WYŚWIETLENIA

02 października 2025

WALKIRIA - CZYLI DLACZEGO HITLER ZDOBYŁ WŁADZĘ W NIEMCZECH? - Cz. II

CZYLI CO SPOWODOWAŁO
ŻE REPUBLIKA WEIMARSKA
ZMIENIŁA SIĘ W III RZESZĘ?





PLANY I MARZENIA 
Cz. I


"GDY WYBUCHNIE WOJNA, NIE DA SIĘ PRZEWIDZIEĆ ANI CZASU JEJ TRWANIA, ANI JEJ KOŃCA. WALKĘ PODEJMĄ NAJWIĘKSZE MOCARSTWA EUROPY UZBROJONE JAK NIGDY DAWNIEJ (...) MOI PANOWIE, MOŻE TO BYĆ WOJNA SIEDMIOLETNIA, MOŻE TO BYĆ WOJNA TRZYDZIESTOLETNIA - I BIADA TEMU, KTO W EUROPIE WZNIECI POŻAR, KTO PIERWSZY PRZYTKNIE LONT DO PUSZKI Z PROCHEM"

gen. HELMUTH von MOLTKE STARSZY
14 maja 1890 r.




Europejskie mocarstwa przystępowały do I Wojny Światowej pomne swej wielkości, siły i pozycji, oraz snujące własne cele i plany na czas wojny, jak i (szczególnie) po jej zakończeniu. Powstały dwa bloki militarno-polityczne, które wzajemnie ze sobą konkurując, dążyły do zdobycia przewagi globalnej. Pierwszym był blok tzw.: "Trójprzymierza" czyli Państw Centralnych. W październiku 1879 r. zawarto pierwszy traktat przymierza pomiędzy Rzeszą Niemiecką a Monarchią Austro-Węgierską, której trzon skierowany był przeciwko Rosji (choć oficjalnie traktat nie tylko że nie wymieniał Rosji jako państwa ewentualnie wrogiego, to na dodatek został zawarty potajemnie, tak, aby Rosjanie się o tym nie dowiedzieli, gdyż Bismarckowi bardzo zależało na utrzymaniu dobrych stosunków z Rosją, zaś Wiedeń był konkurentem Petersburga na Bałkanach. Sprawa jednak wydała się już w kilka miesięcy potem, czego efektem był list cara do kajzera z 1880 r. pełen żali i skarg). Z punktu widzenia Austro-Węgier sojusz z Niemcami był koniecznością, jeśli państwo to miało przetrwać. Dwie przegrane wojny (z Francją o północne Włochy w 1859 r. i Prusami o Niemcy w 1866 r.) i nieudolność w opanowaniu Bośni i Hercegowiny (gdzie zjednoczyli się zarówno chrześcijanie jak i muzułmanie, nie godzący się na zastąpienie okupacji tureckiej przez niemiecko-madziarską) w 1878 r. dobitnie pokazały, że sukcesem Wiednia będzie, gdy nie dopuści do rozpadu kraju - natomiast dążenie niektórych kół do mocarstwowości Austro-Węgier było już od dawna jedynie mrzonką. Austria nie miała szans w samotnej wojnie z Rosją, tym bardziej, że w kraju dominująca dotąd niemczyzna była coraz częściej wypierana na dalsze pozycje przez Madziarów, Czechów i Polaków. Właśnie w owym 1879 r. przewagę zdobyła konserwatywna koalicja premiera Edwarda von Taffe zwana również.: "Żelaznym pierścieniem", a złożona z niemieckich katolików, Czechów i Polaków, która dzierżyć będzie władzę w państwie przez kolejne czternaście lat.




Do niemiecko-austro-węgierskiego traktatu dołączyły w maju 1882 r. Włochy i od tej chwili można już mówić o Trójporozumieniu. Italia również zabiegała o sojusz z Berlinem, widząc w tym skuteczną ochronę zarówno przez agresywną polityką Francji w Afryce Północnej (w 1881 r. Francja objęła protektorat nad Tunezją, a od 1830 r. potomkowie dumnych Galów siedzieli w Algierii, penetrując od tej strony Saharę, oraz pacyfikując Sudan Zachodni), jak również Austrii (do której o pomoc apelowali kolejni, zamknięci na Lateranie papieże po 1870 r. czyli od czasu gdy Rzym został zajęty przez Sabaudczyków i w publicznym referendum stał się stolicą zjednoczonych Włoch - w styczniu 1871 r.). Poza tym bardzo silna była świadomość narodowa Włochów zarówno w południowym Tyrolu, Istrii jak i wyspach Adriatyku - które to ziemie kontrolowała Monarchia Austro-Węgierska. Z czasem jednak te tendencje ustąpiły miejsca wymianie handlowej i stosunki między Rzymem a Wiedniem tak się poprawiły, że gdy Włosi byli w 1914 r. namawiani przez Francuzów i Anglików na porzucenie swych dotychczasowych sojuszników, silne protesty społeczne uniemożliwiły wówczas władzom zajęcie zdecydowanego stanowiska i Włochy ogłosiły neutralność (przystąpią do wojny dopiero w maju 1915 r., po obietnicach oddania im ogromnych terenów nad Adriatykiem i całego Tyrolu. Niespełnienie tych obietnic w 1919 r. przez mocarstwa zachodnie spowodowało wzrost poparcia dla sił faszystowskich we Włoszech z Benito Mussolinim na czele). W 1883 r. do Trójprzymierza dołączyła jeszcze Rumunia, która pragnęła zdobyć na Rosji Besarabię.




Natomiast tworzenie sojuszu przeciwnego, było nieco bardziej długotrwałe. Najważniejszym państwem tego bloku, który otrzyma nazwę "Trójporozumienia" będzie oczywiście Francja - ziejąca rządzą odwetu za klęskę roku 1870. W 1873 r. (dzięki staraniom "okrutnego karła" - jak komunardzi nazywali prezydenta Adolfa Thiersa - swoją drogą wybitnego polanofoba), Francja spłaciła ostatnią ratę narzuconej jej przez Niemcy 5 miliardowej kontrybucji i wojska niemieckie opuściły tereny północnej Francji. Od tej chwili całkowicie zreformowano armię. Wprowadzono powszechną służbę wojskową dla wszystkich mężczyzn od lat osiemnastu (dotąd armia była zawodowa i w dużej mierze niezbyt liczna, co było jednym z powodów klęski Francji w wojnie z karną "armią poborową" jaką dysponowały Prusy). Poza tym uruchomiono wielkie zbrojenia, a w szkołach wielu nauczycieli przypominało swym uczniom: "Pamiętajcie, że to od was zależy zmycie hańby Sedanu, jaka ciąży na naszej okaleczonej ojczyźnie". Kanclerz Rzeszy - Otto von Bismarck dowiedziawszy się o tych zbrojeniach i rewanżystowskich tendencjach panujących we francuskim społeczeństwie, opublikował w kwietniu 1875 r. w "Die Post" artykuł pt.: "Czy wojna na horyzoncie?" demaskujący francuskie zbrojenia i nawoływania do rozpętania kolejnej wojny w Europie. Artykuł ten stał się bardzo głośny, a gorączka "wojny w zasięgu wzroku" jaka zapanowała na te kilka miesięcy, była samonapędzającą się sprężyną. Niemcy (w osobie Bismarcka, bowiem niemiecki sztab generalny parł do nowej wojny) nie chciały wojny, Austro-Węgry (które dotąd kibicowały w zmaganiach z Prusami Paryżowi) nie wierzyły już we francuskie zwycięstwo i odzyskanie władzy w Niemczech przez Wiedeń. Również Rosja nie chciała tej wojny, bowiem wzmocnienie Niemiec nie leżało w interesie Petersburga. Wojny domagali się zaś Francuzi na czele z (próbującym jednak zachować pewien dystans) prezydentem Republiki - marszałkiem Francji Patrykiem Mac-Mahonem. Ten francuski książę o irlandzkich korzeniach, był jednocześnie zwolennikiem silnej władzy centralnej i (umiarkowanym) bonapartystą.

 


W ten konflikt francusko-prusko-niemiecki wtrąciły się dwa państwa - Rosja i Wielka Brytania. Oba te kraje były przeciwne nowej wojnie w Europie i postanowiły jej zapobiec. Do Berlina na rozmowy z Bismarckiem przybył więc rosyjski premier Aleksander Gorczakow w celu "ratowania pokoju", co bardzo zniesmaczyło Bismarcka (który wojny wcale nie zamierzał wszczynać). Wtrącenie się jednak Rosji i Anglii w obronę Francji spowodowało pewne rozluźnienie panującej od 1870 r. izolacji politycznej Francji, która była dziełem właśnie Bismarcka. Jednak przez ponad piętnaście kolejnych lat panowało swoiste "wypychanie Francji z Europy". Cele polityki "żelaznego kanclerza" były bowiem jasne - okrążenie i izolacja Francji w Europie, popieranie francuskiego republikanizmu (oraz pobudzanie resentymentów lokalnych, stojących w kontrze francuskiemu centralizmowi i powrotowi do władzy zarówno Bonapartych jak i Burbonów), a także kierowanie Francji ku polityce kolonialnej, z dala od Europy. Dlatego też dla Francji po zażegnaniu kryzysu "wojny w zasięgu wzroku" zaczynał się czas długiej politycznej izolacji (jak powiedział francuski premier - Leon Gambetta: "Niebezpieczeństwo minęło, zaczynają się kłopoty"). Francja przestawiła się na tryb kolonialny (zdobywania nowych ziem w Afryce i Azji) lecz nie ominęły jej również spore problemy wewnętrzne z wzrastającą w ogromnym tempie ubogą ludnością robotniczą i chłopską. Przez kraj przelewały się więc strajki i bunty chłopskie (nad którymi pieczę starała się przejąć, powstała w 1879 r. w Marsylii Francuska Partia Robotnicza, operująca ideologią "walki klas" Karola Marksa). Potęgowały się głosy o "oligarchii bogaczy", gdzie zwykli niezamożni Francuzi zasługiwali jedynie od państwa na cichą śmierć gdzieś na antypodach. Powstał też silny ruch solidaryzmu społecznego Leona Bourgeois (całkowicie odrzucający marksizm i walkę klas), nawołujący do pomocy państwa dla najuboższych i zwalczania koncernów, tworzących monopole handlowe. 




1 czerwca 1879 r. w Afryce Południowej zginęła w wieku 23 lat (służąc w armii brytyjskiej na wojnie z Zulusami) nadzieja domu Bonaparte - książę Ludwik Napoleon. Jego matka (mieszkająca w Wielkiej Brytanii) cesarzowa-wdowa Eugenia de Montijo, na wieść o tym przeszła załamanie nerwowe. Jej jedyny syn, nadzieja dynastii i ostatni jej przedstawiciel który mógłby odzyskać władzę w kraju - umiera gdzieś w dalekiej Afryce. Przez wiele lat cesarzowa Eugenia nie zdjęła już żałobnej czarnej sukni (tak samo jak cesarzowa Austro-Węgier Elżbieta Amalia von Wittelsbach - zwana również potocznie Sissi - żona cesarza Franciszka Józefa I, która po samobójstwie jedynego syna - Rudolfa Habsburga w 1888 r., do końca życia nie zdjęła już żałoby. Tak samo uczyniła królowa Wielkiej Brytanii - Wiktoria, która po śmierci swego umiłowanego małżonka Alberta w 1861 r. do końca życia, czyli przez kolejne 40 lat nosiła czarną, wdową suknię). Natomiast w 1883 r. zmarł Henryk d'Artois, hrabia Chambord, ostatni przedstawiciel dynastii Burbonów, który miał szansę na odzyskanie władzy w kraju. Od tej chwili ustrój republikański był już niezagrożony, a dość liberalna konstytucja roku 1875 całkowicie ów ustrój zakonserwowała (notabene należy pamiętać że przed przyjęciem ustaw konstytucyjnych 1875 r. - bo tak naprawdę nie była to konstytucja, a kilka luźno ze sobą powiązanych ustaw - było ogromne poparcie dla odrodzenia monarchii we Francji, a Henryk  d'Artois był już widziany w roli nowego króla - Henryka V. Wszystko już było ustalone, dogadane nawet z orleańską linią Burbonów {która również miała swoje pretensje do tronu, ale zgodzili się przystać na układ na zasadzie: jeśli Henryk nie spłodzi męskiego potomka, tron Francji przejdzie na linię orleańską i jej męskich przedstawicieli}. Pytanie więc brzmi: "co się stało, że się zesrało?" (🤔). Winnym temu że Burbonowie tak naprawdę do dzisiaj nie panują we Francji, był właśnie ów Henryk, który kategorycznie nie zgodził się nie tylko na zaakceptowanie trójkolorowej flagi francuskiej, ale również na "Marsyliankę" jako francuski hymn i żądał powrotu do przedrewolucyjnej, białej flagi ze złotymi liniami, oraz marszami królewskimi. To tak bardzo zraziło do niego Francuzów - którzy już od ponad 85 lat przyzwyczaili się do swojej nowej flagi i hymnu, że poparcie dla restytucji monarchii gwałtownie spadło. Tak oto Henryk Burbon przez głupotę, a w zasadzie przez uparcie się w kwestii nic nieznaczących dupereli, pogrążył los własnej rodziny. Ale tak to już było z Burbonami i im podobnymi, którzy oderwani od koryta, po powrocie do władzy przy pomocy sił zewnętrznych, chcieli przywrócić to wszystko, co było przed rewolucją, nie zdając sobie sprawy że te 26 lat, które minęły od Rewolucji do ich powrotu, zmieniło mentalność Francuzów nieodwracalnie. Co prawda Napoleon pisał jeszcze w 1799 r. że: "Dziesięć lat rewolucji nie zmieniło Francuzów w najmniejszym stopniu, nadal są tacy, jacy byli Galowie - dumni i powierzchowni", to jednak wiele się zmieniło, przede wszystkim mentalności. A tamci myśleli że wystarczy wrócić do władzy i przywrócić to, co było przed rokiem 1789 i będzie wszystko fajnie. Sławny Talleyrand miał w 1814/15 r. wypowiedzieć o Burbonach słynne słowa, które tak naprawdę można odnieść do wszystkich rządzących, którzy kierują się mrzonkami: "Niczego nie zapomnieli i niczego się nie nauczyli!"). Powstaje swoista "Republika koleżków", państwo "adwokatów, pisarzy i profesorów" jak przez długie dekady będzie się określać III Francuską Republikę. Rząd przenosi się też ostatecznie z Wersalu (dokąd uciekł w 1870 r. w obawie przed zbliżającym się frontem) do Paryża w 1879 r. W tym też czasie "Marsylianka" zostaje oficjalnie zatwierdzona jako hymn narodowy Francji (pomimo sprzeciwu partii prawicowych), a 14 lipca - świętem narodowym - tak powstaje III Republika Francuska, w której bardzo silne wciąż są nastroje rewanżystowskie.




Z końcem lat 80-tych XIX wieku, pojawił się bardzo silny ruch o nazwie "Liga Patriotów" (założona w 1882 r.) skupiający ludzi żądających zdecydowanej polityki, mającej na celu odzyskanie Alzacji i Lotaryngii dla "okaleczonego kraju". Przywódcą Ligii Patriotów stał się (bo nie był nim od początku) charyzmatyczny oficer i weteran wojny 1870 r. gen. Georges Boulanger, który w 1886 r. otrzymał stanowisko ministra wojny w gabinecie premiera Freycineta (przy poparciu Georgesa Clemenceau - który był kolegą Boulangera ze szkolnej ławy). On twierdził że Francji nie potrzeba nowych kolonii, potrzeba jej zmycia "hańby Sedanu" i odzyskania ziem utraconych na rzecz Niemiec. Boulanger ostro zwalczał kolejne plany ekspansji kolonialnej, na którą szły miliony franków, zaś domagał się budowy nowych szkół i dróg w kraju. Mawiał na przykład że Francja kieruje tysiące swych obywateli (głównie najuboższych) by wykrwawiali się w walkach na antypodach ("zmuszamy żołnierzy do umierania bez pożytku na antypodach..."), zaś kraj nie pamięta o utracie swych rodzimych ziem ("...a żaden Francuz nie powinien zapominać o wyłomie w Wogezach"). W 1887 r. zaistniała bardzo groźna sytuacja na granicy francusko-niemieckiej, która mogła przerodzić się w konflikt wojenny. Został tam bowiem aresztowany (20 kwietnia) przez niemieckich żandarmów francuski komisarz policji - Guillaume Schnaebele (którego Niemcy podejrzewali o działalność szpiegowską). To wydarzenie wzbudziło powszechne oburzenie, doszło do masowych protestów, w których atakowano (głównie) prezydenta Juliusza Grevy'ego za niewystarczającą reakcję na tę akcję niemieckich służb. Na fali tego oburzenia Liga Patriotów zdobyła ogromne poparcie społeczne.

Boulanger zaś zyskiwał coraz większą popularność i stał się tak popularny w społeczeństwie, że władze zaczęły obawiać się, czy przypadkiem następnym razem to nie sam lud wyniesie go do rządów. Z końcem marca 1888 r. Boulanger odszedł z wojska by skupić się tylko na karierze politycznej, jego popularność wciąż rosła. W majowych wyborach zdobył mandat i wszedł do Izby Deputowanych z kilku okręgów. Tam walczył o zmianę konstytucji (z 1875 r.) i wzmocnienie władzy centralnej. Był powszechnie nazywany "generałem Rewanżem" oraz "generałem jakobinem". Dążył do śmiałych i zdecydowanych reform w duchu narodowym i rewanżystowskim (w wojsku przeprowadził prawdziwą czystkę wśród oficerów o poglądach bonapartystowskich i rojalistycznych, pozbywając się ich z korpusu oficerskiego, teraz tylko liczyła się bezgraniczna wierność Republice). W glorii swej popularności zapraszany był na wytworne bale i przyjęcia (przybywał tam jadąc na koniu, zawsze w mundurze i z szablą przy boku). Był przystojny o blond brodzie (która zniewalała niejedno niewieście serce), wciąż otoczony wianuszkiem mężczyzn i kobiet. Powstał szereg jego podobizn i statuetek, a on starał się przyciągnąć do siebie wszystkie możliwe grupy społeczne. Robotnikom obiecywał godne życie i odpowiednią zapłatę za ich pracę, arystokracji koniec walki z Kościołem (w 1880 r. zaczyna się we Francji walka z klasztorami i usuwanie zgromadzeń, które nie uregulowały swej sytuacji prawnej z państwem) oraz zagwarantowanie ich przywilejów (na mocy prawa z 1886 r. wszyscy przedstawiciele rodzin Bonaparte i Burbon mają kategoryczny zakaz przebywania we Francji, a ci, którzy jej nie opuszczą w określonym terminie, trafią do więzienia i będą sądzeni jako przestępcy polityczni). Pomimo jego widocznego anty-rojalizmu, kręgi arystokratyczne zdecydowały się wesprzeć jego partię finansowo (podobnie uczyniła francuska prawica narodowa).




W styczniu 1889 r. popularność Boulangera tak przybrała na sile, że sam lud namawiał go do "marszu na Pałac Elizejski" i położenia kresu korupcji oraz kumoterstwu w polityce (w listopadzie 1887 r. wybuchła wielka afera ze sprzedażą odznaczeń państwowych w tle, w którą był zaangażowany sam prezydent Republiki - Jules Grevy, który podał się do dymisji). Boulanger jednak studził nastroje, nawoływał do opamiętania i wierzył że nie musi zdobywać władzy siłą, skoro mógł ją zdobyć zgodnie z prawem. I to właśnie był jego błąd, bowiem rząd nie zamierzał dać mu szansy na zwycięstwo w wyborach parlamentarnych z września 1889 r. Oskarżono go o sprowokowanie zamieszek i próbę obalenia ustroju państwa, lecz nim doszło do procesu, Boulanger postanowił (kwiecień 1889 r.) uciec za granicę - do Belgii. To spowodowało że jego stronnictwo nie wygrało wyborów (stało się jedynie najsilniejszą partią opozycyjną), lecz wkrótce potem boulangerowcy rozpadli się całkowicie a sam Boulanger popełnił samobójstwo 30 sierpnia 1891 r. w Brukseli na grobie swej kochanki. Potem opowiadano że ów generał, który o mały włos nie stał się dyktatorem Francji, zginął jak zwykły podporucznik. Tak oto minęły lata 80-te we Francji. Kolejna zaś dekada odznaczała się zawarciem sojuszu polityczno-militarnego z carską Rosją i położeniem fundamentów pod sojusz Trójporozumienia




W polityce Bismarcka sojusz z Rosją był składową częścią "wypychania Francji z Europy" i stabilizacji kontynentu pod przewodnictwem Berlina, Wiednia i Petersburga. Po pokonaniu Napoleona Wielkiego i nowego podziału sił, który dokonał się na "tańczącym kongresie" w Wiedniu w 1815 r. Rosja, Prusy i Austria powołały do życia tzw.: "Święte Przymierze", którego celem było stanie na straży "ancien regime'u". Spajała te kraje również wspólna sprawa, czyli czuwanie nad utrzymaniem status quo w kwestii odrodzenia się państwa polskiego. Trzy rozbiory Polski (1772, 1793, 1795) i wymazanie Rzeczpospolitej Obojga Narodów z mapy Europy, stało się teraz lepiszczem, który spajał razem dwory Romanowów, Hohenzollernów i Habsburgów. Nad zniszczeniem tego sojuszu pracowali konsekwentnie przez dekady konspiratorzy, począwszy od Józefa Sułkowskiego (adiutanta Napoleona Wielkiego), poprzez Jarosława Dąbrowskiego (wodza komuny paryskiej - 1871 r.), Romualda Traugutta (ostatniego dyktatora Powstania Styczniowego z 1864 r.), Józefa Hauke-Bossaka, Piotra Świętopełk-Mirskiego, Stanisława Koziełł-Poklewskiego, Bogdana Hutten-Czapskiego, Leona Bilińskiego, Ignacego Paderewskiego, Feliksa Dzierżyńskiego, Józefa Piłsudskiego i wielu, wielu mniej znanych. Ci "Prometeiści" mieli na celu przede wszystkim rozbicie Rosji i wyzwolenie gnębionych przez nią narodów (w tym oczywiście odrodzenie niepodległej Polski), ale metody jakimi się posługiwali, miały również cele poboczne, które jednak nie wykluczały celu głównego. Cele poboczne to przede wszystkim wzajemne skłócenie trzech mocarstw zaborczych i rozpętanie między nimi krwawej wojny, która je wzajemnie zniszczy. Takiej właśnie wojnie z Austrią i Rosją starał się zapobiec Otto von Bismarck




Święte Przymierze przestało obowiązywać około roku 1854 r. gdy Wiedeń odmówił Rosji pomocy w wojnie krymskiej z Turcją, Anglią i Francją. Bismarck dążył więc do jego odrodzenia i w 1872 r. udało mu się zorganizować w Berlinie spotkanie trzech monarchów - cesarza Niemiec Wilhelma I, cara Rosji Aleksandra II i cesarza Austrii oraz króla Węgier Franciszka Józefa I. Zapadła tam decyzja o wzajemnych konsultacjach rozbieżnych interesów tych państw, tak, aby nie spowodować przez to jakiegoś większego konfliktu. Po zawarciu sojuszu (wymierzonego realnie w Rosję) niemiecko-austro-węgierskiego (po jego ujawnieniu) doszło do zgrzytu na linii Berlin-Petersburg, ale Bismarck położył wszystko na jedną kartę, ufając że się uda. Operował co prawda argumentami wielkoniemieckiej jedności (Prus i Austrii) i "wierności Nibelungów", ale sojusz z Austro-Węgrami traktował jedynie jako wstęp do czegoś większego, do odnowienia Świętego Przymierza (cesarz Wilhelm sprzeciwił się takiej polityce, twierdząc że zawarcie sojuszu z Wiedniem za plecami Petersburga jest "zwykłym świństwem", ale Bismarck zagroził swoją dymisją, jeśli cesarz nie wyrazi na to zgody i wreszcie Wilhelm podpisał akt ze słowami: "Bismarck jest bardziej potrzebny niż ja"). Celem polityki Bismarcka stała się bowiem ponowna jedność trzech mocarstw i był gotów wiele za nią poświęcić (mówił np.: "Jest mi obojętne czy w Karyntii albo w Krainie będzie się mówić po niemiecku czy w języku słowiańskim. Za najważniejsze uważam by armia austro-węgierska pozostała jednolita"). I rzeczywiście, po zmasowanej nagonce antyniemieckiej w Rosji (gdy wyszedł na jaw tajny układ Berlina z Wiedniem) udało się Bismarckowi doprowadzić w 1881 r. do odnowienia Świętego Przymierza pod nazwą - "Sojuszu Trzech Cesarzy" (Bismarck miał wówczas powiedzieć: "Tu mam najlepsze pokwitowanie dla mojej wiedeńskiej polityki. Wiedziałem, że Rosjanin przyjdzie do nas, jak tylko zawrzemy sojusz z Austriakiem").

W 1884 r. w Skierniewicach doszło do zjazdu trzech cesarzy (Wilhelma I, Aleksandra III i Franciszka Józefa I). Był to element politycznej demonstracji, mający wzmocnić i podkreślić wzajemny sojusz między tymi mocarstwami. Sojusz jednak nie został przedłużony w roku 1887 gdy upłynął już jego "termin ważności", dlatego też Bismarck natychmiast zawarł z Rosją tzw.: "traktat reasekuracyjny" w którym Berlin popierał prawo Rosji do kontroli nad Bałkanami i czarnomorskimi cieśninami, a także obiecywał "wzajemną życzliwość" na wypadek wojny Rosji z Austro-Węgrami. Było to wszystko, co mógł jeszcze uczynić. Dążył co prawda wciąż do odnowienia Sojuszu Trzech Cesarzy, ale wzrastające w Niemczech tendencje militarystyczne (i wpływ, jaki na politykę zaczęli zdobywać wojskowi), oraz potęgujące się nastroje antyniemieckie w Rosji, temu nie służyły. Wzrastały też nastroje nacjonalistyczne w samych Niemczech, które jawnie twierdziły iż walka żywiołu niemieckiego ze Słowiańszczyzną, to walka "na śmierć i życie" (mówił to również Bismarck, ale on nie odnosił się w tym przypadku do całej Słowiańszczyzny, a jedynie do narodu polskiego, jako głównej przeszkody germanizacji wschodnich ziem Rzeszy). Taki na przykład Bernard von Bülow (kanclerz Rzeszy Niemieckiej w latach 1900-1909) pisał w 1887 r.: "Jeśli nadarzy się sprzyjający moment, musimy utoczyć Rosjaninowi tyle krwi, by nawet (...) dwudziestopięciolatek nie mógł ustać na nogach. Musimy (...) spustoszyć ich czarnoziemne gubernie, zbombardować ich miasta na wybrzeżach, zniszczyć ich przemysł i handel. Musimy odepchnąć Rosjan od obu mórz, Bałtyckiego i Pontus Euxinus (Morza Czarnego), na których opiera się ich pozycja na świecie (...) Pokój w takim kształcie (...) uda się osiągnąć tylko wtedy, gdy staniemy nad Wołgą").




W kręgach wojskowych i narodowych snuto więc plany oderwania od Rosji kolejnych ziem. Na początek "balkon polski" (jak nazywano polskie ziemie tzw. Królestwa Kongresowego, które wchodziły w skład zaboru rosyjskiego i wystawały na mapach niczym swoisty... balkon). Należało więc uderzyć prewencyjnie tak, aby odciąć Kongresówkę od Rosji (wyprowadzając niemiecki atak z Prus Wschodnich i austro-węgierski z Galicji) i zniszczyć stojące tam armie rosyjskie. Bismarck jednak stawiał proste pytanie - po co? Po co to czynić? Przypuśćmy bowiem że rzeczywiście uda się atak, odcięcie i rozbicie sił rosyjskich stojących na "polskim balonie", a nawet więcej, że car zrezygnuje z tych ziem i odda je Niemcom i Austriakom. Pytanie brzmi - po co nam one? Po co nam ziemie zaludnione przez Polaków, czyż nie mamy wystarczająco dużo kłopotów z tymi Polakami, którzy już mieszkają w granicach Rzeszy? Akcja germanizacyjna - pomimo ogromnych kosztów finansowych i propagandowych - nie tylko że nie odnosi żadnych sukcesów, ale wręcz zalicza sromotne klęski. Polacy nie dają się ani zniemczyć ani pozbawić ziemi. Czy zdobycie Kongresówki - zamieszkałej przez jeszcze większą liczbę Polaków w czymś może nam pomóc? Takie pytania zadawał Bismarck i rzeczywiście, pomimo wielu argumentów przemawiających za wojną z Rosją, w ostateczności nawet najbardziej zapaleni do tego pomysłu oficerowie sztabu generalnego musieli przyznać że taka wojna, bez względu na jej wynik, byłaby dla Niemiec tylko "nieszczęściem"). 

Ale w tym samym czasie pracowali również polscy "prometeiści" ulokowani na różnych szczeblach administracji i służby dyplomatycznej mocarstw zaborczych, którzy podsycali tendencje prowojenne i wszelkie inne, które mogłyby doprowadzić te kraje do wojny i wzajemnego wykrwawienia się. Bismarck ostatnie lata swej politycznej działalności spędził na rozmyślaniach o przyszłości Niemiec. Obawiał się że może powstać wielka antyniemiecka koalicja państw słowiańskich i romańskich i że dzięki temu dojdzie do zniszczenia Rzeszy. Gdy po śmierci starego cesarza Wilhelma I (i krótkich, trzymiesięcznych rządach jego syna - Fryderyka III, który zmarł na zapalenie krtani) w 1888 r. nowy, młody cesarz, syn Fryderyka III - Wilhelm II, doprowadził do dymisji "starego kanclerza" i wprowadził nowy kurs polityki Niemiec, który opierał się na bezwzględnym sojuszu "bloku środkowoeuropejskiego" czyli Berlina i Wiednia. Otworzyło to drogę dyplomacji francuskiej do zawarcia strategicznego sojuszu z Rosją, która na dobre pozwoliła Paryżowi wyjść z politycznej izolacji. Natomiast polityka "miejsca pod słońcem" cesarza Wilhelma II w konsekwencji doprowadziła do klęski Niemiec (Rosji i Austrii) w I Wojnie Światowej i odrodzenia się w Europie wielu pozostających dotychczas w niewoli państw, w tym Rzeczypospolitej Polski.


WYWALCZONA W KRWAWYCH BOJACH, ODRODZONA POLSKA NIEPODLEGŁA!!!




"NAZWISKO?"
"KRÓL"
"MIEJSCE URODZENIA?"
"POLSKA"
"NIE ISTNIEJE TAKIE MIEJSCE"
(...)
"BYLIŚMY NIEWOLNIKAMI TRZECH CESARZY, ALE MY MAMY W DUPIE CESARZY - JESTEŚMY WOLNYMI LUDŹMI"



CDN.

01 października 2025

MEMORIAM - Cz. VII

MITRYDATES - MARIUSZ - SULLA 
CZYLI NIEKOŃCZĄCA SIĘ WOJNA





WRÓBEL - ŚWIERSZCZ I MYSZ
CZYLI KTO BĘDZIE GÓRĄ?


MARIUSZ WŚRÓD RUIN KARTAGINY



Rzym (po ucieczce Sulli do wojsk stacjonujących w Noli) był w rękach Mariusza i Sulpicjusza Rufusa, którzy całkowicie kontrolowali Senat. Zaczęła się teraz krwawa rozprawa ze zwolennikami Sulli i innymi optymatami (stronnictwo optymatów było czymś w rodzaju partii konserwatywnej, stojącej na straży władzy nobilitas i praw oraz wartości przodków). Kto mógł, uciekał z miasta, byle dalej, byle do... Noli. Tam bowiem Sulla zdołał przekonać żołnierzy do poparcia jego sprawy, prezentując im sytuację w Rzymie w jak najczarniejszych barwach. Sześć legionów wsparło swego wodza i z ową siłą Sulla zamierzał ruszyć na Rzym. Jednak nie wszyscy w Noli poparli plan ataku na Miasto, a szczególnie mocno oponowali oficerowie, którzy uważali iż takie działanie jest nie tylko jawnym złamaniem prawa oraz pogwałceniem starorzymskich obyczajów, ale wręcz obrazą bogów i jeśli oni przyłożą do tego rękę, to zostaną ukarani zarówno na tym świecie, jak i potem w zaświatach. Tak więc nastąpiła przedziwna "wędrówka ludów", część bowiem obywateli uciekała z Rzymu do Noli, a część (głównie oficerów) wracała do Rzymu. Teraz miały się przesądzić losy walki nie tylko o władzę, ale również o popularność - kto zwycięży: Sulla czy Mariusz? Senat był całkowicie pozbawiony władzy, przerzedzony (większość zwolenników Sulli albo uciekła, albo też została zamordowana), ubezwłasnowolniony i zastraszony. Oczekiwano więc nadchodzących wydarzeń z niepokojem, lękiem i rozpaczą, tym bardziej że wróżby nie napawały optymizmem. Oto bowiem pewnego razu do Senatu (który wówczas obradował w świątyni Bellony znajdującej się na Polu Marsowym) wleciał wróbel, który w dziobie trzymał pochwyconego właśnie polnego świerszcza. Zatoczył koło i gdy się wydawało że gdzieś przycupnie, szybko odleciał. Z jego dzioba odpadł jednak kawałek świerszcza i upadł na posadzkę świątyni. Cóż to mogło znaczyć? Wezwano haruspików zajmujących się wróżeniem ze zwierząt ofiarnych. Zły znak! - orzekli kapłani, państwo zostanie rozdarte na dwie części, krew płynąć będzie strumieniami a lud nie zazna spokoju. 

Przerażająca wizja. Nic dziwnego że zgromadzeni w świątyni Bellony senatorowie byli wystraszeni. Nie była to jednak jedyna wizja dana od bogów. Szybko bowiem okazało się że w skarbcu na Kapitolu myszy nadgryzły zgromadzone tam złoto. Jedną mysz udało się złapać - samiczkę, która wkrótce urodziła pięcioro małych myszy, z czego... troje sama zagryzła. Kolejny znak od bogów - samiczka (według haruspików) to Rzym, a jej młode to politycy walczący o władzę. Matka wymorduje większość z nich - taka była wróżba, tak interpretowano to, co uważano za znak od bogów. Były też i inne znaki wróżebne, wszystkie interpretowano jako zapowiedź nadciągających nieszczęść dla państwa i jego obywateli. Wkrótce zaś wróżby zaczęły się spełniać. "Pójdziemy z tobą choćby na Rzym" - takie głosy miały się rozlec w obozie wojskowym pod Nolą i tak się stało, 30 000 żołnierzy gotowych do przeprawy do Azji na wojnę z królem Mitrydatesem VI - mordercą Rzymian i Italików, teraz skierowało się do Rzymu drogą appijską (Via Appia) ku północy. Tymczasem poinformowany o tym wydarzeniu Mariusz, postanowił grać na czas. Potrzebował bowiem co najmniej kilku tygodni na zorganizowanie obrony miasta, dlatego też wysłał do Sulli dwóch pretorów - Brutusa i Serwiliusza, którzy mieli mu przypomnieć o świętokradztwie jakiego się dopuszcza i o złamaniu prawa, oraz zakazać dalszego marszu ku stolicy. Nie wiadomo gdzie pretorzy spotkali Sullę, ale ponoć przemówili do niego tak władczym i nieznoszącym sprzeciwu tonem, że rzucili się na nich żołnierze Sulli i tylko dzięki wstawiennictwu samego wodza ich tam na miejscu nie pozabijali. Zdarli z nich jednak wszelkie dystynkcje, połamali oznaki władzy pretorskiej, a nawet podarli ich bramowane purpurą togi i... prawie nagich puścili (wśród szyderstw i obelg) z powrotem do Rzymu.




Gdy pretorzy przybyli w takim stanie do stolicy, było pewne że wojny domowej nikt już nie zatrzyma - trzeba było więc pomyśleć o obronie. Mariusz myślał już o tym wcześniej, ale nie był w stanie zebrać odpowiedniej liczby zbrojnych. Powołać pod broń mógł zaledwie garstkę swoich weteranów już będących w Rzymie, do tego dochodziło 3 000 gladiatorów Sulpicjusza Rufusa i 600 ekwitów zwanych "anty-senatem". Te siły były za małe aby skutecznie zatrzymać marsz sześciu legionów Sulli. Wystosował więc Mariusz apel do wszystkich niewolników w Mieście, obiecując im wolność w zamian za podjęcie walki - zgłosiło się bardzo niewielu. Do tego obrona była dziurawa, nie można było nawet myśleć o umocnieniu murów serwiańskich - co najmniej od dwóch wieków leżących w kompletnej ruinie (ponieważ Rzym od dawna nie był zagrożony bezpośrednim najazdem, mury te nie były naprawiane i powoli same się rozpadały), można było bronić tylko wybranych partii miasta i liczyć na to, że weterani Mariusza z północnej Italii i Afryki przybędą na czas. Bardzo szybko te nadzieje zostały rozwiane, gdy okazało się że wojska Sulli minęły Tibur i wejdą do miasta od strony Eskwilinu. Nie było szans by zorganizować obronę przy bramie eskwilińskiej, trzeba było się cofnąć i to daleko, prawdopodobnie więc pierwsze walki w mieście miały miejsce dopiero w dzielnicy Subura (czyli cały Eskwilin, Fagutal i Karinae zostały zajęte przez Sullę bez walki). Tutaj obrońcy (i mieszkańcy) obrzucili wkraczające oddziały Sulli kamieniami i dachówkami, zmuszając ich początkowo do odwrotu aż pod bramę serwiańską (był to jednak pierwszy i ostatni sukces sił Mariusza i Rufusa). Obrońcy nie mieli jednak żadnych szans, Sulla bowiem nakazał podpalać domy. Palono więc wszystko co stało na drodze i nie liczono się z niczym, niszczono domy zarówno przeciwników jak i przyjaciół. Teraz do Sulli dołączyli cofnięci legaci - Lucjusz Bazyllus i Gajusz Mummiusz i zepchnęli celnymi atakami wierne oddziały Mariusza ku Forum Romanum. 




Uliczki wiodące ku Forum (na Suburze i Velii) szybko pokryły się trupami weteranów Mariusza i gladiatorów Rufusa, a gdy legiony Sulli dotarły pod świątynię Gai, sami wodzowie uznali że dalsza walka nie ma sensu i trzeba ratować się ucieczką. Mariusz (wraz z synem Gajuszem Mariuszem Młodszym) uciekali w stronę morza, aby dostać się na okręt który zawiezie ich do Afryki, skąd przybędą na czele weteranów wojny z Jugurtą numidyjskim. Publiusz Sulpicjusz Rufus zaś wprost przeciwnie, skierował się (prawdopodobnie) na południe, gdzie zamierzał ukryć się w willi jednego z przyjaciół ze stronnictwa popularów (było to tzw.: stronnictwo ludowe, które dążyło do odebrania Senatowi części prerogatyw i powierzenia ich Zgromadzeniom Ludowym oraz wzmocnienia Trybunatu Ludowego). Tymczasem Rzym został opanowany przez legiony Sulli. Natychmiast zwołał on Senat, na którym uznano Mariusza i Rufusa za "wrogów ludu" i zaocznie skazano na śmierć. Każdy, kto udzieliłby im schronienia miał zostać ukarany w ten sam sposób. Sulla wyznaczył nawet nagrody pieniężne za głowy obu polityków (czyli z premedytacją dążył do ich zamordowania, a przecież gdy sam był ścigany przez ludzi Rufusa, to właśnie w domu Mariusza uzyskał schronienie. Mariusz nie wykorzystał tego faktu do walki politycznej, choć gdyby wówczas wydał Sullę w ręce rozwydrzonego tłumu, teraz nie musiałby uciekać z Rzymu). Przeprowadził również ustawę, ograniczającą uprawnienia trybunów ludowych (swoje wnioski mogli oni teraz przedstawiać na Zgromadzeniach Ludowych, pod warunkiem uzyskania wcześniejszej zgody Senatu). Wzmocnił też Komicja Tribusowe (reformując je w taki sposób, że głos najuboższych Rzymian przestał znaczyć to samo, co głos bogatszych), kosztem Zgromadzeń Centurialnych, oraz nakazał konfiskatę majątków Mariusza, Rufusa i innych przywódców stronnictwa popularów. 




A tymczasem w willi w której ukrywał się Sulpicjusz Rufus, szybko rozeszły się wieści o nowych zarządzeniach i o nagrodzie jaka czeka tego, kto ujawni miejsce pobytu "wrogów ludu". Ponieważ Sulla obiecywał pieniądze i wolność (w przypadku niewolników) dla tego, kto wskaże miejsce pobytu uciekinierów, pewien niewolnik z majątku (prawdopodobnie leżącego w rejonie Via Appia lub Via Latina) w którym przebywał Sulpicjusz Rufus, uznał, że los się do niego uśmiechnął. Poinformował więc nowe władze o uciekinierze i oczekiwał nagrody. I rzeczywiście otrzymał ją, Sulla osobiście kazał mu zwrócić wolność i wypłacić nagrodę, po czym... skazał go na śmierć. Dlaczego? Otóż jak sam twierdził, niewolnik postąpił w zgodzie z prawem wydając zbiega - i za to otrzymał nagrodę. Ale jednocześnie postąpił wbrew swemu panu, który ukrywał Rufusa, czyli postąpił wbrew jego woli, za co został ukarany śmiercią (strącono go z Tarpejskiej Skały - jak czyniono ze zdrajcami). Zaś Sulpicjusza Rufusa - wysłany przez Sullę oddział - zasiekł mieczami w owej willi, w której ten widział swoje ocalenie. Zginął więc podobnie, jak trzy lata wcześniej jego przyjaciel - Marek Liwiusz Druzus. A tymczasem Gajusz Mariusz uciekał (wraz z synem) ku morzu, do Ostii. Tam obaj wsiedli na statek, który miał ich zawieść do Afryki. Gdy wstępowali nań, zapewne oddali pokłon wszechmocnemu Jowiszowi i innym bogom, mówiąc: "Bogom chwała - jesteśmy ocaleni!". Czy tak było, któż to może wiedzieć dziś, po tylu latach? Ale bogowie nie sprzyjali Mariuszowi i zaledwie okręt odbił od brzegu, w pobliżu przylądka Circeium zerwała się taka burza, że musieli ponownie przybić do brzegu. Tu ich drogi się rozeszły, uznali bowiem że większe szanse na przeżycie mają podróżując oddzielnie (stało się tak, gdy okazało się że załoga okrętu który miał ich zawieść do Afryki, prawdopodobnie chciała ich zamordować lub też wydać w ręce Sulli. Nie wiadomo dlaczego nie uczynili ani jednego ani drugiego - pewnie obawiali się kary za zabicie tak sławnego męża jakim był Gajusz Mariusz - opromieniony sławą wielu zwycięstw. Natomiast do porwania też nie doszło. Nad ranem po prostu odpłynęli, pozostawiając ich samych na plaży). 




Oczywiście prócz samego Mariusza i jego syna, było kilku wiernych weteranów, którzy ze swym wodzem cierpieli niedostatek (wierząc że wkrótce fortuna się odwróci). Razem cierpieli głód, obawiając się zapukać do drzwi wieśniaków i zdradzić przed nimi prawdziwej tożsamości swego wodza. Mimo to Mariusz ich pocieszał: "Nie obawiajcie się przyjaciele. Wiedzcie że pisany jest mi siódmy konsulat". Było to nawiązanie do dawnej przepowiedni, którą Mariusz miał usłyszeć jeszcze w młodości - iż siedmiokrotnie będzie sprawował konsulat. Do tej pory bowiem już sześciokrotnie pełnił ten najwyższy urząd w państwie (107 r. p.n.e. - 104 r. p.n.e. - 103 r. p.n.e. - 102 r. p.n.e. - 101 r. p.n.e. i 100 r. p.n.e.). Wierzył że przepowiednia się spełni i że przez to nie może on teraz, tutaj na tym piachu stracić życia (miał rację, los ześle mu jeszcze jeden konsulat - ostatni). Jednak musieli się posilić. Udano się więc do pobliskiej chaty w Minturnach, leżącej nad brzegiem błotnistego Lirusu. Tam poinformowało gospodarza kto będzie jego gościem - "Jeśli zdradzisz, zginiesz szybciej niż myślisz" - pouczono go, po czym kazano przygotować posiłek. Wieśniak przysiągł że nie zdradzi, ale prosił by opuścili jego dom (czy też drewnianą chatę) i nie narażali rodziny. Rzeczywiście, łowcy Sulli grasowali po okolicy wypatrując uciekinierów. Jedynym wyjściem było... ukrycie się w wodach (a raczej bagnie, gdyż była to rzeka strasznie zabagniona) Lirusu. Tam też się schowano. Ale ktoś zdradził, nie wiadomo tylko czy był to ów chłop, czy też ktoś inny, w każdym razie mieszkańcy Minturnae przeszukali bagna wraz z żołnierzami Sulli i znaleźli ukrytego w nich siedemdziesięciolatka. Stamtąd przewieziono go do miasteczka (Minturnae) i uwięziono w domu niejakiej Fannii, byłej prostytutki, którą on sam kazał kiedyś ukarać chłostą i więzieniem (początkowo Fannia chciała wziąć na nim pomstę, ale potem nawet się z nim zaprzyjaźniła i pocieszała go krzepiącymi słowy, gdy ten nie widział dla siebie ratunku).

To był koniec! Mariusz stracił wówczas całą nadzieję - jego los został przesądzony. Tylko, kto odważy się zabić Mariusza? Któż jest tak odważny i kto weźmie na siebie odium jego mordercy. Dekurionowie Sulli nie byli w stanie dokonać takiego mordu, nikt nie był w stanie. Skoro więc Rzymianie nie mogą zabić swego dawnego wodza i wybawiciela, może należy wysłać do jego celi niewolnika, najlepiej niewolnika pochodzenia cymbryjskiego. To przecież ich właśnie rozbił Mariusz na polach verselijskich (101 r. p.n.e.) i to oni mogą mieć do niego żal za swoją klęskę i niewolę. Niewolnik będzie najlepszym wyjściem. Tak też uczyniono. Wprowadzono do celi Mariusza cymbryjskiego niewolnika z obnażonym mieczem w dłoni. Ten zbliżył się do stojącego i wpatrującego się w niego Mariusza. "Śmiesz mnie zgładzić, niewolniku? Mnie, Mariusza?" - zapytał Mariusz. Miecz samoistnie wypadł z ręki niedoszłego mordercy, wyszedł z celi i stwierdził że nie może tego zrobić. Nie może zabić Mariusza - on, niewolnik! Jeśli więc on nie może, to kto może, my, Rzymianie? Dopuścimy się takiej zbrodni? Ale trzeba coś postanowić, bo wielki wódz nie może w nieskończoność siedzieć w domu cudzołożnicy. Nie wiadomo kto wówczas rzucił zdanie: "Puśćmy, go więc! Niech idzie w swoją stronę". Reszta w milczeniu przytaknęła. Zaopatrzono go w prowiant i pieniądze na drogę oraz podstawiono okręt, który miał płynąć do Ischii (w Zatoce Neapolitańskiej), choć jednocześnie wiedziano że tam też znajduje się sporo uciekinierów z Rzymu i zwolenników Mariusza. Wiedziano też że zapewne popłynie on stamtąd do Afryki, by zmobilizować swoich weteranów i przystąpić do walki o władzę w Rzymie. Mimo to puszczono go i nawet zaopatrzono na drogę. Ci dekurionowie którzy o tym zadecydowali, musieli przysiąc na swoje życie że dotrzymają tajemnicy, gdyż jeśliby Sulla się dowiedział że puścili wolno jego wroga, bez wątpienia skazałby ich na śmierć za zdradę.



W CZTERDZIEŚCI LAT PÓŹNIEJ POMPEJUSZA WIELKIEGO TEŻ NIKT NIE ODWAŻYŁ SIĘ WYDAĆ W RĘCE CEZARA - DO CZASU AŻ PRZYBYŁ DO ALEKSANDRII, WIERZĄC ŻE TU ZNAJDZIE SCHRONIENIE - TAM ZABIŁ GO JEDEN Z JEGO DAWNYCH ŻOŁNIERZY





A tymczasem Mariusz po przybyciu do Ischii zabrał stamtąd swoich zwolenników i popłynął ku Afryce. Wylądowali w starym porcie kartagińskim (wśród ruin dawnej Kart Hadaszt - czyli Kartaginy, spalonej w 146 r. p.n.e. na polecenie Publiusza Korneliusza Emiliana Scypiona Afrykańskiego Młodszego, czyli niecałe sześćdziesiąt lat wcześniej. Gajusz Mariusz miał 11 lub 12 lat gdy to się stało. Rzymską Kartaginę założy dopiero Cezar w 46 r. p.n.e. czyli w setną rocznicę spalenia poprzedniej). Następnie skierowali się do stojących nieopodal ruin świątyni Saturna. Tutaj oczekiwano na gońca z Utyki (wcześniej bowiem syn Mariusza - Gajusz Mariusz Młodszy, po rozstaniu z ojcem na plaży w Minturnach, zdołał dostać się na nowy okręt i przypłynął nim do Afryki gdzie pobudził do działania lokalnych weteranów armii Mariusza). Człowiek który miał się z nimi spotkać, wysłany został przez pretora Sekstyliusza. Ten jednak - obawiając się kary ze strony Sulli i jego popleczników - ustami swego posłańca, zabronił Mariuszowi wstępu do prowincji Afryki i podburzania tutejszych weteranów. Mariusz przyjął te słowa w ciszy i długo nic nie odpowiadał. Gdy goniec wreszcie zapytał: "Jaką odpowiedź mam zanieść pretorowi?" wreszcie odparł: "Powiedz pretorowi, że widziałeś Mariusza wśród ruin Kartaginy" (w 1807 r. amerykański malarz - John Vanderlyn sportretował tę scenę, tytułując swój obraz: "Mariusz wśród ruin Kartaginy"). Tymczasem Mariusz Młodszy, który próbował zmobilizować weteranów, został (zapewne na polecenie Sekstyliusza) wydany w ręce króla Numidii - Hiempsala II. Udało mu się jednak stamtąd zbiec i dołączył do ojca. Razem udali się teraz na wyspę Cercynę, gdzie zamierzali czekać dogodnego momentu do ponownego odzyskania Rzymu. A tymczasem w Rzymie zaczęła się organizować konspiracja przeciwko władzy Sulli




CDN.
 

30 września 2025

"JESTEM KRÓLEM WASZYM PRAWDZIWYM, A NIE MALOWANYM..." - Cz. I

CZYLI, JAK TO W POLSCE 
NARÓD WYBIERAŁ SWOICH KRÓLÓW?





WSTĘP:
NAJSWOBODNIEJSZY NARÓD EUROPY




O tym, że Polacy od zawsze byli najswobodniejszym, najbardziej wyczulonym na wszelkie autokratyczne i absolutystyczne tendencje - narodem, zapewne nie muszę pisać, gdyż jest to oczywistość sama w sobie. W żadnym innym kraju, w którym naród propagował idee republikańskie i starał się kontrolować władzę zwierzchnią, nigdy nie było aż tylu zabezpieczeń nakładanych przez obywateli na władze centralne (w tym przypadku na władzę królewską) ile ich było właśnie w Polsce. Doprawdy bycie królem w naszym kraju nie należało do zadań łatwych i przyjemnych, ale jednocześnie było też wyzwaniem dla wybitnych jednostek, które potrafiły tak wkomponować swoje absolutystyczne cele, aby były one zgodne z założeniami i wyzwaniami całego narodu. Do takich postaci należał np. król Władysław II Jagiełło (choć w ostatnich latach swego życia był on już całkowicie zależny od biskupa krakowskiego - Zbigniewa Oleśnickiego, który miał umożliwić jego synowi wstąpienie na tron po śmierci Jagiełły), postacią taką była również królowa Bona Sforza, która umiała wymóc na szlachcie (czyli narodzie) podporządkowanie się jej woli, a także król Stefan Batory - autor słów, które dałem w tytule. Wybrany na sejmie elekcyjnym w grudniu 1575 r. jako mąż królowej Anny Jagiellonki (siostry ostatniego męskiego członka tej dynastii - Zygmunta II Augusta, który zmarł 7 lipca 1572 r.), już po ucieczce z kraju (w nocy 18/19 czerwca 1574 r.) Henryka Walezego (de Valois), brata króla Francji - Karola IX, który wstąpił na francuski tron po jego śmierci, która miała miejsce 30 maja 1574 r. (notabene Henryk w polskiej heraldyce najczęściej nie jest numerowany, a jeśli już, to mówi się o Henryku III - królu Francji, natomiast zgodnie z polską chronologią byłby on określany numerem IV, jako Henryk IV. Co prawda jego poprzednicy o tym imieniu nie byli królami a książętami władającymi podczas rozbicia dzielnicowego większością kraju, ale tak jednak poprawnie brzmiałaby numeracja tego - panującego zaledwie cztery miesiące - polsko-francuskiego monarchy). Stefan Batory został koronowany i poślubiony Annie Jagiellonce - 1 maja 1576 r.

Był to jeden z największych władców w polskich dziejach. Potrafił poskromić zbuntowany Gdańsk, zmusić szlachtę do płacenia podatków na tę (trwającą z przerwami od 1558 r.) wojnę z Moskalami, którą zakończył ostatecznym zwycięstwem w trzech kampaniach 1579, 1580 i 1581 i ostatecznie pokojem w Jamie Zapolskim z 15 stycznia 1582 r. odzyskał dla Rzeczypospolitej te wszystkie ziemie, które utraciła w poprzednich latach na korzyść cara Iwana IV Groźnego i zapewnił Polsce oraz Litwie pierwsze miejsce wśród europejskich mocarstw. Co prawda nie wszystkie posunięcia tego króla były korzystne dla państwa (np. wielkim błędem była zgoda - udzielona w 1577 r. - aby przedstawiciel Hohenzollernów z Brandenburgii otrzymał prawo do kurateli nad chorym umysłowo księciem pruskim, w zamian tylko za hołd z Prus i 200 tys. guldenów kontrybucji. Tym samym bowiem otwarta została możliwość połączenia Prus Książęcych i Brandenburgii pod jednym panowaniem, a co za tym idzie - prosta droga do rozbiorów Polski, które nastąpiły dwieście lat później). Stefan Batory potrafił także poskramiać butę wielmożów, zbytnio zapatrzonych w interesa własne lub też swego stanu, a nie zważających zbytnio na dobro kraju. Gdy na Sejmie warszawskim (20 stycznia - 6 marca 1578 r.) słyszał zewsząd gardłowanie szlachty przeciwko nowym podatkom na wojnę z Moskwą i tym, jakie według nich były obowiązki króla wobec narodu, wzburzony tym wielce, rzekł wówczas do zgromadzonych: "Jestem królem waszym prawdziwym, nie wymyślonym ani malowanym. Chcę panować i rządzić i nie ścierpię, aby ktoś z was mi w tym przeszkadzał. Bądźcie strażnikami waszej wolności, ale nie pozwolę, abyście byli moimi nauczycielami". Uchwalono wówczas nie tylko nowe podatki, ale powołano Trybunał Koronny (mający rozpatrywać apelacje sądów w sprawach karnych i cywilnych), a także utworzono tzw.: piechotę wybraniecką - formację militarną złożoną z chłopów pochodzących z dóbr królewskich, którzy w zamian za służbę wojskową, byli zwolnieni z wszelkich obciążeń fiskalnych i osobistych. Silny władca, a do tego władca zwycięski, był więc prawdziwym wyzwaniem dla "najswobodniejszego narodu Europy", który często (choć nie zawsze - bo np. już w lutym 1581 r. szlachta kategorycznie zapowiedziała, że nie da już więcej pieniędzy na nową kampanię i pomimo wielu zwycięstw oraz opanowania znacznych terenów podchodzących pod Nowogród Wielki, a także podejścia pod Toropiec - rezydencję cara, z której ten ledwie ostrzeżony, musiał uciekać w samej tylko koszuli i w towarzystwie kilku dworzan - szlachta pragnęła jak najszybciej tę wojnę zakończyć), potrafił łamać opór szlacheckiej braci.




Niektórzy złośliwcy twierdzą, że król Stefan Batory wolał toczyć wojny, aby uciec z łoża królowej Anny, która była już sędziwa (starsza od swego męża o dziesięć lat) i dość brzydka. Jednak prawda jest taka, że Batory potrafił skutecznie poskramiać nazbyt "wolnościowe" zapędy narodu, gdyż wolność - o czym warto pamiętać - jest oczywiście wartością niesłychanie ważną, ale znacznie ważniejsza jest odpowiedzialność za losy swego kraju - a wydaje się, że te wartości czasami niknęły w głosach obywateli, domagających się utrzymania własnych swobód i wolności. Wydaje się też (patrząc na poczynania szlachty polskiej - o której to francuski podróżnik z początku XVII wieku napisał, iż gdyby naród polski potrafił się zjednoczyć i przestać toczyć wzajemne spory, żadna siła w Europie nie byłaby w stanie powstrzymać Polaków przed opanowaniem Wschodu i Zachodu, aż pod granice Chin) że szlachta polska była wybitnie pacyfistyczna i wroga wszelkim działaniom wojennym, miłująca zaś spokój i ciepło domowych pieleszy (książę Jeremi Wiśniowiecki podsumował stan szlachecki krótko, mówiąc: "pierzyna - łacina - dziecina"). To nie prawda. Polska szlachta wcale nie była pacyfistycznie nastawiona (czego dowodem są ponawiane okresowo co jakiś czas interwencje zbrojne w państwach naddunajskich, czy w Rosji o obsadę rosyjskiego tronu), a jej "pacyfizm" wynikał tylko i wyłącznie z faktu, że mogła ona spełniać wszelkie swoje potrzeby w granicach olbrzymiego kraju, jakim była ówczesna Rzeczpospolita i nie musiała uczestniczyć ani w wyprawach zdobywczych na inne kraje, ani też w kolonizacji obcych ziem. Natomiast każdy nowy podatek na cele wojenne, każde wzmocnienie wojska, było uważane za bezpośrednie godzenie w interesy obywateli i mogło zostać użyte w celu wzmocnienia władzy królewskiej oraz odebrania narodowi jego praw i przywilejów. Dlatego tak alergicznie reagowano na każde nowe podatki na wojsko i na jakiekolwiek wojny zdobywcze. Problem polegał tylko na tym, że nie uświadamiano sobie faktu, że odebrać wolność wcale nie musi król rodzimy, a uczyni to równie sprawnie i szybko ktoś obcy, gdy już państwo ulegnie odpowiedniemu osłabieniu i destrukcji wewnętrznej. I tak się właśnie stało - ostatecznie przyszli obcy i podzielili się naszą Polską, rozrywając ją na trzy części.




Aby podsumować owe prawa i wolności obywatelskie, jakimi cieszył się w Rzeczpospolitej ówczesny naród polityczny (czyli szlachta, stanowiąca dość duży odsetek społeczeństwa), warto tu przytoczyć słowa amerykańskiego historyka - Roberta Howarda Lorda, który tak oto pisał o ówczesnej Polsce: "Wielki zapał dla swobody w każdej gałęzi życia, zasada władztwa narodu, przyzywająca wszystkich obywateli do uczestniczenia w odpowiedzialności rządu, pojęcie państwa nie tylko rzeczy samej w sobie, ale jako narzędzia służącego dobru społecznemu, wstręt do monarchii absolutnej, stałej armii i militaryzmu, niechęć do wszczynania wojen napastniczych, natomiast wybitna dążność do stwarzania dobrowolnych unii z ludami sąsiednimi - oto niektóre z uderzających cech dawnego państwa polskiego, co je stawia jako jednostkę arcywyjątkową między rabuśniczymi i żołdackimi monarchiami owych wieków", Joseph Conrad zaś dodawał: "Scalanie obszarów Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, które uczyniło ją na czas pewien mocarstwem pierwszej rangi nie zostało dokonane siłą (...) czterdziestu trzech przedstawicieli krain litewskiej i ruskiej pod przewodem najznaczniejszego z książąt zawarło związek polityczny, jedyny w swoim rodzaju w historii świata, spontaniczną i całkowitą unię suwerennych państw, świadomie wybierając drogę pokoju. Żaden dokument polityczny nie wyraził nigdy ściślej prawdy niż wstępny ustęp pierwszego Traktatu Unijnego (1413). Zaczyna się on od słów: "Ten związek, będący wynikiem nie nienawiści, lecz miłości" - słów, których nie skierował do Polaków żaden naród w ciągu ostatnich lat stu pięćdziesięciu". Rzeczpospolita była więc oazą nie tylko wolności politycznej i osobistej (Joseph Conrad pisał: "Nie było w dziejach państwa mniej obciążonego politycznym rozlewem krwi niż Państwo Polskie"), ale również oazą tolerancji, o czym dobitnie wyraził się pruski feldmarszałek, autor zwycięskiej wojny z Francją w 1870 r. - Helmut von Moltke, pisząc: "Starodawni Polacy odznaczali się wielką tolerancją (...). Przez długi ciąg czasu przewyższała Polska wszystkie inne kraje Europy swoją tolerancją", a także francuski historyk - Claude Carloman de Rulhiere: "Jest pierwszym w Europie państwem, które przykład tolerancji dało. Meczety stały tam pomiędzy Kościołami chrześcijan i Żydów bożnicami. Rzeczpospolita nie miała wierniejszych poddanych nad Mahometanów, pod jej opieką osiadłych, Żydzi pilnowali dochodów w dobrach Szlachty, która się więcej fakcjami niżeli gospodarstwem trudniła. (...) Nigdzie fanatyzm swojej nie zapalił pochodni. Nie było kłótni, nie było niechęci". Jak więc ten "najbardziej swobodny naród Europy" który tak nienawidził wszelki przymus i obciążenia - wybierał swoich władców? Oto odpowiedź.



POCZĄTEK:
LUDWIK ANDEGAWEŃCZYK 
i ZJAZD KOSZYCKI - 1374 r.

 


Według tego, co można wyczytać u średniowiecznych kronikarzy (Gall Anonim, Gaweł Mnich, Mateusz Cholewa, Jan Długosz) pierwotną formą wyboru władcy u ludów słowiańskich był wiec, czyli zebranie wszystkich mężów danego plemienia w celu wyboru władcy lub przedyskutowania decyzji co do wyprawy wojennej. Ale forma wiecu dość szybko zanikła, szczególnie od chwili, gdy Polska przyjęła chrześcijaństwo, a wizerunki dawnych, słowiańskich bogów (takich jak choćby Perun - utożsamiany z Zeusem, Swaróg - odpowiadający Hefajstosowi, czy Swarożyc - bóg ognia) po 966 roku zostały obalone i z czasem poszły w zapomnienie. Dynastia Piastów od czasów Mieszka I (który - co ciekawe - władał krajem o nazwie Slavonia i pod taką nazwą występuje nasz kraj w kronice niemieckiego biskupa Tietmara z Merseburga, ale już od wstąpienia na tron jego syna - Bolesława I Chrobrego, kraj zwie się Polenus lub Poleniorum, a naród Poleanami = Polanami. Jednak nazwa "Polska", "Polacy" wcale nie wywodzi się od słowa Polanin, a od dwóch połączonych ze sobą słów: "Po" i "Lach", co znaczyło "pochodzący z lechickiego rodu", lub "ci którzy następują po Lachach"), dynastia Piastów była już w zasadzie dynastią dziedziczną, w której (z reguły) najstarszy syn dziedziczył władzę nad krajem po swym ojcu. I tak było przez ponad 400 lat, aż do śmierci ostatniego Piasta na polskim tronie - króla Kazimierza III Wielkiego. 




Ów monarcha, który nie mógł spłodzić męskiego potomka z żadną ze swych kolejnych żon, zmuszony był przekazać następstwo polskiej korony synowi swojej siostry, wówczas małżonki króla Węgier Karola I Roberta z dynastii Andegawenów - Elżbiecie (notabene Kazimierz Wielki szczególnie nie znosił swej drugiej żony - Adelajdy z Hesji, która była bezpłodna. Zdradzał ją na potęgę z innymi kobietami, a ostatecznie - pragnąc przymusić do zgody na rozwód, na co ona nie chciała przystać - zamknął ją na 13 lat na zamku w Żarnowcu, a sam przez ten czas ponownie się ożenił, czym popełnił bigamię. Po jakimś czasie ożenił się po raz czwarty z kolejną kobietą - Jadwigą Żagańską, nie mając rozwodu z poprzednimi żonami, i wówczas popełnił bigamię podwójną. Co ciekawe, Adelajda żaliła się na swój los swemu ojcu - landgrafowi Hesji Henrykowi II Żelaznemu, ale ten kategorycznie zabronił córce rozwodu i zapowiedział że jeśli to uczyni, nie ma po co wracać do Hesji. Biedna kobieta siedziała więc w wieży na żarnowieckim zamku, powoli odchodząc od zmysłów, zdradzana i upokarzana przez swego męża. Ostatecznie Kazimierz zezwolił jej na wyjazd z kraju i powrót do Hesji w 1356 r. po piętnastu latach małżeństwa, z czego trzynaście spędziła ona samotnie w Żarnowcu)


PIERWSZA ŻONA KAZIMIERZA WIELKIEGO ALDONA ANNA z LITWY
(1325-1339)



DRUGA ŻONA KAZIMIERZA WIELKIEGO ADELAJDA Z HESJI 
(1341-1356)





Kazimierz Wielki uznał dziedzicem korony (na zjeździe w Krakowie w lipcu 1339 r.) syna swej starszej siostry Elżbiety i jednocześnie następcę węgierskiego tronu, 13-letniego Ludwika. Oczywiście jedynie w tym wypadku, gdy Kazimierz nie spłodzi własnych synów, dlatego potem tak bardzo mu zależało na narodzinach potomka, gdyż nie przepadał za Ludwikiem i nawet postarał się, aby po swej bezpotomnej śmierci (nie licząc jego czterech córek, które jednak nie miały żadnych praw do korony) tron polski objął jego wnuk - Kazimierz (Kaźko) książę słupski, którego usynowił w 1368 r.




 Ten manewr jednak mu się nie powiódł i ostatecznie po śmierci Kazimierza (5 listopada 1370 r.) królem Polski został Ludwik, który od tej chwili dzierżył w swym ręku dwie korony: polską oraz węgierską. Wkrótce po swej koronacji w Krakowie (17 listopada) Ludwik opuścił kraj i powrócił na Węgry, mianując w Polsce swą regentką, matkę - Elżbietę, która od czasu wyjazdu z Polski (w 1320 r. gdy miała zaledwie lat 15), odwiedziła kraj swego ojca tylko dwa razy (w 1352 i 1356). Teraz zaś, już jako sędziwa matrona miała objąć regencję, czyli de facto sprawować władzę w Królestwie Polskim w imieniu swego syna Ludwika. W ciągu tych pięćdziesięciu lat od jej pierwszego wyjazdu z kraju, Polska bardzo się zmieniła pod rządami Kazimierza Wielkiego. Gdy jako nastoletnia księżniczka opuszczała ojcowiznę i wyruszała w nieznane, by zostać żoną króla Węgier, Polska była małym, wypompowanym z pieniędzy, osłabionym i wyniszczonym długoletnią wojną z Czechami, napadami Krzyżaków i Litwinów krajem w środku Europy. Gdy zaś wracała do Krakowa jako regentka, zastała kraj rozległy terytorialnie, zasobny i bezpieczny, kraj umocniony łańcuchem twierdz obronnych, pełnym nowych szlaków komunikacyjnych, ułatwiających rozwój handlu i wzrost gospodarczy. Kraj ze skodyfikowanym prawem (Statut Wiślicki Kazimierza Wielkiego z roku 1347), kraj, w którym w ciągu 37 lat rządów jej brata, powstało 65 nowych miast, nie licząc twierdz i systemów fortyfikacji złożonych z kilku zamków (łącznie Kazimierz wzniósł 53 nowe zamki i odnowił stare). I wreszcie kraj, w którym był już uniwersytet (założony w Krakowie w 1364 r.). Ta nowa Polska była Królestwem nie tylko majętnym, ale również bezpiecznym i silnym, zupełnie też nie przypominała owego zrujnowanego najazdami miejsca, które opuszczała Elżbieta będąc jeszcze panną. 




Szlachta polska była niezadowolona z faktu, że krajem włada niewiasta i często dawała temu upust (np. nazywając Elżbietę pogardliwie "Królową Kikuta" - jako że będąc jeszcze żoną Karola Roberta, została wraz z małżonkiem zaatakowana - 17 kwietnia 1330 r. - przez wzburzonego węgierskiego możnowładcę - Felicjana Zacha, który tym samym mścił się za pozbawienie cnoty jego córki Klary przez Kazimierza, który odwiedził siostrę i przez pewien czas bawił w Wyszehradzie. Podczas tego ataku - którego celem było zamordowanie rodziny królewskiej - Elżbieta straciła cztery palce prawej dłoni i odtąd, aż do końca swego życia, aby ukryć ten fakt, nosiła rękawiczki). Opinie o jej rządach w Polsce przetrwały prawie same negatywne (np. twierdzono że: "Za jej rządów działy się w Królestwie Polskim liczne grabieże, łupiestwa i rozboje", a także że: "Nikt nie mógł uzyskać u królowej zwrotu niesłusznie zabranych dóbr albo rozstrzygnięcia poważnych spraw (...) Tajemnym donosom oskarżycieli dawała łatwy posłuch i ufając ich podszeptom bardzo wielu sprawiedliwym i jej synowi najwierniejszym wyrządzała krzywdy"). 




Król Ludwik jednak miał ten sam problem, co Kazimierz - spłodził same córki (Katarzynę, Marię i Jadwigę) a z utęsknieniem oczekiwał narodzin syna, którego nie dane mu było nigdy spłodzić. Problem z następstwem polskiego tronu powracał więc ponownie i stawał się taką samą zmorą rządów Ludwika, jaką był za czasów Kazimierza. I wówczas to właśnie Elżbieta uznała, że tron po Ludwiku powinna objąć jego najstarsza córka - Katarzyna. Już w 1373 r. Elżbieta (opierając się na możnowładczych rodach: Toporczyków, Lelewitów, Korczaków, Różyców i Śreniawitów) wymogła na panach polskich prawo do tronu po śmierci Ludwika dla jednej z jego córek (myślała wówczas głównie o Katarzynie). Aby jednak to oficjalnie potwierdzić, Ludwik, na zejdzie w Koszycach (wrzesień 1374 r.), uzyskał zgodę polskiej szlachty na objęcie tronu przez jedną z jego córek, tę, którą "On sam, lub jego matka czy żona wyznaczy". W zamian król musiał się zgodzić na wydanie specjalnego przywileju dla szlachty w którym godził się na obniżenie podatków z 12 na 2 grosze od łana. Ponoć szlachta tak bardzo domagała się wprowadzenia tego przywileju, tak pomstowała na podatek stały, że jedynie pod tym warunkiem godziła się uznać córki Ludwika za przyszłe kandydatki do tronu. Poza tym szlachta wymogła na królu by przyrzekł utrzymać nienaruszalność terytorialną kraju (bowiem Węgrzy chcieli przyłączyć do swego kraju Ruś Halicką ze Lwowem), oraz że nie będzie powoływał obcych na urzędy w Królestwie Polskim. Ludwik musiał się również zgodzić na uwolnienie szlachty z obowiązku budowy i utrzymywania zamków granicznych, a także z obowiązku wypraw wojennych do innych krajów w ramach pospolitego ruszenia, a jeśli już miało do nich dojść, to domagano się od króla odpowiedniego wynagrodzenia za każdy dzień spędzony poza krajem. Ludwik musiał się na to wszystko zgodzić (17 września 1374 r.) a w zamian uzyskał potwierdzenie objęcia tronu po swej śmierci przez jedną z jego córek.  




Do polskiego tronu była wyznaczona księżniczka Katarzyna, niestety zmarła ona w młodym wieku (zaledwie ośmiu lat) w 1378 r. Teraz pozostały już tylko dwie młodsze córki Ludwika - Maria i Jadwiga, z czego ta pierwsza miała panować w Polsce, a druga na Węgrzech. Królowa Elżbieta ostatecznie opuściła Polskę i zakończyła swe regencyjne rządy w styczniu 1377 r. gdy (w grudniu 1376 r.) doszło w Krakowie do wymordowania Węgrów z jej otoczenia. Ostatecznie zmarła w Budzie - 29 grudnia 1380 r. w wieku 75 lat (powiadano że jej długowieczność związana była z działaniem pewnego tajemniczego środka odmładzającego, którego recepturę sama opracowała). Jej syn - Ludwik, zmarł wkrótce potem (10 września 1382 r.) w wieku 56 lat. Obie jego córki były wtedy jeszcze dziećmi (Maria miała lat jedenaście, zaś Jadwiga ledwie dziewięć). O ich losie decydowała teraz matka - jedna z najpiękniejszych kobiet ówczesnej Europy (po której to obie dziewczęta - a szczególnie Jadwiga - odziedziczyły urodę). Była to Elżbieta, córka bana Bośni - Stefana II Kotromanicia i Elżbiety, księżniczki kujawskiej. Elżbieta Bośniaczka (bo pod tą nazwą przeszła do historii) długo pozostawała w cieniu swego męża i jego ambitnej, oraz energicznej matki, ale wraz z ich śmiercią wypłynęła na głębokie wody europejskiej polityki dynastycznej. To ona teraz decydowała która z córek obejmie jaki tron i za kogo księżniczki te wyjdą za mąż. Jej pierwszym posunięciem była też zmiana postanowień swego męża co do losów obu księżniczek w kwestii dziedziczenia i teraz to właśnie Maria objęła tron węgierski (już 11 września 1382 r.), zaś młodsza Jadwiga zostać miała królową Polski. Od tej chwili to ta księżniczka, przyszła żona "barbarzyńcy z Litwy" Jogaiłły (Władysława II Jagiełły) była teraz kandydatką do polskiego tronu, na co zgodzili się też polscy panowie (w listopadzie 1382 r. na zjeździe w Radomsku - gdzie zgodę wydała szlachta wielkopolska i w Wiślicy - szlachta małopolska). Teraz już tylko oczekiwano na szybki przyjazd nowej królowej do Krakowa.




CDN.

29 września 2025

REFORMY AUGUSTA - Cz. I

CZYLI JAK ZMIENIAŁA SIĘ 
RZYMSKA REPUBLIKA 
U PROGU NARODZIN 
JEZUSA Z NAZARETU?





BUNT WENERY




Był początek stycznia 42 r. p.n.e. Dzień rozpoczął się spokojnie i nic nie zapowiadało nadciągających wydarzeń. Nie minął nawet jeszcze miesiąc od zamordowania Marka Tulliusza Cycerona w jego willi pod Formiae (nie była to zresztą jedyna, ponoć niezwykle piękna posiadłość należąca do Cycerona - miał bowiem jeszcze jedną willę w Tusculum niedaleko Rzymu, okazały dom w Arpinum, położony w górskim krajobrazie nad rzeką Liris, oraz oczywiście willę w samym Rzymie) i przybicia jego prawej dłoni (na polecenie Marka Antoniusza, który szczerze nienawidził Cycerona za jego pięć filipik skierowanych przeciw niemu (ułożonych zdaje się od 2 września 44 r. p.n.e. do 1 stycznia 43 r. p.n.e. - w tym czasie miały zostać ogłoszone), chociaż najprawdopodobniej ta niechęć (a wręcz żywa nienawiść Antoniusza do Cycerona) wywodziła się z jeszcze wcześniejszych spraw rodziny Antoniuszów, który to ród wszedł w konflikt z Cyceronem (choć wydaje się że sam Cyceron nie dążył do tego konfliktu, ale był również jego współsprawcą). Szczególnie druga filipika z końca listopada 44 r. p.n.e., mocno wzburzyła Antoniusza i miał wówczas obiecać Cyceronowi, że wkrótce czeka go śmierć, a on obetnie jego dłoń - tę, którą napisał owe przemowy - i przybije do drzwi świątyni Jowisza na Kapitolu. Tak też się stało, choć to nie Antoniusz osobiście zamordował Cycerona, a żołnierze wysłani do Formiae: Herenniusz i Popiliusz Lenas (co ciekawe, ten ostatni zawdzięczał Cyceronowi życie, gdyż ten wybronił go niegdyś przed karą i egzekucją za popełnione wcześniej morderstwo). Tak więc zamordowany został jeden z największych rzymskich mówców, pisarzy i polityków, szczerze oddanych idei Republiki, autor tzw.: "Concordia Ordinum" (czyli "Zgody Stanów") z 61 r. p.n.e. i propagator "optium cum dignitate" ("ideału dostojnego wypoczynku"), polegającego na zaprzestaniu wzajemnych wewnętrznych zatargów (i zbrodni) a skupieniu się na dobru państwa i pomyślności wszystkich stanów w imię budowania lepszych czasów. Wszystkie te jego zamierzenia upadły bardzo szybko a lata 50-te I wieku p.n.e. to okres niezwykłego wprost bandytyzmu w Rzymie, gdzie przeciwników politycznych mordowano na ulicach w biały dzień, a lata 40-te to czasy wojny domowej Cezara z Pompejuszem i kolejnych zbrodni.








Natomiast dzień 1 stycznia 42 r. p.n.e. był oficjalnie dniem radosnym, ponieważ tego dnia od rana swoje urzędy objęli nowi konsulowie: Lucjusz Munacjusz Plankus i Marek Emiliusz Lepidus. Wybory co prawda odbywały się normalnie jak dotąd, ale realnie Republika przestała już istnieć i o wszystkich nominacjach decydowała trójka ludzi - Marek Antoniusz, Gajusz Oktawiusz (od marca 44 r. p.n.e. i adopcji poczynionej w testamencie Cezara - zwał się Gajuszem Juliuszem Cezarem i jedynie dla odróżnienia go od poprzednika - odtąd jego oficjalnego ojca - dodawano tylko przezwisko Oktawian) oraz Marek Emiliusz Lepidus - czyli triumwirat (Oktawian dokonał realnego zamachu stanu w lipcu 43 r. p.n.e. wprowadzając do Rzymu wierne sobie wojska - głównie złożone z weteranów jego przybranego ojca - i rozpoczął nowe rządy. Realny kres Republiki Rzymskiej przyniosła jednak ustawa trybuna Publiusza Titiusza (lex Titia) z 27 listopada 43 r. p.n.e. która ukonstytuowała instytucję triumwiratu, jako najważniejszego organu w państwie - (oczywiście triumwirowie uzyskiwali specjalne uprawnienia, tylko na czas zakończenia wojny domowej i przywrócenia pokoju - w rzeczywistości jednak stawali się oni realnymi władcami Rzymu i całego Imperium). Oktawian miał wówczas 20 lat, Antoniusz 40 a Lepidus (znaczący najmniej z całej trójki) był najstarszy, liczył bowiem lat 46. Wprowadzenie tych specjalnych pełnomocnictw dla triumwirów wiązało się z okrutnymi proskrypcjami, wymierzonymi w przeciwników politycznych (i to zarówno w starych przeciwników Cezara, jak i tych cezarian - którzy uczestniczyli w spisku i morderstwie Cezara, a dotąd jeszcze się uchowali, oraz oczywiście we wszystkich tych, którzy z różnych powodów przeszkadzali trzem nowym władcom Imperium).






Proskrypcje rozpoczęły się już w nocy z 27 na 28 listopada 43 r. p.n.e. wywieszeniem w różnych częściach miasta (głównie zaś na Forum Romanum, przy Cyrku Wielkim, Teatrze Pompejusza i w rejonie Kapitolu) list proskrypcyjnych (czyli osób prawnie skazanych na śmierć). Mieszkańcy Rzymu czytali je o świcie, a brzmiały one (mniej więcej) tak: "Zbrodniczy zamach na osobę Cezara jasno wykazał, że nadmierna wyrozumiałość wobec elementów wiarołomnych nie może stanowić normy postępowania. Dobro ludu rzymskiego wymaga przygotowania ekspedycji karnej przeciw tym zbrodniarzom, których dotąd jeszcze nie dosięgnął miecz sprawiedliwości. Celem zapewnienia pełnego bezpieczeństwa ludu w czasie działań wojennych niezbędne jest całkowite unieszkodliwienie elementów wrogich w samej stolicy. Szybkie i pełne przeprowadzenie tej akcji leży w interesie samego ludu, który tak wiele wycierpiał skutkiem przedłużających się wojen. W celu uniknięcia wszelkich nieporozumień i możliwości nadużyć, nazwiska osób skazanych podaje się do publicznej wiadomości. Zabrania się też przyjmowania, ukrywania i wspomagania w jakikolwiek sposób osób niżej wymienionych. Winni tych przestępstw podlegają karze tak samo, jak i osoby skazane", po czym następowało wymienienie nazwisk osób proskrybowanych. Były również wyszczególnione nagrody za przyniesienie głów odpowiednich osób i tak wolny Rzymianin otrzymywał aż... 100 000 sestercji za przyniesienie jednej głowy, a niewolnik 40 000 sestercji i wolność za każdą obciętą głowę. Czy należy dodawać że wówczas dochodziło wręcz do masakr i niewyobrażalnych zbrodni? Chyba nie. 




Miały miejsce sceny iście tragikomiczne, gdy niektórych ze skazanych na śmierć w listach proskrypcyjnych wyciągano z najprzeróżniejszych kryjówek i dziur, w tym również z... publicznych ubikacji i kloak, gdzie siedzieli niekiedy bardzo długo (ukryci w dołach kloacznych) a inni się na nich wypróżniali (nie mając pojęcia o ich obecności). Inni chowali się do studzienek, jeszcze inni do kominów, do skrzyń a niektórzy kryli się w chłopskich chałupach na wsiach. Byli też tacy, którzy w ogóle nie uciekali, tylko spokojnie siedzieli przed własnym domem w oczekiwaniu na śmierć - jeszcze inni próbowali walczyć - wszyscy jednak kończyli tragicznie. Oczywiście ci wszyscy, którzy pomagali skazanym na śmierć, według list proskrypcyjnych, byli współwinni ich zbrodni i należało z nimi postępować tak, jak ze skazańcami. Mimo to wiele żon gotowych było poświęcić swe życie w obronie mężów (wiele próbowało przekupić morderców swymi klejnotami i pieniędzmi), inne wraz z mężami i dziećmi uciekały w góry, ale były też i takie, które... prowadziły oprychów bezpośrednio do kryjówek ich mężów. Dochodziło do bardzo różnych scen, często sami niewolnicy mordowali swych panów w nadziei na uzyskanie wolności i pieniędzy, inni nawet na torturach nie zdradzali dokąd ich właściciele uciekli, ale były też przypadki, gdy panowie sami oddawali się mordercom, aby tylko ocalić od cierpień swych niewolników. A należy pamiętać że to byli senatorowie, ludzie niezwykle majętni, którzy jeszcze do niedawna decydowali o polityce państwa i mieli wielu oddanych klientów. Teraz stali się zwierzyną łowną, za której zabicie otrzymywało się sporą nagrodę, zaś głowy pomordowanych przynoszono na Forum, gdzie odbywało się sprawdzanie i wypłacanie nagród.

Rzymianie zmienili się w morderców, gotowych zabijać bez względu na koszty. Natomiast jaki był cel w tym wszystkim samych triumwirów? Kasjusz Dion pisze, że owe masakry były głównie pomysłem Antoniusza i Lepidusa, którzy jako dawni cezarianie mieli bardzo wielu wrogów w Senacie, a jako ludzie pamiętliwi i skorzy do zemsty, mścili się potem na wszystkich swych prawdziwych i domniemanych wrogach (zabójstwo Cycerona również zostało dokonane w ramach list proskrypcyjnych). Natomiast co do Oktawiana, to Kasjusz Dion (który przecież żył w dwieście lat później i nie musiał się obawiać prawnych konsekwencji tego, co pisze), twierdzi, iż nie miał on powodu aby owe listy podpisać. Twierdzi wręcz że Oktawianowi marzyła się popularność na miarę Cezara i że pragnął pójść drogą swego stryja (zaś po adopcji przybranego ojca) - przebaczania win i rozdawania synekur, by uzależniać ich od siebie. Nie pragnął mordować, bo nie miał ku temu większego powodu i celu - podpisał się jednak pod owymi "listami śmierci" głównie dlatego, że tak sobie życzyli pozostali triumwirowie i on nie mógł postąpić inaczej, aby nie doszło do rozpadu triumwiratu w sytuacji zagrożenia ze Wschodu. Tam bowiem uciekli i tam gromadzili legiony główni mordercy Cezara - Brutus i Kasjusz. Nie można było więc doprowadzić do konfliktu w triumwiracie i wzajemnych walk, gdy Brutus mógł powrócić do Rzymu na czele swych wschodnich legionów i dawnych cezarian równie okrutnie wymordować.




Tak więc nastroje w Rzymie 1 stycznia 42 r. p.n.e. były raczej minorowe (pomimo Nowego Roku i objęcia urzędu przez nowych konsulów), szczególnie że dzień wcześniej (31 grudnia 43 r. p.n.e.) odbył się triumf Marka Emiliusza Lepidusa, na który lud rzymski został ściągnięty przemocą (wydano ogłoszenie że kto się nie pojawi, będzie wpisany na listy proskrypcyjne). Chciano po prostu zbudować sobie frekwencję, a wiedziano że po niedawnych mordach mogło być z tym ciężko, gdyż lud (pomimo iż entuzjastycznie odpowiedział na apel triumwirów) nie znosił samego Lepidusa (Oktawiana postrzegał neutralnie, zaś prawdziwie wielbił Antoniusza). I tak, dzień po triumfie Lepidusa, na który spędzono lud Rzymu, kolejny dzień zapowiadał się spokojnie. Po objęciu funkcji przez nowych konsulów, oficjalnie mocą decyzji Senatu Gajusz Juliusz Cezar został zaliczony w poczet bogów jako "Divus Julius", co automatycznie oznaczało nadanie Oktawianowi tytułu "divi filius" ("syn boskiego"). Nastąpiło oficjalne złożenie ofiar w świątyni Jowisza Największego-Najlepszego na Kapitolu i wykopano fundamenty pod budowę świątyni "Boskiego Juliusza" na Forum Romanum. Nakazano również dzień jego urodzin (12 lipca) obchodzić uroczyście wszystkim obywatelom jako powszechne święto (pod groźbą kary wysokiej grzywny i nałożenia klątwy), zaś dzień, w którym został zamordowany (15 marca), odtąd miał być dniem nieszczęśliwym. Po tych wszystkich uroczystościach wydawało się, że życie w Rzymie powoli zacznie wracać do normalności, ale były to nadzieje przedwczesne. W kilka dni później Senat wydał bowiem ustawę (która zapewne wyszła z kręgów triumwirów), nakładającą na wszystkie kobiety w mieście wysoki podatek, który miał zostać przeznaczony na cele publiczne (wojny i proskrypcje mocno nadwyrężyły bowiem finanse państwa, a zrabowany majątek skazanych na śmierć, okazał się niewystarczający do pokrycia wszystkich wydatków). I się zaczęło.




Kobiety już raz gremialnie zaprotestowały, ale było to dość dawno - ponad 150 lat temu, gdy debatowano w Senacie nad cofnięciem ustawy Oppiusza (z 215 r. p.n.e.). Wówczas to (w 195 r. p.n.e.) zebrały się kobiety, zarówno dostojne matrony jak i ubogie Rzymianki na Forum Romanum i obległy sąsiednie ulice, siadając u stóp kurii Senatu i zaczepiając wchodzących doń senatorów, prosząc ich o zdjęcie uciążliwej ustawy sprzed dwudziestu lat (która zakazywała kobietom nosić przy sobie więcej niż pół uncji złota, stroić się w kolorowe i przetykane złotem, srebrem i drogimi kamieniami suknie, oraz powozić w obrębie Rzymu rydwanem). Wówczas to owe nagabywania i ów swoisty bunt kobiet, mocno zniesmaczył Marka Porcjusza Katona - wielkiego zwolennika powrotu do starorzymskiej moralności i prostoty, który w Senacie zapytywał: "Gdyby każdy z nas trzymał się zasady przestrzegania prawa i władzy męża w stosunku do swej żony, to byśmy mniej mieli kłopotu z ogółem kobiet (...) mamy przyjmować ustawy, jak niegdyś pod naciskiem zbuntowanego plebsu, tak teraz pod naciskiem kobiet? (...) Co to za obyczaj wychodzenia z domu i zaczepiania cudzych mężów (...) Wolą przodków naszych było, by kobiety nie przedsiębrały niczego, nawet w prywatnych sprawach, bez pośrednictwa opiekuna (...) A my - za pozwoleniem bogów - cierpimy już nawet to, że zabierają się do rządów i mieszają do spraw na Forum", po czym dodawał: "Nałóżcie uzdę niepowściągliwej naturze i nieposkromionemu stworzeniu i spodziewajcie się, że one same miarkować będą swą samowolę, jeśli wy tego nie zrobicie". Wówczas jednak ustawa Oppiusza została cofnięta, głównie za sprawą przemowy trybuna Lucjusza Waleriusza, który (m.in.) mówił tak: "Wybredne - na bogów - mamy uszy, jeżeli oburzamy się na prośby zanoszone do nas przez zacne kobiety (...) My mężczyźni będziemy używać purpury, chodząc w togach bramowanych na stanowiskach urzędniczych i kapłańskich, dzieci nasze będą nosiły togi bramowane purpurą (...) a tylko kobietom zabronimy używania purpury? (...) Naturalnie! Mniej będziecie mieć władzy nad córkami, żonami, a niektórzy również nad siostrami! Nigdy za życia swoich mężczyzn nie wyzbędą się kobiety poddaństwa (...) I wy winniście je trzymać w swej mocy i opiece, ale nie w niewoli. Winniście dążyć raczej do tego, by zasługiwać na miano ojców czy mężów, a nie panów (...) Ta słaba płeć musi znosić, cokolwiek wy uznacie za wskazane. Im większa wasza władza, z tym większym umiarkowaniem winniście z tej władzy korzystać".

Teraz sytuacja się powtórzyła, z tym że zamiast zabraniać dostojnym matronom ubierania się w wykwintne szaty, nałożono na nie duży podatek, którym miały one teraz opłacić wojny, toczone przez swych mężów i ojców, w sytuacji gdy same pozbawione były jakiegokolwiek wpływu na politykę. Co prawda wzburzenie kobiet na początku nie przyjęło dużych rozmiarów, początkowo oburzone panie z Hortensją (córką Kwintusa Hortensjusza) na czele, próbowały najpierw spotkać się i porozumieć z żoną Marka Antoniusza - Fulwią. Była ona żoną Antoniusza od 47 r. p.n.e. (wcześniej dwukrotnie zamężna) i ponoć miała mieć na niego wielki wpływ (niechętni jej autorzy, w tym głównie Cyceron - podkreślali że to ona ustalała skład list proskrypcyjnych, wpisując na nią również niejakiego Cezecjusza Rufusa, którego dom chciała wcześniej kupić, na co on się nie godził. Gdy wyszły listy proskrypcyjne, Rufus zamierzał ofiarować Fulwii swój dom za darmo, w zamian za skreślenie z listy, ale nic mu to nie pomogło. Został zabity tak jak i inni proskrybowani. Ponoć gdy przyniesiono jego głowę Antoniuszowi, ten miał powiedzieć: "A to kto? Ja nie znam tego człowieka", po czym wymownie miał spojrzeć na Fulwię i jej kazał zwrócić głowę. Powszechnie znano charakter Fulwii (Cyceron wręcz uczynił z niej żądną niewinnej krwi wiedźmę) i mawiano, że nie ma w niej nic kobiecego, prócz ciała. Za to Antoniusz chyba prawdziwie kochał Fulwię. W każdym razie lubił urozmaicać ich związek swoistymi przebierankami - ale to już historia na zupełnie inny temat. W każdym razie teraz, gdy kilka dostojnych matron udało się do domu Antoniusza i Fulwii, prosząc ją o wsparcie u męża w sprawie ustawy nakładającej wysoki podatek na Rzymianki - Fulwia nie wpuściła ich do środka, każąc niewolnikom zamknąć drzwi i furty. 




Wówczas damy udały się do domu Oktawiana, by u Atii (matki Oktawiana - która notabene w serialu "Rzym" została przedstawiona jako wciąż napalona i rządna intryg suka, gdy w rzeczywistości była cnotliwą rzymską matroną) i Oktawii (siostry Oktawiana) prosić o wsparcie. Oktawian nawet ponoć obiecał im pomóc, ale akurat w tym temacie (zapewne podobnie jak i w proskrypcjach) miał najmniej do powiedzenia. Ponieważ kobiety niczego nie załatwiły u żon i matek triumwirów, postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce. Za radą Hortensji (która okazała się prawdziwą trybunką ludową), zebrały się na Forum Romanum aby publicznie zaprotestować. Tam, z trybuny na Forum Hortensja wygłosiła mowę do kobiet (których wciąż przybywało, gdyż prócz dostojnych matron i ich niewolnic, schodziły się również zwykłe, ciężko pracujące Rzymianki), której najważniejszym hasłem stało się: "Kto nie ma praw politycznych, nie płaci podatków". Kobiet na Forum było tak wiele, że straż miejska nawet nie podchodziła aby je stamtąd usunąć. Hortensja mówiła że kobiety dobrowolnie są skore zapłacić pieniądze na ratowanie zagrożonej Ojczyzny, co czyniły wielokrotnie w historii, choć nie posiadają praw politycznych i nie biorą udziału w życiu publicznym, ale jak dodała: "Na cele waszej wojny płacić nie chcemy i nie będziemy panowie!". Ponieważ straż miejska obawiała się cokolwiek zrobić, do akcji skierowano weteranów Antoniusza i Oktawiana, którzy zaczęli chwytać poszczególne kobiety i wyciągać je z tłumu. Szybko podniósł się krzyk i pisk, w tym momencie na pomoc swoim żonom ruszyli mężczyźni, próbując odciągnąć żołnierzy i uwolnić schwytane przez nich kobiety. Powstało zamieszanie i w końcu żołnierze odpuścili, wycofując się.




Następnego dnia Senat wycofał się częściowo ze swojej ustawy, deklarując, że nie "wszystkie", a jedynie czterysta najbogatszych Rzymianek zapłaci podatek na cele wojenne. Tym samym rozbito solidarność kobiet (obiecując nawet wysokie nagrody dla tych, które doniosą o próbach ukrywania majątku przez owe zamożne damy) i zmuszono je do zapłacenia narzuconego podatku. Potem, gdy Oktawian August zdobył już niepodzielną władzę, zajął się dwoma palącymi problemami. Pierwszy dotyczył rozbestwionego i skorumpowanego żołdactwa, które przez lata wojen domowych i niepokojów politycznych nabrało takiej pewności siebie, iż oficjalnie żądało przekazania im majątków osób proskrybowanych (w tym również majątków kobiet, które zmarły bezdzietnie). Należało ukrócić ich bezczelność i samowolę nim ruszy się na Wschód, przeciw Brutusowi i Kasjuszowi (na początku tylko rozlokowano ich po miastach Italii, usuwając z Rzymu, przez co jedynie przerzucono problem ich utrzymania i rabunków na barki lokalnych gmin). Drugim problemem przed jakimi stanęło wówczas Imperium Rzymskie była... kwestia kobiet (czy raczej ogólnie pojęty problem damsko-męski), czym Oktawian zajął się dopiero po swym zwycięstwie nad Antoniuszem i Kleopatrą (31-30 r. p.n.e.) i powrocie do Rzymu w 29 r. p.n.e. Ale o tym w kolejnej części.




CDN.

WALKIRIA - CZYLI DLACZEGO HITLER ZDOBYŁ WŁADZĘ W NIEMCZECH? - Cz. II

CZYLI CO SPOWODOWAŁO ŻE REPUBLIKA WEIMARSKA ZMIENIŁA SIĘ W III RZESZĘ? PLANY I MARZENIA  Cz. I " GDY WYBUCHNIE WOJNA, NIE DA SIĘ PRZEWI...