CZYLI JAK KARANO NIEMCÓW PO
ZAKOŃCZENIU II WOJNY ŚWIATOWEJ
ŁAMBINOWICE
KOMUNISTYCZNE PIEKŁO NA ZIEMI
Nie był to jedyny tego typu obóz na ziemiach polskich, zarządzany albo bezpośrednio przez Sowietów, albo też przez ich ("polskie") ubeckie marionetki. Takich miejsc, zwanych dla niepoznaki "Obozami Pracy", lub "Obozami Reedukacji" było wiele, że wymienię tylko kilka największych jakie założyli Sowieci na polskiej ziemi, gdy ostatecznie "wyzwolili" ją z niemieckiej okupacji, były to obozy pracy w: Warszawie, Sosnowcu, Potulicach, Gdyni, Gdańsku, Tczewie, Łodzi, Tomaszowie Mazowieckim, Krzesimowie, Lublinie, Popkowicach, Bytomiu, Mysłowicach, Wadowicach, Opolu, Niemodlinie, Lubaniu, Żaganiu, Świętoszowie, Kępnie, Wrocławiu, Nysie, Jaworznie, Świetochłowicach i w wielu innych miastach i miasteczkach Polski, którą Sowieci zamienili w wielki obóz pracy i więzienie. Tutaj chciałbym jednak opisać dwa wyjątkowo ciężkie obozy pracy, które bez wątpienia możemy porównać do niemieckiego Auschwitz-Birkenau, gdyż to, co się tam wyprawiało, doskonale przypominało niemieckie zbrodnie z tych obozów.
Dowództwo nad obozem sprawowali komuniści, w Łambinowicach niepodzielną władzę dzierżył polski komunista - Czesław Gęborski, żołnierz Armii Ludowej, a po wojnie członek Milicji Obywatelskiej, który nim został komendantem Łambinowic, odbył najpierw kilkutygodniowe szkolenie w Obozie Pracy w Świętochłowicach, które zakończył w marcu 1945 r. Jego nauczycielem i mentorem w zbrodniach był Salomon Morel - Żyd, komunista, przez kilka miesięcy w 1942 r. wraz z bratem - Ickiem, założyli bandę rabunkową, która ograbiała ludzi w okolicach Katowic, a także napadała nocą na wsie i ograbiała wiejskie chaty. W grudniu 1942 r. obaj bracia Morelowie, dostali się w ręce działającego w okolicznych lasach oddziału Armii Ludowej, pod komendą Grzegorza Korczyńskiego i za rozboje zostali skazani na karę śmierci. Wyrok wykonano tylko na Icku, gdyż Salomon... zrzucił na niego całą winę, a potem przyłączył się do odziału Korczyńskiego (notabene, w skład tzw.: oddziałów Gwardii Ludowej a potem Armii Ludowej pod dowództwem Grzegorza Korczyńskiego, wchodziło w latach wojny wielu przestępców i bandytów. Zresztą nic dziwnego - Armia Ludowa to byli komuniści i kto tylko chciał i mógł walczyć, wolał każdą inną formację zbrojną, głównie oczywiście Armię Krajową, która zachowała podziemne struktury przedwojennego Wojska Polskiego, niż iść "do komunistów". Korczyński nie miał skąd brać ludzi, więc jedynym możliwym "sortem" był ten najgorszy, najpodlejszy typ człowieka i takich ludzi właśnie do siebie przygarniał). 15 lutego 1945 r. Salomon Morel jako żołnierz "Ludowego Wojska Polskiego" został komendantem Obozu Pracy w Świętochłowicach (o tym potworze w ludzkiej skórze opowiem w kolejnym temacie).
Tymczasem wróćmy do Czesława Gęborskiego. Po odbyciu kilkutygodniowego szkolenia "u Morela" w Świętochłowicach, z końcem lipca 1945 r. zostaje powołany na stanowisko komendanta Obozu Pracy w Łambinowicach. Tę funkcję będzie pełnił krótko, bo zaledwie trzy miesiące (do chwili aresztowania), ale przez ten czas stworzy w Łambinowicach prawdziwe piekło na ziemi. Obóz zapełniali przede wszystkim Niemcy, niewielka część Ukraińców oraz Polacy, żołnierze antykomunistycznego podziemia lub po prostu - młode chłopaki, walczący w latach wojny z Niemcami o Niepodległość Ojczyzny, a po wojnie uznani przez nowych okupantów za "element wrogi" lub "niepewny ideologicznie". W obozie zatrudniony był najgorszy sort bandytów w mundurach, uważających się za Polaków, a będących jedynie sługusami prawdziwych, sowieckich panów powojennej Polski. Zachowały się sprawozdania i relacje z procesu, jaki wytyczono Gęborskiemu i jego pomagierom (np. niejakiemu Ignacemu Sz. który w obozie kazał się nazywać: "Panem Ignacem") w październiku 1945 r. Poniżej zaprezentuję autentyczne (wybrane przeze mnie) relacje z obrony oskarżonych przed sądem, opisujące ich stosunek do uwięzionych tam ludzi i refleksje (jeśli można to tak w ogóle nazwać), oto one:
Uwaga bardzo drastyczne opisy
"W lipcu czterdziestego piątego na dworcu w Opolu koczowało 20 tys. naszych, ze wschodu. Mieliśmy czekać? Aż co, aż Niemcy sami się wyniosą? Życie żeśmy im uprzykrzali jak mogli, chowali się jak myszy, jak zobaczyli naszego w mundurze, ale siedzieli. Ładowaliśmy im repatriantów do domu, mieszkali razem, dusili się jak w piekle, ale siedzieli.
No to zaczęliśmy. Od Bielic. Zajechaliśmy ciężarówkami o świcie. Wojskowi otoczyli wieś, a my, MO (Milicja Obywatelska) i UB (Urząd Bezpieczeństwa), wyciągaliśmy ich z domów. Alles was deutsch ist, in 5 minuten raus! ("Kto Niemiec, za pięć minut wynocha"). Łachy na siebie, i na pastwisko, z bydłem. Nie wiedzieli po co, nie wiedzieli gdzie, jak to gdzie?! Raus aus Polen! Do Niemiec! Do domu. Z małym przystankiem na przejściowy odpoczynek, w Łambinowicach. U "pana Ignaca".
Niektórzy wychodzili boso, prosto z łóżek, niektórzy ze śpiącymi dziećmi na rękach. Niektórzy chcieli nas nabrać, próbowali mówić po polsku, nic z tego, za wszarz i won z chałupy. Teraz to Polacy. Po łbie ręką, albo kolbą i w drogę.
Haj-li hajlo, haj-la. Hitlerowskie piosenki kazaliśmy im śpiewać. W drodze też wpierdol. Gorąco było, wlekli się, to biliśmy. Starych musieli trzymać młodzi. Żeby trzymać tempo. Gnaliśmy ich z Gracz, Jaczowic, Jakubowic, Klucznika, Korfantowa, Kuźnicy Logockiej, Ligoty Tułowickiej, Lipowa, Lipna, Magnuszowic, Oldrzyszowic, Przechoda, Szydłowa, wszystkich nie pamiętam. W sumie gdzieś z 30 wiosek. Trochę spędziliśmy też z Niemodlina i Prudnika. Szli do Łambinowic jak mrówki pod naszym ciężkim, polskim butem. Byli tacy, co śpiewali "Pod Twoją obronę". Teraz to Polacy".
Na chwileczkę przerwę tutaj w tym miejscu. Zauważmy co się działo i jak postępowali ci komunistyczni bandyci, ładowali wszystkich do jednego wora, bez względu na to czy to był Niemiec który prześladował podczas wojny Polaków, czy zwykły niemiecki chłop, który pragnął jedynie przeżyć, nie czynili też żadnych podziałów pomiędzy Polakami zamieszkującymi te wioski (wyraźnie jest to stwierdzone, "próbowali mówić po polsku", "śpiewali "Pod Twoją Obronę" - to niby kto to był?). Ściągali wszystkich jak leciało, bo był taki odgórny prikaz od swych komunistycznych polskich zwierzchników, którzy znowu otrzymali prikaz od swych sowieckich zwierzchników, do których to spływały rozkazy zapewne bezpośrednio z Kremla. Tutaj małe wyjaśnienie, obóz pracy w Łambinowicach (jak zresztą w ogromnej większości miejsc w Polsce) nie zbudowali komuniści. Oni po prostu przejęli już istniejącą infrastrukturę po Niemcach, którzy dotąd w Łambinowicach również mordowali ludzi na ogromną skalę. Kontynuujmy więc dalej:
"Obóz pracy w Łambinowicach, taki był napis nad bramą. Zobaczycie teraz coście wymyślili. Ja wymyśliłem? Albo jakiś Polak? I mnie sądzić? Za co? Ja wymyśliłem zabijanie niewinnych za niewinnych? Ja wymyśliłem koryto gipsowe dla mojego ojca?
W obozie za bramą czekała na nich sprawiedliwość. Czekał na nich nasz szef, Czesiek G., lat dwadzieścia, tyle co my. Swój chłop, od Niemców swoje wycierpiał. Był w naszej partyzantce, w czterdziestym czwartym wpadł w ich łapy i siedział w obozie w Mysłowicach. Oddział "Czarnego" odbił go w czasie transportu do Oświęcimia (Auschwitz). Zaraz po wyzwoleniu wstąpił do MO, żeby tępić Niemców na Śląsku. Młody był, a już miał sierżanta. Czekał na nich jego zastępca Stanisław D., Edek Z., Antek K., nasz polski Niemiec Jan F., Herbert P., jeszcze inni no i ja, prawa ręka szefa, Ignac.
Sprawiedliwość stać im kazała przed barakiem i czekać na rejestrację, było, że cały dzień. Zaczynaliśmy rejestrację od rewizji szczegółowej. Braliśmy wszystko. Jedna pierścionek schowała we włosach, obcięliśmy jej. Braliśmy i biliśmy. Kolbami, rękami, nogami. Starych, młodych, kobiety. Wszystko, co się ruszało, oprócz dzieci. Na dzień dobry, psychologicznie, jak mówił Czesiek, żeby posłuszeństwo w nich zaorać. Pamiętam jak takim sześciu założyliśmy hełmy na głowy i waliliśmy w nie tak długo, aż na oczy pociekła im krew. Ci to i tak mieli szczęście, raz jednego z brodą wypatrzyliśmy, to nawet do środka na rejestrację nie wszedł, Judasz. Johann mu było, Johann L. Zaciągnęliśmy go do warsztatu za tę brodę i wkręciliśmy mu ją w imadło. I podpalili, żeby wyglądał jak dziad. Krzyczał, że ma dzieci. Resztki odcięliśmy mu nożem ze skórą. Obcęgami wyrwaliśmy mu paznokcie, jeden po drugim. Wkręciliśmy mu jedno ramię w imadło i połamali. Drugie tak samo. Zaczęliśmy pukać mu w głowę kluczami, puk, puk, jest tam kto? A potem łupać w tą czaszkę, chlupało, trzeszczały kości, wywracały mu się gały, Edek powiedział że to białe to mózg. Ta krew z tym mózgiem to wygląda jak kisiel ze śmietaną.
UWAGA - OPISY DRASTYCZNYCH MORDÓW!
"Dzieliliśmy tak, mężczyźni do jednych baraków, do drugich kobiety, kobiety z dziećmi do jednych i te co mogły pracować do drugich. I cisza, nikt nikogo nie zna. Niech tylko jakiś mąż odezwał się do żony, albo jakaś żona do męża, albo do dzieci, baty. Sztuk dwadzieścia pięć. Raz jedna swego u nas odnalazła, podleciała, cośmy zrobili? Trzy dni na słońcu bez jedzenia i picia. Trzymali się za ręce i leżeli. Nie było litości. Z ziemi do izby chorych, z izby pod ziemię. Jeden prosił kiedyś, żebym go nie zabijał od razu tylko na drugi dzień, bo chce jeszcze zobaczyć się z żoną, nie zobaczył. Mój numer czternasty w tym dniu pożaru, ale wrócę jeszcze do tego.
Dzień powszedni wyglądał tak, że o szóstej po-budka! po-budka! wstać! I na plac. Bieg - Padnij - Czołganie - Bieg. Starzy nie starzy, chorzy nie chorzy, gimnastyka poranna. Po polsku. Komenda i odliczanie, po polsku, od jednego do ilu ich tam było. Kto nie umiał, kto się pomylił, baty, stary nie stary, chory nie chory. Pałami, nogami, rękami. Biliśmy tak długo, aż wychodziły flaki. Kto zdechł, ten zdechł. Buty z niego i do dziury ze ścierwem. Czasami, dla rozrywki, kazaliśmy jednym wchodzić na drzewo, na sam czubek. A innym piłować. Spadali jak gruszki. Gęborski kazał kiedyś jednemu wejść i krzyczeć, jestem małpą! A my strzelaliśmy. Aż spadł. Buty i do dziury, żył czy nie, jego sprawa. Potem apel, podział na grupy pracy w obozie i poza. O dwunastej przerwa, potem znowu praca, wieczorem apel, o dwudziestej drugiej cisza nocna.
