WYŚWIETLENIA

07 października 2025

RĘKOPISY NIE PŁONĄ! - Cz. I

CZYLI SPISANE PAMIĘTNIKI 
z KLUCZOWYCH WYDARZEŃ 
w DZIEJACH POLSKI I ŚWIATA





"OBYŚ ŻYŁ W CIEKAWYCH CZASACH"
 

 W tej serii chciałbym rozpocząć prezentację części zachowanych pamiętników, spisanych przez ludzi, którzy byli świadkami wielkich a często tragicznych wydarzeń w dziejach Polski, Europy i Świata. Pamiętniki te są o tyle interesujące, że spisywali je ludzie, którzy osobiście bardzo przeżywali te wszystkie dziejowe zmiany i wydarzenia, które dokonywały się bezpośrednio na ich oczach, dlatego też często jest w nich zawarty silny przekaz emocjonalny, co jeszcze bardziej podkreśla tragizm wydarzeń o których myśmy jedynie czytali w książkach lub uczyli się na lekcjach historii. Mam nadzieję że nowa seria spodoba się czytelnikom tego bloga, gdyż owe relacje spisane zostały na kartach pamiętników przez ludzi, którym przyszło żyć "w ciekawych czasach" (jak mówi stare chińskie przekleństwo) i którzy jakoś w tych dziejowych zawieruchach próbowali odnaleźć normalność i spróbować na nowo ułożyć sobie życie. Niech potwierdzeniem tych słów będzie fragment relacji, zaczerpniętej z pamiętników pani Heleny Stankiewicz z majątku w Berżenikach na Litwie (do 1939 r. miasto to wchodziło w skład województwa wileńskiego), która tak oto relacjonowała atak Niemiec na Polskę 1 września 1939 r.: "Wiele było dramatycznych zdarzeń w moim życiu, ale tamta noc we wrześniu 1939 roku zamknęła szczęśliwy okres, choć nie zdawałam sobie wówczas z tego sprawy (...) Słuchaliśmy pilnie komunikatów radiowych. Sytuacja była trudna, ale przecież nasi żołnierze walczyli. Hel się bronił, Warszawa trwała. Czekaliśmy na pomoc wojsk sojuszniczych. Jednak, gdy usłyszałam przez radio wiadomość, że Niemcy zajęli Kraków, a przy grobie Marszałka żołnierze Wehrmachtu zaciągnęli wartę, nogi się pode mną ugięły. Upadłam na kolana i zaczęłam się gorąco modlić, żeby nasi odbili miasto i nie pozwolili zbezcześcić czczonego przez wszystkich Polaków grobu".



SIEDMIOLECIE AUSTRO-WĘGIER 
(1874)




I
PAMIĘTNIK BOHDANA JANUSZA
Cz. I


 PAMIĘTNIK AUTORSTWA HISTORYKA I ETNOGRAFA BOHDANA JANUSZA, OPISUJE WKROCZENIE WOJSK ROSYJSKICH DO LWOWA (PO EWAKUACJI STAMTĄD WOJSK AUSTRIACKICH) NA POCZĄTKU I WOJNY ŚWIATOWEJ I OKUPACJĘ TEGO MIASTA, TRWAJĄCĄ od 3 września 1914 r. do czerwca 1915 r.). PAMIĘTNIK ZOSTAŁ SPISANY WKRÓTCE PO OPUSZCZENIU MIASTA PRZEZ ROSJAN I NA TRZY LATA PRZED ZAKOŃCZENIEM TEJ WOJNY I ODRODZENIEM POLSKI





"293 DNI RZĄDÓW ROSYJSKICH 
WE LWOWIE"


Szybko następowały po sobie lipcowe i sierpniowe wypadki ubiegłego roku. Nie zapomniane zostaną dla wszystkich we Lwowie zwłaszcza ostatnie dnie sierpnia: przewaliła się wówczas przez miasto istna wędrówka ludów, tem różna od swych dawniejszych poprzedniczek, iż królował nad nią bystro w przyszłość wpatrzony wielki umysł dzisiejszych organizatorów-wojowników, że przyświecał jej karny ład i świadomość celu. Przypominamy sobie, iż te olbrzymie fale, co na znak dany spłynęły zewsząd w jedno morze ludzkie, na rozkaz też jeden zwróciły swą siłę niszczącą w kierunek wytyczony, poddając się jak uległy olbrzym nowemu poleceniu - zakołysały się, zachwiały w swym pędzie naprzód i karnie ustąpiły na nowe stanowiska. Sprawność z jaką setki tysięcy żołnierza w przemarszu przez Lwów odeszły w tył, była tak zdumiewająca, iż cała, bez wyjątku chyba, ludność Lwowa z największem zdziwieniem spostrzegła długo potem dopiero, że armia pożegnała miasto, że zostało ono osierocone. Mimo faktu dokonanego, ogół nie chciał, bo też i nie mógł uwierzyć temu - tak się to stało wszystko składnie i sprawnie. I jeśli "sądem ostatecznym" nazwał kto ostatnie dnie sierpnia, z pewnością nie miał na myśli zgiełku wojennego, ruchów armii, bo ta karną swą organizacyą w zdumienie wprost wprowadzała niesforne, a nie przeliczone tłumy niezbrojnego ludu, spieszącego w gorączce na dworzec kolejowy. Te właśnie tłumy nieprzeliczone odegrały rolę w zaaranżowanym przez zbyteczne umiłowanie osób swych "sądzie ostatecznym", one to swą bezradnocią, ale wybitną chęcią do życia, wypełniły szczelnie wspomnienia nasze z dni tych nie zapomnianych.

Trwożne wieści z źródeł najprzeróżniejszych rozchodzić się poczęły już dość długo przed ewakuacyą Lwowa. Dnia! 27. sierpnia 1914 r. musiała c.k. (cesarsko-królewska) Komenda wojskowa ogłosić: "Ze względu na lekkomyślnie rozsiewane fałszywe pogłoski, wywołujące pewne zaniepokojenie wśród ludności miasta Lwowa, oznajmia się, że wojska nasze stoją na silnych pozycyach, które zajęły i że miastu bezwarunkowo nie grozi żadne niebezpieczeństwo". Rozbudzone raz obawy nie ucichły już jednak, podtrzymywane skutecznie przez zbiegów z okolic działań wojennych, którzy z stanowiska osobistych interesów swych, niewygód i przykrości w jak najczarniejszych potrafili kreślić kolorach djabła, nieoglądanego zresztą wcale na oczy własne. Wiadomo zaś, iż zło każde groźne jest, jak długo nie spojrzy mu się w oczy - by się zaś na to zdobyć trzeba wprzód zrzucić z siebie skórkę zajęczą, co też nie za łatwą rzecz uchodzi. Rzucili się więc w popłochu do ucieczki nie tylko ci, którym obowiązek to nakazywał. A kto i jak nie ucieka? Wskutek powstałego w czwartek 28. sierpnia popłochu, jakoby z powodu zbliżania się do miasta od rogatki Łyczakowskiej oddziałów kozackich, prezydent miasta udał się do komendy placu i stwierdził tam, że pogłoska jest nieprawdziwa, a komenda rozesłała wspomniany komunikat. Celem zaś zapobieżenia podobnym zajściom wydała dyrekcya policyi następujące obwieszczenie:


"Na zasadzie ustpu 10 obwieszczenia c.k .namiestnictwa z dnia 26. lipca 1914 l. 17,727 o wydanych przez całe ministerstwo na podstawie ustawy z dnia 5. maja 1869 nr. 66 Dziennika praw państwa, zarządzeniach wyjątkowych, zarządza c.k. dyrekcya policyi co następuje:
  1. Na ulicach przystawać i gromadzić się bez warunkowo nie wolno.
  2. Wszystkie szynki oraz w ogóle wszystkie kamienice mają być zamknięte o godz. 8. wieczorem, zaś wszystkie restauracye i kawiarnie o godz. 12. w nocy. 
  3. Po godz. 10 wieczorem osobom cywilnym bez legitymacyi (t. zw. Passierschein) nie wolno pojawiać się na ulicy. Legitymacye w razie udowodnionej potrzeby wystawia dyrekcya policyi. 
Wykroczenia przeciw powyższym przepisom, o ile według istniejących ustaw nie podpadają cięższej karze, karane będą policyjnie po myśli końcowego ustępu wyżej powołanego obwieszczenia grzywną aż do kwoty 2000 K (koron), względnie aż do 6 miesięcy. 
Lwów, 28. sierpnia 1914".


Zarządzenia te zdołały uspokoić, ale najodważniejszych tylko, do czego przyczynił się też i komunikat urzędowy z wojennej kwatery prasowej, ogłoszony 30. sierpnia. Stwierdzał on: "Wielka bitwa, która rozpoczęła się 26. sierpnia, trwa dalej. Sytuacya naszych wojsk jest korzystna. Jest ciepło i słonecznie". Niemniej jednak tysiące ludzi poczęło na gwałt pakować manatki, by jeszcze w czas, ich zdaniem, znaleźć się w bezpieczniejszem miejscu, niż nim być mógł Lwów, niepokojony coraz to nowymi alarmami. Poczęła się też gromadna wędrówka nieprzeliczonych tłumów, zwłaszcza niewiast i dzieci. Ulice, prowadzące na dworzec kolejowy, bywały chwilami formalnie 
zatarasowywane wozami i pieszymi, obciążonymi mnóstwem pakunków, a przez te tłumy przeciskały się liczne oddziały wojskowe, piechota i konnica. Na dworcu starali się wszyscy od razu znaleźć przy pociągach wprawdzie bardzo licznych, ale jednak za szczupłych, by zdołać pomieścić tylu uciekinierów, którym do tego aż tak bardzo się spieszyło. Oglądać też można było sceny, zgoła nie przynoszące zaszczytu płochliwym Lwowianom, chociaż mimo trwogi nie przyszło do żadnych zaburzeń spokoju publicznego. Trwało to dni trzy, a do największych rozmiarów doszło w sobotę, oraz w nocy z soboty na niedzielę (30 - 31 sierpnia). Ciężka to była noc owa. Gościńce, ulice, najdrobniejsze nawet drogi, wszystko to uginało się wprost od wozów ładownych, furgonów, automobili, rowerów, fiakrów, powózek, a widzieć też można było nawet taczki ręczne, wózki dziecinne, naprędce sklecione skrzynie z kołami. Za odwiezienie kilku pakunków na dworzec płacono niewiarygodnie wielkie sumy, w braku zaś wózków choćby i nie ze wszystkiemi kołami - bo i takie widzieć można było - objuczano się jak wielbłądy i to na to, by w rezultacie wszystko zostawić na los szczęścia i samemu bohaterskimi wysiłkami wywalczyć sobie miejsce choćby na stopniach wagonów.

Ścisk w wagonach był tak ogromny, że przez stłoczone masy nie można się było przecisnąć, wobec czego ryzykowniejsi - a było ich nie mało - windowali się przez wąskie okna, Boga chwaląc, że przecież się im udało. Przed pociągami wyrastały w jednej chwili stosy olbrzymie kufrów, skrzyń, pakunków, za którymi napróżno sięgali właściciele - nie było na nie miejsca w wagonach, wobec czego pozostać musiały na opatrzności boskiej. Masy szczęśliwców odjeżdżały, ale bardzo niewielu tylko wiedziało, gdzie właściwie znajdą upragniony kąt pewny - tysiące pozostawały, wyglądając z niecierpliwością nowych pociągów i w oczekiwaniu tem nocowało na ulicach, spoczywając na stosach pakunków, których nie mieli wziąć ze sobą. Na alarm "pociąg stoi" wszystko rzucało się do szturmu na wagony, zdobywając mężnie pozycye, słabo bronione przez dzieci i kobiety. Rodziny całe gubiły się nawzajem, bo cudem było we dwójkę lub trójkę ulokować się w tym samym pociągu: zgubione dzieci wciągano w takich razach przez okna, a sposobu nie było wydostania się z wozu z powrotem. Nad wszystkiem zaś tem kłębiły się obłoki wyziewów, spieka i wrzawa, w której nie sposób było się porozumieć. Tymczasem odjeżdżał jeden pociąg za drugim i do każdego nie zdążyło wsiąść przynajmniej kilka tysięcy ludzi, nie udało się ulokować olbrzymiego taboru spakowanych kufrów. Tysiące "nieszczęliwców", którym nie powiodło się pożegnać Lwowa, już w kilka dni potem za szczęście to sobie poczytało. Nie mogli jednak o tem wiedzieć ci, których lokomotywy powiozły w odległe strony na losy nieznane. 

Jak grom rozeszło się po mieście w poniedziałek 31. sierpnia, że Wydział krajowy z urzędnikami przeniósł się do Nowego Sącza, gdzie też odjechał Bank krajowy po czasowem zamknięciu lwowskiej filii Banku austro-węgierskiego. Stało się to nagle, całkiem niespodzianie. Równocześnie władze państwowe w komplecie opuściły miasto w nocy z 30. na 31 sierpnia. Kolej przygotowała pociągi ewakuacyjne, zawiadomiono późnym wieczorem urzędników, niektórych budzono w nocy. Jak niespodziewane było to dla ogółu mieszkańców, dowodzi tego okoliczność, że na przykład nauczyciele, jak zwyczajnie, pospieszyli rano po pensye, nie domyślając się nawet, co zobaczą pod gmachem namiestnictwa. O godz. 4. nad ranem ruszył z głównego dworca pociąg, przeznaczony dla wojskowych i ich rodzin, a niedługo po nim pociąg urzędniczy. W kilka godzin potem ewakuacya była już faktem dokonanym. Wyjeżdżali jeszcze w poniedziałek i wtorek ludzie prywatni, którzy gdyby chcieli, bez przeszkody pozostać by mogli. W poniedziałek, wczesnym rankiem, nie wiadomo z czyjego polecenia policyanci i żandarmi chodzili od bramy do bramy, zabraniając dozorcom otwierania kamienic i wypuszczania lokatorów, nie pozwalając na wydanie dzienników. I to dopiero wznieciło popłoch ogromny: do ucieczki rzucił się jeszcze kto mógł sobie na to pozwolić. W południe miasto jakby zamarło, sklepy zamknięto, ulice opustoszały. Rządy objęło miasto. 


ŻOŁNIERZE AUSTRO-WĘGIERSCY 
I WOJNA ŚWIATOWA



W poniedziałek 31. sierpnia o godzinie 5. po południu odbyło się w sali ratuszowej zgromadzenie obywateli stolicy w sprawie utworzenia Miejskiej Straży Obywatelskiej. Przedtem jeszcze dnia 16. sierpnia 1914 r. odbyło się posiedzenie Rady miasta w sprawie M. S. O. pod przewodnictwem prezydenta Neumana, który przedstawił zebranym projekt statutu straży. Wybrano wówczas komisyę, celem opracowania regulaminu straży i uchwalono, iż naczelnikiem jej będzie prezydent miasta, prócz tego będzie komendant, oraz 6 zastępców, którym przydzieli się poszczególne dzielnice miasta. Postanowiono też wówczas, iż straż uzbrojona będzie w rewolwery i szable, a składać się będzie z obywateli chętnych do tego. Projekt ten został zaakceptowany przez namiestnictwo i dyrekcyę policyi, ale nie zrealizowany natychmiast, ulec musiał zmianom w stosunkach zmienionych. Chwila potrzeby skłoniła do szybkiego działania: policya wycofana została z miasta. Zebranie z 31. sierpnia zagaił wiceprezydent dr. Tadeusz Rutowski. Wyjaśnił, iż nieprzewidziane wypadki sprawiły opuszczenie miasta przez władze, wobec czego musi ono samo sobie radzić. Apelując do obywatelstwa, aby stanęło na wysokości swego zadania, zaznaczył, iż nie jest wykluczone, że sytuacya zmienić się jeszcze może. Chwila obecna wymaga utworzenia straży obywatelskiej, która by czuwała nad bezpieczeństwem i mieniem mieszkańców. Zaznaczając jak wielkie posłannictwo składa miasto w ręce straży obywatelskiej, przestrzegał przed jakąkolwiek prowokacyą nieprzyjaciela, gdyby wkroczył w mury stolicy, w takim bowiem razie mógłby powiedzieć, że go zaatakowano i na atak odpowiedzieć atakiem. Następnie zawiadomił, że naczelnictwo straży objął radny miejski radca Schneider. P. Schneider objaśnił zebranym o zadaniach straży, podzielonej na dzielnice z komendantami dzielnicowymi na czele, z siedzibami w odnośnych komisaryatach. Poruszono dalej rozmaite szczegóły, co do wydania i ogłoszenia publicznie specyalnych instrukcyi i odezwy do mieszkańców, która też pojawiła się wnet na murach. 

Straż zaś obywatelska zaczęła natychmiast funkcyonować. Każdy członek jej nosił na ramieniu odznakę ze wstążki amarantowo-niebieskiej (barwy miasta) z literami M. S. O. Na wykonawców zaś rozporządzeń Straży powołano straż akcyzową, pożarną i ochotniczą. Urzędujące prezydyum miasta - wiceprezydenci: dr. Rutowski, dr. Stahl i dr. Schleicher wydali następującą odezwę:


"Obywatele! Z dniem dzisiejszym obejmuje Miejska Straż Obywatelska czuwanie nad porządkiem w miecie. 
Każdy obywatel winien członkom Straży bezwarunkowe posłuszeństwo. 
Odznaka: przepaska na ramieniu o barwach miasta. 
We Lwowie, d. 31. sierpnia 1914. 
Prezydyum miasta: 
Dr. Tadeusz Rutowski, Dr. Leonard Stahl, Dr. Filip Schleicher. 
Naczelny komendant Straży: 
Adam Schneider. 

"Obywatele! Wzywamy was do największego spokoju. Nie wolno się płoszyć. Straż Obywatelska czuwa nad bezpieczeństwem mienia i życia. Należy jej zupełnie ulegać. W komisaryatach miejskich urzędują komendy straży. Niech wraca normalne życie w mieście. Sklepy, zwłaszcza z żywnością mają być otwarte. Bramy domów winny być otwarte do godziny 8 wieczór. Żadnych prowokacyi. Na Boga! Spokój, ład, porządek. 
Prezydyum:
Rutowski, Stahl, Schleicher"


Regulamin Miejskiej Straży Obywatelskiej kreśli następująco jej działalność:

  1. Współdziałanie z rządowymi organami bezpieczeństwa publicznego przy ochronie bezpieczeństwa mienia i życia mieszkańców miasta Lwowa.
  2. Współdziałanie z odnośnymi organami na placach i ulicach miasta, oraz wspieranie w ogóle organów rządowych bezpieczeństwa publicznego przy wykonywaniu obowiązków służbowych i udzielanie potrzebnej pomocy.
  3. Czuwanie nad tem, aby majątek i dobro obywateli i gminy miasta Lwowa nie były narażane i zapobieganie uszkodzeniu wszelkich urządzeń i zakładów publicznych, tak miejskich jak i rządowych.
  4. Przestrzeganie utrzymania porządku na miejscach publicznych, plantacyach, drogach i w realnościach, oraz dopilnowanie zachowania odnośnych ustaw i przepisów.
  5. Osobom, które nagle na ulicy zasłabły, dostarczanie jak najsprawniejszej pomocy lekarskiej i zawiadomienie o tem, jak i o spostrzeżonych wypadkach chorób zakaźnych odnośnego komisaryatu.
  6. Przestrzeganie, aby na targach i w handlach przy sprzedawaniu artykułów żywności nie przekraczano ogłoszonej taryfy maksymalnej.

Do Miejskiej Straży Obywatelskiej może należeć tylko mieszkaniec miasta Lwowa, przyjęty przez Komendanta straży na podstawie opinii Komitetu zarządzającego - odpowiednio uzdolniony. Naczelnikiem M. S. O. jest prezydent miasta lub tegoż zastępca, który mianuje komendanta straży, tegoż sześciu zastępców, po jednym na każdą dzielnicę miasta. Ci wszyscy tworzą Komitet zarządzający M. S. O.

 
DODEK NA FRONCIE
"OTO WIDZIMY FRONT"
"A DLACZEGO ONI NIE STRZELAJĄ?"
"ANTRAKT, NIEPRZYJACIEL POSZEDŁ NA PAPIEROSA" 😂



Nieszczęście stało dopiero u bram miasta, a to gotowe już niemal było na przywitanie go i to wyłącznie dzięki energii swej Reprezentacyi. W Środę wieczorem (2. września) ulice opustoszały kompletnie, bo rozeszła się wreszcie wieść, iż Lwów kapitulował. I jak widoczne było to ze wszystkiego, co w ostatnich dniach działo się, to niemniej większość ludzi nie chciała wiary dać tej smutnej prawdzie. Z ust do ust podawano sobie wiadomość, że w nocy jeszcze ukaże się obwieszczenie tego publicznie plakatami. W istocie też około godziny 10. wieczorem przyniesiono z ratusza tekst odezwy do drukarni Polskiej, gdzie z trudem zwołano ludzi do pracy tak, że po dwunastej w nocy odezwa była już wydrukowana i następnie na mieście rozlepiona. Trudno opisać rozpacz, zwątpienie, przygnębienie, rezygnacyę i wszelkie możliwe udręczenia umysłu zgnębionego do reszty tą nad wyraz tragiczną wiadomością. Ludzie, którzy zasłyszeli coś niecoś tylko o tem na ulicy, chwytali się za głowy, łzy stawały im w oczach, nogi odmawiały posłuszeństwa, z trudem tylko opanowywali się, by z hiobową tą wieścią dowlec się do swoich najbliszych i z nimi podzielić się smutną nowiną. A ilu jeszcze i wtedy nie chciało temu wierzyć? Rozpacz ogarnęła wszystkich, kiedy wreszcie uprzytomniono sobie, iż to czasy wojenne i na każdą możliwość trzeba być przygotowanym - zrozumiano, że widocznie i Lwów musiał poddać się tej ciężkiej konieczności. Wczesnym rankiem, niezapomnianym już nigdy w życiu przez tych, którzy go dożyli, czytano ze łzami w oczach, z sercem ściśniętem od bólu niewymownego, lapidarne słowa odezwy, co jak noże ostre kłuły dotkliwie nagą rzeczywistością swoją. Po kilkakroć odczytywano, wiary dać nie chcąc, iż prawdą jest to jednak - czytano, szukając słowa choćby, które mogłoby nadziei wlać nieco w skołotany umysł, zbolałe serce. Bezlitosne jednak były te krótkie zdania. Prezydyum miasta w tych słowach zwróciło się do mieszkańców:


"Obywatele! Wojska Monarchii cofnęły się na zachód. Za chwilę wkroczą zwycięskie wojska rosyjskie do Lwowa. W takiej chwili wzywamy całą ludność miasta, by przez Boga! zachowała godność, spokój, wystrzegała się popłochu i wybryków nierozważnych, czy złych żywiołów, wszelakiej prowokacyi. Miasto otwarte, więc nie może grozić mu żadne niebezpieczeństwo. Cała poważna ludność oczekuje na wypadki z całym spokojem. Wszelki wybryk nierozważnej czy szalonej jednostki przeciw wkraczającemu wojsku mógłby wywołać nieszczęście. Wzywamy ludność całą, by czuwała w imię dobra miasta i wszystkich obywateli nad spokojem i ładem w mieście. Sklepy, zwłaszcza z żywnością, mają być otwarte.

Lwów, 2. września 1914. 

Imieniem Prezydyum miasta Lwowa: Dr. Rutowski, Dr. Stahl, Dr. Schleicher".


Rano we czwartek dnia 3. września o godzinie 7. ukazał się na mieście nadzwyczajny dodatek "Kuryera Lwowskiego", z przytoczonym tekstem odezwy, rozchwytany natychmiast w tysiącach egzemplarzy. Do odezwy dołączono parę słów, wyjaśniających mieszkańcom sytuacyę w tej chwili przełomowej. Czytano tam między innemi: "Nie znając przebiegu bitew i zdarzeń, nie możemy wdawać się w ocenianie przyczyn cofania się Austryi. Faktem jest i z tem się liczyć trzeba, że stolica Galicyi przechodzi pod rządy rosyjskie". Dalej czytamy: "zabieramy w tej chwili przełomowej głos: Niech mieszkańcy Lwowa dadzą karny posłuch wezwaniu Prezydyum miasta. Jest ono w tej chwili jedyną komendą, stojącą na straży drogiego miasta. Daje ona rozkaz ludności - Aby Zachowała Spokój i śle jej prośbę serdeczną - Aby Zachowała Godność!" Polecenia te sprawiły pewne wrażenia, ale górę nad wszystkiem wzięła wielka obawa tłumów przed urojonemi niebezpieczeństwami, czekającemi miasto. Dla ścisłości zauważymy, że przytoczona odezwa uległa w niektórych dziennikach zmianie w początkowem swem brzmieniu. W "Słowie Polskim" użyto powiedzenia: "Wojska Monarchii mają cofnąć się na zachód. Wtedy wkroczą do Lwowa zwycięskie wojska rosyjskie". W "Wieku Nowym" czytamy zaś: "Wojska rosyjskie wkrótce wkroczą do Lwowa". Od słów zaś: "w takiej chwili" tekst odezwy wszędzie był jednakowy. Zmiany te przedsięwzięte na własną rękę wobec autentycznego ogłoszenia prezydyum miasta dowodzą najlepiej, jak dalece nie oryentowano się we właściwej sytuacyi - nie chciano zbyt mocno określać rzeczy, a należało niemniej prawdę wyjawić. Osobno zwrócił się komitet ukraiński z odezwą do ukraińskiej ludności miasta, datowaną 3. września 1914 r. Odezwa ta w dosłownym przekładzie opiewa następująco:


"Do Ukraińców miasta Lwowa! Zwycięska armia rosyjska wchodzi w mury miasta Lwowa. W przełomowej tej chwili wzywamy wszystkich Ukraińców miasta Lwowa, żeby ze względu na dokonany fakt odpowiednio się zachowali. Prosimy i wzywamy wszystkich do zachowania całego spokoju i godności. Wobec zwycięskiego wojska rosyjskiego należy się zachowywać grzecznie i przyzwoicie. Przestrzegamy wszystkich stanowczo, żeby, broń Boże, nie ważył się nikt występować wrogo przeciw żołnierzom rosyjskim, albo dopuszczać się jakichkolwiek wybryków, gwałtów albo podżegań, ponieważ za nierozważny postępek jednostki musiałby odpowiadać nasz ogół, a w pierwszym rzędzie czterej nasi zakadnicy (ogólnie znani i szanowani członkowie naszego ukraińskiego ogółu). Nieposłusznych powstrzymujcie, a w razie koniecznym oddawajcie w ręce władzy. 
Od Waszego zachowania się zawisł los naszej ludności i naszej sprawy! 

Lwów, dnia 3. września 1914."


Upewnieni, uspokojeni, pouczeni w ten sposób mieszkańcy, z poddaniem się woli Bożej, oczekiwali wszelkich możliwych wypadków dalszych, które też szybko odtąd następować poczęły po sobie. Od wczesnego rana urzędowało w Ratuszu prezydyum miasta i Rada miejska. Po godzinie 9-tej rano na wieść o pojawieniu się patroli rosyjskich, gdy wszystkie wojska austryackie z miasta już ustąpiły, prezydyum na znak pokojowego poddania poleciło wywiesić na wieży ratuszowej białe chorągwie. Z chwilą tą w całem mieście nie mówiono już o niczem innem, jak tylko o kozakach, czerkiesach, "ochrannikach" i tym podobnych nieodłącznych pojęciach, związanych ściśle z caratem, co z niezliczonymi tłumami azyatyckimi sięgał po kulturę zachodu: i niestety, dotarł już do Lwowa. Poprzedzała go zaś sława, godna Tamerlana. Ciekawe i jedyne w swoim rodzaju sceny rozgrywały się tym czasem po domach. Twierdzono powszechnie, że Moskale za przyjściem swem do miast galicyjskich skrupulatnie przeszukują wszystkie mieszkania za najdrobniejszymi śladami organizacyi strzeleckich i skautowych i o ile natrafią na coś podobnego, krwawo się mszczą na podejrzanych o podobną zbrodnię. Wiadomo zaś, jak w ostatnich czasach rozpowszechniony był u nas ruch na tem polu - rodziny chyba nie było jednej, która by nie wysłała kogoś ze swoich w szeregi strzelców, lub co najmniej nie miała dzieci, czynnych w organizacyach skautowych. Wprawdzie legionistów nie było już we Lwowie, ale niebezpieczne były dla pozostałych, choćby części munduru, czapki, pas czy coś podobnego, nie mówiąc już o tem, że samo nazwisko zdradzić mogło pokrewieństwo. Powiadano, że "ochrannicy" dokadnie podali Moskalom spisy wszystkich strzelców polskich i ukraińskich i że ci mścić się za nich będą na pozostałych rodzinach. Dla zmylenia więc adresów przenosiło się wielu do obcych mieszkań, lub o ile już zdecydowano się do pozostania u siebie, to po najdokładniejszem wytępieniu w całym domu wszelkich możliwych śladów okrutnej tej "zbrodni".




Palono więc zawzięcie liczne druki, odezwy, książki, zapiski, ilustracye, odznaki, fotografie i tym podobne dowody winy, pozostawione w domach przez strzelców, którzy wyruszyli w pole. W dniu tym jednym dokonano tyle i tak dokładnych egzekucyi wandalskich, iż nawet najsurowsze rewizye nie zdołały by takich spustoszeń naraz dokonać. Ostrożność przezorną posuwano do tego stopnia, że uczniom szkół średnich w mundurkach kazali rodzice odpruwać odznaki i zrzucać czapki, by nie znający się na tych mundurach Moskale nie sądzili, iż mają przed sobą nienawistnych skautów lub czegoś podobnego. Jednem słowem, obawa represyi, gwałtów, aresztowań a nawet mordów kazała ludziom z trwogą oczekiwać chwili zjawienia się w mieście pierwszych przedstawicieli oręża rosyjskiego, nie tyle okrytego sławą, ile osławionego z powodu okrucieństw. Z trwogą też dopytywano się ogólnie już od najwcześniejszego rana, kiedy przygotować się należy na najazd dziczy kozackiej. Białe chorągwie na ratuszu i na wszystkich gmachach rządowych, słowa odezwy i wreszcie wiadomości osobiste o jakoby jawiących się już w mieście pierwszych patrolach nieprzyjacielskich zapowiadały niewesołą tę chwilę jeszcze na przedpołudnie pamiętnego czwartku 3. września 1914 r.

Lotem błyskawicy przeleciała wieść po mieście, że ulicą Zieloną wjechał pierwszy konny patrol pod wodzą oficera i udał się przed ratusz, gdzie o godzinie 11:45 rano stanął przed zebraną już Radą miejską i obywatelami stolicy. Wraz z Radą miasta oczekiwali w ratuszu przybycia sztabu rosyjskiego konsulowie: p. Candiotti (który po zerwaniu stosunków dyplomatycznych między Austryą i Rosyą objął opiekę nad zamieszkałymi tu poddanymi rosyjskimi), duński, radca Zacharjewicz i były konsul francuski p. Świerczewski z odznakami oficerskiemi legii. Ponadto zjawiła się grupa najpoważniejszych obywateli, zaproszonych przez Radę miejską, między innymi Ekscelencja hrabia Piniński, poseł Stanisław Henryk hrabia Badeni, prezydent Przyłuski i inni. Przedstawiciel wojska, kapitan sztabowy, z dobytego z kieszeni arkusza odczytał zawiadomienie komendanta wojsk rosyjskich von Rodego o zajęciu miasta, zażądał wydania kluczy miasta, tudzież zjawienia się reprezentantów miasta na rogatkach: Łyczakowskiej i Żółkiewskiej. Zapewnił równocześnie, że wojsko zupełnie po przyjacielsku obejdzie się z ludnością i z zupełnem zaufaniem do niej wejdzie do miasta. Armia rosyjska - oświadczył - pragnie, aby życie miasta toczyło się zwykłymi torami. Jedynie żądał, by wszystkie szynki i winiarnie były zamknięte. Stosownie do żądania wyjechały na rogatki delegacye. Na rogatkę Łyczakowską udał się prezydent dr. Rutowski z dr. Stahlem, dr. Schleicherem i radnym Hinglerem. W otoczeniu swego sztabu przyjął ich komendant von Rode - odbyto dłuższą konferencyę w języku francuskim, omawiając warunki zajęcia miasta przez armię rosyjską.


ŻOŁNIERZE ROSYJSCY 
I WOJNA ŚWIATOWA



Po konferencyi deputacya wróciła do ratusza, gdzie dr. Rutowski zdał sprawę Radzie, oczekującej go już w wielkiej sali obrad. Armia wkracza do Lwowa, wymaga jednak - jak oświadczył generał - absolutnej gwarancyi bezpieczeństwa, której na wyraźny rozkaz naczelnego wodza wymagać musi ze względu na mieszany skład ludności. Żąda więc 16 zakadników, a mianowicie 4 Polaków, 4 Ukraińców, 4 Żydów i 4 starorusinów. Od tego warunku zależy pokojowe wkroczenie wojsk rosyjskich do Lwowa. Dalej zażądał generał, aby natychmiast, najpóźniej do godz. 6. rano, wszyscy mieszkańcy złożyli w ratuszu wszelką broń sieczną i palną. Złożona być ma nawet broń muzealna do przechowania w muzeum miejskiem. Na zakładników zgłosili się natychmiast dobrowolnie z członków Rady: pierwszy, radny Józef Wczelak, a dalej wiceprezydent Rutowski, ksiądz dr. Stefan Szydelski, dyrektor Bolesław Lewicki i poseł dr. Władysław Stesłowicz. Ofiary dra. Rutowskiego Rada nie przyjęła ze względu na jego kierownicze stanowisko w ważnych przeżyciach miasta. Udano się następnie do wybitnych przedstawicieli reszty ludności, celem uzyskania zakładników i z ich strony. Ukraińcy zaproponowali: Metropolitę księdza hrabiego Andrzeja Szeptyckiego, który dobrowolnie, podobnie jak wielkoduszny prezydent Rutowski, zgłosił się natychmiast, nie bacząc na ciężką odpowiedzialność, a prócz tego księdza Józefa Bociana, Pawła Wojnarowskiego oraz dyrektora Mikołaja Zajączkowskiego. Starorusini: księdza Jana Dawidowicza, radcę Jana Liskowackiego, doktora Leona Pawęckiego, tudzież Mikołaja Tretiaka. Żydzi: doktora Jakóba Diamanda, Izydora Jonasa, doktora Hermana Rabnera, tudzież Mikołaja Weinreba.

Równocześnie z delegacyą u komendanta von Rodego na Łyczakowskiej rogatce zjawiła się też deputacya u generała Parczewskiego na rogatce Żółkiewskiej, złożona z prof. Chlamtacza, prof. Thulliego i pana Wczelaka. Generał oświadczył, że mówi po polsku, wobec czego prof. Chlamtacz w tym języku zawiadomił go, że miasto wydało odezwę do ludności, aby zachowano się w spokoju i wręczył mu egzemplarz tej odezwy. Generał oświadczył, że głównem jego życzeniem jest, aby zachowano spokój, nie zamykano sklepów i bezwarunkowo nie sprzedawano wódki, ani też nie częstowano żołnierzy alkoholami. Zapewnił też generał, że ludność może być zupełnie pewną bezpieczeństwa życia i mienia. Stosownie do polecenia komendanta von Rodego, ogłoszono zaraz po posiedzeniu następujący rozkaz, pierwszy z całego szeregu późniejszych rozporządzeń władz rosyjskich. 


"Rozkaz Na zasadzie prawa wojennego polecam, ażeby ludność miasta Lwowa do jutra, dnia 4. września godz. 6. rano, wszelką w jej posiadaniu będącą broń (sieczną lub palną) złożyła w ratuszu. Na wypadek nie zastosowania się do niniejszego żądania podpada winny pod sąd wojenny. 

Rogatka Łyczakowska 3. września 1914. 

Komendant 42 dywizyi piechoty 

generał lejtnant von Rode."


Dla zwrócenia uwagi na doniosłość tego rozporządzenia dodało Prezydyum i od siebie następującą w tej samej sprawie odezwę: 


"Obywatele! 

W myśl powyższego rozkazu komendanta wojsk zajmujących Lwów, wzywam wszystkich mieszkańców, aby składali broń wszelaką w Ratuszu na dole. Odbierze radca Bieniecki z komisyą. Broń narodową, karabele, szpady urzędnicze, objekta muzealne należy znosić do Muzeum im. Sobieskiego. Odbierze dyrektor Czołowski z komisyą za kwitem. Wzywam do natychmiastowego wykonania rozkazu w interesie miasta i jego mieszkańców. 

We Lwowie, dnia 3. września 1914. 

Rutowski."





ŻOŁNIERZ LEGIONÓW POLSKICH 
I WOJNA ŚWIATOWA



Wieczorem tego samego dnia (3. września) złożył wiceprezydent Rutowski wizytę komendantowi von Rode i przedstawił mu listę zakadników. Generał przyjął ją, skreślając tylko Metropolitę Szeptyckiego ze wzgęldu na to, że z racyi swego wysokiego stanowiska odpowiadał on i tak za spokój ukraińskiej ludności Lwowa. Na miejsce Metropolity zgłosił się dr. Julian Hirniak, a nie, jak mylnie podały wówczas dzienniki - prof. Eustachy Hrycaj. Zakadnikom tym polecił von Rode zgłosić się nazajutrz o godzinie 8 rano w hotelu George'a, gdzie wynajęto dla nich 16 pokoi wraz z utrzymaniem. Nie będą oni mogli opuścić hotelu 2 - 3 dni, a przed hotelem stać będzie patrol wojskowy. Po dokonaniu dopiero tych formalności, nastąpi przemarsz wojsk przez miasto przy odgłosie muzyki wojskowej. Rada miejska, urzędująca dzień cały bez przerwy, powiadomiona o podobnem załatwieniu sprawy zakładników i mającego nastąpić przemarszu wojsk, uchwaliła wydanie jeszcze jednej odezwy do mieszkańców, apelującej o zachowanie spokoju i wskazującej na wielką odpowiedzialność zakadników. Odezwa ta opiewa:


"Obywatele! 

Wzywa się obywateli, aby natychmiast a najpóźniej do 6 rano oddali wszelką broń i amunicyę do ratusza, karabele zaś i szable mundurowe do Muzeum Sobieskiego. W następnych dniach odbędą się rewizye domowe za bronią, a w razie znalezienia broni, przekraczający zostanie ukarany śmiercią. Przy wejściu wojsk rosyjskich panować musi spokój i porządek. Wszelkie prowokowanie wojska, napaście, strzały, pociągnęłyby za sobą powieszenie sprawcy i narażają życie zakładników. 

Zakładnikami są następujący obywatele: ksiądz dr. Stefan Szydelski, Bolesław Lewicki, dr. Władysław Stesłowicz, Józef Wczelak, dr. Jakób Diamand, Ignacy Jonas, dr. Herman Rabner, Mikołaj Weinreb, dr. Stefan Fedak, Mikołaj Zajączkowski, dr. Józef Bocian, Eustachy Hrycaj, ksiądz Johann Antonowicz Dawidowicz, dr. Lew Aleksiewic Pawencki, Iwan Sas Gregorjewicz Liskowacki, Mikołaj Gregorjewicz Tretiak. 

W interesie bezpieczeństwa miasta wzywa się wszystkich obywateli, aby czuwali, aby przy wejściu wojsk rosyjskich, nie zaszło żadne wykroczenie lub zakłócenie spokoju. 

We Lwowie, dnia 3. września 1914. 

Rutowski"


W odezwie tej mylnie podani są jako zakładnicy ze strony Ukraińców dr. Stefan Fedak i Eustachy Hrycaj, którzy nie byli nimi wcale. Jak już nadmieniliśmy na miejsce Metropolity Szeptyckiego zgłosił się dr. Julian Hirniak, a nie Eustachy Hrycaj, a dr. Stefan Fedak w ogóle nie zgłaszał się, względnie nie był zgłoszony. Odezwę tę zatwierdzoną na wieczornem posiedzeniu Rady w myśl uchwały, urzędnicy miejscy zaraz po posiedzeniu odczytywali publicznie po wszystkich dzielnicach miasta, a nadto ogłoszono ją afiszami, rozlepionymi na murach miasta.


PLAN LWOWA 
(1934)



CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

RĘKOPISY NIE PŁONĄ! - Cz. I

CZYLI SPISANE PAMIĘTNIKI  z KLUCZOWYCH WYDARZEŃ  w DZIEJACH POLSKI I ŚWIATA " OBYŚ ŻYŁ W CIEKAWYCH CZASACH "    W tej serii chciał...