WYŚWIETLENIA

31 października 2025

DEMETRIUSZ, PYRRUS, ARATOS... - Cz. III

PRAWDZIWI "CELEBRYCI" 
EPOKI HELLENISTYCZNEJ





I
DEMETRIUSZ POLIORKETES
(337-283 r. p.n.e.)
Cz. III





U BOKU OJCA


Gdy regent Perdikkas szykował się do marszu na Egipt i pokonania namiestnika tego kraju - Ptolemeusza (oraz odzyskania zabranego przez tego ostatniego ciała Aleksandra Wielkiego), Antygon Jednooki (namiestnik Frygii, Pamfilii i Licji) wraz ze swym 16-letnim synem Demetriuszem oraz kilkoma towarzyszami, zbiegł z Pergamonu i udał się do Macedonii, do Pelli. O ile jednak konflikt Perdikkasa z Ptolemeuszem miał podłoże czysto symboliczne (co nie znaczy że nieistotne, ponieważ kwestia gdzie spocznie ciało wielkiego króla była ważna nie tylko dla przyszłości danego wodza, ale przede wszystkim dla całej macedońsko-greckiej społeczności która mogłaby tam pielgrzymować, dlatego też Perdikkas od razu skierował się nad Nil, a nie do Azji Mniejszej - jak pierwotnie planował), to jego niechęć do Antygona Jednookiego miała podłoże osobiste. Oboje żywo się nie znosili i choć Perdikkas był dużo młodszy od Antygona, to jednak w nim właśnie upatrywał głównego konkurenta (a przynajmniej głównego przeciwnika). Antygon jeszcze jako namiestnik (satrapa) Frygii zaczął rozgłaszać plotki, że Perdikkas pragnie poślubić księżniczkę Kleopatrę (rodzoną siostrę Aleksandra Wielkiego) i tym samym obalić prawowitych królów Macedonii - Filipa III Arridajosa oraz młodziutkiego synka wielkiego króla - Aleksandra IV. Była to jawna potwarz wymierzona w regenta, ale ponieważ Antygon był starszy od Perdikkasa o jedno pokolenie, przeto nie miał do niego szacunku i traktował go jak młokosa który ma niebezpieczne ambicje. Księżniczka Kleopatra zaś została wysłana przez swą ambitna matkę - Olimpias do Sardes już zimą 322/321 r. p.n.e. gdzie miała oczekiwać na propozycję małżeństwa ze strony Perdikkasa. Obie kobiety uznały bowiem że regent będzie dobrą partią, zarówno jako mąż (był młody, w wieku Aleksandra), jak również jako obrońca w trudnych latach po śmierci ich syna i brata. Pytanie tylko brzmiało czy Perdikkas zechce poślubić Kleopatrę.

Ktoś powie że tak postawione pytanie byłoby nierozsądne, gdyż tylko głupiec odrzuciłby rękę księżniczki, która dałaby mu władzę królewską. To prawda, tylko należy pamiętać że Kleopatra nie była jedyną kandydatką na żonę dla Perdikkasa, drugą była zaledwie 15-letnia Nikaja - córka Antypatra (dokładnie czwarta córka Antypatra, a biorąc pod uwagę fakt, że Antypater miał wówczas prawie 80 lat i jeszcze młodsze od Nikai córki, to trzeba przyznać że musiał mieć niezły rozrzut 😉, płodził bowiem dzieci w wieku starczym). Nikaja również została wysłana przez ojca w podróż do Babilonu na przełomie 322 i 321 r. p.n.e. (jeszcze przed wybuchem konfliktu pomiędzy Antypatrem, Kraterosem i Perdikkasem - konfliktu, którego spiritus movens był właśnie Antygon Jednooki). Co prawda Perdikkas posłał Greka Eumenesa z Kardii z darami i propozycją małżeństwa dla księżniczki Kleopatry do Sardes, to jednak jest więcej niż pewne że nim opuścił Babilon udając się nad Nil (w swą ostatnią podróż), za przyszłą żonę uznał właśnie Nikaję (zapewne głównie dlatego aby zakończyć konflikt z Antypatrem i Kraterostem, ale i uroda dziewczyny musiała mieć tutaj pewne znaczenie). Wydaje się że Antygon musiał o tym wiedzieć nim opuścił Frygię, a mimo to gdy przybył do Pelli to skłamał Antypatrowi, iż regent wybrał za żonę Kleopatrę (a konflikt Antypatra z Olimpias trwał już dość długo, co najmniej od 334 r. p.n.e.). Antygon uczynił to oczywiście po to, aby doszło do wojny pomiędzy regentem i Antypatrem na której on sam mógłby skorzystać. Do tego doszła jeszcze sprawa z Kynane (przyrodniej siostry Aleksandra) i jej córki Eurydyki. Ta bowiem uznała, że jej córka poślubi szalonego króla Filipa III Arridajosa (czyli swego wujka) i w tym właśnie celu obie (w towarzystwie niewielkiego oddziału zbrojnych) wymknęły się z Pelli w drodze do Babilonu. Antypater nie zamierzał do tego dopuścić i wysłał za nimi pogoń, która zatrzymała kobiety nad brzegiem Strymonu (granicznej rzeki oddzielającej Macedonię od Tracji). Ale Kynane (która jeszcze za życia Aleksandra wolała bardziej męskie niż żeńskie zajęcia i ćwiczyła się w posługiwaniu mieczem, łukiem i włócznią oraz przypominała klasyczną amazonkę) stanęła na czele tego oddziału i wywalczyła sobie przejście. Potem Antypater próbował dopaść ją i jej córkę jeszcze nad Hellespontem, ale tam również matka i córka walczyły razem i także wywalczyły sobie przeprawę przez tę cieśninę (321 r. p.n.e.).


KYNANE
(Siostra Aleksandra)



Gdy zaś Antygon (wraz ze swym synem Demetriuszem) przybył do Pelli, to nie tylko skłamał, iż regent zamierza poślubić księżniczkę Kleopatrę, ale również że brat Perdikkasa - Alketas uwięził obie kobiety, po czym Kynane kazał stracić, a Eurydykę zmusił do małżeństwa z Filipem Arridajosem (była tam również mowa o buncie żołnierzy macedońskich w Babilonie, którzy takiego właśnie związku pragnęli). Nie jest pewne co dokładnie się stało w Babilonie i czy rzeczywiście Alkietas stracił Kynane, ale wiadomo że ona sama w jakiś czas potem zmarła (bowiem wszelki ślad po niej milknie) a jej córka rzeczywiście wyszła za króla Arridajosa. Wiadomo również że informacja o planach poślubienia Kleopatry przez Perdikkasa i Arridajosa przez Eurydykę (oraz informacje o buncie w armii macedońskiej) przeraziły Antypatra oraz Kraterosa, którzy postanowili interweniować zbrojnie. Krateros (który sam wcześniej uznał autorytet Antypatra w Macedonii i podporządkował mu swoich weteranów), został ogłoszony następcą Perdikkasa na urzędzie regenta i opiekunem królów. Zebrano też siły w liczbie około 40 000 żołnierzy, a zarząd nad Macedonią i Grecją powierzono Poliperchontowi. Poza tym w Cylicji stacjonowało 4000 weteranów Kraterosa, których co prawda przejął Eumenes, ale którzy chcieli połączyć się ze swymi dawnymi towarzyszami broni i czekali ku temu sposobności. Koalicjanci zawarli również sojusz z Ptolemeuszem (zaatakowanym przez Perdikkasa), oraz przekonali do zmiany strony jednego z wodzów Eumenesa - Neoptolemosa (którego wojska stały w newralgicznym punkcie nad Hellespontem - a te wojska to oczywiście byli dawni weterani Kraterosa). Były to więc znaczne sukcesy dyplomatyczne, odniesione tuż przed samą inwazją na Azję Mniejszą. Grek Eumenes jednak (choć wcześniej nie był żołnierzem, pracował bowiem w kancelarii króla Aleksandra) przez lata nabrał wiele wojennego doświadczenia i sprytu, a teraz, gdy tylko dowiedział się o zdradzie Neoptolema, natychmiast ruszył do Troady (Frygii), rozbił jazdę Neoptolemosa (który zdążył zbiec) i otoczył jego główne wojska (czyli dawnych weteranów Kraterosa) zmuszając ich do kapitulacji.

Tymczasem Antypater i Krateros podzielili swoje siły i ten drugi przekroczył Hellespont, stając bezpośrednio przed siłami Eumenesa przygotowanymi do bitwy. Doszło do krwawego starcia, a bitwa długo nie miała swego zwycięzcy, aż do chwili, gdy kapadocka jazda Eumenesa uderzyła na siły Kraterosa i w tym starciu ów Krateros poległ, zaś Eumenes na drugim skrzydle zabił w pojedynku Neoptolemosa, wówczas armia Kraterosa złożyła broń i przeszła na stronę Eumenesa (321 r. p.n.e.). Był to duży sukces armii regenta, jednak główny trzon wojsk pod wodzą samego Antypatra nie został jeszcze rozbity. W każdym razie ta bitwa, to było pierwsze starcie w którym Macedończycy walczyli przeciwko Macedończykom, a ponieważ zwykłym żołnierzom nie uśmiechało się ginąć w tej bratobójczej walce, przeto tak chętnie przechodzili na stronę zwycięzcy, gdy tylko szala przechylała się na korzyść jednego z wodzów. Żołnierze bowiem nie chcieli nie tylko ruszać nad Nil, ale nie chcieli też wojować w Azji Mniejszej i czekali tylko sposobności jak wymusić na swoich wodzach zawarcie pokoju i wspólnej zgody. A tymczasem Antygon wraz ze swym synem Demetriuszem (na czele części floty Antypatra) przybył najpierw do Miletu, a następnie popłynął na Cypr, skąd miał wyprawić się do Egiptu - na pomoc Ptolemeuszowi. To była pierwsza wyprawa wojenna Demetriusza w jego życiu i choć nie zdążył jeszcze wyciągnąć miecza i przelać krwi, to już zaznał obozowego, wojennego życia - życia które w przyszłości stanie się mu tak bliskie. W każdym razie Antygon Jednooki nie zdążył jeszcze dotrzeć do Egiptu, gdy na Cypr przybyła do nich delegacja wysłana przez Ptolemeusza oraz młodą królową Eurydykę, która w imieniu swego małżonka - Filipa III Arridajosa oraz Aleksandra IV, informowała o śmierci Perdikkasa oraz apelowała o zakończenie dalszych działań wojennych i przyłączenie się Antypatra oraz Antygona "do królów". Antygon w tej sytuacji postanowił wstrzymać dalszą wyprawę na Egipt i tymczasowo pozostać na Cyprze.




 Natomiast sytuacja nad Nilem układała się w dosyć ciekawy i nieoczekiwany sposób. Jak bowiem pisałem w poprzedniej części - Perdikkas, po nieudanej kampanii, w wyniku której żołnierze potopili się w Nilu (a sporą część zjadły krokodyle), został zamordowany z ręki trzech swoich oficerów - Seleukosa, Pejtona i Antygenesa. Na drugi zaś dzień jego wojska przeszły na stronę Ptolemeusza, ogłaszając go nowym regentem (choć Ptolemeusz odmówił przyjęcia tej zaszczytnej funkcji). Ale jeszcze tego samego dnia, gdy rano dogadano się z Ptolemeuszem i wojska przeszły na jego stronę, do obozu zamordowanego Perdikkasa dotarła wiadomość o zwycięstwie Eumesa z Kardii nad Kraterosem w Azji Mniejszej. Gdyby ta wiadomość dotarła jeszcze dnia poprzedniego, Perdikkas z pewnością by przeżył, a los Ptolemeusza stanąłby wówczas pod znakiem zapytania. Jakże więc kapryśny bywa los - czy też może raczej nasze przeznaczenie. W każdym razie po odmowie przyjęcia funkcji regenta przez Ptolemeusza, wyznaczył on do tej roli dwie osoby: Pejtona i Arridajosa. Pierwszy z nich był jednym z morderców Perdikkasa, drugi zaś, to Arridajos, którego Ptolemeusz przekonał aby ten, miast do Pelli w Macedonii, przywiózł ciało Aleksandra Wielkiego najpierw do Memfis w Egipcie a następnie do Aleksandrii (o tym też było w poprzedniej części). Nowi "strażnicy królewscy" nie wzbudzili jednak zaufania młodej królowej Eurydyki (która sama chciała sprawować kontrolę nad swym szalonym małżonkiem i dziecięcym królem), lecz jej sprzeciw został wówczas zbagatelizowany. Zgromadzenie Macedończyków w Egipcie zajęło się innymi ważnymi sprawami, jak zaoczne skazanie na śmierć Eumenesa z Kardii i Alketasa (młodszego brata Perdikkasa), oraz rozprawienie się z dawnymi przyjaciółmi i stronnikami zamordowanego regenta (uśmiercono wówczas także przebywającą nad Nilem siostrę Perdikkasa - w zasadzie nie wiadomo dlaczego, chyba tylko z czystej żądzy mordu na rodzinie byłego regenta).




Eurydyka jednak - ambitna dziewczyna (miała wówczas zaledwie 16 lat, była więc rówieśnicą Demetriusza) co miała po matce - nie zamierzała się poddawać i zdając sobie sprawę z niepokojów jakie wybuchały w armii (szczególnie w gronie elitarnych "Srebrnych tarcz"), gdzie żołnierze domagali się wypłacenia im - obiecanych wcześniej - pieniędzy takich, jakie otrzymali w 324 r. p.n.e. jeszcze za życia króla Aleksandra. Eurydyka obiecała żołnierzom że to Antypater - jeśli wybiorą go na regenta - wypłaci im obiecane pieniądze i tak też się stało, wojsko wymusiło na swych dowódcach zmianę decyzji, pozbawienia funkcji regentów królewskich Pejtona i Arridajosa (którą to pełnili zaledwie kilka tygodni, ale nie dłużej niż miesiąc), a powierzenia jej w ręce Antypatra. Eurydyka uważała bowiem że Antypater będzie jej wdzięczny za tę funkcję, a poza tym był stary i łatwiej można nim manipulować. Zapomniała jednak że to przecież Antypater nie chciał się zgodzić na jej małżeństwo z królem Filipem Arridajosem i to on dwukrotnie zagrodził drogę jej i jej matce Kynane. Antypater nie był też człowiekiem który okazuje wdzięczność, szczególnie wobec kobiety która złamała jego zakaz i wbrew jego woli wyszła za mąż. Gdy więc Antypater dotarł ze swą armią do Tripadejsos w Syrii (dokąd przyniosło się z Egiptu całe Zgromadzenie Macedończyków), nie wykazał nawet cienia wdzięczności. Od razu też zaatakował Eurydykę mówiąc jej, że nie przyjmie tytułu z ręki kobiety oraz czyniąc jej wyrzuty z powodu niepodporządkowania się jego woli w sprawie zakazu małżeństwa z Filipem III. Poza tym Antypater miał inny problem - nie miał bowiem z czego wypłacić żołnierzom obiecanych przez Eurydykę sum i oskarżył ją o to, że wysuwając jego kandydaturę uczyniła to specjalnie, aby go ośmieszyć przed żołnierzami. Eurydyka nie pozostała jednak dłużna i zaatakowana przez Antypatra, oskarżyła go przed żołnierzami o złamanie przyrzeczenia i stwierdziła że rzeczywiście nie jest on godny tytuł regenta. Za Antypatrem jednak opowiedział się Seleukos (jeden z morderców Perdikkasa, który potem założy kolejną wielką hellenistyczną dynastię Seleucydów syryjskich, a walki pomiędzy nimi a Ptolemeuszami/Lagidami będą znamionować dzieje hellenistycznego Wschodu przez cały III i II wiek p.n.e.).




W tym też czasie przybył z Cypru (wraz z synem) Antygon Jednooki, który także stanął po stronie Antypatra, co spowodowało że Zgromadzenie Macedończyków w Tripadejsos przyznało mu tytuł regenta, Eurydyce zaś zabroniono wypowiadać się na ten temat a już na pewno krytykować Antypatra, a żołnierze mieli otrzymać pieniądze w najbliższym czasie. Tymczasem Eurydyka przegrała to starcie. Niepotrzebnie też narobiła sobie wrogów, bo miała ich teraz zarówno w osobie Antypatra jak i królowej matki Olimpias i księżniczki Kleopatry. One dwie (osobiście również nie znoszące Antypatra) teraz zbliżyły się do niego, aby zniszczyć młodą małżonkę Filipa Arridajosa. Antypater zaś odniósł całkowite zwycięstwo, bo nie tylko otrzymał tytuł i władzę regenta, ale także zwierzchnika administracji (chilarchosa). On też zdecydował kto obejmie jakie satrapie, a Zgromadzenie Macedończyków jego wybory po prostu zatwierdziło. Tak więc w Tripadejsos w Syrii Antypater zadecydował, iż: Ptolemeusz utrzyma władzę nad Egiptem i tymi ziemiami na Zachodzie, które "zdobędzie włócznią" (głównie chodziło o Libię i Cyrenajkę), Seleukos dostał Babilonię (pierwotną satrapię dla swego rodu, potem rozszerzy ją również na Syrię), Pejton otrzymał Medię, Antygenes Suzjanę oraz dowództwo nad Srebrnymi Tarczami (i niewdzięczne zadanie wypłacenia wojsku obiecanych pieniędzy), Lizymach władał w Tracji, Cylicję dostał Filoksenos, Syrię Grek Laomedon z Mityleny, a inne tereny mniej znani oficerowie dawnej armii Aleksandra Wielkiego. Najwięcej jednak otrzymał Antygon, który objął Frygię, Likaonię, Pamfilię i Licję, oraz naczelne dowództwo wojsk królewskich w Azji. Poza tym Antypater powierzył Antygonowi pieczę nad swym synem - Kassandrem, który był w armii Antygona dowódcą jazdy. Największy gest uczynił jednak nowy regent wobec młodego Demetriusza, któremu oddał rękę swej córki - Filii, żony poległego Kraterosa). Wszystko to miało miejsce w owym 321 r. p.n.e.



Niestety młoda para nie przypadła sobie do gustu. Demeteriusz miał bowiem zaledwie 16 lat, Filia była od niego drugie tyle starsza i nie uśmiechało jej się poślubić młodzika, poza tym miała już synka z małżeństwa z Kratosem (którego kochała), małego Kraterosa a Demetriusz miał być teraz dla niego ojczymem. Jemu też się to nie uśmiechało i poprosił ojca aby nie musiał się żenić, ten jednak odrzekł mu słowami z tragedii Eurypidesa "Fenicjanki": "Gdzie zysk, tam wbrew naturze ożenić się trzeba". Sprawa była więc przesądzona, ale też relacja między ojcem a synem pozostała bardzo silna i to do końca życia Antygona (zginął w 301 r. p.n.e.) ci dwaj wzajemnie się wspierali i wzajemnie sobie pomagali (istnieje też pewna anegdota z czasów gdy Demetriusz był już pełnoprawnym wodzem. Pewnego razu mocno zaniemógł i Antygon - zaniepokojony faktem nieprzybycia syna na naradę wojenną - postanowił go odwiedzić osobiście i zobaczyć w jakim jest stanie. Po drodze jednak do jego komnaty minęła go pewna ponętna dama, która wyszła właśnie z pokoju Demetriusza. Gdy ojciec wszedł do środka, ujrzał Demetriusza całego i zdrowego, a na pytanie dlaczego nie był na naradzie, ten odrzekł iż złapała go choroba, ale już sobie poszła, na co Antygon odrzekł: "Tak wiem, minąłem się z nią po drodze" 🤭). W późniejszych latach relacja pomiędzy Antygonem i Demetriuszem stanie się symbolem ojcowskiej i synowskiej miłości




CDN.

30 października 2025

KANONY LUDZKIEGO PIĘKNA - Cz. III

JAK ZMIENIAŁY SIĘ PRZEZ LATA 
I CO JE DETERMINOWAŁO





I
STAROŻYTNY EGIPT
SYMBOLE URODY I SEKSAPILU:
KOBIETY - DŁUGIE, GĘSTE WŁOSY I PIĘKNE OCZY
MĘŻCZYŹNI - SZEROKIE RAMIONA
Cz. III




Nagość była bardzo częsta i naturalna wśród Egipcjan i to zarówno wśród mężczyzn jak i kobiet. Oczywiście "nagość" była zupełnie inaczej definiowana nie tylko w zależności od płci, ale także i od okresu w dziejach Egiptu. I tak już od Starego Państwa (ok. 2 700 r. p.n.e. - ok. 2 200 r. p.n.e.) pojawiają się na reliefach świątynnych postaci półnagich, tańczących kobiet - choć okres ten cechuje jeszcze dość duża hierarchizacja i wzajemne rozdzielenie mężczyzn od kobiet. Dość popularnym strojem kobiecym w czasach Starego Państwa była tunika okrywająca ciało i sięgająca ud, ukazująca przy tym jedną pierś. Oczywiście były też tuniki zakrywające całe ciało, ale sam fakt istnienia wówczas takich sukien jest znamienny, bowiem w późniejszych okresach historycznych (łącznie z niezwykle liberalnymi pod względem erotyki czasami XVIII Dynastii), takie suknie już się nie pojawiały, stąd łatwiej jest ten okres przyporządkować chronologicznie. W Średnim Państwie (ok. 2 050 r. p.n.e. - ok. 1 760 r. p.n.e.) nie wprowadzono pod względem ubioru jakichś szczególnych innowacji i dopiero wraz z nastaniem Nowego Państwa (ok. 1 550 r. p.n.e. - ok. 1 070 r. p.n.e.) nastały czasy dość różnorodnej mody. Natomiast nagość była obecna wówczas choćby wśród niewolnic i służących, pracujących w kuchniach majętnych Egipcjan. Kucharki bowiem najczęściej nosiły jedynie krótką tunikę wokół bioder, która całkowicie odkrywała ich piersi oraz plecy. Poza tym nago chadzały zarówno młode dziewczęta na wsiach (szczególnie muzykantki i tancerki, które szykowały się do uczczenia dni świątecznych), jak i kobiety w haremie faraona - które za jedyne swe okrycie posiadały pasek przypięty wokół bioder (choć wydaje się że nago chadzały tylko w towarzystwie władcy). Co zaś się tyczy mężczyzn, to mniej zamożni Egipcjanie nosili jedynie krótkie przepaski biodrowe (zwane szendżot) okrywające genitalia. Nago (lub w cienkich, lnianych, prześwitujących tunikach do stóp) występowały również muzykantki, przygrywające biesiadnikom do uczt. Jak już wspominałem w poprzedniej części, od czasów XVIII Dynastii kobiety zaczęły występować obok mężczyzn na grobowych malowidłach przyjęć i bankietów, a ich strój stopniowo stawał się coraz "swobodniejszy".




Można powiedzieć że dopiero od panowania Amenhotepa II (ok. 1425 r. p.n.e. - 1397 r. p.n.e.) swoboda seksualna podczas uczt staje się powszechna. Pojawiają się nagie niewolnice, usługujące do stołów (już za Totmesa III, panującego w latach 1458 p.n.e. - 1425 p.n.e.). Oczywiście damy ukazane są w długich sukniach (podobnie jak i żona pana domu), z tym że nie siedzą już na podłodze w swoim gronie (jak w czasach Starego i Średniego Państwa), a na krzesłach, na równi z mężczyznami i są z nimi wymieszane. Nagość jest powszechna w czasach panowania XVIII Dynastii również (a może przede wszystkim) w sztuce sakralnej. Nagie dziewczęta myją i malują swoją panią (która co prawda ubrana jest w tunikę, ale lekko okrywającą piersi i łono), półnadzy niewolnicy szykują łoże dla swojego pana lub pani, półnagie muzykantki tańczą wokół świętej barki Amona-Re lub w czasie święta ku czci boga-byka Apisa. Nawet królowe przywdziewają suknie, które ukazują i podkreślają wszystkie ich kształty (a szczególnie piersi, często prześwitujące zza cienkiej tuniki). Te czasy swobody obyczajowej skończyły się, gdy na tron wstąpiła XIX Dynastia. Co prawda już w latach reformy religijnej Amenhotepa IV (Echnatona - panującego: ok. 1351 r. p.n.e. - 1334 r. p.n.e.), zaprzestano ukazywać nagość biesiadników podczas uczt prywatnych, a skupiono się jedynie na czci oddawanej jedynemu bogu Atonowi (choć królowa Nefretete również nosiła cienkie i prześwitujące suknie podczas oddawania czci temu solarnemu bóstwu), to jednak dopiero z upadkiem tejże doktryny religijnej i powrotem do starych kultów, w czasie tzw.: "restauracji horemhebiańskiej", nastąpił znaczny purytanizm w sztuce sakralnej. Nie było już mowy o zbytnim spoufalaniu się, kobiety noszą zakrywające ciało tuniki (a tam, gdzie świątynie grobowe zachowały się od czasów XVIII Dynastii i przetrwały z pokolenia na pokolenie do XIX Dynastii, zamalowywano kobietom piersi, zasłaniano łona, domalowując dłuższe suknie. Podobnie w przypadku mężczyzn, starano się całkowicie zasłonić nagość. Tak więc w czasach panowania sławnego Ramzesa II Wielkiego (bodajże najpopularniejszego władcy Starożytnego Egiptu), panującego w latach 1279 p.n.e. - 1213 p.n.e., panowała już ścisła i powszechna purytańska obyczajowość, nakazująca całkowicie wyeliminować ze sztuki jakiekolwiek przejawy nagości, które mogły jednoznacznie kojarzyć się z seksem.




Również w poprzedniej części pisałem, że Egipcjanie byli niezwykłymi czyściochami, przy których zarówno Grecy ze swymi wannami i Rzymianie z publicznymi łaźniami - to zwykłe brudasy. Zamożni Egipcjanie (szczególnie kobiety) kąpali się kilka razy dziennie (z reguły przed i po posiłku), dbając szczególnie o włosy (były one bowiem największym afrodyzjakiem - o czym też już pisałem). O swą fryzurę dbały w równym stopniu arystokratyczne damy jak i muzykantki i tancerki (nie mówiąc już oczywiście o depilacji całego ciała, jakiemu to poddawały się kobiety i kapłani). Poza tym niezwykle dbano o ręce i stopy, a także usta i oczy (malowanie oczu przez Egipcjan służyło przede wszystkim ich ochronie, a w znacznie mniejszym stopniu urodzie, gdyż w tamtejszym regionie palące słońce w ciągu dnia niejednokrotnie doprowadzało do ślepoty i aby zneutralizować szkodliwe promienie słoneczne, nakładano na powieki specjalne mazidło). Ciekawym faktem jest erotyczne utożsamianie określonych zwierząt, z cechami przynależnymi do danej płci. Bardzo silnie oddziaływającym symbolem seksualnym, a jednocześnie niezwykle cenionym ze względu na swe piękno, był - koń. Często utożsamiano męską witalność z tym szlachetnym zwierzęciem, które w Egipcie pojawiło się dopiero w II Okresie Przejściowym (ok. 1 760 r. p.n.e. - ok. 1 550 r. p.n.e.). Dlatego też utożsamiano często szybkość i piękno konia (ogiera) do wprawnego w łożu kochanka. Koń jednak był zwierzęciem szlachetnym, w przeciwieństwie do udomowionego jeszcze w okresie przeddynastycznym - osła, który również posiadał bardzo silne - niekiedy nawet silniejsze niż koń - odniesienia erotyczne. Mówiąc o ośle i porównując go z mężczyzną, chwalono duży penis tego zwierzęcia, choć stwierdzenie: "Niech osioł wychędoży twoją żonę" było bez wątpienia obelgą, odnoszącą się do mało rozgarniętego, choć dobrze zbudowanego mężczyzny. Osioł był też pewną skazą na ambicji mężczyzn, gdyż potrafił szybko się podniecać i wiecznie być gotowy do seksualnej sprawności, co dla wielu pozostawało niedoścignionym wzorcem (stąd niekiedy w domach publicznych prezentowano figurki osłów uprawiających seks z kobietami).




Podobnym symbolem męskich sił chaosu i nieposkromionych żądz, był poświęcony Anubisowi i Setowi - szakal. To zwierzę stało się uosobieniem samca, wiecznie dążącego do zaspokajania swych seksualnych żądz - swoistego rozpustnika i kobieciarza. Już młodych chłopców, którzy wciąż oglądali się za dziewczętami, nazywano "małymi szakalami". Krewniakiem szakala w kulturowym odbiorze - był pies, który podobnie jak koń, uważany był za zwierzę szlachetne, ale... nie na tyle, aby się np. z nim bawić (żadna scena nagrobna nie ukazuje Egipcjan w czasie pieszczot - takich jak głaskanie czy tulenie psa), trzymano więc je do polowań na dzikie gęsi, lisy a nawet wilki, ale najprawdopodobniej ich odbiór zbliżony był do symbolu szakala, z tą wszakże różnicą, że pies był takim "udomowionym i wyuczonym" szakalem (poskromionym rozpustnikiem?). Natomiast koty w kulturze Egiptu bez wątpienia utożsamiano z boginią Bastet (jednym z wcieleń bogini Hathor - Felinianki? 😉) i żeńskim temperamentem seksualnym. Koty bowiem są zarówno miłymi mruczkami, jak i potrafią stać się naprawdę niebezpiecznymi bestiami (lwy, tygrysy), stąd częste utożsamianie kotów ze zmiennością kobiecego nastroju i niestałością emocjonalną kobiet. Kot był zdecydowanym symbolem kobiecej seksualności, a podczas święta ku czci bogini Bastet w Bubastis, kobiety, aby przyciągnąć do siebie mężczyzn, podnosiły do góry suknie, ukazując swe łona (tyle wieków minęło i nic się nie zmieniło, dzisiaj kobiety czynią to samo, tylko że głównie na Tinderze). Święto kończyło się z reguły powszechnym pijaństwem i orgiami. Koty, jako bardzo trudno poddające się tresurze i kontroli, utożsamiano właśnie z kobiecą naturą, która co prawda podporządkowuje się nakazom (np. koty wracają do domów swych właścicieli), ale stanowi prawdziwą studnię bez dna najróżniejszych nastrojów. Poza tym kocie lenistwo również utożsamiano z kobiecym umiłowaniem do nazbyt przesadnego upiększania ciała, oraz żerowania na osiągnięciach mężczyzn (np. żona, która dzięki swej urodzie zdobywa i następnie wykorzystuje swego męża do własnych celów, niczym kot, który wraca do domu, a właściciel łudzi się że to on posiada kota, a nie kot posiada darmowego żywiciela, na którym żeruje. Notabene - przypomniał mi się jeden z odcinków "Rodziny zastępczej" w której Alutka Kosoń podjęła się nauki hipnozy i potem przez przypadek zahipnotyzowała swego męża - Jędrzeja zwanego Jędrulą. Stwierdziła: "To jest niesamowita broń w ręku kobiety, powinni tego uczyć na jakichś kursach przedmałżeńskich". Każe mu w hipnozie robić pompki, wmawia mu że nie znosi whisky i bierze od niego jego karty kredytowe na zakupy - "Taki ważny producent, całkowicie w moich rękach, jak jakiś żuczek" - mówi Alutka. Gdy Jędrula dowiaduje się od sąsiada że żona go hipnotyzuje i że to ona wmówiła mu że alkohol cuchnie, ten w przypływie złości mówi: "Ja ją normalnie zastrzelę i każdy sąd mnie uniewinni", sąsiad daje mu jednak zatyczki do uszu, a na drugi dzień ten sprowadza mistrza hipnozy, który hipnotyzuje Alutkę, po czym Jędrula mówi jej: "Alutka, nie umiesz hipnotyzować, nigdy nie uczyłaś się hipnozy... i codziennie rano będziesz mi podawała do łóżka śniadanie i kawę - Codziennie!"). Dlatego do kobiet, które przesadnie dbały o urodę, mawiano iż mają "koci wygląd". Zwierzęta te były bardzo popularne w Starożytnym Egipcie i hodowane były w praktycznie każdym domu.


RADEMENES? 
🤭😉 



Innym, bardzo wyraźnym symbolem seksualnym, odwołującym się do kobiet był... skorpion. Co prawda zwierzę to dziś nie budzi żadnych seksualnych odniesień, ale dla Egipcjan był silnym afrodyzjakiem, związanym właśnie z kobiecą naturą. Najpopularniejszym skorpionim bóstwem Egiptu, była bogini Selkis - której główna świątynia znajdowała się w szóstym nomie Delty (szósty nom, to jednocześnie miejsce, gdzie istniały jedne z najstarszych miast w Egipcie - Pe, Dep, Buto). Skorpion właśnie dlatego stał się personifikacją kobiecości, gdyż zauważono że samica tego gatunku bardzo długo opiekuje się swoimi małymi (nosząc je na swym grzbiecie), a poza tym jad skorpiona jest bardzo niebezpieczny i najczęściej kończy się śmiercią ofiary. Macierzyństwo połączone z niebezpieczeństwem zmienności kobiecych nastrojów, oraz jadem, jakim jest kobiecy sex appeal, który potrafi zatruć serce mężczyzny, czyniąc z niego posłusznego niewolnika miłości - oto dlaczego Starożytni Egipcjanie uważali skorpiona za erotyczny symbol żeński. Również małpa była uosobieniem kobiecości, gdyż jej sprawne i giętkie ciało, przywodziło na myśl zmysłowe przyjemności. Nawet porównywano żeńską chuć do małpich figli, a mędrzec Anchszeszonk twierdził że erotycznie rozbudzona kobieta, znajdująca się w towarzystwie przystojnego mężczyzny, podobna jest do skaczącej z podniecenia małpki (🤭). O ile koty znajdowały się w prawie każdym egipskim domu, psy towarzyszyły mężczyźnie na polowaniu, to małpki były nieodłącznymi towarzyszami kobiet - towarzyszyły swym paniom nawet podczas porannej toalety. Symbolem "małpiej witalności" był też karłowaty bóg Bes z dużym penisem - patron kobiet, którego wizerunek niektóre z nich (najczęściej tancerki i muzykantki) tatuowały sobie na przedramieniu lub na udzie.

Natomiast symbolem czystej (nie mającej podtekstów seksualnych) miłości, była... kaczka (oraz gęś nilowa). Była ona zarówno uosobieniem miłości i przywiązania kobiety do jej ukochanego, jako daru czystej miłości (stąd czasem portretowano nagie dziewczęta, trzymające w dłoniach małe kaczuszki - symbol ofiarowanej miłości), jak również zarówno kaczka (jak i gęś) były też symbolami płodności i macierzyństwa (w jednym z mitów o stworzeniu świata w które wierzyli Egipcjanie - a były trzy takie mity - pojawia się postać Wielkiej Gęsi pływającej po bezmiarach wód ciemności - chaosu. Zniosła ona wielkie jajo, z którego wykluł się bóg słońce - Re i nadał światu kształt. Był to bodajże najpopularniejszy ze wszystkich innych, egipski mit o stworzeniu świata. W innych Re miał się narodzić z kwiatu niebieskiego lotosu wyrosłego z mułu chaosu, lub pojawił się jako skarabeusz toczący słońce na wschodnim horyzoncie świata). O ile kaczka (lub gęś) jest symbolem czystej dziewczęcej miłości do ukochanego, małpka symbolizuje kobiecą chuć do wybranka, szakal lub koń są symbolami męskiej witalności, to ryba była tutaj uosobieniem owocu miłości, jaki powstaje ze związku kobiety i mężczyzny - czyli dziecka. Oczywiście ryby uważano też za zwierzęta nieczyste (jako że po morderstwie Ozyrysa, dokonanym przez Seta - ten podzielił na kawałki ciało swego brata i wyrzucił je na różne strony świata. Małżonka Ozyrysa - Izyda, niestrudzenie szukała wszystkich "części" swego męża i gdy "złożyła" go już z powrotem, zabrakło tylko jednej rzeczy - penisa. Okazało się że połknęła go ryba. Tak oto odrodzony Ozyrys stał się wykastrowanym bogiem Królestwa Umarłych), ale i tak ryba była bodajże najpopularniejszą potrawą na egipskich stołach oraz jako symbol miłości i nowego życia (szczególnie tilapia - która po złożeniu jaj, chowa je w swym pysku, gdzie następuje też zapłodnienie ich przez samca i tam małe tilapie się wykluwają z jaj, oraz z powrotem chowają do pyska matki w razie niebezpieczeństwa) wzrastającego w kobiecie po zespoleniu się z ukochanym mężczyzną.




To tyle jeśli idzie o kanony piękna, urody i sex appealu Starożytnych Egipcjan (można by jeszcze nieco dodać o erotycznych symbolach roślinnych, ale nie są one już nazbyt istotne, poza tym niektóre z nich przedstawiłem w poprzednich częściach). Tak więc od kolejnej części przejdziemy do Starożytnej Mezopotamii (Babilonii, Asyrii) i przyjrzymy się jakie tam dominowały symbole kobiecej i męskiej urody oraz oczywiście seksualnej witalności obojga płci.




CDN.

PORWANA I ZNIEWOLONA

AUTENTYCZNA HISTORIA ZNIEWOLONEJ KOBIETY





Rzecz ta działa się na początku lat 90-tych (1990 lub 1991) i dotyczyła porwania (uprowadzenia) młodej kobiety (Polki) o imieniu Beata (imiona zostały zmienione) w Niemczech. Nie było to jednak ani porwanie dla okupu, ani też uwięzienie przez gang sutenerów, zmuszających potem dziewczyny do świadczenia usług seksualnych w niemieckich domach publicznych. Rzecz była dość niesamowita, owa kobieta została porwana tylko w jednym celu. Miała przez jakiś czas stać się... seksualną zabawką swych porywaczy, którym było niemieckie małżeństwo, lubujące się w klimatach BDSM. Była (wraz z inną, młodszą od niej dziewczyną) ich seksualną niewolnicą przez miesiąc. W tym czasie zrobili z niej również prostytutkę, która miała obsługiwać sprowadzanych do ich posiadłości klientów (mężczyzn i kobiety). Po miesiącu czasu, ubrali ją w tę samą sukienkę, w której była w trakcie porwania, zakneblowali i założyli opaskę na oczy, po czym wsadzili do samochodu i wywieźli w nieznanym kierunku. W drodze dziewczyna straciła przytomność (zapewne dorzucili środek usypiający). Gdy się ocknęła, leżała na ławce w jednym z berlińskim parków. Na sobie miała dodatkowo męską marynarkę, a w kieszeni plik spiętych w pokaźny rulon banknotów - oto jej historia:




Beata jechała z Warszawy do Niemiec (a konkretnie do Hanoweru), do jednej ze swoich przyjaciółek tam zamieszkałych. Było to krótko po "upadku" komunizmu (czyli transformacji komunizmu w kapitalizm, przy zachowaniu tych samych struktur władzy, z dokooptowaniem do niej części środowisk opozycyjnych) w Europie Środkowo-Wschodniej. Kupiła bilet i zajęła miejsce w przedziale, starając się pogrążyć w lekturze dopiero co zakupionej książki. Co kilka stacji dosiadali się kolejni pasażerowie, aż wreszcie do przedziału w którym przebywała Beata, wszedł on - bardzo przystojny mężczyzna w średnim wieku, miał ładnie dobraną koszulę, marynarkę i spodnie (prawdopodobnie te dwa ostatnie były szyte na miarę). Był Niemcem. Przez jakiś czas siedzieli w milczeniu obok siebie. Wreszcie to on rozpoczął rozmowę, zapytując się jej co też takiego ciekawego czyta. Tak od słowa do słowa, nawiązała się między nimi bardzo przyjemna konwersacja (rozmawiali po niemiecku). Ów mężczyzna stwierdził, że wraca z Polski po odbyciu jakiegoś firmowego spotkania z polskimi klientami jego firmy. 

Droga do granicy minęła w świetnym nastroju obojga roześmianych i prawie że flirtujących ze sobą osób. Po przekroczeniu zaś granicy polsko-niemieckiej, mężczyzna zaczął prawić Beacie coraz to odważniejsze komplementy, podziwiając jej oczy, usta, piersi i pupę. Jednak w przedziale siedzieli jeszcze inni pasażerowie, więc mężczyzna (przedstawił się jako Martin), zaproponował jej, by przeszli do ubikacji. Beata poszła za nim, ponieważ bardzo dobrze się przy nim czuła, wspaniale się rozumieli a dodatkowo potrafił ją rozbawić, no i był... nieziemsko przystojny, choć już nie najmłodszy. W ubikacji zaczął ją lekko całować w policzki, potem w usta, a na końcu odbyli normalny stosunek seksualny (normalny, jeśli za takowy można uznać seks w toalecie rozpędzonego pociągu). Gdy wychodzili z toalety, Beata zauważyła że stojący najbliżej pasażerowie uśmiechają się do siebie. Pomyślała wówczas że pewnie słyszeli jej jęki. Zresztą trudno byłoby nie słyszeć, skoro już od dawna nie przeżyła podobnej seksualnej przygody, połączonej z nieznanym jej prawie orgazmem. Resztę drogi spędzili w swojej kabinie, wciąż flirtując i opowiadając sobie dowcipy. 

Martin wysiadał w Berlinie, Beata jechała do Hanoweru, ale nim wysiadł dał jej swoją wizytówkę i zaproponował kolejne spotkanie - Beata powiedziała że się zastanowi (choć już wówczas w myślach się zgodziła). Na odchodne poczęstował ją bardzo dobrym koniakiem, który jak twierdził - wiezie z Polski. Koniak rzeczywiście był dobry, ale wkrótce po jego wypiciu Beata zaczęła robić się senna. Wreszcie całkowicie straciła świadomość. Czas, jaki upłynął pomiędzy utratą jej przytomności w przedziale kolejowym, a niesamowitym powrotem do rzeczywistości - był jej zupełnie nie znany, po prostu wyparował. Gdy się zbudziła, znajdowała się już w zupełnie innym miejscu niż wcześniej - była to jakaś salka w stylu lat 80-tych, która wprawiała ją w pewien rodzaj osłupienia połączonego z poddenerwowaniem. Na ścianach bowiem wisiały różnej wielkości i kształtu pejcze, baty, szpicruty. Pokój był lekko przyciemniony, nie było w nim żadnego okna. Dokoła stały półki, na których leżały obroże, kajdanki i wszelkiej wielkości oraz koloru sztuczne męskie penisy.

Cały ten pokój przypominał jej marną scenografię dla erotycznych filmów klasy B, ale i tak nie był tak przerażający jak to co zobaczyła potem. Beata mianowicie zaraz po ocknięciu się z niebytu, próbowała wstać i skierować się do pobliskich, potężnych, stalowych drzwi. Nie mogła jednak się podnieść, była... przywiązana. Leżała na brzuchu, na czymś co przypominało rozbudowanego sportowego kozła, znanego chociażby z lekcji wuefu. Była prawie naga. Prawie, gdyż wokół pasa miała założony krótki i ciasny gorset związany na plecach w taki sposób, iż powodował że ledwie co mogła oddychać. Jej piersi pozostawały zaś całkiem nagie. Nie miała też majtek, tylko pas do pończoch z podwiązkami i przymocowane do nich czarne pończochy. Zresztą, wszystko, wraz z gorsetem, było koloru czarnego, no może prócz czerwonych butów na dużym obcasie, zapiętych powyżej kostki na... kluczyk. Ręce jak i nogi miała przywiązane go nóg kozła (który miał dość pokaźne rozmiary). Jej włosy były spięte w kok, całość dopełniał pas wychodzący z tylnej strony owego kozła, który dodatkowo unieruchamiał jej plecy i tuż przed karkiem rozpadał się na dwa paseczki, przypięte do górnej części kozła. 

Beata widziała wszystko jak na dłoni, gdyż przed nią stało ogromne lustro, dzięki któremu mogła dostrzec że jej twarz przypomina obecnie twarz jakiejś wulgarnie pomalowanej prostytutki. Miała usta pomalowane ciemnoczerwoną szminką, róż na policzkach aż bił od nałożonej ilości, poza tym jej rzęsy i brwi również zostały pomalowane i odpowiednio podkreślone. A co ciekawe - nie mogła mówić, gdyż w usta miała włożoną zapiętą z tyłu głowy erotyczną kulkę. Coraz bardziej przerażona powrotem do rzeczywistości kobieta, nagle ujrzała siedzącą naprzeciwko niej, ładną kobietę w wieku ok. 40-kilku lat, ubraną w czarne, obcisłe spodnie i czarną skórzaną kurtkę, spod której wystawał biustonosz w tym samym kolorze. Kobieta miała na sobie również czarne buty na obcasie.

- Cześć - przywitała się owa "lady" - Jak ci było z moim mężem? Gdybyś z nim się nie przespała, to dziś by tu ciebie nie było - mówiąc to wstała z fotela i podeszła w kierunku Beaty, wymierzając jej siarczysty klaps w pośladek. Dopiero teraz przerażona Beata ujrzała w jej ręku szpicrutę.




- Od dawna chcieliśmy z mężem zdobyć parkę niewolnic, aby się nimi zabawiać, ale nie takich z ogłoszenia - to nas nie pociąga. Dziewczynę zdobyliśmy wcześniej, teraz doszłaś ty! - to mówiąc ponownie wymierzyła trzymaną w ręce szpicrutą siarczysty klaps na odsłonięte pośladki coraz bardziej przestraszonej Beaty. W tym momencie w drzwiach pojawił się Martin. Był ubrany tylko w ciemne, dżinsowe spodnie i krótką czarną kamizelkę, zupełnie odsłaniającą jego tors. Ale nie to było najdziwniejsze, bowiem prowadził on na smyczy, młodszą od Beaty, "ładną i zapłakaną dziewczynę" - (jak opisała to potem w jednej z gazet Beata - w cudzysłów będę brał oryginalne słowa owej uprowadzonej kobiety), "czołgała się za nim jak suka". Martin podszedł do związanej kobiety i się przywitał:

- Cześć mała, chyba ci się u nas podoba, co? - po czym nakazał dziewczynie wejść pod kozła, a jej smycz przywiązał do jednego z wystających obok rączek (nie powiedziałem poprzednio że ów kozioł miał pokaźnych rozmiarów dziurę, akurat tam, gdzie znajdowały się najintymniejsze miejsca Beaty), po czym kazał jej ustami wykonać cunnilingus. Zapłakana dziewczyna zbliżyła swą twarz do łechtaczki Beaty i zaczęła ją erotycznie rozpalać swym językiem (ja jedynie piszę to, co wcześniej opowiedziała owa "Beata", której imię nie jest prawdziwe). Martin podszedł do niej z przodu, pogłaskał ją po główce, po czym odpiął z jej ust erotyczną kulkę, uniemożliwiającą mówienie, a następnie rozpiął spodnie i wyjmując penisa, przystawił go do nosa przerażonej Beaty, ze słowami:
- Otwórz usta suko!  

Beata się rozpłakała. Co tam rozpłakała, rozbeczała się jak mała dziewczynka, jednocześnie prosząc ich, by nie robili jej krzywdy. Martin raz jeszcze powtórzył polecenie:
- Powiedziałem, otwórz usta! - Beata jednak ponownie nie wykonała jego polecenia. Wówczas spadł na jej pośladki nieskończony strumień ciosów, zadawanych przez jego żonę szpicrutą, a następnie pejczem. Beata płakała i krzyczała, prosząc o uwolnienie - nadaremnie. Gdy jej tyłek zaczął nabierać czerwonawych pręgów, Beata wreszcie wykonała polecenie w zamian za zaprzestanie kolejnych razów. Martin wówczas włożył jej w usta swego penisa i zmusił do seksu oralnego. W tym samym czasie jego żona (do końca pobytu Beaty w ich domu nie poznała ona jej imienia - miała zwracać się do niej: "Moja Pani", a do Martina: "Mój Panie", inne zwroty były kategorycznie zabronione i powodowały natychmiastowe kary), wypróbowała na niej... całego zestawu swych wibratorów i sztucznych męskich penisów, wpychając je w obie tylne dziurki Beaty. Ta, chciała krzyczeć z bólu, chciała ale nie mogła, gdyż uniemożliwiał jej to tkwiący w jej ustach penis Martina, to znaczy teraz "Pana Martina". Jednocześnie dziewczyna zaczęła doprowadzać ją swym językiem do niesamowitej radości.

Gdy Martin skończył, wytrysnął w jej usta i zmusił ją do połknięcia całej zawartości. Następnie odwiązał smycz dziewczyny i zabrał ją (ponownie na czworakach) ze sobą. W pomieszczeniu pozostała jedynie jego żona, która miała jej wyjaśnić "zasady", panujące w tym domu. Beata miała reagować na każdą wypowiedzianą komendę "moich właścicieli" (jak ich opisuje). "Wołali na mnie jak na sukę i traktowali mnie jak sukę". Zamykali ją na noc do klatki i tam też karmili. Miała poznać i nauczyć się wszystkich komend, oraz reagować na nie natychmiast po wypowiedzeniu (każda zwłoka mogła być pretekstem do kary). Kolejne dni Beata miała przeznaczyć na naukę swojej nowej tutaj roli i przyzwyczaić się do takich niedogodności jak noszenie obroży, chodzenie na czworakach na smyczy (nawet do ogrodu wyprowadzali ją nagą na smyczy), czy spanie na cienkim materacu w ciasnej klatce. Nie wolno jej było o nic pytać bez pozwolenia jej właścicieli, nie mogła się nawet załatwić bez ich zgody. 

Przez pierwsze dni była ich seksualną zabawką, wykorzystywaną we wszelkich konfiguracjach, potem jednak (gdy oznajmili jej że zrobią z niej również prostytutkę), poprosiła Martina by nie zmuszał jej do seksu analnego z klientami, oraz by zakładali prezerwatywę podczas seksu klasycznego (nie chciała zajść w ciążę). Martin zgodził się na te i tylko te prośby Beaty.






Po około tygodniu niewoli Beaty, owo małżeństwo postanowiło z niej zrobić prostytutkę. Do ich domu przychodzili różni ludzie (mężczyźni i kobiety), których ona (co ciekawe, w tym czasie już nie wspomina ona o tej drugiej porwanej dziewczynie, którą widziała pierwszego dnia swego pobytu w domu swoich porywaczy), musiała seksualnie zadowalać (choć nikt nie odbył z nią stosunku analnego, oraz klienci zakładali prezerwatywę podczas stosunku klasycznego - o co wcześniej poprosiła Martina). Co ciekawe, podczas tych spotkań cały czas była unieruchomiona. Odbywało się to tak, że albo była przywiązana do oparcia łóżka, albo też unieruchomiona na owym "koźle". Była totalną niewolnicą, po usłudze klienci wtykali jej w pupę pieniądze, po czym wychodzili. Klientów przyjmowała od popołudnia do wieczora, na noc zaś (po zakończeniu jej "pracy") porywacze zamykali ją do klatki, gdzie nie mogła wstać, ani się wyprostować. Tam też otrzymywała jedzenie. Wszystkie polecenia musiała wykonywać natychmiast i bez sprzeciwu, za opór bowiem czekały ją kary w postaci batów lub ograniczania pożywienia. Szybko nauczyła się zaś, że jeśli będzie wykonywała ich polecenia bez szemrania, może uzyskać od nich jakieś przywileje.

Po dwóch tygodniach niewoli, po raz pierwszy od porwania pozwolili jej opuścić piwnicę (w której była przetrzymywana) i wyjść do ogrodu na świeże powietrze. Nie wolno jej było jednak poruszać się inaczej niż na czworakach, dodatkowo była prowadzona na smyczy jak suka i była przy tym zupełnie naga. Kolejnym nakazem jaki musiała stosować, jeśli chciała wyjść do ogrodu, to był obowiązek wkładania maski na twarz. Tak więc jej "spacery" na świeżym powietrzu wyglądały następująco: była naga, na czworakach, na smyczy i w masce na twarzy. Przez cały czas swej niewoli nigdy nie spróbowała ucieczki, bała się bowiem konsekwencji swego schwytania. Każdy jej dzień wyglądał następująco. Rano otrzymywała śniadanie, które wkładano jej do klatki. Następnie brała kąpiel i wychodziła "na spacer" do ogrodu. Potem ubierała się w bardzo skąpe erotyczne stroje, następnie była unieruchamiana (na koźle lub na łóżku) i tak oczekiwała na klientów. Po wszystkim otrzymywała kolację oraz wracała na noc do klatki. Tak wyglądał jej dzienny grafik. No może jeszcze poza faktem, że od czasu do czasu musiała służyć również i swym porywaczom jako darmowa prostytutka. 

Po miesiącu jej porywacze (a konkretnie małżonka Martina, który ją tam zwabił), kazała jej wypić jakiś napój po którym straciła przytomność. Obudziła się leżąc w zmiętej sukience i męskiej marynarce na ławce w berlińskim parku. W kieszeni znalazła pokaźny plik, spiętych w rulon banknotów. Nie zawiadomiła policji. Tak  skończyła się historia Beaty, dziewczyny która stała się niewolnicą seksualną na miesiąc pewnego niemieckiego małżeństwa.
 

28 października 2025

PIERZASTY WĄŻ NADCIĄGA ZE WSCHODU - Cz. II

W POSZUKIWANIU ELDORADO




"NA ZIEMI NIE JESTEŚMY NA ZAWSZE - 
TYLKO CZASOWO.
NAWET ZŁOTO SIĘ NISZCZY.
NAWET PIÓRA QUETZALA SIĘ NISZCZĄ.
NA ZIEMI NIE JESTEŚMY NA ZAWSZE - 
TYLKO CZASOWO"

WIERSZ (NAJPRAWDOPODOBNIEJ) AUTORSTWA - NEZAHUALCOYOTLA - WŁADCY "KRÓLESTWA KWIATÓW I PIEŚNI", CZYLI MIASTA-PAŃSTWA TEXCOCO



"MIASTO NA JEZIORZE"


TENOCHTITLAN
(TLATELOLCO - PIĄTA DZIELNICA MIASTA, ZDOBYTA W 1473 r. WIDOCZNA PO LEWEJ STRONIE)



Tenoch - który w tradycji występuje jako założyciel naszego miasta (w tej serii kontynuuję rozpoczętą w pierwszej części opowieść o dziejach ludu Machicas - czyli Azteków - z punktu widzenia ich władcy - Montezumy II, dlatego też używam takich słów), nie był wcale pierwszym, ani ostatnim kapłanem ludu Mechicas. Jego wyjątkowość polegała na tym, iż stał się Wielkim Mówcą ("Fletem Tezcatlipoki") naszego ludu i jako stosunkowo młody człowiek (nie miał nawet 30 lat), wyprowadził Mechicas z ziemi Tizaapan przed gniewem ludu Culhuacanu za zamordowanie tamtejszej księżniczki przez jednego z naszych kapłanów (o czym było w poprzedniej części). To on poprowadził nas ku wyspie, to on też jako pierwszy usłyszał słowa boga Huitzilopochtli - "Ludu Mechicas, to będzie tutaj", gdy ujrzano orła siedzącego na kaktusie i trzymającego w szponach węża (dziś jest to godło Republiki Meksyku). To on też najprawdopodobniej rozpoczął, praktykowane po dziś dzień nocne patrole wśród wzgórz poza miastem, połączone z dęciem w konchę (czym odmierzano czas), oraz z samookaleczeniem, tak, by jego krew spływała na każdy połać ziemi, na którym kapłan odmierzał czas - wówczas było to również połączone z ostrzeganiem ludu przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Tenoch nie sprawował władzy samodzielnie, był jednym z 13 kapłanów zarządzających powstałym "Miastem na Jeziorze", choć wówczas osada ta miasta jeszcze nie przypominała. Jednak jako "Wielki Mówca", dzierżył wśród nich pierwszeństwo. Początkowo wzniesiono jedynie ołtarz boga Huitzilopochtli, wokół którego zaczęły powstawać prowizoryczne chaty z trzciny, której na wyspie nie brakowało. Potem powstała mała świątynia (również z trzciny). 

O wszystkim decydowali kapłani z Tenochem na czele, opracowano bardzo rygorystyczne zasady społeczne, które dotyczyły przede wszystkim samych kapłanów. Surowa dyscyplina, samookaleczenia (uszu, nosa, ud, języka, penisa) i długotrwałe posty, były naturalnym przejawem życia kapłańskiego właśnie już od czasów wielkiego Tenocha. Prawodawca Tenoch władał Tenochtitlanem ("Miastem na Wodzie") prawie czterdzieści lat (zmarł ok. 1363 r.). Na jego miejsce nie wybrano już żadnego kapłana-władcy, a lud Mechicas postanowił - wzorem innych miast regionu - stać się monarchią. Rozpoczęły się więc poszukiwania ewentualnych kandydatów do tronu "Miasta na Wodzie", ale (czy to z winy samych kapłanów, niechętnych pozbywać się swych uprawnień w zarządzaniu miastem, czy też z niechęci okolicznych ludów) przez kolejne dwanaście lat nie udało się znaleźć odpowiedniego kandydata. Być może powodem owej niechęci był fakt, że lud Machicas musiał płacić daninę potężnym Tepanakom z Azcapotzalco, co mogło odstraszać potencjalnych kandydatów do tronu. Jeszcze w czasach Tenocha nawiązano jednak ścisłe relacje handlowe z miastem Texcoco (lata 40-te XIV wieku) i pogodzono się wreszcie z Culhuacanem. 




Wyspa, jak już wspomniałem, nie należała do urodzajnych miejsc, mało na niej było zarówno zwierzyny, jak i owoców i warzyw, przez co lud Mechicas (ponoć za radą Tenocha) postanowił utworzyć sztuczne wyspy hodowlane na wodach Jeziora Texcoco, zwane - chinampas ("Pływające Ogrody"). Owe sztuczne wyspy, złożone z mułu i roślin wodnych z dna jeziora, spięte u brzegu plecionką z sitowia, okazały się zbawienne. Dzięki nim lud Mechicas nie musiał cierpieć głodu, jednocześnie narażając się na niebezpieczne eskapady na kontynent, gdzie wciąż istniała silna wrogość Culhuacanów, powściągana jedynie potęgą Azcapotzalco, które w zamian za daniny, chroniło nas wówczas przed atakiem z Culhuacanu. Zresztą (w 1358 r.) na pobliskiej wyspie powstało inne miasto-państwo, zwane Tlatelolco. Dziś jest to jedna z pięciu dzielnic Tenochtitlanu, ale wówczas było to niezależne i odrębne miasto, z którym lud Mechicas podjął współpracę handlową. Bardzo szybko, bowiem w przeciągu kilkudziesięciu lat, Tlatelolco stało się potęgą handlową Jeziora Texcoco, wypierając z handlu Tenochtitlan, a nawet przejmując jego handel z innymi miastami. Nic więc dziwnego że mój ojciec - Axayacatl zorganizował wyprawę zbrojną na Tlatelolco (1473 r.) zdobył miasto, zrzucił tamtejszego władcę ze schodów Wielkiej Piramidy, wyprowadził ich boga ze świątyni, którą zapchał mułem, po czym włączył Tlatelolco do Tenochtitlanu jako piątą dzielnicę miasta. W taki to sposób odzyskaliśmy skradziony nam majątek.

   
"MORDERCY! ZABILI KAPŁANÓW"

TAK PONOĆ MIAŁY BRZMIEĆ KRZYKI KOBIET AZTECKICH PODCZAS PROCESJI, JAKA MIAŁA MIEJSCE W MAJU 1520 r. w WIELKIEJ ŚWIĄTYNI w TENOCHTITLANIE. HISZPANIE, KTÓRZY MIELI SIĘ PRZYGLĄDAĆ TEJ UROCZYSTOŚCI, INTERWENIOWALI GDY KAPŁANI ZAMIERZALI ZŁOŻYĆ KRWAWĄ OFIARĘ Z LUDZI, MORDUJĄC KAPŁANÓW I OKOLICZNYCH WIERNYCH. CO SPOWODOWAŁO ŻE WKRÓTCE CAŁE TENOCHTITLAN POWSTAŁO I HISZPANIE MUSIELI UCIEKAĆ Z MIASTA. POWRÓCILI DO NIEGO W KILKA MIESIĘCY PÓŹNIEJ, PALĄC I NISZCZĄC AZTECKĄ STOLICĘ




Władzę królewską w naszym mieście nie wprowadzili jednak kapłani, ale... kobieta. Nazywała się Atotoztli ("Wodny Ptak") i była córką króla miasta Culhuacan, które było nam dotąd tak wrogie. Poślubiła ona tecuhtli (azteckiego szlachcica) o imieniu Opochtli. Z tego związku przyszedł na świat (ok. 1357 r.) syn, który otrzymał imię - Acamapichtli. To właśnie on, mój daleki przodek, był brany pod uwagę jako ewentualny władca Tenochtitlanu, ale z oficjalną intronizacją czekano do czasu, gdy osiągnie pełnoletność. W międzyczasie szukano też i innych (ewentualnych) kandydatów do tronu, ale los chciał że, gdy Acamapichtli skończył 18 rok życia, został ogłoszony władcą Miasta na Wodzie (1375 r.). Jednak nie przybył do miasta (jeśli za miasto można uznać ówczesną zbieraninę trzcinowych chat) od razu. Przez pierwszy rok przebywał wraz z matką w Texcoco, jako... gubernator Tenochtitlanu powołany przez władcę Culhuacanu - Coxcoxtli (ojca księżniczki Atotoztli). Dopiero w roku następnym (1376) odważył się wejść do miasta, gdzie był witany z niezwykłą czcią i uwielbieniem przez lud Mechicas, jako pierwszy tlatoani (król, władca). Sytuacja polityczna jednak była bardzo niestabilna. Mianowicie, Tenochtitlan był lennikiem Tepanaków z Azcapotzalco, zaś wybór na tutejszego władcę przedstawiciela dynastii z Culhuacanu (drugie po Azcapotzalco potężne miasto Jeziora Texcoco), powodowało sporo komplikacji. Oto bowiem przedstawiciel jednego z wrogich sobie miast-państw, stał się władcą-lennikiem drugiego miasta-państwa, to bez wątpienia musiało rodzić niepokoje i powodować zawirowania polityczne. 

Król Azcapotzalco - Tezozomoc, za karę nałożył na Tenochtitlan podwójną daninę, którą miasto (chcąc - nie chcąc) musiało płacić, gdyż jeszcze wówczas było zbyt słabe, aby mogło zrzucić tepanacką kontrolę. Jednocześnie Tezozomoc, który był wówczas najpotężniejszym władcą regionu, w tym samym czasie, mianował pierwszym królem konkurencyjnego do Tenochtitlanu - Tlatelolco, swego syna - Cuacuapitzahuaca, dzięki czemu mógł kontrolować Miasto na Wodzie z dwóch stron. Nowy król Tenochtitlanu musiał się ubezpieczyć na przyszłość, bowiem jego panowanie opierało się przede wszystkim na poparciu domu królewskiego z Culhuacanu, dlatego też jako swą pierwszą małżonkę (prawdopodobnie wybrała mu ją jego matka) pojął Roku 1 Królik(a) (1376) księżniczkę Culhuacanu, krewną swej matki - Ilancueitl. To właśnie ona uprawomocniła jego panowanie, to ona była tą, która nadała samemu miastu i jego mieszkańcom charakter czysto miejski, osiadły, w przeciwieństwie do wizerunku koczownika, za jakiego uchodził na początku swego panowania Acamapichtli. Tak, to właśnie te dwie kobiety - Atotoztli i Ilancueitl, stoją za realnym uznaniem miasta za jednostkę osiadłą, miejską, a nie zbieraninę wygnanych złoczyńców z Tizaapanu, za jakich dotąd lud Mechicas uchodził. I choć pierwsza, murowana świątynia Huitzilopochtli powstała na polecenie Acamapichtliego, to jednak rola tych dwóch kobiet w pierwszym okresie urbanizacji Tenochtitlanu pozostaje nieprzeciętna.




Oczywiście Ilancueitl nie była jedyną żoną Acamapichtilego. Ten bowiem, kierując się myślą o przetrwaniu dynastii, postanowił poślubić córki szlachty ludu Mechicas (ponoć miał ponad dwadzieścia żon w swym haremie), tak, aby nie ograniczać ewentualnego potomstwa i związanych z nim zawirowań, do możliwości rozrodczych jednej kobiety. Taka polityka matrymonialna zapewniała mu przede wszystkim lojalność lokalnych tecuhtli, jak również gwarantowała następstwo tronu, bowiem któraś z kobiet z pewnością musiałaby urodzić syna. Ilancueitl nie dała władcy Tenochtitlanu syna. Nie dała mu zresztą również i córki, była bowiem bezpłodna, ale do dziś uchodzi za matkę naszej dynastii. Każda bowiem z żon Acamapichtliego która urodziła dziecko, musiała zanieść je do łóżka Ilancueitl, która uznawała je za swoje własne dziecko, brała je w ramiona i tuliła jak własne. Od tej chwili dziecko to mogło liczyć na jej względy i ochronę, przez co dynastia nasza uważa się za pochodzącą właśnie od Ilancueitl, bezpłodnej kobiety, która stała się matką licznego potomstwa. Głównym synem i następcą Acamapichtliego został, zrodzony (ok. 1380 r.) z kobiety o imieniu Tezcatlan - Huitzilihuitl. Nim do tego jednak doszło, Acamapichtli znacznie zmienił obraz miasta, jaki zastał podczas swej intronizacji (1376 r.), które przypominało wówczas klepisko trzcinowych chat i nie posiadało nawet murowanej świątyni. 

To on rozpoczął budowę grobli na jeziorze, to on wzniósł pierwszą, kamienną świątynię wokół której zbudował sobie niewielki pałac, przy którym zaś powstawały murowane domy szlachty ludu Mechicas (oczywiście większość mieszkańców wciąż żyła w trzcinowych chatach, ale sam fakt iż powstały pierwsze murowane budynki świadczy o tym, iż Tenochtitlan powoli zaczynał przekształcać się w ową mega metropolię, którą w 1519 r. ujrzeli wkraczający tam Hiszpanie). To Acamapichtli również podzielił miasto na cztery dzielnice (piąta - Tlatelolco, dojdzie w 1473 r.), dzieląc je dodatkowo na 15-20 klanów każda. Odtąd w poszczególnych dzielnicach rządziły szlacheckie klany, które były (poprzez królewskie małżonki) spokrewnione z dynastią panującą Tenochtitlanu. Potem powstaną tam również lokalne świątynie bogów danych dzielnic, a całe miasto (w 1519 r.) będzie liczyło ok. 500 000 mieszkańców i będzie niezwykle przestronne i czyste (nieporównywalne - zarówno pod względem liczby ludności, jak i panującego tam porządku - z żadnym ówczesnym miastem w Europie, a Hiszpanie gdy je ujrzą, nie będą się mogli nadziwić jego pięknem. Ostatecznie w sierpniu 1521 r. zdobędą je po raz drugi i spalą, a na jego ruinach powstanie dzisiejsze miasto Meksyk - wcześniej jednak zostanie zasypane Jezioro Texcoco, a teren wyrównany).
   



"NALEŻY SĄDZIĆ, ŻE W ZIEMI TEJ JEST TYLE (BOGACTW), CO W TAMTEJ, SKĄD, JAK MÓWIĄ, SALOMON PRZYWIÓZŁ ZŁOTO DLA ŚWIĄTYNI"

FRAGMENT LISTU HERNANA CORTEZA DO KRÓLOWEJ KASTYLII (HISZPANII) JOANNY I JEJ SYNA, CESARZA - KAROLA V

 
Ale dziewiętnastoletnie rządy Acamapichtliego w Tenochtitlanie (1376-1395) obfitowały również w pewne wydarzenia polityczne. Mianowicie doszło wówczas do kilku wojen, przy czym najpotężniejszą siłą regionu pozostawali Tepanakowie z Azcapotzalco, to jednak mieli konkurenta w Culhuacanie. Co prawda do wojny pomiędzy tymi dwoma państwami-miastami nie doszło, to jednak wzajemna konkurencja była widoczna na przykładzie boju o Tenochtitlan i Tlatelolco (o czym wspomniałem wcześniej). Innymi miastami regionu, które wzajemnie ze sobą konkurowały, były Xaltocan i Coatlinchan, oraz Tenayuca, którą pobili i zhołdowali Culhuacanie. Azcapotzalco pod rządami walecznego Tezozomoca, stworzyło sobie prawdziwe regionalne imperium na zachodnim brzegu Jeziora Texcoco. A Tenochtitlan? Rządzone przez Acamapichtliego miasto również w tym czasie prowadziło wojny, problem polegał jednak na tym, że nawet jeśli zwyciężali, musieli połowę zdobyczy oddać Azcapotzalco, jako swemu suwerenowi i to Tepanakowie hołdowali pokonane miasto. W ten sposób podbite przez Mechicas miasta-państwa Cuernavaki i Xochimilco płaciły daninę Tezozomokowi z Azcapotzalco, mimo że miasto to nie uczestniczyło w wojnie przeciwko nim. No ale takie są zasady pozycji lenniczej. Co prawda z biegiem lat i wzmacnianiem własnej siły, lud Mechicas (Aztekowie) coraz mniej przychylnie patrzyli na tego typu relacje, aż do otwartego konfliktu, w którym ostatecznie zrzucą zależność od Azcapotzalco i wejdą na drogę ku podbojom i budowaniu własnego imperium.


PS: Małe wyjaśnienie odnośnie tych kwestii. Aztekowie, podobnie zresztą jak i inne ludy indiańskie Mezoameryki, nie podbijały wrogich miast po to tylko, aby je zająć i mianować w nich własnego gubernatora (takie przypadki były niezwykle rzadkie, jak chociażby Tlatelolco), ale po to, aby je od siebie uzależnić daninami. Wyznawali oni bowiem zasadę, że wiele lepiej i łatwiej jest czerpać dochody z posłusznego lennika, niż samu okupować i kontrolować wrogi sobie lud. Przez co państwa indiańskie, a szczególnie Aztekowie, funkcjonowały jak dobrze rozwinięte przedsiębiorstwo, które pobiera należności od podwykonawców lub pomniejszych kontrahentów. I tak właśnie myślano gdy pojawili się Hiszpanie, że nawet jeśli zajmą miasto, to nałożą kontrybucję, wezmą jeńców i... sobie pójdą, jak było w zwyczaju. A ci, nie tylko że zniszczyli cały Tenochtitlan, to jeszcze podbili okoliczne ziemie i stworzyli w Mezoameryce swoją Nową Hiszpanię. Ale to już temat na zupełnie inne rozważania.     


 "ICH STRÓJ WOJENNY JEST Z ŻELAZA (...) JELENIE NOSZĄ ICH NA SWOICH GRZBIETACH (...) SĄ BARDZO SILNE I KRZEPKIE, BIEGAJĄ DYSZĄC, BIEGAJĄ Z WYSUNIĘTYM JĘZYKIEM (...) CIAŁA MAJĄ WSZĘDZIE ZAKRYTE, TYLKO WIDAĆ TWARZE. SĄ BIAŁE, JAK GDYBY Z WAPNA BYŁY

RELACJA SPORZĄDZONA DLA MONTEZUMY Z OBSERWACJI HISZPANÓW, KTÓRZY PRZYBYLI DO BRZEGÓW CUETLAXATLANU I CUAUHTOCHCO, TERENÓW KONTROLOWANYCH PRZEZ AZTEKÓW (MECHICAS)




CDN.

MEMORIAM - Cz. X

 PRAWO MIECZA







Obaj wodzowie (zarówno Lucjusz Korneliusz Sulla jak i Gajusz Flawiusz Fimbra - o którym, co ciekawe zarówno Plutarch jak i Tytus Liwiusz prezentują zupełnie odmienne opinie - Plutarch określa go bowiem mianem "człowieka dzielnego i zwycięskiego", zaś Tytus Liwiusz pisze po prostu: "człowiek skończonej zuchwałości" - niewykluczone że obie te opinie są prawdziwe, jako że Fimbra był mordercą, pozbawił życia swego dowódcę Lucjusza Waleriusza Flakkusa i zajął jego miejsce) zamierzali stoczyć swoją prywatną wojnę z Mitrydatesem VI Pontyjskim. Sulla po zdobyciu i spustoszeniu Aten, postanowił wycofać się na północ, do Beocji. Nie było to zbyt dobre posunięcie z jego strony, jako że wódz Mitrydatesa - Taksyles, maszerował z Tracji na czele silnej armii, w której było prócz wielotysięcznej konnicy również i dziewięćdziesiąt wozów zaopatrzonych w kosy - natomiast równiny Beocji i Tracji nadawały się do operacji jazdy i rydwanów wojennych znacznie bardziej, niż górzyste i ciasne tereny Attyki. Ale Sulla nie miał wyjścia - jego armia głodowała, a w Attyce nie można już było jej wyżywić. Poza tym leżał mu na sercu los kampanii Hortensjusza - jednego z oficerów, który podjął się na ochotnika niezwykle niebezpiecznego zadania, zebrania pozostałego w Tesalii wojska i przeprowadzenia go pod nosem nieprzyjaciela przez cieśniny. Hortensjusz miał greckiego przewodnika, który poprowadził go trasą dłuższą ale wydaje się że jednak dużo korzystniejszą, jako że poszli przez górę Parnas ku twierdzy Titorii. Tam Hortensjusz natknął się na zwiad nieprzyjaciela i podjął walkę, pokonując Pontyjczyków. Następnie nocą pomaszerował dalej ku miastu Patronis, gdzie napotkał pierwsze orły legionowe armii Sulli i się z nimi złączył. 

Tymczasem Fimbra ruszył przez Trację ku Hellespontowi. Choć pierwotnie wysłano go do Grecji aby pozbawił dowództwa i aresztował Sullę, to jednak postanowił on odłożyć to na czas późniejszy, a teraz samemu zwyciężyć Mitrydatesa i wrócić do Rzymu w glorii triumfatora. Przeprawiwszy się na brzeg azjatycki (przez most pontonowy, złożony z łodzi), Fimbra ruszył ku miastu Ilion w Troadzie. Nie był to ten dawny, mityczny Ilion, zwany też Troją, ale mniejsze miasto warowne które zamknęło przed nim bramy. Przystąpił tedy do jego oblężenia (a tymczasem zbliżała się 1 100 rocznica zdobycia i zburzenia Troi - co w samym Rzymie powodowało przypływ tendencji millenarystycznych, związanych z końcem świata, czyli z upadkiem Rzymu. Potęgowały tę atmosferę paniki dodatkowo jeszcze Księgi Sybillińskie - ale o tym opowiem w swoim czasie). Natomiast król Mitrydates VI opuścił Pergamon i przeniósł się do twierdzy Pitana (miasto nad Morzem Egejskim, na południowy zachód od Pergamonu), skąd zamierzał dowodzić operacjami zarówno w Azji jak i w Grecji. Sytuacja militarna wyglądała więc (w połowie 86 r. p.n.e.) następująco: Sulla ze swą armią znajdował się w Beocji, w rejonie Elatei. Nieopodal od niego stała armia pontyjska pod dowództwem Archelaosa (z którą połączyły się wojska Taksylesa). Fimbra stał z wojskiem w północnej Azji (Mniejszej), gdzie w Pitanie przebywał z armią król Mitrydates. Zaś na Morzu Egejskim (w Kolofonie) operował z flotą Lucjusz Lukullus. W porcie w Munichii stała zaś flota pontyjska (wsparta przez okręty piratów cylicyjskich) pozostająca pod dowództwem stratega Neoptolemosa. Obawiając się inwazji ze strony morza, król Mitrydates kazał wysiedlić część mieszkańców Chios do Azji (Mniejszej), osadzając tam swój garnizon. Ten garnizon udało się znieść Lukullusowi i wyzwolić Chios (pełną wolność uzyska wyspa dopiero w następnym 85 r. p.n.e.). Wszystkie armie szykowały się więc do decydujących bitew. Wojska Sulli i Archelaosa spotkały się na wąskim pasie równinnym pod Cheroneą.




Rzymianie byli znacznie słabsi liczebnie (ok. 30 000 żołnierzy) i nie posiadali jazdy więcej niż 1 500 konnych. Sulla wyszedł przed szereg swych żołnierzy i widząc ich strach, starał się dodać im odwagi: "Tu na tych polach przed wiekami, walczący u boku swego ojca Filipa II - młody Aleksander Wielki, rozbił w pył hufce Tebańczyków i Ateńczyków. Dziś, gdy kości poległych w spalonym Ilionie wołają do nas spod ziemi, gdy błagają nas o pomstę kości naszych braci, ofiar okrutnego mordu Mitrydatesa. My stoimy tu, gdzie niegdyś stała falanga Aleksandra i mimo liczebności naszych wrogów, wytrwamy w boju i pokażemy jak walczą i giną rzymscy legioniści" - czy tymi, czy może innymi słowy starał się ich natchnąć do walki, ale jego zabiegi niewielki tylko odnosiły skutek. Żołnierze z jego armii to w większości byli przecież rzymscy i italscy chłopi oraz plebs miejski, który nic nie wiedział o żadnym Aleksandrze ani o dawnym jego triumfie. Ci prości ludzie myśleli tylko o tym jak wrócić do domu, do żony i dzieci z którymi żegnali się, składając ofiary przy wiejskich (częstokroć fallicznych) kapliczkach ku czci Jowisza lub Marsa. Język jakim przemawiał do nich Sulla, był dla nich więc zupełnie niezrozumiały. Wojsko zbiło się w ostrokon i czekało, a Sulla też nie naciskał i nie dążył do bezpośredniego starcia z silniejszym przeciwnikiem. Hełmy i zbroje wojsk Archelaosa połyskiwały w słońcu do tego stopnia, iż mogło się wydawać że przed Rzymianami stoi ściana płonącego ognia. Wojska stały tak naprzeciwko siebie przez kilkanaście dni. W tym czasie w obozie pontyjskim dało się wyczuć rozluźnienie, żołnierze lekceważyli Rzymian do tego stopnia, że całymi oddziałami opuszczali szeregi i rozchodzili się po okolicy, bezwzględnie grabiąc, plądrując i gwałcąc. Archelaos starał się utrzymać dyscyplinę, ale jego zakazy opuszczania obozu był i tak notorycznie łamane. Żołnierze stawali się coraz bezczelniejsi, np. gdy napadli miasto Panopa, dokonali rabunku i gwałtów na miejscu, ale już po złupieniu Labadei zabrali sobie tamtejsze kobiety do obozu i tutaj urządzili im wielokrotny, zbiorowy gwałt. W Labadei dopuścili się też świętokradztwa, wchodząc do tamtejszej świątyni i kompletnie ją ograbiając ze wszystkiego co tylko było wartościowe. Dla Hellenów było to tym bardziej upokarzające, że trzon armii Archelaosa stanowili nie tyle Grecy małoazjatyccy, a właśnie ściągnięci Medowie i Scytowie (z ziem dzisiejszego Krymu i okolic).




Sulla, nie mogąc zmusić swych żołnierzy do frontalnego ataku, postanowił ich nakłonić do walki w nieco inny sposób. Zarządził mianowicie roboty wokół koryta rzeki Kefisos. Dzień i noc kopali oni rowy, a ci, którzy się ociągali, byli surowo karani przez wodza. Wreszcie żołnierze sami zapragnęli walki i Sulla kazał im opanować ruiny miasta Parapotamion (niegdyś sławnego, w czasach Sulli od dawna leżącego w gruzach). Rzymianie zajęli to miejsce i odparli stamtąd atak Pontyjczyków. Wkrótce potem w obozie Rzymian zjawili się kapłani zbezczeszczonej świątyni w Labadei i poinformowali Sullę że bóg przepowiada mu zwycięstwo jeśli tylko wytrwa i nie wycofa się. Wkrótce potem pewien legionista o imieniu Salwienus zameldował wodzowi iż przyśnił mu się Jowisz i poinformował go o zwycięstwie, jeśli Sulla nie wycofa się pod wpływem liczebności nieprzyjacielskiej armii. Rzymianie natarli na Pontyjczyków z całym impetem (ułatwił im to atak od tyłu, przeprowadzony przez oddziały z Cheronei prowadzone przez Erycjusza, które doprowadziły do zasiania paniki w oddziałach tyłowych nieprzyjaciela). Umożliwiło to Rzymianom szybkie dotarcie do rydwanów wojennych, nim te zdołały jeszcze nabrać prędkości (powodzenie takiego ataku zależało od prędkości jaką uzyska rydwan w czasie uderzenia, jeśli trasa była zbyt krótka, rydwany traciły swą wartość bojową i stawały się nieprzydatne), co doprowadziło do ich opanowania bez większych strat własnych (niektórzy legioniści nawet klaskali w dłonie i przywoływali kolejne pojazdy, zupełnie jakby to był wyścig cyrkowy, a nie starcie zbrojne). Natomiast piechota wystawiła do przodu długie włócznie i okryła się okrągłymi tarczami. Rzymianie mieli znacznie dłuższe, prostokątne tarcze i po wyrzuceniu pilum (rodzaj oszczepu), przystępowali do walki na miecze. Szeregi peltastów (złożone z niewolników) pomimo bohaterskiej obrony, zaczęły ustępować pod gradem proc i strzał rzymskich łuczników. Wreszcie do walki na czele swych "Spiżowych Tarcz" (elitarnej formacji armii pontyjskiej), wyszedł przybyły z północy Taksyles, który uderzył na legata Murenę, osłaniającego główny atak. Murena bronił się dzielnie, ale w końcu jego żołnierze zaczęli ustępować pola, wówczas to Sulla wysłał mu cztery kohorty pod wodzą Hortensjusza, które zatrzymały atak "Spiżowych Tarcz" pontyjskich. Wreszcie zapał Rzymian zmusił nieprzyjaciela do odwrotu, który zamienił się w paniczną ucieczkę. To był błąd, gdyż najwięcej Pontyjczyków zginęło nie w czasie samej walki, ale właśnie owej panicznej ucieczki. Polec ich miało na placu boju jakieś 110 000, a wycofało się zaledwie 10 000. Rzymian zaś (według Plutarcha) poległo zaledwie... 12 żołnierzy (początkowo odnotowano brak 14 legionistów, ale przed świtem dwóch się odnalazło. Ta liczba wydaje się jednak mało prawdopodobna).

Różnica była więc kolosalna, a armia pontyjska realnie przestała istnieć. Po bitwie Rzymianie wystawili pomnik z imionami bogów: Marsa, Wiktorii i Wenery, jako przykład szczególnej bożej opatrzności (pomnik ten stał jeszcze w czasach Plutarcha - I-II wiek naszej ery, który ponoć osobiście go widział, mieszkając nieopodal, w Cheronei). Po swym zwycięstwie Sulla wkroczył do Teb i w tym mieście urządził igrzyska z okazji swojego triumfu. Teby co prawda nie opowiedziały się za Mitrydatesem w sposób jawny, ale wspierały go nieoficjalnie i teraz triumf Sulli odprawiony w ich mieście, był dla nich nie lada upokorzeniem, tym bardziej że Sulla nakazał miastu część ziemi ofiarować bogom Apollinowi i Zeusowi (odtąd dochody z tych terenów szły do świątyni, a nie do skarbu miejskiego - ze strony Sulli była to jednocześnie ofiara dla bogów za wcześniejsze jego świętokradcze ogołocenie świątyń w Olimpii, Eleusis i Atenach). Po czym zaprosił do Teb wszystkich przedstawicieli helleńskich polis na uroczystość igrzysk triumfalnych z okazji zwycięstwa nad Pontyjczykami (w tym celu oczyszczono teren wokół źródła Edypa w Tebach, zamieniając go w plac widowiskowy). Tak upłynął cały rok konsulatu Cynny i Flakkusa (86 r. p.n.e.). W Azji (Mniejszej) Fimbra zdobył jeszcze z końcem tego roku umocniony Ilion (mieszkańcy miasta wysłali w międzyczasie delegację do Sulli, prosząc, by to on zechciał przyjąć ich kapitulację. Sulla był jednak za daleko i nie mógł interweniować, tym bardziej że w samej Grecji - pomimo zwycięstwa pod Cheroneą - wciąż wojna nie była rozstrzygnięta). Fimbra zdobył i zburzył Ilion, a jego mieszkańców sprzedał do niewoli. Następnie przemaszerował pod twierdzę Pitane, gdzie przebywał król Mitrydates i obległ go tam.




Pitane było jednak miastem nadmorskim, a Fimbra nie posiadał floty, więc nie był w stanie skutecznie odciąć Mitrydatesa od wsparcia z zewnątrz. Mało tego, król Pontu uważał się za na tyle bezpiecznego, że z początkiem nowego (85 p.n.e.) roku, wysłał do Grecji kolejną silną armię, pod dowództwem Dorylaosa na czele 80 000 wojska, który zajął Beocję. Dorylaos przybył z królewskim aktem, nadającym wszystkim niewolnikom w Grecji wolność, pod warunkiem ich dołączenia do armii królewskiej i wystąpienia przeciwko Rzymowi. Jednocześnie znosił też wszystkie długi (zamierzał tym samym zdobyć sobie poparcie wśród ludzi niezamożnych i niewolników, tym bardziej że i tak nic na tym nie tracił a jedynie mógł zyskać - on bowiem nie ponosił żadnych wydatków z tytułu zbiegłych do jego armii niewolników, lub tych osób, którym długi umarzał. Nie jego to przecież były pieniądze, a poparcie wśród ludu było niezwykle ważne. Elity miejskie zaś, choć niechętne Rzymianom, zaczęły przebąkiwać iż warto tedy wesprzeć Sullę przeciwko Mitrydatesowi, nim król Pontu doprowadzi ich do całkowitej ruiny). Dorylaos zagroził również, że te miasta, które nie podporządkują się królewskiemu nakazowi, zostaną surowo ukarane (przykład Chios był tutaj szczególnie wymowny). A tymczasem Fimbra, który oblegał Mitrydatesa pod Pitane, wystosował apel do Lukullusa, by ten pospieszył mu z pomocą i opuścił Sullę, a wtedy wspólnie zakończą wojnę i okryją się sławą, pojmując samego króla Pontu, a przy tym zwycięstwo Sulli pod Cheroneą byłoby niewiele znaczącym wydarzeniem. Rzeczywiście, gdyby Lukullus popłynął pod Pitane i zamknął królowi możliwość działania drogą morską, wojna szybko by się skończyła całkowitym zwycięstwem Rzymian. Lukullus długo zastanawiał się więc jak powinien postąpić. Czy przyjąć propozycję Fimbrii i wraz z nim uderzyć na Mitrydatesa, kończąc tę krwawą wojnę i jednocześnie zdradzając Sullę, swego wodza, czy też pozostać wierny mistrzowi, przy którym wiele się nauczył? Przeważyła lojalność wobec Sulli i Lukullus odmówił Fimbrii wsparcia. Zamiast tego popłynął do Troady, gdzie nieopodal przylądka Lektenon starł się zwycięsko z flotą królewską Neoptolemosa. Następnie obaj wodzowie spotkali się jeszcze w bitwie koło wysepki Tenedos, z której Lukullus znów wyszedł zwycięsko.




A tymczasem w Helladzie Dorylaos już uważał się za zwycięzcę i prywatnie naśmiewał z Archelaosa, jako nieudacznego wodza, publicznie zaś głosił, iż klęska pod Cheroneą była spowodowana zdradą (głównie samych Cheronejczyków, choć podejrzewał o nią również Archelaosa). Archelaos radził aby nie przyjmował bitwy tylko czekał, a siły Sulli same osłabną, tym bardziej że wciąż musi on walczyć z głodem w swych szeregach. Nie ma też żadnego wsparcia wśród nowych władz w Rzymie, trzeba więc tylko poczekać i jego wojsko samo się rozpadnie. Dorylaos sprzeciwił się takiej taktyce, nazywając ją "haniebną" i stwierdził że on nie jest Archelaosem, by tak łatwo odpuścić, mając dużą przewagę liczebną. Za poparciem słów Archelaosa stało również starcie, jakie miało miejsce pod górą Tolfosjon, gdzie mały oddział Rzymian zmusił do ucieczki silny zwiad pontyjski. Archelaos raz jeszcze przemówił do Dorylaosa by ten wstrzymał się z bezpośrednim atakiem - czas bowiem gra na niekorzyść Rzymian. Dorylaos (choć nieco zmienił ton i nie dążył już tak usilnie do starcia), postanowił że odpowiednie miejsce musi zapewnić mu zwycięstwo. Jego wybór padł na równiny wokół Orchomenos, gdzie można by wykazać w całej pełni siłę bojową kawalerii (której Dorylaos miał pod dostatkiem). Silne uderzenie zastępów jazdy, mogłoby zmusić szeregi rzymskiej piechoty do wycofania się a następnie okrążenia i zmuszenia ich do ucieczki w kierunku nieodległych bagien. Sulla także rozbił obóz niedaleko miasta Orchomenos (sam zamierzał czym prędzej zakończyć tę wojnę, wiedząc że im dłużej ona trwa, tym szanse na jego zwycięstwo maleją, a poza tym chciał już odpłacić się pięknym za nadobne swym przeciwnikom politycznym w Rzymie, którzy krwawo rozprawili się z jego rodziną i poplecznikami, choć akurat jego żona Cecylia Metella z dziećmi zdołała uciec z Rzymu w przebraniu swojej niewolnicy). Nakazał więc kopać rowy na płaskim terenie, aby utrudnić manewry kawalerii, a ją samą... spychać w kierunku błot. 

Bitwa rozpoczęła się od ataku pontyjskiej konnicy, która natarła na rzymską piechotę w wykopanych rowach z taką siłą, że zmusiła ich stamtąd do ucieczki. Oddziały frontowe zaczęły wpadać na stojących dalej legionistów, powodując większe zamieszanie i wkrótce całe szeregi zaczęły powoli ustępować pola pontyjskim jeźdźcom. Widząc co się dzieje Sulla zsiadł z konia, wziął do ręki sztandar legionowy i ze słowami zwróconymi w stronę swych żołnierzy, rzekł: "Dla mnie, Rzymianie, zaszczytem będzie tutaj zginąć! A wy, kiedy was pytać będą, gdzieście zdradzili swego wodza, przypomnijcie sobie i powiedzcie - pod Orchomenos!", po czym ze sztandarem w ręku i obnażonym mieczem zaczął przedzierać się pomiędzy uciekające oddziały, idąc samotnie na nieprzyjaciela. Gdy żołnierze dostrzegli swego wodza, który z taką odwagą szarżuje sam przeciwko pontyjskiej kawalerii, przyłączyli się doń i wspólnie natarli na atakujących jeźdźców i zmusili ich do odwrotu. Bitwa się uspokoiła, Pontyjczycy na razie zaprzestali ataku, więc Sulla nakazał żołnierzom zjeść posiłek i ponownie zająć się przekopywaniem rowów by całkowicie odciąć obóz nieprzyjaciela. Wkrótce potem Dorylaos przeprowadził ponowny, jeszcze silniejszy atak konnicy, ale Rzymianie tym razem nie ustąpili już pola. Wojska obu armii walczyły z niesłychanym męstwem, a wielu żołnierzy odznaczyło się w tej bitwie szczególnymi zasługami, jak choćby Diogenes - pasierb Archelaosa, który z mieczem w dłoni nacierał konno na pozycje Rzymian z takim impetem, że sam przedarł się przez rzymskie linie i położył trupem wielu legionistów, nim ostatecznie otrzymał śmiertelną ranę i padł martwy. Wreszcie oddziały liniowe natarły na siejących postrach łuczników pontyjskich, którzy nie mogąc z bliskiej odległości posłużyć się swymi łukami, walczyli nimi niczym mieczami, tnąc Rzymian z niezwykłym zapałem. 




Następnego dnia ponownie doszło do ataku Pontyjczyków na rzymskie szeregi, ale wówczas osobiście uderzył Sulla na nieprzyjacielską jazdę i zmusił ją do wycofania się do obozu. Wtedy też doszło do katastrofy, którą sprowokowało nieporozumienie. A mianowicie ustępujące szeregi jazdy wchodząc do obozu, wzięto za uciekające w panice przed Rzymianami niedobitki i zaczęto porzucać swoje szeregi. Pierwsze oddziały wpadały na następne, a te z kolei na jeszcze inne, tak, iż powstało zamieszanie, a gdy padł okrzyk: "Rzymianie w obozie", powstała powszechna panika nad którą już nikt nie potrafił zapanować i Sulla wkroczył do pontyjskiego obozu przy niewielkim tylko oporze oddziałów, które nie porzuciły jeszcze broni. Zaś przerażeni Pontyjczycy w bezmyślnej ucieczce, zaczęli wpadać na mokradła i bagna, gdzie się potopili (Plutarch pisał: "Jeszcze dziś, prawie po dwustu latach, można tam znaleźć dużo barbarzyńskich pocisków, hełmów (...) pancerzy i zatopione w owych bagnach sztylety"). Po zwycięstwie Sulla ruszył w kierunku Chersonezu i przeprawy przez Hellespont, by jak najszybciej dostać się do Azji. Tam dołączył do niego ze swą flotą Lucjusz Lukullus, który przetransportował wojsko Sulli na azjatycki brzeg. A tymczasem Mitrydates - na czele okrętów Neoptolemosa, opuścił oblężone przez Fimbrię Pitane i wysłał do Sulli swego posła z propozycją zawarcia rozejmu. Był nim Archelaos (ten sam strateg, który uczestniczył w bitwach pod Cheroneą i Orchomenos). Spotkali się nieopodal świątyni Apollona pod Delion w Troadzie. Sulla powitał posła z radością i wspólnie usiedli do rozmów. Archelaos rzekł, iż jego król występuje z propozycją by Sulla zapomniał o dalszej walce, porzucił Azję i płynął do Rzymu, gdzie jego interesy legły w gruzach, a jego wrogowie triumfują. Jeśli rzymski wódz przyjmie tę propozycję, król Mitrydates ofiaruje mu znaczną sumę pieniędzy, okręty wojenne i tyle wojska, ile ten tylko zechce. Sulla wysłuchał tych rad w milczeniu, a potem rzekł, by Archelaos nie trapił się dłużej losem króla Mitrydatesa, tylko obalił go i sam przywdział koronę, a następnie ofiarował mu już w swoim imieniu owe okręty, pieniądze i wojsko. Archelaos stwierdził że byłaby to zdrada, a wówczas Sulla rzekł: "Widzisz Archelaosie, ty będąc Kapadokiem nie masz odwagi, w zamian za tak wielkie korzyści, dopuścić się haniebnego czynu, a mnie, który jestem rzymskim wodzem, ośmielasz się proponować zdradę?"




Doszli oni jednak do porozumienia i uzgodnili pokój (na którym obu zależało). Król Mitrydates musiał ustapić z zajętej rzymskiej prowincji Azji, oddać Bitynię królowi Nikomedesowi IV, Kapadocję zaś Ariobarzanesowi I, opuścić Paflagonię, zapłacić Rzymowi 2000 talentów kontrybucji i oddać 70 okrętów wojennych. W zamian za to otrzymywał tytuł rzymskiego sprzymierzeńca i gwarancję dalszego panowania w swoim królestwie. Jednocześnie, aby skutecznie urobić Archelaosa do tego planu, Sulla przyznał mu osobiście tytuł "sprzymierzeńca narodu rzymskiego" i spory kawał ziemi na Eubei, a jednocześnie okazywał mu niezwykły szacunek i sympatię. Zwolnił też wszystkich pontyjskich jeńców, których miał w niewoli (prócz tyrana Aten - Aristona, którego Archelaos nie znosił i którego zapewne z tego powodu Sulla kazał wyeliminować trucizną). Król Mitrydates zaakceptował prawie wszystkie warunki pokoju, prócz oddania Paflagonii i przekazania okrętów wojennych, co mocno wzburzyło Sullę. Do posłów królewskich miał się odnieść tymi oto słowy: "Król Mitrydates targuje się o Paflagonię i flotę? To ja zapytam czy tak samo targowałby się o swoją dłoń, gdybym mu jej pozbawił - tej samej, którą wymordował tysiące Rzymian i Italików? Może dlatego tak czyni, gdyż siedząc bezpiecznie w Pergamonie, na oczy jeszcze nie widział tej wojny. Lecz gdy wkroczę do Azji, padnie mi na kolana, błagając o litość". Wówczas Archelaos poprosił Sullę o możliwość mediacji i zagroził że życie sobie odbierze, jeśli nie zdoła przekonać króla do warunków pokoju spod Delion. Sulla wyraził zgodę i wysłał Archelaosa do Pergamonu, sam zaś wkroczył do Majdike, gdzie dokonał takich spustoszeń, że kamień na kamieniu nie pozostał, a całą ludność uprowadził w niewolę.




Archelaos powrócił do Sulli, gdy ten przebywał w Macedonii i poinformował go że król na wszystko się zgadza, prosi tylko o osobistą rozmowę z Sullą i powstrzymanie operującego nieopodal Pergamonu Fimbrii. Sulla wyraził zgodę i obaj wodzowie spotkali się w miejscowości Dardanos w Troadzie. Król przybył ze wspaniałą obstawą, złożoną z 20 000 piechoty ciężkozbrojnej, 6000 jazdy, 200 okrętów wojennych i kilkudziesięciu rydwanów z kosami u kół. Sulla zaś dysponował zaledwie 2500 żołnierzy piechoty i 200 jazdy. Mitrydates wysiadając z okrętu, wyciągnął rękę do Sulli, ale ten nie odpowiedział podobnym gestem, tylko zapytał czy król godzi się zaakceptować pokój na jego warunkach. Mitrydates próbował się tłumaczyć, przypisując wojnę po części bogom, a po części Rzymianom, ale ostatecznie zgodził się przyjąć pokój na warunkach Sulli. Wtedy dopiero ten wyciągnął ku niemu swą dłoń, a następnie przyprowadził królów Nikomedesa IV i Ariobarzanesa I i wyprawił przyjęcie, na którym pogodził zwaśnionych władców. Przyjęcie, zgoda i tak łagodny pokój, bardzo nie spodobał się rzymskim żołnierzom, którzy pałali żądzą zemsty na królu - mordercy ich rodaków. Żołnierze zaczęli szeptać: "Jak to, puszczamy wolno tego zbrodniarza, mordercę kobiet i dzieci? Pozwalamy mu zabrać jego łupy?" Sulla musiał załagodzić nastroje i po odpłynięciu króla, wygłosił mowę do żołnierzy, deklarując że nie jest w stanie prowadzić jednocześnie wojny z Mitrydatesem i Fimbrią, szczególnie gdyby ci dwaj porozumieli się przeciw niemu. Musi zakończyć więc owym połowicznym sukcesem jedną wojnę, aby móc zwyciężyć w drugiej, gdyż teraz liczyło się tylko powstrzymanie Fimbrii, oraz rozprawienie się z popularami w samym Rzymie. A w głowie Sulli już zaczęła się krztałtować krwawa zemsta na jego politycznych wrogach, zemsta, której Rzym nie doświadczył od czasu galijskiej inwazji sprzed trzech stuleci. 

Sulla ruszył więc na spotkanie armii Fimbrii i dopadł go pod miastem Tiatejra. Tam kazał rozbić obóz i wykopać rowy, otaczając nimi obóz Gajusza Flawiusza Fimbrii. Ale oto stało się coś dziwnego, żołnierze Fimbrii zaczęli wychodzić ze swojego obozu w samych tylko żołnierskich chitonach (lekkie ubranie męskie lub damskie) i dołączać do prac legionistów Sulli. Fimbra przybył do Grecji aby powstrzymać i aresztować Sullę, ale teraz przekonać do walki ze zwycięskimi legionami, które w dwóch bitwach rozgromiły armię mordercy Rzymian - Mitrydatesa - swoich żołnierzy, byłoby mu niezwykle trudno. Wkrótce już całe oddziały zaczęły przechodzić na stronę Sulli, a Fimbra - widząc co się dzieje i obawiając się wpaść w ręce Sulli - swego wroga, popełnił samobójstwo we własnym obozie. Teraz Sulla miał już dwie armie konsularne, ale jeszcze nie był gotów by przeprawić się do Italii. Najpierw wyznaczył więc żołnierzom leża zimowe i jednocześnie przydzielił ich do domów wielu Greków, nakazując jednocześnie by ci ich utrzymywali. Każdy bowiem gospodarz, który gościł u siebie rzymskiego żołnierza, musiał mu dodatkowo wypłacać dziennie 16 drachm i dawać obiad dla niego i wszystkich, których ten sobie sprowadził. Oficer zaś otrzymywał 50 drachm dziennie oraz dwie sztuki odzieży, jedną na użytek domowy, drugą na wyjście. Tak Sulla przygotowywał się do rozprawy ze swymi wrogami w Rzymie, którzy tymczasem wcale nie próżnowali.






CDN.

BOHATEROWIE WRZEŚNIA - Cz. I

OSTATNI BÓJ Dziś chciałbym rozpocząć nową serię opowiadającą o żołnierzach broniących tamtej, wywalczonej po 123 (150) latach zaborów, odrod...