KILKA MOICH PRYWATNYCH
OPINII NA TEMAT DNIA
WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH I ZADUSZEK
"Co jest w niebie?" - takie pytanie zadał mi kiedyś (notabene, nie po raz pierwszy) mój siostrzeniec, mój chrześniak w wieku prawie czterech lat. Na początku gdy zadał mi to pytanie, próbowałem się nieco wymigać, mówiąc że na niebie jest słońce, są chmury etc. etc. ale nie, nie o to mu chodziło, koniecznie chciał się dowiedzieć co jest w Niebie i gdzie są ci, których już z nami nie ma. Ciężko jest podjąć taki temat z małym dzieckiem, gdyż nie pojmuje on jeszcze pewnych niuansów, które dla ludzi dorosłych są (lub powinny być) oczywiste. Uważam jednak że trzeba z dziećmi mimo wszystko starać się rozmawiać na poważnie i tłumaczyć im zawiłości życia otwarcie (choć może niekiedy nie wiadomo jak się do tego zabrać). Ja w każdym razie na tak postawione pytanie odpowiedziałem, że w niebie jest Bozia i każdy z nas po jakimś czasie (przyjmijmy że "na starość") wróci do Nieba, czyli do Bozi. Może to trochę takie infantylne, ale wydaje mi się że jak dla (prawie) czterolatka - wystarczające, by jakoś sobie to pojęciowo uporządkował. Należy też jednak uważać co się mówi, bo dziecko w tym wieku chłonie wszystkie słowa jak gąbka i każde, wypowiedziane przez przypadek słowo, które dla nas nie ma większej wartości, dziecko zapamięta i będzie potem powtarzało w najmniej spodziewanych momentach. Ale to on sam zadał mi pytanie o takie właśnie kwestie egzystencjalno-duchowe.
Gdy zaś byłem dzieckiem, to zarówno z siostrą jak i z kuzynostwem, zawsze na 1 listopada (prócz zniczy zapalanych na grobach zmarłych bliskich i znajomych), chodziliśmy wspólnie również i na groby wojskowe, by zapalić tam znicz i pomodlić się. Pamiętam jak czekaliśmy by pójść "na groby żołnierzy" - i to była dla nas taka dziecinna frajda, móc tam właśnie zapalić ten płomyk pamięci za dusze poległych i pomordowanych w czasie wojny. Tę tradycję staram się kontynuować i gdy tylko jestem w Warszawie (z reguły przed Wszystkimi Świętymi) zawsze idę zapalić znicze na kilku innych grobach m.in. w Alei Zasłużonych. Gdy zaś jestem u siebie, również staram się (szczególnie z dziećmi) zapalić znicz na żołnierskich grobach (tym bardziej że pradziad mojego dobrego szkolnego przyjaciela służył w 50 pułku piechoty we Wrześniu 1939 r. i tam właśnie jest tablica poświęcona żołnierzom tego pułku, którzy stanęli do walki z niemiecką nawałą w obronie Ojczyzny). Staram się też (jak oczywiście nie zapomnę - co ostatnio zdarza mi się częściej) zapalić świeczkę na dawnych grobach z XIX wieku, w tym prawosławnych Rosjan. Ci ludzie tworzyli przecież wspólną społeczność, mieli swoje radości i zmartwienia a teraz leżą w obcej już ziemi z dala od swojej ojczyzny (choć w tamtym czasie była to również i ich ojczyzna, a zwykli Rosjanie nie byli winni temu, że Rosja ciemiężyła Polskę pod zaborami. Tym bardziej tradycja Rzeczypospolitej zawsze łączyła narody i kultury ponad podziałami - oczywiście przy zachowaniu dominacji kultury polskiej, zawsze bowiem musi istnieć kultura dominująca, inaczej dojdzie do anarchii i rozpadu). Teraz wszak ważne jest by młode pokolenie przejęło i kontynuowało te tradycje, co ja w każdym razie staram się czynić i propagować.
A tak w ogóle to w stu procentach zgadzam się ze słowami jasnowidza - Krzysztofa Jackowskiego, który mówi: "Dzień Zmarłych - Dniem Wyzwolonych" - tak właśnie jest, prawdziwą wolność dostąpimy dopiero po śmierci. To życie jest tylko pewnym etapem naszego istnienia, bardzo krótkim, nietrwałym i tymczasowym etapem naszej Wieczności. Żyjemy po to, aby umrzeć, nasze ciała psują się nie tylko po śmierci, ale również za życia. Z każdym rokiem stajemy się starsi, mniej sprawni, nasze ciała przestają funkcjonować tak, jak to było w młodości. I nie ma w tym nic niezwykłego, jeśli tylko zdołamy sobie uświadomić że to nasze życie to taka "chwilówka", jak wyjście do szkoły z której wcześniej czy później musimy powrócić do domu. Człowiek jest niesamowitą, boską istotą, która posiada moc o jakiej "fizjologom się nie śniło" (jak mawia Ferdek Kiepski).
Możemy tworzyć i zapisywać nowe karty swojego życia wedle własnego uznania - tylko musimy sobie uświadomić dwie sprawy. Po pierwsze: że w ogóle możemy to zrobić, a po drugie: że tak naprawdę istniejemy poza tym naszym życiem, do którego się mocno przyzwyczailiśmy i które uważamy za jedyne i niepowtarzalne. Jeśli będziemy zdawali sobie sprawę że nic na tym świecie nie jest trwałe i wszystko zmierza od życia do śmierci i od śmierci do życia - nasze istnienie stanie się znacznie łatwiejsze, spokojniejsze a nawet przyjemniejsze. Bowiem to, że istniejemy poza TYM życiem, jest niezaprzeczalne. Pamiętam jak niedługo po śmierci mojej mamy, miałem takie dziwne wrażenie, że najprawdopodobniej jej dusza jeszcze nie odeszła. Może to się wyda dość nietypowe (dla niektórych nawet śmieszne), ale w myślach podziękowałem wówczas mojej mamie za wszystko, co dla mnie zrobiła, za to że mnie urodziła i dodałem że nigdy o Niej nie zapomnę - i będę Ją zawsze nosić w swym sercu. Ale teraz nie musi już tu być i może spokojnie wrócić do Domu, może odpocząć. I wiecie co - wydaje mi się że właśnie na to czekała, na takie słowa, bowiem nigdy potem nie miałem już wrażenia że - mówiąc kolokwialnie - "nie jestem sam" (choć nikogo przy mnie nie było).
Wydaje mi się więc że dusze z jednej strony czują nieopisaną radość z pozbycia się tej klatki, jaką jest dla Nas nasze ciało, a drugiej czują żal żyjących (szczególnie gdy ci zalewają się łzami i lamentują). W naszej kulturze przyjęło się płakać po zmarłych, ale według mnie jest to nielogiczne. Płakać bowiem należy nad żyjącymi, a nie nad zmarłymi. Za zmarłych należy podziękować Bogu, że tacy ludzie kiedykolwiek żyli. Ja sam również zapowiedziałem wszystkim swym bliskim, że jeżeli kiedykolwiek cokolwiek by mnie spotkało i nastąpiłoby moje zejście z tego świata, to żeby nigdy po mnie nie płakano, a wręcz przeciwnie żeby wszyscy się cieszyli, radowali i żeby była wielka impreza. Ja po prostu wróciłem do siebie i chciałbym żeby wszyscy z tego powodu byli szczęśliwi.
To tyle, co chciałem napisać (tak na szybko) w Dzień Wszystkich Świętych i Zaduszki. Pamiętajmy o zmarłych, ale nie rozpaczajmy po nich - oni naprawdę są już wolni. Nam jeszcze pozostało sporo nauki, bowiem to życie jest piękne, jest cudem (dlatego też samobójstwo to kompletna głupota, bez względu na okoliczności - pokazuje bowiem że jesteśmy słabi i zamiast wykorzystać nasze atuty, te, które posiadamy, wybieramy drogę na skróty i "wylogowujemy się". To jednak nic nie daje, bowiem naukę należy dokończyć. Każdy z nas przeszedł w życiu różne zawirowania losu, choć większość z nas zupełnie nie rozumie że droga jaką kroczymy jest tylko i wyłącznie naszym własnym wyborem i do nikogo nie możemy mieć o to pretensji. Mamy niesamowite możliwości aby poprawić nasze życie, tylko trzeba chcieć, trzeba wykonać ten pierwszy ruch, pokazać naszą siłę - tę wewnętrzną siłę naszej Duszy, którą posiadamy. Dlatego też samobójstwo jest nie tylko wyrazem słabości ale przede wszystkim głupoty). Ja sam staram się w życiu podążać dwiema zasadami: Pierwsze, to motto gen. Bolesława Wieniawy-Długoszewskiego, które brzmi: "Przeżyłem swoją wiosnę dumnie i bogato, dla własnej przyjemności a durniom na złość". Drugie zaś, które stało się życiową drogą rotmistrza Witolda Pileckiego: "Zawsze starałem się żyć tak, abym w godzinie śmierci mógł się bardziej radować, niż smucić". Jest jeszcze trzecia zasada, równie dla nas ważna, o ile nie najważniejsza - pamiętaj:
"KIM TY JESTEŚ, JA BYŁEM.
KIM JA JESTEM, TY BĘDZIESZ!"


-jpg-1572517378.jpg)




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz