliborza uprawiali kult Edwarda Abramowskiego, apostoła społecznej samoorganizacji. Kiedy mama szukała smyczy na mnie lub mego brata Andrzeja (tato nie bijał nas nigdy), pryskaliśmy przez ogródki na Tucholską, do pani Wiktorii Goryńskiej, która nas ukrywała, aż mamie przeszło. Ona była dziennikarką radiową i tłumaczką z angielskiego, więc dziwadłem, bo na Żoliborzu (to "Joli Bord" przecie) w dobrym tonie była francuszczyzna, język światowy.
Miałem bonę! W ogóle edukację początkową odebrałem staranną, uczęszczałem bowiem do przedszkola u Sióstr Zmartwychwstanek; ale krótko, bo się ich bałem - przypominały zjawy. Zanim awansowałem do klasy pierwszej, Ojciec - jak wszyscy żoliborscy ojcowie - zaczął mnie każdej niedzieli prowadzać do Cukierni Pomianowskiego, na placu Inwalidów, na "mulatki", których smak mam wciąż na podniebieniu. Tam spotykał się cały Żoliborz, także panowie Generałowie z Czarnieckiego i panowie Socjaliści z WSM.
Nikt wtedy nie bredził, żeby młodzież trzymać z dala od polityki. Nam do młodzieży było jeszcze daleko, a już dostawaliśmy do czytania nie "Płomyczek", lecz Ikaca, a nawet "Asa", choć były tam panienki z dekoltami. Wiedzieliśmy, co powiedział Beck, a co Chamberlain. Każdy z nas był "homo politicus". W święta narodowe prowadzono nas pod Bramę Straceń na Cytadeli, gdzie stała za szkłem kibitka i szubienica. To było polskie sanktuarium. Kto mógł przypuszczać, że zaćmią je Oświęcim i Katyń...
Przed wyborami 1938, na pauzach u Ostaszewskiej trwały zajadłe dysputy. Jedni byli za rządową Jedynką, inni za Dwójką z literami PPS, jeszcze inni za panem Romanem. Ale bardziej nas frapowała problematyka międzynarodowa: zbieraliśmy sreberko z czekolady E. Wedel na biednych Murzynków.
Czuło się, że wojna nadciąga. Wszyscy jakoś się do wojny szykowali. Ale niekoniecznie żyli w strachu. My, uczniowie trzeciej klasy, czekaliśmy na wojnę, jak na wielką hęcę. A Danusia Michalakówna, moja pierwsza blond miłość, jak na zbawienie; była Czeszką, której rodzice uciekli przed Hitlerem i mieszkali na Dygasińskiego, lecz pragnęli wrócić do Pragi. Przestałem ją kochać, gdy podpatrzyłem, że się pacykuje szminką (🤭).
Poziom świadomości polityczno-woiskowej ówczesnych ośmio i dziewięciolatków był nadzwyczaj wysoki. Moja klasa dzieliła się na trzy frakcje: FON, FOM i LOPP. Ci pierwsi latali z puszką, zbierając groszaki na Fundusz Obrony Narodowej. Wiedzieliśmy doskonale, że nasza piechota, ta szara piechota, co "w pierwszym szeregu podąży na bój", powinna mieć czołgi, ośmieszane przez dorosłych znawców. Hitler - paplali - ma czołgi z dykty (czy nawet z tektury) i nasi dzielni ułani przebiją je lancami na wylot. Absolutnie nie wierzyliśmy gazetowym zapewnieniom - gdy nasi generałowie szykowali marsz na Kowno - że "Litwę zarzucimy czapkami". Obliczyliśmy z pomocą tabliczki mnożenia, że czapek nie wystarczy (😂).
Ja przewodziłem frakcji FOM - Funduszu Obrony Morza - i gromadziłem środki na ścigacze. Wolałbym wprawdzie na pancerniki; na pamięć znałem ich nazwy w Home Fleet (szczególnie podobały mi się "Nelson" i "Rodney"), lecz znajomy taty, co służył kiedyś na kanonierce w Pińsku, pouczył mnie, że pancernik na Bałtyku się nie zmieści. Wydałem więc tacie dyspozycję finansową, żeby z moich 205 złotych, które w Banku Polskim na Bielańskiej złożyła mi w prezencie ciocia Janina z Paryża, pobrał 50 złotych na ścigacze; co uczynił. Wrzuciłem do puszki złotych 40, bo jednak 10 przyoszczędziłem na lody "Pingwin" dla całej klasy (☺️), osłabiając potencjał naszej floty, która - w piosence - "choć nieduża, dzielnie strzegła portu bram".
Frakcja LOPP - Ligi Obrony Powietrznej Państwa - zadzierała nosa, bo nasze "Łosie" miały bez trudu pokonać Hitlera i jego "stukasy". Baliśmy się jedynie gazów; ze szczególną uwagą warszawiacy oglądali wysoką chyba na trzy metry bombę reklamową, ustawioną przed BGK na Nowym Świecie róg Alej Jerozolimskich (kilkanaście metrów od miejsca, gdzie teraz stoi ersatz-palma).
Poziom militarnej świadomości nas, dziewięciolatków, był porównywalny, a może i lepszy od świadomości... oficerskiej. Pułkownik Stefan Rowecki (później "Grot", dowódca Armii Krajowej) latem 1939 roku, gdy został mianowany dowódcą Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej, notował, że szczególnie trudne było nakłonienie oficerów, aby zechcieli zsiąść ze swych rumaków i zmotoryzować się. Na kilka tygodni przed wybuchem wojny 1 Pułk Strzelców Konnych odbywał nadal "ciągłe zawody konne", więc - zanotował Rowecki - "Konieczne jest odebranie natychmiast koni, bo inaczej czas przeznaczony na przeszkolenie motorowe upłynie" (Amerykanie w swojej armii zrobili to w ten sposób, że kazali usunąć wszystkie konie z oddziałów, pułków i dywizji, konfiskując je tak, żeby oficerowie i żołnierze nie mogli już ich odzyskać {część zwierząt nawet została zabita}. Zdaje się że tą akcję przeprowadzono w roku 1925 lub 1926). W miesiąc później, 3 sierpnia: "jeszcze nie oddali koni, które najwięcej zaprzątają im umysły".
W ostatnich dniach sierpnia wróciliśmy do Warszawy z wakacji nad Sanem w Temeszowie. Dużo się tam nauczyłem. Z przyrody - że brzany najlepiej łowić ręką pod "plaskatymi" kamieniami. Z polityki - że życie nie jest tylko sielanką! Pani Xawerowa Dwernicka, dziedziczka, już pierwszego dnia ostrzegła: "Nie przechodź Wojtusiu na drugi brzeg, bo tam same Rusiny i Cygany, oni dzieci porywają!" Nie wolno mi też było chodzić - Boże broń - ku folwarcznym czworakom, albowiem mieszkały w nich dzieci bardzo niegrzeczne, bose i zasmarkane, które ciągnęły za warkocze "miastowe" panienki, do chłopców strzelały z procy, mogły nawet kijem nabić guza.
Państwo dziedzicostwo z Temeszowa łatali budżet letniakami i snuli posępne opowieści: zboże tanieje, chłopi hardzieją! W saloniku, przy patefonie, pomiędzy "Tangolitą" a "Zakochanym złodziejem" mówiło się o wojnie. Każdy czuł że lada dzień wybuchnie, ale nikt się tym zbytnio nie frasował. Pan dziedzic, emerytowany rotmistrz ułanów, niezachwianie wierzył w kawalerię i żywe torpedy (o których wspomniałem już we wcześniejszych moich wpisach na blogu), a wszyscy pospołu żywili przekonanie, iż Anglicy z Francuzami załatwią hitlerowską hecę w parę niedziel. Karczmarz Aron donosił karpie i okowitę, i wykłócał się o "procynty". Radio nadawało wiadomości o napaściach w Gdańsku oraz superszlagier sezonu: "Ach jak przyjemnie, kołysać się wśród fal". A Dwerniccy swoje: "Robocizna zdrożeje!"
Ledwieśmy wrócili na Żoliborz - już nie na Sułkowskiego, tylko na Kozietulskiego 4-A - tata kupił mi saperkę i kazał spełniać obywatelski obowiązek: kopać zygzakowate rowy na placu Inwalidów i koło baraków biedoty przy Dworcu Gdańskim. Schrony szykowano też w każdej piwnicy, uszczelniając szpary taśmą samoprzylepną. Z aptek wykupywano watę i gazę oraz płyny antygazowe do domowego wyrobu tamponów na nos i usta. Oklejano taśmami szyby na krzyż, żeby nie wypadały od bombardowań.
Tak było w całej Warszawie i pewnie w całej Polsce. Nastrój był jednak niezły. Nie damy się!
TAKA BYŁA PEWNOŚĆ I PRZEKONANIE W PRAWIE CAŁYM POLSKIM SPOŁECZEŃSTWIE. NIEKTÓRZY NAWET TWIERDZILI, ŻE DOŁĄCZENIE DO WOJNY ANGLII I FRANCJI BĘDZIE NIEPOTRZEBNE, BO TYLKO TRZEBA BĘDZIE SIĘ Z NIMI POTEM DZIELIĆ ZWYCIĘSTWEM. NIESTETY PRAWDA BYŁA TAKA ŻE WEHRMACHT W 1939 ROKU BYŁ POTĘŻNĄ ARMIĄ, TAK SILNĄ ŻE MOGŁY MU SPROSTAĆ JEDYNIE ARMIE TRZECH POŁĄCZONYCH PAŃSTW: POLSKI FRANCJI I WIELKIEJ BRYTANII RAZEM WZIĘTYCH. HITLER ZA KREDYTY STWORZYŁ PRAWDZIWĄ MASZYNKĘ DO ZABIJANIA - NIESTETY!)
"Będzie wojna?"
"Tak mówią, ale nawet jeśli to i tak ich pogonimy!"
W Warszawie II sekretarzem ambasady Włoch był Guido Soro, życzliwy Polakom. Po Wrześniu i ewakuacji dyplomatów wrócił do Polski jako obserwator z ramienia hrabiego Galleazzo Ciano, zięcia Mussoliniego i szefa MSZ. Soro niósł Polakom pomoc na miarę swych możliwości i zostawił wspomnienia "W obcych oczach", relacjonujące ostatnie dni przedwojennej Polski. Trzy fragmenty:
"W lutym 1939 przybył do Warszawy Ciano. Urzekła go Puszcza Białowieska ("nieruchoma" w swej tajemniczej głębi, pełna ukrytych czarów), atrakcyjność wytwornych Polek oraz bal, jaki urządził dlań Wieniawa z oprawą w postaci pułku szwoleżerów! Rozmach mazura, rozochocone młode twarze - to było imponujące! (...)"
"Przyjęcie we włoskiej ambasadzie 31 sierpnia. Goście myślami byli już gdzie indziej, jednak tańczyło się i piło. "Rano doszedł nas warkot silników i huk pierwszych bomb. Połączyliśmy się z Ciano, gdy obok eksplodował zestrzelony samolot".
"Ilustrowany Kuryer Codzienny" zdjęciowy dodatek z 7 sierpnia poświęcił tamtej wojnie: ułan nad jakąś mogiłą - podpis - "Śpij kolego w ciemnym grobie, niech się Polska przyśni tobie"; Piłsudski z Wieniawą; "Legun" karmi pisklęta szpaków; Rydz-Śmigły prowadzi defiladę. Ponadto fajne fotki: konna girlaska na prerii kanadyjskiej, lato w Kalifornii upalne, Geraldyna Fitzgerald powabna, koza w ZOO karmi większe od siebie łosiątko, najnowszy model paryskiego kapelusza, w Castel Gandolfo Ojciec Święty udzielił audiencji maharadży Mysore, uczennice angielskie przechodzą kurs golfa. I nawet najmniejszego sygnału w tym dodatku (prekursorskim wobec "Wysokich Obcasów"), że już za parę tygodni Polskę, Europę, świat może ogarnąć wojenny kataklizm."
Poznań to miasto jedynego zwycięskiego Powstania w naszych dziejach, Kraków to prastary gród królewski, tętniący historią, Lwów "Zawsze Wierny" (Semper Fidelis), Wilno to "Miłe miasto, jedno z najpiękniejszych miast w świecie", Grodno to miasto-bohater z września 1939 r. który od dawna zasługuje na swój krzyż Virtuti Militari (i nie ma żadnego znaczenia że obecnie miasto to znajduje się w granicach Białorusi. Jest to bowiem gród Rzeczpospolitan i tak właśnie należy do tej sprawy podejść). Ale spośród tych wszystkich miast-symboli polskiej kultury, tradycji i historii, jedno szczególnie rzuca się w oczy. Jedno niezwykłe i wyjątkowe miasto w świecie, które nie ma sobie równego spośród wszystkich metropolii ziemskiego globu. To miasto zwie się - WARSZAWA. 63 dni walki mieszkańców polskiej stolicy z niemieckim okupantem, 63 dni nadziei i wiary w ostateczne zwycięstwo nad znienawidzonym wrogiem, który rozszarpał nam kraj w 1939 r. Ci wszyscy młodzi ludzie, którzy wówczas przystępowali do walki o swą wolność, o niepodległość swego kraju, o dziejową sprawiedliwość za niemieckie zbrodnie, gwałty i szykany - ci ludzie już stali się świętymi, a zniszczone doszczętnie przez Niemców miasto, bez wątpienia zasługuje na miano "Chrystusowego". Zniszczone bowiem doszczętnie, spalone do gołej ziemi, ludność wymordowana lub wysiedlona oto bilans niemieckiego zwycięstwa nad warszawskimi powstańcami, oto bilans zwycięstwa "bohaterskiego" Wehrmachtu nad chłopcami i dziewczętami, którzy chcieli jedynie na powrót poczuć się wolni. Miasto to, podobnie jak Chrystus zostało ukrzyżowane i umarło, a przynajmniej miało umrzeć na wieki. Jednak dzięki poświęceniu ocalałych mieszkańców, którzy po wojnie powrócili do tego "morza ruin", ponownie się odrodziło i ponownie jak Jezus Chrystus zmartwychwstało do nowego życia. Tamtej Warszawy już nie ma - spłonęła w ogniu niemieckich dział i miotaczy płomieni. Ale dzisiejsza Warszawa jest jej kontynuacją, jest odrodzoną, wyrwaną z objęć śmierci, zmartwychwstałą nową metropolią, której mieszkańcy (często będący Warszawiakami zaledwie od dwóch lub trzech pokoleń) pamiętają dziś tragedię tamtej Warszawy i ludzi wówczas w niej żyjących i walczących. I to jest właśnie powód do radości, to jest fundament, który daje ogromną nadzieję i powoduje że współczesnym kontynuatorom tradycji hitlerowskiego Wehrmachtu (podobnie jak i tamci lubujących się w jaskrawych barwach) nie uda się ponowne zgnębienie tego dumnego, wielkiego narodu, którego stolica - według słów szwedzkiego pisarza Ture Nermana: "Po wieczne czasy zdobyła honorowe miejsce w historii. Warszawa stanie się miastem świętym".
PRZEDWOJENNA WARSZAWA
(WARSZAWA NAZYWANA BYŁA "PARYŻEM PÓŁNOCY" I BYŁA JEDNYM Z NAJPIĘKNIEJSZYCH MIAST EUROPY. A POTEM NIEMIECKO-SOWIECKO-ROSYJSKIE PIEKŁO WESZŁO DO RAJU. PAMIĘTAJMY TEŻ ŻE DZISIAJ NASZE MIASTA SĄ CZYSTE - W PORÓWNANIU Z TYM CO MAMY NA ZACHODZIE - NASZE MIASTA SĄ PIĘKNE, PODOBNIE JAK BYŁY PRZED WOJNĄ I NIE MOŻEMY DOPUŚCIĆ DO TEGO, ABY TERAZ WPLĄTAĆ SIĘ W JAKĄKOLWIEK WOJENNĄ AWANTURĘ. JEŚLI WEJDZIEMY DO WOJNY, TO JAKO JEDNI Z OSTATNICH I TO TYLKO PO TO, ŻEBY ZASIĄŚĆ PRZY STOLE ZWYCIĘZCÓW!)
WARSZAWA W KOLORZE
1927
(W w tym czasie usunięto już większość rusycyzmów w architekturze miasta, które były obecne jeszcze na początku lat 20-tych XX wieku. Było to związane z rosyjską koncepcją zamiany polskich miast - a szczególnie Warszawy - na miasta rosyjskie, co trwało od początku lat 80-tych wieku XIX, gdy Polski nie było na mapach wycinek a ten kadłubkowy obszar Moskale nazywali "Pryvislenije")
WARSZAWA
1934
WARSZAWA W KOLORZE
1938
WARSZAWA W KOLORZE
1939
WARSZAWIANKI
WOJNA!!!
1 września 1939 - ATAK NIEMIECKI NA POLSKĘ
17 września 1939 - ATAK SOWIECKI NA POLSKĘ
OBRONA WARSZAWY
Wrzesień 1939
(Widziana oczami amerykańskiego korespondenta Julien'a Brian'a)
WARSZAWA POD NIEMIECKĄ OKUPACJĄ
Październik 1939 - styczeń 1945
Czas okupacji to również okres nieprawdopodobnych zbrodni dokonywanych przez Niemców na Polakach i Żydach przecinek z tym że należy pamiętać że eksterminacja Żydów zaczęła się realnie dopiero od stycznia roku 1942,eksterminacja Polaków trwała zaś od września 1939 do końca wojny. Zresztą Polacy według planów niemieckich mieli zostać eksterminowani jako pierwsi jeszcze przed Żydami, tylko że w czasie trwania wojny nie można było przeprowadzić tej operacji na szerszą skalę ze względu na liczebność narodu polskiego, dlatego też postanowiono najpierw zająć się Żydami. Polacy, Rosjanie Białorusini i Ukraińcy w większości mieli podzielić los Żydów po zwycięskiej dla Niemców wojnie światowej. Dotyczyło to oczywiście jednej trzeciej tych populacji, bo prócz eksterminacji część z nich z nich zdatną do germanizacji uczyniono by Niemcami, a część zamieniono by w niewolników - pracujących na wielkich latyfundiach Wschodu dla nowych niemieckich panów.
Polacy jednak walczyli od pierwszego do ostatniego dnia wojny. Stworzyli nieznane nigdzie wcześniej państwo podziemne, które miało swoją armię, sądy, szkolnictwo, administrację i policję (wykonującą wyroki śmierci na zdrajcach i tych Niemcach którzy byli wyjątkowo okrutni. Niemcy tak się tego bali, że często nie opuszczali swoich garnizonów albo budynków w których pracowali, a jeśli już to pod ścisłą ochroną, albo starali się... zapłacić za uchylenie wyroku śmierci 🤭🥴)
1 sierpnia 1944 r dowództwo Armii Krajowej wyznaczyło wybuch Powstania w Warszawie. Było to związane nie tylko z klęskami Niemców na froncie wschodnim, ale przede wszystkim z ogromną potrzebą mieszkańców Warszawy (a szczególnie warszawskiej młodzieży) wyzwolenia się z pod tej krwawej, pięcioletniej okupacji.
Powstanie zostało jednak utopione przez Niemców we krwi. Powstańcy bowiem nie mieli czym walczyć (na jeden karabin często przypadało 10 walczących, na 1 granat 5). Pomoc z Zachodu była praktycznie żadna, Stalin zaś wydał na Warszawę wyrok, pragnąc aby Niemcy sami wybili powstańców i żeby on jako wyzwoliciel Warszawy wkroczył do "morza ruin", wtrzymał więc ofensywę Armii Czerwonej (która stanęła po drugiej stronie Wisły na warszawskiej Pradze) i patrzył się jak miasto ginie w morzu ognia i krwi.
Do tego Niemcy popełniali masowo zbrodnie wojenne, mordując cywilnych mieszkańców warszawskiej dzielnicy Wola i Ochota
"Mam przerwę w paleniu mieszkańców dzielnicy i postanowiłem się napić"
Do tego dochodziły zbrodnicze organizacje złożone z niemieckich przestępców, jak oddziały Dirlewangera, a także formacje rosyjskie RONA i ukraińskie, które były równie brutalne co Niemcy (a niekiedy nawet bardziej).
Po zakończeniu Powstania (po dwóch miesiącach heroicznych, ale skazanych na klęskę walk) Warszawa była jednym wielkim morzem ruin. 17 stycznia 1945 r. do zniszczonego i wyludnionego (prawie półtora milionowego miasta przed wojną), wkroczyły oddziały Ludowego Wojska Polskiego i Armii Czerwonej.
Po wojnie i nastaniu ludowej (podporządkowanej Moskwie) Polski, wielu Powstańców Warszawskich i żołnierzy Armii Krajowej, Batalionów Chłopskich i Narodowych Sił Zbrojnych było prześladowanych przez Sowietów i ich polskich pachołków. Często wrzucano ich do tych samych cel co niemieckich zbrodniarzy, albo przebierano w niemieckie mundury, żeby ludzie na nich pluli i obrzucali ich nieczystościami
Notabene dzisiaj już się o tym nie pamięta, ale przed wojną nie mówiło się Związek "Radziecki" która to nazwa obecnie jest stosowana nagminnie. Mówiło się po prostu Związek Sowiecki, Sowiety, Moskale, Ruscy lub... "Ci, ze schodu". Przymiotnik "radziecki" został wymyślony jeszcze w latach 20-tych w Sowietach, tam gdzie powstały polskie obszary narodowościowe na "marchlewszczyźnie" i "dzierżyńszczyźnie" na Ukrainie i Białorusi, ponieważ przymiotnik sowiecki kojarzył się negatywnie więc trzeba było wymyślić coś co będzie przynajmniej neutralne językowe. Pamiętajmy że język określa tożsamość - ja nigdy nie mówię "radziecki". Łatwo można było poznać ubeckiego szpicla w latach 40-tych i 50-tych, gdy nieświadomie popełnił ten błąd. (Słowo "radziecki" został wymyślone tylko dla dwóch narodów: dla Polaków i Ukraińców)
Sowieci w Ludowym Wojsku Polskim i innych formacjach mundurowych umieścili ponad 100 000 swoich ludzi w polskich mundurach. Po roku 1956 do Sowietów wróciło tylko mniej niż 10% z nich. Naprawdę nie dziwmy się zatem dziś, że ponad 15% Polaków (czy też ludzi z polskim obywatelstwem) genetycznie albo ideologicznie... nienawidzi Polski
A PAMIĘĆ O POWSTANIU WARSZAWSKIM I POWSTAŃCACH TRWA I MIEJMY NADZIEJĘ TRWAĆ BĘDZIE PÓKI TRWA IMIĘ POLSKI W ŚWIECIE
"WIĘC WALCZMY WSZYSCY JAK POLACY - O RODZINĘ, O WOLNOŚĆ, O OJCZYZNĘ I O BOGA (...) CI BOHATEROWIE PRZYPOMINAJĄ NAM, ŻE ZACHÓD ZOSTAŁ OCALONY DZIĘKI KRWI PATRIOTÓW"
Jak kilka lat temu powiedział Donald Trump
A dziś tak wygląda odbudowana (rękami samych mieszkańców) Warszawa:
Jedyne miasto na świecie które zatrzymuje się w bezruchu raz do roku zawsze o godzinie 17:00
(Zapewne tak wyglądał pierwotnie ów posąg, zanim zeszła z niego farba)
Dziś temat z kategorii tych, które można by było określić jako miłe, lekkie i przyjemne, a mianowicie chciałbym zaprezentować osobę Oktawiana Augusta, czy też raczej Gajusza Oktawiusza zwanego później Gajuszem Juliuszem Cezarem Oktawianem, z tym że nie zamierzam przedstawiać tej postaci z punktu widzenia polityki i władzy, a jedynie jako osobę prywatną, jako człowieka, męża i ojca. Wiele na ten temat można bowiem wyczytać między wierszami z dzieł autorów antycznych Swetoniusza, Kwintyliana i Pliniusza. Tak więc nie dotykając kwestii polityki (lub dotykając jedynie w niewielkim stopniu) spójrzmy na Oktawiana Augusta jako na człowieka, który tak naprawdę niewiele różnił się od nas, współczesnych.
"Z TEGO WYNIKA JASNO, JAK CZĘSTO SKŁADACIE NA NIM OFIARY"
Żartobliwe powiedzenie Oktawiana Augusta skierowane do delegacji jednego z miast hiszpańskich, która przybyła do Rzymu aby pochwalić się, że na ołtarzu Boskiego Augusta (Divi Augusti) wyrosła palma
PRZESĄDY AUGUSTA
Oktawian August bardzo bał się burzy, szczególnie zaś grzmotów i błyskawic. Nie wzięło się to oczywiście z niczego. Pewnego bowiem razu podczas pobytu w Hiszpanii (przebywał tam w latach 27-24 p.n.e.), w czasie nocnego marszu niosący przed nim pochodnię został trafiony piorunem i zabity na miejscu (1 września 22 r. p.n.e. August dedykował na Kapitolu nową świątynię Jowiszowi Piorunującemu, właśnie w podzięce za ocalenie życia w wyprawie hiszpańskiej). Tak więc gdy tylko zaczynała się burza, August chował się w jakimś budynku. Dodatkowo nosił przy sobie zawsze foczą skórę jako talizman.
Oktawian August wierzył również w proroczą moc snów (zarówno swoich jak i cudzych), dzięki bowiem ostrzeżeniu otrzymanemu we śnie, uniknął śmierci w obozie pod Filippi w 42 r. p.n.e.
Nie rozpoczynał żadnej ważnej decyzji, ani też nie odbywał podróży w dzień nonów (w rzymskim kalendarzu 5 dzień każdego miesiąca, prócz marca, maja, lipca i października gdy wypadał 7 dnia miesiąca), gdyż uważał ten dzień za pechowy. Jedyny wyjątek robił tylko wówczas, gdy rankiem ujrzał obfitą rosę na pielęgnowanych przez siebie roślinach w ogrodzie, gdyż rosa oznaczać miała pomyślność.
Jeśli przez przypadek założył buty na niewłaściwą stopę, miała to być zapowiedź nieszczęścia i tego dnia również nigdzie nie wychodził i nie podejmował żadnych decyzji.
DOLEGLIWOŚCI ZDROWOTNE NA KTÓRE CIERPIAŁ OKTAWIAN AUGUST
August utykał na lewą nogę (szczególnie w jego starszym wieku była to dość uciążliwa dolegliwość).
Wraz z wiekiem miał też spory problem ze wskazującym palcem prawej ręki, którego to niedowład często uniemożliwiał mu pisanie.
Gajusz Juliusz Cezar Oktawian cierpiał też na dolegliwości żołądkowe (szczególnie na niestrawność), które to zdarzały się zawsze z początkiem wiosny.
Miał również słabą zdolność tolerowania słońca, a jego skóra wystawiona na działanie promieni słonecznych szybko się opalała, czego wyjątkowo nie lubił (zresztą ja mam to samo. Jakoś dziwnie nigdy nie potrafię opalić się na brązowo i zawsze spalam się na czerwono, bez względu na to czy używam jakichś środków ochronnych, czy też nie. A potem zawsze w krótkim odstępie kilku dni po opaleniu schodzi mi skóra. Dlatego też dla mnie najbardziej optymalną pogodą podczas której uwielbiam korzystać z morskich kąpieli podczas wakacji, to jest najczęściej czas gdy niebo jest zachmurzone i słońce nie przebija się zza chmur, albo nawet gdy pada lekki deszczyk, wtedy uwielbiam korzystać z morskich atrakcji. Niestety nie wszyscy podzielają moje zdanie 🥴).
HUMOR AUGUSTA
Gdy trybun ludowy Sekstus Pakuwiusz Taurus przedstawił w Senacie projekt zmieniający nazwę miesiąca Sextilis (lipiec) na Augustus na pamiątkę zakończenia wojen domowych, pokonania Marka Antoniusza i Kleopatry oraz zajęcia Egiptu w 30 r. p.n.e. (miało to miejsce w 8 roku p.n.e.) i tą propozycją chwalił się przed Oktawianem, licząc na nagrodę i opowiadając, że po Rzymie chodzi już plotka o tym, iż otrzymał od cezara chojny podarek pieniężny z tego powodu, August odparł: "Nie wierz we wszystko co głoszą plotki".
Podczas pewnego przyjęcia pijany senator Rufus wyraził kilka niepochlebnych, a nawet obraźliwych słów na temat Augusta. Następnego dnia zawstydzony poprosił cezara o przebaczenie, a je uzyskawszy stwierdził, że nikt mu nie uwierzy iż je uzyskał, jeśli nie dostanie od Augusta jakiegoś podarku. Oktawian dał mu więc jakiś podarek, dodając: "Dla własnego dobra postaram się nigdy więcej nie złościć na ciebie".
Pewnego razu Oktawian zwolnił w niełasce z wojska młodego oficera, który zaczął rozpaczać, że teraz nie może pokazać się w swoim domu, i pytał: "Co mam powiedzieć swemu ojcu?", na co August odparł: "Powiedz mu po prostu, że mnie nie lubisz".
Pewnego razu August zobaczył w teatrze że młodzieniec z rodu ekwitów (czyli taka rzymska klasa średnia) pije podczas sztuki. Wysłał do niego natychmiast posłańca, który zakomunikował mu słowa cezara, które brzmiały "Jak chcę zjeść, to idę do domu". Młodzieniec wysłał mu natychmiast odpowiedź: "Tak, ale za to nie musisz się martwić o swoje miejsce".
Niekiedy żarty Augusta bywały obraźliwe (przynajmniej niektórzy - jak choćby Horacy - mogli się tak poczuć, czemu potem dawali wyraz w swej twórczości), innym zaś razem można było domniemywać, że jest w owych żartach ukryta groźba, chodź akurat w tym przypadku który zaprezentuję poniżej, tak nie było. A mianowicie gdy Oktawian dowiedział się że Wergiliusz pisze "Eneidę" (dzieło które stało się rzymską epopeją narodową), wysłał do niego list z taką oto treścią: "Żądam abyś natychmiast wysłał mi choćby i szkic Eneidy". Wergiliusz przestraszył się tonu tego listu i rzeczywiście wysłał cezarowi szkic swego dzieła, ale ton listu nie miał przestraszyć twórcę, tylko był celowo ułożony w takiej formie dla żartu. A przynajmniej Oktawian tak właśnie to interpretował i myślał że inni też tak na to patrzą (miało to miejsce w 29 r. p.n.e. gdyż wówczas właśnie Wergiliusz rozpoczął pracę nad "Eneidą").
Pierwszy rzymski cesarz miał też swoje ulubione powiedzonka, zresztą dewiza jego rządów (a co za tym idzie, sposób postępowania cesarza) brzmiała: "Festina lente" ("Spiesz się powoli"). August nie lubił bowiem nic robić w pośpiechu i często powtarzał - jak komuś zbytnio zależało na czasie - że chce coś uczynić "szybciej niż gotują się szparagi". Zaś o ludziach którzy nie spłacali swych zobowiązań, mawiał: "Zapłacą w greckie kaledy" (oczywiście greckie kalędy nie istniały).
Oktawian August dosyć trudno zawiązywał też przyjaźnie, natomiast te, które udało mu się pozyskać, pielęgnował jak tylko mógł, nawet wówczas, gdy przyjaciele okazywali się niegodni owej przyjaźni (jak choćby Gajusz Korneliusz Gallus - pierwszy prefekt Egiptu w latach 30-26 p.n.e., który dopuścił się w swej prowincji licznych nadużyć. August co prawda usunął go ze stanowiska, ale jednocześnie darował mu życie, ponieważ obaj byli bliskimi przyjaciółmi. Ale Gallus - świadomy hańby jaka na nim ciążyła - popełnił samobójstwo). Silna więź łączyła też Oktawiana z Markiem Wipsaniuszem Agryppą, jego rówieśnikiem a potem mężem jego córki Julii, oraz ojcem wnuków Augusta, które tenże usynowił i w których widział swych następców.
W SERIALU "ROME" POKAZANY ZOSTAŁ ZWIĄZEK MARKA AGRYPPY Z OKTAWIĄ, SIOSTRĄ AUGUSTA - KTÓRY W RZECZYWISTOŚCI NIE ISTNIAŁ
(a przynajmniej nic na ten temat nie wiadomo)
Gdy inny jego przyjaciel Noniusz Aspenatus został oskarżony o morderstwo, August pytał się Senatu co powinien w takiej sytuacji uczynić: "Jestem w trudnej sytuacji" - powtarzał - "Boję się, że jeśli przyjdę do sądu, uznają że chronię przyjaciela przed prawem, a jeśli nie przyjdę, uznają że skazałem go na potępienie". Tak więc przyszedł do sądu, ale przez cały czas pozostał milczący. Potem powtarzał: "Mnie samemu nie wolno się złościć na przyjaciół w takim stopniu, w jakim bym tego pragnął".
Innym razem August pojednał ze sobą skłóconych historyka Timagenesa z mówcą i patronem Wergiliusza - Asiniuszem Pollio. Gdy zaś Timagenes następnie oczernił Augusta i jego rodzinę i uzyskał schronienie w domu Asiniusza Pollio (gdyż jego własna żona zamknęła przed nim dom, obawiając się że owe nieprzemyślane słowa mogą przynieść nieszczęście wszystkim innym domownikom, w tym dzieciom), wywiązała się następnie taka oto rozmowa pomiędzy Oktawianem Augustem a Asiniuszem: "Trzymasz u siebie dziką bestię. Ciesz się tym Pollio, ciesz się tym", na co tamten odparł: "Jeśli rozkażesz cezarze, odmówię mu domu", na co August zareagował słowami: "Czy naprawdę uważasz, że tego bym pragnął, wkładając wcześniej tyle wysiłku aby was ze sobą pojednać?"
Oktawian August często spisywał swoje myśli, aby potem móc je odczytać. I czynił tak nie tylko podczas oficjalnych uroczystości, ale również podczas tak trywialnych spraw, jak choćby rozmowa z żoną Liwią. Zachował się opis jednej z takich rozmów, jakie przeprowadził z Liwią na temat Klaudiusza, przyszłego cesarza który cierpiał na niekontrolowany ślinotok i tiki twarzy (co było efektem choroby przebytej w dzieciństwie), a co za tym idzie uważany był za głupca i nie wiązano z nim żadnych nadziei na przyszłość. Otóż August pytał żony: "Na twoją prośbę, droga Liwio, rozmawiałem z Tyberiuszem o tym, co powinniśmy zrobić z twoim wnukiem Tyberiuszem na Igrzyskach Marsjańskich. I obaj zgodziliśmy się, że trzeba raz na zawsze ustalić, jaką postawę wobec niego przyjąć. Jeśli jest że tak powiem pełnoprawną osobą i wszystko jest u niego na swoim miejscu, to dlaczego nie pójdzie krok po kroku tą samą drogą, którą poszedł jego brat? Jeśli zaś czujemy że jest uszkodzony zarówno na ciele, jak i na duszy, nie powinniśmy dawać powodów do kpin z niego i z nas ludziom, którzy są przyzwyczajeni do chichotu i naśmiewania się z tego rodzaju rzeczy. Będziemy musieli się długo męczyć, jeśli zastanowimy się nad każdym krokiem z osobna i nie podejmiemy z góry decyzji, czy pozwolić mu objąć urząd, czy nie. W tym przypadku - odpowiadając na Twoje pytanie - nie mam nic przeciwko temu, aby na Igrzyskach Marsjańskich dawał poczęstunek kapłanom, pod warunkiem, że zgodzi się być posłuszny synowi Silwana, jego krewnemu, aby nie wzbudzić uwagi i śmieszności. Ale nie ma potrzeby oglądać wyścigów cyrkowych ze świętej loży - siedząc na oczach wszystkich, zwróci tylko na siebie uwagę. Nie ma potrzeby, aby jechał na Górę Albańską i w ogóle zatrzymywał się w Rzymie na Igrzyska Latyńskie: skoro może towarzyszyć bratu w górach, to dlaczego nie miałby zostać prefektem Rzymu? Oto moje zdanie, droga Liwio: "musimy podjąć decyzję w tej sprawie raz na zawsze, aby nie chwiać się wiecznie między nadzieją a strachem. Jeżeli chcesz, możesz tę część listu przekazać do przeczytania naszej Antoni" (matce Klaudiusza i córce Marka Antoniusza oraz Oktawii - siostry Augusta). W innym zaś liście do Liwii, również na temat Klaudiusza - stwierdzał: "Zaiste, sam jestem zdumiony, droga Liwio, że spodobała mi się recytacja Twojego wnuka Tyberiusza. Nie rozumiem, jak mógł podczas recytacji powiedzieć wszystko, co miał do powiedzenia i tak spójnie, gdy zwykle mówi tak niespójnie". Oktawian August bodajże jako jeden z nielicznych w rodzinie nie uważał Klaudiusza za gorszego od całej reszty.
AUGUST I JULIA
Oktawian August bardzo kochał swoją jedyną córkę Julię, ale jednocześnie starał się wpoić w nią skromność i dobre wychowanie. Dziewczyna całą swoją młodość przebywała pod okiem Liwii i tkała oraz przędła wełnę, gdyż August lubił sprawiać wrażenie że kobiety w jego domu nawiązują do starych dobrych czasów Rzeczpospolitej, której cnotą kobiety było trwać przy swym mężu i (ewentualnie) ojcu i być mu całkowicie posłuszną. Tak więc gdy dom Augusta na Palatynie odwiedzali jego przyjaciele lub klienci, to właśnie taki obraz od razu rzucał im się w oczy: dwie przędzące nić kobiety, co pięknie nawiązywało do dawnych czasów.
August powtarzał czasem: "Mam dwie córki: Julię i Rzeczpospolitą, a z nimi tyle samo kłopotów".
Gdy Julia zaczęła przedwcześnie siwieć i August pewnego razu - przez przypadek - ujrzał, jak niewolnice wyrywają jej siwe włosy z głowy, nie od razu ale po pewnym czasie zapytał córki: "Kim wolałabyś być za kilka lat: siwą czy łysą?", "Wolę ojcze mieć siwe włosy" - odpowiedziała Julia, "To dlaczego tak intensywnie dążysz do tego, aby wyłysieć" - ponownie spytał August.
Gdy pewnego dnia podczas igrzysk gladiatorskich August ujrzał, że jego małżonce Liwii towarzyszy szereg szanowanych i dostojnych osób, a jego córce Julii grupa młodzieniaszków, wysłał do niej posłańca z taką wiadomością: "Spójrz, jaka jest różnica pomiędzy dwiema kobietami z rodu Cezara", na co Julia odpowiedziała ojcu: "Tak ojcze, ale oni również się ze mną zestarzeją".
Gdy zaś w 2 roku p.n.e. wyszła na jaw (zapewne przez intrygi Liwii) wiadomość o niemoralnym prowadzeniu się Julii (która miała wielu kochanków i często korzystała z życia w taki oto frywolny sposób, jednocześnie przed ojcem udając cnotliwą rzymską matronę) August był załamany. Zamknął się swym pokoju i nie chciał nikogo widzieć. Gdy do tego doniesiono mu, że niewolnica Julii (która pomagała swojej pani w organizowaniu schadzek), Febe (Phoebe) popełniła samobójstwo, Oktawian August rzekł: "Byłoby lepiej gdybym był ojcem Febe". Julia została wygnana na wyspę Pandaterię (gdzie też zmarła 15 lat później - prawdopodobnie zagłodzona na śmierć, gdy po śmierci Augusta władzę przejął Tyberiusz, jej małżonek, który po prostu jej nienawidził i uważał za winną tego, że musiał przez nią porzucić swoją wielką miłość i pierwszą żonę Wipsanię Agryppinę). Natomiast również biorący udział w owych schadzkach i kryjący Julię Juliusz Antoniusz (syn Marka Antoniusza) poniósł śmierć jeszcze w 2 r. p.n.e.
AUGUST I JEGO PASIERBOWIE
Bez wątpienia Oktawian August kochał swoich pasierbów, szczególnie zaś Druzusa (Decimus Klaudiusz Neron Druzus Germanik), młodszego syna swej żony Liwii Druzylli. Świadczą o tym przede wszystkim listy jakie do niego pisał, pełne ojcowskiej miłości, rad jak powinien postępować, oraz próśb by dbał o siebie i swoją rodzinę. Gdy zaś zmarł w obozie w Germanii w 9 r. p.n.e. po upadku z konia i złamaniu sobie nogi (notabene jego stan znacznie się pogorszył, gdy do obozu dotarł wysłany z Rzymu przez matkę lekarz. Potem pojawiła się nawet pewna plotka wśród rzymskiej elity, że to właśnie Liwia skróciła życie swego młodszego syna, aby zapewnić władzę starszemu - Tyberiuszowi. W każdym razie Druzus w chwili śmierci nie mał nawet 30 lat. Był też ojcem sławnego wodza Germanika, oraz Klaudiusza, a także dziadkiem cesarza Gajusza Kaliguli), August na jego pogrzebie wygłosił mowę, w której m.in. stwierdził: "Modlę się do bogów, aby uczynili moich cezarów (czyli jego wnuków, synów Marka Agryppy oraz jego córki Julii) takimi jak on, i aby obdarzyli mnie pewnego dnia tym samym godnym celem, jaki jemu był dany".
Jednak fakt że August faworyzował Druzusa, nie oznacza że całkowicie pomijał Tyberiusza. Owszem miał wiele pretensji co do jego charakteru, co oznacza że niektórzy historycy wyciągnęli z tego wnioski, jakoby August nie lubił Tyberiusza. I rzeczywiście można odnieść takie wrażenie, ale przeczą temu znowu listy jakie do niego słał. Owszem Oktawian August nie widział Tyberiusza jako swojego następcy i w ogóle nie brał go pod uwagę w tej kwestii, ale to też nie oznacza że go nie kochał, czy też traktował z przysłowiowego "buta". Zachowały się bowiem listy (głównie dzięki Swetoniuszowi), jakie Augustus słał do swego najstarszego pasierba i są to listy pełne ojcowskiej troski, a nawet miłości. W jednym z nich pisał: "Mogę tylko pochwalić twoje działania podczas kampanii letniej, drogi Tyberiuszu. Rozumiem doskonale, że wśród tak wielu trudności, i przy takiej nieostrożności żołnierzy nie można postępować mądrzej niż ty to uczyniłeś". W innym zaś liście pisał: "Bądź zdrów, mój drogi Tyberiuszu, życzę Ci szczęścia w walce o mnie i o Muzy. Bądź zdrów, mój najdroższy przyjacielu, i przysięgam na moje szczęście, iż jesteś najodważniejszym mężem i najbardziej sumiennym dowódcą". W jeszcze innym liście skierowanym do Tyberiusza, Oktawian pisał: "Jakie znaczenie ma to, czy jestem zdrowy, czy nie, jeśli Ty jesteś niezdrów i cierpisz? Modlę się do bogów aby ocalili Cię dla nas i aby zesłali ci zdrowie, teraz i zawsze, jeśli nie znienawidzą ludu rzymskiego całkowicie". Kolejny list: "Kiedy czytam i słyszę, jak bardzo schudłeś od niekończących się trudów, to uwierz, będąc Bogiem, drżę na całym ciele modląc się za Ciebie! Błagam cię, uważaj na siebie. Jeśli twoja matka i ja usłyszymy że jesteś chory, to nas zabije i cała władza ludu rzymskiego będzie zagrożona".
Innym zaś razem, gdy Tyberiusz poskarżył się Augustowi że gdzieś, ktoś źle wypowiedział się o rodzinie cesarskiej i pytał się co w takiej sytuacji ma uczynić i jaką ewentualnie karę wymierzyć, August odpisał: "Nie ulegaj porywom młodości, kochany Tyberiuszu, i nie oburzaj się zbytnio, jeśli ktoś źle o mnie coś powie. Wystarczy że nikt nie może nam zrobić nic złego".
AUGUST I MODA
Oktawian August starał się przerobić białą togę - którą ludzie uważali za ubiór zbyt formalny, jako strój codzienny każdego Rzymianina. Któregoś dnia zauważył obywateli ubranych na czarno na jakimś zgromadzeniu i wyrzekł wówczas słowa Wergiliusza z właściwym sobie sarkastycznym dowcipem: "Oto oni - synowie Rzymu, władcy świata, ubrani w togi".
AUGUST JAKO GOSPODARZ I OJCIEC OJCZYZNY
W 6 r. naszej ery miasto Rzym dotknął nieurodzaj, który doprowadził do pojawienia się niedoborów zboża, a co za tym idzie nie wszyscy ubodzy obywatele otrzymali swoje przydziały żywności. Aby więc ratować sytuację, August wypędził w tym czasie z Rzymu wszystkich gladiatorów, niewolników których dopiero co wystawiono na sprzedaż, wszystkich cudzoziemców (z wyjątkiem lekarzy i nauczycieli), a także wielu niewolników należących do osób prywatnych. Wówczas to zboże które się ostało, podzielił pomiędzy najuboższych Rzymian. Problem bowiem stanowił fakt, że zarówno Rzym jak i praktycznie cała Italia były całkowicie zależne od importowanego zboża z Egiptu lub z Afryki Północnej (żyzne tereny Kartaginy), natomiast rolnictwo italskie w tamtym czasie już praktycznie nie istniało. Zostało całkowicie wyeliminowane, gdyż zboże zarówno z Egiptu jak i z Afryki było po pierwsze tańsze, a po drugie lepszej jakości (od razu nasuwa mi się myśl do czasów współczesnych i tego, co dzieje się w związku z niekontrolowanym napływem zboża i produktów rolno-spożywczych z Ukrainy i krajów Mercour. Z tym tylko, że obecnie sprowadzane stamtąd towary są po prostu marnej jakości, w przeciwieństwie do tych, które sprowadzano w starożytności). August więc myślał nad odrodzeniem rolnictwa italskiego i pozostawił po sobie takie oto zdanie: "Miałem zamiar raz na zawsze zlikwidować dystrybucję zboża, bo przez to podupada rolnictwo w Italii. Porzuciłem jednak tę myśl, zdając sobie sprawę, że prędzej czy później ktoś ambitny przywróci je na nowo" - to pokazywało, że zboże jakościowo lepsze, a przy tym tańsze, było chętniej kupowane przez Rzymian, niż nawet zboże rodzime, italskie.
Jak już pisałem August odznaczał się dosyć ciętym dowcipem i niekiedy uwidaczniał się on w różnych życiowych sytuacjach. Tak było np. gdy pewnego razu na targu usłyszał od obywateli skargi, na zbyt wysoką cenę wina (szczególnie importowanego). Wówczas odpowiedział: "Mój zięć Agryppa, zbudował wystarczającą ilość akweduktów, aby nikt z was nie cierpiał pragnienia" - dając tym samym jasno do zrozumienia, że ci, którym wino jest za drogie mogą przecież pić wodę.
Gdy w 2 r. p.n.e. Senat nadał Oktawianowi Augustowi tytułu "Ojca Ojczyzny" ("Pater Patriae"), a senator Waleriusz Messala ogłosił mu to słowami: "Niech szczęście i pomyślność towarzyszą Tobie i twojemu domowi Cezarze Auguście! Tymi słowami modlimy się o wieczny dobrobyt i radość całego państwa. Teraz Senat w porozumieniu z ludem rzymskim gratuluje Ci, jako Ojcu Ojczyzny!" Wówczas Oktawian - po zakończeniu równie tkliwej mowy skierowanej do senatorów - podsumował ją słowami: "Przejąłem Rzym murowany, a zostawiam marmurowy" (swoją drogą być może właśnie na tej wypowiedzi wzorował się nasz król Kazimierz III Wielki - panujący w latach 1333-1370, który miał wypowiedzieć słowa: "Zastałem Polskę drewnianą, a zostawiam murowaną").
W ostatnich latach swego długiego życia, August zapytał swoich przyjaciół: "Czy waszym zdaniem dobrze odegrałem komedię życia?", po czym dodał: "Jeśli tak uważacie, pożegnajcie mnie oklaskami". Te ostatnie słowa szczególnie mi się podobają. Zastanawia mnie bowiem czasem to, jak często ludzie utożsamiają swoją przyszłość, swój byt i wszystko co stanowi o nich samych z tym światem. A może po prostu powinniśmy traktować to nasze życie na zasadzie gry, komedii, czy też swoistej gry komputerowej w której bierzemy udział tylko po to, aby zdobyć jakieś większe doświadczenie. Przerażająca też jest myśl, że są ludzie którzy chcieliby żyć długo (ja np. nigdy nie chciałbym dożyć starości takiej, w jakiej umarł August, a w chwili śmierci miał prawie 76 lat). Oczywiście nikomu nie odbieram jego myśli, marzeń i przekonań, tylko musimy sobie uświadomić że w tym materialnym świecie zrodzonym z pyłu i nienawiści, jedyne co możemy osiągnąć to stan przebaczenia i bezinteresownej Miłości do otaczających nas ludzi i wszelkich innych istot), która to oczywiście jak wiadomo jest cholernie ciężką próbą. Ale z drugiej strony, skoro my jesteśmy Świadomością (a jak wiadomo, skoro wiemy że istniejemy, to nie ma możliwości abyśmy nie istnieli - mam tu oczywiście na myśli aspekt pozafizyczny, ale to na marginesie), to zauważyłem że kierowanie pozytywnych myśli w stosunku do naszych, czy to osobistych czy też jakichkolwiek innych wrogów, przeciwników, konkurentów, zmienia całkowicie sytuację o 180°. Dlatego też zastanawiają mnie słowa które ponoć miała wypowiedzieć Matka Boska (lub też jakiekolwiek istoty, które za Matkę Boską się podawały) w Fatimie w 1917 r. gdy rzekła że Rosję należy powierzyć Bożemu Miłosierdziu, bo inaczej z Rosji wyjdzie zło, które zniszczy świat. Może więc należałoby spróbować, podjąć się takiego właśnie eksperymentu na skalę ponadpaństwową i ponadnarodową i miast negatywnych myśli w stosunku do wrogów naszego Narodu i Państwa, wysyłać te pozytywne. Myślę że efekty mogą nas mocno zaskoczyć.
"BĘDĘ SIĘ ZA PANA MODLIŁ...
DO KOŃCA"
Oktawian August zmarł 19 sierpnia 14 r. naszej ery. Nie ma też pewności czy ktoś nie pomógł mu wyrwać się z tego żywota. Najprawdopodobniej (choć oczywiście nie ma co do tego żadnych podstaw poza przypuszczeniami historyków) August został otruty przez swą własną małżonkę Liwię Druzylię, która uczyniła tak, aby utorować drogę do władzy Tyberiuszowi, gdyż August miał jeszcze jednego wnuka który pozostał przy życiu - Agryppę Postuma, najmłodszego syna swego przyjaciela Marka Wipsaniusza Agryppy i swej córki Julii. W 6 r. Agryppa Postum został zesłany przez dziadka na wyspę Planazję, gdyż oskarżono go o próbę gwałtu na jednej z kobiet (miał wówczas 17 lat). Spędził na wyspie kolejne 8 lat, a August zapewne zrozumiał że popełnił błąd i został wmanewrowany w intrygę która miała doprowadzić Postuma do upadku. Odwiedził go nawet na wyspie i obiecał, że po powrocie do Rzymu przywróci mu dawną pozycję i uczyni swym następcą. Nie zdążył. Został otruty (prawdopodobnie przez swą małżonkę, która poznała jego zamiary i musiała działać, aby to jej syn został nowym, drugim w historii rzymskim cesarzem). Swetoniusz pisze, że ostatnie słowa Augusta skierowane do Liwii brzmiały: "Liwio, pamiętaj jak żeśmy żyli razem tyle lat. Żyj dalej, do zobaczenia!" Przeżyli razem 52 lata.