WYŚWIETLENIA

02 października 2025

WALKIRIA - CZYLI DLACZEGO HITLER ZDOBYŁ WŁADZĘ W NIEMCZECH? - Cz. II

CZYLI CO SPOWODOWAŁO
ŻE REPUBLIKA WEIMARSKA
ZMIENIŁA SIĘ W III RZESZĘ?





PLANY I MARZENIA 
Cz. I


"GDY WYBUCHNIE WOJNA, NIE DA SIĘ PRZEWIDZIEĆ ANI CZASU JEJ TRWANIA, ANI JEJ KOŃCA. WALKĘ PODEJMĄ NAJWIĘKSZE MOCARSTWA EUROPY UZBROJONE JAK NIGDY DAWNIEJ (...) MOI PANOWIE, MOŻE TO BYĆ WOJNA SIEDMIOLETNIA, MOŻE TO BYĆ WOJNA TRZYDZIESTOLETNIA - I BIADA TEMU, KTO W EUROPIE WZNIECI POŻAR, KTO PIERWSZY PRZYTKNIE LONT DO PUSZKI Z PROCHEM"

gen. HELMUTH von MOLTKE STARSZY
14 maja 1890 r.




Europejskie mocarstwa przystępowały do I Wojny Światowej pomne swej wielkości, siły i pozycji, oraz snujące własne cele i plany na czas wojny, jak i (szczególnie) po jej zakończeniu. Powstały dwa bloki militarno-polityczne, które wzajemnie ze sobą konkurując, dążyły do zdobycia przewagi globalnej. Pierwszym był blok tzw.: "Trójprzymierza" czyli Państw Centralnych. W październiku 1879 r. zawarto pierwszy traktat przymierza pomiędzy Rzeszą Niemiecką a Monarchią Austro-Węgierską, której trzon skierowany był przeciwko Rosji (choć oficjalnie traktat nie tylko że nie wymieniał Rosji jako państwa ewentualnie wrogiego, to na dodatek został zawarty potajemnie, tak, aby Rosjanie się o tym nie dowiedzieli, gdyż Bismarckowi bardzo zależało na utrzymaniu dobrych stosunków z Rosją, zaś Wiedeń był konkurentem Petersburga na Bałkanach. Sprawa jednak wydała się już w kilka miesięcy potem, czego efektem był list cara do kajzera z 1880 r. pełen żali i skarg). Z punktu widzenia Austro-Węgier sojusz z Niemcami był koniecznością, jeśli państwo to miało przetrwać. Dwie przegrane wojny (z Francją o północne Włochy w 1859 r. i Prusami o Niemcy w 1866 r.) i nieudolność w opanowaniu Bośni i Hercegowiny (gdzie zjednoczyli się zarówno chrześcijanie jak i muzułmanie, nie godzący się na zastąpienie okupacji tureckiej przez niemiecko-madziarską) w 1878 r. dobitnie pokazały, że sukcesem Wiednia będzie, gdy nie dopuści do rozpadu kraju - natomiast dążenie niektórych kół do mocarstwowości Austro-Węgier było już od dawna jedynie mrzonką. Austria nie miała szans w samotnej wojnie z Rosją, tym bardziej, że w kraju dominująca dotąd niemczyzna była coraz częściej wypierana na dalsze pozycje przez Madziarów, Czechów i Polaków. Właśnie w owym 1879 r. przewagę zdobyła konserwatywna koalicja premiera Edwarda von Taffe zwana również.: "Żelaznym pierścieniem", a złożona z niemieckich katolików, Czechów i Polaków, która dzierżyć będzie władzę w państwie przez kolejne czternaście lat.




Do niemiecko-austro-węgierskiego traktatu dołączyły w maju 1882 r. Włochy i od tej chwili można już mówić o Trójporozumieniu. Italia również zabiegała o sojusz z Berlinem, widząc w tym skuteczną ochronę zarówno przez agresywną polityką Francji w Afryce Północnej (w 1881 r. Francja objęła protektorat nad Tunezją, a od 1830 r. potomkowie dumnych Galów siedzieli w Algierii, penetrując od tej strony Saharę, oraz pacyfikując Sudan Zachodni), jak również Austrii (do której o pomoc apelowali kolejni, zamknięci na Lateranie papieże po 1870 r. czyli od czasu gdy Rzym został zajęty przez Sabaudczyków i w publicznym referendum stał się stolicą zjednoczonych Włoch - w styczniu 1871 r.). Poza tym bardzo silna była świadomość narodowa Włochów zarówno w południowym Tyrolu, Istrii jak i wyspach Adriatyku - które to ziemie kontrolowała Monarchia Austro-Węgierska. Z czasem jednak te tendencje ustąpiły miejsca wymianie handlowej i stosunki między Rzymem a Wiedniem tak się poprawiły, że gdy Włosi byli w 1914 r. namawiani przez Francuzów i Anglików na porzucenie swych dotychczasowych sojuszników, silne protesty społeczne uniemożliwiły wówczas władzom zajęcie zdecydowanego stanowiska i Włochy ogłosiły neutralność (przystąpią do wojny dopiero w maju 1915 r., po obietnicach oddania im ogromnych terenów nad Adriatykiem i całego Tyrolu. Niespełnienie tych obietnic w 1919 r. przez mocarstwa zachodnie spowodowało wzrost poparcia dla sił faszystowskich we Włoszech z Benito Mussolinim na czele). W 1883 r. do Trójprzymierza dołączyła jeszcze Rumunia, która pragnęła zdobyć na Rosji Besarabię.




Natomiast tworzenie sojuszu przeciwnego, było nieco bardziej długotrwałe. Najważniejszym państwem tego bloku, który otrzyma nazwę "Trójporozumienia" będzie oczywiście Francja - ziejąca rządzą odwetu za klęskę roku 1870. W 1873 r. (dzięki staraniom "okrutnego karła" - jak komunardzi nazywali prezydenta Adolfa Thiersa - swoją drogą wybitnego polanofoba), Francja spłaciła ostatnią ratę narzuconej jej przez Niemcy 5 miliardowej kontrybucji i wojska niemieckie opuściły tereny północnej Francji. Od tej chwili całkowicie zreformowano armię. Wprowadzono powszechną służbę wojskową dla wszystkich mężczyzn od lat osiemnastu (dotąd armia była zawodowa i w dużej mierze niezbyt liczna, co było jednym z powodów klęski Francji w wojnie z karną "armią poborową" jaką dysponowały Prusy). Poza tym uruchomiono wielkie zbrojenia, a w szkołach wielu nauczycieli przypominało swym uczniom: "Pamiętajcie, że to od was zależy zmycie hańby Sedanu, jaka ciąży na naszej okaleczonej ojczyźnie". Kanclerz Rzeszy - Otto von Bismarck dowiedziawszy się o tych zbrojeniach i rewanżystowskich tendencjach panujących we francuskim społeczeństwie, opublikował w kwietniu 1875 r. w "Die Post" artykuł pt.: "Czy wojna na horyzoncie?" demaskujący francuskie zbrojenia i nawoływania do rozpętania kolejnej wojny w Europie. Artykuł ten stał się bardzo głośny, a gorączka "wojny w zasięgu wzroku" jaka zapanowała na te kilka miesięcy, była samonapędzającą się sprężyną. Niemcy (w osobie Bismarcka, bowiem niemiecki sztab generalny parł do nowej wojny) nie chciały wojny, Austro-Węgry (które dotąd kibicowały w zmaganiach z Prusami Paryżowi) nie wierzyły już we francuskie zwycięstwo i odzyskanie władzy w Niemczech przez Wiedeń. Również Rosja nie chciała tej wojny, bowiem wzmocnienie Niemiec nie leżało w interesie Petersburga. Wojny domagali się zaś Francuzi na czele z (próbującym jednak zachować pewien dystans) prezydentem Republiki - marszałkiem Francji Patrykiem Mac-Mahonem. Ten francuski książę o irlandzkich korzeniach, był jednocześnie zwolennikiem silnej władzy centralnej i (umiarkowanym) bonapartystą.

 


W ten konflikt francusko-prusko-niemiecki wtrąciły się dwa państwa - Rosja i Wielka Brytania. Oba te kraje były przeciwne nowej wojnie w Europie i postanowiły jej zapobiec. Do Berlina na rozmowy z Bismarckiem przybył więc rosyjski premier Aleksander Gorczakow w celu "ratowania pokoju", co bardzo zniesmaczyło Bismarcka (który wojny wcale nie zamierzał wszczynać). Wtrącenie się jednak Rosji i Anglii w obronę Francji spowodowało pewne rozluźnienie panującej od 1870 r. izolacji politycznej Francji, która była dziełem właśnie Bismarcka. Jednak przez ponad piętnaście kolejnych lat panowało swoiste "wypychanie Francji z Europy". Cele polityki "żelaznego kanclerza" były bowiem jasne - okrążenie i izolacja Francji w Europie, popieranie francuskiego republikanizmu (oraz pobudzanie resentymentów lokalnych, stojących w kontrze francuskiemu centralizmowi i powrotowi do władzy zarówno Bonapartych jak i Burbonów), a także kierowanie Francji ku polityce kolonialnej, z dala od Europy. Dlatego też dla Francji po zażegnaniu kryzysu "wojny w zasięgu wzroku" zaczynał się czas długiej politycznej izolacji (jak powiedział francuski premier - Leon Gambetta: "Niebezpieczeństwo minęło, zaczynają się kłopoty"). Francja przestawiła się na tryb kolonialny (zdobywania nowych ziem w Afryce i Azji) lecz nie ominęły jej również spore problemy wewnętrzne z wzrastającą w ogromnym tempie ubogą ludnością robotniczą i chłopską. Przez kraj przelewały się więc strajki i bunty chłopskie (nad którymi pieczę starała się przejąć, powstała w 1879 r. w Marsylii Francuska Partia Robotnicza, operująca ideologią "walki klas" Karola Marksa). Potęgowały się głosy o "oligarchii bogaczy", gdzie zwykli niezamożni Francuzi zasługiwali jedynie od państwa na cichą śmierć gdzieś na antypodach. Powstał też silny ruch solidaryzmu społecznego Leona Bourgeois (całkowicie odrzucający marksizm i walkę klas), nawołujący do pomocy państwa dla najuboższych i zwalczania koncernów, tworzących monopole handlowe. 




1 czerwca 1879 r. w Afryce Południowej zginęła w wieku 23 lat (służąc w armii brytyjskiej na wojnie z Zulusami) nadzieja domu Bonaparte - książę Ludwik Napoleon. Jego matka (mieszkająca w Wielkiej Brytanii) cesarzowa-wdowa Eugenia de Montijo, na wieść o tym przeszła załamanie nerwowe. Jej jedyny syn, nadzieja dynastii i ostatni jej przedstawiciel który mógłby odzyskać władzę w kraju - umiera gdzieś w dalekiej Afryce. Przez wiele lat cesarzowa Eugenia nie zdjęła już żałobnej czarnej sukni (tak samo jak cesarzowa Austro-Węgier Elżbieta Amalia von Wittelsbach - zwana również potocznie Sissi - żona cesarza Franciszka Józefa I, która po samobójstwie jedynego syna - Rudolfa Habsburga w 1888 r., do końca życia nie zdjęła już żałoby. Tak samo uczyniła królowa Wielkiej Brytanii - Wiktoria, która po śmierci swego umiłowanego małżonka Alberta w 1861 r. do końca życia, czyli przez kolejne 40 lat nosiła czarną, wdową suknię). Natomiast w 1883 r. zmarł Henryk d'Artois, hrabia Chambord, ostatni przedstawiciel dynastii Burbonów, który miał szansę na odzyskanie władzy w kraju. Od tej chwili ustrój republikański był już niezagrożony, a dość liberalna konstytucja roku 1875 całkowicie ów ustrój zakonserwowała (notabene należy pamiętać że przed przyjęciem ustaw konstytucyjnych 1875 r. - bo tak naprawdę nie była to konstytucja, a kilka luźno ze sobą powiązanych ustaw - było ogromne poparcie dla odrodzenia monarchii we Francji, a Henryk  d'Artois był już widziany w roli nowego króla - Henryka V. Wszystko już było ustalone, dogadane nawet z orleańską linią Burbonów {która również miała swoje pretensje do tronu, ale zgodzili się przystać na układ na zasadzie: jeśli Henryk nie spłodzi męskiego potomka, tron Francji przejdzie na linię orleańską i jej męskich przedstawicieli}. Pytanie więc brzmi: "co się stało, że się zesrało?" (🤔). Winnym temu że Burbonowie tak naprawdę do dzisiaj nie panują we Francji, był właśnie ów Henryk, który kategorycznie nie zgodził się nie tylko na zaakceptowanie trójkolorowej flagi francuskiej, ale również na "Marsyliankę" jako francuski hymn i żądał powrotu do przedrewolucyjnej, białej flagi ze złotymi liniami, oraz marszami królewskimi. To tak bardzo zraziło do niego Francuzów - którzy już od ponad 85 lat przyzwyczaili się do swojej nowej flagi i hymnu, że poparcie dla restytucji monarchii gwałtownie spadło. Tak oto Henryk Burbon przez głupotę, a w zasadzie przez uparcie się w kwestii nic nieznaczących dupereli, pogrążył los własnej rodziny. Ale tak to już było z Burbonami i im podobnymi, którzy oderwani od koryta, po powrocie do władzy przy pomocy sił zewnętrznych, chcieli przywrócić to wszystko, co było przed rewolucją, nie zdając sobie sprawy że te 26 lat, które minęły od Rewolucji do ich powrotu, zmieniło mentalność Francuzów nieodwracalnie. Co prawda Napoleon pisał jeszcze w 1799 r. że: "Dziesięć lat rewolucji nie zmieniło Francuzów w najmniejszym stopniu, nadal są tacy, jacy byli Galowie - dumni i powierzchowni", to jednak wiele się zmieniło, przede wszystkim mentalności. A tamci myśleli że wystarczy wrócić do władzy i przywrócić to, co było przed rokiem 1789 i będzie wszystko fajnie. Sławny Talleyrand miał w 1814/15 r. wypowiedzieć o Burbonach słynne słowa, które tak naprawdę można odnieść do wszystkich rządzących, którzy kierują się mrzonkami: "Niczego nie zapomnieli i niczego się nie nauczyli!"). Powstaje swoista "Republika koleżków", państwo "adwokatów, pisarzy i profesorów" jak przez długie dekady będzie się określać III Francuską Republikę. Rząd przenosi się też ostatecznie z Wersalu (dokąd uciekł w 1870 r. w obawie przed zbliżającym się frontem) do Paryża w 1879 r. W tym też czasie "Marsylianka" zostaje oficjalnie zatwierdzona jako hymn narodowy Francji (pomimo sprzeciwu partii prawicowych), a 14 lipca - świętem narodowym - tak powstaje III Republika Francuska, w której bardzo silne wciąż są nastroje rewanżystowskie.




Z końcem lat 80-tych XIX wieku, pojawił się bardzo silny ruch o nazwie "Liga Patriotów" (założona w 1882 r.) skupiający ludzi żądających zdecydowanej polityki, mającej na celu odzyskanie Alzacji i Lotaryngii dla "okaleczonego kraju". Przywódcą Ligii Patriotów stał się (bo nie był nim od początku) charyzmatyczny oficer i weteran wojny 1870 r. gen. Georges Boulanger, który w 1886 r. otrzymał stanowisko ministra wojny w gabinecie premiera Freycineta (przy poparciu Georgesa Clemenceau - który był kolegą Boulangera ze szkolnej ławy). On twierdził że Francji nie potrzeba nowych kolonii, potrzeba jej zmycia "hańby Sedanu" i odzyskania ziem utraconych na rzecz Niemiec. Boulanger ostro zwalczał kolejne plany ekspansji kolonialnej, na którą szły miliony franków, zaś domagał się budowy nowych szkół i dróg w kraju. Mawiał na przykład że Francja kieruje tysiące swych obywateli (głównie najuboższych) by wykrwawiali się w walkach na antypodach ("zmuszamy żołnierzy do umierania bez pożytku na antypodach..."), zaś kraj nie pamięta o utracie swych rodzimych ziem ("...a żaden Francuz nie powinien zapominać o wyłomie w Wogezach"). W 1887 r. zaistniała bardzo groźna sytuacja na granicy francusko-niemieckiej, która mogła przerodzić się w konflikt wojenny. Został tam bowiem aresztowany (20 kwietnia) przez niemieckich żandarmów francuski komisarz policji - Guillaume Schnaebele (którego Niemcy podejrzewali o działalność szpiegowską). To wydarzenie wzbudziło powszechne oburzenie, doszło do masowych protestów, w których atakowano (głównie) prezydenta Juliusza Grevy'ego za niewystarczającą reakcję na tę akcję niemieckich służb. Na fali tego oburzenia Liga Patriotów zdobyła ogromne poparcie społeczne.

Boulanger zaś zyskiwał coraz większą popularność i stał się tak popularny w społeczeństwie, że władze zaczęły obawiać się, czy przypadkiem następnym razem to nie sam lud wyniesie go do rządów. Z końcem marca 1888 r. Boulanger odszedł z wojska by skupić się tylko na karierze politycznej, jego popularność wciąż rosła. W majowych wyborach zdobył mandat i wszedł do Izby Deputowanych z kilku okręgów. Tam walczył o zmianę konstytucji (z 1875 r.) i wzmocnienie władzy centralnej. Był powszechnie nazywany "generałem Rewanżem" oraz "generałem jakobinem". Dążył do śmiałych i zdecydowanych reform w duchu narodowym i rewanżystowskim (w wojsku przeprowadził prawdziwą czystkę wśród oficerów o poglądach bonapartystowskich i rojalistycznych, pozbywając się ich z korpusu oficerskiego, teraz tylko liczyła się bezgraniczna wierność Republice). W glorii swej popularności zapraszany był na wytworne bale i przyjęcia (przybywał tam jadąc na koniu, zawsze w mundurze i z szablą przy boku). Był przystojny o blond brodzie (która zniewalała niejedno niewieście serce), wciąż otoczony wianuszkiem mężczyzn i kobiet. Powstał szereg jego podobizn i statuetek, a on starał się przyciągnąć do siebie wszystkie możliwe grupy społeczne. Robotnikom obiecywał godne życie i odpowiednią zapłatę za ich pracę, arystokracji koniec walki z Kościołem (w 1880 r. zaczyna się we Francji walka z klasztorami i usuwanie zgromadzeń, które nie uregulowały swej sytuacji prawnej z państwem) oraz zagwarantowanie ich przywilejów (na mocy prawa z 1886 r. wszyscy przedstawiciele rodzin Bonaparte i Burbon mają kategoryczny zakaz przebywania we Francji, a ci, którzy jej nie opuszczą w określonym terminie, trafią do więzienia i będą sądzeni jako przestępcy polityczni). Pomimo jego widocznego anty-rojalizmu, kręgi arystokratyczne zdecydowały się wesprzeć jego partię finansowo (podobnie uczyniła francuska prawica narodowa).




W styczniu 1889 r. popularność Boulangera tak przybrała na sile, że sam lud namawiał go do "marszu na Pałac Elizejski" i położenia kresu korupcji oraz kumoterstwu w polityce (w listopadzie 1887 r. wybuchła wielka afera ze sprzedażą odznaczeń państwowych w tle, w którą był zaangażowany sam prezydent Republiki - Jules Grevy, który podał się do dymisji). Boulanger jednak studził nastroje, nawoływał do opamiętania i wierzył że nie musi zdobywać władzy siłą, skoro mógł ją zdobyć zgodnie z prawem. I to właśnie był jego błąd, bowiem rząd nie zamierzał dać mu szansy na zwycięstwo w wyborach parlamentarnych z września 1889 r. Oskarżono go o sprowokowanie zamieszek i próbę obalenia ustroju państwa, lecz nim doszło do procesu, Boulanger postanowił (kwiecień 1889 r.) uciec za granicę - do Belgii. To spowodowało że jego stronnictwo nie wygrało wyborów (stało się jedynie najsilniejszą partią opozycyjną), lecz wkrótce potem boulangerowcy rozpadli się całkowicie a sam Boulanger popełnił samobójstwo 30 sierpnia 1891 r. w Brukseli na grobie swej kochanki. Potem opowiadano że ów generał, który o mały włos nie stał się dyktatorem Francji, zginął jak zwykły podporucznik. Tak oto minęły lata 80-te we Francji. Kolejna zaś dekada odznaczała się zawarciem sojuszu polityczno-militarnego z carską Rosją i położeniem fundamentów pod sojusz Trójporozumienia




W polityce Bismarcka sojusz z Rosją był składową częścią "wypychania Francji z Europy" i stabilizacji kontynentu pod przewodnictwem Berlina, Wiednia i Petersburga. Po pokonaniu Napoleona Wielkiego i nowego podziału sił, który dokonał się na "tańczącym kongresie" w Wiedniu w 1815 r. Rosja, Prusy i Austria powołały do życia tzw.: "Święte Przymierze", którego celem było stanie na straży "ancien regime'u". Spajała te kraje również wspólna sprawa, czyli czuwanie nad utrzymaniem status quo w kwestii odrodzenia się państwa polskiego. Trzy rozbiory Polski (1772, 1793, 1795) i wymazanie Rzeczpospolitej Obojga Narodów z mapy Europy, stało się teraz lepiszczem, który spajał razem dwory Romanowów, Hohenzollernów i Habsburgów. Nad zniszczeniem tego sojuszu pracowali konsekwentnie przez dekady konspiratorzy, począwszy od Józefa Sułkowskiego (adiutanta Napoleona Wielkiego), poprzez Jarosława Dąbrowskiego (wodza komuny paryskiej - 1871 r.), Romualda Traugutta (ostatniego dyktatora Powstania Styczniowego z 1864 r.), Józefa Hauke-Bossaka, Piotra Świętopełk-Mirskiego, Stanisława Koziełł-Poklewskiego, Bogdana Hutten-Czapskiego, Leona Bilińskiego, Ignacego Paderewskiego, Feliksa Dzierżyńskiego, Józefa Piłsudskiego i wielu, wielu mniej znanych. Ci "Prometeiści" mieli na celu przede wszystkim rozbicie Rosji i wyzwolenie gnębionych przez nią narodów (w tym oczywiście odrodzenie niepodległej Polski), ale metody jakimi się posługiwali, miały również cele poboczne, które jednak nie wykluczały celu głównego. Cele poboczne to przede wszystkim wzajemne skłócenie trzech mocarstw zaborczych i rozpętanie między nimi krwawej wojny, która je wzajemnie zniszczy. Takiej właśnie wojnie z Austrią i Rosją starał się zapobiec Otto von Bismarck




Święte Przymierze przestało obowiązywać około roku 1854 r. gdy Wiedeń odmówił Rosji pomocy w wojnie krymskiej z Turcją, Anglią i Francją. Bismarck dążył więc do jego odrodzenia i w 1872 r. udało mu się zorganizować w Berlinie spotkanie trzech monarchów - cesarza Niemiec Wilhelma I, cara Rosji Aleksandra II i cesarza Austrii oraz króla Węgier Franciszka Józefa I. Zapadła tam decyzja o wzajemnych konsultacjach rozbieżnych interesów tych państw, tak, aby nie spowodować przez to jakiegoś większego konfliktu. Po zawarciu sojuszu (wymierzonego realnie w Rosję) niemiecko-austro-węgierskiego (po jego ujawnieniu) doszło do zgrzytu na linii Berlin-Petersburg, ale Bismarck położył wszystko na jedną kartę, ufając że się uda. Operował co prawda argumentami wielkoniemieckiej jedności (Prus i Austrii) i "wierności Nibelungów", ale sojusz z Austro-Węgrami traktował jedynie jako wstęp do czegoś większego, do odnowienia Świętego Przymierza (cesarz Wilhelm sprzeciwił się takiej polityce, twierdząc że zawarcie sojuszu z Wiedniem za plecami Petersburga jest "zwykłym świństwem", ale Bismarck zagroził swoją dymisją, jeśli cesarz nie wyrazi na to zgody i wreszcie Wilhelm podpisał akt ze słowami: "Bismarck jest bardziej potrzebny niż ja"). Celem polityki Bismarcka stała się bowiem ponowna jedność trzech mocarstw i był gotów wiele za nią poświęcić (mówił np.: "Jest mi obojętne czy w Karyntii albo w Krainie będzie się mówić po niemiecku czy w języku słowiańskim. Za najważniejsze uważam by armia austro-węgierska pozostała jednolita"). I rzeczywiście, po zmasowanej nagonce antyniemieckiej w Rosji (gdy wyszedł na jaw tajny układ Berlina z Wiedniem) udało się Bismarckowi doprowadzić w 1881 r. do odnowienia Świętego Przymierza pod nazwą - "Sojuszu Trzech Cesarzy" (Bismarck miał wówczas powiedzieć: "Tu mam najlepsze pokwitowanie dla mojej wiedeńskiej polityki. Wiedziałem, że Rosjanin przyjdzie do nas, jak tylko zawrzemy sojusz z Austriakiem").

W 1884 r. w Skierniewicach doszło do zjazdu trzech cesarzy (Wilhelma I, Aleksandra III i Franciszka Józefa I). Był to element politycznej demonstracji, mający wzmocnić i podkreślić wzajemny sojusz między tymi mocarstwami. Sojusz jednak nie został przedłużony w roku 1887 gdy upłynął już jego "termin ważności", dlatego też Bismarck natychmiast zawarł z Rosją tzw.: "traktat reasekuracyjny" w którym Berlin popierał prawo Rosji do kontroli nad Bałkanami i czarnomorskimi cieśninami, a także obiecywał "wzajemną życzliwość" na wypadek wojny Rosji z Austro-Węgrami. Było to wszystko, co mógł jeszcze uczynić. Dążył co prawda wciąż do odnowienia Sojuszu Trzech Cesarzy, ale wzrastające w Niemczech tendencje militarystyczne (i wpływ, jaki na politykę zaczęli zdobywać wojskowi), oraz potęgujące się nastroje antyniemieckie w Rosji, temu nie służyły. Wzrastały też nastroje nacjonalistyczne w samych Niemczech, które jawnie twierdziły iż walka żywiołu niemieckiego ze Słowiańszczyzną, to walka "na śmierć i życie" (mówił to również Bismarck, ale on nie odnosił się w tym przypadku do całej Słowiańszczyzny, a jedynie do narodu polskiego, jako głównej przeszkody germanizacji wschodnich ziem Rzeszy). Taki na przykład Bernard von Bülow (kanclerz Rzeszy Niemieckiej w latach 1900-1909) pisał w 1887 r.: "Jeśli nadarzy się sprzyjający moment, musimy utoczyć Rosjaninowi tyle krwi, by nawet (...) dwudziestopięciolatek nie mógł ustać na nogach. Musimy (...) spustoszyć ich czarnoziemne gubernie, zbombardować ich miasta na wybrzeżach, zniszczyć ich przemysł i handel. Musimy odepchnąć Rosjan od obu mórz, Bałtyckiego i Pontus Euxinus (Morza Czarnego), na których opiera się ich pozycja na świecie (...) Pokój w takim kształcie (...) uda się osiągnąć tylko wtedy, gdy staniemy nad Wołgą").




W kręgach wojskowych i narodowych snuto więc plany oderwania od Rosji kolejnych ziem. Na początek "balkon polski" (jak nazywano polskie ziemie tzw. Królestwa Kongresowego, które wchodziły w skład zaboru rosyjskiego i wystawały na mapach niczym swoisty... balkon). Należało więc uderzyć prewencyjnie tak, aby odciąć Kongresówkę od Rosji (wyprowadzając niemiecki atak z Prus Wschodnich i austro-węgierski z Galicji) i zniszczyć stojące tam armie rosyjskie. Bismarck jednak stawiał proste pytanie - po co? Po co to czynić? Przypuśćmy bowiem że rzeczywiście uda się atak, odcięcie i rozbicie sił rosyjskich stojących na "polskim balonie", a nawet więcej, że car zrezygnuje z tych ziem i odda je Niemcom i Austriakom. Pytanie brzmi - po co nam one? Po co nam ziemie zaludnione przez Polaków, czyż nie mamy wystarczająco dużo kłopotów z tymi Polakami, którzy już mieszkają w granicach Rzeszy? Akcja germanizacyjna - pomimo ogromnych kosztów finansowych i propagandowych - nie tylko że nie odnosi żadnych sukcesów, ale wręcz zalicza sromotne klęski. Polacy nie dają się ani zniemczyć ani pozbawić ziemi. Czy zdobycie Kongresówki - zamieszkałej przez jeszcze większą liczbę Polaków w czymś może nam pomóc? Takie pytania zadawał Bismarck i rzeczywiście, pomimo wielu argumentów przemawiających za wojną z Rosją, w ostateczności nawet najbardziej zapaleni do tego pomysłu oficerowie sztabu generalnego musieli przyznać że taka wojna, bez względu na jej wynik, byłaby dla Niemiec tylko "nieszczęściem"). 

Ale w tym samym czasie pracowali również polscy "prometeiści" ulokowani na różnych szczeblach administracji i służby dyplomatycznej mocarstw zaborczych, którzy podsycali tendencje prowojenne i wszelkie inne, które mogłyby doprowadzić te kraje do wojny i wzajemnego wykrwawienia się. Bismarck ostatnie lata swej politycznej działalności spędził na rozmyślaniach o przyszłości Niemiec. Obawiał się że może powstać wielka antyniemiecka koalicja państw słowiańskich i romańskich i że dzięki temu dojdzie do zniszczenia Rzeszy. Gdy po śmierci starego cesarza Wilhelma I (i krótkich, trzymiesięcznych rządach jego syna - Fryderyka III, który zmarł na zapalenie krtani) w 1888 r. nowy, młody cesarz, syn Fryderyka III - Wilhelm II, doprowadził do dymisji "starego kanclerza" i wprowadził nowy kurs polityki Niemiec, który opierał się na bezwzględnym sojuszu "bloku środkowoeuropejskiego" czyli Berlina i Wiednia. Otworzyło to drogę dyplomacji francuskiej do zawarcia strategicznego sojuszu z Rosją, która na dobre pozwoliła Paryżowi wyjść z politycznej izolacji. Natomiast polityka "miejsca pod słońcem" cesarza Wilhelma II w konsekwencji doprowadziła do klęski Niemiec (Rosji i Austrii) w I Wojnie Światowej i odrodzenia się w Europie wielu pozostających dotychczas w niewoli państw, w tym Rzeczypospolitej Polski.


WYWALCZONA W KRWAWYCH BOJACH, ODRODZONA POLSKA NIEPODLEGŁA!!!




"NAZWISKO?"
"KRÓL"
"MIEJSCE URODZENIA?"
"POLSKA"
"NIE ISTNIEJE TAKIE MIEJSCE"
(...)
"BYLIŚMY NIEWOLNIKAMI TRZECH CESARZY, ALE MY MAMY W DUPIE CESARZY - JESTEŚMY WOLNYMI LUDŹMI"



CDN.

01 października 2025

MEMORIAM - Cz. VII

MITRYDATES - MARIUSZ - SULLA 
CZYLI NIEKOŃCZĄCA SIĘ WOJNA





WRÓBEL - ŚWIERSZCZ I MYSZ
CZYLI KTO BĘDZIE GÓRĄ?


MARIUSZ WŚRÓD RUIN KARTAGINY



Rzym (po ucieczce Sulli do wojsk stacjonujących w Noli) był w rękach Mariusza i Sulpicjusza Rufusa, którzy całkowicie kontrolowali Senat. Zaczęła się teraz krwawa rozprawa ze zwolennikami Sulli i innymi optymatami (stronnictwo optymatów było czymś w rodzaju partii konserwatywnej, stojącej na straży władzy nobilitas i praw oraz wartości przodków). Kto mógł, uciekał z miasta, byle dalej, byle do... Noli. Tam bowiem Sulla zdołał przekonać żołnierzy do poparcia jego sprawy, prezentując im sytuację w Rzymie w jak najczarniejszych barwach. Sześć legionów wsparło swego wodza i z ową siłą Sulla zamierzał ruszyć na Rzym. Jednak nie wszyscy w Noli poparli plan ataku na Miasto, a szczególnie mocno oponowali oficerowie, którzy uważali iż takie działanie jest nie tylko jawnym złamaniem prawa oraz pogwałceniem starorzymskich obyczajów, ale wręcz obrazą bogów i jeśli oni przyłożą do tego rękę, to zostaną ukarani zarówno na tym świecie, jak i potem w zaświatach. Tak więc nastąpiła przedziwna "wędrówka ludów", część bowiem obywateli uciekała z Rzymu do Noli, a część (głównie oficerów) wracała do Rzymu. Teraz miały się przesądzić losy walki nie tylko o władzę, ale również o popularność - kto zwycięży: Sulla czy Mariusz? Senat był całkowicie pozbawiony władzy, przerzedzony (większość zwolenników Sulli albo uciekła, albo też została zamordowana), ubezwłasnowolniony i zastraszony. Oczekiwano więc nadchodzących wydarzeń z niepokojem, lękiem i rozpaczą, tym bardziej że wróżby nie napawały optymizmem. Oto bowiem pewnego razu do Senatu (który wówczas obradował w świątyni Bellony znajdującej się na Polu Marsowym) wleciał wróbel, który w dziobie trzymał pochwyconego właśnie polnego świerszcza. Zatoczył koło i gdy się wydawało że gdzieś przycupnie, szybko odleciał. Z jego dzioba odpadł jednak kawałek świerszcza i upadł na posadzkę świątyni. Cóż to mogło znaczyć? Wezwano haruspików zajmujących się wróżeniem ze zwierząt ofiarnych. Zły znak! - orzekli kapłani, państwo zostanie rozdarte na dwie części, krew płynąć będzie strumieniami a lud nie zazna spokoju. 

Przerażająca wizja. Nic dziwnego że zgromadzeni w świątyni Bellony senatorowie byli wystraszeni. Nie była to jednak jedyna wizja dana od bogów. Szybko bowiem okazało się że w skarbcu na Kapitolu myszy nadgryzły zgromadzone tam złoto. Jedną mysz udało się złapać - samiczkę, która wkrótce urodziła pięcioro małych myszy, z czego... troje sama zagryzła. Kolejny znak od bogów - samiczka (według haruspików) to Rzym, a jej młode to politycy walczący o władzę. Matka wymorduje większość z nich - taka była wróżba, tak interpretowano to, co uważano za znak od bogów. Były też i inne znaki wróżebne, wszystkie interpretowano jako zapowiedź nadciągających nieszczęść dla państwa i jego obywateli. Wkrótce zaś wróżby zaczęły się spełniać. "Pójdziemy z tobą choćby na Rzym" - takie głosy miały się rozlec w obozie wojskowym pod Nolą i tak się stało, 30 000 żołnierzy gotowych do przeprawy do Azji na wojnę z królem Mitrydatesem VI - mordercą Rzymian i Italików, teraz skierowało się do Rzymu drogą appijską (Via Appia) ku północy. Tymczasem poinformowany o tym wydarzeniu Mariusz, postanowił grać na czas. Potrzebował bowiem co najmniej kilku tygodni na zorganizowanie obrony miasta, dlatego też wysłał do Sulli dwóch pretorów - Brutusa i Serwiliusza, którzy mieli mu przypomnieć o świętokradztwie jakiego się dopuszcza i o złamaniu prawa, oraz zakazać dalszego marszu ku stolicy. Nie wiadomo gdzie pretorzy spotkali Sullę, ale ponoć przemówili do niego tak władczym i nieznoszącym sprzeciwu tonem, że rzucili się na nich żołnierze Sulli i tylko dzięki wstawiennictwu samego wodza ich tam na miejscu nie pozabijali. Zdarli z nich jednak wszelkie dystynkcje, połamali oznaki władzy pretorskiej, a nawet podarli ich bramowane purpurą togi i... prawie nagich puścili (wśród szyderstw i obelg) z powrotem do Rzymu.




Gdy pretorzy przybyli w takim stanie do stolicy, było pewne że wojny domowej nikt już nie zatrzyma - trzeba było więc pomyśleć o obronie. Mariusz myślał już o tym wcześniej, ale nie był w stanie zebrać odpowiedniej liczby zbrojnych. Powołać pod broń mógł zaledwie garstkę swoich weteranów już będących w Rzymie, do tego dochodziło 3 000 gladiatorów Sulpicjusza Rufusa i 600 ekwitów zwanych "anty-senatem". Te siły były za małe aby skutecznie zatrzymać marsz sześciu legionów Sulli. Wystosował więc Mariusz apel do wszystkich niewolników w Mieście, obiecując im wolność w zamian za podjęcie walki - zgłosiło się bardzo niewielu. Do tego obrona była dziurawa, nie można było nawet myśleć o umocnieniu murów serwiańskich - co najmniej od dwóch wieków leżących w kompletnej ruinie (ponieważ Rzym od dawna nie był zagrożony bezpośrednim najazdem, mury te nie były naprawiane i powoli same się rozpadały), można było bronić tylko wybranych partii miasta i liczyć na to, że weterani Mariusza z północnej Italii i Afryki przybędą na czas. Bardzo szybko te nadzieje zostały rozwiane, gdy okazało się że wojska Sulli minęły Tibur i wejdą do miasta od strony Eskwilinu. Nie było szans by zorganizować obronę przy bramie eskwilińskiej, trzeba było się cofnąć i to daleko, prawdopodobnie więc pierwsze walki w mieście miały miejsce dopiero w dzielnicy Subura (czyli cały Eskwilin, Fagutal i Karinae zostały zajęte przez Sullę bez walki). Tutaj obrońcy (i mieszkańcy) obrzucili wkraczające oddziały Sulli kamieniami i dachówkami, zmuszając ich początkowo do odwrotu aż pod bramę serwiańską (był to jednak pierwszy i ostatni sukces sił Mariusza i Rufusa). Obrońcy nie mieli jednak żadnych szans, Sulla bowiem nakazał podpalać domy. Palono więc wszystko co stało na drodze i nie liczono się z niczym, niszczono domy zarówno przeciwników jak i przyjaciół. Teraz do Sulli dołączyli cofnięci legaci - Lucjusz Bazyllus i Gajusz Mummiusz i zepchnęli celnymi atakami wierne oddziały Mariusza ku Forum Romanum. 




Uliczki wiodące ku Forum (na Suburze i Velii) szybko pokryły się trupami weteranów Mariusza i gladiatorów Rufusa, a gdy legiony Sulli dotarły pod świątynię Gai, sami wodzowie uznali że dalsza walka nie ma sensu i trzeba ratować się ucieczką. Mariusz (wraz z synem Gajuszem Mariuszem Młodszym) uciekali w stronę morza, aby dostać się na okręt który zawiezie ich do Afryki, skąd przybędą na czele weteranów wojny z Jugurtą numidyjskim. Publiusz Sulpicjusz Rufus zaś wprost przeciwnie, skierował się (prawdopodobnie) na południe, gdzie zamierzał ukryć się w willi jednego z przyjaciół ze stronnictwa popularów (było to tzw.: stronnictwo ludowe, które dążyło do odebrania Senatowi części prerogatyw i powierzenia ich Zgromadzeniom Ludowym oraz wzmocnienia Trybunatu Ludowego). Tymczasem Rzym został opanowany przez legiony Sulli. Natychmiast zwołał on Senat, na którym uznano Mariusza i Rufusa za "wrogów ludu" i zaocznie skazano na śmierć. Każdy, kto udzieliłby im schronienia miał zostać ukarany w ten sam sposób. Sulla wyznaczył nawet nagrody pieniężne za głowy obu polityków (czyli z premedytacją dążył do ich zamordowania, a przecież gdy sam był ścigany przez ludzi Rufusa, to właśnie w domu Mariusza uzyskał schronienie. Mariusz nie wykorzystał tego faktu do walki politycznej, choć gdyby wówczas wydał Sullę w ręce rozwydrzonego tłumu, teraz nie musiałby uciekać z Rzymu). Przeprowadził również ustawę, ograniczającą uprawnienia trybunów ludowych (swoje wnioski mogli oni teraz przedstawiać na Zgromadzeniach Ludowych, pod warunkiem uzyskania wcześniejszej zgody Senatu). Wzmocnił też Komicja Tribusowe (reformując je w taki sposób, że głos najuboższych Rzymian przestał znaczyć to samo, co głos bogatszych), kosztem Zgromadzeń Centurialnych, oraz nakazał konfiskatę majątków Mariusza, Rufusa i innych przywódców stronnictwa popularów. 




A tymczasem w willi w której ukrywał się Sulpicjusz Rufus, szybko rozeszły się wieści o nowych zarządzeniach i o nagrodzie jaka czeka tego, kto ujawni miejsce pobytu "wrogów ludu". Ponieważ Sulla obiecywał pieniądze i wolność (w przypadku niewolników) dla tego, kto wskaże miejsce pobytu uciekinierów, pewien niewolnik z majątku (prawdopodobnie leżącego w rejonie Via Appia lub Via Latina) w którym przebywał Sulpicjusz Rufus, uznał, że los się do niego uśmiechnął. Poinformował więc nowe władze o uciekinierze i oczekiwał nagrody. I rzeczywiście otrzymał ją, Sulla osobiście kazał mu zwrócić wolność i wypłacić nagrodę, po czym... skazał go na śmierć. Dlaczego? Otóż jak sam twierdził, niewolnik postąpił w zgodzie z prawem wydając zbiega - i za to otrzymał nagrodę. Ale jednocześnie postąpił wbrew swemu panu, który ukrywał Rufusa, czyli postąpił wbrew jego woli, za co został ukarany śmiercią (strącono go z Tarpejskiej Skały - jak czyniono ze zdrajcami). Zaś Sulpicjusza Rufusa - wysłany przez Sullę oddział - zasiekł mieczami w owej willi, w której ten widział swoje ocalenie. Zginął więc podobnie, jak trzy lata wcześniej jego przyjaciel - Marek Liwiusz Druzus. A tymczasem Gajusz Mariusz uciekał (wraz z synem) ku morzu, do Ostii. Tam obaj wsiedli na statek, który miał ich zawieść do Afryki. Gdy wstępowali nań, zapewne oddali pokłon wszechmocnemu Jowiszowi i innym bogom, mówiąc: "Bogom chwała - jesteśmy ocaleni!". Czy tak było, któż to może wiedzieć dziś, po tylu latach? Ale bogowie nie sprzyjali Mariuszowi i zaledwie okręt odbił od brzegu, w pobliżu przylądka Circeium zerwała się taka burza, że musieli ponownie przybić do brzegu. Tu ich drogi się rozeszły, uznali bowiem że większe szanse na przeżycie mają podróżując oddzielnie (stało się tak, gdy okazało się że załoga okrętu który miał ich zawieść do Afryki, prawdopodobnie chciała ich zamordować lub też wydać w ręce Sulli. Nie wiadomo dlaczego nie uczynili ani jednego ani drugiego - pewnie obawiali się kary za zabicie tak sławnego męża jakim był Gajusz Mariusz - opromieniony sławą wielu zwycięstw. Natomiast do porwania też nie doszło. Nad ranem po prostu odpłynęli, pozostawiając ich samych na plaży). 




Oczywiście prócz samego Mariusza i jego syna, było kilku wiernych weteranów, którzy ze swym wodzem cierpieli niedostatek (wierząc że wkrótce fortuna się odwróci). Razem cierpieli głód, obawiając się zapukać do drzwi wieśniaków i zdradzić przed nimi prawdziwej tożsamości swego wodza. Mimo to Mariusz ich pocieszał: "Nie obawiajcie się przyjaciele. Wiedzcie że pisany jest mi siódmy konsulat". Było to nawiązanie do dawnej przepowiedni, którą Mariusz miał usłyszeć jeszcze w młodości - iż siedmiokrotnie będzie sprawował konsulat. Do tej pory bowiem już sześciokrotnie pełnił ten najwyższy urząd w państwie (107 r. p.n.e. - 104 r. p.n.e. - 103 r. p.n.e. - 102 r. p.n.e. - 101 r. p.n.e. i 100 r. p.n.e.). Wierzył że przepowiednia się spełni i że przez to nie może on teraz, tutaj na tym piachu stracić życia (miał rację, los ześle mu jeszcze jeden konsulat - ostatni). Jednak musieli się posilić. Udano się więc do pobliskiej chaty w Minturnach, leżącej nad brzegiem błotnistego Lirusu. Tam poinformowało gospodarza kto będzie jego gościem - "Jeśli zdradzisz, zginiesz szybciej niż myślisz" - pouczono go, po czym kazano przygotować posiłek. Wieśniak przysiągł że nie zdradzi, ale prosił by opuścili jego dom (czy też drewnianą chatę) i nie narażali rodziny. Rzeczywiście, łowcy Sulli grasowali po okolicy wypatrując uciekinierów. Jedynym wyjściem było... ukrycie się w wodach (a raczej bagnie, gdyż była to rzeka strasznie zabagniona) Lirusu. Tam też się schowano. Ale ktoś zdradził, nie wiadomo tylko czy był to ów chłop, czy też ktoś inny, w każdym razie mieszkańcy Minturnae przeszukali bagna wraz z żołnierzami Sulli i znaleźli ukrytego w nich siedemdziesięciolatka. Stamtąd przewieziono go do miasteczka (Minturnae) i uwięziono w domu niejakiej Fannii, byłej prostytutki, którą on sam kazał kiedyś ukarać chłostą i więzieniem (początkowo Fannia chciała wziąć na nim pomstę, ale potem nawet się z nim zaprzyjaźniła i pocieszała go krzepiącymi słowy, gdy ten nie widział dla siebie ratunku).

To był koniec! Mariusz stracił wówczas całą nadzieję - jego los został przesądzony. Tylko, kto odważy się zabić Mariusza? Któż jest tak odważny i kto weźmie na siebie odium jego mordercy. Dekurionowie Sulli nie byli w stanie dokonać takiego mordu, nikt nie był w stanie. Skoro więc Rzymianie nie mogą zabić swego dawnego wodza i wybawiciela, może należy wysłać do jego celi niewolnika, najlepiej niewolnika pochodzenia cymbryjskiego. To przecież ich właśnie rozbił Mariusz na polach verselijskich (101 r. p.n.e.) i to oni mogą mieć do niego żal za swoją klęskę i niewolę. Niewolnik będzie najlepszym wyjściem. Tak też uczyniono. Wprowadzono do celi Mariusza cymbryjskiego niewolnika z obnażonym mieczem w dłoni. Ten zbliżył się do stojącego i wpatrującego się w niego Mariusza. "Śmiesz mnie zgładzić, niewolniku? Mnie, Mariusza?" - zapytał Mariusz. Miecz samoistnie wypadł z ręki niedoszłego mordercy, wyszedł z celi i stwierdził że nie może tego zrobić. Nie może zabić Mariusza - on, niewolnik! Jeśli więc on nie może, to kto może, my, Rzymianie? Dopuścimy się takiej zbrodni? Ale trzeba coś postanowić, bo wielki wódz nie może w nieskończoność siedzieć w domu cudzołożnicy. Nie wiadomo kto wówczas rzucił zdanie: "Puśćmy, go więc! Niech idzie w swoją stronę". Reszta w milczeniu przytaknęła. Zaopatrzono go w prowiant i pieniądze na drogę oraz podstawiono okręt, który miał płynąć do Ischii (w Zatoce Neapolitańskiej), choć jednocześnie wiedziano że tam też znajduje się sporo uciekinierów z Rzymu i zwolenników Mariusza. Wiedziano też że zapewne popłynie on stamtąd do Afryki, by zmobilizować swoich weteranów i przystąpić do walki o władzę w Rzymie. Mimo to puszczono go i nawet zaopatrzono na drogę. Ci dekurionowie którzy o tym zadecydowali, musieli przysiąc na swoje życie że dotrzymają tajemnicy, gdyż jeśliby Sulla się dowiedział że puścili wolno jego wroga, bez wątpienia skazałby ich na śmierć za zdradę.



W CZTERDZIEŚCI LAT PÓŹNIEJ POMPEJUSZA WIELKIEGO TEŻ NIKT NIE ODWAŻYŁ SIĘ WYDAĆ W RĘCE CEZARA - DO CZASU AŻ PRZYBYŁ DO ALEKSANDRII, WIERZĄC ŻE TU ZNAJDZIE SCHRONIENIE - TAM ZABIŁ GO JEDEN Z JEGO DAWNYCH ŻOŁNIERZY





A tymczasem Mariusz po przybyciu do Ischii zabrał stamtąd swoich zwolenników i popłynął ku Afryce. Wylądowali w starym porcie kartagińskim (wśród ruin dawnej Kart Hadaszt - czyli Kartaginy, spalonej w 146 r. p.n.e. na polecenie Publiusza Korneliusza Emiliana Scypiona Afrykańskiego Młodszego, czyli niecałe sześćdziesiąt lat wcześniej. Gajusz Mariusz miał 11 lub 12 lat gdy to się stało. Rzymską Kartaginę założy dopiero Cezar w 46 r. p.n.e. czyli w setną rocznicę spalenia poprzedniej). Następnie skierowali się do stojących nieopodal ruin świątyni Saturna. Tutaj oczekiwano na gońca z Utyki (wcześniej bowiem syn Mariusza - Gajusz Mariusz Młodszy, po rozstaniu z ojcem na plaży w Minturnach, zdołał dostać się na nowy okręt i przypłynął nim do Afryki gdzie pobudził do działania lokalnych weteranów armii Mariusza). Człowiek który miał się z nimi spotkać, wysłany został przez pretora Sekstyliusza. Ten jednak - obawiając się kary ze strony Sulli i jego popleczników - ustami swego posłańca, zabronił Mariuszowi wstępu do prowincji Afryki i podburzania tutejszych weteranów. Mariusz przyjął te słowa w ciszy i długo nic nie odpowiadał. Gdy goniec wreszcie zapytał: "Jaką odpowiedź mam zanieść pretorowi?" wreszcie odparł: "Powiedz pretorowi, że widziałeś Mariusza wśród ruin Kartaginy" (w 1807 r. amerykański malarz - John Vanderlyn sportretował tę scenę, tytułując swój obraz: "Mariusz wśród ruin Kartaginy"). Tymczasem Mariusz Młodszy, który próbował zmobilizować weteranów, został (zapewne na polecenie Sekstyliusza) wydany w ręce króla Numidii - Hiempsala II. Udało mu się jednak stamtąd zbiec i dołączył do ojca. Razem udali się teraz na wyspę Cercynę, gdzie zamierzali czekać dogodnego momentu do ponownego odzyskania Rzymu. A tymczasem w Rzymie zaczęła się organizować konspiracja przeciwko władzy Sulli




CDN.
 

WALKIRIA - CZYLI DLACZEGO HITLER ZDOBYŁ WŁADZĘ W NIEMCZECH? - Cz. II

CZYLI CO SPOWODOWAŁO ŻE REPUBLIKA WEIMARSKA ZMIENIŁA SIĘ W III RZESZĘ? PLANY I MARZENIA  Cz. I " GDY WYBUCHNIE WOJNA, NIE DA SIĘ PRZEWI...