WYŚWIETLENIA

15 lipca 2025

WOKÓŁ AKTU 5 LISTOPADA - Cz. I

CZYLI JAK TO NIEMCY CHCIELI SOBIE STWORZYĆ "SWOJĄ" POLSKĘ?


Przyznam że dużą motywacją do podjęcia tego tematu były ostatnie wydarzenia związane z Niemcami na polskiej ziemi. Szczególnie bowiem zbulwersowała mnie wystawa, jaką w galerii Ratusza miejskiego w Gdańsku zorganizowały tamtejsze władze miejskie, przy wsparciu Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku i filii Polskiej Akademii Nauk w Berlinie, prezentując losy Polaków z Pomorza, Warmii i Mazur, w czasach III Rzeszy siłą wcielonych do Wehrmachtu. I może sama ta wystawa nie byłaby aż tak odpychająca, gdyby nie fakt, jak postanowiono ją zatytułować, a mianowicie: "Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy". I ja oczywiście rozumiem i zdaję sobie sprawę że wielu Polaków zostało przymusowo wcielonych do Wehrmachtu po rozpoczęciu niemieckiej okupacji Polski w październiku 1939 r. i po przyłączeniu Pomorza, Wielkopolski i Śląska do III Rzeszy (z pozostałych ziem polskich uczynili Niemcy tzw Generalną Gubernię pod zarządem Hansa Franka, natomiast nasza ziemie wschodnie, nasze Kresy zagarnął Związek Sowiecki). Rozumiem że ogromna część z nich była ofiarami niemieckiej polityki narodowościowej (zresztą jej ofiarami była również i moja rodzina, jako że mój pradziadek był etnicznym Niemcem. Ponoć był synem jakiegoś oficera z Królewca, chociaż rodzina nasza wywodziła się z zachodnich rejonów Niemiec. Pradziadek przyjechał wówczas do Kongresówki {czyli tej części, z której później Niemcy utworzą Generalną Gubernię, a która w czasach zaborów należała do Rosji carskiej} tutaj się ożenił z Polką - moją prababcią - i zamieszkał. Pisałem już, że gdy wybuchła I Wojna Światowa uciekł przed poborem do carskiego wojska na Zachód i tam ostatecznie wstąpił do Błękitnej Armii Józefa Hallera }również etnicznego Niemca, wywodzącego się z rodziny von Hallenburgów, ale całkowicie spolonizowanego}. Z tą armią wrócił do Polski w roku 1919, wziął udział jeszcze w wojnie polsko-bolszewickiej i potem już wiódł spokojne życie. W roku 1939 w chwili niemieckiej agresji na Polskę, zabronił rozmawiać w domu po niemiecku, a gdy Niemcy już w roku 1940 odnaleźli jego papiery i chcieli go przekonać do podpisania volkslisty {czyli niemieckiej listy narodowościowej} odmówił, twierdząc że jest Polakiem. Zapłacił za to zsyłką do obozu pracy, wraz z moim 15-letnim wówczas dziadkiem {pamiętam jak dziadek opowiadał jedno wydarzenie którego był osobiście świadkiem, jak Niemiec kazał pewnemu młodemu Żydowi wykopać dół, a następnie zabrał mu tę łopatę i uderzył go w głowę tak, że przepołowił ją na dwie części - koszmar. Pradziadek przeżył wojnę, ale nigdzie się już potem nie angażował}.

Tak więc ja rozumiem że spora część Polaków na Pomorzu, na Śląsku a nawet w Wielkopolsce miała bardzo podobne doświadczenia, do doświadczeń mojej rodziny. Mój pradziadek wybrał Polskę, choć mógł przecież podpisać volkslistę i zapewne wtedy zostałby powołany do Wehrmachtu i wysłany na front. Nie chciał być już jednak Niemcem, nie chciał mówić w języku niemieckim, czuł się już Polakiem i był nim z serca i z umysłu. Mimo to uważam że droga jaką wybrał mój pradziadek, była drogą zarówno bohaterską, jak i niestety brawurową (a nawet głupią można by dodać, gdyż mógł nie tylko sam stracić życie w obozie, ale również poświęciłby swego syna). Na szczęście obaj przetrwali obóz i wrócili do domu po zakończeniu wojny. Uważam też że nie ma nikt prawa wymagać od drugiego człowieka zachowań bohaterskich, bowiem nie każdy z nas ma cechy bohatera (zresztą nawet jeśli je ma, to są sytuacje, kiedy strach jest silniejszy niż odwaga. Tak sobie czasem myślę jakbym żył w tym czasie, albo w okresie powojennym, bez wątpienia z moim charakterem zasiliłbym szeregi Żołnierzy Niezłomnych walczących do końca o niepodległą Polskę. Ale ta walka była walką nie do wygrania, to była walka straceńcza, na której końcu zawsze była śmierć. Nie mógłbym dopuścić do tego, aby żywy wpaść w ręce czy to Urzędu Bezpieczeństwa czy Informacji Wojskowej czy nawet NKWD. Ostatnią kulę zostawiłbym dla siebie, bo nie jestem pewien czy wytrzymałbym te nieludzkie tortury, gdybym dostał się w ich łapy. Tak jak major Hieronim Dekutowski ps. "Zapora", trzydziestoparoletni chłopak, który gdy prowadzono go na miejsce kaźni miał wybite wszystkie zęby, wyrwane paznokcie, połamane żebra, palce wyrwane ze stawów, nie mógł chodzić o własnych siłach więc był ciągnięty, bo miał połamane obie nogi, a mimo to ostatnie słowa jakie wypowiedział do swoich katów brzmiały: "Nigdy nas nie pokonacie!" I to właśnie był bohater - podobnie jak rotmistrz Witold Pilecki - "człowiek ze stali", natomiast ja nie jestem pewien czy wytrzymałbym taki ból, być może ale sądzę że raczej nie). Nie każdy więc nadaje się na bohatera, i rozumiem tych którzy ulegali, podpisując niemiecką listę narodowościową i będąc następnie wcielanymi do Wehrmachtu.


ŻOŁNIERZE NIEZŁOMNI 
BOŻE JEŚLI ZAPOMNIMY O NICH, 
TY ZAPOMNIJ O NAS!


 








Tak więc rozumiem okoliczności związane przymusowym poborem do niemieckiego wojska. Należy jednak pamiętać że duża część (może nie decydująca, ale spora)  Polaków wcielonych do Wehrmachtu, służyła potem wiernie niemieckim panom. Dlatego ja się zapytuję, jacy ku...a "nasi chłopcy!" Co to ma być? Postępująca germanizacja naszych Ziem Zachodnich? Zresztą władze Gdańska (z prezydent Dulkiewicz na czele) nie pierwszy raz odwalają taką manianę. Wcześniej były uroczystości zatopionego niemieckiego okrętu Wilhelm Gustloff, którym Niemcy 30 stycznia 1945 próbowali ewakuować się z Gdyni, a statek zatopiła sowiecka łódź podwodna. I wtedy też pani Dulkiewicz nie wiedziała, że wstęp na Wilhelm Gustloff mieli przede wszystkim członkowie partii nazistowskiej, a w dalszej kolejności zwykli Niemcy, Polaków tam nie wpuszczano - więc co to miało być?! Albo to stwierdzenie że wojnę wywołało złe słowo Niemca do Polaka i Polaka do Niemca (🤨🧐🙄). Z jakiego szpitala uciekły władze miasta Gdańska, bo myślę że to jest szpital bez klamek. I podobnie we Wrocławiu, zaczyna się powolna germanizacja przestrzeni miejskiej (tego przykładem jest odnowienie mostu z niemieckimi napisami sprzed II Wojny Światowej, zamiana Hali Ludowej na Halę Stulecia na cześć zwycięstwa Prus w bitwie z Napoleonem Wielkim pod Lipskiem w 1813 r. notabene w bitwie tej zginął w nurtach Elstery książę Józef Poniatowski, powieszenie portretu Fryderyka II w Auli Leopoldina Uniwersytetu Wrocławskiego, i... wyniesienie stamtąd naszego Białego Orła) Przyznam się szczerze wkurwia mnie to osobiście tak bardzo, że jedyne co w tym momencie należałoby uczynić, to natychmiast - zarówno w Gdańsku jak i we Wrocławiu wprowadzić zarząd komisaryczny a lokalne władze postawić przed sądem. Niestety, do tego trzeba mieć jeszcze polski rząd, a nie rząd mianowańców i... na tym na razie poprzestańmy.

Nas zakończenie tego przydługiego wstępu powiem jeszcze że jakiś czas temu rozmawiałem na X-ie z pewnym niemieckim doktorem historii (?), który przekonywał mnie, że Niemcy w roku 1916 przywrócili niepodległą Polskę do życia po ponad stuletnim okresie zaborów, ogłaszając właśnie ów akt 5 listopada (o którym pragnę napisać), w którym rzeczywiście miał powstać taki twór jak Polska. Wcześniej bowiem stwierdziłem, że warunkiem sine qua non odrodzenia niepodległej Polski była klęska wszystkich trzech jej zaborców, czyli Rosji, Niemiec i Austro-Węgier. Ponieważ tamta rozmowa przypomniała mi się teraz, postanowiłem rozpocząć nową serię o tym, jak to Niemcy próbowały stworzyć "swoją" Polskę w roku 1916, na ile im się to udało, oraz jakie były reakcje międzynarodowe (głównie rosyjskie) na ową deklarację. 

Zapraszam zatem do lektury.






RZECZYWISTOŚĆ POLITYCZNA


"O wojnę powszechną za wolność ludów, 
Prosimy cię Panie.
O broń i orły narodowe, 
Prosimy cię Panie.
(...)
O niepodległość, całość i wolność Ojczyzny naszej, 
Prosimy cię Panie"


Oto fragment "Litanii pielgrzymskiej" Adama Mickiewicza, w której autor (notabene Mickiewicz zmarł w Konstantynopolu w listopadzie 1855 r. po zatruciu się... kebabem), doskonale zdawał sobie sprawę, że niepodległość Polski realnie musi być związana po pierwsze z wzajemną wrogością mocarstw zaborczych, a po drugie z wynikającą z niej wojną europejską (a być może nawet światowej). I o to właśnie się modlił w swej litanii - "o wojnę powszechną za wolność ludów". Polacy bowiem (głównie mam tutaj oczywiście na myśli polską szlachtę) za późno otrząsnęli się z marazmu XVIII wieku. Reformy jakie podjęto pod koniec tego stulecia, mające wewnętrznie wzmocnić państwo i stworzyć stałą armię, oraz wzmocnić władzę królewską czyniąc ją odtąd dziedziczną, przyszły za późno. Co prawda uchwalono pierwszą w Europie i drugą na świecie (po amerykańskiej) Konstytucję - 3 maja 1791 r. Ale już nie zdołano obronić tych reform w konfrontacji zarówno z agresją rosyjską (1792 r.) jak i rosyjsko-pruską (1794 r.). W każdym razie przetrwało to pocieszenie, że Polacy - wbrew innym narodom (jak choćby Hiszpanom, u których pierwsze reformy zainicjowały dopiero interwencyjne wojska francuskie po roku 1808), potrafili własnym działaniem politycznym (w obliczu pewnego rozpadu państwa trapionego wewnętrzną anarchią) zdobyć się na taką jedność, która pozwoliła zreformować kraj. Ocalić go już jednak nie była w stanie, gdyż zaborcy okazali się wyjątkowo zgodni w dziele zniszczenia Rzeczypospolitej. Ale upadek państwa był niczym kubeł zimnej wody na te wszystkie dotychczas zaślepione umysły, na tych wszystkich małych paniczyków, którzy nie widzieli dalej niż koniec własnego nosa i tylko powtarzali "złota wolność, złota wolność", a prysła ona niczym sen złoty po utracie państwa.




Potrzeba odrodzenia tak świetnego państwa, pełnego wielkich tradycji i wspaniałej historii, stała się odtąd motorem działań przede wszystkim szlachty, która żyła odtąd pod zaborami w cieniu pamięci dawnych wieków. Jak pisał już w XX wieku Władysław Kamieniecki herbu Pilawa: "Dziesiątki senatorskich pokoleń, hetmańskie buławy i marszałkowskie laski, wielkie bogactwa, wspomnienia wielkich cnót i jeszcze większych zbrodni kształtowały od dziecka psychikę tych potomków najmożniejszych rodów dawnej Rzeczypospolitej. Literatura historyczna, a jeszcze bardziej tradycja domowa uczyła ich o zasługach i występach przodków. Zdrada Janusza Radziwiłła czy warcholstwo Jerzego Lubomirskiego było im wskazywane jako odstraszający przykład - wiedzieli, czego się mają wystrzegać. A jednocześnie budziło się w nich przeświadczenie, że w odrodzonej Ojczyźnie przypaść im winna rola pierwszoplanowa". Nie od razu, ale również wśród chłopów zaczęło kształtować się poczucie przynależności narodowej, przejawiające się odmiennością religijną, językową i obyczajową w stosunku do zaborców. Ale poczucie przynależności narodowej (lub też odrębności w stosunku do zaborców), nie oznaczało automatycznie poczucia świadomości narodowej. Można bowiem społeczeństwo polskie w czasach rozbiorów (poniekąd i wcześniej też, ale tamten okres nas nie interesuje) opisać na zasadzie czterech kręgów. Krąg pierwszy (zewnętrzny), to ludzie uważający się za "tutejszych" (głównie chłopi, często Rusini, Żydzi, lub Niemcy wyznania luterańskiego, a także polscy chłopi z bardzo słabym poczuciem przynależności narodowej). Krąg wyższy, to ludzie którzy posiadali już świadomość narodową (częściowo byli to chłopi, częściowo mieszczanie, a częściowo szlachta ze wschodnich rubieży Rzeczypospolitej o rusińskich korzeniach). Trzeci krąg, to obszar Polaków ożywionych świadomością polityczną, a ostatni czwarty a jednocześnie pierwszy krąg wewnętrzny) to krąg ludzi gotowych działać aktywnie w kwestii odzyskania niepodległości i zrzucenia jarzma niewoli.


POWSTAŃCY STYCZNIOWI 1863 
ŻOŁNIERZE NIEZŁOMNI II RZECZPOSPOLITEJ





Dla tych wszystkich ludzi odrodzona, niepodległa Polska miała być krajem takim, jakim została wcześniej rozszarpana, czyli w najmniejszych granicach z roku 1771 (a były również plany odtworzenia wielkiej Rzeczpospolitej z XV, XVI i XVII wieku). Polska etnograficzna, Polska mała, nigdy - powtarzam to raz jeszcze: NIGDY! - nie wchodziła w zakres jakichkolwiek politycznych kalkulacji, a jeśli już, to tylko jako etap początkowy odrodzenia Państwa (tak, jak miało to miejsce chociażby w roku 1918). Dla polityków zachodnich, polityków brytyjskich, amerykańskich, częściowo również francuskich, włoskich, nie mówiąc już o Niemcach czy Moskalach - był to jasny dowód na polską zaborczość i imperializm. Oni bowiem tworząc państwa (jak choćby w Afryce) po prostu rysowali linie etnograficzne (linia Curzona z 1919 r.) lub tak jak w roku 1884/1885 na kongresie berlińskim po prostu podzielono Afrykę wzdłuż linii narysowanych na mapie, w ogóle nie zaprzątając sobie głowy lokalnymi stosunkami tamtejszych plemion (i tak pozostało do dzisiaj, gdzie np. w jednym państwie afrykańskim są plemiona wzajemnie się nienawidzące, natomiast w państwach sąsiednich, plemiona ze sobą spokrewnione i bliskie). Świadomość narodowa bowiem Litwinów, Ukraińców czy Białorusinów tak naprawdę w wieku XIX była świadomością narodową Rzeczpospolitan (oczywiście mam tutaj na myśli głównie tamtejszą szlachtę, gdyż chłopstwo żyło jakby obok tego wszystkiego, w opisanym wyżej kręgu czwartym). A świadomość Rzeczpospolitan była nieodzownie zjednoczona ze świadomością bycia Polakiem (niekoniecznie w rozumieniu narodowościowym, ale politycznym). Losy tej walki o niepodległość układały się bardzo różnie na przestrzeni całego wieku XIX. Można powiedzieć że pomimo utraty państwowości w roku 1795, polska elita polityczna przetrwała na ziemiach polskich i ziemiach dawnej Rzeczpospolitej. Odrodzenie w roku 1807 małego, stworzonego przez cesarza Napoleona Wielkiego Księstwa Warszawskiego, było jedynie wstępem do odtworzenia dawnej Rzeczypospolitej (do czego dążył Cesarz w roku 1812, rozpoczynając "wojnę polską" z Rosją). Ale potem również w epoce podporządkowanego Rosji Królestwa Polskiego z lat 1815-1830 polska elita polityczna nie miała powodu aby opuszczać polskie ziemie i pozostała tutaj, nadal będąc siłą z którą należało się liczyć.




Dopiero po zakończeniu Powstania Listopadowego (1830-1831) i rozpoczęciu Wielkiej Emigracji (głównie na zachód Europy, ale również do USA) to był pierwszy taki czas w dziejach Narodu, w którym elita polityczna musiała opuścić swój własny kraj (to było zupełnie coś nowego, wcześniej niespotykanego na żadnym etapie polskiej historii). Emigranci jako punkt najważniejszy swego nowego osiedlenia wybierali Francję (z którą większość z nich była mocno związana jeszcze w czasach wojen napoleońskich, ale i później uważano Francję za "wyzwolicielkę ludów"). Sporo emigrantów (szczególnie na pierwszym etapie podróży) schronienie znalazło w państwach niemieckich, gdzie byli witani jak bohaterowie (w Niemczech bowiem odradzał się wówczas narodowy patriotyzm dążący do zjednoczenia ziem niemieckich i wszelkie ruchy rewolucyjne i powstańcze przeciwko dotychczasowym konserwatywnym władcom oraz zastanemu ancient regime uważano za pozytywne i dające nadzieję na zmianę rzeczywistości politycznej również w Niemczech i innych państwach Europy). Jedną z najbardziej znanych w Niemczech reakcji artystycznych na ówczesne wydarzenia w Polsce, stał się obraz "Finis Poloniae 1831" namalowany przez Dietricha Montena, na którym twórca przedstawił grupę przygnębionych, lecz dumnych polskich żołnierzy, którzy zgromadzili się obok słupa granicznego z napisem stanowiącym jednocześnie tytuł dzieła (swoją drogą zasługuje na uznanie wybitne znawstwo tego malarza w kwestiach polskich, gdyż słowa "Finis Poloniae" ponoć miał wypowiedzieć Tadeusz Kościuszko po klęsce pod Maciejowicami w roku 1794, natomiast na obrazie znajdował się również książę Józef Poniatowski na białym koniu, który utonął w nurtach Elstery podczas odwrotu spod Lipska w roku 1813, czyli w Powstaniu udziału brać nie mógł, ale autor i tak umieścił go na obrazie). 




Ostatnio w jednym ze swoich tweetów przywołany wcześniej przeze mnie niemiecki doktor historii stwierdził, że to nieprawda iż niemieckie państwo istnieje dopiero od roku 1871, gdyż przecież już na zamku Hambach w roku 1832 powiewano trójkolorową flagą niemiecką czarno-czerwono-złotą, nawołując do zjednoczenia Niemiec. To prawda, ale jak przystało na zwolennika AfD zapomniał on dodać, że podczas tej imprezy na zamku Hambach w Palatynacie było wielu Polaków, byłych powstańców listopadowych. Zapomniał też że powiewały tam biało-czerwone flagi, a także flagi z białym orłem, a podczas przemówienia niemiecki adwokat Johann Wirth stwierdził: "Tylko Niemcy są w stanie przyczynić się do odzyskania przez Polskę niepodległości. Nasz naród jest pod względem prawnym, jak i moralnym zobligowany do odpokutowania za ciężki grzech zniszczenia Polski. Nasz naród musi wreszcie przyjąć do wiadomości, że przywrócenie niepodległości Polski jest jego najpilniejszym, podstawowym zadaniem i leży w jego własnym interesie". Od tego też czasu zaczęto w Niemczech powtarzać często słowa polskiego hymnu narodowego: "Noch ist Polen nicht verloren" czyli "Jeszcze Polska nie zginęła" (w znaczeniu że nie wszystko stracone i wcześniej czy później dojdzie do zjednoczenia Niemiec). Podobnie było w marcu roku 1848, gdy w Berlinie tłumy mieszkańców przywitały owacyjnie wjeżdżającego tam Ludwika Mierosławskiego (zwolnionego z pruskiego więzienia, gdzie oczekiwał wyroku śmierci za próbę wywołania powstania w Wielkopolsce - czyli w ówczesnym Wielkim Księstwie Poznańskim). Gdy jednak Mierosławski wrócił do Wielkopolski i ponownie sformował oddział, który starł się w walkach z wojskiem pruskim, nastroje w Berlinie szybko się zmieniły. Zaczęto teraz Polaków, polskich powstańców przedstawiać w prasie i literaturze (głównie pruskiej) jako brutalnych oprawców Niemców i Żydów, podstępnych strzelców zza węgła. Już nie byli bohaterami jak w roku 1832, teraz twierdzono że Polacy stanowią zagrożenie dla państwa pruskiego i są niczym spiskowcy, którzy potajemnie przygotowują Niemcom istne nieszpory sycylijskie (było to krwawe powstanie antyfrancuskie na Sycylii, które wybuchło 30 marca 1282 r. i doprowadziło do obalenia rządzących wyspą od 1266 r. Andegawenów. Niektórzy historycy twierdzą też, że od tego właśnie momentu datuje się pojawienie w południowej Italii włoskiej mafii). 

Przychylność dla Polaków w Niemczech (a szczególnie w Prusach) zaczęła słabnąć. Prusacy uznali bowiem (podobnie zresztą jak pierwszy kanclerz Rzeszy Niemieckiej - Otto von Bismarck), że Polacy stanowią realne zagrożenie dla stabilności i bezpieczeństwa państwa. Przykładem tego było chociażby stanowisko niemieckiego poety Wilhelma Jordana, który zabrał głos podczas obrad parlamentu frankfurckiego w lipcu 1848 r. Stwierdził on bowiem że wszyscy ci Niemcy, którzy popierają odrodzenie Polski, to "sentymentalni głupcy"i mówił: "Polityka która apeluje do nas "oddajcie Polsce wolność, bez względu na koszty", jest polityką krótkowzroczną, polityką słabości, zapominającą o własnych interesach, polityką strachu i tchórzostwa. Przyszedł już chyba czas, aby ocknąć się z tego idealistycznego marzycielstwa, w którym zachwycaliśmy się sprawami wszystkich narodowości, pozostając sami w okowach haniebnego zniewolenia. Czas zbudzić się do życia w zdrowym narodowym egoizmie". Wtórował mu również historyk Rudolf Haym, który stwierdzał, iż rozbiór Rzeczpospolitej "był sprawiedliwym sądem nad zepsutym do imentu narodem, który nie miał na tyle siły, aby samodzielnie obalić feudalizm" (co oczywiście jest bzdurą, gdyż Konstytucja 3 Maja stwarzała zupełnie nową rzeczywistość polityczno-społeczną). Co prawda sympatia dla Polski i Polaków pojawiła się w Niemczech jeszcze na krótko w czasie Powstania Styczniowego 1863-1864, ale coraz częściej w świadomości Niemców (zarówno tej politycznej, literackiej jak i codziennej-prasowej) wdzierał się nacjonalizm i "zdrowy narodowy egoizm". Otto von Bismarck bardzo obawiał się Polaków jako "wewnętrznego wroga Rzeszy" (i to w sytuacji kiedy Niemcy rosły w siłę, a Polski nie było nawet na mapach i nie było żadnych nadziei na jakiekolwiek odrodzenie naszego kraju w przyszłości). Jeszcze nim został kanclerzem Rzeszy, a nawet premierem Prus, w swym liście do siostry w roku 1861 tak pisał o Polakach w Rzeszy: "Bijcie Polaków tak długo, dopóki nie utracą wiary w sens życia; współczuję im ich sytuacji, ale jeżeli chcemy przetrwać, nie możemy zrobić nic innego, jak tylko ich wytępić. Wilk nic nie poradzi na to, że Bóg go stworzył jakim jest, a jednak do wilka strzela się, kiedy tylko można"




Rzeczywistość polityczna Polaków po upadku Cesarza Napoleona w roku 1815 była następująca: na ziemiach dawnej Rzeczpospolitej trzy mocarstwa rozbiorowe (Rosja Prusy i Austria) były teraz zespolone ze sobą wspólnym celem politycznym, który sprowadzał się do jednego, uniemożliwienia odrodzenia państwa polskiego w przyszłości, a także w powołanym również ku temu celowi (czyli zakonserwowania decyzji traktatu wiedeńskiego) we wrześniu 1815 r. Świętym Przymierzu. Był to notabene pierwotnie pomysł Adama Jerzego Czartoryskiego - przyjaciela i doradcy młodego cara Aleksandra I z pierwszych lat jego panowania - z roku 1804. Czartoryskim jednak kierowała chęć zwiększenia swobód Polakom żyjącym teraz w państwie moskiewskim jak reszta niewolników cara (inną sprawą była również jego niechęć do rewolucji francuskiej i obawa przed wpływami rewolucyjnymi w Polsce i w Rosji). To właśnie ten projekt stał się podstawą zawiązania sojuszu czterech mocarstw (Rosji, Prus, Austrii i Wielkiej Brytanii) na zjeździe w Chaumont w marcu 1814 r. który (w założeniach) miał przetrwać również po pokonaniu Napoleona i stać się podstawą nowego układu sił w Europie. Jednak w roku 1815 na konferencji w Wiedniu Aleksander I postanowił nadać temu sojuszowi nieco inną, bardziej mistyczną podbudowę. Zafascynowany bowiem mistycyzmem (szczególnie po roku 1812 i zmuszeniu Wielkiej Armii napoleońskiej do odwrotu z Rosji) a także po spotkaniu z mistyczką Barbarą Julią Krüdener w roku 1815, carowi marzyła się federacja chrześcijańskich państw, kierujących się etyką (tę kwestię pewnie zaczerpnął od Franciszka Baadera - monachijskiego teozofa) i dlatego 10 września 1815 r. zaproponował cesarzowi austriackiemu Franciszkowi I (jako cesarz byłego Świętego Cesarstwa Rzymskiego "narodu niemieckiego" - nad którym obecnie rozpaczają niemieccy zwolennicy teorii o istnieniu niemieckiego państwa przed rokiem 1871, a co według mnie słusznie zlikwidował Napoleon Wielki w 1806 r., bo był to konglomerat różnych, często skłóconych ze sobą krajów, zupełnie do siebie nie pasujących - występował Franciszek jako II) i królowi Prus - Fryderykowi Wilhelmowi III, właśnie projekt Świętego Przymierza, w którym kanclerz Metternich poczynił pewne zmiany i przyjęto go dopiero 26 września. W układzie tym trzej monarchowie deklarowali że będą złączeni węzłami braterstwa i wzajemnie okazywać będą sobie pomoc, że w rządach wewnętrznych i zewnętrznych kierować się będą nakazami religii chrześcijańskiej, sprawiedliwości, miłości i pokoju. Do udziału w Świętym Przymierzu zaproszono wszystkie państwa europejskie z wyjątkiem muzułmańskiej Turcji (ale jej przedstawiciela zapewniono, że układ ten nie jest skierowany przeciwko Imperium Osmańskiemu). Bezpośrednio udziału odmówił tylko papież Pius VII (ale to dlatego, że do tego układu dołączyć miały narody różnych wyznań), a także brytyjski następca tronu i regent Królestwa - książę Jerzy (który jednak zapewnił, że wszystkie zawarte w tym układzie kwestie są mu drogie). Do roku 1817 akt Świętego Przymierza podpisało łącznie 16 dużych państw (nie licząc drobnych niemieckich krajów). Aleksander I w 1820 r. zaproponował uczestnictwo w tym sojuszu również Stanom Zjednoczonym, ale ich przedstawiciel stwierdził, że USA nie mieszają się do spraw europejskich.




Sojusz Świętego Przymierza stał się odtąd niewidzialnym łańcuchem, spajającym ze sobą przede wszystkim Rosję, Prusy i Austrię (czyli państwa rozbiorowe Rzeczpospolitej), chociaż tak na serio traktował ten układ jedynie Aleksander I, a wszyscy inni przywódcy mniej lub bardziej drwili z niego i nie uważali jego zapisów za w jakikolwiek sposób ważne, ale ponieważ Rosja odniosła wówczas wielki sukces militarny i polityczny, nikt nie miał odwagi aby sprzeciwić się carowi. Sojusz ten przetrwał długo, nawet wówczas, gdy samo Święte Przymierze rozpadło się (lub raczej po prostu przestało istnieć, gdyż nie było żadnego oficjalnego aktu odwołującego ten sojusz i jedynie można przyjąć, że nastąpiło to po roku 1822, gdy zaprzestano już zjazdów Świętego Przymierza (do tej pory było ich pięć, w 1818 w Akwizgranie, w 1819 Karlsbadzie, w 1820 w Opawie, w 1821 w Lublanie i w 1822 w Weronie). Pomimo dzielących państwa zaborcze różnic. Austria i Prusy wręcz się nie znosiły (czego przykładem niech będzie nieoficjalna radość, jaka zapanowała w Berlinie, gdy w roku 1805 Napoleon rozbił pod Austerlitz armię austriacko-rosyjską, podobnie choć już z mniejszą sympatią reagowano na klęskę Austrii w roku 1809). W Wiedniu żywiono obawę że Berlin planuje odebrać Austrii pierwszoplanową pozycję w Związku Niemieckim i rzucić jej wyzwanie na tym polu. Natomiast Prusy i Austrię niepokoiła również mocarstwowa polityka rosyjska, gdzie z Austrią rysowały się już punkty konfliktowe (szczególnie na Bałkanach). Mimo to spajał te wszystkie trzy państwa niewidzialny łańcuch uzyskanych po roku 1815 zdobyczy, ale przede wszystkim najważniejszym powodem dla którego te państwa wzajemnie przeciwko sobie nie występowały zbrojnie przez całe dekady, była obawa przed ponownym odrodzeniem dawnej Rzeczpospolitej - i to była rzecz kluczowa.




CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

PLAYBOYE U WŁADZY - Cz. I

CZYLI JAK TO WŁADZA  DODAJE SEKSAPILU " W NASZYCH SZCZĘŚLIWYCH CZASACH NIE POTRZEBA WCALE SPRZEDAJNYCH DZIEWCZYN, SKORO SPOTYKA SIĘ TYL...