ORAZ, CZY CHRZEŚCIJAŃSTWO WYWODZI SIĘ Z JUDAIZMU?
W pierwszych słowach mego "listu" pragnę donieść, że jestem zdrowy i w pełni władz umysłowych... Bo chyba nie czytalibyście wywodów chorego 🤭🤣. Nie zamierzam też nikogo przekonywać, ani pisać o tym, że Chrystus był Polakiem 😉. Chciałbym jednak odpowiedzieć na pytanie czy Jezus Chrystus, którego uważamy za Syna Bożego (Syna Człowieczego) rzeczywiście był Żydem?
Temat, który na pierwszy rzut oka wydaje się banalny i oczywisty, to znaczy skoro Jezus Chrystus urodził się wśród Żydów, mało tego, w rodzinie żydowskiej w Betlejem, to kim innym mógłby być, jeśli nie Zydem prawda? Ale czy na pewno? (oczywiście nie zamierzam zajmować się tutaj kwestiami teologicznymi, mówiącymi że Chrystus jest synem Boga, to nie jest bowiem odpowiedź na zadane w tytule pytanie). Czy określenie judeochrześcijaństwo jest określeniem właściwym i czy rzeczywiście odnosi się ono do korzeni z których wyrasta nauka Chrystusa?
Nim jednak przyjdę do tego tematu, chciałbym tutaj przytoczyć pewne moje doświadczenie, jakie ostatnio miałem w kwestii wiary, oraz jej fizycznej ekspiacji. Otóż jakiś czas temu udałem się do mojej parafii, ponieważ był mi potrzebny pewien dokument który w taki właśnie sposób musiałem uzyskać. Podczas tego spotkania jakie miałem z księdzem proboszczem mojej parafii, zgadaliśmy się na temat Kościoła i wiary, a zaczęło się to od jego stwierdzenia, iż on mnie nie kojarzy i zapewne ja do kościoła nie chodzę. Dodał nawet że "Najwidoczniej kościół nie był panu wcześniej potrzebny" (w sensie do tej pory, a teraz przychodzę "po prośbie"). Przyznam się szczerze że tak naprawdę nie chciało mi się wchodzić w polemikę i rozwodzić nad tym tematem, chciałem po prostu pewne rzeczy załatwić i tyle, bez tłumaczenia się z moich przewin czy zaniechań. Jednak pewne takie dosyć przyznam się szczerze, nieprzyjemne uwagi owego księdza proboszcza, zmusiły mnie do tego, żeby stwierdzić, że ma rację. Ja bowiem nie potrzebuję już kościoła, nie potrzebuję chodzić do budynku żeby poczuć czy odnaleźć tam Boga. Ja już jestem ponad to (jeśli rozumiecie Kochani o co mi chodzi). Proboszcz ten najwidoczniej jednak nie zrozumiał tego, co próbowałem mu powiedzieć i stwierdził, że albo się wyrzekłem Boga (czyli tak, jak bym stał się ateistą), albo po prostu mi się nie chce chodzić do kościoła, bo mam inne (fajniejsze w domyśle) rzeczy do zrobienia. Mimo że była to osoba duchowna, to od razu było widać że ten człowiek jest bardzo ograniczony duchowo, bo jeżeli on nie rozumie tego co ja próbuję mu powiedzieć i zmusza mnie do tego, żebym mówił to słowami bardzo prostymi (prostackimi wręcz) nazywając wszystko literalnie po imieniu, tak żeby to dotarło; a mimo wszystko gdy to wszystko mu rozłożę na czynniki pierwsze, to on i tak z tego nic nie zrozumie, więc taka rozmowa wydaje mi się kontrproduktywna. Samo bowiem stwierdzenie że "ja już nie potrzebuję kościoła" wydaje się dla ludzi pokroju owego proboszcza niezrozumiałe zupełnie, bo jak to "już nie potrzebuję", co to ma w ogóle znaczyć? To wszystko trzeba teraz wyjaśniać jak dziecku, powiedzieć "a" to jest "a", a "b" to jest "b", czarne jest czarne, a białe jest białe. Zapytałem więc ostatecznie "Ile kościołów zbudował Chrystus?" i w zasadzie to pytanie zamknęło dalszą dyskusję.
Pragnę też od razu wyjaśnić że nie stałem się wcale ateistą (chociaż ateizm nie jest wcale oddaleniem od Boga, ateiści, oczywiście w zależności od ich własnych działań, bo te bywają bardzo różne - jak choćby są jakieś grupy skomuszałych lewaków, dla których Bóg to jest jakieś tam "opium dla mas" czy coś podobnego - ateiści dlatego że nie chodzą do kościoła i nie wyznają wiary w tego, czy innego Boga, wcale nie są pozbawieni Bożej Miłości, a niekiedy nawet - wszystko zależy od człowieka - są bardziej uduchowieni od całej reszty wyznawców danych religii). Jednak tłumaczenie księdzu proboszczowi pewnych zawiłości, które wydaje mi się on nie zrozumie - a jeśli zrozumie, to zinterpretuje je w dość koślawy sposób - wydała mi się zatem pozbawiona jakiegokolwiek sensu. Bowiem tłumaczenie księdzu takich oczywistości, że my tutaj przybywamy tylko na chwilę i wcale nie żyje się raz. Że drogą do wyjścia z tego świata (mam tutaj na myśli cykl inkarnacyjny) jest Miłość i tylko i wyłącznie Miłość (przepraszam, jeszcze Przebaczenie, które jest nieprawdopodobnym oczyszczeniem wewnętrznym człowieka; jeśli bowiem jesteś w stanie wybaczyć komuś, kto wyrządził ci ogromną krzywdę, tobie, lub twoim bliskim, to już wygrałeś!). Że każda istota ma prawo do życia, a przede wszystkim prawo do życia bez cierpienia (choć ono niestety często nas dotyka) i to nawet wówczas, kiedy ta istota musi zginąć (żebyśmy na przykład mogli się najeść - mam tu oczywiście na myśli różnego rodzaju zwierzęta, takie jak kury, świnie czy krowy). Śmierć nie jest bowiem karą i nigdy jej w ten sposób nie traktujmy, śmierć jest wyzwoleniem (chociaż oczywiście osoba która żyje, zawsze może zmienić swoje życie póki jest tutaj, po śmierci nie ma już ani cierpienia ani kar, ale też nie można niczego naprawić, już jest tylko odpoczynek - a potem w zależności od winy jakie na nas ciążyły za życia, ponowny powrót na ten świat, żeby odrobić to, co żeśmy wcześniej "zasiali"). Nigdy jednak na naszej ziemskiej wędrówce nie jesteśmy sami i to jest niesamowite wsparcie (niczym GPS 😉). Na przykład nie ma dnia, żebym ja nie rozmawiał z Bogiem. Ile rzeczy udało mi się osiągnąć dzięki takiemu wsparciu - o które sam prosiłem - to nawet tego nie zliczę, ile rzeczy mi się udało załatwić, rozwiązać, to jest niepoliczalne.
A do kościoła nie chodzę już ładne kilka (może nawet kilkanaście lat), oczywiście wykluczając dni świąteczne, które wypadają czy to w rodzinie, czy z innej okazji. A to wsparcie Boga odczuwam codziennie i choć niekiedy myślę że pewne rzeczy - które sobie zaplanowałem - nie pójdą po mojej myśli, potem się okazuje że wszystko jest tak, jak chciałem (oczywiście może nie w 100 procentach, ale w tych 90 paru). W pewnej chwili to nawet sam się gubię, czy to ja tworzę tą rzeczywistość, czy też ona jest mi ofiarowana, ale wydaje mi się że nawet jeżeli ja ją tworzę, to wszystko i tak dzieje się dzięki wsparciu Boga, bez którego nic by się nie udało. Wyobrażacie sobie teraz żebym powiedział takie słowa do księdza proboszcza? Przecież on by uznał mnie za niespełna rozumu. Być może nawet podobnie jak św. Franciszka z Asyżu, który chodził po wsiach i pytał się "Dlaczego Miłość nie jest kochana?" a ludzie których mijał pukali się w czoło na te słowa. I to by było na tyle tej mojej prywaty, przyjdźmy zatem do tematu:
CZY JEZUS CHRYSTUS BYŁ ŻYDEM?
Jakże łatwo odpowiedzieć jest na to pytanie, prawda? Skoro Jezus urodził się wśród Żydów, dorastał wśród Żydów i wyznawał judaizm (przynajmniej oficjalnie), to kim innym miał być jak nie Żydem? Skoro chrześcijaństwo wywodzi się z judaizmu, to oczywistym jest że jest to religia judeochrześcijańska? Skoro więc wszystko sobie wyjaśniliśmy to nie ma sensu dalej tego przedłużać 🤭.
Oczywiście żartuję (jak to mówił Robert Górski w jednym ze skeczów Kabaretu Moralnego Niepokoju: "Ale od rana mam dziś łeb do komedii" 😄🙄). I niestety muszę rozczarować tych wszystkich, którzy już znają prawdę objawioną (przez kogo?). Zatem przejdźmy do faktów, które oczywiście są pomijane przez tych, którzy święcie wierzą w odgórnie narzucone paradygmaty pojęciowe. Zacznijmy jednak od początku.
Skąd w ogóle wiemy że Jezus Chrystus był Żydem? A no chociażby z genealogii przedstawionej nam przez apostołów Mateusza i Łukasza, którzy wywodzą rodowód Józefa - męża Marii - od króla Dawida (a nawet od Abrahama). Tylko że Józef nie był ojcem Jezusa i mówi o tym nawet Pismo Święte. W takim razie, skoro Józef nie był ojcem Jezusa, a Maria była jego matką, to był Żydem po matce, czyż nie? Pytanie tylko brzmi czy Maria była Żydówką i tutaj mamy już bardzo wiele nieścisłości. Maria urodziła się bowiem w Galilei, a nie w Judei (podobnie jak Jezus), a kraina ta była bodajże najmniej żydowska ze wszystkich okolicznych krain wokół Jerozolimy, gdzie wyznawano judaizm. Najbardziej żydowskim krajem była oczywiście Judea, z centrum w Jerozolimie, gdzie znajdowała się Świątynia zbudowana przez Zorobabela (tzw. druga Świątynia Jerozolimska). Samaria w tym czasie (czyli w chwili narodzin Chrystusa) była już pogańska, zaś Galilea leżała jeszcze dalej na północy i choć wyznawano tam judaizm, to odsetek rdzennych Żydów był tam niewielki, stąd też kraina ta została nazwana Galileą, (czyli Galil Hag-goijm, co znaczy "dzielnica pogańska"). Ziemia ta została po raz pierwszy podbita przez Żydów za Szymona Machabeusza (142-135 p.n.e.), ale ilość żywiołu żydowskiego w tej krainie była tak nieliczna, że jeszcze Szymon postanowił wysiedlić wszystkich Żydów z tej krainy aby nie żyli oni w morzu pogan i aby w tym morzu się nie roztopili (czyli nie przyjęli wiary i kultów pogańskich, co było dosyć częste wśród Żydów). Notabene ostatnimi czasy Grzegorz Braun, poseł na Sejm Rzeczpospolitej z ramienia Konfederacji Korony Polskiej zgasił w polskim Sejmie w sposób niezwykle medialny (jak zwykle zresztą w jego przypadku) siedmioramienny żydowski świecznik, zapalony tam w ramach obchodów święta chanuki (czyli święta na cześć powstania Machabeuszy, do którego doszło w latach 167-160 p.n.e. i było świętem z okazji... mordowania Greków, bo tak to należałoby nazwać. Żydzi aby nie roztopić się w greckim morzu - nie tylko zresztą greckim - wzniecili powstanie i wywalczyli sobie własne królestwo rządzone przez ród Machabeuszy, którego istnienie zakończył sto lat później, czyli w 63 r. p.n.e Gnejusz Pompejusz Wielki. Notabene należy jednak pamiętać że Grzegorz Braun, który dokonał tego jakże "heroicznego czynu", sam ma korzenie żydowskie).
Tak więc aż do samego końca II wieku p.n.e w Galilei nie było nawet jednego Żyda, a ponowna judaizacja tej krainy nastąpiła w czasie krótkich rządów króla Arystobula I w latach 104-103 p.n.e., z tym że nie tyle zasiedlono Galileę kolonistami z Judei, ile zmuszono Galilejczyków do przyjęcia judaizmu poprzez przymusowe obrzezania mężczyzn i chłopców. Oczywiście aby to przeprowadzić należało najpierw wprowadzić do Galilei wojsko, sprowadzić tam rabinów i oczywiście... całe zastępy chirurgów. Natomiast zamieszkujący tą krainę rzemieślnicy (w tym chociażby cieśle, jakim był Józef, mąż Marii) nie musieli być Żydami tylko miejscowymi Galilejczykami. A kim w ogóle byli Galilejczycy pod względem rasowym, jak można ich sklasyfikować? Otóż bez wątpienia dominowali w tej krainie Aramejczycy, czyli po prostu Syryjczycy, których mowa przeważała nie tylko tam, ale popularna była również i w Judei (o czym świadczy fakt, że pierwotnym językiem w jakim spisano Pismo Święte był właśnie aramejski). Poza tym w Galilei osiedliło się bardzo wielu Greków, oraz Filistynów, którzy to nie byli semitami a aryjczykami (były to ludy pierwotnie przybyłe z północy Europy, a dokładnie z obszaru na którym dzisiaj znajduje się nasza Ojczyzna. Zresztą Filistyni to byli Lechici, plemiona lechickie i temat ten rozwinę w kolejnych wpisach. Wszystkie bowiem tzw: "Ludy Morza", które najechały Bliski Wschód z końcem XIII wieku p.n.e., to były plemiona {głównie} lechickie, przybyłe po bitwie - dziś już wiemy wielkiej bitwie - w dolinie Dołęży z ok. 1250 r. p.n.e.). Jak bowiem pisał George Adam Smith w swojej "Geografii historycznej Ziemi Świętej" (wydanej w 1894 r.): "Tło i otoczenie tego okresu życia Pana naszego było ruchliwe i bardzo wesołe, było helleńskie we wszystkim, co ta nazwa nam nastręcza, jako symbol pracowitego życia, wspanialej sztuki i działającej na zmysły religii. Jego wpływ na temperament Galilejczyków jest widoczny. Galilejczycy, według świadectwa Talmudu, więcej dbali o sławę, niż zysk, podczas gdy charakter Judei był wręcz przeciwny. Dlatego też i Pan Jezus wybrał swoich przyjaciół z pośród tego narodu i nie był Galilejczykiem ten, co Go zdradził".
Skoro więc zarówno Józef jak i Maria mieszkali w Galilei i w tej też krainie narodził się Jezus Chrystus, to w ponad 90% pewności można stwierdzić, że nie należeli oni do narodu żydowskiego. Narodu, który w Galilei praktycznie nie istniał, a co najwyżej była tam jedynie wyznawana religia Mojżeszowa. Ale w przypadku Nauczyciela nie o samą też genetykę chodzi, gdyż z Biblii wiemy że Jezus Chrystus narodził się z Ducha Świętego (jakkolwiek można by było to rozumieć, gdyż powiedzmy sobie szczerze i nie bawmy się tutaj w jakieś niedomówienia, Trójca Święta, w którą każą nam wierzyć w Kościele katolickim - nie istnieje. Jest bowiem pewną kontynuacją pogańskich wierzeń rzymskich i egipskich - jak choćby Trójca Kapitolińska). Jest to stwierdzenie zamazujące pewne fakty, a za takowe trzeba by było uznać to, iż ów Duch Święty - z którego narodzić miał się Mistrz - nie pochodził z tego świata, ale też nie pochodził ze Świata do którego trafiamy po śmierci. Jezus był Nauczycielem, którego Królestwo nie pochodziło z tego świata. Ale w naszej umysłowości niestety brakuje jeszcze zrozumienia pewnych nierzeczywistych jakby dla nas pojęć i tak samo jak moja rozmowa z księdzem proboszczem sprawiała mi duży problem (żeby wytłumaczyć jemu w przystępny sposób co mam na myśli), tak samo znacznie łatwiej jest wierzyć w to, że to Duch Święty zrodził Jezusa, i na tym może na razie poprzestańmy.
