WYŚWIETLENIA

30 września 2025

"JESTEM KRÓLEM WASZYM PRAWDZIWYM, A NIE MALOWANYM..." - Cz. I

CZYLI, JAK TO W POLSCE 
NARÓD WYBIERAŁ SWOICH KRÓLÓW?





WSTĘP:
NAJSWOBODNIEJSZY NARÓD EUROPY




O tym, że Polacy od zawsze byli najswobodniejszym, najbardziej wyczulonym na wszelkie autokratyczne i absolutystyczne tendencje - narodem, zapewne nie muszę pisać, gdyż jest to oczywistość sama w sobie. W żadnym innym kraju, w którym naród propagował idee republikańskie i starał się kontrolować władzę zwierzchnią, nigdy nie było aż tylu zabezpieczeń nakładanych przez obywateli na władze centralne (w tym przypadku na władzę królewską) ile ich było właśnie w Polsce. Doprawdy bycie królem w naszym kraju nie należało do zadań łatwych i przyjemnych, ale jednocześnie było też wyzwaniem dla wybitnych jednostek, które potrafiły tak wkomponować swoje absolutystyczne cele, aby były one zgodne z założeniami i wyzwaniami całego narodu. Do takich postaci należał np. król Władysław II Jagiełło (choć w ostatnich latach swego życia był on już całkowicie zależny od biskupa krakowskiego - Zbigniewa Oleśnickiego, który miał umożliwić jego synowi wstąpienie na tron po śmierci Jagiełły), postacią taką była również królowa Bona Sforza, która umiała wymóc na szlachcie (czyli narodzie) podporządkowanie się jej woli, a także król Stefan Batory - autor słów, które dałem w tytule. Wybrany na sejmie elekcyjnym w grudniu 1575 r. jako mąż królowej Anny Jagiellonki (siostry ostatniego męskiego członka tej dynastii - Zygmunta II Augusta, który zmarł 7 lipca 1572 r.), już po ucieczce z kraju (w nocy 18/19 czerwca 1574 r.) Henryka Walezego (de Valois), brata króla Francji - Karola IX, który wstąpił na francuski tron po jego śmierci, która miała miejsce 30 maja 1574 r. (notabene Henryk w polskiej heraldyce najczęściej nie jest numerowany, a jeśli już, to mówi się o Henryku III - królu Francji, natomiast zgodnie z polską chronologią byłby on określany numerem IV, jako Henryk IV. Co prawda jego poprzednicy o tym imieniu nie byli królami a książętami władającymi podczas rozbicia dzielnicowego większością kraju, ale tak jednak poprawnie brzmiałaby numeracja tego - panującego zaledwie cztery miesiące - polsko-francuskiego monarchy). Stefan Batory został koronowany i poślubiony Annie Jagiellonce - 1 maja 1576 r.

Był to jeden z największych władców w polskich dziejach. Potrafił poskromić zbuntowany Gdańsk, zmusić szlachtę do płacenia podatków na tę (trwającą z przerwami od 1558 r.) wojnę z Moskalami, którą zakończył ostatecznym zwycięstwem w trzech kampaniach 1579, 1580 i 1581 i ostatecznie pokojem w Jamie Zapolskim z 15 stycznia 1582 r. odzyskał dla Rzeczypospolitej te wszystkie ziemie, które utraciła w poprzednich latach na korzyść cara Iwana IV Groźnego i zapewnił Polsce oraz Litwie pierwsze miejsce wśród europejskich mocarstw. Co prawda nie wszystkie posunięcia tego króla były korzystne dla państwa (np. wielkim błędem była zgoda - udzielona w 1577 r. - aby przedstawiciel Hohenzollernów z Brandenburgii otrzymał prawo do kurateli nad chorym umysłowo księciem pruskim, w zamian tylko za hołd z Prus i 200 tys. guldenów kontrybucji. Tym samym bowiem otwarta została możliwość połączenia Prus Książęcych i Brandenburgii pod jednym panowaniem, a co za tym idzie - prosta droga do rozbiorów Polski, które nastąpiły dwieście lat później). Stefan Batory potrafił także poskramiać butę wielmożów, zbytnio zapatrzonych w interesa własne lub też swego stanu, a nie zważających zbytnio na dobro kraju. Gdy na Sejmie warszawskim (20 stycznia - 6 marca 1578 r.) słyszał zewsząd gardłowanie szlachty przeciwko nowym podatkom na wojnę z Moskwą i tym, jakie według nich były obowiązki króla wobec narodu, wzburzony tym wielce, rzekł wówczas do zgromadzonych: "Jestem królem waszym prawdziwym, nie wymyślonym ani malowanym. Chcę panować i rządzić i nie ścierpię, aby ktoś z was mi w tym przeszkadzał. Bądźcie strażnikami waszej wolności, ale nie pozwolę, abyście byli moimi nauczycielami". Uchwalono wówczas nie tylko nowe podatki, ale powołano Trybunał Koronny (mający rozpatrywać apelacje sądów w sprawach karnych i cywilnych), a także utworzono tzw.: piechotę wybraniecką - formację militarną złożoną z chłopów pochodzących z dóbr królewskich, którzy w zamian za służbę wojskową, byli zwolnieni z wszelkich obciążeń fiskalnych i osobistych. Silny władca, a do tego władca zwycięski, był więc prawdziwym wyzwaniem dla "najswobodniejszego narodu Europy", który często (choć nie zawsze - bo np. już w lutym 1581 r. szlachta kategorycznie zapowiedziała, że nie da już więcej pieniędzy na nową kampanię i pomimo wielu zwycięstw oraz opanowania znacznych terenów podchodzących pod Nowogród Wielki, a także podejścia pod Toropiec - rezydencję cara, z której ten ledwie ostrzeżony, musiał uciekać w samej tylko koszuli i w towarzystwie kilku dworzan - szlachta pragnęła jak najszybciej tę wojnę zakończyć), potrafił łamać opór szlacheckiej braci.




Niektórzy złośliwcy twierdzą, że król Stefan Batory wolał toczyć wojny, aby uciec z łoża królowej Anny, która była już sędziwa (starsza od swego męża o dziesięć lat) i dość brzydka. Jednak prawda jest taka, że Batory potrafił skutecznie poskramiać nazbyt "wolnościowe" zapędy narodu, gdyż wolność - o czym warto pamiętać - jest oczywiście wartością niesłychanie ważną, ale znacznie ważniejsza jest odpowiedzialność za losy swego kraju - a wydaje się, że te wartości czasami niknęły w głosach obywateli, domagających się utrzymania własnych swobód i wolności. Wydaje się też (patrząc na poczynania szlachty polskiej - o której to francuski podróżnik z początku XVII wieku napisał, iż gdyby naród polski potrafił się zjednoczyć i przestać toczyć wzajemne spory, żadna siła w Europie nie byłaby w stanie powstrzymać Polaków przed opanowaniem Wschodu i Zachodu, aż pod granice Chin) że szlachta polska była wybitnie pacyfistyczna i wroga wszelkim działaniom wojennym, miłująca zaś spokój i ciepło domowych pieleszy (książę Jeremi Wiśniowiecki podsumował stan szlachecki krótko, mówiąc: "pierzyna - łacina - dziecina"). To nie prawda. Polska szlachta wcale nie była pacyfistycznie nastawiona (czego dowodem są ponawiane okresowo co jakiś czas interwencje zbrojne w państwach naddunajskich, czy w Rosji o obsadę rosyjskiego tronu), a jej "pacyfizm" wynikał tylko i wyłącznie z faktu, że mogła ona spełniać wszelkie swoje potrzeby w granicach olbrzymiego kraju, jakim była ówczesna Rzeczpospolita i nie musiała uczestniczyć ani w wyprawach zdobywczych na inne kraje, ani też w kolonizacji obcych ziem. Natomiast każdy nowy podatek na cele wojenne, każde wzmocnienie wojska, było uważane za bezpośrednie godzenie w interesy obywateli i mogło zostać użyte w celu wzmocnienia władzy królewskiej oraz odebrania narodowi jego praw i przywilejów. Dlatego tak alergicznie reagowano na każde nowe podatki na wojsko i na jakiekolwiek wojny zdobywcze. Problem polegał tylko na tym, że nie uświadamiano sobie faktu, że odebrać wolność wcale nie musi król rodzimy, a uczyni to równie sprawnie i szybko ktoś obcy, gdy już państwo ulegnie odpowiedniemu osłabieniu i destrukcji wewnętrznej. I tak się właśnie stało - ostatecznie przyszli obcy i podzielili się naszą Polską, rozrywając ją na trzy części.




Aby podsumować owe prawa i wolności obywatelskie, jakimi cieszył się w Rzeczpospolitej ówczesny naród polityczny (czyli szlachta, stanowiąca dość duży odsetek społeczeństwa), warto tu przytoczyć słowa amerykańskiego historyka - Roberta Howarda Lorda, który tak oto pisał o ówczesnej Polsce: "Wielki zapał dla swobody w każdej gałęzi życia, zasada władztwa narodu, przyzywająca wszystkich obywateli do uczestniczenia w odpowiedzialności rządu, pojęcie państwa nie tylko rzeczy samej w sobie, ale jako narzędzia służącego dobru społecznemu, wstręt do monarchii absolutnej, stałej armii i militaryzmu, niechęć do wszczynania wojen napastniczych, natomiast wybitna dążność do stwarzania dobrowolnych unii z ludami sąsiednimi - oto niektóre z uderzających cech dawnego państwa polskiego, co je stawia jako jednostkę arcywyjątkową między rabuśniczymi i żołdackimi monarchiami owych wieków", Joseph Conrad zaś dodawał: "Scalanie obszarów Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, które uczyniło ją na czas pewien mocarstwem pierwszej rangi nie zostało dokonane siłą (...) czterdziestu trzech przedstawicieli krain litewskiej i ruskiej pod przewodem najznaczniejszego z książąt zawarło związek polityczny, jedyny w swoim rodzaju w historii świata, spontaniczną i całkowitą unię suwerennych państw, świadomie wybierając drogę pokoju. Żaden dokument polityczny nie wyraził nigdy ściślej prawdy niż wstępny ustęp pierwszego Traktatu Unijnego (1413). Zaczyna się on od słów: "Ten związek, będący wynikiem nie nienawiści, lecz miłości" - słów, których nie skierował do Polaków żaden naród w ciągu ostatnich lat stu pięćdziesięciu". Rzeczpospolita była więc oazą nie tylko wolności politycznej i osobistej (Joseph Conrad pisał: "Nie było w dziejach państwa mniej obciążonego politycznym rozlewem krwi niż Państwo Polskie"), ale również oazą tolerancji, o czym dobitnie wyraził się pruski feldmarszałek, autor zwycięskiej wojny z Francją w 1870 r. - Helmut von Moltke, pisząc: "Starodawni Polacy odznaczali się wielką tolerancją (...). Przez długi ciąg czasu przewyższała Polska wszystkie inne kraje Europy swoją tolerancją", a także francuski historyk - Claude Carloman de Rulhiere: "Jest pierwszym w Europie państwem, które przykład tolerancji dało. Meczety stały tam pomiędzy Kościołami chrześcijan i Żydów bożnicami. Rzeczpospolita nie miała wierniejszych poddanych nad Mahometanów, pod jej opieką osiadłych, Żydzi pilnowali dochodów w dobrach Szlachty, która się więcej fakcjami niżeli gospodarstwem trudniła. (...) Nigdzie fanatyzm swojej nie zapalił pochodni. Nie było kłótni, nie było niechęci". Jak więc ten "najbardziej swobodny naród Europy" który tak nienawidził wszelki przymus i obciążenia - wybierał swoich władców? Oto odpowiedź.



POCZĄTEK:
LUDWIK ANDEGAWEŃCZYK 
i ZJAZD KOSZYCKI - 1374 r.

 


Według tego, co można wyczytać u średniowiecznych kronikarzy (Gall Anonim, Gaweł Mnich, Mateusz Cholewa, Jan Długosz) pierwotną formą wyboru władcy u ludów słowiańskich był wiec, czyli zebranie wszystkich mężów danego plemienia w celu wyboru władcy lub przedyskutowania decyzji co do wyprawy wojennej. Ale forma wiecu dość szybko zanikła, szczególnie od chwili, gdy Polska przyjęła chrześcijaństwo, a wizerunki dawnych, słowiańskich bogów (takich jak choćby Perun - utożsamiany z Zeusem, Swaróg - odpowiadający Hefajstosowi, czy Swarożyc - bóg ognia) po 966 roku zostały obalone i z czasem poszły w zapomnienie. Dynastia Piastów od czasów Mieszka I (który - co ciekawe - władał krajem o nazwie Slavonia i pod taką nazwą występuje nasz kraj w kronice niemieckiego biskupa Tietmara z Merseburga, ale już od wstąpienia na tron jego syna - Bolesława I Chrobrego, kraj zwie się Polenus lub Poleniorum, a naród Poleanami = Polanami. Jednak nazwa "Polska", "Polacy" wcale nie wywodzi się od słowa Polanin, a od dwóch połączonych ze sobą słów: "Po" i "Lach", co znaczyło "pochodzący z lechickiego rodu", lub "ci którzy następują po Lachach"), dynastia Piastów była już w zasadzie dynastią dziedziczną, w której (z reguły) najstarszy syn dziedziczył władzę nad krajem po swym ojcu. I tak było przez ponad 400 lat, aż do śmierci ostatniego Piasta na polskim tronie - króla Kazimierza III Wielkiego. 




Ów monarcha, który nie mógł spłodzić męskiego potomka z żadną ze swych kolejnych żon, zmuszony był przekazać następstwo polskiej korony synowi swojej siostry, wówczas małżonki króla Węgier Karola I Roberta z dynastii Andegawenów - Elżbiecie (notabene Kazimierz Wielki szczególnie nie znosił swej drugiej żony - Adelajdy z Hesji, która była bezpłodna. Zdradzał ją na potęgę z innymi kobietami, a ostatecznie - pragnąc przymusić do zgody na rozwód, na co ona nie chciała przystać - zamknął ją na 13 lat na zamku w Żarnowcu, a sam przez ten czas ponownie się ożenił, czym popełnił bigamię. Po jakimś czasie ożenił się po raz czwarty z kolejną kobietą - Jadwigą Żagańską, nie mając rozwodu z poprzednimi żonami, i wówczas popełnił bigamię podwójną. Co ciekawe, Adelajda żaliła się na swój los swemu ojcu - landgrafowi Hesji Henrykowi II Żelaznemu, ale ten kategorycznie zabronił córce rozwodu i zapowiedział że jeśli to uczyni, nie ma po co wracać do Hesji. Biedna kobieta siedziała więc w wieży na żarnowieckim zamku, powoli odchodząc od zmysłów, zdradzana i upokarzana przez swego męża. Ostatecznie Kazimierz zezwolił jej na wyjazd z kraju i powrót do Hesji w 1356 r. po piętnastu latach małżeństwa, z czego trzynaście spędziła ona samotnie w Żarnowcu)


PIERWSZA ŻONA KAZIMIERZA WIELKIEGO ALDONA ANNA z LITWY
(1325-1339)



DRUGA ŻONA KAZIMIERZA WIELKIEGO ADELAJDA Z HESJI 
(1341-1356)





Kazimierz Wielki uznał dziedzicem korony (na zjeździe w Krakowie w lipcu 1339 r.) syna swej starszej siostry Elżbiety i jednocześnie następcę węgierskiego tronu, 13-letniego Ludwika. Oczywiście jedynie w tym wypadku, gdy Kazimierz nie spłodzi własnych synów, dlatego potem tak bardzo mu zależało na narodzinach potomka, gdyż nie przepadał za Ludwikiem i nawet postarał się, aby po swej bezpotomnej śmierci (nie licząc jego czterech córek, które jednak nie miały żadnych praw do korony) tron polski objął jego wnuk - Kazimierz (Kaźko) książę słupski, którego usynowił w 1368 r.




 Ten manewr jednak mu się nie powiódł i ostatecznie po śmierci Kazimierza (5 listopada 1370 r.) królem Polski został Ludwik, który od tej chwili dzierżył w swym ręku dwie korony: polską oraz węgierską. Wkrótce po swej koronacji w Krakowie (17 listopada) Ludwik opuścił kraj i powrócił na Węgry, mianując w Polsce swą regentką, matkę - Elżbietę, która od czasu wyjazdu z Polski (w 1320 r. gdy miała zaledwie lat 15), odwiedziła kraj swego ojca tylko dwa razy (w 1352 i 1356). Teraz zaś, już jako sędziwa matrona miała objąć regencję, czyli de facto sprawować władzę w Królestwie Polskim w imieniu swego syna Ludwika. W ciągu tych pięćdziesięciu lat od jej pierwszego wyjazdu z kraju, Polska bardzo się zmieniła pod rządami Kazimierza Wielkiego. Gdy jako nastoletnia księżniczka opuszczała ojcowiznę i wyruszała w nieznane, by zostać żoną króla Węgier, Polska była małym, wypompowanym z pieniędzy, osłabionym i wyniszczonym długoletnią wojną z Czechami, napadami Krzyżaków i Litwinów krajem w środku Europy. Gdy zaś wracała do Krakowa jako regentka, zastała kraj rozległy terytorialnie, zasobny i bezpieczny, kraj umocniony łańcuchem twierdz obronnych, pełnym nowych szlaków komunikacyjnych, ułatwiających rozwój handlu i wzrost gospodarczy. Kraj ze skodyfikowanym prawem (Statut Wiślicki Kazimierza Wielkiego z roku 1347), kraj, w którym w ciągu 37 lat rządów jej brata, powstało 65 nowych miast, nie licząc twierdz i systemów fortyfikacji złożonych z kilku zamków (łącznie Kazimierz wzniósł 53 nowe zamki i odnowił stare). I wreszcie kraj, w którym był już uniwersytet (założony w Krakowie w 1364 r.). Ta nowa Polska była Królestwem nie tylko majętnym, ale również bezpiecznym i silnym, zupełnie też nie przypominała owego zrujnowanego najazdami miejsca, które opuszczała Elżbieta będąc jeszcze panną. 




Szlachta polska była niezadowolona z faktu, że krajem włada niewiasta i często dawała temu upust (np. nazywając Elżbietę pogardliwie "Królową Kikuta" - jako że będąc jeszcze żoną Karola Roberta, została wraz z małżonkiem zaatakowana - 17 kwietnia 1330 r. - przez wzburzonego węgierskiego możnowładcę - Felicjana Zacha, który tym samym mścił się za pozbawienie cnoty jego córki Klary przez Kazimierza, który odwiedził siostrę i przez pewien czas bawił w Wyszehradzie. Podczas tego ataku - którego celem było zamordowanie rodziny królewskiej - Elżbieta straciła cztery palce prawej dłoni i odtąd, aż do końca swego życia, aby ukryć ten fakt, nosiła rękawiczki). Opinie o jej rządach w Polsce przetrwały prawie same negatywne (np. twierdzono że: "Za jej rządów działy się w Królestwie Polskim liczne grabieże, łupiestwa i rozboje", a także że: "Nikt nie mógł uzyskać u królowej zwrotu niesłusznie zabranych dóbr albo rozstrzygnięcia poważnych spraw (...) Tajemnym donosom oskarżycieli dawała łatwy posłuch i ufając ich podszeptom bardzo wielu sprawiedliwym i jej synowi najwierniejszym wyrządzała krzywdy"). 




Król Ludwik jednak miał ten sam problem, co Kazimierz - spłodził same córki (Katarzynę, Marię i Jadwigę) a z utęsknieniem oczekiwał narodzin syna, którego nie dane mu było nigdy spłodzić. Problem z następstwem polskiego tronu powracał więc ponownie i stawał się taką samą zmorą rządów Ludwika, jaką był za czasów Kazimierza. I wówczas to właśnie Elżbieta uznała, że tron po Ludwiku powinna objąć jego najstarsza córka - Katarzyna. Już w 1373 r. Elżbieta (opierając się na możnowładczych rodach: Toporczyków, Lelewitów, Korczaków, Różyców i Śreniawitów) wymogła na panach polskich prawo do tronu po śmierci Ludwika dla jednej z jego córek (myślała wówczas głównie o Katarzynie). Aby jednak to oficjalnie potwierdzić, Ludwik, na zejdzie w Koszycach (wrzesień 1374 r.), uzyskał zgodę polskiej szlachty na objęcie tronu przez jedną z jego córek, tę, którą "On sam, lub jego matka czy żona wyznaczy". W zamian król musiał się zgodzić na wydanie specjalnego przywileju dla szlachty w którym godził się na obniżenie podatków z 12 na 2 grosze od łana. Ponoć szlachta tak bardzo domagała się wprowadzenia tego przywileju, tak pomstowała na podatek stały, że jedynie pod tym warunkiem godziła się uznać córki Ludwika za przyszłe kandydatki do tronu. Poza tym szlachta wymogła na królu by przyrzekł utrzymać nienaruszalność terytorialną kraju (bowiem Węgrzy chcieli przyłączyć do swego kraju Ruś Halicką ze Lwowem), oraz że nie będzie powoływał obcych na urzędy w Królestwie Polskim. Ludwik musiał się również zgodzić na uwolnienie szlachty z obowiązku budowy i utrzymywania zamków granicznych, a także z obowiązku wypraw wojennych do innych krajów w ramach pospolitego ruszenia, a jeśli już miało do nich dojść, to domagano się od króla odpowiedniego wynagrodzenia za każdy dzień spędzony poza krajem. Ludwik musiał się na to wszystko zgodzić (17 września 1374 r.) a w zamian uzyskał potwierdzenie objęcia tronu po swej śmierci przez jedną z jego córek.  




Do polskiego tronu była wyznaczona księżniczka Katarzyna, niestety zmarła ona w młodym wieku (zaledwie ośmiu lat) w 1378 r. Teraz pozostały już tylko dwie młodsze córki Ludwika - Maria i Jadwiga, z czego ta pierwsza miała panować w Polsce, a druga na Węgrzech. Królowa Elżbieta ostatecznie opuściła Polskę i zakończyła swe regencyjne rządy w styczniu 1377 r. gdy (w grudniu 1376 r.) doszło w Krakowie do wymordowania Węgrów z jej otoczenia. Ostatecznie zmarła w Budzie - 29 grudnia 1380 r. w wieku 75 lat (powiadano że jej długowieczność związana była z działaniem pewnego tajemniczego środka odmładzającego, którego recepturę sama opracowała). Jej syn - Ludwik, zmarł wkrótce potem (10 września 1382 r.) w wieku 56 lat. Obie jego córki były wtedy jeszcze dziećmi (Maria miała lat jedenaście, zaś Jadwiga ledwie dziewięć). O ich losie decydowała teraz matka - jedna z najpiękniejszych kobiet ówczesnej Europy (po której to obie dziewczęta - a szczególnie Jadwiga - odziedziczyły urodę). Była to Elżbieta, córka bana Bośni - Stefana II Kotromanicia i Elżbiety, księżniczki kujawskiej. Elżbieta Bośniaczka (bo pod tą nazwą przeszła do historii) długo pozostawała w cieniu swego męża i jego ambitnej, oraz energicznej matki, ale wraz z ich śmiercią wypłynęła na głębokie wody europejskiej polityki dynastycznej. To ona teraz decydowała która z córek obejmie jaki tron i za kogo księżniczki te wyjdą za mąż. Jej pierwszym posunięciem była też zmiana postanowień swego męża co do losów obu księżniczek w kwestii dziedziczenia i teraz to właśnie Maria objęła tron węgierski (już 11 września 1382 r.), zaś młodsza Jadwiga zostać miała królową Polski. Od tej chwili to ta księżniczka, przyszła żona "barbarzyńcy z Litwy" Jogaiłły (Władysława II Jagiełły) była teraz kandydatką do polskiego tronu, na co zgodzili się też polscy panowie (w listopadzie 1382 r. na zjeździe w Radomsku - gdzie zgodę wydała szlachta wielkopolska i w Wiślicy - szlachta małopolska). Teraz już tylko oczekiwano na szybki przyjazd nowej królowej do Krakowa.




CDN.

29 września 2025

REFORMY AUGUSTA - Cz. I

CZYLI JAK ZMIENIAŁA SIĘ 
RZYMSKA REPUBLIKA 
U PROGU NARODZIN 
JEZUSA Z NAZARETU?





BUNT WENERY




Był początek stycznia 42 r. p.n.e. Dzień rozpoczął się spokojnie i nic nie zapowiadało nadciągających wydarzeń. Nie minął nawet jeszcze miesiąc od zamordowania Marka Tulliusza Cycerona w jego willi pod Formiae (nie była to zresztą jedyna, ponoć niezwykle piękna posiadłość należąca do Cycerona - miał bowiem jeszcze jedną willę w Tusculum niedaleko Rzymu, okazały dom w Arpinum, położony w górskim krajobrazie nad rzeką Liris, oraz oczywiście willę w samym Rzymie) i przybicia jego prawej dłoni (na polecenie Marka Antoniusza, który szczerze nienawidził Cycerona za jego pięć filipik skierowanych przeciw niemu (ułożonych zdaje się od 2 września 44 r. p.n.e. do 1 stycznia 43 r. p.n.e. - w tym czasie miały zostać ogłoszone), chociaż najprawdopodobniej ta niechęć (a wręcz żywa nienawiść Antoniusza do Cycerona) wywodziła się z jeszcze wcześniejszych spraw rodziny Antoniuszów, który to ród wszedł w konflikt z Cyceronem (choć wydaje się że sam Cyceron nie dążył do tego konfliktu, ale był również jego współsprawcą). Szczególnie druga filipika z końca listopada 44 r. p.n.e., mocno wzburzyła Antoniusza i miał wówczas obiecać Cyceronowi, że wkrótce czeka go śmierć, a on obetnie jego dłoń - tę, którą napisał owe przemowy - i przybije do drzwi świątyni Jowisza na Kapitolu. Tak też się stało, choć to nie Antoniusz osobiście zamordował Cycerona, a żołnierze wysłani do Formiae: Herenniusz i Popiliusz Lenas (co ciekawe, ten ostatni zawdzięczał Cyceronowi życie, gdyż ten wybronił go niegdyś przed karą i egzekucją za popełnione wcześniej morderstwo). Tak więc zamordowany został jeden z największych rzymskich mówców, pisarzy i polityków, szczerze oddanych idei Republiki, autor tzw.: "Concordia Ordinum" (czyli "Zgody Stanów") z 61 r. p.n.e. i propagator "optium cum dignitate" ("ideału dostojnego wypoczynku"), polegającego na zaprzestaniu wzajemnych wewnętrznych zatargów (i zbrodni) a skupieniu się na dobru państwa i pomyślności wszystkich stanów w imię budowania lepszych czasów. Wszystkie te jego zamierzenia upadły bardzo szybko a lata 50-te I wieku p.n.e. to okres niezwykłego wprost bandytyzmu w Rzymie, gdzie przeciwników politycznych mordowano na ulicach w biały dzień, a lata 40-te to czasy wojny domowej Cezara z Pompejuszem i kolejnych zbrodni.








Natomiast dzień 1 stycznia 42 r. p.n.e. był oficjalnie dniem radosnym, ponieważ tego dnia od rana swoje urzędy objęli nowi konsulowie: Lucjusz Munacjusz Plankus i Marek Emiliusz Lepidus. Wybory co prawda odbywały się normalnie jak dotąd, ale realnie Republika przestała już istnieć i o wszystkich nominacjach decydowała trójka ludzi - Marek Antoniusz, Gajusz Oktawiusz (od marca 44 r. p.n.e. i adopcji poczynionej w testamencie Cezara - zwał się Gajuszem Juliuszem Cezarem i jedynie dla odróżnienia go od poprzednika - odtąd jego oficjalnego ojca - dodawano tylko przezwisko Oktawian) oraz Marek Emiliusz Lepidus - czyli triumwirat (Oktawian dokonał realnego zamachu stanu w lipcu 43 r. p.n.e. wprowadzając do Rzymu wierne sobie wojska - głównie złożone z weteranów jego przybranego ojca - i rozpoczął nowe rządy. Realny kres Republiki Rzymskiej przyniosła jednak ustawa trybuna Publiusza Titiusza (lex Titia) z 27 listopada 43 r. p.n.e. która ukonstytuowała instytucję triumwiratu, jako najważniejszego organu w państwie - (oczywiście triumwirowie uzyskiwali specjalne uprawnienia, tylko na czas zakończenia wojny domowej i przywrócenia pokoju - w rzeczywistości jednak stawali się oni realnymi władcami Rzymu i całego Imperium). Oktawian miał wówczas 20 lat, Antoniusz 40 a Lepidus (znaczący najmniej z całej trójki) był najstarszy, liczył bowiem lat 46. Wprowadzenie tych specjalnych pełnomocnictw dla triumwirów wiązało się z okrutnymi proskrypcjami, wymierzonymi w przeciwników politycznych (i to zarówno w starych przeciwników Cezara, jak i tych cezarian - którzy uczestniczyli w spisku i morderstwie Cezara, a dotąd jeszcze się uchowali, oraz oczywiście we wszystkich tych, którzy z różnych powodów przeszkadzali trzem nowym władcom Imperium).






Proskrypcje rozpoczęły się już w nocy z 27 na 28 listopada 43 r. p.n.e. wywieszeniem w różnych częściach miasta (głównie zaś na Forum Romanum, przy Cyrku Wielkim, Teatrze Pompejusza i w rejonie Kapitolu) list proskrypcyjnych (czyli osób prawnie skazanych na śmierć). Mieszkańcy Rzymu czytali je o świcie, a brzmiały one (mniej więcej) tak: "Zbrodniczy zamach na osobę Cezara jasno wykazał, że nadmierna wyrozumiałość wobec elementów wiarołomnych nie może stanowić normy postępowania. Dobro ludu rzymskiego wymaga przygotowania ekspedycji karnej przeciw tym zbrodniarzom, których dotąd jeszcze nie dosięgnął miecz sprawiedliwości. Celem zapewnienia pełnego bezpieczeństwa ludu w czasie działań wojennych niezbędne jest całkowite unieszkodliwienie elementów wrogich w samej stolicy. Szybkie i pełne przeprowadzenie tej akcji leży w interesie samego ludu, który tak wiele wycierpiał skutkiem przedłużających się wojen. W celu uniknięcia wszelkich nieporozumień i możliwości nadużyć, nazwiska osób skazanych podaje się do publicznej wiadomości. Zabrania się też przyjmowania, ukrywania i wspomagania w jakikolwiek sposób osób niżej wymienionych. Winni tych przestępstw podlegają karze tak samo, jak i osoby skazane", po czym następowało wymienienie nazwisk osób proskrybowanych. Były również wyszczególnione nagrody za przyniesienie głów odpowiednich osób i tak wolny Rzymianin otrzymywał aż... 100 000 sestercji za przyniesienie jednej głowy, a niewolnik 40 000 sestercji i wolność za każdą obciętą głowę. Czy należy dodawać że wówczas dochodziło wręcz do masakr i niewyobrażalnych zbrodni? Chyba nie. 




Miały miejsce sceny iście tragikomiczne, gdy niektórych ze skazanych na śmierć w listach proskrypcyjnych wyciągano z najprzeróżniejszych kryjówek i dziur, w tym również z... publicznych ubikacji i kloak, gdzie siedzieli niekiedy bardzo długo (ukryci w dołach kloacznych) a inni się na nich wypróżniali (nie mając pojęcia o ich obecności). Inni chowali się do studzienek, jeszcze inni do kominów, do skrzyń a niektórzy kryli się w chłopskich chałupach na wsiach. Byli też tacy, którzy w ogóle nie uciekali, tylko spokojnie siedzieli przed własnym domem w oczekiwaniu na śmierć - jeszcze inni próbowali walczyć - wszyscy jednak kończyli tragicznie. Oczywiście ci wszyscy, którzy pomagali skazanym na śmierć, według list proskrypcyjnych, byli współwinni ich zbrodni i należało z nimi postępować tak, jak ze skazańcami. Mimo to wiele żon gotowych było poświęcić swe życie w obronie mężów (wiele próbowało przekupić morderców swymi klejnotami i pieniędzmi), inne wraz z mężami i dziećmi uciekały w góry, ale były też i takie, które... prowadziły oprychów bezpośrednio do kryjówek ich mężów. Dochodziło do bardzo różnych scen, często sami niewolnicy mordowali swych panów w nadziei na uzyskanie wolności i pieniędzy, inni nawet na torturach nie zdradzali dokąd ich właściciele uciekli, ale były też przypadki, gdy panowie sami oddawali się mordercom, aby tylko ocalić od cierpień swych niewolników. A należy pamiętać że to byli senatorowie, ludzie niezwykle majętni, którzy jeszcze do niedawna decydowali o polityce państwa i mieli wielu oddanych klientów. Teraz stali się zwierzyną łowną, za której zabicie otrzymywało się sporą nagrodę, zaś głowy pomordowanych przynoszono na Forum, gdzie odbywało się sprawdzanie i wypłacanie nagród.

Rzymianie zmienili się w morderców, gotowych zabijać bez względu na koszty. Natomiast jaki był cel w tym wszystkim samych triumwirów? Kasjusz Dion pisze, że owe masakry były głównie pomysłem Antoniusza i Lepidusa, którzy jako dawni cezarianie mieli bardzo wielu wrogów w Senacie, a jako ludzie pamiętliwi i skorzy do zemsty, mścili się potem na wszystkich swych prawdziwych i domniemanych wrogach (zabójstwo Cycerona również zostało dokonane w ramach list proskrypcyjnych). Natomiast co do Oktawiana, to Kasjusz Dion (który przecież żył w dwieście lat później i nie musiał się obawiać prawnych konsekwencji tego, co pisze), twierdzi, iż nie miał on powodu aby owe listy podpisać. Twierdzi wręcz że Oktawianowi marzyła się popularność na miarę Cezara i że pragnął pójść drogą swego stryja (zaś po adopcji przybranego ojca) - przebaczania win i rozdawania synekur, by uzależniać ich od siebie. Nie pragnął mordować, bo nie miał ku temu większego powodu i celu - podpisał się jednak pod owymi "listami śmierci" głównie dlatego, że tak sobie życzyli pozostali triumwirowie i on nie mógł postąpić inaczej, aby nie doszło do rozpadu triumwiratu w sytuacji zagrożenia ze Wschodu. Tam bowiem uciekli i tam gromadzili legiony główni mordercy Cezara - Brutus i Kasjusz. Nie można było więc doprowadzić do konfliktu w triumwiracie i wzajemnych walk, gdy Brutus mógł powrócić do Rzymu na czele swych wschodnich legionów i dawnych cezarian równie okrutnie wymordować.




Tak więc nastroje w Rzymie 1 stycznia 42 r. p.n.e. były raczej minorowe (pomimo Nowego Roku i objęcia urzędu przez nowych konsulów), szczególnie że dzień wcześniej (31 grudnia 43 r. p.n.e.) odbył się triumf Marka Emiliusza Lepidusa, na który lud rzymski został ściągnięty przemocą (wydano ogłoszenie że kto się nie pojawi, będzie wpisany na listy proskrypcyjne). Chciano po prostu zbudować sobie frekwencję, a wiedziano że po niedawnych mordach mogło być z tym ciężko, gdyż lud (pomimo iż entuzjastycznie odpowiedział na apel triumwirów) nie znosił samego Lepidusa (Oktawiana postrzegał neutralnie, zaś prawdziwie wielbił Antoniusza). I tak, dzień po triumfie Lepidusa, na który spędzono lud Rzymu, kolejny dzień zapowiadał się spokojnie. Po objęciu funkcji przez nowych konsulów, oficjalnie mocą decyzji Senatu Gajusz Juliusz Cezar został zaliczony w poczet bogów jako "Divus Julius", co automatycznie oznaczało nadanie Oktawianowi tytułu "divi filius" ("syn boskiego"). Nastąpiło oficjalne złożenie ofiar w świątyni Jowisza Największego-Najlepszego na Kapitolu i wykopano fundamenty pod budowę świątyni "Boskiego Juliusza" na Forum Romanum. Nakazano również dzień jego urodzin (12 lipca) obchodzić uroczyście wszystkim obywatelom jako powszechne święto (pod groźbą kary wysokiej grzywny i nałożenia klątwy), zaś dzień, w którym został zamordowany (15 marca), odtąd miał być dniem nieszczęśliwym. Po tych wszystkich uroczystościach wydawało się, że życie w Rzymie powoli zacznie wracać do normalności, ale były to nadzieje przedwczesne. W kilka dni później Senat wydał bowiem ustawę (która zapewne wyszła z kręgów triumwirów), nakładającą na wszystkie kobiety w mieście wysoki podatek, który miał zostać przeznaczony na cele publiczne (wojny i proskrypcje mocno nadwyrężyły bowiem finanse państwa, a zrabowany majątek skazanych na śmierć, okazał się niewystarczający do pokrycia wszystkich wydatków). I się zaczęło.




Kobiety już raz gremialnie zaprotestowały, ale było to dość dawno - ponad 150 lat temu, gdy debatowano w Senacie nad cofnięciem ustawy Oppiusza (z 215 r. p.n.e.). Wówczas to (w 195 r. p.n.e.) zebrały się kobiety, zarówno dostojne matrony jak i ubogie Rzymianki na Forum Romanum i obległy sąsiednie ulice, siadając u stóp kurii Senatu i zaczepiając wchodzących doń senatorów, prosząc ich o zdjęcie uciążliwej ustawy sprzed dwudziestu lat (która zakazywała kobietom nosić przy sobie więcej niż pół uncji złota, stroić się w kolorowe i przetykane złotem, srebrem i drogimi kamieniami suknie, oraz powozić w obrębie Rzymu rydwanem). Wówczas to owe nagabywania i ów swoisty bunt kobiet, mocno zniesmaczył Marka Porcjusza Katona - wielkiego zwolennika powrotu do starorzymskiej moralności i prostoty, który w Senacie zapytywał: "Gdyby każdy z nas trzymał się zasady przestrzegania prawa i władzy męża w stosunku do swej żony, to byśmy mniej mieli kłopotu z ogółem kobiet (...) mamy przyjmować ustawy, jak niegdyś pod naciskiem zbuntowanego plebsu, tak teraz pod naciskiem kobiet? (...) Co to za obyczaj wychodzenia z domu i zaczepiania cudzych mężów (...) Wolą przodków naszych było, by kobiety nie przedsiębrały niczego, nawet w prywatnych sprawach, bez pośrednictwa opiekuna (...) A my - za pozwoleniem bogów - cierpimy już nawet to, że zabierają się do rządów i mieszają do spraw na Forum", po czym dodawał: "Nałóżcie uzdę niepowściągliwej naturze i nieposkromionemu stworzeniu i spodziewajcie się, że one same miarkować będą swą samowolę, jeśli wy tego nie zrobicie". Wówczas jednak ustawa Oppiusza została cofnięta, głównie za sprawą przemowy trybuna Lucjusza Waleriusza, który (m.in.) mówił tak: "Wybredne - na bogów - mamy uszy, jeżeli oburzamy się na prośby zanoszone do nas przez zacne kobiety (...) My mężczyźni będziemy używać purpury, chodząc w togach bramowanych na stanowiskach urzędniczych i kapłańskich, dzieci nasze będą nosiły togi bramowane purpurą (...) a tylko kobietom zabronimy używania purpury? (...) Naturalnie! Mniej będziecie mieć władzy nad córkami, żonami, a niektórzy również nad siostrami! Nigdy za życia swoich mężczyzn nie wyzbędą się kobiety poddaństwa (...) I wy winniście je trzymać w swej mocy i opiece, ale nie w niewoli. Winniście dążyć raczej do tego, by zasługiwać na miano ojców czy mężów, a nie panów (...) Ta słaba płeć musi znosić, cokolwiek wy uznacie za wskazane. Im większa wasza władza, z tym większym umiarkowaniem winniście z tej władzy korzystać".

Teraz sytuacja się powtórzyła, z tym że zamiast zabraniać dostojnym matronom ubierania się w wykwintne szaty, nałożono na nie duży podatek, którym miały one teraz opłacić wojny, toczone przez swych mężów i ojców, w sytuacji gdy same pozbawione były jakiegokolwiek wpływu na politykę. Co prawda wzburzenie kobiet na początku nie przyjęło dużych rozmiarów, początkowo oburzone panie z Hortensją (córką Kwintusa Hortensjusza) na czele, próbowały najpierw spotkać się i porozumieć z żoną Marka Antoniusza - Fulwią. Była ona żoną Antoniusza od 47 r. p.n.e. (wcześniej dwukrotnie zamężna) i ponoć miała mieć na niego wielki wpływ (niechętni jej autorzy, w tym głównie Cyceron - podkreślali że to ona ustalała skład list proskrypcyjnych, wpisując na nią również niejakiego Cezecjusza Rufusa, którego dom chciała wcześniej kupić, na co on się nie godził. Gdy wyszły listy proskrypcyjne, Rufus zamierzał ofiarować Fulwii swój dom za darmo, w zamian za skreślenie z listy, ale nic mu to nie pomogło. Został zabity tak jak i inni proskrybowani. Ponoć gdy przyniesiono jego głowę Antoniuszowi, ten miał powiedzieć: "A to kto? Ja nie znam tego człowieka", po czym wymownie miał spojrzeć na Fulwię i jej kazał zwrócić głowę. Powszechnie znano charakter Fulwii (Cyceron wręcz uczynił z niej żądną niewinnej krwi wiedźmę) i mawiano, że nie ma w niej nic kobiecego, prócz ciała. Za to Antoniusz chyba prawdziwie kochał Fulwię. W każdym razie lubił urozmaicać ich związek swoistymi przebierankami - ale to już historia na zupełnie inny temat. W każdym razie teraz, gdy kilka dostojnych matron udało się do domu Antoniusza i Fulwii, prosząc ją o wsparcie u męża w sprawie ustawy nakładającej wysoki podatek na Rzymianki - Fulwia nie wpuściła ich do środka, każąc niewolnikom zamknąć drzwi i furty. 




Wówczas damy udały się do domu Oktawiana, by u Atii (matki Oktawiana - która notabene w serialu "Rzym" została przedstawiona jako wciąż napalona i rządna intryg suka, gdy w rzeczywistości była cnotliwą rzymską matroną) i Oktawii (siostry Oktawiana) prosić o wsparcie. Oktawian nawet ponoć obiecał im pomóc, ale akurat w tym temacie (zapewne podobnie jak i w proskrypcjach) miał najmniej do powiedzenia. Ponieważ kobiety niczego nie załatwiły u żon i matek triumwirów, postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce. Za radą Hortensji (która okazała się prawdziwą trybunką ludową), zebrały się na Forum Romanum aby publicznie zaprotestować. Tam, z trybuny na Forum Hortensja wygłosiła mowę do kobiet (których wciąż przybywało, gdyż prócz dostojnych matron i ich niewolnic, schodziły się również zwykłe, ciężko pracujące Rzymianki), której najważniejszym hasłem stało się: "Kto nie ma praw politycznych, nie płaci podatków". Kobiet na Forum było tak wiele, że straż miejska nawet nie podchodziła aby je stamtąd usunąć. Hortensja mówiła że kobiety dobrowolnie są skore zapłacić pieniądze na ratowanie zagrożonej Ojczyzny, co czyniły wielokrotnie w historii, choć nie posiadają praw politycznych i nie biorą udziału w życiu publicznym, ale jak dodała: "Na cele waszej wojny płacić nie chcemy i nie będziemy panowie!". Ponieważ straż miejska obawiała się cokolwiek zrobić, do akcji skierowano weteranów Antoniusza i Oktawiana, którzy zaczęli chwytać poszczególne kobiety i wyciągać je z tłumu. Szybko podniósł się krzyk i pisk, w tym momencie na pomoc swoim żonom ruszyli mężczyźni, próbując odciągnąć żołnierzy i uwolnić schwytane przez nich kobiety. Powstało zamieszanie i w końcu żołnierze odpuścili, wycofując się.




Następnego dnia Senat wycofał się częściowo ze swojej ustawy, deklarując, że nie "wszystkie", a jedynie czterysta najbogatszych Rzymianek zapłaci podatek na cele wojenne. Tym samym rozbito solidarność kobiet (obiecując nawet wysokie nagrody dla tych, które doniosą o próbach ukrywania majątku przez owe zamożne damy) i zmuszono je do zapłacenia narzuconego podatku. Potem, gdy Oktawian August zdobył już niepodzielną władzę, zajął się dwoma palącymi problemami. Pierwszy dotyczył rozbestwionego i skorumpowanego żołdactwa, które przez lata wojen domowych i niepokojów politycznych nabrało takiej pewności siebie, iż oficjalnie żądało przekazania im majątków osób proskrybowanych (w tym również majątków kobiet, które zmarły bezdzietnie). Należało ukrócić ich bezczelność i samowolę nim ruszy się na Wschód, przeciw Brutusowi i Kasjuszowi (na początku tylko rozlokowano ich po miastach Italii, usuwając z Rzymu, przez co jedynie przerzucono problem ich utrzymania i rabunków na barki lokalnych gmin). Drugim problemem przed jakimi stanęło wówczas Imperium Rzymskie była... kwestia kobiet (czy raczej ogólnie pojęty problem damsko-męski), czym Oktawian zajął się dopiero po swym zwycięstwie nad Antoniuszem i Kleopatrą (31-30 r. p.n.e.) i powrocie do Rzymu w 29 r. p.n.e. Ale o tym w kolejnej części.




CDN.

WSPANIAŁYM KUMPLEM BYŁ DLA NAS FELEK! - Cz. I

I CÓŻ, BRAKUJE NAM DZIŚ FELKA?!





We wszystkich mych tematach dotyczących okresu komunizmu, Związku Sowieckiego itd. próżno szukać jakichkolwiek "jasnych stron" tamtych czasów. Dlatego też właśnie teraz postanowiłem zrobić mały, malutki wyjątek - napiszę coś pozytywnego (choć doprawdy, czynię to mocno wbrew sobie), o naszym Felku vel Felusiu, jednym z największych potworów chodzących po tym łez padole - czyli o...


Feliksie Edmundowiczu Dzierżyńskim!




Są jednak powody by Felusia pochwalić (pozwolę sobie na razie tych powodów nie ujawniać), choć samo pozytywne wspomnienie o tym krwawym potworze, mordercy i bestii w ludzkiej skórze - przychodzi mi nader trudno. Cóż, powinienem jednak oddać sprawiedliwość i tam gdzie trzeba pochwalić nawet diabła.



ILUSTRACJA MUZYCZNA NADAJĄCA ODPOWIEDNIĄ "ATMOSFERĘ" 
(PS: Gdy byłem mały, to tę i podobne piosenki {m.in.: tę z "RIO BRAVO"} śpiewał mi mój zmarły staruszek, gdy zabierał mnie ze sobą w trasy)





Czy jednak "Feluś" (ów "potwór z kozią bródką") naprawdę był wcielonym diabłem na ziemi? Czy był zły do szpiku kości? Nie, moi drodzy, żaden człowiek nie jest z gruntu zły i raczej żaden z nas nie jest potworem samym w sobie. Jesteśmy taką chodzącą mieszanką dobra i zła, miłości i nienawiści, empatii i chciwości. To od nas zależy której części naszej natury pozwolimy wziąć górę. Dlatego też ośmielam się twierdzić - Feliks Dzierżyński tak naprawdę nie był złym człowiekiem. I aby to udowodnić, oprę się na opiniach innych osób które go znały i które... bolszewików zwalczały - jak choćby ksiądz z probostwa w Wyszkowie, w którym to Feluś, wraz z Marchlewskim i Konem, przebywali w czasie decydujących sierpniowych walk o Warszawę w 1920 r. (by stamtąd, już jako nowi panowie Polski wjechać do stolicy na bagnetach zwycięskiej Armii Czerwonej. Wojsko Polskie dowodzone przez Józefa Piłsudskiego, trochę im ten plan pokrzyżowało).

Ów ksiądz zapamiętał taką oto sytuację: Polski dziennikarz, który zaraz po ucieczce bolszewików (po zwycięstwie w Bitwie Warszawskiej), objeżdżał tereny walk, robiąc reportaż wśród lokalnych chłopów po krótkiej sowieckiej okupacji tych terenów, dotarł również do probostwa wyszkowskiego, gdyż któryś z chłopów powiedział mu że tam właśnie przebywał Dzierżyński. Zapytał więc proboszcza wyszkowskiej parafii o opinię na temat tego człowieka, spodziewając się, że przedstawi go w jak najgorszym świetle. Proboszcz zaś powiedział:


 "To nie jest zły człowiek proszę pana. Tak, przyszedł, zajął mi plebanię, ja oczywiście od razu wiedziałem kto to jest, gdyż się przedstawił. Gdy jednak bolszewicy pokradli ze wsi wszystkie kury i świnie, poszedłem do niego i powiedziałem - "Panie Feliksie, niech pan zrobi porządek, bo mi tu sołdaty kury pokradły". A on się tylko uśmiechnął, coś warknął przez okno i... więcej się kur znalazło niż zginęło. Rano, poczęstowałem go śniadaniem, zjadł i powiedziałem mu: "Panie Feliksie, cieszę się że choć pan bolszewikom służy ale jest pan porządny człowiek", a on się tylko uśmiechnął i poszedł. Na drugi dzień po polskiej ofensywie, pożegnał się ze mną i odjechał"


Gdy na przełomie 1920 i 1921 r. w Rydze spotkało się dwóch dawnych kolegów ze szkolnej ławy, reprezentujących teraz dwa różne państwa (i dwa różne światy): Leon Wasilewski (bliski współpracownik Józefa Piłsudskiego, którego jednak córeczką była owa niesławna Wanda) i właśnie Feliks Dzierżyński; ten drugi podszedł do Wasilewskiego i zapytał go, co o nim mówią w Warszawie. Na to Wasilewski odpowiedział: "No cóż Felek, mówią że jesteś krwawym zbrodniarzem. Dlaczego zabiliście aż tylu ludzi?", na to pytanie Feliks Dzierżyński machnął ręką i odpowiedział: "Daj już z tym spokój, ja nie zabijam ludzi - ja zabijam ruskich!".

No właśnie i w tym kryje się pewien ukryty (według mnie) kod do Felka Dzierżyńskiego, którego działania (oczywiście do pewnego stopnia) można by porównać z czymś na wzór wallenrodyzmu. Wiem dobrze że jest to dość odważne stwierdzenie (a być może nawet śmieszne), lecz należy i ten aspekt jego działalności brać pod uwagę. Oczywiście mickiewiczowski Konrad Wallenrod (Litwin, który wstąpił do Zakonu Krzyżackiego by zniszczyć go od środka), znacznie różnił się od Felka Dzierżyńskiego, lecz, są też punkty wspólne. Bowiem owo stwierdzenie, wypowiedziane do Wasilewskiego: "Ja nie zabijam ludzi, tylko ruskich", jest tragicznie wręcz prawdziwe, bowiem nie było w historii Rosji siły bardziej niszczycielskiej, niż stworzona przez Polaka Feliksa Dzierżyńskiego - CZEKA ("Czieriezwyczajka"). 

To, co ta bandycka organizacja (zwana policją polityczną) wyprawiała w Rosji, przechodzi najśmielsze wyobrażenie (a zestaw tortur był niezwykle "imponujący", np.: polewanie rąk wrzątkiem i zdzieranie z nich skóry na żywca, czyli tzw.: "białe rękawiczki", miażdżenie czaszki, przez stopniowe zaciskanie na niej pasa, wkładanie ludzi do pieca i ich powolne spalanie od stóp do głów, zamykanie nagich ludzi w beczkach nabitych od wewnątrz gwoździami i turlanie ich po ziemi, wystawianie nago na mrozie i polewanie zimną wodą, aż ciało nie zamieniło się w słup lodu, przykładanie do nagiego torsu rozgrzanej klatki ze szczurem, co powodowało że zwierzę torowało sobie jedyną drogę ucieczki, wgryzając się w ciało nieszczęśnika, do tego pozorowane egzekucje, gdzie strzelano ślepakami, obiecane spotkania z małżonkiem i nakaz wykąpania się przed wizytą, a gdy już więzień oczekiwał spotkania, zabierano go z powrotem do celi, do tego szereg innych tortur, gwałtów - kobiety m.in.: gwałcono kijem od szczotki i wiele innych). 

Nieżyjący już profesor Paweł Wieczorkiewicz, twierdził oficjalnie że Feliks Dzierżyński był właśnie takim Konradem Wallenrodem, gdyż te wszystkie zbrodnie popełniał przede wszystkim na Rosjanach. A trzeba sobie powiedzieć, że to, co zrobili bolszewicy z polityczną, naukową i gospodarczą elitą Rosji - wołało o pomstę do nieba. Mordowano przede wszystkim inteligencję i ludzi, którzy mogliby podźwignąć kraj z lat I Wojny Światowej i Wojny Domowej. Doprowadzono do takiej sytuacji, że Związek Sowiecki, pomimo swej wielkości i ogromnych mas żołnierskich, stał się militarnym pariasem w Europie (mam tutaj na myśli kadrę dowódczą). Przegrane wojny z Finlandią 1939/1940 (bo nikt mi nie powie, że maleńka Finlandia tę wojnę przegrała, nawet jeśli w konsekwencji została zmuszona do oddania Przesmyku Karelskiego, gdyż straty sowieckie w tej wojnie były kolosalne), czy niespotykana w dziejach klęska Armii Czerwonej w pierwszych miesiącach niemieckiego ataku na Związek Sowiecki w 1941 r. To wszystko było efektem działań Czeki z pierwszych lat rewolucji i Wojny Domowej.

Dzierżyński i jego siepacze pustoszyli Rosję na taką skalę, jakiej świat nie znał od czasów co najmniej najazdów mongolskich w XIII wieku. A mimo to, była w Rosji w tych krwawych dniach grupa, którą Felek Dzierżyński chronił. Jaka to była grupa? Odpowiem na przykładzie relacji Wandy Bogusławskiej-Dramińskiej, która tak oto opisała przypadek, który spotkał w Rosji na początku Wojny Domowej jej wuja Henryka Bogusławskiego, aresztowanego przez bolszewików i trzymanego w jednym z kijowskich więzień:


"Kiedy Dzierżyński przeprowadzał dziesiątkowanie więźniów wujek akurat musiał wystąpić jako ten dziesiąty, być może rysy twarzy były za mało rosyjskie, w każdym razie Dzierżyński zapytał: odkuda ty? - A ja z Polszy matematyk. No jak matematyk to idź tam, tu na lewo, tu na prawo, tam długi korytarz, później drzwi i wyjdź i idź. I wyjście okazało się na wolność


Oczywiście to nie wykonywany zawód ani też specjalizacja pozwoliła Henrykowi Bogusławskiemu ocalić życie. Powodem dla którego Dzierżyński wskazał mu drogę ku wolności, była... jego narodowość. Zresztą nie był to ani pierwszy, ani też jedyny taki przypadek. Bardzo podobną relację przedstawił ksiądz Piotr Pupin ze wsi Rubieżewicze (obecnie Białoruś), który w latach pięćdziesiątych przyjechał do Białegostoku na pogrzeb swej matki. Wówczas podszedł do niego pewien starszy ksiądz i spytał go czy jest on z ZSRS. Gdy ksiądz Pupin potwierdził, tamten powiedział: "A ja się codzień modlę za Dzierżyńskiego, bo on mi życie uratował. Gdy siedziałem w Piotrogrodzie w więzieniu razem z grupą 40 księży i czekaliśmy na śmierć, bo wtedy masowo rozstrzeliwano - pewnego wieczoru przyszedł Dzierżyński i powiedział: Wychoditie czornyje kruki. I uwolnił nas".


Ale te jednostkowe przypadki były niczym, w porównaniu z tym co uczynił Dzierżyński by zapobiec zamachom bombowym w Polsce i próbom sowieckiej destabilizacji naszego kraju. Odwołał również - skrupulatnie przygotowywany i już dopięty na ostatni guzik - sowiecki zamach na Marszałka Józefa Piłsudskiego, który miał doprowadzić do wybuchu w Polsce wojny domowej, zakończonej interwencją Armii Czerwonej. 


A O TYM W KOLEJNEJ CZĘŚCI!


CDN.

28 września 2025

WYNALAZKI ANTYKU - Cz. I

CZYLI CO TAKIEGO WYNALEŹLI STAROŻYTNI GRECY I RZYMIANIE, O CZYM MY NIE MAMY POJĘCIA, A Z CZEGO KORZYSTAMY?





Termometr, centralne ogrzewanie, gramofon, to są wynalazki które bez wątpienia zaczęły upowszechniać się dopiero w drugiej połowie XIX wieku i w wieku XX, czyli raptem nie minęło nawet 200 lat od chwili, kiedy zaczęliśmy przechodzić ze społeczeństw przedindustrialnych, w zurbanizowane, nowoczesne społeczeństwa industrialne. Za wynalazcę radia oficjalnie przyjmuje się Włocha Guglielmo Marconiego - który rozpoczął prace nad przesyłaniem fal elektromagnetycznych w roku 1894, choć oficjalnie za datę wynalezienia radia uważa się rok 1901, czyli pierwsze skuteczne przesłanie wiadomości z Europy przez Atlantyk do Ameryki (ale za wynalazcę radia uważa się również Nikola Teslę, który w 1900 r. wynalazł cewkę wysokonapięciową, którą potem w swym radiu użył Marconi. Z tego powodu Tesla z Marconim wdał się w długoletni proces sądowy, który ostatecznie doprowadził Teslę do bankructwa). Wynalazcami hula hop byli dwaj Amerykanie Richard Knerr i Arthur "Spud" Melin, którzy rozpoczęli pracę jeszcze w swoim garażu, a ostatecznie hula hop pojawiło się w sprzedaży w roku 1958.


BONNIE MANCHESTER z HULA HOP 
(NEWPORT BEACH - KALIFORNIA)
1958



Jednak te i wiele innych współczesnych wynalazków nie jest wcale nowe i zapewne część Czytelników tego bloga (którzy z reguły są przyzwyczajeni do najróżniejszych nietypowych historii jakie tutaj się pojawiają) może zaskoczyć fakt, że istniały one już w starożytności, a ich wynalazcami byli antyczni Grecy. Dziś właśnie pragnę opowiedzieć o takich antycznych wynalazkach Greków i Rzymian, które po upadku cywilizacji grecko-rzymskiej - jaką było Imperium Romanum, zostały zapomniane i stan taki utrzymał się aż do czasów współczesnych. Nie tylko bowiem Egipcjanie (twórcy chociażby elektrycznego oświetlenia, dzięki któremu rozpraszali ciemności korytarzy wiodących do piramid i świątyń) czy Sumerowie i Babilończycy (niezrównani astronomowie) byli wielkimi odkrywcami, również i Grecy, a nawet Rzymianie (którzy żyli już w epoce, w której nie pamiętano odkryć dawnych czasów) też potrafili dołożyć swoją cegiełkę do tej palety wynalazków (to właśnie oni wymyślili chociażby centralne ogrzewanie). Bezwzględnie jednak osiągnięcia Greków na tym polu są nie do podważenia i o kilku ich wynalazkach pragnę opowiedzieć. Należy też pamiętać że śmiercionośne bronie jakie dziś znamy (takie jak choćby broń atomowa) nie są jedynie wytworem naszych czasów. To znaczy są, ale to że stworzyliśmy je po raz pierwszy w wieku XX, nie znaczy że wcześniej nie istniały. Na przykład w kilka lat po zakończeniu II Wojny Światowej i zrzuceniu bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki, jeden ze studentów z Rochester University zadał dr. Oppenheimerowi (głównemu autorowi amerykańskiego programu nuklearnego) takie pytanie: "Czy bomba atomowa w Los Alamos
 była w ogóle tą pierwszą, 
a może były wcześniej przeprowadzone 
Jakieś utajnione testy", Odpowiedź doktora Roberta Oppenheimera, brzmiała:

"TAK, ONA BYŁA PIERWSZĄ ... 
W KAŻDYM RAZIE W TYM WIEKU!



I
MITOLOGICZNE WYNALAZKI HELLADY


Hellas (Ελλάς) tak właśnie starożytni Grecy nazywali swoją górzystą krainę, leżącą pomiędzy Morzem Egejskim a Jońskim. Jednak Achajowie, Jonowie i Gorowie (Dorowie) nie byli pierwszymi ludami które zamieszkiwały dzisiejszą Grecję. Żyli tam bowiem pierwotnie Pelazgowie, którzy stworzyli własną kulturę, przejętą potem w dużej mierze przez najeźdźców z Północy. System mitów też był autorstwa Pelazgów, choć bez wątpienia został on następnie rozbudowany przez Achajów i inne greckie ludy - przybyłe z ziem leżących pomiędzy Wisłą, Odrą a Łabą. Greckie mity opowiadają o przygodach bogów i herosów, ich walkach z cyklopami i olbrzymami, oraz innych niesamowitych i wręcz nieziemskich historiach. Ale co ciekawe, greckie mity są również kopalnią wiadomości na temat najróżniejszych wynalazków, i to wynalazków, które nie były autorstwem ani Achajów ani Pelazgów, lecz zostały wymyślone (lub też ofiarowane) przez "bogów olimpijskich", którzy - jak wierzyli Grecy - niegdyś kontaktowali się z ludźmi bezpośrednio, a nawet żyli wśród nich. Jakie zatem były to niesamowite "dary" bogów?



SŁUŻEBNE ROBOTY




Bóg Hefajstos (patron kowali), był bardzo brzydkim bogiem. Miał bowiem garb, krzywe nogi i porytą bliznami twarz. Jego matka Hera urodziła go (bez pomocy Zeusa), z wielkiego gniewu jaki czuła do męża, po tym, jak odkryła kolejny jego romans (czyli innymi słowy, urodziła dziecko pod wpływem furii / czyżby więc jakiś antyczny przykład partenogenezy, czyli dzieworudztwa - nie występujący jednak u ludzi, a co najwyżej u niektórych gatunków płazów). Według Greków to właśnie spowodowało, że Hefajstos był tak... niefotogeniczny (mówiąc łagodnie). Został jednak mężem najpiękniejszej bogini - Afrodyty (czyli wyrwał najlepszą laskę na Olimpie 🤭). Był on również doskonałym kowalem i twórcą najróżniejszych wynalazków które służyły ludziom (np. Tetyda - matka Achillesa poprosiła go o to, aby wykonał zbroję dla jej syna, dzięki której tamten mógłby uniknąć śmiertelnych strzał).

To właśnie Hefajstos skonstruował mechaniczne złote roboty, które wyglądały jak żywi ludzie (być może były to nawet androidy) i miały one służyć tym, których obdarował nimi Hefajstos. Homer opisuje w "Iliadzie" taki oto przykład: "Tam na ich króla czekały służebne niewolnice; w kształcie żywych niewolnic, ale wykutych w złocie; obdarzonych instynktem i świadomością, obdarzonych głosem. Z siłą i umiejętnościami zaczerpniętymi od niebiańskich nauczycieli. Ci posłusznie czekali u boku monarchy, wspierając jego kroki...". Czyli te roboty (czy też androidy) nie tylko że poruszały się jak ludzie, ale były obdarzone głosem, instynktem i świadomością człowieka (czyli prawdopodobnie użyta w nich była również sztuczna inteligencja). Takie roboty powstają dopiero od niedawna w naszych czasach i podobnie jak Grecy używali ich nie tylko do posług, ale również do wszelkich innych przyjemności, tak samo dziś tworzy się androidy również do... seksu (choć przyznam się szczerze, nie wiem jak komuś może się coś takiego podobać). W przekazach channelingowych są też pewne ciekawe wzmianki na temat sztucznej inteligencji i związanych z nią zagrożeń, o czym jeszcze opowiem i do czego wrócę.



TRON Z AUTOMATYCZNYMI KAJDANAMI



 
Według mitu, gdy Hera ujrzała zaraz po urodzeniu brzydotę Hefajstosa, cisnęła nim z Olimpu na ziemię. Dziecko jednak przeżyło, choć upadek doprowadził do połamania jego nóg, które potem źle się zrosły i Hefajstos całe życie kulał. Aby odwdzięczyć się swej matce za taki los, skonstruował dla niej złoty tron z niewidzialnymi kajdanami, które - gdy tylko Hera nań usiadła - natychmiast zacisnęły się na jej rękach, zmuszając ją do pozostania w pozycji siedzącej. Hefajstos delektował się takim widokiem matki, która próbowała wyrwać się z wiązów i dopiero prośby Dionizosa (boga winnej latorośli i radości płynącej z upojenia alkoholowego, ale również boga śmierci i nieszczęśliwych wypadków - kilkukrotnie bowiem próbował on popełnić samobójstwo) przekonały Hefajstosa do tego, aby uwolnił matkę, a jednocześnie Hera pozwoliła mu ponownie wrócić na Olimp. Czym było owe krzesło (czy też tron) z niewidzialnymi kajdanami? Ciekawe.



ANTYCZNE (LATAJĄCE) AUTO




Wracając do Homera: "Do wozu Hebe przymocowane były obrotowe, mosiężne koła ośmioramienne, które obracały się na żelaznej osi (w tym miejscu Homer opisuje "złotych chłopców", czyli roboty-androidy które zajmowały się wymianą opon, więc ten fragment pominę). Nawy były srebrne, zaokrąglone ze wszystkich stron. Wisiała deska rydwanu na złotych i srebrnych paskach, a wokół niej biegła podwójna poręcz. Drążek był cały ze srebra, na końcu złote jarzmo, z pięknymi złotymi opaskami na jarzmo. (...) Wtedy Junona ostro dotknęła latających rumaków. Natychmiast spontanicznie się otwierają, zgrzytając szorstko, niebiańskie portale. (...) By się rozsunąć, i następnie rozciągnąć zasłonę chmur" (w tym ostatnim zdaniu Homer po prostu opisuje wjazd Junony latającym autem do garażu, znajdującym się... na górze Olimp - stąd właśnie "otwierające się" i "zgrzytające szorstko niebiańskie portale"). Oczywiście twórcą owego latającego auta (zapewne nie jednego) był według mitów również Hefajstos.



TALOS 
METALOWY OLBRZYM - OBROŃCA KRETY




Twórcą Talosa - metalowego olbrzyma który miał za zadanie chronić mieszkańców Krety, był oczywiście także Hefajstos. Był to mechaniczny robot, który okrążał wyspę trzy razy dziennie w poszukiwaniu jakichkolwiek zagrożeń dla mieszkańców. Został zniszczony przez Argonautów z Jazonem na czele, poprzez otwarcie zaworu, przez który Talos stracił "krew" (czyli zapewne płyn hydrauliczny).



PANCERNA ZBROJA




Hefajstos był również autorem zbroi, która miała chronić Achillesa przed uderzeniami miecza i strzałami z łuku (zbroja była tylko formalną osłoną, gdyż wcześniej Tetyda - matka Achillesa, zaraz po urodzeniu zanurzyła go w wodach Styksu, przepływającego przez Krainę Umarłych - aby uodpornić go na wszelkie ciosy. Jedynym miejscem na ciele Achillesa które nie zostało zanurzone, to była jego pięta - za którą trzymała go matka. I akurat (no kto by się spodziewał, prawda 😉) ów heros zginął trafiony właśnie w ową piętę, strzałą wystrzeloną z łuku przez Parysa - syna króla Troi Priama.

Poza tym Hefajstos był autorem również podniebnego rydwanu boga Słońca - Heliosa, twórcą latających butów i skrzydlatego hełmu Hermesa, dzięki którym ten mógł pokonywać ogromne odległości w krótkim czasie i stać się posłańcem bogów, a także łuku Erosa (zwanego przez Rzymian Amorem), dzięki któremu wystrzeliwane przezeń strzały powodowały, iż wszyscy, którzy zostali nimi trafieni, zakochiwali się w pierwszej napotkanej osobie.



SKRZYDŁA DEDALA




Jednak bóg Hefajstos nie był jedynym wynalazcą w greckiej mitologii. Równie płodnym twórcą był bowiem Dedal z Aten, który jednak (jako pierwszy bodajże) nie był ani bogiem ani herosem, a zwykłym człowiekiem. Znany jest on oczywiście z tego, iż próbował opuścić wyspę Kretę (gdzie udał się na zaproszenie króla Minosa, po tym, jak musiał opuścić Ateny po dokonaniu mordu na swym siostrzeńcu Perdyksie - zwanym też czasem Talosem). Na Krecie król Minos powierzył Dedalowi budowę sławnego Labiryntu, w którym umieścił zrodzonego ze związku swej żony z bykiem - pół człowieka, pół byka - zwanego Minotaurem. Gdy prace dobiegały już końca, a Dedal liczył, że okres dziesięcioletniego wygnania minął i może wreszcie wrócić do swej ojczyzny, okazało się że Minos wciąż wymyślał najróżniejsze powody, aby tylko nie wypuścić Dedala z Krety. Nie widząc więc innego wyjścia, Dedal skonstruował specjalne skrzydła dla siebie i swego syna Ikara, które miały zabrać ich z powrotem do Aten.

Dedal w ogóle wywodził się z rodziny wynalazców, sam będąc wnukiem Hefajstosa. Jego ojciec Eupalamos również był wynalazcą, a siostrzyniec Perdykas (syn siostry Dedala Polikasty) w wieku 12 lat skonstruował piłę (początkowo znalazł kręgosłup ryby na piasku i przeciął nim patyk. Tym samym doszedł do wniosku że to może być bardzo przydatne i następnie skonstruował podobną piłę, ale już metalową. Potem Perdykas wynalazł koło garncarskie i kompas, a to spowodowało, że Dedal poczuł się zazdrosny osiągnięciami siostrzeńca i postanowił go zamordować. Gdy tak się stało, został wygnany z Aten, a jego siostra Polikasta popełniła samobójstwo. Ściągnięty na Kretę przez Minosa, został poproszony przez jego żonę Pazyfae o skonstruowanie byka z brązu, w którym królowa mogła się ukryć i skonsumować swoją miłość do byka (ta miłość była karą zesłaną przez Posejdona na Minosa, który obraził bogów i gdy ci zesłali mu pięknego białego byka jako ofiarę, król, zafascynowany jego pięknem, włączył go do swych stad. Wówczas Posejdon zesłał zauroczenie na Pazyfae, która zakochała się w byku i aby tę miłość skonsumować potrzebna była ta właśnie mechaniczna jałówka, w którą weszła królowa wypinając swoją sempiternę i w ten sposób byk miał zapłodnić Pazyfae, a z tego związku narodził się Minotaur).




Nim jeszcze Dedal przybył na Kretę, był również autorem wielu wynalazków, które w użyciu są po dziś dzień. Wynalazł bowiem olisbosy (sztuczne penisy), tokarkę i był autorem pierwszych posągów z rozłączonymi nogami. Niektórzy historycy twierdzą, że jeśli można by było przyporządkować okres życia Dedala do chronologii historycznej, to należałoby go umieścić na przełomie XI i X wieku p.n.e., czyli w okresie, w którym król Dawid w Izraelu zdobył Jerozolimę na Jebuzytach i uczynił z niej stolicę swego Królestwa (ok. 1000 r. p.n.e.). Ale oczywiście nie ma żadnej gwarancji że Dedal był postacią historyczną.

W każdym razie już na Krecie, gdy Minotaur został zamknięty w Labiryncie, to aby ukoić gniew bogów, co dziewięć lat składano mu w darze siedmiu młodych mężczyzn i siedem dziewcząt (co Minotaur z nimi robił pozostaje zagadką, gdyż biorąc pod uwagę że od góry był bykiem, to z pewnością był też wegetarianinem, a nie mięsożercą - ale nie wszystkie mity są logicznie spójne. Może więc wzorem swojej matki uprawiał z nimi - jak mawiał Marian Paździoch - "dziki, niczym nie skrępowany seks" 😂)




Ponieważ jednak Ateny przegrały wojnę z Kretą, zostały więc zobowiązane, aby co dziewięć lat przysyłać na wyspę 14 młodych osób. Aby ukrócić ten proceder, do grupy 14 osób (odbywało się to oczywiście poprzez losowanie i kto wylosował biały kamyk był bezpieczny, a kto czarny, ten płynął na Kretę do Minotaura - na "dziki, niczym nieskrępowany seks" 😂) włączył się syn króla Aten Egeusza - Tezeusz, który miał z ojcem układ, iż gdy polegnie i nie uda mu się zabić Minotaura, wówczas jego ludzie wywieszą na okręcie czarny żagiel, ale gdy wszystko zakończy się szczęśliwie, wówczas przypłynie pod białym żaglem. Po dotarciu na Kretę Tezeusz wpadł w oko Ariadnie, córce króla Minosa, która poprosiła Dedala aby ten skonstruował dla Tezeusza specjalną nić, dzięki której będzie mógł bezpiecznie wyjść z Labiryntu po zabiciu Minotaura. Tak też się stało, a następnie Ariadna zbiegła z Tezeuszem na jego okręt i zamierzała udać się z nim do Aten (ponoć uciec w ten sposób chciał również Dedal, ale jego zamiar został odkryty i król kazał go uwięzić wraz z synem Ikarem). Tezeusz zaś szybko znudził się Ariadną i porzucił ją, gdy cumowali na wyspie Naksos, a ona akurat zasnęła na plaży (ciekawy sposób na zerwanie 🤭). Wówczas cała załoga odpłynęła, pozostawiając ją tam samą. Oczywiście mit mówi iż Tezeusz postąpił tak, ponieważ tak właśnie kazał mu we śnie bóg Dionizos, który zamierzał poślubić Ariadnę. Tezeusz jednak był tak przybity utratą ukochanej (którą zapewne wciąż miłował, ale nie mógł sprzeciwić się woli boga) iż kazał na okręcie wywiesić czarny żagiel. Egeusz, wypatrując powrotu syna, ujrzał okręt z czarnym żaglem i rzucił się z klifu w morskie głębiny, ponosząc śmierć na miejscu. Nowym królem Aten został teraz Tezeusz, a morze w którym utonął Egeusz, zwało się odtąd... Egejskim.




Dedal z Ikarem wciąż jednak pozostawali na Krecie i było im tam coraz gorzej i coraz bardziej pragnęli wrócić do ojczystych Aten. Potajemnie stworzył więc Dedal skrzydła z ptasich piór, które zszył nićmi i skleił ze sobą woskiem. Sporządził dwie pary dla siebie i swego syna i w ten sposób postanowili opuścić niegościnną dla nich wówczas wyspę, lecąc jak ptaki po niebie. Oczywiście Dedal przestrzegł syna, aby ten nie latał zbyt wysoko, gdyż wówczas wosk się roztopi i skrzydła odpadną, a wtedy spadnie on w głębiny morza lub też rozbije się o skały. Owidiusz pięknie opisał ucieczkę owych mężczyzn, pisząc: "Jakiś rybak, być może bawiąc się drżącą wędką, jakiś pasterz oparty na lasce lub wieśniak pochylony nad trzonkiem pługa, zauważył ich, gdy przelatywali obok, i stanął ze zdumienia, wierząc, że te stworzenia, które potrafią latać w powietrzu, muszą być bogami". Ikar zapomniał jednak przestróg ojca i zafascynowany lotem wzbijał się coraz wyżej i wyżej, nie zauważając iż traci pióra. Gdy stracił je wszystkie, spadł i rozbił się o nadbrzeżne skały wyspy, która potem nazwana została Ikaros. 



ALFABET, SYSTEM MIAR I WAG ORAZ PIERWSZE MONETY


Ich wynalazcą miał być Palamedes, syn Naupiliusa z Argos. Był on greckim wojownikiem który uczestniczył w wojnie trojańskiej i tam właśnie wynalazł również grę w szachy (pessoi - grecki prekursor szachów). Palamedes zginął ostatecznie z ręki Odyseusza (po wcześniejszej intrydze, jaką uknuł Odyseusz w imię zemsty za to, że wcześniej Palamedes zdemaskował go na Itace, gdy ten udawał obłąkanego, starając się wymiksować z wojny trojańskiej).

To tyle jeśli chodzi o mitologię, teraz przejdziemy do historycznych wynalazków wymyślonych przez Greków.



"Wszystko, co można było wynaleźć, zostało wynalezione"

Charles H. Duell
Amerykański komisarz do spraw patentów 
(Uwaga wygłoszona w roku 1899)


CDN.

WIELKA WOJNA NA WSCHODZIE - Cz. VII

OSTATNIA WOJNA 
HELLEŃSKIEGO ŚWIATA





EGIPT PTOLEMEUSZY
(RETROSPEKCJA)
Cz. VII




 Po podpisaniu pokoju Antalkidasa (czyli pokoju Królewskiego) w 387/386 r. p.n.e. największe profity odniosła z tego Persja (która tak naprawdę Wojnę Koryncką a przede wszystkim ów pokój wygrała nie dzięki sile własnego oręża, tylko dzięki sile własnego złota). Drugim zwycięzcą był Lacedemon (czyli Sparta), aczkolwiek zdradzając małoazjatyckich Greków i oddając ich ponownie w "medyjską niewolę", stracił definitywnie zaufanie Helenów, a jego pozycja była już zupełnie inna niż wcześniej. Co prawda pokój Antalkidasa utwierdzał spartańską hegemonię w Grecji, ale w oczach Hellenów Sparta w dużej części stała się zdrajcą sprawy greckiej i "sługą Medów" - jak i niej mawiano. Dla Sparty jednak liczyło się głównie utrzymanie kontroli Hellady i podtrzymanie własnej hegemonii, która wydawała się nie tylko nie umniejszona po wojnie korynckiej, ale wręcz zwiększona. Nie bezpośrednią (jak pierwotnie pragnął Lizander, przez narzuconych w poszczególnych polis dekarchach), ale jednak sprawowano ją za pomocą narzuconych innym greckim miastom-państwom reżimów oligarchicznych. Te zaś polis, które nie chciały podporządkować się hegemonii Lacedemonu, były niszczone (jak Mantinea i Flint - o czym pisałem w poprzednich częściach). W niektórych zaś miastach Spartanie stacjonowali (albo tymczasowo - jak we Flincie po jego zdobyciu na okres pół roku w 379 r. p.n.e.), albo na czas nieokreślony (Tespie - 384 r. p.n.e., Plateje - 383 r. p.n.e.). Zdarzało się jednak w tym okresie (po roku 386 p.n.e.), że Spartanie występowali nie tylko jako hegemon, ale również jako sojusznik, a nawet... wybawca. Tak się stało, gdy w roku 385 p.n.e. potężne plemię Ilirów (z założonego na początku IV wieku p.n.e. przez lokalnego władcę -  Bardylisa I królestwa iliryjskiego plemienia Dardanów) wkroczyło do środkowego Epiru i w walnej bitwie rozbiło 15 000 epirockich wojowników z plemienia Molossów. Cały Epir stałby się wówczas łatwą zdobyczą Ilirów, gdyby na początku 384 r. p.n.e. Spartanie nie udzielili Epirotom militarnego wsparcia. Ilirowie z północy (z ziem dzisiejszej Serbii, Bośni i Chorwacji) uważani za barbarzyńców, byli prawdziwym postrachem Epirotów i Macedończyków, którzy żyli przed nimi w ciągłym strachu. W 383 r p.n.e. Ilirowie skierowali swój atak na Macedonię (zadając Macedończykom ciężką klęskę w bitwie), ale tamtejszy król Amyntas III (dziadek Aleksandra Wielkiego) nie wysłał prośby o pomoc do Lacedemonu, a co najwyżej do Larisy (głównego miasta Tesalii - rządzonej przez ród Aleuadów - ponoć spokrewniony z rodem Argeadów władających Macedonią, oba rody bowiem wywodziły swoje pochodzenie od Heraklesa) i z tym wsparciem Amyntas III wypędził Ilirów ze swego kraju (382 r. p.n.e.).


STAROŻYTNA MACEDONIA WRAZ Z CHALKIDYKĄ



Najbardziej wysuniętymi na wschodzie ziemiami Macedonii, były tereny należące do plemienia Mygdonów, których siedziby leżały na zachód od rzeki Strymon (będącej granicą pomiędzy Macedonią a Tracją), oraz na północ od góry Kissos i rzeki Aksios. Na południu bowiem, na Półwyspie Chalkidyckim znajdowały się kolonie greckie, z których największym i najsilniejszym był Olint. Chalkidyckie polis były w większości dawnymi koloniami (co zrozumiałe) innych miast z Grecji właściwej. Najwięcej zaś było tam kolonii założonych przez miasta Eubei - Chalkis i Eretrii, a także kolonie Koryntu i Achai. Chalkidyjczycy postrzegali Macedończyków (zresztą jak i inni Hellenowie) jako barbarzyńców i często z nimi konkurowali, ale (szczególnie w V wieku p.n.e.) ten ich wzajemny konflikt musiał ustąpić miejsca wzajemnej obawie przed wzrostem hegemonii Aten w regionie. Jednak po klęsce Ateńczyków w 404 r. p.n.e. w Wojnie Peloponeskiej, konflikt chalkidycko-macedoński ponownie wybuchł (nie ma jednak informacji na temat poszczególnych walk, zapewne więc było to coś na wzór konfliktu zimnowojennego). Gdy jednak Ilirowie po raz pierwszy w wielkiej inwazji napadli na Macedonię w 392 r. p.n.e. i zajęli sporą część kraju, wypędzając stamtąd Amyntasa III, ten, (uciekając do Tesalii) przekazał Olintowi sporne tereny. Gdy zaś (przy wsparciu Tesalów) w roku następnym odzyskał swoje królestwo, zawarł z Olintyjczykami pięćdziesięcioletni traktat obronny, wymierzony głównie przeciwko Ilirom, ale także wszelkim innym najeźdźcom. Traktat ten mówił również o tym, że strony układające się nie mogą zawrzeć separatystycznego pokoju z żadnym z najeźdźców, a także zawarto wówczas układ handlowy, mówiący o wzajemnym eksporcie smoły i drewna. Olint, jako najpotężniejsze miasto Chalkidiki ok. 430 r. p.n.e. założył Związek Chalkidycki, który obejmował prawie wszystkie tamtejsze polis, wszystkie prócz dwóch: Mende i Akantos (traktat z Amyntasem był również skierowany przeciwko nim). Gdy więc 383 r. p.n.e. Ilirowie ponownie najechali Macedonię, Amyntas (w zamian za pomoc Olintu - pomimo faktu, że ta pomoc miała być automatyczna w wypadku najazdu państwa trzeciego) przekazał owemu polis kolejne tereny ziemi plemienia Mygdonów. Gdy więc w roku następnym (z pomocą Larissy) odzyskał Macedonię, zwrócił się do Olintu z żądaniem oddania tych terenów, a jako powód podał fakt, iż Olintyjczycy złamali traktat, nie udzielając Macedończykom skutecznej pomocy. Olint jednak odmówił zwrotu tych ziem (z których już zaczął czerpać dochody). Amyntas jedna nie dawał jednak za wygraną i żądał kategorycznego zwrotu spornych terenów ziem Mygdonów. Olint odpowiedział zbrojnym najazdem na Macedonię (382 r p.n.e.), a ponieważ związek chalkidycki urósł w tym czasie do roli lokalnego hegemona, przed to był w stanie wystawić 8 000 hoplitów, 800 jeźdźców i znaczną liczbę trackich peltastów (niezwykle skutecznej lekkozbrojnej siły zawodowych żołnierzy, dzięki którym np. ateński strateg Ifikrates w 391 r. p.n.e. rozbił w bitwie całą spartańską morę 600 hoplitów - o czym już pisałem). Amyntas (który dopiero co odzyskał kraj), nie był w stanie oprzeć się sile Chalkidyjczyków, którzy w swej ofensywie podeszli aż do Pelli - stolicy Macedonii. Nie chcąc ponownie stracić królestwa, tym razem musiał zwrócić się z prośbą o pomoc i wsparcie do Lacedemonu.




Do Sparty wraz z poselstwem od króla Amyntasa, przybyło również poselstwo z greckich miast Akantos i Apollonia - również zagrożonych zwycięskim pochodem Olintyjczyków. Eforowie (5-osobowy rząd Sparty, wybierany na rok) opowiedzieli się z za wojną. Podobnie zapadła decyzja za wyprawą na radzie gerontów (30-osobowy spartański "parlament"), również obaj królowie Agesilaos II i Agesipolis I (pomimo różnic w podejściu do polityki międzynarodowej - ten pierwszy był kontynuatorem mocarstwowej polityki Lizandra, choć niegdyś się z nim nie zgadzał; ten drugi zaś optował za bardziej liberalną polityką względem sojuszników i innych polis Hellady) byli gotowi poprzeć  nową wyprawę. Zwołano więc Apellę (spartańskie Zgromadzenie Ludowe, na którym Spartanie głosowali nie za pomocą podniesionych rąk, czy też wrzucanych do pojemników ostrakonów, a za pomocą siły głosu. Po prostu to, co bardziej się spodobało, miało uzyskać większy aplauz zgromadzonych). Apella zagłosowała za udzieleniem pomocy Macedonii i greckim polis. Podobnie głosowanie przebiegało na radzie Związku Peloponeskiego (zwołanym również w Sparcie). Nie wszyscy jednak z członków Związku Peloponeskiego byli chętni do nowej wyprawy, ale ci, którzy nie chcieli wysłać tam swoich hoplitów, mieli zapłacić za opłacenie najemników (3 obole egineckie za hoplitę dziennie i 12 za jeźdźca). Wyprawa miała ruszyć wiosną w roku następnego (381 p.n.e.) po zebraniu (i opłaceniu) armii związkowej. W tym czasie król Amyntas III toczył ciężkie boje w obronie swej ziemi i stolicy (jego małżonka, królowa Eurydyka była w tym czasie w ciąży. Wysłał ją więc na zachód kraju, aby uniknęła niebezpieczeństwa wpadnięcia w niewolę. Tam też urodziła ona syna, który otrzyma na imię Filip. Będzie on przyszłym królem Filipem II Macedońskim, który zreformuje państwo i armię {tworząc sławną falangę macedońską z długimi włóczniami - sarissami} i jednocześnie ojcem Aleksandra Wielkiego). Armię która miała przyjść Macedończykom z odsieczą, podzielono na dwie części. Główną armią złożoną z 2000 hoplitów (głównie periojków, neodomadów i Skirytów pod dowództwem Eudamidasa. Drugą armię, liczącą 10 000 hoplitów, dowodził brat tamtego - Fojbidas. Wyprawa ruszyła wiosną 381 r. p.n.e.




W tym czasie w Tebach (bo przecież o tym głównie chciałem napisać) pro-spertańskie stronnictwo Leontiadesa ponownie (po prawie czterech latach rządów) utraciło władzę (382/381 r. p.n.e.), a do rządów znów wrócili demokraci Ismeniasa i Androklejdasa. Gdy więc armia pod wodzą Fojbidasa maszerowała na północ do Chalkidiki przez Beocję, oligarchowie Leontiadesa skontaktowali się z Fojbidasem i zaprosili go do Teb, aby zbrojnie obsadził Kadmeę (twierdzę tebańską) i pomógł im w odzyskaniu władzy. Tak też się stało, Fojbidasa zajął Kadmeę, a demokraci tebańscy (w liczbie 300) zbiegli do Aten. Zajęcie Kadmei obiło się głośnym echem w całej Helladzie i wywołało falę oburzenia, skierowaną przeciwko Lacedemończykom. Lontiades (przywódca oligarchów tebańskich) udał się więc do Sparty, aby wstawić się za Fojbidasem i przekonać eforów co do słuszności utrzymania spartańskiego garnizonu w Kadmei. Eforowie byli jednak mocno wzburzeni i twierdzili że Fojbidas złamał rozkazy. Nie po to bowiem został posłany, aby zajmować Teby, tylko po to, aby pomóc Macedończykom przeciw agresji Olintu. Zamierzano więc odwołać go z dowództwa i ukarać, ale w jego obronie wystąpił król Agesilaos II, twierdząc że co prawda Fojbidas złamał rozkaz i postąpił nierozsądnie, ale dodał od razu jaki jest tego efekt i co się bardziej Sparcie opłaca. Pytał więc: "Czy opłaca nam się utrzymać garnizon Kadmei, czy też nie?" i odpowiadał że jak najbardziej, bo służy to podkreśleniu dominacji Lacedemonu w środkowej Helladzie. Sprawa ta jednak była przedmiotem powszechnego oburzenia Greków, gdyż był to jawny akt politycznego chuligaństwa, ale ponieważ z politycznego punktu widzenia bardzo odpowiadał on polityce uprawianej wówczas przez Spartę, przeto eforowie uznali, że utrzymanie Kadmei będzie kontynuowane. Ponieważ jednak należało to odpowiednio "sprzedać" propagandowo, postanowiono więc odwrócić wektory i winnym całego zdarzenia uczynić nie Fojbidasa, czy nawet Leontiadesa, a właśnie Ismeniasa - przywódcę tebańskich demokratów, któremu nie udało się (tak jak na przykład Androklejdasowi) uciec do Aten. Oskarżono go więc o prorosyjskość pro-medyjskość i w tym celu do Teb wysłano trzech sędziów z Lacedemonu, którzy mieli to udowodnić. I udowodnili. Oskarżyli go o wysługiwanie się Persom (chociaż do wody były wybitnie wątpliwe) i skazano go na karę śmierci. Wyrok wykonano. Ponoć za skazaniem Ismeniasa na karę śmierci, stał król Sparty Agesilaos II, który polecił sędziom aby taki właśnie wydali werdykt, jeszcze przed ich wyjazdem do Teb. Była to zemsta Agesilaosa na Tebańczykach (a raczej na tebańskich demokratach), którzy 15 lat wcześniej udaremnili mu złożenie ofiary w Aulidzie, przed jego wyprawą do Persji (o czym pisałem w poprzedniej części). I nie miało tu żadnego znaczenia, że akurat Ismenias nie miał z tym nic wspólnego.


MIECZ DAMOKLESA 
Groźba nieustannego zamachu lub przewrotu, jaka czyha na rządzących




To, jak podstępnie udało się Spartanom odwrócić kota ogonem i oskarżyć o własne winy ich politycznych przeciwników z Teb, spowodowało, że w Lacedemonie zaczęto snuć wizję "Wielkiej Sparty", której pierwszym elementem będą  właśnie spartańskie Teby. Propagatorem tej mocarstwowej polityki był oczywiście król Agesilaos i jego zwolennicy, którzy już widzieli się w roli "zjednoczycieli" pod lacedemońskim władztwem całej Hellady (podobnie jak w V wieku p.n.e. w tej roli widzieli się Ateńczycy, a wielu historyków starożytności twierdziło, że gdyby Ateny opanowali Syrakuzy w czasie swej kampanii sycylijskiej z lat 415-413 p.n.e. {Nikiasz mógł to łatwo uczynić, Syrakuzy bowiem były całkowicie nieprzygotowane do obrony i pamiętam że już na studiach twierdziłem, jak łatwo Ateńczycy mogli zająć Syrakuzy, ale głupota Nikiasza przerosła najśmielsze oczekiwania i ostatecznie zakończyła się całkowitą klęską Ateńczyków, sprzedażą wziętych do niewoli ateńskich hoplitów jako niewolników oraz śmiercią Nikiasza i wysłanego mu na pomoc Demostenesa} to najprawdopodobniej wygraliby wojnę peloponeską, a wówczas podporządkowaliby sobie całą Helladę i jak pisał brytyjski historyk Edward Creasy: "Rzymianie nie wiedzieli i nie mogli wiedzieć, jak głęboko wielkość ich własnych potomków i los całego świata zachodniego były uwikłane w zniszczenie floty ateńskiej w porcie w Syrakuzach. Gdyby ta wielka wyprawa zakończyła się zwycięstwem, siły Grecji w następnym, pełnym wydarzeń stuleciu znalazłyby swoje pole do popisu nie mniej na Zachodzie, niż na Wschodzie; Grecja, a nie Rzym, mogłaby podbić Kartaginę; greka, a nie łacina, mogłaby być w dzisiejszych czasach głównym elementem języka Hiszpanii, Francji i Włoch; a prawa Aten, a nie Rzymu, mogłyby stanowić fundament prawa cywilizowanego świata". Teraz "attycyzować" Helladę na własną modłę chcieli Spartanie, zaś Tebańczycy Leontiadesa, jak cierpko zauważa Ksenofont: "wysługiwali się Lacedemończykom jeszcze bardziej, niż im nakazywano".




Ponieważ jednak armia Fojbidasa, zamiast zostać skierowana do Macedonii czy Chalkidyki, stacjonowała w tebańskiej Kadmei,przeto należało na północ posłać inną armię. Szybko ją zebrano i pod dowództwem Teleutiasa (przyrodniego brata króla Agesilaosa II) posłano jako główne wsparcie wysłanej wcześniej na północ armii Eudamidasa (która toczyła tam ciężkie boje z Olintyjczykami). Ten jednak, gdy dotarł do Macedonii, zginął w bitwie jeszcze latem 381 r. p.n.e. Sytuacja była więc nieciekawa, opierając się bowiem na chęci dominacji, dokonując bezprawnego, bandyckiego zajęcia Teb, jednocześnie Spartanie nie byli w stanie podołać sojuszniczym zobowiązaniom wobec Amyntasa Macedońskiego. Postanowiono tę sprawę ostatecznie zakończyć, jednocześnie oczyszczając dobre imię Lacedemonu z wszelkich plam. Zebrano więc kolejną armię (ogromnym wysiłkiem), na której czele stanął król Agesipolis I . Zgromadził on sporą armię, towarzyszył mu sztab 30 spartiatów, w tym wielu innych (jak pisze Ksenofont: "Spośród periojków towarzyszyło mu wielu zacnych ochotników, wielu cudzoziemców zwanych trophimoi, wielu synów Spartiatów z nieprawego łoża, młodzieńców pięknych i nieobcych temu, co w mieście tym za piękne uchodzi, wielu wreszcie wyruszyło z nim na wojnę ochotników z grodów sprzymierzonych, a zwłaszcza jeźdźców tesalskich, pragnących dać się poznać Agesipolisowi". Dowództwo powierzone temu właśnie królowi było jakoby wyłomem w dotychczasowej polityce, którą ustawiał wedle właściwie własnego widzimisię Agesilaos II. Ale miał on inne sprawy na głowie, jak choćby kwestię Flintu (o czym pisałem w poprzednich częściach), więc zapewne zgodził się na powierzenie dowództwa Agesipolisowi (dzięki tej wyprawie bowiem załatwiał kilka pieczeni na jednym ogniu: po pierwsze pozbywał się Agesipolisa ze Sparty - na czym mu zależało; po drugie zwycięstwo Agesipolisa byłoby potwierdzeniem dotychczasowej polityki Agesilaosa, a klęska i śmierć Agesipolisa również była mu na rękę, gdyż eliminowała konkurenta do władzy, i wynosiła do królewskiej godności jego małoletniego syna). Agesipolis - dowodząc kampanią - zmusił Olintyjczyków do wycofania się z Macedonii (380 r. p.n.e.) i obległ sam Olint. Nie dożył jednak niestety zdobycia miasta, gdyż rozchorował się i zmarł w trakcie oblężenia, a sam Olint wkrótce potem skapitulował (379 r. p.n.e.). Związek Chalkidycki został rozwiązany, a poszczególne jego miasta członkowskie zawarły teraz ze Spartą oddzielne układy, na mocy których miały posłusznie wspierać Lacedemon we wszystkich wojnach, które będzie toczył. Po tym zwycięstwie pozycja Sparty była tak silna, jak zaraz po roku 404 p.n.e., a być może nawet silniejsza. Związek Peloponeski został całkowicie zdominowany i praktycznie przestano pytać się go o zdanie podczas kolejnych konfliktów. Związek Chalkidycki i Związek Beocki zostały rozwiązane, Elida, Mantinea i Flius doprowadzone do ruiny, a garnizony spartańskie stacjonowały w Tebach, Tespiach, Heraklei i Platejach. Na morzu flota spartańska była równie potężna, co odradzająca się teraz flota ateńska. Poza tym Sparta miała realnych sojuszników (głównie tych którym udzieliła pomocy militarnej) czyli Macedonię, plemię Molossów z Epiru, i Tesalię. Na zachodzie zawarła sojusz z Syrakuzami, którymi wówczas władał tyran Dionizjusz I Wielki, a na wschodzie (dzięki pokoju Antalkidasa) miała "sztamę" z Persją, która tym samym potwierdzała jej dominację w Grecji kontynentalnej. Co mogło pójść nie tak?




Otóż hegemonia Sparty oparta była na bardzo wątłych podstawach, znacznie słabszych niż projektowana w V wieku p.n.e. hegemonia Aten nad Grecją. Co prawda w obu przypadkach ich władza opierała się na strachu, ale Sparta cieszyła się dużym szacunkiem Greków jeszcze w roku 404 p.n.e., jako wyzwolicielka Hellady spod "ateńskiego jarzma". Jednak już krótkie, kilkumiesięczne rządy narzuconych przez Lizandra dekarchów zaczęło podważać ten szacunek, a polityka Lacedemonu w kolejnych latach całkowicie go zniweczyła. "Obrończyni Hellady" stała się nowym ciemiężcą i do tego dogadanym z największym wrogiem Hellenów - Persją. Przyrzeczenia dane greckim polis zostały złamane, umowy zerwane, a rządy oligarchów - na jakich opierała się Sparta w Helladzie, były rządami mniejszości. Sam Związek Peloponeski też już nie gwarantował utrzymania spartańskiej hegemonii, gdyż poszczególne miasta coraz bardziej zaczęły się wypinać na spartańską politykę, odrzucając ją wprost, albo pośrednio. Lacedemon mógł więc liczyć jedynie na własne siły, a tych niestety ubywało (liczba spartiatów z każdą dekadą zmniejszała się o kilkadziesiąt osób). W tych warunkach utrzymanie tego, co zostało zdobyte do roku 379 p.n.e. graniczyło z cudem i rzeczywiście takowym było, a problem pojawił się już w tym samym roku, w którym Spartanie doprowadzili do upadku Flint i Olint.




CDN.
 

WALKIRIA - CZYLI DLACZEGO HITLER ZDOBYŁ WŁADZĘ W NIEMCZECH? - Cz. II

CZYLI CO SPOWODOWAŁO ŻE REPUBLIKA WEIMARSKA ZMIENIŁA SIĘ W III RZESZĘ? PLANY I MARZENIA  Cz. I " GDY WYBUCHNIE WOJNA, NIE DA SIĘ PRZEWI...