WYŚWIETLENIA

07 sierpnia 2025

PLAYBOYE U WŁADZY - Cz. I

CZYLI JAK TO WŁADZA 
DODAJE SEKSAPILU


"W NASZYCH SZCZĘŚLIWYCH CZASACH NIE POTRZEBA WCALE SPRZEDAJNYCH DZIEWCZYN, SKORO SPOTYKA SIĘ TYLE ULEGŁOŚCI U PRZYZWOITYCH KOBIET"

GIACOMO CASANOVA






WSTĘP


Dzisiejszy temat (i nową serię) pragnę zacząć dość nietypowo. Mianowicie prezentując sylwetki największych playboyów (lub jak kto woli lubieżników) będących u władzy. Jest to ciekawy temat o tyle, że dziś też pełno jest tego typu praktyk. Mężczyźni będący u władzy stanowią niesamowicie atrakcyjną partię dla kobiet, które gotowe są uczynić dla nich wszystko - i to bez względu na ich urodę czy sylwetkę. Głównym powodem tego jest ów niepojęty magnetyzm władzy, który powoduje że nawet największy brzydal może stać się lepszą partią, od młodego żigolaka. Kolejnym jest pragnienie stabilizacji, które jest nieodłącznym celem kobiecej psychiki, dla którego gotowe one są podjąć każde, nawet najbardziej upokarzające wyzwanie, byle tylko osiągnąć cel - poprawy własnego bytu i bytu swych potomków. I to jest właśnie według mnie najbardziej ciekawe, owa kobieca psychika, dążąca do osiągnięcia celu - stabilizacji poprzez władzę lub splendor. I nie jest to wcale wynalazek czasów nam współczesnych (młode dupencje, zwane "króliczkami" sypiały z poważnie już zdziadziałym Hughiem Hefnerem, nadstawiając mu wszelkie możliwe otwory swego ciała - po co to robiły? Bo był taki piękny i młody? Nie, bo był u władzy - pamiętajmy że władza nie musi być jedynie władzą polityczną - i mógł każdej z nich zapewnić pewną stabilizację), jest to zjawisko znane od praktycznie początków ludzkich dziejów - kobiety (mam na myśli te tzw.: "porządne kobiety"), potrafią się sprostytuować dla poprawy własnego położenia i zdobycia prestiżu oraz możliwości doświadczenia "promieni blasku władzy". Przytoczony na wstępie tego posta Giacomo Casanova, który w niezwykle dobitny sposób opisał zachowania kobiet w swojej epoce, jest tu zaledwie jednym z wielu tego typu przykładów.

Oczywiście można za to winić kobiety (choć ja byłbym od tego daleki) że w wyniku zaistnienia określonej sytuacji, gotowe są zamienić się w prostytutki dla polepszenia własnego położenia, ale popatrzmy na to pod innym względem. Czy kobieta to jest człowiek nadający się do bycia osobą świętą (w znaczeniu nieseksualną), powstrzymującą się od doznań erotycznych? Przecież kobieta to chodzący wulkan erotyzmu, każdy praktycznie zakamarek jej ciała jest na swój sposób bodźcem seksualnym, jej ruchy, nawet mowa ma w sobie dużą dawkę erotyzmu. Kobieta jest więc kipiącym erotyzmem i nic dziwnego że wykorzystuje (w otaczającej ją przyrodzie) te elementy, w których ma przewagę nad mężczyznami i może je wykorzystać przeciwko ich słabościom. Przecież kobiety nie mają innej broni, która mogłaby im zapewnić dominację nad mężczyzną, jak tylko ich własna seksualność. I jest to broń niezwykle silna, powodująca że nawet najtwardszy twardziel mięknie w otoczeniu kobiety, a nawet gotów jest spełniać wszelkie jej kaprysy. Innymi metodami niż te, kobieta nie jest w stanie tego osiągnąć. Ale, to jest broń obosieczna, bowiem może zostać wykorzystana przeciwko kobiecie, jeśli tylko zajdzie ku temu sprzyjająca okazja (nic więc dziwnego że podstarzałe aktoreczki z Hollywood, które mają już za sobą jakąś tam karierę - swoją małą stabilizację - atakują i deprecjonują a często jawnie szykanują młode siksy, które pragną takiej samej kariery, splendoru i pieniędzy, jakie mają tamte i gotowe są zapłacić za to swymi ciałem i wdziękiem. Nikt nie lubi konkurencji, a szczególnie kobieta, która zdaje sobie sprawę, że najlepsze lata ma już za sobą.




Bo przecież fakt, że mężczyzna u władzy jest niezwykle pociągającym seksualnie obiektem dla kobiety, wyjaśniać zapewne nie muszę. Zresztą nie trzeba nawet władzy, wystarczy być w jakiś sposób popularnym i już można liczyć na tłumy gotowych i "mokrych" niewieścich spojrzeń. Pamiętam pewne wydarzenie sprzed kilku lat, gdy wraz z moją Panią wyjechaliśmy do centrum handlowego w Łodzi, w którym miał się zjawić jakiś "szalenie" popularny młody piosenkarz (choć za cholerę nie przypomnę sobie jak miał na imię). Miał rozdawać autografy i krótko zamienić kilka słów z niektórymi jego fanami (a raczej fankami, których było 99,9 %). Dziewczyny ustawiały się w kolejce do niego na kilka godzin przed przyjazdem (ponoć niektóre były tam już od rana), ale prawdziwy armageddon zaczął się jak już przyjechał i zaczął rozdawać te swoje autografy. Postanowiłem obejrzeć to przedstawienie, ponieważ lubię takie socjologiczne smaczki, ale po jakimś czasie zwyczajnie zrobiło mi się tych dziewczyn żal. Przepychały się wzajemnie, płakały (jedna nawet ponoć obiecała ochroniarzowi, którzy zabezpieczali cały teren, że... pokaże mu biust, czy da mu się podpisać na biuście, już nie pamiętam, ale należy dopowiedzieć że to były młode dziewczyny, nastolatki, a niektóre to nie miały nawet chyba dwunastu lat). W każdym razie w jaki wpadły one ryk (te, którym nie udało się zdobyć autografu - jedna stwierdziła też że skoro ją dotknął w jakieś miejsce, to już nigdy tego miejsca nie umyje), gdy już wyjechał (był tam z godzinę, może półtorej, rozdał kilka autografów i się zmył). Jedna drugą oskarżała o to, że uniemożliwiła jej spotkanie z idolem i zdaje się że wszystkie też płakały rzewnymi łzami. I to o kogo? O jakiegoś chłopaczka, którego nie jestem w stanie nawet zapamiętać z imienia i który je po prostu najzwyczajniej w świecie... olał.

Wróćmy jednak do tematu, ilu mężczyzn u władzy (którzy potem okazywali się, co najmniej nieprzyjemnymi gośćmi), powodowało przyspieszone bicie serca i zwiększone w majtkach nawodnienie z przeciążonych zwieraczy? No weźmy np. takiego Benito Mussoliniego - przecież to dla ówczesnych kobiet był... bóg. Oddawały mu się wszystkie, były na jego skinienie, na jego najmniejszą aluzję, kiedy chciał i jak chciał, ile razy i w jakie miejsca - wszystkie. Mam tutaj oczywiście głównie na myśli lata 20-te, ale i w latach 30-tych i podczas wojny niewiele się zmieniło. A Hitler, gdy dostał się do władzy? Po parteitagach czy zeppelinfieldach - na których przemawiał Hitler - znajdowano ogromne ilości plam na placach, efekt niezwykle słabych zwieraczy niemieckich metsien. Nie mówiąc już o listach wysyłanych do Berghofu (alpejskiej siedziby Hitlera) przez kobiety (często zamężne), błagające go, aby zechciał być... ojcem ich dzieci; inne w czasie porodu wykrzykiwały imię Hitlera, aby przynajmniej w taki sposób stał się ojcem ich dziecka. Zresztą Hitler uwielbiał fotografować się w otoczeniu kobiet i dzieci (jak sam powtarzał: "lubił psy i dzieci"), jak choćby słynne zdjęcie na molo w Heiligendamm z małą Helgą, lub podczas śpiewania piosenek nad Renem, w otoczeniu towarzyszy, kobiet i dzieci. Takich przykładów ludzi władzy w historii, otoczonych gromadką kobiet było bardzo wielu. Tacy ludzie jak Mussolini, Hitler, Stalin (o tym co działo się w prywatnych apartamentach Kremla w czasach rządów "czerwonego cara" opowiem jeszcze dokładniej) czy wielu im podobnych, nie musieli zniżać się do molestowania czy gwałtu. Oni bowiem mieli seksu w nadmiarze, zawsze i wszędzie kiedy tylko zapragnęli. I tak właśnie działa władza.

 
CIEKAWA SCENA 
40:40





NAPOLEON BONAPARTE
"KOBIETY SĄ WSZĘDZIE
Cz. I






"MAŁO JEST KOBIET UCZCIWYCH, 
KTÓRE NIE BYŁYBY ZNUDZONE SWOJĄ CNOTĄ"

FRANCOIS DE LA ROCHEFOUCAULD






"Kobiety są wszędzie" - słowa te zapisał Napoleon jeszcze jako młody, 20-letni chłopak, zafascynowany, oczarowany i zakochany w pięknej Desiree Clary (późniejszej królowej Szwecji), do której jednak długo wstydził się podejść i porozmawiać. Zresztą kobiety zawsze go onieśmielały, częściowo nawet... przerażały, a mimo to w ciągu swego życia był dwukrotnie żonaty, miał wiele oficjalnych kochanek i mnóstwo czasowych nałożnic. Doprawdy trudno wymienić je wszystkie, bowiem było ich mnóstwo, na każdą większą kampanię on i inni oficerowi oraz żołnierze brali sobie "regiment kobiecy" (jak to miało chociażby miejsce podczas wyprawy do Egiptu, gdzie żony i kochanki oficerów przebrały się w męskie mundury i udawały żołnierzy - aby tylko być blisko swych mężczyzn - łącznie było ich w Egipcie prawie... 200), lub też na miejscu korzystano z usług lokalnych dam. Napoleon także sobie nie żałował niewieścich wdzięków i choć kochał swą żonę Józefinę de Beauharnais (pisywał do niej niezwykle erotyczne listy, jak choćby ten, pisany z Mediolanu latem 1796 r.: "Całuję Twoje piersi, usta moje wędrują niżej, coraz niżej, o wiele niżej...", lub ten, ze stycznia 1797 r.: "Jakiż byłbym szczęśliwy mogąc asystować, gdy się rozbierasz (...) Całuję Twoje usta, oczy, piersi, wszystko, wszystko"), to jednak często ją zdradzał. O niektórych romansach męża Józefina wiedziała i starała się co prawda im przeszkadzać, ale nie miała na to nigdy większego wpływu. 

Zresztą pewnego razu przyłapała Napoleona w jednym z pokoi pałacu Tuileries z zupełnie nagą, śliczną madame Marie Antionette Duchatel, zrobiła mu o to awanturę, ale on zupełnie spokojnie zwrócił się do niej słowami: "Powinnaś uważać za zupełnie naturalne, że pozwalam sobie na tego rodzaju rozrywki (...) Nie powinnaś zajmować się tymi niegroźnymi miłostkami, które w żaden sposób nie wpływają na moje uczucia względem ciebie". Zaś gdy dowiedziała się o romansie Napoleona z aktorką Opery Paryskiej - Ludwiką Rolendeau, będąc w uzdrowisku w Plombieres, pisała do swej córki Hortensji, aby ta położyła kres "tym bezeceństwom", na co Hortensja odpisała: "Piszesz tak, jakbym mogła coś na to poradzić". Napoleon miał więc zawsze słabość do płci pięknej, choć jednocześnie czuł się w towarzystwie kobiet nieśmiało i niepewnie. Nie zawsze też był wobec nich w porządku, choć starał się aby żadna nie pozostała niedoceniona - wynagradzał im to płomiennym (choć krótkotrwałym) uczuciem, oraz podarunkami. I większość kobiet (szczególnie zaś aktorek i aktoreczek, które w tamtych czasach postrzegano jako najdroższe prostytutki, podobnie zresztą jest i dziś), przybywała na jego zaproszenia i potulnie rozkładała przed nim swe nogi. Nie zawsze jednak dochodziło do spotkania, niekiedy Cesarz był tak zapracowany że odwlekał porę spotkania, jak to miało miejsce chociażby w 1805 r. gdy młoda aktorka Comedie Francaise - mademoiselle Duchesnois, przybyła do Tuileries na zaproszenie Napoleona. Ale ponieważ długo nie przychodził, zniecierpliwiona kobieta przypomniała o swoim istnieniu ordynansowi Cesarza, który przekazał że panna Duchesnois: "czeka już na niego od dwóch godzin", na co Napoleon odrzekł: "No to co? Powiedz by się rozebrała i zaczekała na mnie w łóżku". Dziewczyna tak też uczyniła, ale po następnej godzinie, którą spędziła samotnie w cesarskim łożu, znów poprosiła ordynansa o "przypomnienie cesarzowi" o jej obecności. Ten zaniósł wiadomość, na co Bonaparte odrzekł: "Każ jej iść do domu, dziś już z niczym nie zdążę" (to trochę jak w tym dowcipie: Wraca górnik z pracy do domu i mówi do żony - "dziś już nic nie będę jadł, nie będę się mył, tylko jeszcze cię wyrucham i idę spać" 😂)

Napoleon uwielbiał bowiem kobiety jako "boginie miłości", lub niekiedy jako "naczynia na nasienie", ale przede wszystkim cenił kobiecość związaną z rolą żony i matki. Dlatego też nie przepadał za nazbyt wyzwolonymi niewiastami, nigdy też nie ulegał wpływom żadnej kobiety i żadna z nich nigdy nie zdobyła nad jego umysłem takiej władzy (nad sercem owszem, ale Napoleon oddzielał od siebie te dwie kwestie), aby mieć jakikolwiek wpływ na politykę. Żadnej kobiecie z alkowy Cesarza to się nie udało, choć niektórzy historycy wypisują brednie, że pod wpływem kobiet (np. Marii Walewskiej) podejmował on decyzje polityczne - nie! Kobiety i uczucia całkowicie oddzielał od spraw państwa i polityki. Należy jednak dodać, że niektórymi kobietami pogardzał, a nawet je upokarzał, choć... wcale nie bez ich winy. Jedną z nich była niejaka Germaine de Stael. Była to niezwykle pewna siebie dama, która nie grzesząc przykładną urodą (pisano iż: "była przysadzista i krępa, miała cerę jak piernik, włosy czarne, twarde i proste jak końskie"), uzupełniała to intelektem. Od dziecka (była córką milionerów, poza tym jej ojciec był ministrem finansów Francji za rządów Ludwika XVI), przebywała w luksusowych warunkach, otaczając się całą arystokratyczną i intelektualną paryską bohemą. Często też zrzucała suknie, oddając się najróżniejszym miłostkom. 
Zawsze miała to, co chciała - tak została wychowana i nauczona przez rodziców, którzy nie żałowali jej niczego. Gdy więc upatrzyła sobie jakiegoś polityka lub oficera, było pewne że uczyni wszystko, aby spędził on z nią (często niejedną) noc w alkowie.




Zrażona za młodu nieodwzajemnioną miłością hrabiego Gilberta, który po prostu... dał jej kosza, postanowiła sobie, że od teraz już żaden mężczyzna nie złamie jej serca i zawsze będzie osiągać to, czego pragnie. Te słowa szybko jednak poszły w zapomnienie, gdy znów zakochała się na zabój w młodym hrabim Fersenie, lecz i z tego związku nic nie wyszło. Potem poślubiła szwedzkiego barona Stael-Holsteina, będącego ambasadorem we Francji i została baronową (z domu Hermina nosiła nazwisko Necker). Od tej chwili oddawała się wielu kochankom, próbując dzięki nim zdobyć wpływ na politykę Francji. Zabawiała się nimi i wyrzucała, gdy już przestali być potrzebni (pana de Montmorency namówiła np. podczas łóżkowych eskapad, by... zrzekł się tytułu szlacheckiego, głosząc przy tym hasła Rewolucji Francuskiej o wolności, równości i braterstwie. On to uczynił, a potem... ona go rzuciła. Nie wiadomo też czego później bardziej żałował, czy tego że dał się podejść jak dziecko, czy też utraty jej miłości). Dzięki swym seksualnym "kontaktom", zyskała duże wpływy na polityków. Jednym pomagała, osadzając ich w gabinetach ministrów (jak choćby w 1791 r. Narbonne'a, gdy otrzymał ministerstwo wojny), innych (którzy jej się znudzili) obalała. Sypiała z wszystkimi największymi czasów Rewolucji i Republiki - Talleyrandem (to też był pies na baby, a jednocześnie nie grzeszył urodą - był kulawy i brzydki jak noc. Do tego realnie nie miał własnych poglądów i służył tym, którzy akurat w danym momencie byli u władzy {choć wcześniej przysięgał ich poprzednikom, że ich nie opuści} Napoleon mawiał o nim: "gówno obute w pantalony", ale jednocześnie trzymał go jako ministra spraw zagranicznych do końca swych rządów, gdyż Talleyrand był wyśmienitym politykiem i dyplomatą. To przecież on ocalił w Wiedniu Francję w roku 1815 po klęsce Napoleona, gdy zwycięskie mocarstwa myślały nad rozebraniem Francji - podobnie jak wcześniej stało się to z Rzeczpospolitą. Dzięki Talleyrandowi, który wykorzystując swoje dyplomatyczne umiejętności i niesamowity intelekt nie to uniemożliwił, ale wprowadził Francję jako jedno z europejskich mocarstw, co było ewenementem na skalę światową. Po powrocie Burbonów jednak miał o nich bardzo złe zdanie, choć służył im tak, jak wcześniej Napoleonowi, jeszcze wcześniej Republice a jeszcze wcześniej Ludwikowi XVI. Widząc że Burbonowie rozpętują "biały terror" i dążą do reaktywacji wszystkiego, co było przed rokiem 1789 bez oglądania się na minione lata i zmianę pokoleniowo- mentalno-obyczajową, jaka się dokonała przez te 25 lat we Francji - a nawet w Europie - miał o nich powiedzieć: "Niczego się nie nauczyli i niczego nie zapomnieli!" A podczas kolejnej Rewolucji w roku 1830, gdy zapytany przez swego przyjaciela, co sądzi o tych wydarzeniach, odpowiedział że jeszcze nie wie, ale o tym co na ten temat uważa jutro przeczyta w prasie 🤭), Sieys'em, Brissot'em, Lamethem, Condourcetem i wielu innymi. Wreszcie zarzuciła swe "macki" również na młodego oficera z Korsyki - Napoleona Bonaparte.

Podczas jednego z przyjęć (na którym młody Korsykanin jeszcze nie potrafił się zachować, będąc częściej na linii frontu niż na oficjalnych balach), przysiadła się do niego (była starsza od Napoleona zaledwie o trzy lata), po czym zaproponowała mu kontynuację rozmowy w alkowie, na zachętę odsłaniając pokaźny dekolt. Z tego co wiadomo, Bonaparte był wyraźnie zniesmaczony i odpowiedział jej w sposób, którego już dawno nie usłyszała z ust mężczyzny, że porządna kobieta nie szlaja się po balach, niczym prostytutka i nie zaczepia obcych mężczyzn, tylko siedzi w domu u boku swego męża i dzieci, co wprawiło madame de Stael początkowo w konsternację, a potem w złość. Potem jeszcze kilkukrotnie próbowała zaciągnąć Bonapartego do łóżka, zawsze jednak jej próby kończyły się niepowodzeniem. Napoleon miał alergię na tego typu kobiety. On bowiem kochał kobiety zdobywać, kochał kobiecość rozumianą jako niewinność, natomiast w przypadku pani de Stael, jej próby rozumiał jako nawoływania wulgarnej prostytutki z najnikczemniejszej dziury, spragnionej zarobku. Dlatego też ją unikał lub... upokarzał (m.in.: publicznie demonstrując swoją odmowę, na jej kolejne miłosne prośb), twierdząc oficjalnie że nie przepada za kobietami, wtrącającymi się do polityki, na co ona odparła: "Ma pan rację, generale, ale w kraju, w którym kobietom obcina się głowy, chciałyby, biedactwa, wiedzieć, dlaczego się to robi". Swoją drogą, doprowadził ją wręcz do rozpaczy, bowiem nie mogąc go zdobyć, uznała to za swoją prywatną klęskę i postanowiła próbować do skutku, wreszcie, rozgniewany jej amorami i próbami wtrącania się do polityki (gdy tylko madame de Stael traciła wpływ na politykę, uważała że sprawy w kraju idą w złym kierunku) wypędził ją z Francji w roku 1803 (mówiąc: "Niech Europa będzie jej więzieniem" i miał rację, bo tak też było. Snuła się bowiem po Europie niczym duch, pragnąc jak najszybciej powrócić do Francji, ale jeszcze bardziej pragnęła upadku Napoleona). 


MADAME de STAEL



Od tej pory, aż do 1814 r. czyli do pierwszej abdykacji Napoleona, przebywała ona na przymusowym wygnaniu, tułając się z miejsca na miejsce, pozbawiona pieniędzy, rzeczywiście musiała zdać się na pomoc ludzi, którzy kiedyś korzystali z jej wdzięków i którymi niegdyś pomiatała, teraz upokorzona musiała zdać się na ich kaprysy. Za to wszystko postanowiła się zemścić na Napoleonie, pisząc: "Dziesięć lat wygnania" - zwykły polityczny paszkwil na Napoleona i jego rządy, niezwykle popularny w czasach restauracji Burbonów w latach 1814-1815. Należy jednak powiedzieć, że i ci, którzy z nią wówczas obcowali i jej pomagali, bardzo szybko się nią irytowali. De Steal bowiem, nawet na wygnaniu nie potrafiła poskromić swego dawnego, uporczywego zachowania i dopiero gdy dawano jej znać że nie jest tu już mile widziana, dopiero wówczas odzyskiwała rozum, zdając sobie sprawę że skończą się też pieniądze. Mężczyźni, którzy mieli z nią styczność, jej wyjazd przyjmowali z uczuciem ulgi (np. Goethe czy Schiller mieli już dość jej przemądrzałych uwag, jej wszędobylskich porad i wtrącania się do wszystkiego). Bardzo szybko po kontakcie z taką kobietą wracali do swych żon, ceniąc to, co wcześniej uważali za nudne (w prostych słowach wyraził to Talleyrand, pisząc po zerwaniu z madame de Stael: "Trzeba było kochać panią de Stael, by docenić, jakie to szczęście kochać kobietę głupią"). To była pierwsza kobieta, którą publicznie Napoleon upokorzył, drugą była... królowa Prus, słynna z urody Luiza Augusta Pruska, również wielka przeciwniczka Napoleona, ale o tym w kolejnej części.        



 "MÓJ MĄŻ NIE KOCHA MNIE, 
ON MNIE OBDARZA CZCIĄ BOSKĄ. SĄDZĘ, ŻE OSZALAŁ"

JÓZEFINA de BEAUHARNAIS
PIERWSZA MAŁŻONKA NAPOLEONA W LIŚCIE DO SWEJ PRZYJACIÓŁKI 
(1797 r.)





CDN.

MOGLIŚMY TO WYGRAĆ! - Cz. II

CZYLI, CZY RZECZYWIŚCIE WOJNA ROKU 1939 BYŁA Z GÓRY SKAZANA NA KLĘSKĘ?





"SOWIECI NIE WCHODZĄ"
(TYMOTEUSZ PAWŁOWSKI)






DOŚWIADCZENIA I INSPIRACJE 
Cz. II


Rumunia weszła do walki dopiero w trzecim roku wielkiej wojny, w którym ententa spodziewała się odnieść zwycięstwo (wcześniej Rumunii byli "molestowani" przez obie strony konfliktu koniecznością wejścia do wojny, na co długo nie zamierzali się zgadzać. Niemcy i Austro-Węgry nalegały na wejście Rumunii do konfliktu zbrojnego ze względu na zabezpieczenie swych dróg komunikacji z Imperium Osmańskim, gdyż jak mówiono w Berlinie: "Rumunia to klucz do wschodu", a podstawą tych planów był traktat sojuszniczy zawarty przez Rumunię z Austro-Węgrami - 30 października 1883 r. i skierowany był wyraźnie przeciwko Rosji. Układ ten - odnawiany cyklicznie co 5 lat, ostatni raz 5 lutego 1913 r. - przez cały ten czas pozostawał tajny. Król Rumunii - który przechowywał traktat w swej własnej skrytce - pokazywał go jedynie mianowanemu przez siebie premierowi na okres jego kadencji, tak więc do wybuchu I Wojny Światowej o owym traktacie w Rumunii wiedziało tylko kilkanaście osób. Gdy więc w 1913 r. Austro-Węgierski poseł w Bukareszcie zaproponował aby traktat ten poddać pod głosowanie parlamentom w Wiedniu, Budapeszcie i Bukareszcie, król Rumunii Karol I (z niemieckiego rodu Hohenzollern-Sigmaringen) wpadł w panikę. Poseł Ottokar Czernin zanotował potem: "Przerażenie jakie ogarnęło króla na samą myśl, że tak surowo strzeżona tajemnica (...) mogłaby wyjść na światło dzienne, pokazało mi, że przywrócić do życia martwy traktat byłoby niemożliwością". Rzeczywiście, na początku I Wojny Światowej traktat ten był już martwy, powstał bowiem w innych czasach i w innych okolicznościach które się zestarzały. Społeczeństwo Rumunii było zaś bardzo prozachodnie, a król Karol, chociaż wolałby stanąć po stronie Państw Centralnych, nie mógł postąpić wbrew woli swego narodu. Podstawą przyłączenia się Rumunii do I Wojny Światowej była pewność uzyskania nabytków terytorialnych, jakie mogłyby im ofiarować strony tego konfliktu. Niemcy, w zamian za przystąpienie Rumunii do wojny ofiarowały jej Besarabię (zajętą przez Rosję na Turcji w 1812 i potem w 1878 r. a utraconą na rzecz Rumunii w 1856 r.) i należący do Serbii okręg Negotin, leżący na prawym brzegu Dunaju. Rosja, w zamian za życzliwą neutralność, ofiarowała Rumunii Siedmiogród i Bukowinę (wchodzące w skład Monarchii Austro-Węgierskiej). Jak już wspomniałem nastroje społeczeństwa rumuńskiego były pro-zachodnie (a w szczególności pro-francuskie), oraz anty-astriackie, a z całą pewnością anty-węgierskie. Tym bardziej zdobycie Siedmiogrodu i Bukowiny było znacznie korzystniejsze niż opanowanie Besarabii, chociaż za przyłączeniem się do ententy przemawiała również obawa o powojennej dominacji Słowian na Bałkanach. Mimo to Rumunii postanowili podążać drogą Włoch, i tak jak Włochy uczynią, tak zrobi również Rumunia, a gdy Włochy ogłosiły neutralność, neutralność ogłosiła Rumunia (na początku wojny), ale gdy 23 maja 1915 r. Włochy wypowiedziały wojnę Austro-Węgrom, Rumunia pozostała neutralna. Trudno się temu dziwić, Włochy mogły sobie na to pozwolić, gdyż realnie nie miały śmiertelnego wroga (chociaż pragnęły opanować zarówno Trydent, Tyrol i Istrię należące do Austro-Węgier, jak i Korsykę, Niceę, Sabaudię a być może również Tulon i Marsylię, nie mówiąc już o Tunezji - na Francji i Maltę na Wielkiej Brytanii). Rumunia była otoczona śmiertelnymi wrogami z trzech stron, od północy Rosją, od północnego-zachodu Monarchią Austro-Węgierską (szczególnie zaś Węgrami) i od południa Bułgarią. Każdy krok musiałby być więc przemyślany, jeśli nie chciano zniszczyć kraju (tym bardziej że po październiku 1915 r. i w wejściu do wojny Bułgarii, tragiczny los Serbii był tutaj szczególnie dobitnym memento). Politycy rumuńscy domagali się zarówno od jednej jak i drugiej strony jasnej deklaracji na piśmie, że dane terytoria przypadną Rumunii po zakończeniu wojny, na co większość państw nie chciała się zgodzić. Ostatecznie państwa ententy zgodziły się nie zakończyć wojny, dopóki cele Rumunii nie zostaną spełnione, a gdy 4 czerwca 1916 r. ruszyła rosyjska ofensywa gen. Brusiłowa (wydaje mi się że był to bodajże najlepszy generał rosyjski I Wojny Światowej, choć otoczony bandą niekompetentnych durniów i ludzi celowo z zazdrości rzucających mu kłody pod nogi), przeważyło to szalę na korzyść ententy i 27 sierpnia 1916 r. (o 20:30) Rumunia wypowiedziała wojnę Austro-Węgrom. Dnia następnego wojnę Rumunii wypowiedziały Niemcy, Imperium Osmańskie wypowiedziało wojnę Rumunii 30 sierpnia, a Bułgaria 1 września i tak to się zaczęło).

Jeszcze lepiej - chociażby na bliskie związki rumuńsko-polskie - znano w Polsce losy Królestwa Rumunii. Francuzi walczyli pod Verdun, Brytyjczycy nad Sommą, Włosi o Gorycję, a Rosjanie przeprowadzili na południowym odcinku frontu wschodniego ofensywę pod dowództwem generała Aleksieja Brusiłowa (wówczas to m.in. w krwawej bitwie pod Kostiuchnówką zatrzymały marsz Moskali trzy brygady Legionów Polskich Józefa Piłsudskiego, a ostatecznie ofensywa Brusiłowa zakończyła się zdobyciem jedynie Łucka, części Galicji Wschodniej i Bukowiny. Pewnie ofensywa ta osiągnęłaby więcej gdyby nie fakt, że zazdrośni o sukces Brusiłowa inni rosyjscy oficerowie donosili na niego do cara, że oszczędza ludzi - nie rzucając ich do huraganowych ataków - i marnuje (a raczej rozkrada) sprzęt, którego wciąż mu brakuje. Tak naprawdę jednak za brakiem sprzętu stały ogromne zapóźnienia rosyjskiego Imperium i trudności w dostawach sprzętu na front, oczywiście nie licząc celowych działań, mających na celu udowodnienie niekompetencji Brusiłowa).




(...) Rumuńska armia była dość silna, po mobilizacji liczyła 23 dywizje, a więc więcej niż serbskie i bułgarskie wojska razem wzięte - jednak lekceważona przez przeciwników. Carscy generałowie złośliwie mówili, że jeśli Rumunii ruszyliby przeciwko nim, to potrzeba by było 40 rosyjskich dywizji do zatrzymania ataku; jeśli jednak Rumunii uderzyliby na Austro-Węgry, to i tak trzeba by rosyjskich 40 dywizji - dla uratowania rządu w Bukareszcie przed spodziewanym kontratakiem. Siedmiogrodu broniła świeżo zorganizowana austro-węgierska 1 Armia. 27 sierpnia 1916 roku uderzyła na nią od południa (a właściwie to był już 28 sierpnia o godzinie 9:00 rano) 1 Armia rumuńska, od południowego wschodu - 2 Armia, a od północnego wschodu - Armia Północna (przemianowana następnie na 4). Wojska te sforsowały wysokie Karpaty - co samo w sobie było wyczynem - i powoli spychały na zachód wojska Habsburgów.


FRONT SIERPIEŃ 1916



3 Armia rumuńska miała osłaniać królestwo od południa - przed spodziewanym uderzeniem Bułgarów. I to właśnie ona zawiodła, bo już 1 września spadło na nią uderzenie bułgarskiej 3 Armii - czego spodziewali się rumuńscy generałowie - oraz VI Korpus tureckiej i niemieckiej brygady - co było dla Bukaresztu zaskoczeniem. Zawiedli też Rosjanie, bowiem generał Andriej Zajonczkowski - dowodzący XXX Korpusem Armijnym, mającym stanowić zabezpieczenie południowej granicy Rumunii - nie tylko maszerował zbyt wolno, aby dotrzeć na czas, ale niezbyt chciał podporządkować się rozkazom Rumunów. Już 6 września Bułgarzy odcięli i zmusili do kapitulacji dwie rumuńskie dywizje, osamotnione w twierdzy Tutrakan - co okazało się później mieć decydujące znaczenie dla całej kampanii.


FRONT WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 1916 



15 września rumuński sztab generalny postanowił wstrzymać ofensywę w Siedmiogrodzie, a zwolnione w ten sposób siły i środki przeznaczyć na powstrzymanie Bułgarów i Turków. Plan się nie powiódł, w dodatku siły austro-węgierskie broniące Siedmiogrodu zostały wzmocnione przez dywizje ściągnięte z innych frontów. W walkach wziął udział także elitarny bawarski Alpenkorps, który podporządkowano 9 Armii dowodzonej przez Ericha von Falkenhayna. 10 listopada uderzył on na karpackie przełęcze, wszedł na równiny i jeszcze przed końcem roku opanował całą Wołoszczyznę wraz z Bukaresztem.


FRONT LISTOPAD 1916 - STYCZEŃ 1917



Pomimo klęsk poniesionych jesienią 1916 roku zrąb rumuńskich sił zbrojnych udało się ewakuować na wschód, do Mołdawii, gdzie - dzięki pomocy sojuszników - zostały zreorganizowane i odbudowane. (Szczególnie zasłużył się szef francuskiej misji wojskowej generał Henri Barthelot). 22 czerwca 1917 roku formacje rumuńskie były zdolne - wspólnie z Rosjanami - do podjęcia ofensywy przeciwko austro-węgierskiej 1 Armii nad dolnym Seretem, a nawet odniesienia lokalnego sukcesu w bitwie pod Mârâsti. Ważniejsze było jednak samodzielne zatrzymanie kontrataku państw centralnych, znane jako bitwa pod Mârâsesti, we wrześniu 1917 roku. Uratowało to niepodległość Rumunii.

Nie na długo jednak, bowiem 7 listopada 1917 roku w Rosji wybuchła rewolucja październikowa, a jej skutkiem był rozpad armii carskiej. Pozbawiona wsparcia Rumunia musiała podpisać w grudniu zawieszenie broni, a 7 maja 1918 roku została zmuszona do zawarcia upokarzającego pokoju bukareszteńskiego. W zamian za zwrot Besarabii (...) Rumunia "zgodziła się" na "korektury graniczne", oddanie administracji wybrzeża Morza Czarnego w kondominium czterech państw centralnych (ziemie te miały jednak pozostać rumuńskie), oraz bardzo niekorzystne układy gospodarcze. Traktat bukareszteński został ratyfikowany przez parlament, ale król Rumunii nie podpisał go, co po kilku miesiącach okazało się bardzo istotne. 

W listopadzie 1918 roku do Bukaresztu dotarł bowiem - na czele symbolicznej armii składającej się z kilkunastu batalionów, szwadronów i baterii - generał Henri Barthelot. Miał on namówić Rumunów do antyniemieckiego wystąpienia. Nie było to trudne zadanie, Rumunii chętnie stanęli po stronie ententy, oficjalnie przywracając stan wojny z Niemcami 10 listopada. Jako że król nie podpisał traktatu pokojowego z Niemcami, Rumunia wciąż mogła być uznawana za jedno z państw ententy. Znalazło to odbicie w ustaleniach kończących wojnę: naddunajskie królestwo powiększyło się dwukrotnie - o Besarabię i Siedmiogród - stając się najsilniejszym państwem bałkanów (bez wątpienia Rumunia i poniekąd Serbia były największymi beneficjentami I Wojny Światowej. Oczywiście nie mówiąc o nas, gdyby bowiem nie ta wojna, nie byłoby naszej niepodległości).




Paradoksalnie najczęściej przytaczanym w powojennej Polsce przykładem politycznym, są losy Belgii. Państwo to zostało najechane przez Niemców w 1914 roku. W rękach Belgów pozostał skrawek ich ojczyzny, a rząd i armia funkcjonowały na terenie Francji. Przykład ten był bardzo wygodny, pokazywał bowiem że możliwe jest funkcjonowanie rządu na terenie obcego państwa, jednocześnie sugerując, że możliwość ta związana jest z geograficzną bliskością i uzyskaniem bezpośredniego wsparcia. Dlaczego w PRL-u przypominano Belgię, a nie Serbię? Przypominanie losów Serbii było bowiem dla krytyków II Rzeczpospolitej bardzo niewygodne. Serbia walczyła osamotniona i w pierwszych dniach wojny poniosła porażki, utraciła nawet stolicę - ale odzyskała ją i przez wiele kolejnych miesięcy była w stanie trwać, pomimo zniszczonej armii, rozbitego przemysłu i dostaw prowadzonych tranzytem przez neutralne państwo. Skoro udało się to Serbii w latach 1914-1915, dlaczego nie miało się udać Polsce w 1939 roku? Polska też walczyła osamotniona i w pierwszych dniach wojny poniosła porażki, utraciła nawet stolicę - ale mogłaby ją odzyskać i przez wiele kolejnych miesięcy trwać, pomimo zniszczonej armii, rozbitego przemysłu i dostaw prowadzonych tranzytem przez neutralne państwo.




Równie niewygodny był przykład Rumunii, najechanej i rozbitej przez wrogów, która przez wiele miesięcy kontynuowała opór na skrawku swego terytorium. Na czymś w rodzaju przedmościa rumuńskiego. Pierwszowojenne losy Rumunii sugerowały także i inne możliwości rozwiązania konfliktu wojennego: podpisanie separatystycznego pokoju i ponowne wkroczenie do wojny, gdy ta zbliżała się do zwycięskiego dla jej sojuszników końca. Wreszcie trzeba zwrócić uwagę, że decydująca ofensywa ententy była przeprowadzona na Bałkanach, i chociaż nie przyniosła rozbicia armii żadnego z przeciwników, to wszystkie państwa centralne zostały pokonane. Gniew społeczeństwa obalił stare władze, a nowe natychmiast podpisały zawieszenie broni. (I uczyniły to nawet Niemcy, które w chwili zakończenia wojny okupowały ziemie swoich wrogów). "Bezwarunkowa kapitulacja wrogów" która zakończyła II wojnę światową, była zjawiskiem bez precedensu na kontynencie europejskim. Był to bowiem pomysł administracji Stanów Zjednoczonych, które do tej pory w taki właśnie sposób kończyły większość wojen. Wojna między III Rzeszą a Rzeczpospolitą - która zamieniła się w II wojnę światową - nie musiałaby zakończyć się rozbiciem Wehrmachtu i podbiciem Niemiec. Mogłaby zakończyć się rozwiązaniem politycznym - najprawdopodobniej wymuszonym - jak ćwierć wieku wcześniej. 

(...) W Polsce po 1945 roku nie poświęcano wiele uwagi wydarzeniom wielkiej wojny (...) Najważniejsze dla Polaków były wojny toczone przez Rosję bolszewicką: zarówno wojna domowa z białymi, wojna przeciwko "obcym interwentom" - w tym wojny z Japonią - jak i późniejszy zabór państw zakaukaskich. Zmagania te trwały od 1918 do 1922 roku, a były prowadzone przez państwo wyczerpane wcześniejszą wojną i rewolucją, armiami bardzo źle wyekwipowanymi i jeszcze gorzej zaopatrywanymi w amunicję, paliwo i żywność. 




Podobne były zresztą i własne doświadczenia polskie z lat 1918-1920. Władze II Rzeczpospolitej zdecydowały, że pierwszeństwo przed doraźnymi działaniami zbrojnymi będzie miało zorganizowanie, wyszkolenie i wyekwipowanie Wojska Polskiego. Obrona granic była prowadzona siłami prowizorycznymi. Co prawda decyzja taka skutkowała na początku porażkami - najbardziej dotkliwa to utrata Zaolzia na rzecz Czechów - jednak była decyzją słuszną. Jeszcze wiosną 1919 roku udało się rozbić armie ukraińskie. (...) Następnie prowadzono zakrojone na szeroką skalę, choć ze zmiennym szczęściem, działania wojenne przeciwko Rosji. Podczas nich Wojsko Polskie utraciło wiele jednostek i znaczną część wyposażenia. Latem 1920 roku gros polskich sił udało się jednak wycofać na zachód, odbudować siły, zmobilizować nowe formacje i przeprowadzić nową kampanię. O wyniku wojny 1920 roku zdecydował nie tyle wynik Bitwy Warszawskiej, ile większy od rosyjskiego polski potencjał organizacyjny.





CDN.

05 sierpnia 2025

PIERWSZE" ODKRYCIE AMERYKI - Cz. II

CZYLI JAK WŁADCY MUCHOMORZA DOTARLI DO NOWEGO ŚWIATA





ZA FIORDAMI I ZIEMIAMI JARLÓW
Cz. I




Wnukiem Halfdana Białonogiego (z rodu Ynglingów) był Zygfryd - pierwszy historycznie potwierdzony i najpotężniejszy norweski jarl. Żył on i panował w drugiej połowie VIII wieku. Były to jeszcze czasy, gdzie nie dokonywano dalekich wypraw morskich (np. do Brytanii, Islandii, Grenlandii czy na ziemie wschodnich Słowian, czyli "Rusów" - Ilmeńskich, Krywiczów, Radymiczów). Bez wątpienia jednak już wówczas musiała istnieć nazwa "Wikingowie", chociaż nie odnosi się ona do danego ludu, czy rasy, a jest po prostu określeniem wyprawy łupieżczej ("viking"). Norwegię, Szwecję i Danię (czyli krainy "Wikingów") zasiedlały ludy scytyjskie (przybyłe niegdyś z Południa, a wcześniej ze Wschodu). Zwano ich Normanami (czyli "Ludźmi Północy" - od słowa Nor-man. Nazwa ta jednak wywodzi się z legend, związanych właśnie z Odynem - którego imię jest bezwzględnie słowiańskiej genezy, wywodząc się od słowa "adin", czyli "jeden", bo tak właśnie zwano Odyna - Jedynym. Tak więc w Asgardzie - królestwie Odyna - istniało święte miasto Norse, które z czasem zaczęto kojarzyć z nazwą Norwegii, a potem od słowa "nor" zaczęto utożsamiać północ - stąd późniejsze określenia "nord" czy "north"). Oczywiście istnieje również wytłumaczenie dla nazw: Waregowie, Duńczycy, Szwedzi, Islandczycy, ale nie ma sensu teraz tym się zajmować. W każdym razie w tym okresie o którym teraz będę pisał, najpotężniejszym jarlem Normanów był bez wątpienia Zygfryd - pochodzący z rodu Ynglingów. Jego włości zaczynały się na południu dzisiejszej Norwegii, w okolicach Oslo, nad cieśniną Skagerrak, a kończyły gdzieś w okolicach dzisiejszego miasta Stiklestag (środkowa Norwegia). Prawdopodobnie też władał cieśninami duńskimi (być może również Zelandią choć nie ma co do tego żadnych odniesień w "Sadze o królach Norwegii" Snorre Sturlasson'a - jego dzieło doprowadzone zostało do roku 1177, choć sam Sturlasson urodził się 2 lata później, a zmarł w 1241 r.). W każdym razie w roku 777 gościł Zygfryd u siebie zbiegłego z kraju Sasów, tamtejszego wodza Widukinda, który zamierzał dalej walczyć o wolność swego ludu z tyranią Franków, rządzonych przez wielkiego władcę średniowiecza - Karola.

Należy też według mnie słów parę powiedzieć o samym plemieniu Sasów, gdyż pierwotna nazwa tego ludu bez wątpienia miała słowiańskie korzenie i brzmiała Sarnowie (w poprzedniej części napisałem że był to lud Siekierów, mój błąd, Siekierowie to było zupełnie inne plemię -błąd swój naprawiłem). Ich pierwotne siedziby znajdowały się nad Wisłą, ale w czasach Wędrówki Ludów w V wieku dotarli oni na ziemie pomiędzy Łabą i Renem i tam założyli swe grody. Zapewne nazwa Sarnowie wywodzi się z faktu, iż na ziemiach na których żyli pierwotnie, znajdowała się duża obfitość saren i jeleni - na które z pewnością polowali. Zmiana owej nazwy na Sasi być może dokonała się wraz z migracją, bowiem Sasi to nic innego jak lud "z Asi" - czyli z kraju (Ra)Asów, plemienia do którego należał i któremu przewodził sam Odyn. Społeczeństwo Sasów dzieliło się na trzy kategorie: arystokrację - która posiadała zamki i mury obronne miast (najczęściej wówczas drewnianych), wolny lud i tych, którzy znajdowali się w stanie pośrednim pomiędzy ludźmi wolnymi a niewolnikami. Do najważniejszych grodów ludu Sasów należały: Brzemię (dziś Brema), Bohbor (dziś Hamburg) i Marklo - gdzie odbywały się wiece całego plemienia. Niedaleko Wezery, w pobliżu twierdzy Heresburga (Harzburga) należącej do Franków, rosło sobie święte drzewo Sasów zwane - Irminsul. Było ono poświęcone bogu Wotanowi (którego nazwa była saskim odpowiednikiem słowa Odyn). Sasi byli słabszym plemieniem od Franków, przeto tamci z reguły dominowali, szczególnie starając się utrzymać swoje dawne siedziby za Renem, natomiast gdzieś tak od VII wieku Sasi nieustannie dążyli do opanowania tej rzeki, co powodowało że Frankowie podejmowali wyprawy odwetowe na ziemie saskie w celu ochrony Austrazji i Hesji. Walki te toczyły się przez dłuższy czas bez większego sukcesu jednej czy drugiej strony i choć ojciec Karola Wielkiego - Pepin Krótki zamierzał podbić kraj Sasów, to jednak nigdy tego zamierzenia nie zrealizował.


BITWA POD POITIERS
732 r.



Dopiero po śmierci Pepina Krótkiego w październiku 768 r. i uporaniu się ze swoim młodszym bratem Karlomanem (a po jego śmierci włączeniem jego dzielnicy - głównie Burgundia i wschodnia część Akwitanii - do swego królestwa - grudzień 771 r.) mógł Karol dopiero teraz skierować swą uwagę przeciwko Sasom. Co prawda Karol Wielki nie odniósł nigdy wielkiego zwycięstwa w jednej decydującej bitwie (choćby takiej, jaką stoczył jego dziad - Karol Młot pod Poitiers w 732 r. zatrzymując inwazję Arabów idących z Hiszpanii), to jednak jego długie, bo aż 46-letnie panowanie wprost przepełnione było najróżniejszymi wyprawami wojennymi, bitwami i starciami, dzięki któremu Królestwo Franków znacznie poszerzyło obszar kontroli. Karol zaś dla późniejszych pokoleń uchodził za przykład prawdziwego średniowiecznego władcy, zwycięskiego zarówno w polu jak i w łożu (pięciokrotnie się żenił, co było aberracją jak na tamte czasy, gdyż już papież Grzegorz Wielki twierdził że: "Pierwsze małżeństwo jest prawem, drugie jest dopuszczalne, trzecie występne, a kto liczbę tę przekracza jest oczywiście zwierzęciem"). Pierwszą jego żoną była Szwabka Himiltruda, drugą pochodząca z kraju Longobardów Dezyderata (którą zalecała mu poślubić matka - Bertrada, dążąca do sojuszu z Longobardami). Ostatecznie oddalił ją, gdy zakochał się w trzynastoletniej Hildegardzie (była to bodajże jedyna żona którą naprawdę kochał, pewnego zaś razu podczas polowania, gdy mocno pokiereszował go tur i był pokrwawiony, krzyknął "Takim właśnie musi ujrzeć mnie Hildegarda"). Oczywiście żony były tylko oficjalnym ukoronowaniem jego władzy, poza nimi miał bowiem mnóstwo jawnych i mniej jawnych kochanek. Po śmierci Hildegardy w 783 r (właśnie podczas wyprawy przeciwko Sasom), poślubił wschodniofrankijską Fastradę, a następnie Szwabkę Luitgardę. Po jej śmierci w 800 r. planował i szóste małżeństwo, tym razem stricte polityczne, mające umocnić jego cesarską władzę, jako że papież Leon III w grudniu 800 r. koronował Karola w Rzymie na pierwszego od 476 r. cesarza Zachodu.




Ten tytuł jednak nie miał większego znaczenia bez uznania go również przez władców Wschodu, czyli Cesarstwa Bizantyjskiego. Dlatego też w latem 802 r. Karol wysłał poselstwo do Konstantynopola, z propozycją poślubienia cesarzowej bizantyjskiej Ireny (mającej już wówczas około 50 lat, Karol zaś miał lat 55, jako że urodził się w roku 747, chodź w źródłach pojawia się i data 742 - jest ona błędna, ale teraz nie będę tego wyjaśniał, być może kiedyś przyjdzie jeszcze na to pora). Cesarzowa Irena z Aten, małżonka Leona IV (panował w latach 775-780), po śmierci męża objęła regencję nad swoim 9-letnim synem Konstantynem VI. Zaczęła też wprowadzać reformy według własnego uznania, a ponieważ była zdecydowaną zwolenniczką kultu ikon, co było zakazane od 730 r. przez dziada Leona IV - Leona III Izauryjczyka (który wywodził się rodem z Germanikei, miasta na wschodnich rubieżach Imperium, a będąc dzieckiem miał również styczność z islamem, gdyż Germanikea leżała na styku Cesarstwa Bizantyjskiego i arabskiego Imperium Umajjadów, a ponieważ w islamie przedstawianie Mahometa gdziekolwiek - na rysunku czy też pod postacią popiersia - było kategorycznie zabronione, on sam wychowany był również i w tym duchu, że wizerunki Chrystusa i świętych są niepotrzebne, a wręcz są bluźnierstwem wobec Boga i Jego Syna. Dlatego gdy w wyniku zamachu stanu zdobył władzę w 717 r. Długo nie mógł zaakceptować dotychczasowej tradycji modlenia się i celebracji ikon i tego, co wyprawiało się w Konstantynopolu, oraz w zachodnich temach Imperium - gdzie kult ikon był bardzo popularny. Po raz pierwszy postanowił coś z tym zrobić już w 726 r. każąc usunąć wizerunek Chrystusa, widniejący nad bramą wjazdową do Pałacu Cesarskiego w Konstantynopolu. Nie docenił jednak przywiązania ludzi do tradycji, a taki czyn uznawano wręcz za bluźnierstwo i zgromadzeni przed Pałacem mieszkańcy miasta, dokonali samosądu, zabijając robotników którzy mieli usunąć ów obraz. Dopiero w 730 r. wprowadził bezwzględne prawo zabraniające kultu ikon i nakazujące wszystkie je zniszczyć i usunąć ze świątyń, dopuszczano jedynie prosty znak krzyża. Tą politykę kontynuował również jego syn - a ojciec Leona IV - Konstantyn V, który w 754 r. zwołał nawet sobór do miasta Hieria, który miał potwierdzić założenia ikonoklastów - sobór ten uznano potem za nie ekumeniczny, ponieważ zabrakło na nim któregokolwiek z biskupów najważniejszych diecezji. Ostatecznie panujący od 775 r. Leon IV również kontynuował politykę religijną swoich przodków. Pewnego razu nawet nakrył swą małżonkę Irenę, gdy pod poduszką trzymała ikonę. Zabronił jej wówczas wstępu do swego łoża i srogo ukarał tych, którzy ową ikonę do Pałacu przynieśli. Gdy zaś we wrześniu 780 r. po krótkim panowaniu Leon IV zakończył swój żywot, władzę regencyjną w imieniu Konstantyna VI objęła właśnie Irena i zaczęła od razu wprowadzać swoje rządy.

Ale rządy - nawet regencyjne - kobiety nie spodobały się wielu możnym, w tym również żołnierzom wywodzącym się ze wschodnich prowincji (szczególnie z temu Armeniakon), którzy wierni byli dynastii  Izauryjskiej i jej dotychczasowej polityce religijnej. Postanowiono posadzić na tronie brata Leona IV - Nicefora (780 r.). Ale Irena szybko stłumiła ów bunt, zmuszając Nicefora do przyjęcia święceń kapłańskich (i do tonsury głowy). Potem zaczęła wymieniać swe najbliższe otoczenie, usuwając z dworu wszystkich ikonoklastów. Swoje rządy oparła głównie na dwóch eunuchach: Staurakiosa i Aecjusza. Syna zaś trzymała z dala od władzy i jedynie w sytuacji gdy był bezwzględnie konieczny jako cesarz, tolerowała jego obecność. Z końcem sierpnia 784 r. udało jej się nakłonić patriarchę Konstantynopola Pawła (mianowanego jeszcze za czasów jej małżonka) aby zrezygnował ze swojej godności i nowym patriarchą mianowała zwolennika kultu ikon - Tarasjosa (w tym celu w Pałacu Magnaura zebrała mieszkańców miasta, aby sprawić wrażenie, że to sam lud dokonał owego wyboru). Kolejnym krokiem było cofnięcie postanowień soboru z Hierii i w sierpniu 786 r. w Kościele Świętych Apostołów w Konstantynopolu zebrali się biskupi, aby przywrócić kult ikon. Wydawało się że Irena i tutaj postawi na swoim, ale nie doceniła ona przywiązania wojska do ikonoklazmu. Oddziały gwardii cesarskiej wpadły bowiem do kościoła i rozpędziły biskupów, grożąc im bronią. Cesarzowa regentka zdała sobie sprawę, że niczego nie osiągnie, jeśli nie pozbędzie się żołnierzy z wschodnich temów ze stolicy. Tak więc wysłała je nad granicę, do północnej Syrii, a do Konstantynopola sprowadziła ikonofilski korpus z Tracji. We wrześniu 787 r. patriarcha Tarasjos zwołał po raz drugi sobór, tym razem do Nikei. Sobór ten oficjalnie przywrócił kult ikon, jednocześnie nikogo nie potępiając, ani też nie mszcząc się. Biskupi wydali bowiem oświadczenie że: "Wielu urodziło się, wzrosło i wychowało się w tej herezji", tak więc nikogo nie będą za to karać i wystarczyło tylko oficjalne potępienie ikonoklazmu.


IKONOKLAZM - NISZCZENIE IKON



Ale ikonoklaści nie zniknęli, zeszli tylko do podziemia i ponownie dali o sobie znać, gdy zaiskrzyło na linii matka-syn, gdyż Konstantyn VI osiągnął pełnoletność, a Irena w dalszym ciągu odmawiała mu pełnej władzy i nie chciała zrzec się regencji. Matka tak naprawdę decydowała o wszystkim, nawet wybrała żonę dla swego syna, choć oczywiście wcześniej urządzono oficjalny pokaz panien, na który sprowadzono najpiękniejsze dziewczęta ze stolicy (i zapewne z okolicznych miejscowości). Matka jednak postanowiła, że żoną Konstantyna VI zostanie Maria z Paflagonii (będąca rówieśniczką jej syna). Dziewczyna ta odznaczała się urodą i była uległa, tak więc Irena nie widziała w niej żadnego zagrożenia dla swej władzy. Do ślubu doszło w 788 r. (gdy Karol Wielki zajmował Bawarię). Konstantynowi jednak jego nowa małżonka nie przypadła do gustu i spędzał z nią bardzo mało czasu. Młodzieniec miał już dosyć kontroli jego poczynań i tego, że matka mówiła mu co ma robić. Pewnego razu w złości spoliczkował nawet eunucha Staurakiosa - prawą rękę jej matki (który napominał go, aby nie zaniedbywał swojej nowej małżonki). Przy boku młodego cesarza skupili się teraz zwolennicy ikonoklazmu, którzy postanowili usunąć ambitną cesarzową-regentkę. Na wiosnę 790 r zawiązał się spisek któremu przewodził Michał Lachanodrakon (wierny poddany i jednocześnie przyjaciel Leona IV, służył zresztą jeszcze u jego ojca Konstantyna V). Wydawało się że Irena zostanie szybko obalona, ale ta ambitna kobieta potrafiła o siebie zadbać. Zabezpieczyła się, otaczając się żołnierzami z zachodnich temów (głównie z Tracji), tak więc pałacowy przewrót się nie udał, a zaangażowani weń ludzie zostali przez cesarzową ukarani. Sądząc że teraz to ona będzie rozdawała karty i że jej pozycja wzrosła tak, jak nigdy dotąd, postanowiła otwarcie wystąpić przed żołnierzami i ludem i nakazała im złożyć sobie przysięgę, uznającą ją najważniejszą cesarzową, a jej syna zaledwie współpanującym (choć bez żadnej realnej władzy). Korpusy wojsk z zachodnich prowincji, oraz żołnierze najemni z Europy Zachodniej i z plemion słowiańskich złożyły taką przysięgę bez oporów. Problem się zaczął, gdy przysięgę taką złożyć miały również oddziały wschodnie. Żołnierze zaczęli twardo protestować, doszło do rozruchów, polała się krew i choć Irenie udało się zaprowadzić spokój w mieście, to niepokoje rozlały się teraz po Azji Mniejszej. Wreszcie w październiku 790 r. oddziały wschodnie weszły do Konstantynopola i obaliły Irenę, ogłaszając jedynym cesarzem jej syna - Konstantyna VI.

Była już cesarzowa regentka musiała opuścić Pałac Cesarski i udać się do wyznaczonego jej przez syna miejsca, gdzieś na prowincję. Konstantyn VI objął zaś niepodzielną władzę, ale ponieważ był młody (nie miał jeszcze nawet dwudziestu lat) to i niedoświadczony, lekkomyślny i można powiedzieć wręcz... głupi. Uległ bowiem namową zwolenników Ireny, którzy prosili go, aby pozwolił matce powrócić do Konstantynopola. Wreszcie się zgodził, a w styczniu 792 r. ponownie mianował ją cesarzową regentką (czyli powrócił układ sprzed 790 r.). Tym samym niedoświadczony cesarz wbił szpilę swoim zwolennikom i bardzo ich tym rozczarował, a nawet zniesmaczył. Poza tym na arenie zewnętrznej ponosił klęski. Dwukrotnie, (najpierw w 791 a potem w 792 r.) w bitwie z Bułgarami pod twierdzą Merkellai, doznał upokarzającej klęski i to tak dużej, że większość dowódców jego armii znalazła się w bułgarskiej niewoli, a on sam musiał zgodzić się na upokarzający traktat, w wyniku którego musiał zapłacić haracz chanowi Kardamowi (poza tym uciekł z pola bitwy, co tym bardziej źle o nim świadczyło jako władcy). Zwolennicy dynastii Izauryjskiej coraz bardziej dochodzili do przekonania, że młody Konstantyn w niczym nie przypomina swych zwycięskich przodków, swego ojca i dziada, którzy potrafili bić zarówno Arabów jak i Bułgarów. Tak więc z końcem 792 r. zawiązał się kolejny spisek, tym razem mający na celu usunięcie zarówno Konstantyna jak i jego matki i posadzenie na tronie (żyjącego już od 12 lat jako mnich) Nicefora - brata Leona IV i stryja Konstantyna VI. Młody cesarz jednak okazał się w tym przypadku bardziej zdecydowanym i stłumił ów spisek w zarodku, okrutnie każąc jego prowodyrów. Swego stryja Nicefora kazał oślepić, a czterem pozostałym braciom ojca obciąć języki (co wykluczało ich z ewentualnej kandydatury do tronu). Kazał również oślepić Aleksego - stratega temu Armeniakon, który w 790 r. doprowadził do obalenia Ireny i wyniesienia na tron jego samego. Teraz Konstantyn w taki oto sposób mu się odpłacił, co ewidentnie zraziło do niego dotychczasowych zwolenników. Gdy zaś na wiosnę 793 r. wybuchło powstanie w Armeniakonie, młody cesarz kazał je utopić we krwi (żołnierze sprowadzeni z prowincji bałkańskich wykazywali się nieprawdopodobnym okrucieństwem, mordując zarówno kobiety jak i dzieci, a nawet noworodki). Żeby było śmieszniej, to w temie Armeniakon miał Konstantyn do tej pory najbardziej oddanych mu zwolenników (😵‍💫). Całkowicie więc odciął gałąź, na której dotąd siedział.


CHAN BUŁGARÓW - KARDAM



Młody cesarz - w sposób wręcz debilny - palił wszystkie możliwe mosty, karał a nawet mordował własnych zwolenników, jednocześnie wywyższał ludzi, którzy byli mu wrodzy i wspierali jego matkę (licząc że awansami zdoła ich do siebie przekonać). Ale Konstantyn zdawał się tego nie dostrzegać, tym bardziej że stracił już jakiekolwiek uznanie do swojej dotychczasowej małżonki Marii, rozwiódł się z nią i kazał jej opuścić stolicę (795 r.). Poślubił zaś kobietę w której się zakochał - Teodote, która do tej pory była dwórką jego matki. Nadał jej tytuł augusty i zorganizował wspaniałe, huczne wesele, nie szczędząc przy tym grosza. Ostro zaprotestował przeciwko temu przeor klasztoru Sakudion - Platon (i jego syn Teodor) który należał do tak zwanych zelotów, radykalnych mnichów którzy trzymali się dogmatów Pisma Świętego. Platon zjawił się na audiencji u cesarza i wręcz zażądał od niego, aby porzucił Teodotę i wrócił do swojej prawowitej małżonki Marii. To wzbudziło w cesarzu taki gniew, że wyciągnął miecz i gotów był zabić mnicha na miejscu, ale ostatecznie skazał go - i jego syna - tylko na wygnanie. Tym samym spalił kolejny most wśród dotychczasowych stronników, jakich miał w zgromadzeniu zelotów. Teraz Konstantyna VI nie popierał już nikt, dosłownie nikt, nawet matka, która uznała że oto nadarza się okazja przeprowadzić do końca to zamierzenie, które nie powiodło jej się w 790 r. I tak w sierpniu 797 stanęła na czele spisku przeciwko swemu synowi, obaliła go, kazała oślepić, a sama zasiadła na tronie jako jedyny cesarz (jako cesarz, nie cesarzowa, gdyż tytułowała się "basileus" a nie "basilissa"). Od tej pory zaczęły się bezwzględne rządy pierwszej kobiety cesarza w historii Imperium Rzymskiego (począwszy od Augusta, a skończywszy na władcach Bizancjum). Oczywiście Irena zdawała sobie doskonale sprawę, że ze względu na swoją płeć nie może dowodzić armią i może nie być uznawana za władcę, dlatego też kazała się tytułować w taki sposób jak mężczyzna, a po drugie starała się przekupić tych, których mogła przekupić.




Wprowadzała więc ulgi podatkowe, zwalniając z podatków przede wszystkim klasztory, ale również ludność Konstantynopola (jako że od poparcia mieszkańców miasta zależało również jej panowanie). Straty jakie z tego tytułu ponosił skarb państwa, były olbrzymie i to do tego stopnia, że realnie skarbiec zaczął świecić pustkami. Irena kazała m.in. zwolnić mieszkańców stolicy z podatku miejskiego (który rzeczywiście za jej poprzedników był dość wysoki i niezwykle uciążliwy), opłaty celne za wywóz i wwóz towarów w portach Abydos i Hieros (które do tej pory były jednym z kluczowych dochodów państwa) zostały poważnie obniżone. To był jeden problem stojący przed Ireną jako cesarzem, drugim był fakt, że zarówno dla papieża Leona III, jak i dla Karola - władcy Franków, kobieta na tronie bizantyjskim oznaczała, że tak naprawdę na tym tronie nie było żadnego władcy. A skoro nie było cesarza, to można było odnowić dawno zapomniane już Cesarstwo na Zachodzie i tak się właśnie stało 25 grudnia 800 r. w Rzymie, gdy Leon III włożył cesarską koronę na skronie Karola Wielkiego. Jeszcze inną kwestią było podejście nowego zachodniego cesarza do kwestii kultu ikon, które wspierała Irena. Już w swym "Libri Carolini" z 787 r. Karol dał wyraz swemu stanowisku w tej sprawie. A jego stanowisko było proste - nie potępił on kultu ikon, ale jednocześnie nie uważał za stosowne, aby się do nich modlić. Takie też stanowisko przyjął zebrany przez Karola w 794 r. we Frankfurcie sobór. Bowiem w mentalności ludzi Zachodu nie istniało coś takiego jak wyznawanie wiary do ikon. Coś takiego było wręcz nieznane, a na pewno niezrozumiałe (pamiętam opisy niektórych polskich dowódców w czasie kampanii rosyjskiej 1609-1612 i potem 1617-1618, gdzie pisali otwarcie że chłopska ludność moskiewska przede wszystkim chroniła ikony, zabierając je ze sobą i uciekając przed Polakami do lasów. Ale jeśli modlitwy do ikon nie dawały rezultatu i Bóg nie sprawił tego, czego modlący się Moskale pragnęli, wówczas wyrzucali ciskali ikonami, albo je palili. Było to w dużej mierze niezrozumiałe i pamiętam teraz opisy tych zachowań, które dla Rzeczpospolitan wydawały się bardzo dziwne a wręcz szalone). Natomiast dla mentalności ludzi Wschodu (jakimi byli Bizantyjczycy) kult ikon był o tyle ważny, że zapewniał wręcz zbawienie duszy. Zresztą takich różnic mentalnych było dosyć dużo i trudno było się pogodzić nie tylko w kwestii tradycji czy obyczajów, ale również w kwestii wiary. W każdym razie Karol (jako cesarz Zachodu) musiał mimo wszystko zdobyć potwierdzenie swego tytułu poprzez uznanie go w Konstantynopolu i dlatego też w drugiej połowie 802 r. wysłał tam swoich posłów z niesamowitą wręcz propozycją. Mianowicie mieli oni zaproponować cesarzowej Irenie małżeństwo z Karolem, tak, aby władca Zachodu i władca Wschodu połączyli się zarówno przed Bogiem, jak i w łożu. Nie wiadomo co na ten temat myślała Irena, bowiem dokładnie w tym samym czasie, gdy wysłannicy Karola przybyli do Konstantynopola z ową propozycją cesarzowa została obalona (31 października) a wojsko nowym władcą obrało dotychczasowego logotetę (ministra finansów) Nicefora. Tak oto dwa Cesarstwa zaczęły oficjalnie istnieć obok siebie, choć i jednocześnie wbrew sobie.




Ale wróćmy do Sasów i ostatecznie do Wikingów, aby przejść do tematu ich eksploracji Nowego Świata.




CDN.

PORADY DLA MĘŻCZYZN I KOBIET - Cz. I

OD ANTYKU PO WSPÓŁCZESNOŚĆ





"JEŚLI SIĘGNIEMY W PRZESZŁOŚĆ, PRZEKONAMY SIĘ, ŻE KAŻDA UCZONA NIEWIASTA BYŁA WSTYDLIWA"

JAN LUDWIK VIVES
"O WYCHOWANIU NIEWIASTY CHRZEŚCIJANKI"
(1524 r.)



Jak wychować przykładną żonę, a jak dobrego męża? Te pytania stawiali sobie już starożytni i mieli w tej kwestii zaprawdę wiele ciekawych porad. Dziewczęta i chłopców oczywiście wychowywano oddzielnie i czego innego uczono. Na przykład w poradniku dla młodych panien autorstwa Klementyny z Tańskich Hoffmanowej pt.: "Pamiątka po dobrej matce" z 1819 r. można przeczytać m.in. takie zdanie odnośnie stosunku żony do męża: "Poznawaj najdrobniejsze gusta jego, dogadzaj mu, okazuj mu tysięczne względy, otaczaj go pieczołowitym staraniem. To sposób najlepszy przywiązania sobie na zawsze męża. Skoro będziesz nieustannie zajęta wygodą jego, uprzyjemnianiem każdej chwili, sprawisz, że mu nigdzie tak dobrze jak przy tobie nie będzie". Hoffmanowa pisze dalej, że rozpadowi związków małżeńskich w ogromnej większości winne są... kobiety, gdyż nie potrafią dogodzić swemu małżonkowi a potem skarżą się, że ten staje się im obojętny. Pani Hoffmanowa pisze dalej tak: "Dobra żona powinna więc nie tylko dostosować się do humorów współmałżonka, lecz także pamiętać, żeby nie oczekiwać od niego zbyt wiele. Nie wymagaj nigdy od męża starań kochanka". A należy pamiętać że praktycznie do końca XIX stulecia, książka Hoffmanowej była prawdziwą biblią dla matek chcących przygotować swoje córki do życia w społeczeństwie (czyli do zamążpójścia - gdyż to był pierwszy z dwóch najważniejszych celów każdej kobiety, drugim było urodzenie dziecka - im więcej tym lepiej - a szczególnie synów). Dziewczęta powinny więc być wstydliwe, umieć się ładnie kłaniać, "trzymać rączki w małżyk" (dłonie złożone na krzyż, wewnętrzną powierzchnią do siebie), nie przystoi im śmiać się na głos, a jedynie lekko uśmiechać, przygryzając wargi, nie powinny też podczas przyjęć dotykać jadła a jedynie lekko moczyć usta w winie.

Nie wolno jednak dopuścić aby młode kobiety przez takie wychowanie stały się próżne i leniwe. Dlatego też należy im wynajdować pracę, która będzie dla nich odpowiednia. Powinny więc umieć prząść wełnę i len i oczywiście zdobywać umiejętności przygotowywania posiłków (ale nie mają to być jakieś wyszukane potrawy, kuchnia dla niewiast ma być lekka, zdrowa i prosta, chyba że ów posiłek przeznaczony jest dla męża). Panna z dobrego domu powinna też oczywiście posiąść wiedzę w czytaniu i pisaniu, oraz znajomości przynajmniej jednego języka obcego. Ale nie powinny być za mądre i dyskutować na równi z mężczyznami, gdyż to powoduje, iż: "wyzbywają się wstydliwości i skromności niewieściej" - jak pisał Jan Ludwik Vives. Dobra żona powinna być wizytówką męża, powinna dbać o podtrzymanie ogniska domowego. "Dom to warsztat kobiety" - jak pisał Francois Fenelon - "o ile ten dom będzie prowadzony umiejętnie i porządnie, będzie miły mężowi, a zarazem będzie najodpowiedniejszym terenem wychowania zdrowych, normalnie rozwijających się dzieci". O ile wiek XVIII można nazwać wiekiem upadku pruderii i niesamowitej wręcz seksualnej emancypacji kobiety, o tyle wiek XIX to powrót do starych zasad ścisłej moralności i ponownego ujarzmienia rozbuchanej kobiecej (seksualnej) natury. Po krwawej Rewolucji Francuskiej i wojnach okresu napoleońskiego, Europa wróciła do sztywnych zasad moralnych, w tym również do ścisłej kontroli moralności (głównie, choć oczywiście nie tylko) wśród kobiet. O tym właśnie zamierzam napisać. Jednak nie byłbym sobą, gdybym ograniczył się jedynie do wieku XIX lub całego okresu nowożytnego. Aby bowiem zaprezentować kontekst całościowy wychowania młodych mężczyzn i kobiet, należy cofnąć się nieco dalej - co najmniej do epoki Grecji klasycznej, okresu hellenistycznego i starożytnego Rzymu. Przejdźmy więc tam czym prędzej, bez zbytniego owijania w bawełnę:






GRECJA KLASYCZNA
ATENY
(V - IV wiek p.n.e.) 
Cz. I





"KTO NIE POTRAFI CZYTAĆ I PŁYWAĆ - 
NIE JEST CZŁOWIEKIEM"

ATEŃSKIE PRZYSŁOWIE



Ateńczycy uważali że umiejętność czytania i pisania jest gwarantem nie tylko obywatelskości i umiejętności włączenia się w społeczne życie polityczne miasta, ale przede wszystkim jest gwarantem człowieczeństwa. Z tej umiejętności zwolnione były tylko dwie kategorie ludności - niewolnicy (mam tutaj na myśli ogół niewolników wykonujących wiele zleconych zadań, bowiem byli przecież bardzo dobrze wykształceni niewolnicy-pedagodzy, których oczywiście to kryterium nie obejmowało) i kobiety. Oczywiście kształcenie dziewczynek należało do prywatnej sprawy obywateli i każdy ojciec mógł indywidualnie podchodzić do tej kwestii. jednak głównym celem życia kobiety było przygotowanie się do roli żony i matki - i tego głównie uczyły się przez całe swoje życie. Dlatego też kobiet nie postrzegano w społeczeństwie ateńskim (szczególnie od V wieku p.n.e.) jako ludzi, gdyż z reguły nie potrafiły one "ani czytać ani pływać".


NARODZINY DZIECKA


Ideałem była męska jurność i kobieca płodność, a wzorem choćby tacy mityczni herosi jak Herakles (co jednej tylko nocy zdeflorował pięćdziesiąt dziewic), czy Tezeusz (który na równi zabijał potwory i pozbawiał cnoty młode niewiasty). Popularne stały się słowa, wypowiedziane przez Demostenesa: "Dla potrzeb ducha mamy hetery, dla uciech ciała mamy kurtyzany, a żony po to, aby rodziły nam synów i strzegły domowego ogniska". I w zasadzie pozycja kobiety greckiej (a w szczególności ateńskiej) sprowadzała się do tych dwóch na dobrą sprawę funkcji - "naczynia miłości" i "strażniczki domowego ogniska", przy czym te dwie funkcje nie tylko że się ze sobą nie łączyły, ale były wręcz postawione jako swoiste przeciwieństwo. Żona nie mogła stać się heterą (czyli luksusową kurtyzaną), a hetera nie była godna by stać się żoną jakiegokolwiek mężczyzny (przypadki małżeństw klientów z kurtyzanami co prawda się zdarzały, ale były bardzo rzadkie i raczej nie był to powód do chluby). Od żony wymagano przede wszystkim czystości, skromności i godności, od hetery seksapilu, umiejętności uwodzenia i bezpośredniego charakteru. Hetery były prostytutkami do wynajęcia (co prawda luksusowymi prostytutkami - ale jednak) i nawet te, którym udało się wyjść za mąż (z reguły na starość większość z nich kończyła podobnie - jako burdelmamy prowadzące domy publiczne i podsyłające młode niewolnice swym byłym klientom i sponsorom), nie były traktowane jak żony. Przykładem może być tutaj choćby hetera Neera z Koryntu (żyjąca w połowie IV wieku p.n.e.), która namówiła niejakiego Stefanosa, by ten się z nią ożenił, lecz nie była akceptowana przez inne kobiety (swoją drogą nie ma większego wroga kobiety, niż inna kobieta - i to jest prawda stara jak świat), a wielu mężczyzn znało ją z jej wcześniejszych erotycznych umiejętności, a niektórzy wręcz opisywali najintymniejsze zakamarki jej ciała (jak pisze Demostenes: "Tam spało z nią, kiedy się upiła (...) wielu innych, nawet słudzy Chabriasa").

Przejdźmy jednak do żon, bo to one rodziły prawowitych obywateli i przedłużały rody swych mężów. Na przełomie VI i V wieku p.n.e. zmieniła się zupełnie pozycja greckiej (ateńskiej - gdyż wpływ Aten oddziaływał również i na inne helleńskie polis) kobiety. Można wręcz powiedzieć że doszło wówczas do prawdziwej rewolucji obyczajowej, z tym że realnie była to rewolucja pozbawiająca kobietę jej podmiotowości prawnej a nawet seksualności. W czasach mykeńskich i homeryckich kobiety w zasadzie niewiele różniły się w swej pozycji społecznej od mężczyzn - oczywiście żona, która wchodziła do domu męża (z reguły to kobieta przechodziła do domu mężczyzny, bardzo rzadko działo się na odwrót) i tam zajmowała swe kobiece obowiązki związane z prowadzeniem domu, to jednak jej pozycja była dość duża, a w każdym razie była ona wolna i mogła nie tylko swobodnie poruszać się po mieście bez pozwolenia małżonka, ale również dziedziczyć jego majątek. Jeśli żona zdradziła męża, ten mógł się z nią natychmiast rozwieść (małżeństwo zresztą w tym okresie nie było jeszcze tak bardzo zinstytucjonalizowane i opierało się po prostu na obopólnej zgodzie na wspólne życie - było to więc bardziej partnerstwo życiowe niż małżeństwo rozumiane w dzisiejszych kategoriach) i nie był do tego potrzebny ani kapłan ani nawet urzędnik. Zdrada żony była powodem natychmiastowego rozwodu, ale zdrada męża nie była adekwatna, wręcz przeciwnie, mąż mógł (nawet we własnym domu) obcować z niewolnicami lub sprowadzanymi tancerkami i nie był to dla żony powód do rozwodu (ostatnio słyszałem jak jakaś influencerka na tiktoku stwierdziła, że: "Lwica nie ma pretensji do lwa za to, że ten wskakuje na krowę" 😂). Rzadko jednak dochodziło do takich sytuacji, aby żona i kochanka męża mieszkały pod jednym dachem (natomiast np. u Celtów było naturalne że mąż utrzymywał w swym domu oficjalną kochankę lub kochanki, które mieszkały z jego żoną, lecz zawsze to żona musiała wyrazić zgodę na ich wspólne zamieszkanie). Pierwsze zmiany pojawiły się już z początkiem VI wieku p.n.e.




Wcześniej bowiem kobieta mogła dziedziczyć majątek zarówno po mężu jak i po ojcu (dostawała co prawda mniejszą część niż synowie, ale jednak). Po reformie Solona z 594 r. p.n.e. córka nie mogła już odziedziczyć żadnej nieruchomości po ojcu, choć wciąż mogła nią rozporządzać (gdy np. była jedynaczką i nie miała braci). Nie była to jej własność według prawa, lecz własność rodziny jej ojca (której jurysdykcji podlegała) i choć to ona realnie zarządzała nieruchomością, musiała ją przekazać jakiemuś innemu mężczyźnie (niekoniecznie z rodziny ojca, mógł to być np. jej mąż lub syn), który prawnie byłby jej właścicielem. Po roku 507 p.n.e. i reformach demokratycznych Kleistenesa, małżeństwo stało się nie tyle już dobrowolnym, ile prawnym instrumentarium demokratycznego ustroju miasta (taka funkcja małżeństwa obowiązywała już od czasów Solona, z tym że wówczas dopuszczano również i związki pozamałżeńskie i zrodzone z nich dzieci - jako przyszłych obywateli). Małżeństwo stawało się teraz uświęcone, a zrodzone z niego dzieci były jedynymi pełnoprawnymi obywatelami ateńskiej polis. Od reformy Kleistenesa, tylko dzieci poczęte w małżeństwie miały prawo dziedziczenia i pełne przywileje związane z posiadaniem obywatelstwa ateńskiego, natomiast po 451 r. p.n.e. i reformie Peryklesa, nie tylko dzieci zrodzone z małżeństw miały pełne prawa obywatelskie, ale również tylko takich małżeństw, w których oboje rodzice byli Ateńczykami. W czasach Peryklesa co prawda pozycja prawno-społeczna kobiety została drastycznie obniżona, ale wprowadzono też pewne bezpieczniki w prawie, które gwarantowały kobiecie bezpieczeństwo w przypadku rozwodu (takie jak zwrot posagu, który żona wniosła do związku w chwili ślubu, oraz możliwość zawarcia związku przez ubogie dziewczęta, których nie było stać na wniesienie posagu - ich potomstwo, jeśli były one Atenkami - również stawało się legalne i zaliczane do pełnoprawnych obywateli - ponoć te przepisy wymogła na Peryklesie jego kochanka - Aspazja z Miletu, dla której to porzucił swą żonę i swoje legalne dzieci).

Małżeństwa nie zawierano jednak od tak sobie dla przyjemności czy nawet z miłości. Celem głównym i podstawowym każdego małżeństwa było spłodzenie potomstwa. Dlatego też prawo nakazywało małżonkowi (który lubował się często w orgiach - zwanych przez Greków sympozjonami) co najmniej trzy razy w miesiącu odwiedzać łoże żony. Urodzenie dziecka (a konkretnie - syna, gdyż córki traktowane były w Atenach jak osoby drugiej, a może nawet trzeciej kategorii i nie wliczały się jako osoby przedłużające ród ojca), było priorytetem każdej kobiety - to była podstawa każdego związku małżeńskiego. Żona w czasie ciąży przebywała z reguły (gdyż należy rozgraniczyć, im dom był majętniejszy, tym pozycja kobiety była mniejsza, im zaś biedniejszy i ograniczający się do jednej izby, tym pozycja kobiety niewiele różniła się od pozycji jej męża) w pomieszczeniu dla kobiet zwanym gyneceum. Tam w otoczeniu niewolnic i przyjaciółek oczekiwała rozwiązania (notabene, o ile mężczyźni mogli cały czas obcować z innymi kobietami, sprowadzając sobie hetery - lub nawet zwykłe sprzedajne dziewki na sympozjony, o tyle żona była zupełnie pozbawiona jakichkolwiek możliwości kontaktu z innymi mężczyznami, jeśli jej mąż nie odwiedzał ją w gyneceum. Dlatego też nie należy się dziwić, że kobiety radziły sobie w trochę inny sposób, a mianowicie podczas wzajemnych odwiedzin niektóre damy wypożyczały sobie drewnianego olisbosa. Było to zwykłe dildo, wykonane z drewna, wypolerowane i nasmarowane oliwą z oliwek. Można było taki "instrument" zamówić u szewca, ale należało uważać, aby mąż nie znalazł tej rzeczy, gdyż - za karę - mógł np. odebrać żonie możliwość wychodzenia z domu, zmykając gyneceum na klucz. Grecy bowiem, choć sami kopulowali i rozsiewali swe nasienie na prawo i lewo, uważali że jeśli pozwoli się kobiecie na zbytnią niezależność, to ta zamieni się w niewyżytą seksualnie wiedźmę, która jedyne o czym będzie myślała, to o zaspokojeniu własnej chuci. Takie przeświadczenie, choć nam może wydawać się dziwne lub zgoła niedorzeczne, wcale takowym nie było dla Greków, gdyż jedyne o co często prosiły żony swych mężów, to było właśnie... zbliżenie cielesne. Kobiety były bowiem wyposzczone, pozbawione bliskości swego męża, siedziały same w swoim towarzystwie bez jednego nawet "męskiego cienia". Nic więc dziwnego że gdy odwiedzał je małżonek, lub wspólnie spożywali posiłek, żony starały się zaciągnąć go do łoża. W oczach Greków powstał jednak obraz ciągle napalonej, bezrozumnej istoty, która nie potrafi zaakceptować faktu, że mężowie potrzebują jej tylko do rodzenia synów i do niczego więcej).




Kobiety postrzegano więc jako ułomne, ciągle napalone (dosłownie) syreny, którym należy jasno i otwarcie pokazać gdzie jest ich miejsce. I tak, gdy mąż wprowadzał żonę do swego domu w utworze Ksenofonta pt.: "Oikonomikos" ("O gospodarstwie"), mówił jasno, że jej głównym zadaniem jest dać mu syna (lub synów), a następnie rozdzielił pomiędzy nią obowiązki domowe, mówiąc: "Ponieważ Bóg tak ukształtował ciało i duszę mężczyzny, iż ten lepiej znosi chłód, skwar, forsowny marsz i wyprawy wojenne - powierzył mu też prace poza domem (...) Będąc zaś świadomym, iż celem kobiety jest opieka nad nowo narodzonymi dziećmi, obdarzył ją, w większej mierze niż mężczyznę, zdolnością kochania potomstwa". Kobieta jako obdarzona "bojaźliwą naturą", przeznaczona jest więc do przebywania w domu i pielęgnowania domowego ogniska. Podział obowiązku był więc prosty i jasny - prace w domu wykonuje kobieta, prace poza domem - mężczyzna. Dlatego też, gdy wreszcie zaczynał się poród... mężczyźni kompletnie znikali z domu, a poród odbierały albo sprowadzone piastunki, albo przyuczone do tego niewolnice. Po urodzeniu dziecko owijano materiałem i wiązano spiralnie, tworząc zawiniątko (w Sparcie czegoś takiego nie robiono). Dziecko przebywało wraz z matką w gyneceum. Tam też była drewniana kołyska, w której go usypiano. Atenki (jak większość Greczynek) często osobiście karmiły swoje dziecko i bardzo rzadko korzystały z usług niewolnic lub piastunek (tylko wtedy, gdy matka nie miała pokarmu, lub miała go zbyt mało). Ponieważ gynecea były ulokowane na piętrze, część kobiet zamieniała się pokojami ze swymi mężami (aby w ciemności nie spaść z niemowlakiem ze schodów i łatwiej go nakarmić), którzy jak ów Eufiletos, godzili się przenieść wówczas na piętro, do pokoju żon (czyli do gyneceum). Zaś ona zajmowała cały parter (czyli główne pomieszczenia domu), tłumacząc, że tak łatwiej będzie jej zajmować się niemowlakiem (potem okazało się, że żona Eufiletosa, którego namówiła na tę zmianę, przyjmowała na dole także i swojego kochanka).

W zamożniejszych domach bywało jednak tak, że co prawda to matka karmiła swoje dziecko, ale następnie oddawała go do ukojenia piastunce lub niańce (co samo w sobie nie musiało się wykluczać). Ojcowie zaś praktycznie nigdy nie zajmowali się swymi dziećmi, a utwory gdzie jest to pokazane (jak choćby w "Chmurach" Arystofanesa), mają na celu wyśmianie tego typu praktyk. To matki lub piastunki śpiewały dziecku w kołysce piosenki i tuliły go do snu. Gdy dziecko podrosło na tyle, że rozumiało już wypowiadane do niego słowa, a nie słuchało się matki - straszono je różnymi dziwadłami z bajek (np. z bajek Ezopa). Mówiono też, że jeśli będzie niegrzeczne, to porwie je wilk (z bajki o "Wilku i staruszce" Ezopa). Dzieciom opowiadano też bardzo dużo bajek (np. Sokrates znał na pamięć wszystkie bajki jakie opowiadała mu matka w dzieciństwie i aż do końca życia mógł je powtarzać. Zaś siedząc w celi śmierci tuż przed swą egzekucją, zaczął nawet... układać do nich rymy). Jednak wróćmy do narodzonego niemowlaka. Otóż, siódmego dnia po narodzinach odbywało się święto, podczas którego matka (lub piastunka) obnosiła dziecko wokół ołtarza domowego, przy którym rozpalano ogień. Było to święto rodzinne, na które sprowadzano gości (głównie członków rodziny), a dom na tę okoliczność pięknie dekorowano (drzwi domu zaś ozdabiano wieńcem laurowym - jeśli urodził się chłopiec i wełną - jeśli na świat przyszła dziewczynka), po czym następowała uczta (była to jedna z nielicznych publicznych okazji, podczas których żona mogła ucztować przy boku męża. Z reguły bowiem przyjęcia odbywały się tak, że kobiety udawały się na piętro do gyneceum, zaś mężczyżni w otoczeniu muzykantek i tancerek - czy też heter - organizowali sobie sympozjum na parterze. Żona jadała z mężem posiłek tylko wówczas gdy byli sami, choć też nie zawsze, wszystko bowiem zależało od tego, czy mąż chciał spożyć go w obecności żony).

Dziesiątego dnia po narodzinach, organizowano zaś uroczystość nadania dziecku imienia (z reguły ojciec - za zgodą matki - nadawał mu imię po członkach swojej rodziny i jeśli urodził się syn, z reguły dostawał imię po dziadku). Znów spraszano gości i po złożeniu ofiar przez ołtarzem Hery, ponownie kładziono się do uczty (zarówno Grecy jak i Rzymianie nie spożywali posiłków na siedząco, a tylko na leżąco - jedynym wyjątkiem od tej reguły były śniadania, które rzeczywiście spożywano siedząc na krzesłach. Potem zaś, gdy chrześcijaństwo zaczęło zdobywać coraz większe znaczenie, uznano leżący rodzaj spożywania pokarmu za niegodny wobec Boga). Tego dnia goście przynosili niemowlakowi zabawki, oraz wręczali prezenty matce (głównie jakieś naczynia domowe). Zabawki, jakie wówczas otrzymywało dziecko, to były głównie grzechotki. Przez pierwszych siedem lat dzieci chowały się w gyneceach pod okiem matki, piastunki lub niańki i to zarówno chłopcy jak i dziewczynki. W tym czasie pojawiały się nowe zabawki, takie jak gliniane lalki z ruchomymi rączkami i nóżkami dla dziewczynek, gliniane zwierzęta dla chłopców (żółwie, zające, kaczki, a nawet małpy), drewniane okręty (wyściełane skórami) lub wozy z obracanymi kółkami, które można było ciągnąć. Za nieposłuszeństwo stosowano kary w postaci bicia dziecka sandałem lub paskiem (a raczej linką, którą używano do spięcia kobiecych chitonów). Gdy zaś dziecko kończyło 7 rok życia, następowała gwałtowna zmiana i odtąd chłopiec szedł do szkoły, zaś dziewczynka... nadal pozostawała przy matce w gyneceum. Od tej chwili drogi rodzeństwa rozchodziły się i brat przygotowywał się do roli obywatela oraz żołnierza stojącego na straży interesów swego polis, zaś siostra szykowała się do roli... "nosicielki dzieci" (jak w Atenach nazywano matki) i posłusznej żony przyszłego męża. O tym jednak w kolejnej części.





CDN.
 

PLAYBOYE U WŁADZY - Cz. I

CZYLI JAK TO WŁADZA  DODAJE SEKSAPILU " W NASZYCH SZCZĘŚLIWYCH CZASACH NIE POTRZEBA WCALE SPRZEDAJNYCH DZIEWCZYN, SKORO SPOTYKA SIĘ TYL...