Inną jeszcze kwestią jest stwierdzenie, że chrześcijaństwo wywodzi się z judaizmu, a niektórzy nawet używają określenia "judeochrześcijaństwo" co według mnie jest totalną aberracją (swoją drogą w USA, co też mnie bardzo zastanawia bo lubię się zajmować takimi sprawami, istnieje duża grupa - szczególnie na amerykańskiej prawicy - takich wyznawców Starego Testamentu, czyli ewangelików wszelkiej maści, którzy tak bardzo zapatrzeni są w Izrael jako kolebkę chrześcijaństwa, że robi się to totalnie niesmaczne i wręcz żałosne). Jakie bowiem związki ma chrześcijaństwo z judaizmem i z Żydami i czy w ogóle ma jakiekolwiek? Tak, oczywiście że ma, ale nie takie, jakie sądzą wyznawcy "religii judeochrześcijańskiej". Jedyny związek chrześcijaństwa z judaizmem jest taki, że chrześcijaństwo narodziło się w otoczeniu Żydów wyznających judaizm (niekoniecznie zaś Apostołowie - których wybrał sobie Nauczyciel - musieli być Żydami, większość z pewnością była Galilejczykami, czyli jak wiemy nie Żydami). Kilka elementów judaizmu przetrwało oczywiście w chrześcijaństwie, ale są to tak nieliczne naleciałości, że nie ma sensu w ogóle nad nimi się głębiej rozprawiać. Gdyby zaś chrześcijaństwo bezpośrednio wywodziło się z judaizmu, to mielibyśmy nie żadne tam dodatki i nie jakieś naleciałości tej religii, tylko bezpośrednie przykazania judaistyczne, może tylko nieco zmienione dla potrzeb akcji misyjnych, ale jednak byłoby to swoiste lustrzane odbicie tamtej religii. Tak się jednak nie stało, chociaż rzeczywiście bezpośrednio po śmierci Chrystusa największą (w zasadzie jedyną w tamtym czasie) gminą chrześcijańską, była ta w Jerozolimie. Ale przecież pierwszym dejudaizatorem chrześcijaństwa był... sam Mistrz, drugim zaś św. Paweł (jeszcze napiszę o jego sporze z przedstawicielami gminy Jerozolimskiej na temat obrzezania pogan, do którego doszło ok. 49 r. podczas synodu jerozolimskiego. Wówczas to Paweł miał się skarżyć, że grupa starców o bardzo wąskich horyzontach myślowych pragnie podważyć jego pracę misyjną, jaką już pełnił wśród Greków i Rzymian. Oni nalegali bowiem na przestrzeganie pełnego prawa Mojżeszowego, łącznie z obrzezaniem pogan, a to wiązałoby się niestety z porzuceniem nowej religii przez ogromne rzesze Greków, Rzymian czy potem Galów, Hiszpanów i Brytów).
Mimo tych faktów, jednak należy też dodać że Chrystus nie walczył z judaizmem, a wręcz przeciwnie, przestrzegał wszystkich zasad tej religii (przynajmniej według tego, co twierdzili Apostołowie, a raczej ludzie, którzy za Apostołów się podawali i w kilkadziesiąt lat później spisywali Ewangelie). Można bowiem przeczytać: "Nie mniemajcie, abym przyszedł rozwiązywać zakon albo proroków: nie przyszedłem rozwiązywać ale wypełnić. Zaprawdę bowiem powiadam wam: aż przeminie niebo i ziemia, jedna jota, albo jedna kreska nie odmieni się w zakonie, aż się wszystko stanie. Kto by tedy rozwiązał jedno z przykazań najmniejszych i tak by ludzi nauczał, będzie zwanym najmniejszym w królestwie niebieskim, a kto by czynił i nauczał ten będzie zwany wielkim w królestwie niebieskim". [Mt. 5:17 n.; por. Łk. 16:17]. Wybaczcie, ale nie sądzę żeby jednak były to słowa Chrystusa. Ludzie bowiem, którzy to spisywali, nie widzieli Chrystusa na oczy, jak mogli więc znać Jego słowa, które zachowały się co najwyżej w przekazie ustnym, a ten jak wiemy bywa zawodny i wiele rzeczy można przez lata (nie mówiąc już o dekadach) dopowiedzieć, inne (niewygodne) rzeczy zaś usunąć. Można by było podać kilka jawnych przykładów (które przecież zachowały się w Biblii), pokazujących, że Chrystus mówił zupełnie co innego, niż głosił Zakon Mojżeszowy i kapłani Świątyni Jerozolimskiej. Jeżeli bowiem te przekazy zachowały się w Piśmie Świętym, to znaczy że nie było takiej zgody z judaizmem, jaką próbuje nam się lansować, choć oczywiście Chrystus z judaizmem jako takim zapewne nie walczył, jedyne co robił to głosił Dobrą Nowinę i nauczał w inny sposób, niż robili to kapłani jerozolimscy. Chciałbym jednak, aby ludzie uświadomili sobie, że twierdzenie iż Jezus był Żydem jest zupełnie nieuprawnione, podobnie jak twierdzenie że Żydami byli Maria czy Józef. Choć oczywiście wychowali się oni i wyrośli w judaizmie i był to jedyny ich związek z "narodem wybranym".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz