WYŚWIETLENIA

30 lipca 2025

MEMORIAM - Cz. I

"CZYM JEST ME CZUCIE? 
ACH, ISKRĄ TYLKO!
CZYM JEST ME ŻYCIE? 
JEDNĄ CHWILKĄ!"




Dawno już nie było takich skłębionych tłumów... przynajmniej ja nie pamiętam kiedy widziałem tak liczne tłumy po raz ostatni. Fakt, pamięć mi już szwankuje, choć musi się wydawać dziwnym, że pamięć ma tak ulotną jest, gdy idzie o rzeczy dziejące się obecnie, a tak dobrą co do wydarzeń tak już odległych. Hm, dziwny ten nasz umysł, który nie może sobie przypomnieć wydarzeń dnia wczorajszego, zaś doskonale pamięta to, co działo się 50 lat temu. Tak, jestem stary, bardzo stary - nigdy nie sądziłem że dane mi będzie doczekać takiego wieku. Nie miałem prawa tego doczekać, a jednak się stało - mimo to 82 wiosny odbiły się na mym zdrowiu. Ciężko mi już chodzić, ręce moje powykrzywiała starcza choroba, powodując że nie sposób już ich całkowicie rozłożyć. Rozpadam się powoli, a jednak żyję, żyję! Czy czuję spełnienie? Na pewno - mam wspaniałe dzieci, wspaniałe wnuki, które właśnie dziś mają mnie odwiedzić. Dziś w kalendy lutego, gdy piętrzący się tłum na Polu Marsowym świętuje otwarcie nowej świątyni. Jak ją zwą? Czyżby Ara Pacis - Ołtarz Pokoju, mający zapowiadać nową erę dobrobytu. Ileż to widziałem już takich buńczucznych zapowiedzi, ileż pomysłów, ileż planów. Nie, nie chcę się tutaj skarżyć, ni czynić wyrzutów i choć ledwie w dłoni mogę utrzymać rylec, którym swe myśli przenoszę na ten zwój pergaminu, muszę powiedzieć że miałem dobre życie.

Urodziłem się piątego dnia przed idami marcowymi, trzy dni po nonach, za konsulatu Sekstusa Juliusza Cezara i Lucjusza Marcjusza Filipusa. Na świat przyszedłem w Mitylenie na wyspie Lesbos, dokąd rodzina nasza została zesłana przez polityczne intrygi. Moim dziadkiem był Publiusz Rutyliusz Rufus, ze sławnego domu Rutyliuszy, konsul z roku 649 (105 p.n.e.) i namiestnik prowincji Azji. Dziadek mój brał udział w hiszpańskiej wojnie przeciw Numantynom, potem w Afryce przeciw Jugurcie wraz z Gajuszem Mariuszem, z którym się przyjaźnił. To oni dwaj ratowali Rzym po strasznej klęsce arauzyjskiej, w której pohańbieni i zamordowani zostali wszyscy rzymscy jeńcy, bez względu na ich status społeczny czy majątek. Panika, jaka wówczas wybuchła w Rzymie, przypominała tę, sprzed stu jedenastu lat, gdy po klęsce kannanejskiej w Rzymie słychać było przeraźliwe okrzyki: "Hannibal ante portas". Teraz wszak krzyczano: "Furor teutonicus". Obawiano się że wróg, który kroczy z północy, może teraz dokończyć to, co nie udało się Hannibalowi - zdobyć i zniszczyć Rzym. Nie było armii zdolnej wówczas odeprzeć najeźdźców w Italii. Co prawda można było powołać pod broń nowe oddziały, ale to byłyby albo młokosy, mające jeszcze mleko pod nosem, albo też styrani życiem weterani. Najlepsze zaś roczniki stacjonowały z dala od Italii, w Hiszpanii, Macedonii, Afryce i Azji, a i tak większość z nich padła pod Arausio. Miasto było bezbronne, tak jak wtedy, gdy Galowie Brennusa zdobyli je i spalili, tylko że teraz wrogów było więcej i byli znacznie potężniejsi od tamtych Galów.

W tych dniach doszło do prawdziwego pomieszania zmysłów. Ludzie w panice albo uciekali z miasta, albo też szukali winnych całej sytuacji. Aby poskromić chaos i samosądy należało natchnąć lud nową nadzieją, dać im powód do optymizmu, gdyż ich niezadowolenie mogło obrócić się przeciwko nobilitas. Lud zaczął głośno już mówić iż patrycjusze nie nadają się do rządzenia państwem, że nie ma wśród nich kompetentnych ludzi, a ich tradycja, doświadczenie i wykształcenie legły na polach Arausio, gdzie w okrutny sposób potopiono lub w haniebny sposób powywieszano na pobliskich drzewach, wielu senatorskich synów. "Gdzież jest wasza powaga" - pytał lud, "gdzież wasze doświadczenie", należało więc czym prędzej rozładować złe nastroje, aby nie doszło do jeszcze większej katastrofy, niż ta, która już się wydarzyła. Trzeba było znaleźć winnych tej sytuacji i przykładnie ich ukarać. Co prawda nie wrócono już do haniebnego zwyczaju ofiary z ludzi, jaki miał miejsce pod Kannach, gdy Hannibal zagroził miastu, i gdy żywcem zakopano parę obcokrajowców, którzy wówczas przebywali w Rzymie - Gala i Galijkę oraz Greka i Greczynkę. Mimo to lud należało pohamować w jego gniewie, więc urządzono pokazowy proces przed senatem Kwintusowi Serwiliuszowi Cepionowi - głównodowodzącemu pod Arausio, którego uznano teraz winnym całej klęski. Zachowano go co prawda przy życiu, ale co to było za życie - odebrano mu wszystko, cały majątek jaki posiadał i pozbawiono wszelkich dotychczasowych godności, co spowodowało iż z członka klasy nobilitas, stał się wraz z rodziną... żebrakiem. 

To jednak było mało, lud łaknął krwi i trzeba było tę krew - czyjąś krew - ludowi dać, aby ocalić własną. Rozpoczęto więc częste kontrole kolegium westalek, szukając najmniejszego śladu bezbożności owych świętych niewiast. Ale po ostatnim występku niemoralności, jaki miał miejsce przed dekadą, w której to w kolegium zawiązała się tajna zmowa części kapłanek Westy, potajemnie przyjmujących u siebie mężczyzn i po rozerwaniu owych niewiast na strzępy przez wzburzony tłum, obecnie każda z nich była przykładem prawdziwie świętej pobożności, wzajemnie się kontrolując. Zatem komisja senacka nie była w stanie, pomimo uporczywych zabiegów, znaleźć jakikolwiek przykład niemoralności wśród westalek, aby rzucić je na pastwę rzymskiego motłochu. Zaczęto też szukać jakichś nowych wierzeń - równie bezskutecznie. Postanowiono więc urządzić modły przebłagalne do bogów najeźdźców z północy, ale... któż znał ich imiona. Problemy więc wzajemnie się piętrzyły i nakładały na siebie, a czas płynął. Sarkanie ludu przeszło w gniewne pohukiwania, a te w jawne anty-senackie okrzyki. "Nasi ojcowie i synowie polegli po to, abyście opływali w luksusy" - wołano, "oddajcie nam naszych mężów" - rozlegał się po mieście gniew wzburzonego ludu. Cóż więc można było jeszcze zrobić, cóż wymyślić aby rozładować emocje? Modły błagalne do własnych bogów? - ale kogo by to uspokoiło w obecnej sytuacji, tylko najpobożniejszych, a lud, wzburzony lud, czy on by się dał tym przekonać? Raczej nie, należało więc wymyślić coś innego. I wymyślono. Dwaj konsulowie tego roku - Gajusz Mariusz i mój dziad wpadli na ciekawy pomysł - postanowiono urządzić publiczne munera.




Igrzyska munera (czyli walki gladiatorów), dotąd bowiem organizowane były tylko prywatnie i to głównie jako urozmaicenie pogrzebu wysoko postawionej persony. Teraz, po raz pierwszy w dziejach Rzymu zamierzano zorganizować publiczne munera, za publiczne pieniądze i przez publiczne władze (105 r. p.n.e.). Natychmiast ściągnięto najlepszych gladiatorów ze słynnej rzymskiej szkoły Gajusza Aureliusza Scaurusa, zatrudniono też po raz pierwszy prywatnych przedsiębiorców do rozreklamowania po mieście tego wydarzenia, ich zadaniem było wypisanie na murach domów wzdłuż głównych ulic miasta oraz przed bramami miejskimi, informacji o mającym się odbyć przedstawieniu, które rozgrywano "ku pokrzepieniu serc". Oczywiście jeszcze wówczas nie było to tak popularne zajęcie jak dziś, to były dopiero początki, nie rozdawano nawet jeszcze ulotek reklamowych, tak jak dziś przed tego typu uroczystościami. Same igrzyska odbyły się też pod gołym niebem na Forum Romanum, na prowizorycznie zorganizowanej arenie. Jednak nie wiadomo czy owe igrzyska napełniły mieszkańców miasta duchem walki, jako że najeźdźcy nie odważyli się wkroczyć do Italii i skierowali się do południowej Galii i Hiszpanii. Dziad mój wspierał też Mariusza w późniejszych latach, gdy zgromadzenie ludowe wybierało go konsulem z naruszeniem prawa, jednocześnie nie zwracając się do Senatu z prośbą o przedłużenie kadencji, lub zawieszenie praktyki nie wybieralności konsulów rok po roku. Komicje trybusowe (zgromadzenie ludowe), nie posiadając takich kompetencji, powierzyło Mariuszowi również dowództwo armii północnej. Senat przystał na to jawne naruszenie prawa, gdyż w ten sposób mógł rozładować emocje i ocalić państwo - przynajmniej tak się wówczas senatorom zdawało.


PIERWSZE, ZORGANIZOWANE ZA PUBLICZNE PIENIĄDZE IGRZYSKA MUNERA  NA FORUM ROMANUM POD GOŁYM NIEBEM 
(105 r. p.n.e.)



A TAK REKLAMOWANO IGRZYSKA W STAROŻYTNYM RZYMIE MALUJĄC SLOGANY NA MURACH DOMÓW I ROZDAJĄC ULOTKI INFORMACYJNE 



Mariusz nie był osobą szczególnie lubianą wśród nobilitas, gdzie ważne było przede wszystkim urodzenie w znamienitym rodzie, opromienionym sławą wielkich przodków. Ludzie z tego kręgu nie wiedzieli co to praca fizyczna, wychowywani od małego w jak najlepszych warunkach, w otoczeniu mas zajmujących się nimi niewolników, nie przywykli nawet do samodzielnego ubierania się. Za to uczyli się retoryki, języków obcych a szczególnie greki, doskonalili się w ćwiczeniach wojskowych - jako urodzeni dowódcy i przygotowywali do kariery politycznej. Nie dla nich były trudy codziennego życia mieszkańców miasta i konieczność wyżywienia rodziny, ich niewolnicy chodzili w lepszych szatach, niż większość rzymskiego plebsu, a także jadali lepiej niż przeciętny rzymski plebejusz, który nie wiedział czy danego dnia zarobi na miskę soczewicy dla siebie i rodziny. Gajusz Mariusz co prawda nie wywodził się z plebsu a ze stanu ekwitów, jednak była to rodzina uboga, której nie stać było nawet na jednego niewolnika (co było często synonimem bogactwa), dlatego też domownicy sami pracowali w polu, na swej niewielkiej posiadłości w Cereate niedaleko Arpinum. Wpojono mu też starorzymskie ideały i cnoty, dzięki czemu wyrósł na porządnego człowieka i daleki był od ekstrawagancji i lisiej moralności rzymskiej nobilitas. Starał się też coś zrobić dla ludu, ale chciał jednocześnie trzymać się przepisów prawa - nie zawsze było to jednak do pogodzenia. Udało mu się chociażby otworzyć szkołę retoryki łacińskiej dla zwykłych Rzymian, która jednak szybko została zamknięta przez niechętnego "kształceniu motłochu" cenzora ze stronnictwa optymatów. Senat więc przygryzał wargi i z ciężkim sercem godził się na awanse Mariusza dokonywane przez wzburzony lud.




Przystąpił więc on do gruntownej reformy rzymskiej armii. Wyposażony w vox populi (wolę ludu) zaczął ściągać do Italii rezerwy z Afryki, ale to nie wystarczyło. Postanowił więc przeprowadzić rewolucyjny krok - ogłosił pobór do wojska bez oglądania się na cenzus majątkowy rekrutów. Było to rzeczywiście nowatorskie podejście i Senat przyglądał się temu z najwyższym zainteresowaniem i... obawą. Rezygnacja z cenzusu powodowała bowiem, że do jego armii mogli się zgłosić plebejusze, których było pod dostatkiem i mogli oni teraz awansować w tej nowej armii nie ze względu na pochodzenie czy majątek, ale ze względu na osobiste męstwo w walce. Odzież i uzbrojenie było zakupione na koszt państwa, a nie jak dotychczas osobiście przez walczących żołnierzy, którzy mieli obowiązek stawić się w armii w pełnym rynsztunku. Rezygnacja z różnego ubioru ciężkiej i lekkiej piechoty, równała się realnie ujednoliceniu kroju umundurowania, zlikwidowano też dotychczasowy podział na hastati, principes i triari czyli formacji rzymskiej piechoty sformowanej pod względem majątkowym, od najlżejszej do najcięższej. Starano się wybierać jak najsprawniejszych młodzieńców, skrócono też długość mieczy, co pozwoliło lepiej je ułożyć w dłoni i sprawniej nimi posługiwać. Były to sławne gladiusy, najpopularniejsze po dziś dzień miecze rzymskiej armii. Zrezygnowano też z włóczni triari, które i tak były w walce mało przydatne, zastępując je oszczepami (pilum), którymi legioniści mogli posługiwać się tak samo jak i włócznią, do tego były znacznie lżejsze i poręczniejsze. Poza tym rzymski legionista armii Mariusza "nowego typu" musiał cały swój prywatny ekwipunek dźwigać na własnych plecach, przy jednoczesnym pokonywaniu długich kilometrów marszu. 

Żołnierze armii obywatelskiej nie byli do tego przyzwyczajeni, a taką armię polecił Senat zmobilizować drugiemu konsulowi (roku 104 p.n.e.) Gajuszowi Flawiuszowi Fimbrze i zabronił mu podporządkowywać się rozkazom Mariusza. W obu armiach szybko doszło do konfrontacji, jako że żołnierze armii obywatelskiej (starego typu), uważali się za lepszych od hołoty Mariusza, zwąc ich również "Mułami Mariusza" (jako że musieli na swych barkach dźwigać całe swoje oporządzenie w żołnierskim plecaku, które często ważył kilkadziesiąt kilogramów, ale za to legionista miał tam podstawowe środki przetrwania - zarówno żywność na kilka dni, jak i łopatkę do odgarniania ziemi a nawet własny prowizoryczny namiot i kilka innych rzeczy. W czasie długich marsz jednak, ów plecak musiał bardzo ciążyć każdemu żołnierzowi). Jednak to właśnie armia nowego typu odniosła zwycięstwa w ostatecznych bitwach z najeźdźcami pod Aquae Sextiae (102 r. p.n.e.) i na polach raudyjskich pod Vercellae (101 r. p.n.e.). To ostatecznie zadecydowało o skuteczności armii nowego typu, która odtąd stanie się jedyną armią rzymskiego imperium (armia Mariusza będzie tą samą, która przetrwa do czasów Oktawiana Augusta, a najbardziej spopularyzowana będzie dzięki kampaniom Juliusza Cezara). Przejdźmy jednak do wydarzeń późniejszych, tych, które doprowadziły do skazania mojego dziada Publiusza Rutyliusza Rufusa na wygnanie i konfiskatę majątku, oraz do początków mych narodzin na wyspie Mitylenie.






"CZYM BYŁ ON, 
PÓKI ŚWIATY TRZYMAŁ W SWOIM ŁONIE?
ISKRĄ TYLKO.
CZYM BEDZIE WIECZNOŚĆ ŚWIATA, 
GDY ON GO POCHŁONIE?
JEDNĄ CHWILKĄ"


CDN.
 

KOBIETA JEST UKORONOWANIEM STWORZENIA - Cz. II

CZYLI KIEDY I GDZIE W HISTORII
ISTNIAŁ MATRIARCHAT?





 I
STAROŻYTNY EGIPT
BOSKIE MAŁŻONKI AMONA-RE
(ok. 1140 r. p.n.e. - 525 r. p.n.e.)
Cz. II






"TO MÓWI PAN ZASTĘPÓW, BÓG IZRAELA. OTO POSYŁAM, BY SPROWADZIĆ NABUCHODONOZORA, KRÓLA BABILOŃSKIEGO, MOJEGO SŁUGĘ (...) PRZYJDZIE I PODBIJE KRAJ EGIPSKI (...) PODŁOŻY OGIEŃ POD DOMY BÓSTW EGIPSKICH, SPALI JE LUB WYWIEZIE, OCZYŚCI Z ROBACTWA EGIPT (...) POŁAMIE TEŻ STELE DOMU SŁOŃCA (...) A DOMY BÓSTW EGIPSKICH ZNISZCZY OGNIEM"

KSIĘGA JEREMIASZA 
(43, 10-13)



Słowa te, miał skierować żydowski prorok Jeremiasz do ludu Izraela, którego pewna część (po zdobyciu Jerozolimy w 586 r. p.n.e. przez króla Babilonii - Nabuchodonozora II), straciła zapał wiary przodków. Zdobycie Jerozolimy i zniszczenie Świątyni (która miała być niezniszczalna) przez Babilończyków, oraz wywiezienie mieszkańców Jerozolimy do Babilonu (Niewola Babilońska), stały się dla wielu dowodem, iż bóg Jahwe ich opuścił, albo nie jest taki wszechmocny, jak wcześniej głoszono. W Egipcie ci, którzy zbiegli z Jerozolimy, ujrzeli wspaniale prosperujące, majętne świątynie oraz lud, który wielbi swych bogów z oddaniem. Nic dziwnego, że nie mając grosza przy duszy, chcieli w jakiś sposób wkomponować się w to zasobne społeczeństwo, a co za tym idzie wielu zaczęło czcić egipskich bogów. Prorok Jeremiasz - który wówczas również podążył do Egiptu (którego nienawidził i miał w pogardzie), choć wcześniej przestrzegał lud Izraela, że ci, którzy tam pójdą, spotkają się ze wzgardą i niechęcią, będą pogardzani i upokarzani i że w końcu wszystkich Izraelitów w Egipcie dosięgnie miecz, którego tak się obawiają i że wszyscy tam zginą. Rzeczywistość jednak była zupełnie odmienna, Egipcjanie bowiem byli ludźmi niezwykle tolerancyjnymi dla innych kultów (szczególnie azjatyckich), choć istniała oczywiście pewna ortodoksja kapłańska, to była ona mimo wszystko nieliczna i w owym okresie praktycznie w zupełnym zaniku. Żydzi więc mogli swobodnie wyznawać swego boga, a nie czynili tego, ponieważ... stracili do niego zaufanie, skoro sprowadził na nich takie klęski i nieszczęścia, woleli więc oddawać się egipskim kultom, obserwując piękne świątynie i niezwykłych bogów. 

Ich podziw i zachłyśnięcie się nową kulturą, było podobne do opisu Juwenalisa, który tak pisał w swych "Satyrach" o egipskich kultach: "Gdzie nuci Memnon, dzierżąc magiczną kitarę, i gdzie w stu bram ruinach leżą Teby stare. Tu czczą kota, tam rybę, do psa miasta całe modlą się, a nikt Dianie nie śpiewa na chwałę. Ugryźć por lub cebulę? - także się nie godzi. Święte ludy! W ogródkach tyle bóstw im wschodzi". Można więc zrozumieć frustrację Jeremiasza, który widząc rozkład wspólnoty religijnej własnego (rozbitego) ludu i zachłyśnięcie się bóstwami Egiptu, miał wypowiedzieć właśnie takie słowa, jakie znalazły się w Księdze Jeremiasza, którą przytoczyłem wyżej. Zależało mu, aby przestraszyć Izraelitów i skłonić ich do porzucenia "kultu egipskich bałwanów". A upadek Jerozolimy i eksodus (części) Żydów do Egiptu, miał miejsce w czasach, w których religią Egiptu niepodzielnie władały kobiety-kapłanki, Wielkie Małżonki Amona-Re (oczywiście kapłani poszczególnych bóstw istnieli dalej, ale to właśnie kapłanki dzierżyły schedę po dawnym urzędzie Wielkiego Kapłana, mającego pieczę nad klerem całego kraju). Przepowiednia Jeremiasza sprawdziła się, ale nie wówczas kiedy ją wypowiadał (i jej oczekiwał). Stało się to dopiero w ponad sześćdziesiąt lat później, gdy król Persji - Kambyzes II najechał Egipt i podporządkował sobie cały ten kraj. Był to też władca, który w sposób dość niechętny podchodził do religii i kultów egipskich (miał na przykład zabić świętego byka Apisa, który był uważany za wcielenie boga świata zmarłych - Ozyrysa. Było to więc ogromne świętokradztwo w oczach Egipcjan), dodatkowo rozwiązał on funkcję Wielkiej Małżonki Amona-Re i kazał podporządkować cały kler Egiptu własnej woli (jego śmierć w niejasnych okolicznościach, która miała miejsce w trzy lata po podboju Egiptu - w 522 r. p.n.e. - była powszechnie uważana za "karę bogów" za popełnione przez niego świętokradztwo).

Wróćmy jednak do samych początków, czyli do końca rządów arcykapłanów Amona-Re w Tebach. XX Dynastia była dynastią w zasadzie królów-marionetek, którzy prawie całkowicie podporządkowani byli arcykapłanom w Tebach. Ostatni władca tej dynastii - Ramzes XI był wyjątkowo nieudolnym i słabym władcą. Za jego panowania doszło do buntów, wojny domowej z tebańskim klerem, klęsk głodu oraz ruiną gospodarczą Egiptu (nie mówiąc już o panoszącej się wówczas wręcz masowo pladze złodziei grobów królewskich). Autorytet władcy upadł, natomiast cała jego władza była praktycznie podporządkowana kapłanom. Co prawda Ramzes XI próbował zmienić tę sytuację i podjął się próby obalenia wszechwładnego arcykapłana Amona-Re w Tebach - Amenhotepa, wysyłając doń wyprawę swego wodza Panehesiego (gdyż Górny Egipt był realnie już wówczas odrębnym państwem i tylko nominalnie uznawał władzę faraona, realnymi rządcami kraju zaś byli arcykapłani, którzy posiadali więcej złota i srebra niż władca, więcej okrętów i dużą, prywatną armię). Panahesi poniósł jednak klęskę i w ramach "zgody" zawartej pomiędzy królem a arcykapłanem, musiał uciekać z kraju. Ramzes XI stał się pierwowzorem postaci Ramzesa XIII z "Faraona" Bolesława Prusa, w której to powieści młody następca tronu pragnie zgnieść potęgę kapłanów i przywrócić dawną świetność Egiptu, pokonując Asyrię i na powrót uzależniając azjatyckie kraje. Gdy zasiada na tronie po śmierci swego ojca - Ramzesa XII, gromadzi więc swoich zwolenników (również wśród kapłanów niższego rzędu), którzy nie godzą się na dominację arcykapłana Herhora i drugiego Wielkiego Kapłana - Mefresa. Walka ta się nie udaje, ponieważ arcykapłani mają asa w rękawie, Greka Lykona, którego więżą, a który jest lustrzanym odbiciem władcy. Chcą bowiem zabić Ramzesa i zastąpić go Lykonem jako swoją marionetką. Grek kocha się jednak w kapłance fenickiej bogini Astoret - Kamie, która staje się nałożnicą Ramzesa XIII i doprowadza do wygnania jego pierwszą nałożnicę - Żydówkę Sarę, (która rodzi władcy syna - ale kapłani zmuszają ją, aby nadała mu żydowskie, a nie egipskie imię, przez co Ramzes XIII nie ma skrupułów aby ją wypełnić).

Wreszcie faraon przystępuje do ostatecznej rozprawy z kapłanami, tylko ma pecha, bowiem tego dnia (w którym ostatecznie miał zniszczyć ich potęgę) ma nastąpić zaćmienie słońca, o którym informują władcę kapłani z jego otoczenia, że będzie krótkotrwałe i wkrótce wyjdzie słońce. Ramzes postanawia kontynuować operację. wzburzony i gnębiony przez kapłanów lud, buntuje się i szturmuje świątynię. Wówczas na szczyt świątyni wchodzi arcykapłan Herhor i oznajmia wszystkim, że oto bóg, niezadowolony z ich bezbożnych postępków, postanawia odebrać ludziom słońce i wprowadzić powszechne ciemności. Tak się wówczas dzieje, następuje zaćmienie słońca, co powoduje że przestraszony, ciemny i ubogi lud chowa się po wszystkich zakamarkach, aby tylko ujść z życiem przed "gniewem bogów". Na koniec Herhor wypowiada formułkę, prosząc bogów aby "zwrócili" ludziom słońce, deklarując że ci pobłądzili i że już nigdy nie powtórzą swego bezbożnego uczynku pod karą śmierci i powrotu ciemności. Słońce wówczas wychodzi, a cały zbuntowany lud na kolanach prosi Herhora o wybaczenie. W taki właśnie sposób Ramzes zostaje pokonany, lud odwraca się od niego. Mimo to nie rezygnuje, postanawia walczyć dalej - choć jego matka, całkowicie podporządkowana kapłanom, w szaleńczym płaczu, pada do stóp syna i błaga go o opamiętanie. Ostatecznie gdy wszystko jest już gotowe do ataku na kapłanów, armia, wierna faraonowi stoi i czeka na rozkaz wymarszu, Ramzes XIII zostaje niespodziewanie ugodzony sztyletem przez zazdrosnego i nienawidzącego go za swoje upokorzenie - Lykona. Udaje mu się co prawda udusić Greka, ale sam umiera z upływu krwi. Nowym władcą Egiptu zostaje arcykapłan Herhor i tak kończy się powieść "Faraon").


KTO MA OCHOTĘ PRZEBRNĄĆ PRZEZ DWU I PÓŁ GODZINY FILM Z ANGIELSKIMI NAPISAMI, TO PROSZĘ: 



Po śmierci arcykapłana Amenhotepa, jego następcą (ok. 1080 r. p.n.e.) zostaje właśnie Herhor, który otwiera listę arcykapłanów-faraonów. Jest całkowicie niezależny od Ramzesa XI, który ma inne kłopoty, bowiem wezyr Delty - Smendes obwołuje się faraonem i rozpoczyna walkę o władzę (ok. 1077 r. p.n.e.). Obala i zabija Ramzesa XI (ok. 1076 r. p.n.e.) i koronuje się na kolejnego faraona, założyciela XXI Dynastii. Smendes jest określany jako syn (lub brat) Herhora, co oznacza że z jego wstąpieniem na tron rozpoczynają się rządy królów-kapłanów. Herhor umiera (ok. 1074 r. p.n.e.) pozostawiając ogromną władzę arcykapłańską (był również wicekrólem Nubii) w rękach swego zięcia - Pianchiego (co ciekawe, poślubił on zarówno córkę Herhora, jak i córkę Ramzesa XI - Nedżemet). Pianchi był starym człowiekiem w chwili objęcia władzy (zresztą podobnie jak Herhor) i jego rządy były dość krótkie (trwały ok. czterech lat). Jego następcą został syn, zrodzony z Nedżemet, o imieniu Pinedżem. Objął on władzę arcykapłańską, kontrolę nad Górnym Egiptem i wicekrólestwo Nubii - co wiązało się z władzą znacznie przewyższającą tę, którą posiadał Smendes i jego następcy w Dolnym Egipcie. Żył niczym król, otaczał się przepychem na miarę dawnych władców, posiadał liczną (prywatną) armię utrzymywaną ze skarbów świątyń Amona-Re. Stworzył sobie własny harem i miał licznych synów i córki. Ok. 1070 r. p.n.e. mianował jedną ze swych córek - Maatkare I - Wielką Małżonką Amona-Re. Funkcja ta nie była obsadzona od śmierci Titi - żony Ramzesa X (ok. 1100 r. p.n.e.), ale aż do wyświęcenia Maatkare była ona w dużej mierze czysto symboliczna. Maatkare zajęła wówczas prawie równą ojcu pozycję w hierarchii władzy Górnego Egiptu, a gdy zmarła ok. 1055 r. p.n.e. urząd ten przez kolejną dekadę nie został obsadzony, zaś Pinedżem I zrezygnował wówczas z tytułu arcykapłana, pozostawiając go swym synom (Masuharte 1054-1045 r. p.n.e., Dżedchonsuefanch 1045 r. p.n.e. i Mencheperre 1045-992 r. p.n.e.) sam zaś objął władzę jako król Górnego i Dolnego Egiptu (realnie, bowiem oficjalnie panowali władcy z dynastii Smendesa).

Władza arcykapłanów była wówczas już dziedziczna i rola faraona sprowadzała się jedynie do akceptacji już wybranego kapłańskiego następcy. Inaczej było z Wielką Małżonką Amona-Re, której zatwierdzenie (z reguły faraonowie starali się obsadzić w tej roli swoje córki, choć arcykapłani też mieli podobne ambicje co do własnych dzieci) musiało uzyskać akceptację Wielkiego Kapłana z Teb. Ponieważ arcykapłani nie chcieli akceptować na tę funkcję królewskich córek, dlatego funkcja ta pozostała nieobsadzona przez kolejną dekadę, aż do chwili gdy syn Pinedżema I - Pesusennes I wyznaczył na to stanowisko swoją córkę (ok. 1045 r. p.n.e.) Isetemachbit III. Przez cały ten czas (co pragnę podkreślić) wciąż nie było w Egipcie kapłańskiego matriarchatu, bowiem córki kapłanów lub faraonów, były całkowicie podległe arcykapłanom (chodź teoretycznie ich władza była podobna). Nie ma sensu wymieniać kolejnych Wielkich Małżonek, bowiem ich rola aż do VIII wieku p.n.e. była taka sama, należy jednak dodać, że rola kobiet w tym okresie znacznie wzrosła. Prawdziwa rewolucja nastąpiła dopiero wraz z upadkiem dynastii arcykapłanów (ostatnim Wielkim Kapłanem z Teb był Takelot ok. 800-775 r. p.n.e.), po nim znaczenie tego urzędu zmalało. Nie wiadomo dlaczego funkcja arcykapłanów przestała być dominująca tak jak dawniej? Może pewną odpowiedź na to da inwazja "Libijczyków" (tacy z nich byli Libijczycy jak ze mnie Niemiec, chociaż mam dalekie niemieckie korzenie. Ci "Libijczycy" bowiem byli w większości ludźmi przybyłymi z Północy, z terenów dzisiejszej Wisły, Sanu i Odry. Ich nazwy wymienię w kolejnych tematach, w każdym razie powiem tylko, że to byli... Lechici i jest na to wiele dowodów w historii Egiptu, którym odtąd zaczęli władać. Zresztą Filistyni to również Lechici, którzy z biegiem lat się zasymilowali - łącząc się z lokalnymi kobietami) na Deltę i założenie XXII Dynastii ("libijskiej" - jakoś dziwnym trafem w dziejach Egiptu mówi się o tej dynastii, jako o dynastii wyjątkowo białych ludzi o niebieskich oczach i jasnych włosach, czyli wiadomo - prawdziwi Libijczycy 🤭) oraz wojny domowe, jakie prowadził Osorkon III (XXIII Dynastia, panująca w Górnym Egipcie wraz z XXII Dynastią Delty). W każdym razie arcykapłani od ok. 775 r. p.n.e. tracą swoją dominującą pozycję w państwie, gdyż Osorkon III mianuje na tę funkcję jednego ze swoich synów Takelota III (ok. 775 r. p.n.e.), oraz... w 754 r. p.n.e. swą córkę Szepuseneb I jako Wielką Małżonkę Amona-Re.




Rok ten, jest prawdopodobnie rokiem rozwiązania funkcji arcykapłana Amona-Re na korzyść Wielkiej Małżonki, która odtąd dziedziczyła wszystkie funkcje i całą potężną władzę Wielkich Kapłanów nad Górnym Egiptem (urząd arcykapłana zostanie ponownie przywrócony już ok. 710 r. p.n.e., być może już nawet w 713 r. p.n.e., ale ci nowi arcykapłani sprawować będą jedynie funkcje religijne, natomiast Wielka Małżonka Amona-Re posiadać będzie realną władzą polityczną nad Górnym Egiptem). To właśnie rok 754 p.n.e. jest pierwszym, od którego możemy mówić, iż zaczął się wówczas kapłański matriarchat na egipskiej ziemi. Dlaczego doszło do rozwiązania stanowiska arcykapłana na rzecz Wielkiej Małżonki? Nie wiadomo, ale nie można wykluczyć czysto ludzkiej zazdrości i zawiści. Oto bowiem ojciec, bardziej obawiał się obalenia ze strony swych synów, niż córek. Córki zawsze były raczej "oczkiem w głowie" wielu monarchów, gdyż z ich strony nie groziło im żadne niebezpieczeństwo (bodajże raz tylko w dziejach Egiptu córka obaliła swego ojca i sama zasiadła na tronie, ale było to w czasach Ptolemeuszy, jeszcze przed narodzinami Kleopatry VII w I wieku p.n.e.), w przeciwieństwie do nazbyt ambitnych synów. Teraz nadszedł czas kapłanek, które dziedziczyły funkcję Wielkiej Małżonki Amona-Re na zasadzie wyboru (poprzednia kapłanka wybierała swoją następczynię spośród córek faraona - często swego brata, i przygotowywała ją do roli, jaką miała odtąd pełnić). Szepuseneb I miała nosić tytuł Wielkiej Małżonki Amona-Re przez czterdzieści lat, po czym zastąpiła ją (raczej o ciemniejszej karnacji skóry, gdyż była córką czarnoskórego władcy Napaty - Kaszty) - niejaka Amenardis I (która została narzucona Szepuseneb I przez Pianchiego - syna każdy i brata Amenardis, pierwszego czarnoskórego faraona Egiptu z dynastii nubijskiej - ok. 736 r. p.n.e. jako jej następczyni, szkoląc się pod jej okiem do nowej roli, lecz dopiero po jej śmierci objęła niepodzielne rządy w latach 714-690 r. p.n.e.). Amenardis I wybrała na swoją następczynię córkę swego brata, faraona Pianchiego - Szepuseneb II. Sprawowała z nią współrządy od ok. 710 r. p.n.e. do swej śmierci w dwadzieścia lat później.




Dynastia kobiet-kapłanek rozkwitała w najlepsze, ok. 670 r. p.n.e. Szepuseneb II wybrała na swą następczynię córkę swego brata, faraona Taharki II - Amenardis II. Szepuseneb znacznie wzmocniła i rozszerzyła swoją władzę, była bowiem również kapłanką bogini Hathor i w zasadzie od jej rządów kobiety przejęły kontrolę nad całą egipską teokracją (choć oczywiście męskie funkcje kapłańskie nadal istniały, jak również odnowiony tytuł arcykapłana Amona-Re). Były to jednak dość burzliwe czasy, bowiem w 674 r. p.n.e. swą pierwszą inwazję na Egipt przedsięwziął król Asyrii - Asarhaddon (który ok. 680 r. p.n.e. odbudował, zniszczony dziewięć lat wcześniej przez jego ojca - Sannacheriba Babilon). Pierwsza inwazja zakończyła się porażką Asyryjczyków, jednak w trzy lata później (671 r. p.n.e.) król Asyrii dokonał udanego podboju Delty i zmusił Taharkę II do ucieczki na południe. Po kolejnej klęsce Taharki w bitwie pod Memfis (667 r. p.n.e.), wybuchł przeciwko jego władzy bunt lokalnych książąt Delty, pod wodzą rdzennego ("białego") księcia Nechona, który uznał władzę Asurbanipala (syna i następcy Asarhaddona z Niniwy). Taharka II zmarł w Tebach ok. 664 r. p.n.e. a w roku następnym Asurbanipal rozpoczął wielką inwazję na Górny Egipt i podbił go (całkowicie paląc Teby - siedzibę Wielkich Małżonek Amona-Re). Prawdopodobnie Szepuseneb II musiała złożyć hołd zwycięskiemu władcy Asyrii, ale jego władza nad Egiptem sprowadzała się głównie do pobierania danin (gdy one napływały, nie było sensu angażować się w kolejna zbrojną wyprawę). Ostatecznie asyryjską niewolę zrzucił dopiero faraon Psametyk I (syn Nechona I, pochodzący z rdzennych faraonów Delty) w 653 r. p.n.e. zadał Asyryjczykom klęskę i do 651 r. p.n.e. wypędził ich całkowicie z całego Egiptu, ponownie jednocząc kraj. W tym samym czasie zmarła Szepuseneb II i samodzielne rządy nad Południem, objęła Amenardis II.

Jej władza jednak pozostaje iluzoryczna, bowiem faraon Psametyk I pragnie obsadzić w Tebach swoją córkę, jako Wielką Małżonkę Amona-Re. Władca, który zjednoczył kraj i wzmocnił go wewnętrznie, pragnie mieć również kontrolę nad tebańskimi kapłankami, które przecież wywodzą się ze znienawidzonej przez niego i jego ojca, dynastii nubijskiej. Amenardis II nie ma wyjścia, musi wyznaczyć na swoją następczynię córkę Psametyka - Nitokris I (ok. 655 r. p.n.e.). Odtąd następuje kres rządów czarnoskórych kapłanek w Tebach i ponownie objęcie kontroli przez białe (jeśli kolor skóry starożytnych Egipcjan można uznać w ogóle za biały) kapłanki. Ale o tym w kolejnej części.




CDN.

29 lipca 2025

MOJE PRYWATNE - "50 TWARZY GREYA" - Cz. I

OPOWIADANIE - 18 +





Poniżej zamieszczam jedno z moich starych opowiadań (sprzed kilku lat). Opowiadanie jest dość mocne (tak mi się przynajmniej wydaje) i raczej dla osób które ukończyły osiemnasty rok życia. Długo też zastanawiałem się czy je umieścić na blogu, nie zamierzam bowiem nikogo tym tekstem obrażać, ot po prostu pewien wytwór wyobraźni, który przyszedł mi do głowy, a który z nudów zapisałem. A jest to jedno z niewielu moich opowiadań, które udało mi się doprowadzić do końca, oraz jedyne o tej tematyce, gdyż...


...JESTEM GORĄCYM MIŁOŚNIKIEM SPANKINGU!




Czyli lania (najczęściej na gołą pupę), kobiecej sempiterny dłonią, szpicrutą, lub batem. Uważam nawet (a wręcz, jestem tego pewien, gdyż osobiście to sprawdziłem), taka "zabawa", ma również działanie lecznicze. Może na przykład doprowadzić do wyleczenia się ze stanów depresyjnych (słyszałem o tym), stresu a nawet może doprowadzić do zaprzestania stosowania wszelkich używek, jak choćby palenia papierosów. Należy jednak pamiętać o intensywności takich "zabaw" w tym przypadku. Jeśli terapia spankingiem ma odnieść sukces, powinno się ją stosować co najmniej 1, a nawet 2 razy w tygodniu (co najmniej. Ostatnio się trochę zaniedbałem w tym temacie - niestety).

Co do mnie osobiście i mojego doświadczenia, to muszę się przyznać, że jeśli porządnie nie wysmagam pupy mej kobiety, to ... cały póżniejszy "power" idzie w niebyt. Po prostu już tak mam, że wystarczy mi chwilka takiej "zabawy" (niekiedy, choć rzadziej - wystarczy mi tylko samo wspomnienie tej chwili, gdy kobieta wystawia mi swoją sempiternę, lub gdy ja zmuszam ją do takiego zachowania), by moja dama była zadowolona (nie chwaląc się oczywiście 😉). Tak to już na mnie działa, choć nie samo bicie mnie tak podnieca, a raczej fakt, iż moja kobieta jest w tym momencie całkowicie zdana na mą łaskę i niełaskę. Jest moja i ja decyduję czym i w jaki sposób ją "ukarać". 

Spanking jest o tyle ciekawą formą terapii (może choćby służyć jako lek w przypadku kryzysu w związku - mnie przynajmniej to pomaga, sądzę więc że i innym by nie zaszkodziło), że pobudza sfery erogenne ciała i pozwala odpowiednio "dostroić" kobietę przez zbliżeniem.


Gdzieś kiedyś wyczytałem bowiem taką oto maksymę:

"BÓL DUSZY, MOŻE UKOIĆ 
JEDYNIE BÓL CIAŁA"



Wróćmy jednak do tematu. Opowiadanie jest bez tytułu, choć oczywiście jest umieszczone w klimacie wyżej wymienionych "zabaw"






Czasami jedna, nieprzemyślana obietnica potrafi zmienić całe życie. Czasami krótka chwila, łut szczęścia, lub nieprzychylny los, może wpłynąć na naszą przyszłość. Dlatego też trzeba bardzo uważać na wszystko, co się mówi. Basia nie myślała o dalszych konsekwencjach, gdy założyła się z Piotrem o to, kto wygra zawody żużlowe. Oboje zgodzili się na zakład amerykański: zwycięzca bierze wszystko. Postanowili, że ten, kto wygra zakład, wypowie jedno życzenie. To życzenie zaś musi być dla przegranego niczym rozkaz - musi je spełnić.

Piotr jeszcze na studiach kochał się potajemnie w Barbarze. Ale ona zupełnie nie zwracała na niego uwagi. Wolała przebywać w otoczeniu wesołych blondynów z uniwersyteckiej drużyny koszykówki. Piotr zaś był brunetem, do tego raczej rzadko się odzywał. Był zawsze poważny, a nawet trochę ponury. Pełna życia Baśka - fascynowała go i jednocześnie onieśmielała. Lubił z oddali ją obserwować i słuchać tego, co mówiła w gronie swych przyjaciół i przyjaciółek. Czuł że rośnie w nim uczucie miłości do tej dziewczyny, obawiał się jednak, że gdy się z nim ujawni - ona go nie zechce.

Nie spał, nie jadł, myślami wciąż krążył wokół jej osoby. Jej kruczoczarne, długie włosy, śliczne niebieskie oczy, usta wyglądające niczym dwie złączone ze sobą wisienki, no i jej ciało. Ach, jakże jej pragnął. Wreszcie zebrał się w sobie i podszedł do niej. Serce waliło mu niczym stutonowy młot, nogi miał niczym z waty - tak bardzo jednak chciał dobrze wypaść w jej obecności. Gdy Barbara zobaczyła że w jej kierunku zbliża się pewien chłopak, z którym prawie nie rozmawiała, prócz zdawkowego "cześć" - uśmiechnęła się do niego. On poczuł że złapał Pana Boga za nogi, już teraz, już na pewno wszystko się uda. Wymarzona dziewczyna będzie jego.

Stanął naprzeciw niej i długo wpatrywał się w jej oczy, nie mogąc wykrztusić żadnego słowa. Przemógł się jednak w sobie i wyznał dziewczynie co do niej czuje, lecz nim skończył poczuł że jego pierś przebija ostra strzała, która wyrywa mu serce i rozbija na szereg maleńkich kawałeczków. Baśka, ta dziewczyna jego marzeń i snów, po prostu go... wyśmiała. Zrobiła to publicznie, przy całej paczce znajomych. Nogi ugięły się pod nim i mało nie runął na ziemię. To było totalne upokorzenie, upokorzenie jakiego nie mógł sobie wyobrazić i którego nie mógł zapomnieć.

Rzucił studia i wyjechał z Polski. Przeniósł się najpierw do Niemiec, gdzie pracował fizycznie, następnie wyjechał do Wlk. Brytanii, a stamtąd po pewnym czasie do Ameryki. W Stanach pracował jako kucharz, w jednym z podrzędnych bistro. Pewnego razu miał szczęście, jego przepis na piernik ze śliwkami zrobił oszałamiającą karierę. Trochę przez przypadek, do owego bistro, zawitał światowej sławy kiper, który był oczarowany przysmakiem Piotra. Gdy zaś poznał i inne sporządzane przez niego potrawy (których notabene nauczyła go babcia, sama pamiętająca te przepisy przekazywane w rodzinie z pokolenia na pokolenie, gdy wyjeżdżała ze swego rodzinnego Lwowa, po zakończeniu II Wojny Światowej i gdy "wyzwoleńcza" władza sowiecka odebrała jej rodzinny dom - owe przepisy zabrała ze sobą).

Ów kiper wprowadził Piotra na salony, gdzie przygotowywał potrawy dla najznamienitszych gości, kongresmenów, dyplomatów, biznesmenów. Z czasem otworzył swoją własną firmę i... zbił duży majątek. Restauracje z jego imieniem powstawały nie tylko w Stanach, z czasem dotarły do Europy Zachodniej i... również do Polski. Sam już od dłuższego czasu tęsknił za krajem, ale wciąż w pamięci miał tamto szkolne upokorzenie, doznane przez kobietę którą pokochał. Wciąż nie mógł o niej zapomnieć, wiedział że nie znajdzie ukojenia, dopóki nie odpłaci jej za popełnioną zniewagę. Wynajął najlepszych detektywów i kazał im ją odnaleźć.

Okazało się to dość prostym zadaniem, gdyż Barbara pracowała jako sekretarka w jednej z zachodnich firm, mających swą filię w Polsce. Od wynajętych detektywów, dowiedział się także że nie była z nikim związana, gdyż... wszystkie jej dotychczasowe związki dość szybko się rozpadały. Po pół roku wiedział o niej już wszystko. Wiedział w co się ubiera, z kim się spotyka i gdzie. Wiedział, że w sobotnie wieczory spotyka się z przyjaciółką w jednym z nocnych klubów. Tak było tydzień w tydzień, jednak tego sobotniego wieczoru Małgośka nie przyszła. Basia długo jej wyczekiwała, nie wiedziała jednak że za całą sprawą kryje się Piotr.

Poinformował on bowiem policję że w bloku Małgośki znajduje się bomba. Spanikowana dziewczyna zapomniała nawet zadzwonić do Baśki i poinformować ją że dziś nie przyjdzie. A Basia czekała. Zamawiała kolejne drinki i z nudów zaczęła oglądać zawody żużlowe. Przed godziną dwunastą, do baru, przy którym siedziała Basia, przysiadł się mężczyzna w czarnych okularach i ciemnym, skrojonym na miarę garniturze. Zamówił szkocką i głośno zaczął komentować wyścigi. Odwrócił się w stronę Baśki i zaczął komplementować jej urodę. Basia, trochę już znudzona, zaczęła z nim rozmawiać - dla zabicia czasu oczekiwania na przyjaciółkę. Nie rozpoznała w nim dawnego kolegi ze studiów, którego publicznie ośmieszyła.

W pewnym momencie ów mężczyzna zaproponował, by się założyli o to, kto wygra kolejną rundę. Baśka się zgodziła i obstawiła Niemca, on zaś postawił na Francuza. Jednak mężczyzna dodał, iż chce by był to zakład amerykański. Przegrany musi spełnić życzenie zwycięzcy, ale... nie może go poznać przed rozstrzygnięciem zakładu. Basia, będąc już na lekkim rauszu, zgodziła się na ów warunek. Piotr podsunął jej do podpisu kartkę papieru. Wyjaśnił że jest to zobowiązanie, regulujące warunki ich zakładu. Baśka była już "wstawiona", śmiała się i... podpisała.

Pech chciał, że zakład przegrała. Dobry humor jednak jej nie opuszczał. Cały czas myślała, że to może jakiś żart albo że facet każe jej co najwyżej pokazać majtki, zdjąć biustonosz, albo coś w tym stylu. Tymczasem Piotr poprosił by poszła z nim do jego samochodu. Wciąż rozbawiona i lekko zaintrygowana, poszła za nim. Jeszcze wówczas wydawało jej się to zabawne, ot ciekawy, może nawet romantyczny żarcik, któremu ona z chęcią ulegnie. Wyszli z baru i wsiedli do samochodu mężczyzny. Piotr kazał kierowcy ruszać i podniósł szybę oddzielającą ich od szoferki. Następnie zaciągnął zasłonkę, zapalił światło i zdjął okulary.

- Poznajesz mnie? - zapytał.

- Piotr? - spytała zdziwiona. - Ale mnie nastraszyłeś. Ty to zawsze miałeś pomysły! Pogadałabym z tobą, ale trochę mi się śpieszy. Muszę się wyspać bo jutro mam rodzinny obiad u ciotki - mówiła wciąż rozbawiona kobieta.

- Nigdzie ci się nie spieszy. Wygrałem zakład i zrobisz teraz co zechcę!

- Chyba żartujesz - odparowała zdziwiona już trochę kobieta.

- Poświadczyłaś mi to przed chwilą na piśmie.

- No, może i coś tam poświadczyłam, ale przecież to były wygłupy. Byłam pijana i w ogóle, w tej sytuacji każdy sąd mnie uniewinni - stwierdziła rozbawionym głosem kobieta. - No ale, co w zasadzie byś chciał żebym zrobiła? - spytała lekko zaciekawiona. - Może mam zaśpiewać piosenkę, a może chcesz bym się rozebrała, co? No powiedz?

- Chcę, żebyś była u mnie przez tydzień. W moim domu, jako... moja prywatna niewolnica - odpowiedział Piotr.

- Chyba oszalałeś! Nie, no ty facet naprawdę jesteś stuknięty. Myślisz że to jakaś wojna kolonialna czy co?

- Oczywiście nie musisz niczego robić, ja cię do niczego nie zmuszam, ale jeśli masz w sobie odrobinę honoru, dotrzymasz danego słowa. Wiem też że jesteś poważnie zadłużona. Kupiłaś mieszkanie. Wiem że zostało ci jeszcze sporo rat do spłacenia, starczy na jakieś dwadzieścia lat, czy się mylę? - zapytał mężczyzna.

Baśka była oszołomiona. Zastanawiała się skąd on tyle wie na jej prywatny temat.

- A ja ci zapłacę za ten tydzień - kontynuował Piotr. - Zapłacę ci tyle, że nie tylko starczy na spłatę kredytu, ale zostanie ci jeszcze na super wózek.

To nie była taka głupia propozycja - pomyślała sobie Basia. W końcu tydzień szybko zleci. Obawiała się tylko że Piotrowi pewnie brakuje piątej klepki, ale z drugiej strony... kasa kusi. Po dłuższym namyśle Baśka przyjęła propozycję Piotra.

Podjechali zaraz do kancelarii, by spisać stosowną umowę. Na jej mocy Piotr dostawał tydzień z życia Basi, ona zaś okrągłą sumkę, wypłaconą po zakończeniu pełnego tygodnia. Wszystko rozegrało się zgodnie z przepisami prawa, był więc adwokat, notariusz, byli świadkowie. W umowie pozostawiono kobiecie prawo do tzw.: "wyjścia awaryjnego", co znaczy że mogła ona zakończyć swoją niewolę wcześniej, wypowiadając umówione słowo. Wówczas zakończono by zabawę i zostałaby odwieziona do swego domu. Mogła więc w każdym momencie przerwać "grę", ale... w umowie zapisano, iż obiecane pieniądze dostanie tylko wtedy, jeśli przetrzyma pełny tydzień, co do dnia. Jeśli zrezygnuje wcześniej choćby o godzinę - nie dostanie nic. Baśka nie mając innego wyjścia, przyjęła te warunki.

Po podpisaniu umowy wsiedli do samochodu Piotra i pojechali w kierunku jego domu. Przez całą drogę Piotr nie zamienił z Basią nawet jednego słowa, z rzadka na nią spoglądając. Jechali dość długo, Baśce czas się straszliwie dłużył. Posiadłość Piotra była bowiem położona z dala od miasta.

Gdy przejechali bramę wjazdową, Basia miała możliwość przyjrzeć się willi Piotra, którą on wcześniej nieśmiało nazywał "domem". Był to ogromny, mroczny pałac z dziesiątkami komnat i prowadzących ku nim korytarzy. Była to stara, magnacka posiadłość z końca XVI wieku. Ponoć w 1627 r., zatrzymał się tu, idący z odsieczą z wojskiem koronnym i zastępami kozackimi z Ukrainy na Pomorze do króla Zygmunta III Wazy, (próbującego odciążyć oblężony przez Szwedów Gdańsk), hetman Stanisław Koniecpolski.

Gdy wjechali na wielki dziedziniec przed pałacem, w oczy Baśce rzuciła się ogromna fontanna, w kształcie strzelającego z łuku amora. Pałac był ogromny, miał trzy wielkie sale Lustrzaną, Rycerską i Kominkową. Piotr w towarzystwie lokaja, w całkowitym milczeniu oprowadzał Basię po korytarzach swej posiadłości. Mogła się więc przyjrzeć marmurowym podłogom, wielkim kryształowym weneckim żyrandolom oraz przepięknie zdobionym lustrom w sali Lustrzanej. Baśka zastanawiała się, jak właściwie ktoś może mieszkać w czymś tak ogromnym.

Wreszcie Piotr oddalił się, także w całkowitym milczeniu. Dalszą drogę przebyła więc w towarzystwie eskortującego ją lokaja. Podążyli w kierunku pomieszczeń piwnicznych. Korytarze piwniczne były co prawda długie i ciasne, ale dobrze oświetlone, tylko niezbyt przyjemne. Wreszcie dotarli na miejsce i Baśka uświadomiła sobie że, to są... lochy. Lokaj nakazał jej wejść do środka, co ta uczyniła w pewną obawą. Gdy była już w środku polecił jej by rozebrała się do naga. Kobieta musiała rozebrać się w jego obecności i gdy już stała nagusieńka, zakrywając dłońmi najintymniejsze miejsca swego ciała, jej ubranie zostało zabrane. W zamian, ów lokaj wręczył jej jedynie krótką czarną spódniczkę z białym fartuszkiem oraz biały czepek na głowę. Dodatkowo musiała włożyć czarne buty na wysokich obcasach. Jej piersi pozostały nagie.

Następnie związał jej łańcuchem ręce na plecach, a łańcuch przykuł do wielkiego żelaznego koła, znajdującego się na ścianie. W takiej pozycji miała Baśka spędzić noc. Oczywiście o spaniu nie było mowy, ręce miała boleśnie wykręcone do tyłu i mogła ledwie usiąść na sienniku, które miało jej służyć za łóżko. Noc była dla niej prawdziwą udręką, ale Piotr już się tego dnia nie zjawił. Kobieta zasnęła ze zmęczenia dopiero nad ranem, w bardzo niewygodnej pozycji, z rękami uniesionymi do góry.

Rano w drzwiach jej celi ponownie zjawił się lokaj. Była jednak tak zmęczona, że nie zareagowała na jego pojawienie się. Kamerdyner wybitnie niezadowolony z takiego stanu rzeczy, podszedł do niej i zbudził ją na powitanie kopniakiem w pośladek, po którym kobieta z trudem po nieprzespanej nocy podniosła się.

- Zgodnie z życzeniem pana Piotra, od tej chwili, ktokolwiek wejdzie do celi, ty masz go powitać w postawie stojącej, choćbyś ledwie trzymała się na nogach. I pamiętaj że za nieposłuszeństwo są przewidziane kary - powiedział z wybitną satysfakcją lokaj.

Następnie rozwiązał ją i dał jej blaszaną miskę z wodą do umycia się, a raczej do podmycia. Gdy Basia zapytała gdzie może się załatwić, odpowiedział że gdy już się umyje, może mocz 9ddać do miski, a potem on pokarze jej gdzie może to wylać. Gdy kamerdyner Piotra się oddalił, robiła dokładnie to, co kazał. Po chwili jednak lokaj powrócił i powiedział:

- Zapomniałem ci powiedzieć, że w tej misce jest twoja jedyna woda na dwa dni. Jeśli ją wylejesz, nie będziesz miała nic do picia - uśmiechnął się złośliwie i wyszedł z lochu, pozostawiając w nim na przemian wściekłą i przerażoną kobietę.

- To jest jakiś cholerny koszmar - myślała sobie Baśka. To na pewno mi się śni. Do tego ten okropny kac. Wiedziała że wody już nie dostanie, pomyślała że, skoro uwięzieni w rumowiskach i kopalniach piją swój mocz, to ona też może. Wypiła część wody. Nim skończyła w całym lochu rozległ się głos Piotra.

- Nie jesteś już spragniona? - zapytał złośliwie głos. Gdy Baśka podążała wzrokiem w poszukiwaniu źródła skąd ów głos dobiega, spojrzała na sufit. Była tam umieszczona kamera , głośniki i mikrofon.

- Jesteś nienormalny. Ale wytrzymam z tobą, bo to tylko tydzień - powiedziała Baśka, próbując nadać swym słowom charakter powagi.

- Zadbam, żeby był to najbardziej emocjonujący tydzień w twoim życiu - odpowiedział Piotr, po czym dodał - Przyjdź natychmiast na górę. Trzeba umyć podłogę w mojej sypialni.

Basia poszła, ponownie eskortowana przez kamerdynera. Przeszli przez ogromną salę jadalną, której sufit wykonany był ze szkła, w którym pływały egzotyczne rybki z całego świata. Wreszcie doszli do pokoju Piotra. Basia była oczarowana jego wielkością, bogactwem wnętrza i wspaniałością przeróżnych artefaktów. Jednocześnie kobieta przeraziła się, zdając sobie sprawę że będzie musiała sama, umyć podłogę w tym ogromnym apartamencie.

Podłoga była brudna (zapewne specjalnie, jak sądziła Baśka), czuć było na niej nawet mocz. Gdy weszła do tego apartamentu, ujrzała Piotra wyciągniętego wygodnie na olbrzymim łożu z baldachimem. W kącie pokoju dostrzegła wiadro z wodą do mycia i płyn do podłóg. Nie mogła jednak dostrzec ni mopa, ni nawet zwykłej ścierki.

- Jak mam umyć tę podłogę, mam zdjąć spódnicę i nią to zrobić - spytała zdezorientowana kobieta.

- Nie musisz. Masz przecież takie piękne długie włosy - odpowiedział z nieskrywaną satysfakcją Piotr...





CDN.

DOWCIPY - ANEGDOTY - CIEKAWOSTKI

"WIEM ŻE NIC NIE WIEM
JAK MAWIAŁ SOKRATES, 
CZYLI KILKA MAŁO ZNANYCH
CIEKAWOSTEK I WYPOWIEDZI
WYCIĄGNIĘTYCH Z GŁĘBI DZIEJÓW


Dziś pragnę zaprezentować kilka mało znanych historycznych ciekawostek, które albo całkowicie zostały zapomniane, albo po prostu nie są przytaczane. Dodatkowo okraszę je dowcipami i anegdotami także nieco już zapomnianymi. Tak więc aby nie przedłużać - do dzieła:






Iwan Pawłow (żyjący w latach 1849-1936), laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii z 1904 r., do końca życia był osobą głęboko religijną. Pewnego razu (już po rewolucji bolszewickiej) wychodząc z cerkwi został zatrzymany przez nawiedzonego młodego komunistę:
- Dziadku, co wy, wierzycie w Boga?!
- A wierzę, wierzę - powiedział Pawłow.
- Ciemnota. Tylko tuman wierzy w takie baśnie, dzisiejsza nauka wszystko tłumaczy - powiedział młody członek partii bolszewickiej.
- Nie każdy jest tak wykształcony, jak wy towarzyszu - odpowiedział Pawłow.


Na drugi dzień po urodzeniu się syna Napoleona Wielkiego (Napoleona Franciszka - zwanego "Orlątkiem" - urodzonego 20 marca 1811 r.), mianowanego przez ojca już w kołysce królem Rzymu - zjawiła się w pałacu cesarskim młoda kobieta. W rękach miała papier zaadresowany na imię niemowlęcia. Był to list wdowy po zabitym na polu walki żołnierzu francuskim, z prośbą do króla rzymskiego o emeryturę dla niej i jej pięciorga dzieci. Papier wręczono cesarzowi, któremu bardzo spodobał się oryginalny pomysł wdowy. W towarzystwie dygnitarzy podszedł do kołyski syna i odczytał prośbę. Niemowlę, rzecz jasna, milczało. Wówczas cesarz poczekawszy chwilę rzekł do obecnych:
- Kto milczy, ten się zgadza.
W ten sposób wdowie przyznano emeryturę.  


Gdy cynik Diogenes z Synopy zobaczył, że prowadzą zwycięzcę olimpiady, spytał go:
- Czy zwyciężony był gorszy od ciebie?
- Naturalnie, przecież przegrał! - odrzekł tamten.
- To z czego się cieszysz, jeśli pokonałeś gorszego od siebie? - zapytał filozof.


Karol Darwin został kiedyś zaproszony na elegancki obiad. Przy stole jego sąsiadką była piękna młoda dama.
- Panie Darwin - zwróciła się do niego - pan twierdzi, że człowiek pochodzi od małpy. Czy to mnie również dotyczy?
- Oczywiście - odpowiedział Darwin - Pani jednak nie pochodzi od zwykłej małpy, ale od czarującej.


 W czasie konfliktu między Północą a Południem generał George McClellan był zagorzałym zwolennikiem "taktyki wyczekiwania", dlatego też nie kwapił się z energiczniejszymi działaniami przeciwko siłom Południa. Wtedy to otrzymał od prezydenta Lincolna list takiej treści:
- Drogi panie, jeżeli dotychczas nie potrzebuje pan swej armii, chciałbym ją od pana na pewien czas wypożyczyć. Przesyłam pozdrowienia. Abraham Lincoln.
Słowa Lincolna zdenerwowały McClellana, odpisał więc:
- Czy pan, panie prezydencie, ma mnie naprawdę za durnia?
Wkrótce generał otrzymał drugi list od Lincolna:
- Nie, nie mam, ale możliwe, że się mylę".


Giacomo Casanova (żył w latach 1725-1798) przebywając w Rosji, kupił od jednego z chłopów jego córkę, wiejską dziewczynę i uczynił z niej swoją kochankę. Dziewczyna jednak okazała się bardzo zazdrosna i gdy przenieśli się do Petersburga, urządzała mu karczemne awantury o każdą, napotkaną na ulicy damę. Rzucała też w niego ciężkimi przedmiotami, a nawet gryzła go i szczypała kiedy tylko nie przychodził na noc do domu (spędzając czas np. z aktoreczkami petersburskiego teatru). Zazdrość dziewczyny stała się prawdziwym utrapieniem dla Giacoma i trwało tak, póki nie znalazł na to skutecznego środka. Pewnego bowiem razu, gdy dziewczyna urządziła mu kolejną awanturę, nie wytrzymał, wyjął zakupiony koński bicz i zaczął nim okładać dziewczynę po całym ciele. Efektem była... całkowita jej odmiana, Casanova stwierdził, iż po każdym pobiciu stawała się ona niczym jedwab: "miękka, delikatna i czuła". Casanova tak to ostatecznie spuentował: "Rosjanie nie mogą żyć bez lania".


Inspektor celny Wolnego Miasta Gdańska (istniejącego w latach 1920-1939) Artur Tarnawiecki opowiedział kiedyś o spotkaniu delegacji polskiej z delegacją Wolnego Miasta Gdańska: "W skład polskiej delegacji wchodził premier Bartel, minister komunikacji inżynier Kuehn, komisarz generalny Rzeczpospolitej Polski w Gdańsku doktor Strasburger, odpowiedzialny pracownik Komisariatu doktor Weyers oraz korespondent Polskiej Agencji Telegraficznej redaktor Sonnenburg. Stronę gdańską natomiast reprezentowali Niemcy: wiceprezydent Senatu Wierciński, senator spraw wewnętrznych Arczyński, senator do spraw handlu Jewelowsky, kierownik biura prasowego w Senacie Lubiansky, i przedstawiciel prezydium Policji Pokrzywiński.


W 130 r. p.n.e. królowa Egiptu - Kleopatra II, uroczyście obchodziła w Aleksandrii swoje 55 (lub 54) urodziny. Królowa siedziała w rozkosznych szatach na tronie z kości słoniowej, z koronami Górnego (białą) i Dolnego Egiptu (czerwoną) na głowie, oraz z wysuniętą królewską złotą żmiją - była uśmiechnięta i zadowolona. Właśnie na ołtarzach zostały złożone ofiarne zwierzęta, odśpiewane modlitewne hymny na cześć Izydy i Ozyrysa. Królowa otrzymała też od swoich poddanych bogate dary, co chwila wchodzą dostojnicy, którzy padają na twarz, składają jej hołd, ofiarowują prezenty i cofając się tyłem odchodzą. W pewnym momencie eunuchowie wnoszą dużą, bogato inkrustowaną drogimi kamieniami skrzynię. Skrzynia ta jest prezentem od jej brata i jednocześnie męża - Ptolemeusza VIII zwanego Fyskonem (Grubasem). Fyskon od roku przebywał na wygnaniu na Cyprze, dokąd wypędziła go zazdrosna o władzę siostra/żona. Teraz jednak przysyła jej prezent z okazji urodzin? Czyżby zrozumiał swój błąd i pragnie zawrzeć ponowne przymierze? Takie myśli zapewne musiały trapić Kleopatrę II nim rozkazała otworzyć ową skrzynię. Jednak gdy odsunięto wieko, królowa w przerażeniu cofnęła się. W skrzyni bowiem w kałuży krwi leżał rozczłonkowany na kawałki jej syn, ok. piętnastoletni Ptolemeusz Memfites - którego ojcem był właśnie Fyskon. Tak oto Ptolemeusz VIII wysłał swej siostrze w prezencie urodzinowym zwłoki ich syna, a wkrótce potem najechał Egipt i zdobył Aleksandrię, krwawo mszcząc się na jej mieszkańcach za popieranie Kleopatry. 


Do generała Ludendorffa zgłosił się w pierwszych miesiącach I Wojny Światowej, żołnierz pochodzenia polskiego, prosząc władze wojskowe o zapomogę dla rodziny, która na skutek powołania go do wojska znalazła się bez środków do życia. Ludendorff odmówił, nie chcąc stwarzać żadnych precedensów, ale obiecał żołnierzowi, że jeżeli wykaże się męstwem w walkach, to po wojnie wypłaci mu z własnej kieszeni 200 marek. Obietnica była właściwie bez ryzyka, bo ów żołnierz nie tylko musiałby odznaczyć się, lecz także jeszcze w dodatku przeżyć wojnę, co było razem dość mało prawdopodobne. Jakież więc było jego zdumienie, gdy po wojnie ów żołnierz stawił się u niego po odbiór obiecanej nagrody. Generał skontaktował się z kolegami z byłego Sztabu Generalnego i ku swemu zdziwieniu dowiedział się, że ów żołnierz rzeczywiście wykazał się bezprzykładnym męstwem, zdobywając nawet w ogniu walk sztandar rosyjski. Wypłacił obiecane pieniądze i z ciekawości zapytał, jakimże to sposobem udało mu się zdobyć na polu walki sztandar nieprzyjacielski. Żołnierz czując już w kieszeni ciężar nagrody, odpowiedział:
- To nic prostszego, panie generale. Przeszedłem przez linię frontu i cóż widzę? Rosyjskim chorążym jest mój kuzyn z Rohatyna. To ja z nim po naszemu pogadałem i on mi w czasie natarcia oddał ten sztandar 🤭. A ja mu obiecałem połowę nagrody, którą mi pan generał wypłaci. Pan mi nie wierzy? To ja go zaraz mogę zawołać! On już tu czeka na schodach...

Anatolij Demidow, rosyjski arystokrata ożeniony z Włoszką Matyldą, miał zwyczaj okrutnie bić batem swoją żonę po plecach i pośladkach. Często bił ją np. przed udaniem się na przyjęcie, wówczas pozostawiał ją samą w domu, a sam udawał się na bal do cara Mikołaja I (panował w latach 1825-1855). Pewnego razu, gdy swym zwyczajem wychłostał żonę i odjechał w karecie na carski bal, Matylda przykryła okrwawione plecy szalem, wynajęła dorożkarza i pojechała również do Pałacu Zimowego. Tam, nie zwracając uwagi na pozieleniałego z wściekłości męża, rzuciła się przed carem na kolana i zrywając szal z ramion pokazała swe okaleczone plecy. 
- Kto pani to zrobił - zapytał car Mikołaj I.
Matylda palcem wskazała na męża i zaczęła błagać cara, żeby zezwolił jej wziąć z nim rozwód. Car się zgodził. Demidow odtąd musiał wypłacać żonie słone alimenty, a ona wyprowadziła się do Paryża, gdzie zaczęła błyszczeć na tamtejszych salonach z prawie gładkimi plecami, lekko tylko zeszpeconymi szramami od dawnych razów męża


Pewnego razu do gabinetu znanego rosyjskiego chemika Mikołaja Beketowa wbiegł służący i zawołał:
- Mikołaju Mikołajewiczu! W bibliotece są złodzieje!
Profesor oderwał się od obliczeń i spokojnie zapytał:
- A co czytają?


Jałta. Wielka trójka siedzi na tarasie krymskiej daczy Stalina i chwali się swoimi papierośnicami. Roosevelt wyciąga swoją, piękną, ze srebra, pokazuje wygrawerowany napis: "Prezydentowi Rooseveltowi Naród". Następny w kolejności - Churchill pokazuje swoją, piękną, złotą z napisem: "Premierowi Churchillowi - Król i Królowa". Teraz kolej na Stalina. Niechętnie wyciąga swoją - piękną, złota papierośnicę, inkrustowaną kamieniami szlachetnymi, wspaniała robota najlepszych jubilerów, a na niej wygrawerowany napis: "Potockiemu - Radziwiłł".


Anna Elżbieta Potocka - matka niesławnego w naszych dziejach zdrajcy - Stanisława Szczęsnego Potockiego (żyjącego w latach 1751-1805), targowiczanina z 1792 r., lubiła osobiście karać swoje służące i pańszczyźniane dziewki. Wręcz można powiedzieć że sprawiało jej przyjemność, gdy kazała dziewczynom pochylić się opierając o stół lub krzesło, zadzierała do góry spódnice i osobiście wymierzała im rózgi na ich gołe pośladki.


ITALIA Z JEJ CIASNYMI, KRĘTYMI ULICZKAMI - PIĘKNO SAMO W SOBIE 😉



Zdarzyło się że Arystyp z Cyreny (żyjący w latach 435-356 p.n.e.), płynął niegdyś do Koryntu i na morzu rozszalała się burza. Ktoś z podróżnych, widząc jego zdenerwowanie, zauważył:
- My, zwyczajni ludzie, nie boimy się, a wy, filozofowie, tchórzycie.
- To dlatego - odpowiedział Arystyp - że nie jest równa wartość życia, o które walczymy. 🤭


- Na wojnie wielkie wydarzenia bywają wynikiem błahych przyczyn - jak mawiał Juliusz Cezar.


Angielskiego filozofa Bertranda Russela zapytano kiedyś, czy gotów byłby umrzeć za swoje przekonania. Pomyślawszy chwilę, uczony odparł: 
- Oczywiście, że nie! Mogę się w końcu mylić. 😂


- Bóg jest szczególnie przezorny wobec głupców, pijaków i Stanów Zjednoczonych Ameryki - jak stwierdził niegdyś pierwszy kanclerz zjednoczonych Niemiec - Otto von Bismarck.


Król Wielkiej Brytanii Edward VII (panujący w latach 1901-1910), znany był z niechęci do dworskiej etykiety. Podróżując incognito przez Szkocję, zatrzymał się pewnego razu w małym hoteliku. Rano właściciel przyniósł do pokoju gorącą wodę i zastał króla przy goleniu. Zapytał:
- Pana twarz jest mi znajoma. Czy pan czasem nie pozostaje w służbie króla?
- Owszem. Golę Jego Królewską Mość - odparł król. 


Polski generał Dezydery Chłapowski pisał w swych pamiętnikach, że kiedyś, jeszcze jako adiutant cesarza Napoleona Wielkiego, meldował mu coś na polu bitwy i uchylił kapelusza. Po chwili pocisk wyrwał mu ten kapelusz z ręki. Napoleon uśmiechnął się i powiedział:
- Dobrze, że pan nie jest wyższy, prawda?


Podczas Rewolucji Francuskiej w 1792 r. otwarto w Paryżu dziwny, kobiecy klub. Dziwny był dlatego, iż był to klub flagellantek, który dodatkowo cieszył się dużym powodzeniem. Trudno się dziwić, skoro tamtejsze kobiety praktykowały niekonwencjonalny tryb życia. A mianowicie owe panie wysłuchawszy najpierw teoretycznych prelekcji na temat flagellacji, wygłaszanych przez "starsze siostry", udają się na modlitwę, po której zakończeniu następują zajęcia praktyczne. Oto sześć obnażonych od pasa w dół kobiet, chłoszcze rózgami sześć innych, obnażonych całkowicie i pochylonych na specjalnych kozłach. Zaczynają je bić, zwracając szczególną uwagę na pośladki i plecy, które szybko pokrywają się krwawymi pasami. Obok stoi nauczycielka i nadzoruje całą tę chłostę. Czy można się więc dziwić, że w dobie spadających na gilotynie głów, cześć mieszkańców Paryża urozmaicało sobie resztki życia, takimi właśnie przedstawieniami?


Pewien francuski polityk powiedział kiedyś do Ignacego Jana Paderewskiego:
- We Francji jest powiedzenie "Pijany jak Polak". Ile w tym prawdy?
- Proszę nie wierzyć powiedzonkom drogi panie. W Polsce na przykład mówi się "Uprzejmy jak Francuz". 🤭


Abraham Lincoln powiedział kiedyś o sobie: "Mam jedną wadę - nie potrafię powiedzieć "nie". Na szczęście Bóg nie uczynił mnie kobietą. Gdyby bowiem stworzył mnie kobietą, musiałby stworzyć mnie tak brzydkim, jakim mnie właśnie stworzył, aby nikt nie dybał na moją cnotę".


Cesarz austriacki Franciszek Józef I zwiedzał kiedyś więzienie. Kiedy tylko wszedł, natychmiast rzuciło mu się do nóg kilku skazańców, prosząc o łaskę i zapewniając, że są całkowicie niewinni. Sytuacja powtarzała się przy każdej niemal celi. Wreszcie jeden z więźniów nie poruszył się w ogóle na jego widok.
- Za co tu jesteś? - zapytał zdziwiony władca.
- Za kradzież, rozbój, gwałt, oszustwo i morderstwo - odrzekł skazaniec.
- Popełniłeś to wszystko?
- Tak.
Cesarz zawołał więc dyrektora więzienia i rozkazał:
- Proszę natychmiast wypuścić tego łotra, żeby nie psuł tych wszystkich zacnych ludzi, którzy tu siedzą. 😂


Mężczyzna budzi się rano po całonocnym, wykwintnym przyjęciu i spostrzega że ma na sobie swój garnitur, spodnie, koszulę i krawat, w których brał udział w imprezie. Myśli przez pewien czas, próbując przypomnieć sobie coś z wczorajszego dnia, aż w końcu powiada:
- Zastanawiam się... czy ja nie za elegancko sypiam. 🥳


Właściciel kamienicy zwrócił się kiedyś do Edwarda Maneta:
- Pan się stąd nie wyprowadzi, dopóki nie zapłaci mi pan za pokój.
- Dziękuję panu serdecznie - ucieszył się malarz. - Szczerze mówiąc, obawiałem się, że wkrótce wyrzuci mnie pan na bruk. 


"Świat jest teatrem, aktorami ludzie, którzy kolejno wchodzą i znikają" - jak mawiał William Szekspir.


Ronald Reagan mówił o komunistach: "Wypowiedzieli wojnę biedzie... i ona wygrała".


"Myśl porusza ogrom świata" - jak mawiał rzymski poeta Wergiliusz.


Mężczyzna postanowił pochwalić się przed znajomymi swoim bogactwem, a ponieważ nazbyt majętny nie był, poprosił swoją dziewczynę by przez jakiś czasu udawała przy gościach jego służącą. Dziewczynie ten pomysł niezbyt przypadł do gustu i zapytała:
- Więc będę musiała cały czas siedzieć w kuchni?
Na co ów mężczyzna odrzekł:
- A coś ty myślała? Że jak się pobierzemy, to co ty innego będziesz tu robić? 🤭


Angielski pisarz Jonathan Swift, autor "Podróży Guliwera", pewnego razu ciężko zachorował. Po długim leczeniu powoli powracał do zdrowia. 
- Kochany doktorze - rzekł do swojego lekarza. - Nigdy nie zapomnę, że uratował mi pan życie.
- Wiem o tym dobrze - odrzekł lekarz. - Niech pan jednak pamięta także, że jest mi winny za dwadzieścia wizyt, które złożyłem panu podczas choroby.
- Niech mnie pan nie obraża, panie doktorze - oburzył się Swift. - Gdy tylko będę czuł się na tyle silny, że zacznę wychodzić z domu, oddam panu wszystkie wizyty, jedną po drugiej. 😄



TAK TO JEST, JAK SIĘ ULEGA DZIECIOM 
KTÓRE CHCĄ ZOBACZYĆ MUZEUM BARBIE 😂  
ZABAWNA SCENA Z FILMU "WYŚCIG SZCZURÓW"




Car Rosji Aleksander I otrzymał pewnego razu od, wtedy jeszcze bardzo biednego poety, tomik poezji z dedykacją. Podziękował mu w ten sposób, że kazał związać setkę banknotów 100-rublowych na kształt książki i umieściwszy na karcie tytułowej napis: "Poezje Aleksandra I" - posłał ją literatowi. Poeta odpisał:
- Poezje Waszej Cesarskiej Mości podobały mi się tak bardzo, że pragnąłbym czym prędzej przeczytać tom drugi.
Nazajutrz rzeczywiście otrzymał taki sam tom jak wcześniej, lecz na karcie tytułowej były napisane słowa:
- Tom drugi i ostatni. 😂


Pewnego razu, w latach swej świetności gdy cała Europa drżała na dźwięk jego imienia, doradcy Cesarza Napoleona Bonaparte, zaproponowali mu stworzenie własnej religii. Napoleon na takąż propozycję odparł tymi słowy:
- Najpierw musiałbym dać się ukrzyżować, złożyć w grobie i na końcu zmartwychwstać, a szczerze mówiąc, nie mam ochoty na takie eksperymenty. 


Konfucjusz pisał: "Szlachetny człowiek wymaga od siebie, prostak od innych".


"Tylko od nas zależy, jaki użytek zechcemy zrobić z darowanych nam lat" - stwierdził kiedyś John R.R. Tolkien.


Gdy po zamordowaniu swego ojca - cara Pawła I w 1801 r. na tron Rosji wstąpił Aleksander I, starał się przekonywać obecnych w Petersburgu Polaków (w tym również Tadeusza Kościuszkę) że: "boleje nad Polską i pragnie ją widzieć szczęśliwą". Twierdził że rozbiory były nieszczęściem, ale on pragnie się stać "wskrzesicielem Polski". Wielu do siebie przekonał i ci uwierzyli że rzeczywiście pragnie odbudować Rzeczpospolitą. Ale gdy tylko zawarł sojusz z Prusami, wówczas wydał im listę wszystkich Polaków (wówczas obywateli pruskich), którzy zabiegali u niego o odrodzenie Polski. A tymczasem nieco wcześniej (bowiem w 1796 r.), zagadnięty w tej samej sprawie, młody francuski wódz walczący z Austriakami w północnej Italii, odrzekł następująco: "Cóż mam odpowiedzieć? Cóż obiecać? (...) Podział Polski jest dziełem niecnym, które utrzymać się nie może (...) Ale (...) Polacy nie powinni polegać na pomocy obcej. (...) Wszystkie głoszone im piękne słowa nie doprowadzą do niczego. (...) Naród, ujarzmiony przez sąsiadów, nie może podnieść się inaczej, jak tylko z bronią w ręku". Ów wódz zwał się Bonaparte, a pytanie z mojej strony brzmi - która recepta była lepsza?


"Różnica między niemożliwym a możliwym leży w ludzkiej determinacji" - jak twierdzi amerykański baseballista Tommy Lasorda.


Johan Wolfgang Goethe napisał kiedyś: "Jaki rząd byłby najlepszy? Taki, który by nas uczył, jak samemu rządzić sobą".


 

28 lipca 2025

WINO, KOBIETY I... TRON WE KRWI - CZYLI PONURY CIEŃ BIZANCJUM - Cz. I

NIM JESZCZE 
NAD KONSTANTYNOPOLEM 
ZAŁOPOTAŁ ZIELONY 
SZTANDAR MAHOMETA





VARIA


W cieniu komnaty stała masywna postać mężczyzny, opartego o kolumnadę i wpatrującego się bezmyślnie w dal. Im bliżej podeszło się ku tej postaci, tym widać było znacznie lepiej iż jest to majestatyczna osoba, od której oblicza bije powaga i godność monarsza. Jednak mimo iż z wyglądu człowiek ten przypominał monarchę, to jednak jego zachowanie niczym nie przypominało monarszej pewności siebie i zdecydowania. Postać stała przy oknie, wychodzącym na pałacowy ogród i wpatrywała się w jaśniejące w oddali budowle Paryża. Tak, postać ta była może majestatyczna, ale wzrok jego wydawał się tępy, zupełnie pozbawiony jakiegokolwiek blasku, jakiegokolwiek celu. Ten potężnie wyglądający człowiek, który skończył już pięćdziesiąty drugi rok życia rzeczywiście w niczym nie przypominał monarchy. Był to raczej smutny, zrezygnowany mężczyzna, który już od dawna nie doświadczył żadnej radości - przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Mimo to, doprawdy trudno by było odebrać mu jakąkolwiek dostojność, czy to w jego ruchach, czy też w zachowaniu i nie połączyć jej z godnością królewską. I rzeczywiście, ów wpatrujący się bezmyślnie w dal mężczyzna istotnie był monarchą, ale kto wie czy wówczas nie pragnąłby bardziej stać się zwykłym poddanym, aby tylko zdjąć ze swoich barków to ogromne brzemię, jakie musiał dźwigać już od ponad dziesięciu lat, czyli od czasu, gdy wstąpił na cesarski tron w Konstantynopolu, tej ostatniej teraz pozostałości po dawnym, cesarskim Rzymie. Był to bowiem cesarz Manuel II z dynastii Paleologów, który jednak władał już państewkiem tak słabym, tak małym i tak smutnym, iż doprawdy powodował żałość wszystkich, z którymi się stykał.

Ponad dwa lata wcześniej - 10 grudnia 1399 r. opuścił on potężne mury swej stolicy i wyruszył w podróż po Europie, pragnąc sprowadzić odsiecz dla swojej, zagrożonej atakiem niewiernych Turków Osmańskich, ojczyzny. W towarzystwie francuskiego marszałka Boucicaut, przemierzył on Wenecję (gdzie nawet gotów był przekazać Konstantynopol w ręce tamtejszych dożów, w zamian za realne wsparcie militarne, udzielone jego upadającemu Cesarstwu). Niewiele jednak wskórał, choć przemierzył Italię wzdłuż i wszerz. Następnie pojechał do Francji, gdzie był podejmowany przez króla Karola VI, którego nie na darmo zwano "Szalonym", gdyż rzeczywiście co jakiś czas popadał w obłęd (były okresy nawrotu jego szaleństwa, iż twierdził np. że jest cały ze szkła i jeśli ktoś go dotknie, to może się stłuc 🥴). Tam też niczego nie załatwił, po czym skierował się ku Brytanii i w Londynie został powitany przez króla Henryka IV z niezwykłą wprost gościnnością. Cały Londyn wyległ na ulice aby ujrzeć tego władcę, który na swych barkach nosił godność, powagę i wielkość dawnego Rzymu, a który tu przybywał błagać o pomoc. Jakże zmiennymi kolejami losu podaża fortuna. Doprawdy przykry to był widok - czego wyraz dał jeden z obecnych tego dnia angielskich dziejopisów, osobiście obserwując przyjazd monarchy z dalekiego, dość egzotycznego dla Anglików kraju. Zapisał on bowiem w swym dzienniku takie oto słowa: "Rozważałem w głębi duszy bolesny fakt, że ten wielki władca chrześcijański z dalekiego Wschodu, na skutek niebezpieczeństw czyhających ze strony niewiernych, zmuszony został odwiedzać na Zachodzie odległe wyspy, aby tu prosić o pomoc. Mój Boże! Gdzież jesteś, o chwało dawnego Rzymu? Wspaniałość twojego Cesarstwa leży dzisiaj w gruzach (...) Któż chciałby kiedyś uwierzyć, że popadniesz w tak wielką nędzę, że ty, któraś panowałaś niegdyś nad światem, zasiadając na wysokim tronie, nie będziesz teraz zdolna nieść pomocy chrześcijańskiej wierze".

Ów wielki władca, który sam dźwigał jedynie cień dawnej chwały, wcale nie pragnął jednak wracać do oblężonego przez Osmanów, wielce wyludnionego już Konstantynopola. W drodze powrotnej zatrzymał się ponownie w Paryżu, gdzie miał ponoć chwilę odpocząć. I rzeczywiście, odpoczywał, już od dwóch lat przebywając na francuskim dworze, nie miał ani ochoty, ani odwagi powrócić z niczym do swojej stolicy. Cóż bowiem miał czynić? odbył długą i kosztowną podróż na Zachód, która poszła całkowicie na marne. Owszem, otrzymał kilka mglistych obietnic, złożonych bardziej na odczepnego, ale nie było żadnych konkretów, nie prowadził ze sobą żadnej armii, która mogłaby rozerwać blokadę Konstantynopola. Cóż miał czynić? Wracać? Po co? Do czego, do skazanego na zagładę miasta, którego los już został przypieczętowany, a upadek był kwestią kilku lub kilkunastu miesięcy. Najchętniej pozostałby tu, w Paryżu. Tęsknił też co prawda za żoną i dziećmi, których umieścił w Morei na Peloponezie (w przecudnym mieście Mistrze, która to stała się ośrodkiem odnowionego hellenizmu. Zabawne, ponoć niektórzy tamtejsi mieszkańcy zamyślali nawet eksportować ów nowy hellenizm na inne części dawnej Hellady, w tym na ziemie opanowane przez Osmanów. Ta myśl musiała wprawić cesarza - choć na krótko - w lepszy humor, jednak szybko on ustępował, na myśl iż posiadłości dawnego Cesarstwa ograniczają się obecnie właśnie do samej Morei z Mistrą i oczywiście niewielkiego rejonu wokół samej stolicy - Konstantynopola. Zresztą Mistra i tak była ludniejsza i żywo tętniąca życiem, w porównaniu z na wpół wyludnionym miastem nad Bosforem - skąd uciekli już wszyscy, którzy cokolwiek posiadali, a pozostali w mieście jedynie najubożsi i ci, którzy bronili murów. Cóż jednak czynić, w stolicy władał brat Manuela - Jan VII Paleolog, który wcześniej był też konkurentem Manuela do władzy. 

Może lepiej nie wracać? Może niech to na Jana spadnie hańba kapitulacji sławnego miasta Konstantyna, może tak będzie lepiej. Osiąść tutaj, we Francji, w Paryżu, sprawdzić żonę i dzieci z Morei (gdzie je umieścił w obawie przed ewentualną próbą Jana zamordowania jego synów). Jakże był władcą. Jakże łatwe życie mają niewolnicy, wolni od podejmowania decyzji. Jakże w tych dniach Manuel chciałby zamienić się, choć na trochę, miejscami ze zwykłym służącym. Jaka to byłaby ulga, nie musieć nic czynić z własnej woli, z własnego rozumu, a być jedynie wykonawcą czyichś poleceń - jakże wówczas łatwo było żyć. Tego typu myśli bez wątpienia musiały kłębić się w głowie człowieka, opierającego się teraz o kolumnadę królewskiego pałacu i patrzącego w dal, na Paryż. W oddali jednak dochodziły go odgłosy czyichś kroków. Kroki te z każdą minutą stawały się coraz donioślejsze i coraz lepiej słyszalne. Wreszcie, gdy zaczęły przypominać dudnienie, Manuel ocknął się i niechętnie odwrócił głowę w kierunku drzwi wejściowych, w których niechybnie musiałby wkrótce pojawić się sprawca całego tego zamieszania. Odczekał chwilkę, wpatrując się jednak w kierunku drzwi wejściowych tym samym, bezładnym wzrokiem, jakim wcześniej spoglądał na miasto i gdy wreszcie w drzwiach ukazała się postać posłańca, odetchnął z ulgą. Wreszcie - pomyślał, choć doprawdy niezbyt ciekawiły go informacje, które miał nadzieję usłyszeć, a spodziewał się najgorszego, łącznie z upadkiem samego Konstantynopola. Posłaniec wbiegł do komnaty, po czym bizantyjskim zwyczajem upadł na kolana i trzymając w dłoni zwój papieru, zwrócił się do Manuela tymi oto słowy:

- Wasza Cesarska Mość, przynoszę wieści bezpośrednio z Anatolii. Pędziłem tutaj przez trzy tygodnie, nie dając wytchnienia koniowi, by przynieść ci Panie tę wiadomość.

- Mów zatem, miejmy to już za sobą - odrzekł cesarz.

- Wasza Cesarska Mość, mam ci przekazać wiadomość, iż 28 lipca Roku Pańskiego 1402, sułtan osmański Bajazyd I, niewierny pies, który tyle krwi napsuł Cesarstwu Rzymskiemu, został pokonany w bitwie na wzgórzach wokół Ankary i dostał się do niewoli zwycięskiego, przybyłego ze Wschodu Timur-lena, chana Ordy z Samarkandy, potomka dawnego Czyngis-chana. 

- Co rzekłeś? - Manuel w pierwszej chwili nie dosłyszał, gdyż spodziewał się zupełnie innej wiadomości i przygotowany był raczej na najgorsze.

- Wasza Cesarska Mość, Konstantynopol jest ocalony, sułtan Bajazyd dostał się do mongolskiej niewoli, państwo Osmanów jest w totalnej rozsypce, wojska oblegające miasto w ciągu jednej nocy po prostu rozpłynęły się. Panie, Bóg, rękoma barbarzyńców ze Wschodu ocalił nasze państwo, tę oto wiadomość pragnę ci przekazać, która zapisana jest w tymże dokumencie, ręką Twego cesarskiego brata. 

- To, n...nie...niemożliwe, jak to? Bajazyd w niewoli - Manuel nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał - ten sam Bajazyd, który przed sześciu laty rozgromił pod Nikopolem chrześcijańskie wojska króla węgierskiego - Zygmunta Luksemburskiego? Ten sam Bajazyd, który już widział się władcą Konstantynopola? To niemożliwe?!

- Możliwe Panie, brat twój przesyła ci tę radosną wiadomość, jesteśmy ocaleni.

- Bogu Miłościwemu niech będą dzięki i synowi Jego, Jezusowi Chrystusowi Panu naszemu i Zbawicielowi - rzekł Manuel, upadając na kolana i składając ręce w modlitwie dziękczynnej - Jesteśmy ocaleni, Boże Miłosierny dzięki Ci po tysiąckroć.


MANUEL II




Tak oto zwycięstwo Tamerlana pod Ankarą z lipca 1402 r., przedłużyło życie Cesarstwa Bizantyjskiego o kolejne pół wieku. Ale niestety, ani Manuel II, ani też jego następcy nie potrafili wykorzystać danego im czasu na gruntowną modernizację skostniałego aparatu państwowego i zapewnienia sobie realnych sojuszy militarnych, które mogłyby w przyszłości przynieść Konstantynopolowi realne wsparcie na wypadek kolejnego osmańskiego ataku. Stolicę Bizancjum zdobył w maju 1453 r. młody, zaledwie 21-letni sułtan Mehmed II Zdobywca. Był on prawnukiem wziętego do niewoli przez Tamerlana, sułtana Bajazyda I zwanego Błyskawicą (od szybkości dokonywanych przez niego ataków). Jednocześnie Mehmed Zdobywca był też pradziadem dla kolejnego wielkiego sułtana osmańskiego - Sulejmana Wspaniałego, którego to panowanie określa się jako największy i najwspanialszy okres osmańskiej potęgi.






A tymczasem w kolejnej części przejdę już do dość odległych dziejów wschodniego Cesarstwa, które potem otrzyma nazwę "Bizantyjskie", gdyż cofniemy się o ponad... dwanaście stuleci


CDN. 
 

PLAYBOYE U WŁADZY - Cz. I

CZYLI JAK TO WŁADZA  DODAJE SEKSAPILU " W NASZYCH SZCZĘŚLIWYCH CZASACH NIE POTRZEBA WCALE SPRZEDAJNYCH DZIEWCZYN, SKORO SPOTYKA SIĘ TYL...