Dziś chciałbym rozpocząć nową serię opowiadającą o żołnierzach broniących tamtej, wywalczonej po 123 (150) latach zaborów, odrodzonej w krwawych bojach I Wojny Światowej i Wojny z bolszewikami roku 1920 - Polski. Będę tutaj prezentował wybrane ciekawe opisy bitew oraz mniejszych starć całych formacji, jak również poszczególnych żołnierzy w tym piekielnym wrześniu roku 1939, ostatnim (na długie dekady) miesiącu wolnej Polski. Zamierzam tutaj również pokazać przypadki jawnej zdrady i kolaboracji z najeźdźcą, jakie miały miejsce szczególnie na polskich Kresach Wschodnich w czasie Wojny Obronnej 1939 r. (oczywiście nie będę się tu tylko skupiał na Wschodzie, gdyż na polskich Ziemiach Zachodnich, szczególnie na Pomorzu i Śląsku mniejszość niemiecka była bardzo aktywna w ostatnich dniach przed wybuchem wojny jak i już w jej trakcie). Nie mógł to być miły obrazek dla żołnierzy codziennie przelewających krew najpierw z niemieckim, a potem jeszcze z rusko-sowieckim najeźdźcą, gdy widzieli wioski na wschodzie (w większości zamieszkałe przez Ukraińców, Białorusinów i Żydów), w których ludność wznosiła pośpiesznie skręcone łuki triumfalne dla Armii Czerwonej. Jakże odrażający musiał być to widok. Ja sam osobiście - choć mam tak wiele szacunku dla ludzkiego życia i ludzkiej godności - puszczałbym od razu takie wsie z dymem, a jeśli lokalna ludność próbowałaby jeszcze strzelać do żołnierzy zza węgła, natychmiast prowoderów należałoby unieszkodliwić, rozbroić i rozstrzelać. Za zdradę należy zapłacić (szczególnie w trakcie wojny), tym bardziej jeśli idzie ona na równi z ludzką głupotą (łuki triumfalne dla wkraczających bandytów ze Wschodu, których celem było zniewolenie tych samych mieszkańców, którzy z takim oddaniem witali swoich nowych ciemiężców? Cóż głupich nie sieją sami się rodzą!). Tak też postępowały te jednostki które akurat wkraczały do wsi, gdzie już oczekiwano nadejścia Sowietów. Tylko lokalni mieszkańcy mieli pecha, bo przyszło Wojsko Polskie, wróciła Polska, która co prawda przegrywała, ale jeszcze ostatnim wysiłkiem kąsała swych wrogów i tych spośród zdrajców, którzy nagle się ujawnili.
Na początek pozwolę sobie jedynie zaprosić na krótki filmik, zrealizowany kilka lat temu na cześć 3 Pułku Strzelców Konnych im. Hetmana Polnego Koronnego Stefana Czarnieckiego. W filmie pt.: "Ostatni bój" jest przedstawiony cały jego szlak bojowy we wrześniu i pierwszych dniach października 1939 r. Są angielskie napisy, zatem również i ktoś "nie posiadający języka polskiego" (jak to kiedyś dość kolokwialnie wyraził się Tadeusz Drozda) będzie mógł zorientować się w sytuacji o której film opowiada. Zapraszam zatem na film o tragicznych losach tamtej Polski której już nie ma, a co najwyżej przetrwała w sercach i umysłach współcześnie żyjących Jej synów i córek.
2:20 - "PANIE POŚLE, KIERUJĘ DO PANA PIERWSZE PYTANIE - DLACZEGO PAN TU SIEDZI?"
"BY DAĆ ŚWIADECTWO TEGO ŻE MAMY DOBRY SEJM, WYBITNYCH FACHOWCÓW, GOSPODARKA IDZIE DO PRZODU A LUDZIOM ŻYJE SIĘ CORAZ LEPIEJ"
"OCZYWIŚCIE. PRZEPRASZAM ALE WKRADŁ MI SIĘ TU CHOCHLIK, PYTANIE MIAŁO BRZMIEĆ - DLACZEGO PAN JESZCZE NIE SIEDZI?"
3:50 - "CZY ZGODZI SIĘ PAN ZE STWIERDZENIEM, ŻE ZAWÓD POSŁA JEST SWEGO RODZAJU MISJĄ?"
"TAK! (...) JA CODZIENNIE RANO PODCHODZĘ DO LUSTRA I MÓWIĘ - TY, WŁAŚNIE TY MOŻESZ ZROBIĆ DZIŚ COŚ DOBREGO DLA TEGO KRAJU. IDĘ DO SEJMU, ROBIĘ TO, WRACAM DO DOMU I DO LUSTRA MÓWIĘ - TY, WŁAŚNIE TY ZROBIŁEŚ DZIŚ COŚ DOBREGO DLA TEGO KRAJU, DZIĘKUJEMY! A POZA TYM MAMY DOBRY RZĄD, WYBITNYCH FACHOWCÓW, GOSPODARKA IDZIE DO PRZODU, A LUDZIOM ŻYJE SIĘ CORAZ LEPIEJ" DODAM JESZCZE COŚ OD SIEBIE: JESTEM KOMPETENTNY I UCZCIWY"
4:55 - "KOMPETENTNY I UCZCIWY", TY ZAPLUTY KŁAMCO, TY DZIADU PIE...NY, WYPIER...AJ STĄD!!! 😂 (...) MI H...J JE..Y CIŚNIENIE PODNIÓSŁ, ILE MOŻNA SŁUCHAĆ TEGO PIER...A! 😅 (...) NIE LUBIĘ JAK MI SIĘ OKRES SPÓŹNIA"
KABARET MŁODYCH PANÓW
"POWRÓT PIŁKARZY"
0:55 - "MOŻE PAN WOJTEK SZCZĘSNY CO SIĘ STAŁO?"
"NIC SIĘ NIE STAŁO, MIAŁO BYĆ BEZ NAZWISK" 🥴
1:35 - "MY JAKO POLSKI ZWIĄZEK PIŁKI NOŻNEJ NIE MAMY SOBIE NIC DO ZARZUCENIA, 8 MILIONÓW DOLARÓW PRZYTULONE, TAKŻE NA PLUS" 👍
"MOŻE TRZEBA BYŁO SIĘ BARDZIEJ POSTARAĆ, TAK JAK SENEGAL - MIELI SWOJEGO SZAMANA"
"U NAS TEŻ BYŁ BISKUP, POŚWIĘCIŁ AUTOKAR, WSPÓLNIE MODLILIŚMY SIĘ ABY BYĆ DŁUŻEJ NIŻ NIEMCY I SIĘ UDAŁO" 😄
2:15 - "ALE MOŻE TRZEBA BYŁO JESZCZE BARDZIEJ SIĘ POSTARAĆ, TAK JAK MEKSYK, ONI MIELI PROSTYTUTKI I JAK GRALI!"
"PANIE REDAKTORZE MY DBAMY O NASZYCH PIŁKARZY, JADĄ Z AUTOKAREM KILKAKROTNIE SIĘ ZATRZYMYWALIŚMY..." 😘
3:15 - "JAK MAM SIĘ DO PANA ZWRACAĆ?"
"TO MOŻE ORZEŁ"
"ROZUMIEM, ORŁY NAWAŁKI"
"NIE ROZŚMIESZAJ MNIE, ORZEŁ BO MI TO LATA" 😅
"W TAKIM RAZIE, CO NIE ZAGRAŁO?"
"STARY, TAM NIC NIE GRAŁO OD POCZĄTKU, JUŻ NA EURO Z NAS WYCISNĘLI WSZYSTKO, POTEM CZTERY LATA NA 200%, TO NIE MA Z CZEGO 😄
4: 50 - "WZIELIŚMY W NOCY TEGO NAWAŁKĘ DO BAGAŻNIKA I DAWAJ Z NIM DO LASU, WYCIĄGAMY GO I MÓWIMY "CHŁOPIE, KOPIESZ GRÓB... PRZEPRASZAM, ALE TEN GŁOS TAKI FAJNY, PONIOSŁO MNIE" 😂
6:35 - "GLIK NIE MÓGŁ GRAĆ!"
"CZYLI NIE BYŁ W FORMIE?"
"ON BYŁ W SZCZYTOWEJ FORMIE, ON PO TRZY, CZTERY REKLAMY DZIENNIE GRAŁ... CO ON REKLAMOWAŁ - ANTYPERSPIRANT, KUPIŁBYŚ ANTYPERSPIRANT OD SPOCONEGO GLIKA?" 😄
7:10 - CZYLI NAWAŁKA POSTAWIŁ NA PIŁKARZY MEDIALNYCH, A MOŻE POWINIEN POSTAWIĆ NA TYCH CO TRENUJĄ?"
"NAWAŁKA ZAWSZE POWTARZA ŻE TRENUJĄ TYLKO CI, CO NIE UMIĄ" 😂
9:00 - "PO CO WYŚCIE TAM W OGÓLE POJECHALI?"
"TEN MUNDIAL, TO BYŁY NAJLEPIEJ ZORGANIZOWANE WCZASY W ŻYCIU, NIGDY SIĘ TAK DOBRZE NIE BAWILIŚMY" 😎
"ALE JAK TO, PRZECIEŻ JUŻ PO PIERWSZYM MECZU WSZYSCY WIDZIELIŚMY U WAS ŁZY"
:ŁZY, ŁZY - WSZYSCY LALIŚMY ZE ŚMIECHU, BO KAŻDY WIDZIAŁ JAK GRAMY... ALE TIAGO ZAŁAMANY BYŁ, ZAŁAMANY, JA MÓWIĘ CHŁOPIE NIE ŁAM SIĘ, KAŻDEMU SIĘ ZDARZY - CO KAŻDEMU SIĘ ZDARZY, TO JUŻ TRZECIA SZYBKA W IPHONIE W TYM TYGODNIU" 😂
"ALE TO CO, NIE CHCIELIŚCIE WYJŚĆ Z GRUPY?"
"CHCIELI, NIE CHCIELI - CHŁOPAKI MIELI JUŻ ŻYCIE POUKŁADANE, PAZDAN NA LIPIEC MALARZY MIAŁ ZAMÓWIONYCH W DOMU. POWIEM TAK - TEN MUNDIAL NAS TROCHĘ ZASKOCZYŁ" 😁
"PRZECIEŻ WIEDZIELIŚCIE O TYM JUŻ CZTERY LATA WCZEŚNIEJ?!"
"JAK SIĘ KTOŚ PIŁKĄ INTERESUJE TO WIE" 👏
11:55 - "ALE TO MOŻE TRENER NAWAŁKA BYŁ ZAŁAMANY I COŚ WAM POWIEDZIAŁ?"
"PO PIERWSZYM MECZU Z SENEGALEM TRENER WSZEDŁ DO AUTOKARU, MYŚLELIŚMY ŻE BĘDZIE ZJEBKA, A TEN RYCZY ALE ZE ŚMIECHU, BO SIĘ OKAZAŁO ŻE W INTERNECIE TAKI FILMIK WIDZIAŁ, JAK TRENER WCHODZI DO SZATNI I PIŁKARZOM PO RYJU Z LIŚCIA DAJE" 💪
12:55 - "ALE JAK, PRZYJEŻDŻACIE AUTOKAREM DO HOTELU I TRENER NIC NIE POWIEDZIAŁ?"
"NIE, TAM JUŻ BYŁO POWAŻNIE, TRENER ZEBRAŁ NAS WSZYSTKICH I POWIEDZIAŁ: CHŁOPAKI PODCHODZIMY DO SPRAWY PROFESJONALNIE, JAK SIĘ KTÓRYŚ JESZCZE NIE ROZPAKOWAŁ, TO NIECH TEGO NIE ROBI" 🤣
15:30 - "A NAJLEPSZE BYŁO TO, BO MARADONA NIGDY NIE WYPIŁ POLSKIEJ WÓDKI, 5:00 RANO Z CHŁOPEM NIE MA KONTAKTU, MY DO NIEGO PO MARADOŃSKU - GDZIE MIESZKASZ, GDZIE MIESZKASZ?
16:35 - "TEN MUNDIAL NIEKTÓRYM CHŁOPAKOM NA PSYCHIKĘ SIADŁ, SAM SŁYSZAŁEM W HOTELU JAK NIERAZ KRZYCZELI TE TEKSTY Z REKLAM... A NAJGORSZE JAK LEWY KIEDYŚ WYDARŁ SIĘ PRZEZ SEN: ANIA JA MAM ŁUPIEŻ!" 😂👏👍
KABARET JURKI
"WIGILIA"
3:40 - "CZAS PRZEŁAMAĆ SIĘ OPŁATKIEM"
"JA DZIĘKUJĘ"
"JAK DZIĘKUJESZ? PRZECIEŻ ŚWIĘTA SĄ, COCA-COLA NA STOLE, KEVIN SAM W TELEWIZORZE, A TY SIĘ Z NAMI NIE CHCESZ OPŁATKIEM PRZEŁAMAĆ?" 🥳
(...)
"MY HINDUIŚCI NIE PRZEŁAMUJEMY SIĘ OPŁATKIEM"
4:35 - "MOJA DROGA SIOSTRO, Z OKAZJI TYCH OTO ŚWIĄT, ŻYCZĘ TOBIE DUŻO ZDROWIA I ŻEBY TA TURBANOWA SEKTA JAK NAJSZYBCIEJ OPUŚCIŁA TWOJE MIESZKANIE. WIDZISZ ŚWIĘTA, CZAS WZRUSZEŃ. GŁOWĘ UMYJ!" ,😂
5:25 - "A CO MY TU MAMY? RYBKA PO GRECKU, KARPIK PO ŻYDOWSKU, ŚLEDZIK PO JAPOŃSKU, WÓDKA FINLANDIA - PRAWDZIWA POLSKA WIGILIA BO HINDUSKIEGO NIC NIE MA" 🤭
5:55 - "CZĘSTUJ SIĘ SZWAGIER!" 😜
"PRZECIEŻ DZISIAJ JEST WIGILIA, TO JEST CZAS POJEDNANIA, ZROZUMIENIA - STUL MORDĘ - I MIŁOŚCI" 😙
8:20 - "KOCHANIE, OJCIEC CHCE ZOSTAĆ HINDUSEM (...) UWALNIAM CIĘ MARKU, ALE GDYBYŚ CHCIAŁ MNIE I WOJTUSIOWI ZROBIĆ PREZENT, TO ZOSTAŃ"
"MÓGŁBYM ZOSTAĆ, ALE POD WARUNKIEM ŻE TWÓJ BRAT JUŻ NIGDY WIĘCEJ DO NAS NIE PRZYJDZIE!"
FILARY SPOŁECZNEGO ROZWOJU LUDZKOŚCI I METODY PATOLOGIZACJI NA PRZESTRZENI WIEKÓW
TWÓRCY EUROPEJSKICH CYWILIZACJI:
Cz. VI
SŁOWIANIE I CELTOWIE
Cz. VI
SŁOWIANIE W ANATOLII, NA BLISKIM WSCHODZIE I W EGIPCIE
(ok. 1200 r. p.n.e. - ok. 1180 r. p.n.e.)
Cz. I
BLISKI WSCHÓD W OGNIU SŁOWIAŃSKICH ŻAGIEW
(ok. 1200 r. p.n.e. - 1170 r. p.n.e.)
Cz. II
Faraon Ramzes III w swej inskrypcji z ok. 1177 r. p.n.e. twierdził, że cały znany ówczesny świat został najechany przez dziwne, tajemnicze i nieznane ludy z Północy, które niszczyły wszystko na swej drodze, a poruszały się zarówno drogą lądową, jak i morską. Pierwotnie sądzono że obcy przybywają z wysp takich jak Kreta (w inskrypcji Ramzesa jest bowiem zapisane: "Obce ludy uczyniły na swych wyspach spisek"), ale dziś jest już pewne, że wyspy te, był tylko drobnym etapem w ich niszczycielskiej podróży na Południe, począwszy od Grecji i Anatolii, poprzez Syrię, a skończywszy na Egipcie i Libii. Wówczas cały wschodni basen Morza Śródziemnego został doszczętnie zniszczony, dotychczasowe układy polityczne i gospodarcze uległy zanikowi i doszło też do pewnych zmian kulturowych, jak choćby fakt, że na ziemiach Anatolii wcześniej używano mezopotamskiego pisma klinowego, zaś po przejściu "Ludów Morza" pismo klinowe w takiej formie już na te ziemie nie powróciło. Faraon pisał również, że: "Żaden kraj nie oparł się ich broni, począwszy od Hatti, Kode (Kizzuwatna), Karkemisz, Arzawa także Alaszija - naraz zniszczone. (...) Szli na Egipt i fala ognia szła przed nimi. (...) Położyli ręce na krajach całego świata (w rozumieniu Egipcjan), a ich serca były pełne wiary i dufności". Jak więc ów niszczycielski marsz wyglądał na terenie Anatolii? Oto odpowiedź:
HATTUSAS
Ponieważ główne źródła z okresu poprzedzającego inskrypcję Ramzesa III, odnoszą się głównie do dwóch miast Anatolii - Troi i Hattusas - stolicy kraju Hetytów, przeto na nich to właśnie zamierzam się skupić i jako że o Troi pisałem już wcześniej, teraz przeto zajmę się Hattusas. Lecz tutaj następuje pewna chronologiczna niespójność. A mianowicie, o ile atak "Ludów Morza" na Troję i na miasta ówczesnej Hellady miał miejsce właśnie ok. 1180 r. p.n.e., o tyle bez wątpienia należy stwierdzić, że upadek Hattusas nastąpił co najmniej dwadzieścia kilka lat wcześniej (czyli jedno pokolenie wstecz). Jest to jednak o tyle zrozumiałe, że pierwsza (mniejsza) fala najazdu ludów Północy, miała miejsce w czasach rządów w Egipcie faraona Merenptaha - syna Ramzesa II Wielkiego, mniej więcej ok. 1207 r. p.n.e. (z tego bowiem roku pochodzi inskrypcja faraona, mówiąca o pokonaniu przez niego wielu ludów, którą tu zacytuję: "Książęta padli na twarz mówiąc: pokój! Pomiędzy Dziewięciu Łukami nikt nie podnosi głowy. Tehenu (Libia) jest spustoszona, Hatti jest w pokoju. Aszkelon uprowadzony w niewolę, opanowano Gezer. Janoam jest jakby jej nie było. Izrael został zniszczony, nie ma już nasienia. Charu (Palestyna) jest jak wdowa wobec Egiptu. We wszystkich krajach zaprowadzono pokój"). Oczywiście nie ma tam żadnych dowodów, jakoby Egipt zmagał się wówczas z owymi "Ludami Morza", ale świadomość ich pojawienia się jest starsza niż owa stela Merenptaha i w innych dokumentach mówi się już o walkach toczonych o Cypr (Alaszija), a także prezentuje nazwy ludów, które pojawiły się w Anatolii i na greckich wyspach, siejąc tam spustoszenie i panikę. Jednak nie była to jeszcze ta główna fala ataku, która nadejdzie ok. trzydziestu lat później, mimo to również ona doprowadziła do ogromnych przetasowań politycznych i pojawienia się zupełnie nowych podmiotów które wyrosły w Anatolii na gruzach dawnego Królestwa Hetytów.
Zacząć jednak należy od początku, czyli od wyjaśnienia sobie w jakim stanie był kraj Hetytów tuż przed inwazją "Ludów Morza" i które konkretnie ludy dokonały ataku na Anatolię ok. 1200 r. p.n.e. Tak jak pisałem w poprzedniej części, Hetyci przeżywali wówczas załamanie gospodarcze, które przełożyło się również na utratę wpływów politycznych w Kizzuwatnie oraz w Syrii (czego dowodem było zawarcie przez króla Hetytów - Suppiluliumę II układu na zasadach politycznej równorzędności obu władców, z uniezależnionym już wicekrólem Karkemisz, co wcześniej było nie do pomyślenia, tym bardziej że wicekról z Karkemisz kontrolował duży obszar dawnego państwa Mitanni, oraz jako suweren nadzorował bogate, portowe miasto Ugarit, które mogło wystawić flotę nawet 150 okrętów wojennych). Nie doszłoby zapewne do tego, gdyby nie widoczny upadek politycznego znaczenia kraju Hetytów, które jednak było spowodowane kryzysem gospodarczym oraz powstałym w jego wyniku ogromnym niezadowoleniem społecznym. Już ok. 1230 r. p.n.e. król Tuadhalija IV (syn Hattusilisa III - wcześniej kapłana bogini Isztar z Samuhy) musiał się zmierzyć w wojnie domowej ze swym kuzynem - Kuruntą, który na krótki okres zdołał nawet pozbawić go władzy. Wraz ze wstąpieniem na tron Suppiluliumy II (syna Tuadhaliji IV) ok. 1207 r. p.n.e. kraj Hetytów był już pogrążony w kryzysie gospodarczym. Pojawił się też głód, który wygenerował konflikty społeczne pomiędzy elitą władzy a resztą poddanych "Wielkiego Króla". Odnaleziony w piecu do wypalania glinianych tabliczek w ruinach syryjskiego Ugarit - list z ok. 1200 r. p.n.e. informuje nas właśnie o klęsce głodu, jaka zapanowała w Hatti i wtargnięciu do tego kraju nieprzyjaciół, obcych, nieznanych ludów (co ciekawe - tabliczka ta zachowała się właśnie dlatego, że w porę nie została wyjęta z pieca - zapewne nie miał jej już wówczas kto wyjąć, gdy w tym właśnie czasie na Ugarit spadł najazd plemion Północy, a miasto zostało wówczas zniszczone i w ten sposób owa tabliczka przeleżała sobie w piecu ponad... 3000 lat).
Panujący wówczas w Anatolii głód i konflikty społeczne, w ogromnej mierze dopomogły "Ludom Morza" w swobodnym podejściu pod Hattusas i zdobyciu tej potężnej twierdzy. Gdyby Hetyci byli zjednoczeni i silni, jak to było jeszcze za rządów Hattusilisa III, zapewne ów lud, który to skierował się w głąb Anatolii, tak łatwo nie dokonałby tych zniszczeń. Piszę "lud", ale zapewne było to co najmniej kilka plemion, z pewnością zaś wiadomo o jednym - o plemieniu Meszwesz (Mešweš - a ponieważ w języku egipskim zasób spółgłosek był znacznie ograniczony, przeto lud ten został przez Egipcjan zapisany jako: Mšwš). Lecz nim do niego przejdę, kilka słów o samej twierdzy Hattusas. Miasto dzieliło się na dwie części: Górne i Dolne. Miasto Górne było zasiedlone przez króla i dworską elitę Hetytów. Znajdował się tam Pałac królewski i posiadłości wielmożów. Dolne Miasto zaś - znacznie większe i bardziej rozbudowane - mieściło pozostałą ludność. Pomiędzy Górnym a Dolnym Miastem znajdował się (otoczony osobnymi murami) Akropol królewski i kilka świątyń. Miasto otoczone było dodatkowo masywnymi murami (w tym każda dzielnica swymi własnymi), a stało ono na wysokim wzgórzu, którego zdobycie było bardzo trudne. A jednak powiodło się to ludowi Meszwesz (choć niektórzy historycy twierdzą że wspomagał ich w tym lud Kasków - z którymi Hetyci walczyli od dziesięcioleci, lub nawet że to sam lud Kasków zdobył Hattusas). A jak w ogóle do tego doszło? Według tego, co można odnaleźć w ruinach miasta, okazuje się że zniszczeniu uległa stosunkowo niewielka jego część którą strawił ogień. Najwięcej zniszczeń jest w Górnym Mieście i na Akropolu królewskim, natomiast Dolne Miasto prawie w całości ocalało. Czyżby więc zajęcie Hattusas było tylko symboliczne, a prawdziwy atak miał miejsce wcześniej, nim jeszcze plemię Meszwesz podeszło pod mury twierdzy? Wydaje się wielce prawdopodobne, że tak też mogło się stać, gdyż zniszczeniu uległy jedynie budynki publiczne w tym Pałac królewski - co mogłoby świadczyć iż doszło tam do walki pomiędzy elitami a ludem. Dlaczego tak sądzę? Ponieważ okazuje się że w spalonych budynkach nie znaleziono wielu nieodzownych rzeczy, którymi na co dzień otaczali się ludzie możni - takimi jak pierścienie, bogato wykończone tarcze, sztylety, biżuteria etc. etc. Wygląda więc na to, że Hattusas zostało opuszczone przez elitę wcześniej niż nastąpił sam atak "Ludów Morza". Zapewne więc ewakuując się (czy to pod wpływem buntu ludu, czy też na wieść o zbliżaniu się plemienia Meszwesz) ogołocili oni swe pałace z kosztowności i uciekli, a za nimi podążyła potem reszta ludności miasta. Zresztą już wcześniej rodzina królewska opuściła Hattusas. Było to za panowania Muwatallisa II (który to starł się z Ramzesem II w sławnej bitwie pod Kadesz z ok. 1274 r. p.n.e.) i on właśnie opuścił Hattusas wraz ze swoją rodziną oraz możnymi i osiadł w mieście Tarhuantassa na granicy z Kizzuwatną (dopiero syn Muwatallisa - Mursilis II ponownie wrócił do dawnej stolicy).
Skąd jednak wiadomo, że to właśnie lud Meszwesz zaatakował wówczas kraj Hetytów? Otóż Suppiluliuma II toczył z nimi walki o Cypr już ok. 1205 r. p.n.e. i szczycił się potem na swej steli, jak to ich rozbił (pisałem już o tym wcześniej, ale tylko przypomnę co ów władca pisał: "Ja, Suppiluliuma, Wielki Król, natychmiast [ruszyłem] na morze. Okręty Alasziji trzy razy spotkały mnie w bitwie na morzu. Pokonałem je. Zdobyłem owe okręty i spaliłem pośrodku morza. Kiedy ponownie przybyłem na suchy ląd, wówczas wróg z wyspy Alaszija ponownie tłumnie stanął przeciwko mnie"). Wiadomo dziś, że był to lud Meszwesz (nazwę tego plemienia przytacza tekst egipski z czasów Merenptaha, który to władca był żywo zainteresowany walkami Hetytów w rejonie Cypru). Pytanie tylko brzmi, czy był to jedyny lud, jaki wówczas najechał kraj Hatti? Wydaje się że nie, choć w przypadku pozostałych plemion które uderzyły wówczas na Anatolię w pierwszej fali (a których to nazwy podawałem we wcześniejszych wpisach) nie ma już takich pewności co do ich nazw. Warto też pamiętać, że ta pierwsza fala, miała miejsce na jakieś dwadzieścia kilka lat przed tą główną falą ataku tzw.: "Ludów Morza", czyli było to pokolenie wstecz przed właściwą inwazją na Troję i na greckie miasta, takie jak Mykeny, Tiryns, Argos czy Pylos. Innymi słowy, gdy doszło do spalenia Troi, Imperium Hetytów już wówczas nie istniało od co najmniej dwudziestu lat. Na jego gruzach powstały nowe kraje, które reprezentowały już zupełnie inną kulturę (należy jednak pamiętać, że wielu Hetytów doskonale odnalazło się w nowej rzeczywistości, szczególnie zaś cenieni byli ci specjaliści, którzy potrafili metal zmieniać w żelazo i wykuwać wspaniałe miecze, których technologii zdobywcy bardzo potem strzegli - przykładem niech będzie fakt, że Filistyni, którzy podbili Izraelitów i traktowali ich jak swoich niewolników, nigdy nie wyjawili im "tajemnicy" wykuwania żelaznych mieczy, tarcz oraz włóczni, zaś według Biblii ów gigant Goliat z którym to zmierzył się Dawid - dzierżył właśnie w dłoni potężną żelazną tarczę i włócznię, a u boku miał miecz wykuty z żelaza. Takiego sprzętu Izraelici króla Saula wówczas nie posiadali, gdyż ich broń wciąż wykuwano z brązu, a w starciu orężnym miecz z żelaza i miecz z brązu nie były sobie równe, ten pierwszy był w stanie bowiem przeciąć na pół ostrze z brązu, czego nie potrafił ten drugi).
A teraz przejdźmy do odpowiedzi na pytanie, skąd pewność że lud Meszwesz był... słowiańskim ludem? Bardzo pomocne w tej kwestii są opisy egipskie, gdyż Egipcjanie zapisywali nazwy danych ludów tak, jak je sami rozumieli i jak mogli je potem wypowiedzieć. Zapis typu "Mšwš" jest dla nas bardzo trudny do wymówienia, gdyż brakuje kluczowych samogłosek, które ułatwiłyby wypowiedzenie owej nazwy, oraz spółgłosek, które zostały pominięte, jako że dla egipskiego ucha ton samogłosek bezdźwięcznych nic nie znaczył prócz dość dziwnego szumu, który trudno było im zapisać. Tak więc słowo: "Meszwesz" jest fonetycznym rozwinięciem Mšwš, przy dodaniu odpowiednich samogłosek i spółgłosek. Egipcjanie nie znali spółgłoski "sz", "dź", "cz", dlatego też zapisali to tak, jak rozumieli, czyli bez użycia niektórych samogłosek i spółgłosek bezdźwięcznych. Stąd też wyszła taka karykatura językowa, która trudna jest do wymówienia w języku słowiańskim, a szczególnie w języku lechickim (co ciekawe, Rosjanie twierdzą, że język polski, poprzez częste używanie spółgłosek bezdźwięcznych - "sz", "cz" oraz "ś", "ć", "ź", "dź" - przypomina język... węży, jako że "Lachy wciąż syczą"). Idąc więc tym tropem, możemy rozwinąć egipski zapis: "Mšwš" nie tylko na mało zrozumiałe słowo "Meszwesz", ale poprzez dodanie odpowiednich spółgłosek uzyskamy właściwą nazwę tego ludu, która brzmi: "Medźwedź". A to jest już bardziej zrozumiałe słowo dla nas, żyjących współcześnie - i to pomimo upływu 3200 lat - niż dla żyjących w tamtym czasie Egipcjan, dla których "Medźwedź" znaczył tyle samo, co dla nas obecnie "Mšwš". Tak więc Anatolię w tamtym czasie nawiedziło słowiańskie plemię "Niedźwiedzi" (czyli ludu okrywającego swe ciała skórami upolowanych "miśków" 😉). Co ciekawe, tacy wojownicy - otuleni skórami niedźwiedzi (choć nieliczni) również są ukazani na ścianach świątyni Ramzesa III w Medinet Habu - czyżby wiec to był przypadek?
Ludem bardzo podobnym do "Medźwedźi", który również uprawiał kult niedźwiedzia (noszenie skór zdartych z tych zwierząt miało przede wszystkim znaczenie kultowe i było okazaniem szacunku dla ich siły oraz potęgi, a nie służyło jedynie okryciu swego ciała - bo gdyby tak było, to po co ludy te nosiłyby skóry w ciepłych rejonach Anatolii i Bliskiego Wschodu?) był lud o (egipskiej) nazwie: "šklš" (Šekeleš). Skąd ten lud pochodził? Jego nazwa jest bardzo symboliczna i dość jasno sugeruje gdzie były jego pierwotne korzenie. Jednak, aby to sobie uzmysłowić, należy zrozumieć, że był to lud Północny, który przybył z ziem dość licznie wówczas zasiedlonych, który jednak zapewne po bitwie w Dolinie Dołęży (ok. 1250 r. p.n.e.) nie mógł znaleźć dla siebie miejsca i był wypychany przez sąsiadów (być może właśnie zwycięzców w owym starciu). Jego zaś siedzibą były (z pewnością) ziemie leżące wokół góry Ślęży - której wyjątkowe (wręcz magiczne) znaczenie, znane było jeszcze za pierwszych chrześcijańskich Piastów, potomków Mieszka I, a reakcja pogańska z lat 1037-1038 - podczas której niszczono kościoły i mordowano księży w celu wyplenienia chrześcijaństwa i powrotu kraju do pogaństwa - opierała się właśnie o te dwie główne, święte góry słowiańskiej religii: Ślężę i Łysiec. Śląsk, to była w średniowieczu dzielnica bardzo dobrze rozwinięta i licznie zamieszkana, bogata i warta przelanej za nią krwi. Niewielu jednak wie, że Śląsk był licznie zaludniony już też w dalekiej starożytności, gdyż stanowił główną drogę wiodącą z Zachodu na Wschód i z Północy na Południe. Wyjątkowego znaczenia dodawał Śląskowi również fakt, że na jego terenie była ulokowana właśnie owa "święta góra", która stanowiła jedno z największych ośrodków kultowych w słowiańskiej Europie. Do dziś znajduje się tam mnóstwo archeologicznych skarbów, w tym kamiennych rzeźb (w tym również rzeźb niedźwiedzi). Można wręcz stwierdzić, że Stonehenge to przy Ślęży klocki ustawione przez dzieci dla zabawy. Tam było centrum cywilizacji słowiańskiej i stąd ruszały wyprawy na wszystkie strony świata, głównie zaś na Południe, do Grecji, Anatolii i na Bliski Wschód. Dlatego też lud, który Egipcjanie zapisali pod nazwą "šklš" wywodził się z rejonu Śląska, z terenów leżących wokół góry Ślęży i stąd też nosił nazwę: "Ślężan"
Prawdopodobnie więc Ślężanie szli razem z "Medźwiedziami", jako że pierwotne siedziby obu plemion znajdowały się właśnie w rejonie góry Ślęży. Można więc przypuszczać, że skoro Medźwiedzie uderzyli na Anatolię i zdobyli Hattusas, to również wspomagali ich w tym dziele Ślężanie i to oni potem byli nowymi panami tych ziem (zapewne przez jakiś czas), tworząc na zgliszczach Imperium Hetytów swoje nowe państwa (które szybko się zorientalizowały). Warto też pamiętać, że nie tylko Hattusas wówczas spalono. Do tego miasta dołączyło też kilka innych hetyckich ośrodków, jak choćby Karaoglan, Alisar a także mniejsze osady w centralnej Anatolii.
KIZZUWATNA
W czasach Hetytów była to niezwykle bogata i potężna prowincja, która leżała w południowej Anatolii (rejon Cylicji). Krainą tą władali królowie, którzy co prawda byli zależni od władców z Hattusas, ale posiadali bardzo daleko idącą autonomię wewnętrzną, zaś w traktatach zawsze byli wymieniani jako równorzędni z Hetytami. Poza tym bogactwo, jakie owi królowie zdobywali na handlu lewantyńskim powodowało, że kraina ta była niezwykle ważna dla Imperium Hetytów i to nawet wówczas, gdy podjęli oni walkę z Egiptem o Syrię i nieco mniejszą uwagę przykładali do spraw Kizzuwatny. Największym i najbogatszym miastem tej krainy było Ura w zachodniej części kraju. Głównym miastem zaś i siedzibą władcy była Tarsa (Tars). Wiadomo że "Ludy Morza" zniszczyły tutaj miasto Malluma, leżące na południowy-wschód od Tarsy, oraz samą Tarsę.
CO BYŁO DALEJ?
Prawdopodobnie ludy słowiańskie, które przeorały całą Anatolię, nie osiedliły się na jej terenie, lub też osiedliły się na krótko i pomaszerowali dalej do Syrii i ku Egiptowi. Faktem jednak jest, że kultura krajów powstałych na zgliszczach państwa hetyckiego, przestała opierać się o mezopotamskie pismo klinowe - jak było dotychczas - i wytworzyła nowy rodzaj pisma, zwanego dziś "hieroglificznym luwijskim" lub "hetyckim". Stosowano je jednak głównie do uroczystych inskrypcji spisywanych na kamieniu i praktycznie przestano wykorzystywać je do zapisywania relacji handlowych (które w tamtym czasie znacznie podupadły). Pojawiły się zaś małe królestwa neo-hetyckie (niestety nie wiadomo czy północni najeźdźcy również się tam osiedlali i można na ten temat jedynie dywagować) które powstały wokół miast: Adany - księstwo Kue (jest to moja osobista nazwa ustrojowa, jako że w starożytności, w przeciwieństwie do średniowiecza, nie dzielono władców na tych noszących korony i tych będących książętami. Tak naprawdę nawet najmniejszy wielmoża, władający zaledwie kilkoma miastami mógł się tytułować królem i za takiego był wówczas uważany, a dopiero w średniowieczu wprowadzono hierarchię, określając relację lenną pomiędzy królami-suwerenami władającymi całymi państwami i ich lennikami - książętami, odpowiedzialnymi za określone, często rodowo im przypisane domeny). W rejonie miasta Malatya powstało księstwo Melid, dalej na południe od niego księstwo Kummuhi, następnie księstwo Gurgum z ośrodkiem w Maras (na ziemiach północno-zachodniej Kizzuwatny), potem Hillaku i Tabal i jeszcze kilka mniejszych. Przetrwały one ponad 300 lat, do czasu, aż rosnąca w siłę Asyria po kolei je wszystkie sobie podporządkowała (w IX wieku p.n.e.). A tymczasem po dokonaniu inwazji na mykeńską Grecję i Troję i wcześniejszym spustoszeniu Anatolii, kolejna fala plemion z Północy ruszyła w kierunku Syrii i Egiptu.
HAREMY (WYBRANYCH) WŁADCÓW Z DYNASTII OSMANÓW OD MEHMEDA II ZDOBYWCY DO ABDUL HAMIDA II
SERAJ
MEHMEDA II ZDOBYWCY
Cz. II
MURAD II
PIERWSZE PANOWANIE
(1444 - 1446)
Cz. I
10 listopada 1444 r. na polach niedaleko nadczarnomorskiego miasta Warna, rozegrała się jedna z największych bitew średniowiecznej Europy. Po jednej stronie stanęła armia chrześcijańska licząca ok. 20 000 rycerzy, po drugiej zaś stanęli Turcy Osmańscy w sile 60 000. Krzyżowcami (oficjalnie) dowodził król Polski i Węgier Władysław III Jagiellończyk, realnie natomiast węgierski wielce doświadczony wódz - Jan Hunyadi (zwany przez Turków "Przeklętym Jankiem" ze względu na swoje sukcesy w walce z nimi), natomiast wodzem Turków był sułtan Murad II (ojciec Mehmeda II Zdobywcy). Turcy zablokowali pod Warną armię chrześcijańską (ponoć Genueńczycy za pieniądze przewieźli osmańskich wojowników przez cieśniny Bosfor i Dardanele i wysadzili ich na bułgarskim wybrzeżu tuż pod Warną), uniemożliwiając im drogę odwrotu, ale dzięki roztropności doświadczeniu Hunyadiego sytuacja nie była beznadziejna i bitwa była do wygrania, nawet zważywszy na tak dużą liczebną przewagę Turków. Oni też pierwsi ruszyli do ataku na swym lewym skrzydle, próbując oskrzydlić prawe skrzydło wojsk chrześcijańskich i poniekąd im się to udało, gdyż wojska węgiersko-polskie zaczęły się cofać; jednak na lewym skrzydle chrześcijan Hunyadi poprowadził skuteczny atak, który doprowadził do ucieczki części osmańskich oddziałów. W tym momencie wydawało się nawet że zwycięstwo armii chrześcijańskiej jest już na wyciągnięcie ręki i wtedy stało się coś, co zupełnie zmieniło obraz sytuacji. Mianowicie młody zaledwie 20-letni król Władysław III, widząc że Turcy ustępują na lewym skrzydle armii chrześcijańskiej, postanowił zaatakować obóz sułtana Murada (zapewne aby cała chwała z odniesionego zwycięstwa nie została zapisana na poczet Hunyadiego), ale zamiast poczekać na powrót oddziałów ścigających Turków, bez porozumienia z Hunyadim, ruszył na czele swojego orszaku, tym samym odsłaniając prawe skrzydło chrześcijan. Król Władysław poległ w tej bitwie w szarży, o następnie a wraz z nim zginęli wszyscy polscy rycerze z jego orszaku (w tym syn sławnego w czasach panowania ojca Władysława III - czyli Władysława II Jagiełły - rycerza ówczesnej Europy Zawiszy Czarnego). Nie wiadomo czy janczarzy (którzy ochraniali obóz sułtański) rozstąpili się aby oskrzydlić atak jazdy królewskiej, czy też wytrzymali ów atak; wiadomo tylko że głównie uderzali w konie, aby zwalić rycerzy i następnie ich dobić. Tak też zginął zabity przez janczara o imieniu Kodża Khizr - sam król Władysław III (jego ciała jednak nigdy nie odnaleziono, co przez kolejne dziesięciolecia stanowiło pożywkę ku temu, iż król jednak przeżył bitwę, a następnie przeniósł się do Hiszpanii i Portugalii. Twierdzono też że Władysław III był prawdziwym ojcem odkrywcy kontynentu amerykańskiego Krzysztofa Kolumba). Ponoć głowę króla odcięto, a następnie dla zakonserwowania włożono do garnka z miodem i odesłano do Brusy (jednej z dwóch stolic ówczesnego Imperium Osmańskiego - drugą był Adrianopol). Wraz z królem poległo też wielu Węgrów (jak choćby kardynał Julian Cesarini), a sam Hunyadi ledwo zdołał wyprowadzić garstkę rycerzy z tego pogromu.
ATAK KRÓLA WŁADYSŁAWA III NA POZYCJE JANCZARÓW
W BITWIE POD WARNĄ
Wiadomość o klęsce dotarła do Krakowa w grudniu 1444 r. i początkowo nikt nie dawał tym informacjom wiary. Z czasem jednak zaczęły przybywać niedobitki z tej bitwy, ale ponieważ nikt nie widział samej śmierci króla, nie odnaleziono też jego ciała, więc łudzono się nadzieją że jednak przeżył i wróci. Szczególnie mocno wierzyła w to matka króla, królowa Zofia Holszańska (zwana Sonką). Mimo wszystko jednak w kraju potrzebny był król, więc matka posłała natychmiast po drugiego syna, wielkiego księcia Litwy Kazimierza, poseł królewski zastał go pod Połockiem i tam 17-letniej wielki książę rozpłakał się na wieść o klęsce swego brata. Przez kolejne miesiące a nawet lata, co rusz pojawiały się pogłoski o przebywaniu bohaterskiego króla, a to w Konstantynopolu, a to w Wenecji, w Siedmiogrodzie, w Albanii, na Wołochach i jak pisał Jan Długosz: "Im pożądańsze były te wieści, tym łaskawiej uzyskiwały wiarę". Co jakiś czas też w różnych miastach Królestwa Polskiego pojawiały się pogłoski, że zaginiony król przybył właśnie do miasta, bito więc w dzwony i urządzano iluminacje, ale szybko okazywało się że to nieprawda. A na króla czekano prawie trzy lata (przez ten czas panowie polscy składali ofertę przyjęcia tronu polskiego wielkiemu księciu Kazimierzowi, ale ten twierdził że jego brat wciąż żyje, gdyż jego ciało nie zostało odnalezione, nie może więc objąć tronu które mu się nie należy. Uległ dopiero wiosną 1447 r. i 25 czerwca tego roku został koronowany na króla Polski). A jeszcze w roku 1448 zjawił się w Krakowie człowiek, który twierdził że osobiście widział żywego Władysława III i że król wkrótce przybędzie do kraju. Nie przybył. Tymczasem wracali do kraju różni rycerze uczestniczący w tej bitwie, np. jeden z synów Zawiszy Czarnego poległ pod Warną, ale drugi - też uważany za zmarłego (historyk Tadeusz Łowmiański nie wiem dlaczego twierdzi, że w bitwie pod Warną poległo dwóch synów Zawiszy Czarnego, to nieprawda; czyżby nie wiedział o tym, że drugi syn wrócił do kraju?) powrócił po dwóch latach tułaczki. Liczono więc że i Władysław wróci, powstał nawet łaciński epigramat głoszący: "Sprawiedliwy Władysław żyje (...) króla znalezionego cudownie sprowadzić należy". Ostatecznie dwór, miasto a także cały kraj (również królowa Sonka) zaakceptowali fakt że Władysław nie żyje (wiedziano o tym, że Turcy pokazują odciętą głowę Władysława, ale sądzono że to mistyfikacja, gdyż Władysław był brunetem, a tamta głowa miała jasne włosy). Sporządzono więc poemat zatytułowany: "Opłakujcie mnie niebiosa" w którym król Władysław wołał: "Oto krew swą różową rozlewam dla ciebie Chryste. Już ci życie oddaję królu i Boże mój wielki". Pamięć zaginionego króla była bardzo silna w rodzie Jagiellonów aż do jego końca w roku 1572.
ZYGMUNT II AUGUST OSTATNI KRÓL POLSKI (RZECZPOSPOLITEJ) Z DYNASTII JAGIELLONÓW, MIAŁ TRZY ŻONY Z ŻADNĄ Z NICH JEDNAK NIE MÓGŁ SPŁODZIĆ NASTĘPCY TRONU. JEGO TRZECIA ŻONA KATARZYNA HABSBURZANKA UDAWAŁA CIĄŻĘ WYPYCHAJĄC SOBIE SUKNIĘ PODUSZKAMI, DO TEGO CHOROWAŁA NA EPILEPSJĘ A KRÓL CZUŁ DO NIEJ NIECHĘĆ
Tymczasem sułtan Murad II zwyciężył pod Warną. Przebywając w swym obozie, w otoczeniu stworzonego przez siebie korpusu janczarów, w trakcie całej bitwy głośno i żywo modlił się do Allaha, prosząc Boga o wsparcie i zwycięstwo. W tej bitwie, w tym samym obozie wraz z ojcem, obecny był 12-letni następca osmańskiego tronu sehzade Mehmed Celebi. Jego ojciec wstąpił na tron z końcem maja 1421 r. w wieku zaledwie 17 lat (18 - jeśli liczymy muzułmańską rachubą czasu). Władzę przejął po swym ojcu Mehmedzie I, który zdobył osmański tron po latach walk z braćmi i został sułtanem na początku lipca 1413 r. (po zwycięstwie i zamordowaniu swego brata Musy Celebiego). Mehmed I był pierwszym władcą, który zaczął odradzać dawną potęgę Osmanów, która rozpadła się po katastrofalnej dla nich w bitwie pod Ankarą (28 lipca 1402 r.). Ojciec Mehmeda sułtan Bajazyd I Błyskawica poniósł tam klęskę w bitwie z mongolskim Imperium Timura Kulawego. Po tej bitwie państwo osmańskie (budowane od 1299 r. przez czterech kolejnych sułtanów) dosłownie rozpadło się z dnia na dzień. Wówczas też ocalony został Konstantynopol, który był oblegany od ośmiu lat (a cesarz bizantyjski Manuel II Paleolog odbył nawet podróż po zachodnich królestwach, szukając stamtąd pomocy przeciwko Turkom, nic jednak nie uzyskał oprócz oficjalnych deklaracji i niezwykle pięknych powitań. Aż nagle gruchnęła wiadomość że Turcy ponieśli klęskę pod Ankarą i dosłownie z dnia na dzień ośmioletnie oblężenie Konstantynopola po prostu się skończyło, a miasto wówczas zostało ocalone). Sam sułtan Bajazyd trafił do niewoli Timura wraz ze swymi żonami i dziećmi. Przed ową klęską Bajazyd miał kilka żon (oczywiście nie licząc konkubin), muzułmanki i chrześcijanki, z czego prawie wszystkie zostały zmuszone do przyjęcia islamu, ale jedna chrześcijańska żona - Maria Olivera Despina Hatun pozostała przy religii Chrystusowej. Olivera była córką najpotężniejszego z serbskich książąt - Lazara Hrebelianowicia i została żoną Bajazyda Błyskawicy w połowie 1390 r. w wieku 18 lat. Jako jedyna z jego żon mogła wyznawać religię chrześcijańską, nie mieszkała też na stałe w seraju, a posiadała swój własny dom i dwór, ale gdy tylko udawała się do pałacu swego małżonka, musiała przestrzegać wszystkich reguł przynależnych muzułmańskiej kobiecie, łącznie z zakrywaniem twarzy (na tym polegała zapewne różnica w opisie, jaki pozostawił muzułmański kronikarz Szaraf ad Din, który najpierw twierdził że Olivera pozostała przy wierze chrześcijańskiej, a potem dodał że w serialu "została zmuszona do przyjęcia islamu"). Nie miała ona z Bajazydem synów, urodziła mu zaś dwie córki.
Sułtan Bajazyd często ją odwiedzał w jej domu, a niektórzy historycy sugerują że była ona jego ulubioną żoną (trudno się dziwić, jako że mogła pozostać przy religii chrześcijańskiej, nie obowiązywały jej więc różne zakazy, które normalnie musieli przestrzegać muzułmanie, w tym zakaz spożywania alkoholu. W jej domu było więc zapewne znacznie "weselej", niż w seraju pełnym muzułmańskich żon i konkubin sułtana - tureccy historycy twierdzili nawet że Olivera celowo rozpijała swego małżonka, ale współczesne badania historyczne nie znajdują ku temu podstaw). Brała ona również udział w wielu wyprawach wojennych swego małżonka, np uczestniczyła w zwycięskiej dla Turków w bitwie pod Nikopolis z 1396 r. w której koalicja chrześcijańskich państw, pod przewodnictwem króla Węgier - Zygmunta I Luksemburczyka, poniosła upokarzającą klęskę (w serialu z 1988 r. "Królewskie sny" jest taka scena, jak w marcu 1424 r. Zygmunt Luksemburski przybywa do Krakowa na uroczystość koronacyjną nowej małżonki króla Władysława II Jagiełły - Zofii Holszańskiej (Sonki), podczas uczty koronacyjnej dyskusja zeszła na temat św. Katarzyny ze Sieny, której Zygmunt zarzucił oddawanie się uciechom cielesnym, na co jeden z dworzan stwierdził że była świętą, "stygmaty miała na rękach", a Zygmunt na to "kto to widział?", "Wasza Cesarska Mość, czyżbyś stał się niedowiarkiem?" {Zygmunt w tym czasie był już królem rzymskim, cesarzem został dopiero w roku 1433, serial więc nieco wyprzedził ten czas}, na co Zygmunt: "Ja!? Z nas tu obecnych tylko ja jeden, podjąłem się walki z niewiernymi", wówczas wtrącił się królewski błazen: "I nieźle uciekałeś". 🤭 Błazen królewski mógł oficjalnie powiedzieć królowi to, czego nie mogli uczynić jego dworzanie czy inni poddani). Olivera obecna była również w czasie katastrofalnej bitwy pod Ankarą, w czasie której wraz z mężem dostała się do niewoli chana Timura. Sułtan Bajazyd miał zostać zamknięty przez Timura jak zwierz w żelaznej klatce, ale historyk Marian Małowist twierdzi, że jest to wymysł chrześcijańskich historyków, którzy pragnęli aby taka właśnie kara spotkała pogromcę chrześcijańskiej armii spod Nikopolis. Wydaje się też że większość współczesnych historyków skłania się raczej ku tezie, że trzymanie Bajazyda w żelaznej klatce nie jest prawdą, gdyż oficjalnie Timur okazywać miał Bajazydowi szacunek. Ale... to się wcale nie musi wykluczać. Weźmy choćby takie dzieło ibn Arabszacha pt.: "Dziwy przeznaczenia, czyli opowieści o Timurze". Autor - Syryjczyk z pochodzenia - który jako chłopiec trafił do niewoli Timura i potem wychowywał się na jego dworze w Samarkandzie, skupia się tam głównie na charakterze i osobowości samego Timura; był on też świadkiem tego, co stało się z sułtanem Bajazydem i twierdzi że tak, Timur okazywał Bajazydowi szacunek, ale nie zawsze i nie wszędzie, a pod koniec życia sułtana rzeczywiście zamknął go w żelaznej klatce. Często też z niego drwił i wyśmiewał. Nie mówiąc o tym że upokarzał go jako mężczyznę. Pewnego razu bowiem, z pełnym szacunkiem dla Bajazyda, zaprosił go do siebie na ucztę w towarzystwie kobiet. Komnata w której ucztowano była zaciemniona i Bajazyd dopiero po jakimś czasie zorientował się, że kobietami z którymi tam się zabawiano, były jego własne żony i konkubiny. Tym samym Timur miał odpłacić Bajazydowi za to, że przed bitwą pod Ankarą odgrażał się w jednym z listów do niego, że po zwycięstwie będzie ucztował wraz z jego żonami. Już później, w roku 1403 zmusił Timur ową Oliverę aby usługiwała mu przy stole jak niewolnica (do tego była obnażona od pasa w górę). Bajazyd miał się temu przyglądać będąc zamkniętym w żelaznej klatce. Ponoć nie był w stanie tego wytrzymać i zaczął uderzać głową o pręty klatki aż poważnie się zranił i zmarł.
IMPERIUM TIMURA KULOWEGO
Murad II był wnukiem Bajazyda. Był to władca niezwykle skromny, żył bardzo zwyczajnie, nie wywyższał się ponad innych, a jego stroje często były mniej strojne i bogate od ubrań jego dworzan. Szczególnie uwidoczniło się to podczas pogrzebu jego matki Emine Hatun która zmarła w 1449 r. Sułtan był wówczas ubrany tak zwyczajnie, że nikt nie był w stanie go rozpoznać wśród tłumów, dworzan i dopiero gdy się do niego zwracano było widać że jest sułtanem. Matką zaś Mehmeda II Zdobywcy (syna i następcy Murada II) była kobieta którą zwano Hüma Hatun (Hüma - to nazwa rajskiego ptaka z perskiej legendy. Imię to nosiła również matka króla Persji Kserksesa I który najechał Grecję w roku 480 p.n.e. i próbował po raz kolejny uczynić to w roku 469 p.n.e. W pierwszym przypadku inwazję tę powstrzymano w bitwach pod Salaminą i Platejami, w drugim ateński strateg kimon rozbił armię perską w wielkiej lądowo-morskiej bitwie nad rzeką Eurymedon). Nieznane jest jej prawdziwe imię, nie wiadomo też skąd pochodziła, ale na pewno nie była Turczynką, gdyż należała raczej do zniewolonych konkubin sułtana, (Turczynki zaś nie mogły być niewolnicami na sułtańskim dworze). Potem powstała legenda, że matka Mehmeda zwała się Estella i była Włoszką, która została schwytana przez piratów i trafiła do sułtańskiego seraju. Problem w tym że imię Estella (Stella) wówczas w Italii nadawano jedynie Żydówkom, gdyż był to odpowiednik imienia Estera. Oznaczałoby to więc że matka Mehmeda była Żydówką z pochodzenia. Nie wiadomo na ile prawdziwe są te przekazy, ale sugerowano również że jego matka była porwaną francuską księżniczką, czyli twierdzono że albo była chrześcijanką, albo żydówką. Jedno jest pewne - była niewolnicą, a nie "księżniczką". Oczywiście z chwilą narodzin syna sułtana taka niewolnica natychmiast awansowała do roli oficjalnej konkubiny i mogła przenieść się na pierwsze piętro seraju, gdzie miała do dyspozycji własną komnatę (często złożoną z kilku izb) i służbę. Teraz to ona miała własne niewolnice - które mogła sobie wybrać do woli. Piastunką młodego księcia Mehmeda (który przyszedł na świat 30 marca 1432 r. adrianopolskim pałacu, wzniesionym przez jego dziadka - Mehmeda I w roku 1417) została wybrana kobieta o imieniu Hundi Hatun - którą potem zwano po prostu Daje. Z Daje Hatun Mehmed miał bardzo silny związek emocjonalny, a ona sama była uważana za drugą po jego matce - najważniejszą kobietę w jego haremie. Zmarła w Konstantynopolu w sędziwym wieku (w lutym 1486 r.), prawie 5 lat po śmierci Mehmeda. Daje była też kobietą której Mehmed często się zwierzał i rozmawiał z nią na różne tematy związane z haremem, wiedział że zawsze może jej zaufać.
Latem 1434 r. młody książę (wraz z matką i piastunką) został przewieziony do odległej Amasyi, gdzie trzydzieści lat wcześniej na świat przyszedł jego ojciec Murad i którą to Amasyią władał teraz młodszy przyrodni brat Murada (czyli wuj Mehmeda) 14-letni Ahmed Celebi. W podróży towarzyszył mu również starszy (ulubiony) syn Murada, 9-letni Alaeddin Ali Celebi wraz ze swoją matką - Hundi Ümmügülsüm Hatun. To właśnie tego ostatniego Murad widział jako swego następcę i był on jednocześnie oczkiem w głowie swego ojca. W tamtym czasie a Amasyia była rajską krainą, pełną pięknych, piętrzących się gór, wspaniałych lasów i urodzajnych kwietnych pól, wyglądała niczym rajski ogród, gdzie można było odetchnąć i odpocząć od trudów miast takich jak Bursa czy Adrianopol (dopiero potworne trzęsienie ziemi z grudnia 1939 r. nieco zmieniło ów krajobraz). Nie wiadomo w którym pałacu zamieszkał młody Mehmed wraz z matką i najbliższym otoczeniem, czy w pałacu namiestników (leżącym na lewym brzegu rzeki Yesil Irmak, a złożonym z pawilonu męskiego, żeńskiego, pawilonu dla służby, dwóch łaźni i kuchni) skąpanego w pięknych ogrodach; czy też w górującym nad nim i leżącym na stromej górze, zamku dawnych turkmeńskich władców tej krainy z rodu Eretna. Nieważne jednak w którym pałacu zamieszkał, ważne że otoczony był opieką i poznawał świat okolicznych turkmeńskich możnych rodów (z których najpotężniejszą była rodzina Szad-geldi, a jedna z dziewcząt z tego rodu Szechzade - zostanie potem jedną z żon sułtana Mehmeda II Zdobywcy), oraz świat tańczących derwiszów, których tutaj było mnóstwo. Otoczone opieką, młody Mehmed bawił się tam i uczył, zdobywając pierwsze doświadczenia na swojej drodze przyszłego władcy Osmańskiego Imperium. Wszystko to trwało takim idyllicznym kształcie (pod opieką wuja mehmeda i Alaeddina (czyli namiestnik Ahmeda Celebiego) aż do roku 1437. Potem nastały w Amasyi wielkie zmiany.
Zawarcie rzymsko-kartagińskiego układu handlowego (509 r. p.n.e.) zostało wynegocjowane jeszcze w czasach panowania króla Tarkwiniusza Pysznego (Superbusa), a zawarte za konsulatu Lucjusza Juniusza Brutusa i Tarkwiniusza Kollatyna, czyli już w pierwszym roku istnienia Republiki. Była to jedna z wielu umów handlowych, zawartych pomiędzy kupieckim miastem bogini Tanit, a wieloma innymi miastami etruskimi - do jakich w tamtym czasie również zaliczał się Rzym. Etruskowie kontrolowali bowiem Rzym jeszcze przed rokiem 600 p.n.e. (piąty król Rzymu a jednocześnie pierwszy z etruskiej dynastii Tarkwiniuszy - czyli Tarkwiniusz Stary wstąpić miał na tron w mieście wilczycy ok. 616 r. p.n.e.). Było to jakby drugie założenie Rzymu, gdyż wcześniejszy okres istnienia nadtybrzańskiej osady latyńsko-sabińskiej było niczym w porównaniu z rozwojem miasta, jaki nastąpił w czasach panowania Etrusków. Etruskowie (to słowiańskie plemię, które przybyło na ziemie północnej i środkowej Italii w czasach wędrówki tzw. "Ludów Morza") wywarli ogromny wpływ na rozwój rzymskiej kultury i tradycji do czasów kolejnej wielkiej zmiany kulturowej, czyli hellenizacji religii rzymskiej (były trzy tak wielkie zmiany cywilizacyjno-kulturowe w dziejach miasta nad Tybrem, pierwszym była etruskizacja kulturowa miasta, potem {od połowy III wieku p.n.e.} nastąpiła stopniowa ale konsekwentna hellenizacja religii i kultury rzymskiej, a ostatnią formą rzymskiej cywilizacji była chrystianizacja). To właśnie w "czasach etruskich" w Rzymie wzniesiono pierwsze większe trwałe budowle, które nie były tylko drewnianymi konstrukcjami; to właśnie wówczas wprowadzono etruskie bóstwa (nie usuwając jednak latyńsko-sabińskich bogów), ceremonie religijne, kolegia haruspików (wróżów przepowiadających przyszłość), wprowadzono też insygnia władzy z miast etruskich, a także zwyczaj urządzania wspaniałych igrzysk. To wszystko do Rzymu przyszło od Etrusków, ludu którego Rzymianie zwali "Etrusci" lub "Tusci", a Grecy "Tyrsenoi", a którego cywilizacja w dzisiejszej Toskanii zaczęła się rozwijać w drugiej połowie wieku XIII p.n.e. (dziwnym zbiegiem okoliczności akurat te wszystkie zmiany zarówno na Wschodzie {Grecja,Anatolia, Syria, Egipt} jak i na Zachodzie (Italia, Sardynia, Korsyka) zaszły po tej wielkiej bitwie, o której już kiedyś wspomniałem, a która miała miejsce w dolinie Dołęży ok. 1250 r. p.n.e. i która znamionowała wielką wędrówkę ludów słowiańskich na południe, a co za tym idzie upadek istniejących tam od wieków imperiów, monarchii i systemów gospodarczych).
Etrusci, czy też raczej Tyrsenoi (bo ta nazwa wydaje się bliższa oryginałowi), byli bezwzględnie ludem słowiańskim, a według tego co mówili Rzymianie, sami zwali się "Rasna". Nazwa ta oczywiście jest zniekształcona - jak wiele tego typu przypadków (potem zaś, gdy łacina stała się językiem dominującym i zaczęła wypierać lokalne języki czy to etruskie czy sabińskie - ogromną rolę w tym procesie stanowiła armia rzymska, gdzie komendy były wydawane po łacinie, co powodowało że język ten szybko się rozprzestrzeniał nawet wśród ludów nierzymskich - te nazwy totalnie się zatarły, a przetrwały tylko w swym nowym łacińskim brzmieniu). Nic ona nam nie mówi, chyba że przyjmiemy że "Rasna" to starosłowiańskie słowo oznaczające "Rożni", innymi słowy lud noszący rogi turów na głowie, gdyż sama nazwa Etruskowie również wywodzi się od "Ludu Turów" (nawet Mommsen zrobił krótkie porównanie Etrusków do Słowian, na przykładzie różnic między Słowianami a Celtami, ale on nawet on, historyk takiej klasy, będąc jednak Niemcem, nie mógł uznać istnienia cywilizacji słowiańskiej na długo przed powstaniem w ogóle czegoś przypominającego choćby potocznie cywilizację germańską). Zarówno sama nazwa "Etrusków" (Rożnych) jak i nazwy poszczególnych miast etruskich są pochodzenia słowiańskiego. Teraz nie ma na to czasu, ale kiedyś postaram się więcej w tym temacie napisać. W każdym razie rozwój cywilizacji rzymskiej w tym okresie o którym piszę, był całkowicie związany z dominacją kulturową słowiańskich Etrusków. To właśnie za czasów Etrusków powstało też swoiste latyńskie mini Imperium Rzymskie, które rozpoczęło się od zniszczenia latyńskiego miasta Alba Longa (Białe Miasto), przodka pierwotnej osady nadtybrzańskiej (to właśnie stamtąd mieli wyruszyć Romulus i Remus aby założyć własną osadę). Wytworzyła się też przedziwna sytuacja, gdy Tyber przestał być granicą cywilizacji etruskiej, sięgając dalej na południe na tereny latyńskie (i obejmując oczywiście Rzym), natomiast wrogiem królewskiego Rzymu stały się teraz bliskie im etnicznie miasta latyńskie (m.in.: Alba Longa) które kolejno były zdobywane przez królów rzymskich z dynastii Tarkwiniuszy. Upadek władzy królewskiej w Rzymie (510-509 r. p.n.e.) oznaczał jednocześnie wstrząs polityczny w całym regionie, gdyż równał się z upadkiem wpływów rzymsko-eruskich zarówno w miastach latyńskich (nie wszystkich i nie od razu), jak również stworzył niebezpieczeństwo granicy północnej, czyli etruskich najazdów na Rzym w celu przywrócenia tam władzy królewskiej i ponownego zainstalowania etruskich wpływów politycznych (przykładem niech będzie wyprawa króla etruskiego miasta Kluzjum (Clusium - oryginalnie miasto to zwało się Clevsin ze słowiańską, czy też raczej lechicką {co bardzo ważne} końcówką "sin") Porseny, do której miało dojść w latach 508-506 p.n.e. rzymska tradycja pozostawiła z tego okresu wiele heroicznych zdarzeń Rzymian, którzy z narażeniem życia, zdrowia i własnego bezpieczeństwa ostatecznie odparli ten najazd, pokazując swoją determinację w odzyskaniu pełnej suwerenności politycznej. W każdym razie traktat handlowy rzymsko-kartagiński, zawarty w 509 r. p.n.e. opierał się na następujących założeniach:
Rzymianie zapewnili sobie dominację handlową na terenie całego Lacjum. Wymienione w traktacie (przekazanym nam następnie przez greckiego historyka Polibiusza) ludy glacjum: Ardeaci, Antiaci, Larentinowie, Kirkeitowie i Tarrakinitowie pozostali w strefie politycznych i gospodarczych wpływów Rzymu, ale wraz z upadkiem władzy królewskiej w mieście wilczycy, posypała się również etruska zwierzchność nad innymi miastami Lacjum, a co za tym idzie upadła dominacja rzymsko-etruska nad tymi miastami, a Rzym, który musiał wówczas przemyśleć swoje istnienie na nowo i uporać się z etruskimi najazdami, nie był w stanie ponownie podporządkować sobie w tym czasie owych latyńskich miast, które pod przewodnictwem Tusculum założyły Ligę Latyńską. Tak więc Kartagińczycy mieli w owym układzie zakazane najeżdżać i podbijać ludy i miasta zależne od Rzymu, a te niezależne latyńskie, gdyby udało im się je zdobyć, mieli przekazać je Rzymianom, nie mogli też rozbić obozu w Lacjum i przebywać tu choćby jednej nocy (a jeśli taki zapis został umieszczony w traktacie handlowym, to znaczy że Rzymianie obawiali się morskich rajdów Punijczyków, czy też raczej Kartagińczyków na wybrzeża Lacjum, a być może nawet na sam Rzym. Oczywiście owe ataki były głównie rajdami pirackimi, aczkolwiek musiały być niezwykle intensywne i częste, skoro o tym wspomniano - nie traci się bowiem energii na coś, co jest błahe i nieistotne. Notabene równie uciążliwymi i niebezpiecznymi korsarzami co Kartagińczycy byli Etruskowie, którzy również posiadali silną flotę). W traktacie jest więc zabezpieczenie, że jeżeli już Kartagińczycy musieliby się wyprawić przeciwko miastom Lacjum, to niech przynajmniej nie osiedlają się tutaj na stałe. Natomiast ze swojej strony Rzymianie deklarowali, że handel na Sardynii i w Libii (w tamtejszych emporiach punickich, kontrolowanych już wówczas przez Kartaginę - o czym pisałem chociażby w poprzedniej części) prowadzić będą w obecności kartagińskiego pisarza lub herolda (notabene, gdy w roku 152 p.n.e. za radą Marka Porcjusza Katona Starszego, Rzym postanowił ostatecznie rozprawić się z Kartaginą - tak naprawdę owe "Ceterum censeo Cartaginem esse delendam" było tylko oficjalnym potwierdzeniem imperialnej polityki rzymskiej, tak naprawdę liczyło się co innego, a mianowicie fakt, że już w roku 151 p.n.e. Kartagińczycy płacili ostatnią transzę narzuconej im 50 lat wcześniej kontrybucji wojennej i od tego momentu nie musieli już płacić, a ze względu na fakt, iż sama Kartagina rozwijała się wówczas niezwykle dynamicznie pod względem gospodarczym {Katon w Senacie pokazywał dojrzałe figi z kartagińskich pól mówiąc: "Spójrzcie Kwiryci, z tego owocu narodzi się nowy Hannibal"} stanowiła realne zagrożenie nie tylko gospodarcze, ale również politycznej i militarne, obawiano się bowiem odrodzenia kartagińskiej wojskowości i ponownego zagrożenia Italii oraz samego Rzymu kolejną punicka inwazją. Tak więc, gdy szukano pretekstu do rozpoczęcia tej wojny i spalenia Kartaginy, polecono odwołać się właśnie do pierwszego traktatu rzymsko-kartagińskiego, który znajdował się w skarbcu edylów. Ale ponieważ w owym aerarium panował bałagan, to trudno było tekst umowy handlowej sprzed wieków znaleźć, a gdy ostatecznie tego dokonano, język owej korespondencji był tak archaiczny dla ówczesnych Rzymian, że niewiele z tego rozumieli {to tak samo jak my byśmy dziś czytali korespondencję spisaną w języku staropolskim z XVI czy XVII wieku} ale ostatecznie m.in. właśnie ten zapis o konieczności prowadzenia handlu w obecności kartagińskiego urzędnika, stał się jednym z powodów wszczęcia wojny, która ostatecznie pogrążyła Kart Hadaszt w ogniu, a przyglądający się temu rzymski wódz Publiusz Korneliusz Scypion Młodszy miał zapłakać, mówiąc że w przyszłości taki sam los może czekać również Rzym).
Wydaje się jednak dziwne, że takie określenie mogło być swoistym casus belli nowej wojny (ostatniej wojny Rzymu z Kartaginą), gdyż kartagiński urzędnik był jednocześnie świadkiem umowy handlowej i czuwał nad tym, aby rzymscy kupcy nie zostali oszukani w trakcie transakcji, więc nie było tutaj jakiejś formy dyskryminacji, a swoista dbałość o klienta ze strony państwa kartagińskiego. Rzymianie mogli również prowadzić handel we wszystkich emporiach punickich na Sycylii (traktat ten bowiem został zawarty w imieniu Kartaginy i jej sojuszników, czyli innych miast fenickich na Sycylii, które bezpośrednio nie podlegały władzy Kart Hadaszt). Do dziś jednak wielu historyków zastanawia nazwa, która została użyta w tym dokumencie, a mianowicie "Sycylia, którą zarządzają Kartagińczycy". Jest bowiem oczywiste że Kartagińczycy nie władali wówczas nie tylko całą Sycylią, ale również bezpośrednio nie kontrolowali owych punickich emporiów na zachodzie wyspy, zatem być może chodziło tutaj o swoistą protekcję miasta bogini Tanit nad innymi punickimi ośrodkami na Sycylii, a jednocześnie pokazuje że miasta sycylijskie nie były kontrolowane przez Kartagińczyków w taki sam sposób, w jaki podlegały im miasta na Sardynii czy w Libii. Rzymianie mogli również prowadzić handel w samej Kartaginie, ale tutaj obowiązywała ich klauzula ograniczenia pobytu do pięciu dni. Największa niesprawiedliwość jaka została narzucona Rzymianom ze strony Kartagińczyków w owym układzie (i co również stało się głównym casus belli wojny, która wybuchła w roku 149 p.n.e. już po śmierci Katona Starszego) był jasny zakaz pływania rzymskich okrętów poza Przylądek Bon, natomiast gdyby zmusiła ich do tego burza lub nieprzyjaciel, mogą wylądować na Przepięknym Przylądku, ale nie wolno im tam wówczas nic kupić ani zabrać, chyba że materiały potrzebne do naprawy okrętu i złożenia ofiar bogom, po czym w ciągu pięciu dni mają odpłynąć. Ten punkt realnie był dyskryminujący i chodź Przylądek Bon utożsamiany jest ze współczesnym Przylądkiem Farina, leżącym na wschód od Kartaginy, wydaje się że Kartagińczycy w ten sposób starali się nie dopuścić Rzymian do żyznych i bogatych miast Wielkiej Syrty, ale, przecież Rzymianie mieli wolną drogę w handlu w Libii, czyli ograniczenie kierunków wschodniego odpada. Być może chodziło więc o ograniczenie kierunku zachodniego i handel Rzymian z punickimi emporiami w Hiszpanii i z tamtejszymi ludami celtyberyjskimi oraz potężnym (choć już wówczas przeżywającym kryzys) południowo-hiszpańskim królestwem Tartezjów. W każdym razie taki układ handlowy został zawarty i przez długie dziesięciolecia, przez ponad 160 lat obowiązywał zarówno jedną jak i drugą stronę, aż do zawarcia drugiego traktatu handlowego rzymsko-kartagińskiego w roku 348 p.n.e.
Wróćmy jednak do sycylijskiej Geli (bogatego miasta portowego, założonego w 688 r. p.n.e. przez greckich kolonistów z Rodos i Krety na żyznych terenach południowej Sycylii) w której w roku 505 p.n.e. władzę przejął niejaki Kleander. Jego rządy niczym szczególnym się jednak nie zapisały (nie było rozlewu krwi, czyli nuuudaaaa 😉), jednak bez wątpienia Gela stała się wówczas pierwszą militarną potęgą greckiej Sycylii, jako że Kleander, a po nim jego brat Hipokrates (tyran od 498 r. p.n.e.) stworzyli silną i dobrze wyćwiczoną, oraz wierną swym przywódcom armię. Hippokrates zapragnął więc rozszerzyć swą władzę na sąsiednie greckie miasta i mając do dyspozycji silną armię najemników, rozpoczął realizację tego planu. W krótkim czasie zdobył Naksos (założone w 735 r. p.n.e. we wschodniej Sycylii nieopodal góry Etna), Kallipolis, Zankle leżące nad Cieśniną Meseńską (miasto to założone zostało w dwóch etapach; najpierw ok. 730 r. p.n.e. stworzyli tutaj swą bazę piraci z italskiego Kume {oczywiście miasto było greckie}, a potem - ok. 720 r. p.n.e. - dotarli koloniści z Eubei i Leontinoi). Już sam fakt iż zdobył prawie cały pas wschodniego wybrzeża Sycylii (bez Syrakuz i Megary Hyblei) świadczy o jego militarnym talencie. Zresztą wydał również wojnę potężnym Syrakuzom (założonym w 734 r. p.n.e. przez kolonistów z Koryntu) i w bitwie nad rzeką Eloros rozbił syrakuzańską armię (zapewne zdobył by również samo miasto, gdyby nie fakt, że przeciwko temu zaprotestowały ustami swych przedstawicieli w Syrakuzach - Korynt i Korkira. Co prawda kolonie - choć stawały się replikami swego miasta macierzystego i wyznawały tych samych bogów, to jednak z czasem zatracały więź ze swą metropolią i czciły nie bohaterów dawnego polis, lecz swego założyciela [oiticistesa] choćby był on obcego pochodzenia jak w kilku przypadkach się zdarzało. Oczywiście kolonia winna była szacunek i pomoc swemu miastu macierzyskiemu, ale jednocześnie metropolia nie powinna dążyć do całkowitego uzależnienia swej kolonii - konflikt na tym tle między Korkirą a Koryntem był jednym z powodów wybuchu II Wojny Peloponeskiej z lat 431-404 p.n.e. Z reguły metropolie nie naciskały i nie pragnęły ujarzmiać siłą swych kolonii, choć zdarzały się od tego wyjątki. Jednym z takich wyjątków był właśnie Korynt, który bezwzględnie domagał się od swych kolonii posłuszeństwa i podległości oraz pierwszego miejsca dla przedstawiciela Koryntu w świętach obchodzonych przez kolonię). Hipokrates w zamian za odstąpienie od Syrakuz, otrzymał tereny zniszczonego przez to polis wcześniej miasta Kamarina i ponownie je zasiedlił. Gdy zginął w roku 491 p.n.e. w walce z Sykulami, jego posiadłości obejmowały tak wiele ziem, że doprawdy można mówić o pierwszym imperium sycylijskim.
Władzę tyrańską przejęli teraz małoletni synowie Hippokratesa - Kleander II i Eukleides, ale nie dane im było długo władzę tę sprawować, gdyż wkrótce potem przeciw nim zbuntował się niejaki Gelon syn Dejnomenesa ze szlachetnego rodu wywodzącego się pierwotnie z wyspy Telos, a od kilku pokoleń osiadłego w Geli. Odsunął on od władzy synów Hippokratesa i sam ogłosił się tyranem Geli (491 r. p.n.e.). Miał on wizję zjednoczenia wszystkich Hellenów pod swymi rządami i rozpoczęcia wojny z Kartagińczykami na zachodzie wyspy, w imię "świętej wolności Hellenów" (notabene jednak Kartagińczycy ani Punijczycy nie zagrażali wówczas greckim miastom na Sycylii, już bardziej wojowniczy byli Elymowie). Problem polegał tylko na tym, że sami Hellenowie za bardzo nie palili się do wojny z Kartaginą pod hasłem "pomszczenia śmierci Dorieusa" i pod całkowitą dominacją tyrana Gelona. Musiał więc najpierw zmusić ich do tego podstępem, układem, małżeństwem lub... siłą. Aby zrealizować plan opanowania całej zachodniej Sycylii i wypędzenia stamtąd Kartagińczyków i Fenicjan, musiał Gelon zyskać potężnych sojuszników. Co prawda Gela była już wówczas najpotężniejszym miastem Sycylii (kontrolowała co najmniej takie polis jak: Kamarinę, Naksos, Kallipolis i Leontinoj), ale to mogło nie wystarczyć aby usunąć z wyspy osadników z Kart Hadaszt. Przezorny Gelon postanowił wówczas zawrzeć sojusz z tyranem sąsiedniego miasta Akragas (leżącego na północny-zachód od Geli) Teronem i poślubił jego córkę - Demarate, samemu zaś ofiarował Teronowi za żonę córkę swego brata Polyzelosa. Gelon starał się jeszcze o wsparcie Greków z kontynentu, szczególnie zaś Lacedemończyków, ale były to czasy dość niespokojne w Grecji Centralnej, związane z najazdem perskim na Ateny i Eretrię (zakończone zwycięską bitwą pod Maratonem w 490 r. p.n.e.), dlatego też Spartanie (choć nie wzięli udziału w tej części kampanii perskiej) nie byli skorzy wysyłać swych wojsk za morze i pomoc taka z ich strony nie została Gelonowi wówczas udzielona. Mimo to zawiązało się przymierze południowe (doryckie) na którego czele stały dwa duże doryckie ośrodki na Sycylii - Gela i Akragas. Wytyczono też kierunki ekspansji każdego z tych polis, ponieważ wrogów nie brakowało, zaś Kartagińczycy byli najmniejszym problemem tworzącego się przymierza.
CZYLI PRÓBA ODPOWIEDZI NA PYTANIE CO TEŻ WYDARZYŁO SIĘ W LANGWEDOCJI W LATACH 60-tych XVIII WIEKU?
Wszystko zaczęło się latem roku 1764 w Langwedocji, w rejonie Gévaudan (południowa Francja). Wtedy to też po raz pierwszy pojawić się miała owa sławna później na całą Europę - "Bestia z Gévaudan", w której wytropienie i zastrzelenie włączyła się spora część okolicznej ludności, nie wyłączając wojska (potem obróciło się to przeciwko owym wysiłkom, gdyż gazety w Europie pisały, że Francuzi zbłaźnili się, wystawiając do walki z bestią całą armię łowców, chłopów i okolicznych żołnierzy - a mimo to nie byli w stanie jej zabić). Rok 1764 nie był zbyt dobry dla Francji. Dopiero co "Królestwo Złotych Lilii" pozbawione zostało kolonii w Ameryce na korzyść Brytyjczyków i Hiszpanów (pokój paryski z 10 lutego 1763 r., kończący długą i krwawą Wojnę Siedmioletnią). A poza tym osobistą tragedią króla Ludwika XV była wówczas śmierć (15 kwietnia 1764 r.) jego wieloletniej metresy i przyjaciółki - madame de Pompadour, która zmarła w Wersalu, w wieku zaledwie 42 lat (choroby i ciągła walka z królewskim otoczeniem oraz rodziną - szczególnie zaś córkami króla, które nie przepuściły żadnej okazji aby ubliżyć lub pognębić de Pompadour - niechybnie odcisnęły swoje piętno i w ogromnym stopniu przyczyniły się do jej przedwczesnej śmierci). Król pożegnał kondukt żałobny swej ukochanej, stojąc w strugach deszczu na tarasie swego pałacu i jedynie wzrokiem odprowadzając ją na miejsce wiecznego spoczynku. Lata po zakończeniu Wojny Siedmioletniej to okres stopniowego, ale nieuchronnego kryzysu, który dwadzieścia pięć lat później doprowadził do wybuchu Rewolucji Francuskiej. Na domiar złego w Langwedocji zjawiła się wówczas dziwna bestia, zbierająca śmiertelne żniwo wśród okolicznych chłopów (a szczególnie chłopek, gdyż przeważnie atakowała kobiety i dzieci).
MADAME de POMPADOUR
Ponoć po raz pierwszy owa bestia miała uderzyć 30 czerwca 1764 r. zabijając Jeanne Boulet, mieszkającą we wsi Ubas, z parafii św. Stefana de Lugdarès. Jednak byli tacy, którzy twierdzili że nie był to pierwszy atak tego potwora, gdyż jako pierwsza zaatakowana miała być nieznana z imienia kobieta w rejonie Langogne, którą jednak ocalić od śmierci miały wypasane przez nią krowy, atakując napastnika swymi rogami. Na ile to była prawda, a na ile wymysł - tego nie wiadomo, lecz można powiedzieć iż owa ocalona kobieta nie starała się robić z tego faktu większego zamieszania i nawet nie określała zwierza, który ją napadł mianem "bestii", a mówiła jedynie iż był to: "jakby wilk, lecz to nie był wilk". W kolejnych tygodniach i miesiącach pojawiały się nowe informacje o atakach, których ofiarami padały głównie kobiety i dzieci. W grudniu 1764 r. ataki znacznie się zwiększyły i spowodowały one w tym miesiącu aż sześć ofiar śmiertelnych. W styczniu 1765 r. było ich już jedenaście, a w kolejnych miesiącach skala ta albo nieco opadała, albo też się zwiększała. Najwięcej ataków zanotowano zimą i wiosną 1764/1765 r., potem ta skala nieco opadała, aczkolwiek ataki trwały aż do jesieni 1767 r. gdy nagle "Bestia z Gévaudan" zniknęła i wszelki słuch po niej zaginął. Jednak przez te trzy lata prawdziwa psychoza ogarnęła nie tylko całą Langwedocję, ale i sporą część Francji, powodując napływ do Gévaudan (i okolic w których dochodziło do ataków) wielu śmiałków oraz żądnych przygód łowców, mających nadzieję upolować ową bestię. Różnie też ją przedstawiano, wielu twierdziło że przypomina ona wilka, pokryta jest czerwonawą sierścią, potrafi bardzo szybko biegać, szczęka jej opatrzona jest w ostre kły, na łbie posiada rogi niczym byk, lecz jej wielkość, zbliżona miała być do wielkości cielęcia.
Wciąż pojawiające się nowe ataki i niemożność ustrzelenia bestii, doprowadziły najpierw do aktywizacji władz tamtejszych prowincji: Langwedocji i Owernii, a dopiero potem sprawa doszła aż do Wersalu. Najpierw jednak postanowiono zorganizować wielkie łowy na potwora, które odbyły się w dniach 7 i 11 lutego 1765 r., a wyznaczony do tego zadania przez intendenta Langwedocji - de Guignard'a de Saint Priest'a - kapitan Duhamel, zwołał 20 tys. szlachty i chłopów z 73 parafii, ściągnął oddział dragonów z Clermont i najął "łowców wilków" z Normandii - braci d'Enneval. Ustrzelono wówczas jednak tylko kilka wilków, ale owej "bestii" nie udało się znaleźć. W kolejnych miesiącach znów było głośno o atakach i nowych ofiarach "Bestii z Gévaudan", a szczególnie okrutny i zuchwały był atak z 24 maja 1765 r. Tego bowiem dnia bestia zaatakowała w kilku miejscach i odgryzła ofiarom głowy. Zaczęto więc podejrzewać że bestii tych jest więcej, niż jedna. W czerwcu zadanie "ubicia potwora" otrzymał sam królewski łowczy - Francois Antoine de Bauterne, który nie był już młodzieniaszkiem (miał 71 lat), a mimo to zabrał się do tego zadania z wielką werwą i odpowiedzialnością. Trzy miesiące tropił zwierza i wreszcie 21 września 1765 r. udało mu się ustrzelić (oczywiście była to zorganizowana nagonka, w której również uczestniczyło kilka tysięcy myśliwych w tym prawie cała okoliczna szlachta, chłopi i oficerowie pułku królewskiej gwardii) w lesie Pommier, nieopodal Saint-Marie-des-Chazes. Ubite wówczas zwierzę - był to wilk sporych rozmiarów - otrzymał co najmniej dwa strzały (w tym jedno w oko) a i tak nie od razu padł martwy i jeszcze próbował uciec w las. Upolowany wilk był duży, miał 1.81 m. długości i ogromne kły. Rozciągnięto go na szubienicy ustawionej na wozie, ciągniętym przez konia i zawieziono do miasteczka, gdzie też ściągnięto mieszkańców pobliskich wiosek, aby potwierdzili że to ta właśnie bestia napadała na stada i ludzi w całej okolicy. Tak też się stało - ludzie potwierdzili.
Niestety, nie oznaczało to końca ataków. 2 grudnia 1765 r. bestia znowu zaatakowała, tym razem dwóch młodych pasterzy krów. Nieskuteczność w jej ustrzeleniu i ciągłe wieści o nowych atakach, powodowały powszechne przerażenie ludności w całej okolicy, a nawet w większej części Langwedocji i Owernii. Ludzie twierdzili że bestia jest postacią demoniczną i że kule się jej nie imają. Twierdzono też, że jej pojawienie się, to kara Boska za wypędzenie z Francji zakonu jezuitów (ludzie lubią dawać wiarę wydarzeniom niezwykłym, które tylko w bardzo ograniczony sposób są ze sobą powiązane i tak właśnie było w tym przypadku, gdyż zakon jezuitów został wygnany z Francji dopiero w listopadzie 1764, a ataki miały miejsce już z końcem czerwca tego roku). Pojawiały się też teorie (głównie wśród okolicznych chłopów) że bestia, to tak naprawdę czarownik, który potrafi przemieniać się w zwierzę, a także że dusze ludzi potępionych wcielają się w wilki i atakują ludzi (niektórzy przypominali sobie też dawne ostrzeżenia francuskich hugenotów - głównie proroka Jurieu - sprzed prawie stu lat - którzy przepowiadali pojawienie się w tych okolicach dzikiej "Bestii" i ostrzegali przed rozlew krwi niewinnej oraz prześladowaniami sprawiedliwych). Ludzie bali się więc wychodzić do lasu, a także po wsi po zmroku, gdyż bestia ta atakowała także błąkające się samotnie osoby na wsiach i w małych miasteczkach. Dlatego zbierano się w grupy i nasłuchiwano, a gdy tylko dało się słyszeć jakiś krzyk w oddali, wówczas całą grupą pędzono w to miejsce i niejednokrotnie dzięki temu ocalano życie, czy to napadniętej kobiecie, czy też dziecku. Ludzie co prawda się bali, ale jednak pomagali sobie nawzajem, wiedząc że w grupie znacznie łatwiej będzie im osaczyć i ubić owego potwora. Zdarzały się też zwycięskie pojedynki z bestią pojedynczych osób - mężczyzn, kobiet, a nawet dzieci. Przede wszystkim należało chronić szyję i okolice głowy, gdyż bestia najczęściej atakowała właśnie te miejsca, zdając sobie sprawę że dzięki temu szybko może zadusić ofiarę. Ludzie opowiadali sobie przypadki, jak to zaatakowana matka bohatersko i zwycięsko walczyła z bestią o swoje dzieci (tak, jak w miejscowości Rouget - 14 marca 1765 r.). Dwoje małych dzieci kobieta ta ocaliła, ale starsze, sześcioletnie, bestia porwała i uszła z nim w las. Wówczas nadbiegł pasterz z dużym psem pasterskim i ów pies poszedł w gęstwinę za bestią, dopadł ją i zmusił by puściła dziecko, choć sam odniósł poważne rany (szczególnie wokół pyska). Dziecko było wolne, ale odniesione rany (przede wszystkim głowy, którą bestia trzymała w pysku i za którą ciągnęła owe dziecko za sobą) sprawiły, że przeżyło tylko trzy kolejne dni. Takich przypadków było dość dużo (np. służąca walcząca z bestią w obronie swej pani), co też pokazywało determinację mieszkańców okolicznych ziem do wzajemnej obrony i ostatecznego rozprawienia się z niebezpieczeństwem.
Po czerwcu 1765 r. ataki były już mniejsze i obejmowały jedną lub dwie osoby w miesiącu. Tak było aż do początków listopada 1767 r. gdy bestia nagle zniknęła i już nigdy się nie pojawiła, a co za tym idzie zakończyły się też ataki na okoliczną ludność. Ludzie zastanawiali się, co też mogło być powodem pojawienia się bestii i czym ona właściwie była. Starano się powiązać tę sprawę z historią rodziny Marvejols, którzy (ojciec, matka i dwóch synów) zostali w 1762 r. oskarżeni o tresowanie wilków w celu ograbiania podróżnych i skazano ich za to na śmierć przez powieszenie. Wyrok został wykonany. Być może było w tym jakieś ziarno prawdy, a owe "Bestie z Gévaudan" (bo zapewne były co najmniej dwa, lub trzy tego typu osobniki, tym bardziej że ataki odnotowywano czasem tego samego dnia w różnych, znacznie oddalonych od siebie miejscach) może były jakąś pozostałością po "stadzie" rodziny Marvejols, które to po ich śmierci musiało samo szukać pożywienia. Ale to oczywiście tylko jedna z hipotez, gdyż do dziś dokładnie nie wiadomo czym (lub... kim) była "Bestia z Gévaudan". Pozostaje nam więc jedynie gdybanina i bujna wyobraźnia, widząca w owej bestii wilkołaka, pumę, lub jakieś inne dzikie zwierzę, skrzyżowane z wilkiem.