Mówię baty, ale takie baty trzeba widzieć (...) Nie wiedziałem, że zady bab są takie wielkie. Na środku placu stawialiśmy stołek, każda musiała podnieść spódnicę i przechylić się. Zabroniliśmy chodzić w majtkach, przy wyjściu z baraków chłopaki sprawdzali kijami. Moja pierwsza nazywała się Gertruda. Lało jak z cebra. Naprzód kazaliśmy im chodzić wokół placu i śpiewać hitlerowskie piosenki. Potem na taboret. Dwadzieścia pięć do trzydziestu uderzeń grubą pałą. Wielkie i białe zady, szczególnie w nocy. Przypierdoliłem jej, aż się zad zatrząsł. Jęknęła. Trochę głupio mi się zrobiło, bo tak trochę jak moja matka. Przyjebałem drugi raz, jeszcze mocniej, ze złości na siebie, że umiałem uderzyć po raz pierwszy (...) Młóciliśmy je jak zboże na klepisku. Skóra i mięśnie wisiały na nich paskami. Leżały na izbie chorych i zdychały, w ranach kłębiły im się muchy, jedno tylko dodam, że nikt z nas ich nie gwałcił, śmierć była dla nich wybawieniem. Umierały na zakażenie krwi.
Nie mieliśmy koni, to zaprzęgaliśmy do pługa i brony mężczyzn. Do pługa dwunastu, do brony od ośmiu do dwunastu, zależnie od siły, do siewnika - piętnastu. Zdarzało się, że ciągnęły też kobiety. Nie mieliśmy aut, to zaprzęgaliśmy do wozów albo przyczep, żeby prowiant przywieść, na przykład. Albo przejechać się, bryczką albo dorożką razem z komendantem. Jak prawdziwe polskie pany. Piętnastego września zaprzęgnęliśmy do wozu szesnastu, bo mieliśmy zawieźć do wioski ciężkie części. Tłukliśmy ich po drodze kijami, ile wlazło, zaciągnęli. Wracając, w lesie, postrzelaliśmy trochę. Połowę z nich zagoniliśmy strzałami do stawu i potopili. Sześciu zaciągnęło nas na powrót, trzech z nich straciło mowę ze strachu, jeden sam się powiesił.
Strzelaliśmy do ludzi na drzewach jak do małp, strzelaliśmy do ludzi w kiblach jak do much. Raz bab za dużo do latryny wlazło, puściłem całą serię, jedne dostały w brzuch, inne w piersi, kule trafiały jak ślepy los. Stękały, jęczały, rzęziły. Do dziury. Żeby śladu nie było, pod ziemię. Wiły się w niej jak duże glisty, zasypaliśmy piachem. Nie znał litości "pan Ignac". Ale każdy znał "pana Ignaca". Chyba, że nie, to biłem. Albo kazałem bić. Dwóch skurwysynków młodych przeszło koło mnie, gdzieś tak po piętnaście. Ani na baczność, ani "Dzień dobry, panie Ignac". Jeden musiał bić drugiego. Przez taboret i dwadzieścia pięć na dupę. Oszczędzali się, to pokazałem jak. Kablem. Biliśmy i zabijaliśmy. Wysiedlaliśmy ich z tej ziemi. Nauczyciele, urzędnicy, kupcy, duchowni mieli pierwszeństwo. Oblewaliśmy ich szczochami, obrzucali gównem, pod paznokcie wbijaliśmy im gwoździe.
Jednemu szewcowi z Bielic, lat 58, skakałem po plecach tak długo, aż zdechł. Jego kumplowi z tej samej wioski, lat 65, wyszedł mózg, tak mu roztrzaskałem czaszkę kolbą. Jednego zastrzeliłem, bo nosił okulary, inteligent. Frau Patschke nażarła się mojego gówna, Fraulein Marii Schmolke z Łambinowic naszczaliśmy do gęby i kazaliśmy jej lizać krew z jej niemieckich ziomków, co leżeli na ziemi. Baby i dziewczyny dogorywały na izbie chorych. Kazaliśmy jebać się im nawzajem i nawzajem torturować. Dziewuchom "płaciliśmy" tak, że wsadzaliśmy im między nogi banknoty namoczone w nafcie i zapalali. Smród szedł okropny. Wsadzaliśmy im do pochwy rozpalone pogrzebacze, wpuszczaliśmy tam szczury i myszy.
Razem z szefem, Czesławem Gęborskim, obcięliśmy piłą nauczycielowi Wolfowi z Bielic chorą nogę. Zawył się na śmierć. Zastrzeliliśmy kobietę w dziewiątym miesiącu ciąży, a potem zastrzeliliśmy małą córkę, kiedy składała kwiaty na jej grobie. Po obozie pałętały się dzień i noc głodujące dzieci. Sieroty, albo odłączone od matek. Żebrały od okna do okna i umierały po cichu. Jednego dnia ogłosiliśmy, że mamy mleko dla dzieci w baraku. Przyszły, zastrzeliliśmy. Janek F. był dobry, musiał być dobry, bo nie do końca nasz. Matka z niemowlakiem na rękach o zupę prosiła, uderzył, w samą główkę. A potem okładał ją, a ona uciekała przed nim z czerwoną kulką w rękach. Klepaliśmy go po plecach, że choć nie nasz, to jak nasz. Janek F. zabił kilkadziesiąt niemowląt, po dwa naraz, roztrzaskując główkę o główkę.
Zabroniliśmy zaznaczać groby, kłaść kwiaty i krzyże. Parę kobiet z dziećmi się uparło, padły zastrzelone zaraz nad ich mężami, ojcami lub dziećmi. Kogo nie zabiliśmy ten zdychał z głodu lub chorób. Na tyfus umierali jak muchy. Wszy żarły im skórę tak, że widać im było gołe żebra. I tak zabijaliśmy za mało. Czesiek chciał, żeby co najmniej dziesięciu dziennie. Potem więcej i więcej, wioski trzeba było przecież opróżniać dla naszych, ze wschodu, na dworcu w Opolu nocowali, ale to już pisałem. Więcej i więcej. To wymyśliliśmy pożar. Dnia 4 października podpaliłem razem z D. barak numer dwanaście. Wcześniej wszyscy wypiliśmy. Nie było co gasić, ale kobietom kazaliśmy nabierać wodę i piasek, mężczyznom nosić to na dach, sypać i lać. Strzelaliśmy, kiedy chcieli schodzić. Dach się zawalił, spadli w ogień i spalili się. Wrzucaliśmy do ognia tych, co się bali podchodzić blisko, ich członkowie rodzin błagali nas na kolanach, nie było litości, mąż palił się na oczach żony, albo odwrotnie.
Gęborski dał rozkaz, żeby strzelać, że niby bunt więźniów, bo pożar i chcą uciekać. I zaczęliśmy strzelać. Strzelaliśmy wszyscy do wszystkich. Kto to dzisiaj zliczy, kilkuset zabitych mogło być. Z bliska, z daleka, jak stali albo uciekali. Każdy z nas liczył na głos, ilu ma. D. zastępca Cześka, zabił czterdziestu sześciu, ja straciłem rachubę. Wyciągnąłem z Izby Chorych starą babę i rozwaliłem zaraz przy rowie, zabiłem ojca sześciorga dzieci, bo po pożarze załamał się nerwowo. Ostatni trup tego dnia był mój. Zastrzeliłem strzałem w tył głowy sanitariusza z opaską Czerwonego Krzyża, który niósł zupę dla chorego dziecka. Zawołałem dwóch, żeby zanieśli go na noszach do rowu, zobaczyłem, że widać mu mózg, kazałem im go jeść. Nie chcieli, tłukłem kolbą. Martwych i ciężko rannych kazaliśmy wrzucać do rowów i zasypywać. Ziemia się ruszała, słychać było spod niej jak rzężą, grabarze musieli tak długo deptać, aż ruszać się przestała i było cicho.
Przeprowadzaliśmy ekshumację zwłok żołnierzy radzieckich. Kazaliśmy im wyciągać z ziemi tych, których ich żołnierze tam zakopali. Gołymi rękami wyciągać. Mężczyznom i kobietom. Od tych trupów śmierdziało jak z piekła, rozlazłe były tak, że ich części wchodziły w buty. Kobietom kazaliśmy żreć to błoto, kłaść się na wyciągnięte na górę wpółzgniłe zwłoki, całować je i tak jakby dupczyć. Kładły się wymiotując, a my kolbami wbijaliśmy ich niemieckie głowy w rosyjskie czaszki. Gęby, nawet nosy pełne miały trupów, tak zabiliśmy kilkadziesiąt kobiet i dziewczyn. W niektórych grobach zwłoki rozłożone były tak, że jak kogoś tam wrzuciliśmy, już z tej mazi nie wyszedł. Zakopaliśmy takich, którzy tylko zemdleli. Budzili się, jak sypał na nich piach. Darli się jak opętani. Grabarze zakopywali ich wtedy w przyspieszonym tempie.
Jakby mnie ktoś spytał dzisiaj, czy słyszę te wrzaski to nie, nie słyszę. Za grzechy nie żałuję. Amen".
Oto relacja z procesu sądowego, wytoczonego pod zarzutem ludobójstwa, przeprowadzonego w Obozie Pracy w Łambinowicach. Czesław Gęborski został aresztowany (i jednocześnie odwołany z funkcji komendanta obozu) w dniu 10 października 1945 r. (sześć dni po niesławnym pożarze, w wyniku którego uśmiercono ponad połowę stłoczonych w obozowych barakach ludzi). Obóz istniał jeszcze dokładnie rok, został oficjalnie rozwiązany w październiku 1946 r. ale po aresztowaniu Gęborskiego nie dochodziło tam już do przypadków celowego uśmiercania więźniów (choć nadal ich szykanowano). Ja pisząc i czytając te okropności (choć oczywiście znałem je już wcześniej, ale do nich nie wracałem, z wiadomego powodu) miałem momentami takie uczucie, jakbym tracił świadomość pod wpływem tych "relacji". Jest to totalny przykład zezwierzęcenia i odczłowieczenia, zamiany ofiar w katów, którzy teraz mszczą się za krzywdy wyrządzone wcześniej przez Niemców im samym, lub ich rodzinom. Nie trzeba też zapewne dodawać, że byli to prości ludzie, wyciągnięci ze swych środowisk przez wojnę, którzy współtworzyli system komunistycznego zniewolenia, ponieważ ten system dawał im coś, czego nigdy by nie osiągnęli - możliwość stania się wreszcie kimś, kogo inni muszą nie tylko poważać i słuchać, ale kogo muszą się bać. Stali się więc trybikami systemu zniewolenia, który wykorzystał ich do własnych ludobójczych celów. Ale to oni, konkretne osoby, konkretne imiona i nazwiska byli prawdziwymi sprawcami - a nie ogólnie rzecz biorąc system komunistyczny, który współtworzyli.
Bowiem jeśliby ktoś mi dziś zadał pytanie, kto popełnia większą zbrodnię, czy ten, kto wydaje rozkaz "zlikwidowania" jakiejś grupy ludzi, czy też ten, kto ów rozkaz wykonuje, broniąc się potem - "ja tylko wykonywałem rozkazy". Bzdura, nie ma tłumaczenia, nie ma "tylko wykonywałem", jakie tylko? To ty, ty, który dokonujesz danej zbrodni bezpośrednio, ty właśnie jesteś najbardziej winny, nie decydenci zza biurek - tylko ty, bowiem każdy z nas, ma w sobie kod Wolnej Woli i każdy może zdecydować o kolejach swego losu. Jeśli wybierasz zbrodnię, to nie mów potem że "tylko wykonywałeś rozkazy", ty AŻ doprowadziłeś do ogromnej zbrodni, której notabene, będziesz musiał ponieść konsekwencje. W tym, lub w innym żywocie. Dlatego gdybym żył w latach wojny i krwawej niemieckiej okupacji oraz powojennej stalinowskiej rzeczywistości, nie byłbym w stanie funkcjonować w tym społeczeństwie. Moglibyście nazwać mnie słabym, ale wolność jest dla mnie najważniejsza, a w systemie zniewolenia żyć nie potrafię. Z pewnością zasiliłbym więc szeregi Żołnierzy Niezłomnych, a potem... no cóż, pewnie strzeliłbym sobie w łeb, bo nic innego by mi nie pozostało. Na pewno nie mógłbym pozwolić na to, żeby wpaść w ich ręce, bo nie wiem jak długo bym wytrzymał te ich wymyślne tortury.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz